Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Nowa książka Mirosława Tryczyka. Po wydaniu w 2015 roku Miast śmierci autor dotarł do nowych informacji, poszerzył swoje badania i odnalazł nieznane wcześniej konteksty. Powstała niniejsza pozycja – uzupełniona, zmieniona, poszerzona.
Szczuczyn, Jasionówka, Wąsosz, Radziłów, Jedwabne to tylko niektóre miasteczka i wsie, w których w lecie 1941 roku dochodziło do pogromów ludności żydowskiej – tym tragiczniejszych, że dokonywanych przez sąsiadów.
Autor przebadał wiele akt spraw sądowych wytoczonych sprawcom pogromów po wojnie, zeznania świadków, żydowskie księgi pamięci spisane przez ocalałych, dokumentacje postępowań prowadzonych przez Główną Komisję Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce, meldunki i raporty z kraju przygotowywane dla rządu polskiego w Londynie, a także archiwa niemieckie i sowieckie.
Na tej podstawie buduje prawdziwy obraz tragicznych wydarzeń i analizuje związki pomiędzy obecną w prasie i życiu społecznym ideologią narodową, nacjonalistyczną i antysemicką a wystąpieniami antyżydowskimi z roku 1941. Wiele uwagi poświęca procesowi powojennego ukrywania i fałszowania prawdy o polskim udziale w holokauście.
Stanowi to punkt wyjścia do pogłębionych rozważań nad źródłami oraz przejawami postaw antysemickich w Polsce z okresu drugiej wojny światowej, oraz szerzej – nad kondycją ludzką. Wydarzenia przedstawione w tej książce to przerażający przykład tego, do czego zdolni są zwykli ludzie, jeśli uzbroi się ich w odpowiednią ideologię i da – choćby milczące – przyzwolenie na zbrodnię.
Niezwykle ważna książka. Temat, obok którego nie można przejść obojętnie. Wydarzenia, o których nie wolno zapomnieć.
Mirosław Tryczyk (ur. 1977) – doktor nauk humanistycznych, w latach 2015–2017 był pracownikiem naukowym Żydowskiego Instytutu Historycznego w Warszawie. W roku 2019 Muzeum Historii Żydów Polskich Polin wyróżniło go nominacją przyznawaną osobom, organizacjom lub instytucjom działającym na rzecz ochrony pamięci o historii polskich Żydów. Autor m.in. książek Miasta śmierci (Wydawnictwo RM, 2015) i Drzazga (Znak, 2020).
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 515
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
W 2000 r. za sprawą książki Jana Tomasza Grossa Sąsiedzi opinia publiczna w Polsce dowiedziała się o pogromach Żydów dokonanych przez ich polskich sąsiadów w letnich miesiącach 1941 r. Zareagowała na tę wiedzę szokiem. Podobną reakcję wywołała publikacja Sąsiadów w środowisku badaczy Zagłady. Książka profesora Grossa okazała się tak ważna, że od początku narzuciła perspektywę mówienia i myślenia o zagładzie żydowskich mieszkańców miasteczek w których rozegrał się pogromowy dramat z lata 1941 r. Z powodu tej książki wszystko, co było związane z popełnionymi wtedy zbrodniami, zostało na długie lata umiejscowione w perspektywie „sprawstwa sąsiadów”, których zaczęto w polskiej narracji historycznej przedstawiać jako zwykłych obywateli, nie wojskowych, najczęściej chłopów oraz ludzi wywodzących się z nizin społecznych, wykolejeńców, których moglibyśmy spotkać w każdym społeczeństwie, w każdym kraju.
Upraszczając, można powiedzieć, że po 2000 r. przyjęto narrację, w której należało sprawców tych pogromów portretować bez jakichkolwiek emblematów partyjnych, poglądów politycznych oprócz antysemickich oraz bez żadnej przynależności organizacyjnej, a co najważniejsze – bez przeszłości. Kultura masowa w Polsce zaczęła natomiast przedstawiać tych ludzi najczęściej w postaci pogromowego motłochu, którego głównym motywem miała być nieposkromiona chciwość, rządza mordu oraz chęć dokonania grabieży i zemsty za „żydowską kolaborację” z komunistami w latach 1939–1941 i latach wcześniejszych.
Debata, która przetoczyła się przez Polskę po książce Grossa, zaczęła również umiejscawiać wszystkie najważniejsze aspekty pogromów z lata 1941 r. wokół samego Jedwabnego, z którego uczyniono swoiste exemplum i archetypiczny wzorzec dla wszystkich innych pogromów, jakie rozegrały się w letnich miesiącach tamtego roku. Pozwoliło to badaczom zajmującym się problematyką Zagłady na uogólnianie hipotez dotyczących pogromu jedwabińskiego i czynienie z nich wzorca do wyjaśnienia opinii publicznej nie tylko przebiegu fali pogromowej z lata 1941 r., lecz także do przedstawienia charakterystyki bezpośrednich i pośrednich sprawców wszystkich pogromów Żydów z tamtego okresu.
W efekcie zbudowano narrację, w której rozszalałym pogromowym motłochem pragnącym „zemsty” i „grabieży” musiał ktoś kierować, bo przecież był on zbyt prymitywny, zbyt nieposkromiony, by samodzielnie pogromowe zbrodnie zaplanować oraz wykonać. W efekcie sformułowano pogląd o niemieckim, nazistowskim sprawstwie kierowniczym pogromów z lata 1941 r. W myśl tej narracji prymitywnym ludziom z Jedwabnego i z całego Podlasia po prostu musiał ktoś przewodzić! A nawet zmuszać ich „pod karabinami” do zabijania żydowskich sąsiadów. Oczywiście po to by wykorzystać sprawę propagandowo. Dzięki temu polska świadomość historyczna przynajmniej w części mogła się wybielić i uwolnić przeszłość wojenną miasteczek i wsi Białostocczyzny od nieznośnego ciężaru winy spowodowanego książką Grossa.
Tymczasem pogrom w Jedwabnem nie był ani największym, ani nawet najbardziej istotnym w fali przemocy, która przetoczyła się przez białostockie miejscowości w lecie 1941 r. Konsekwencje opublikowania w 2000 r. Sąsiadów okazały się jednak tak wielkie, że przez następne dwadzieścia cztery lata zażarcie spieraliśmy się w polskiej debacie publicznej np. o pochodzenie łusek znalezionych w miejscu tamtego pogromu, o wielkość stodoły potrzebnej do spalenia żydowskich sąsiadów z Jedwabnego, a nawet dyskutowaliśmy, czemu wstrzymano tam ekshumację w 2001 r. Mimo że wszystkie te sprawy były zupełnie drugorzędne i bez większego znaczenia zarówno dla rozpoznania tego, kim byli sprawcy, jak i dla wyjaśnienia przyczyn i przebiegu pogromowych wydarzeń z lata 1941 r. Corocznie obchodzona rocznica krwawych wydarzeń z 10 lipca 1941 r. urosła do rangi polskiego rytuału wywołującego narodową debatę (częściej awanturę), z powodu której grzęźliśmy w gęstej mgle nierozstrzygalnych pytań i wątpliwości. Dyskusje toczące się wokół Jedwabnego – a nie wokół Szczuczyna, Jasionówki, Wąsosza czy Radziłowa – nie pozwalały na sformułowanie żadnych konkludywnych wniosków choćby w kwestii odpowiedzialności za popełnione w trakcie pogromów zbrodnie czy rozpoznania przyczyn, dla których pogromy Żydów w ogóle wybuchły. Jakie znaczenie mogło mieć pochodzenie łusek znalezionych w Jedwabnem, skoro w niedalekim Szczuczynie miejscowi sprawcy używali siekier i kłonic albo gdy w pobliskim Radziłowie użyli broni palnej? Gdyby choć raz poważnie odpowiedziano na te pytania przez ostatnie dwadzieścia cztery lata, wszystkie argumenty osób negujących polską odpowiedzialność i wskazujących na sprawstwo niemieckie z powodu rzeczonych łusek odnalezionych w Jedwabnem straciłyby rację bytu. Tak się jednak nie stało. Zamknięcie optyki dyskusji dotyczącej pogromów z lata 1941 r. jedynie wokół Jedwabnego nie dało szansy na szczęśliwe zakończenie sporów i sformułowanie jakichkolwiek satysfakcjonujących wniosków, a w efekcie na uporanie się z traumami wyniesionymi przez potomków i bliskich ofiar, a także przez potomków sprawców. Okoliczność ta nie pozwoliła też na prawdziwe pojednanie żydowsko-polskie, bo takie możliwe było tylko po ujawnieniu pełnej prawdy. Zapominając, że nie tylko Jedwabne było areną krwawych wydarzeń w lecie 1941 r., stracono okazję, by pogromy rzeczowo wyjaśnić. Opłakać. Umieścić w podręcznikach do historii, zbudować pomniki dla ich ofiar. Pozostawić przeszłości.
Z przekonaniem, że trzeba temu stanowi rzeczy zaradzić i poinformować opinię publiczną o całej złożonej rzeczywistości pogromowej w takich miejscowościach, jak Szczuczyn, Goniądz, Jasionówka, Radziłów, Wąsosz, Brańsk itd., oraz wyjść dzięki temu z zaklętego kręgu nierozstrzygalnych wątpliwości kumulujących się „wokół Jedwabnego”, napisałem książkę Miasta śmierci. Sąsiedzkie pogromy Żydów, którą opublikowałem w 2015 r. Cena, jaką za tę decyzję przyszło mi zapłacić, była wysoka. Okres, w jakim książka się ukazała, polityka historyczna państwa polskiego, która w latach 2015–2023 była promowana w kraju, destrukcyjna działalność instytucji powołanych do jej budowania, wreszcie chęć wykazania się przed ówczesną władzą ludzi usłużnych – wszystko to sprawiło, że wrogość, z jaką się zetknąłem, przekroczyła wszelkie akceptowalne granice. W jej efekcie byłem dwa razy wyrzucany z pracy, zetknąłem się wielokrotnie z pomówieniami, alienacją środowiskową, ostracyzmem, z czymś, co z braku lepszych określeń można by nazwać mową nienawiści kierowaną pod moim adresem. Jednocześnie jednak decyzja o publikacji książki w 2015 r. sprawiła, że spotkałem na mojej drodze wielu ludzi dobrych i przyzwoitych i z tego powodu nigdy jej nie żałowałem Nie poddałem się. W 2020 r. opublikowałem osobisty reportaż z mojej podróży po miastach pogromowych pod tytułem Drzazga. Kłamstwa silniejsze niż śmierć.
Teraz oddaję w Państwa ręce drugie wydanie książki z 2015 r., pod nowym tytułem: Miasta pogromów. Nie tylko Jedwabne. Chcę przy jej pomocy jeszcze wyraźniej, niż miało to miejsce w wydaniu z 2015 r., powiedzieć, że należy zerwać z praktyką opisywania pogromów z lata 1941 wyłącznie w perspektywie Jedwabnego. Przygotowując to wydanie, chciałem sprawdzić, czego uda mi się dowiedzieć, gdy przyjrzę się z bliska pogromom z tamtego roku w innych miasteczkach i wsiach Białostocczyzny. Dlatego książka, którą oddaję w państwa ręce, nie jest jedynie kolejnym wydaniem książki sprzed dziewięciu lat, lecz w zasadzie nową pracą, w której stawiam nowe tezy, zadaję nowe pytania i udzielam na nie innych niż w wydaniu z 2015 r. odpowiedzi. W międzyczasie bowiem bardzo wiele się zmieniło w rozumieniu „logiki” wydarzeń pogromowych z lata 1941 r. Poznałem wiele nieznanych wcześniej faktów, pojawiły się kolejne odkrycia i dokumenty w obiegu naukowym i publicystycznym. Zbierając materiał do Miast pogromów. Nie tylko Jedwabne, szybko zdałem sobie sprawę z tego, że piszę zupełnie inną książkę.
Mam nadzieję, że czytelnicy znajdą w niej kompleksowe wyjaśnienie przyczyn pogromów Żydów z lata 1941 r. Ukazuję w niej dziesięcioletni okres narastania przemocy w miasteczkach i wsiach Białostocczyzny zakończony jej eksplozją w lecie 1941 r. Czytelnicy znajdą tu zupełnie nową oś czasu naszkicowaną pomiędzy wydarzeniami, które krok po kroku, od początku lat trzydziestych ubiegłego wieku, doprowadziły do pogromowych zbrodni. Zrozumienie tej „zbrodniczej logiki” wydarzeń wiodących od spraw błahych, przez znaczące, do ich krwawego finału pozwoliło w moim przekonaniu właściwie wskazać sprawców i odpowiedzialnych pośrednio za zbrodnie popełnione w czerwcu i lipcu 1941 r. w omawianych miejscowościach, tj. w Szczuczynie, Jasionówce, Wąsoszu, Radziłowie oraz Jedwabnem. W rozdziale zatytułowanym Herman Schaper została także szczegółowo omówiona kwestia odpowiedzialności nazistowskiej, niemieckiej w aspekcie ich tzw. sprawstwa kierowniczego.
Nowa jest również w tej książce szata graficzna. Czytelnicy znajdą w niej zdjęcia z pogromu w Jasionówce wykonane przez niemieckiego korespondenta wojennego Gerharda Gronefelda, które są jedynym jak dotąd znanym obrazowym świadectwem przemocy antyżydowskiej, jaka miała miejsce na Białostocczyźnie w lecie 1941 r. Towarzyszą one historii samego pogromu w Jasionówce – pogromu, który został powstrzymany przez przypadkowego niemieckiego dowódcę Wehrmachtu i lokalnego proboszcza ks. Cypriana Łozowskiego, przedwojennego zwolennika „narodówki”. Czytelnicy obejrzą tutaj również zdjęcia z odnalezionego przeze mnie albumu niemieckiej jednostki wsparcia, która dokonała pacyfikacji białostockiego Szczuczyna w 1939 r., a także zdjęcia żydowskich mieszkańców tego miasteczka oraz członków lokalnej „narodówki” z Grajewa rozsiewających antyżydowską przemoc w okresie przedwojennym. Ponieważ historie pogromów w dwóch miastach, Szczuczynie i Jedwabnem, stanowią swoiste klamry faktograficzne i czasowe dla prowadzonych w tej książce rozważań na temat pogromów z lata 1941 r., a także wpływ tych miast na przebieg fali pogromowej był największy, zdecydowałem się nadać książce tytuł Miasta pogromów. Nie tylko Jedwabne. Tytuł ten stanowi też nawiązanie do tytułu jej pierwszego wydania z roku 2015.
Książka opiera się na analizie materiału zebranego przez prokuratorów pionu śledczego Oddziału IPN w Białymstoku, Radosława Ignatiewa i Zbigniewa Kulikowskiego, w części jest też wynikiem badań, którym poddałem samodzielnie odnalezione w IPN akta. Niektóre z cytowanych dokumentów znaleźć można w edycji materiałów archiwalnych Wokół Jedwabnego (patrz: Bibliografia), choć w mojej pracy badawczej rzadko korzystałem z pomocy tego źródła, sięgając na ogół do akt oryginalnych. Korzystałem natomiast obszernie przy pisaniu zarówno pierwszego wydania tej książki w 2015 r., jak i obecnego z dwóch niezwykle wartościowych źródeł. Pierwszym były dokumenty i relacje świadków zebrane dla Centralnej Żydowskiej Komisji Historycznej przez żydowskiego historyka Szymona Datnera, który jako pierwszy dokumentował zbrodnie pogromowe popełnione w 1941 r. Trudne do przecenienia znaczenie tekstów Datnera dla zrozumienia przyczyn i przebiegu fali pogromowej z tamtego lata było dla mnie jasne od samego początku mojego zajmowania się tą tematyką. To wyznaczonym przez Datnera kierunkiem interpretacji faktów oraz nakreśloną przez niego osią wydarzeń podążałem, zarówno publikując książkę w 2015 r., jak i pisząc tę oddawaną w ręce czytelników obecnie.
Drugim źródłem, które odcisnęło piętno na mojej pracy, był tekst J.J. Milewskiego Polacy – Żydzi w Jedwabnem i okolicy przed 22 czerwca 1941 roku, który znajduje się w Wokół Jedwabnego, choć ja swoją wersję zaczerpnąłem z akt śledztwa jedwabieńskiego prowadzonego przez Radosława Igantiewa (J.J. Milewski, Polacy – Żydzi w Jedwabnem i okolicy do 22 czerwca 1941 roku, IPN – OBEP Białystok, w: Akta śledztwa S1/00/Zn [Jedwabne], t. XI, k. 2031–2049). Inspiracją do powstania tej książki były też inne teksty i prace, których wykaz znajduje się w załączonej Bibliografii.
Generalnie mogę powiedzieć, że stan akt, z jakimi przychodziło mi pracować, był zły, zwłaszcza gdy chodziło o akta papierowe, poszyty, materiały śledcze i sądowe. Czasem miałem trudności w odczytaniu zapisu pojedynczych słów czy fragmentów zdań, co wynikało nie tylko ze złej jakości oryginałów akt sądowych, lecz także z takich prozaicznych okoliczności, jak charakter pisma osoby spisującej akta, a także tego, że osoba ta źle usłyszała zeznania czy je zanotowała. Ewentualne błędy w mojej transkrypcji mogą być zatem efektem takiego stanu rzeczy.
W drugim wydaniu książki zrezygnowałem z anonimizacji ofiar żydowskich, wsłuchując się w głosy, płynące szczególnie ze strony środowisk Ocalonych, by przywrócić tożsamość zamordowanym. Przyznaję jednocześnie, że decyzja o nonimizowaniu nazwisk ofiar, którą podjąłem, przygotowując pierwsze wydanie książki, była błędem i że jej żałuję. Informuję też, iż wszystkie nazwiska żydowskie występujące w książce poddałem gruntownemu sprawdzeniu, tak by ustrzec się ewentualnych błędów oraz zniekształceń w ich pisowni. Niemniej często musiałem polegać na ich zapisie obecnym w aktach archiwalnych, spisywanych na ogół przez protokolantów niemających wiedzy o brzmieniu żydowskich nazwisk oraz dokonywanych ze słuchu. Chcę przez to powiedzieć, że również ewentualne błędy w zapisie tych nazwisk, jeśli takowe pojawiły się w tekście, mogły powstać na etapie spisywania relacji po wojnie i w takim wypadku nie ponoszę za nie odpowiedzialności.
W obecnej książce kontynuuję natomiast strategię polegającą na anonimizowaniu nazwisk sprawców pogromów, wychodząc z założenia, że ich potomkowie, osoby, które nie mają z popełnionymi w 1941 r. zbrodniami nic wspólnego, nie powinny ponosić konsekwencji społecznych ani stykać się z ewentualnym ostracyzmem z powodu zbrodni przodków. Zrezygnowałem jedynie z anonimizowania nielicznych nazwisk tych sprawców, których tożsamość została już ujawniona przeze mnie w publikacji Miasta śmierci z 2015 r. lub w innych moich publikacjach, gdyż anonimizowanie ich nie miałoby żadnego sensu. Nie dokonałem również anonimizacji nazwisk postronnych świadków, którzy po wojnie dawali świadectwo zbrodniom popełnianym przez sąsiadów, często w stanie zagrożenia z ich strony. Uważam, że należy się tym dzielnym ludziom szacunek i pamięć.
W książce autor postanowił dokonać pełnej anonimizacji nazwisk sprawców polskich. Nazwiska niepodlegające anonimizacji to nazwiska postronnych świadków składających zeznania, żydowskich ofiar, żydowskich świadków oraz tych sprawców, których nazwiska ujawnił we własnych książkach.
25 czerwca 1941 r.
Interpretacja wydarzeń przedstawiona w tym rozdziale powstała na podstawie relacji Basi Kacper-Rozensztejn, Chai Sojki-Golding i Dory Golding, Mojsze Farberowicza, Fiszla Mikalskiego, Ruwena Finkelsztajna, Icchaka Wertmana oraz zeznań polskich i innych żydowskich świadków, które są dostępne w materiałach sądowych i śledczych Instytutu Pamięci Narodowej, m.in. w aktach śledztwa S 8/12/Zn w sprawie wzięcia udziału w zabójstwie dwudziestu kobiet narodowości żydowskiej, o nieustalonych personaliach, dokonanej w bliżej nieokreślonym czasie, w sierpniu 1941 r., w lesie w okolicy wsi Bzury i gminy Szczuczyn, obecnie w powiecie grajewskim, województwie podlaskim, przez sprawców narodowości polskiej, prowadzący prokurator Radosław Ignatiew, oraz w aktach śledztwa S 36/03/Zn w sprawie zbrodni popełnionych przez żandarmów niemieckich w Szczuczynie, prowadzący prokurator Jerzy Kamiński, oraz innych materiałów z epoki.
Miasteczko Szczuczyn powstało na terenie dawnej wsi Szczuki na mocy aktu nadania praw miejskich wydanego 9 listopada 1692 r. przez króla Jana III Sobieskiego na prośbę jego podkanclerza i referendarza koronnego Stanisława Antoniego Szczuki. Ulokowane zostało na prawie magdeburskim, a jego herbem została złota gwiazda na białym polu. Fundator miasta od razu rozpoczął budowę kościoła i kolegium pijarskiego, które miały być wotum dziękczynnym za wiktorię wiedeńską. Do prac przy tym projekcie zatrudnił włoskiego architekta Józefa Piolę. Kolegium miało stać się centrum oświatowym promieniującym na całe Mazowsze (fot. 1.1.). Układ miasta zaplanowany był tak, by jego zabudowania rozpościerały się między umieszczonymi na wzgórzach dwoma centralnymi budynkami – pałacem Szczuków z jednej strony i kościołem z kolegium pijarskim z drugiej. Świadczy o tym choćby barokowy układ ulic miejskich, wytyczonych w taki sposób, by z każdego miejsca w Szczuczynie było widać oba ośrodki władzy – świecki i religijny. W centrum miasteczka znajdował się duży rynek (fot. 1.2.), zajęty przez sklepiki i warsztaty w większości prowadzone przez mieszkańców pochodzenia żydowskiego. Szczuczyn był miastem prywatnym, co stwarzało korzystne warunki dla osiedlania się tam Żydów już od początku XVIII wieku. Szczukowie bowiem chętnie zgadzali się na ich przybywanie, widząc w tym nadzieję na ożywienie handlu i wzrost wpływów z podatków do miejskiej kasy. Żydzi najpierw zajęli tzw. Nowe Miasto, rozrastające się w kierunku północnym, a następnie stopniowo osiedlali się w kolejnych częściach miasteczka. Wiadomo, że w 1890 r. stanowili ponad 80 procent ludności. W tym czasie zbudowali dwie synagogi, drewnianą i murowaną (do XX wieku przetrwała tylko ta murowana). W XX wieku oprócz synagogi murowanej były w miasteczku jeszcze dwa domy modlitwy, jeden przy ul. Wesołej, a drugi na tzw. Nowym Mieście[1]. Żydzi założyli także dwa cmentarze, z których większy leżał na północy, przy drodze do wsi Skaje.
W XX wieku liczba zamieszkujących Szczuczyn Żydów nieco spadła, ale zawsze utrzymywała się powyżej 50 procent ogólnej liczby mieszkańców[2]. Trudnili się oni przede wszystkim handlem i usługami, a także wytwórstwem – w ich rękach pozostawała większość miejskich warsztatów, młynów i garbarni. Według danych z 1921 r. Żydów było w Szczuczynie 2506, co stanowiło 56 procent ludności miasteczka. Wobec braku twardych danych statystycznych dotyczących ludności żydowskiej po tym okresie można tylko szacować, że ich liczba wzrosła, ponieważ po zakończeniu I wojny światowej Szczuczyn był dużym – jak na region – miasteczkiem oraz dynamicznie rozwijającym się ośrodkiem handlu przygranicznego. Podkreślić jednak należy, że życie w mieście od samego początku jego istnienia nie należało do spokojnych, a od końca XIX wieku narastał konflikt gospodarczy i religijny między wspólnotą żydowską i chrześcijańską, polską. Świadczyć może o tym m.in. tekst, który ukazał się w tygodniku „Rola”z 1886 r.[3]:
Szczuczyn (gub. Łomż.). W Szczuczynie mamy już trzy sklepy polskie, przeważnie spożywcze, które na brak powodzenia skarżyć się nie mogą. Publiczność nasza, a nawet sami żydzi widząc sumienność kupiecką, zaopatrują się chętnie w sklepach tych w artykuły codziennych swych potrzeb, i jedynie niewielkie stosunkowo zasoby finansowe właścicieli sklepów, tamują szerszy ich rozwój. Bądź co bądź, jest to rzeczą widoczną, że dziś przedsiębiorstwa chrześcijańskie istnieć mogą i że, byleby tylko rzetelnie a z rozgarnięciem prowadzone, konkurencya żydowska nic im nie zrobi. Czasy monopolu minęły chyba bezpowrotnie, od chwili jak poczynamy pojmować, że kupując w sklepach żydowskich, popieramy własnym groszem największego wroga. Brakuje nam tu jednak jeszcze sklepu z towarami łokciowemi, i gdyby się znalazł przedsiębiorca-polak, któryby i tę lukę wypełnił, mógłby doprawdy, być również pewnym powodzenia. Wyzysk bo żydowski dał się nam już tak dobrze we znaki, że publiczność, ujrzawszy w Szczuczynie polski skład towarów bławatnych nie chciałaby z pewnością nawet spojrzeć na szachrajskie, a brudne przytem i wstrętne kramy – starozakonne. Rzemiosła są także prawie wyłącznie w ręku dzieci Mojżesza, a że nędzne to partactwo nikogo zadowolić nie może, tego chyba dodawać nie trzeba [pisownia jak w oryginale – przyp. M.T.].
Fot. 1.1. Wschodnia elewacja pijarskiego zespołu klasztornego w Szczuczynie. Część środkowa jest wzorowana na kościele Kapucynów w Warszawie. Pocztówka, nakł. B. Zemel w Szczuczynie Białostockim, 1937 r. Zbiory autora.
Fot. 1.2. Rynek w Szczuczynie, 1917 r. Zbiory autora.
W 1931 r. Szczuczyn liczył 5200 mieszkańców obu narodowości. W momencie wybuchu II wojny światowej liczebność społeczności żydowskiej wzrosła do około 3000[4], co potwierdziła w złożonej po wojnie relacji Basia[5] Kacper-Rozensztejn. Ich życie polityczne skupione było wokół organizacji oraz partii syjonistycznych. Prężnie działał w Szczuczynie Bnej Syjon, który prowadził aktywną działalność kulturalną, a w jej ramach żydowską bibliotekę, czytelnie, kursy hebrajskiego dla młodzieży i kursy literatury żydowskiej, palestynografii oraz angielskiego. Organizacją kierował Baruch Fiszel Zemel. W miasteczku działały także syjonistyczne organizacje młodzieżowe Hercelija, He-Chaluc, Ha-Szomer ha-Cair i He-Chaluc Mizrachi[6]. Działalność żydowskich organizacji politycznych nie wpływała na poprawę sytuacji w miasteczku i nie zmniejszała napięć pomiędzy ludnością żydowską i polską. Obie nacje działały na siebie w sposób konfliktowy, podsycając wzajemnie napięcia i animozje. Głosy osób o umiarkowanych poglądach miały coraz mniejszy wpływ na nastroje społeczne w Szczuczynie, a stan taki pogłębiał się wraz z nadchodzeniem wojennej zawieruchy.
Co istotniejsze, dominacja demograficzna Żydów w Szczuczynie sprzyjała ich znacznej aktywności politycznej, z decydującą pozycją ogólnych syjonistów i syjonistów rewizjonistów. […] W międzywojennej Polsce syjonizm oznaczał nie tyle chęć emigracji do Palestyny (która pozostawała raczej odległą perspektywą), ile raczej wyraźne zaznaczenie woli Żydów, aby pozostać odrębnym narodem; wyrażał też odmowę poparcia lub uczestnictwa w projekcie budowy silnego narodu polskiego. Syjoniści byli „Żydami nowego typu” – dumnymi przedstawicielami własnego projektu narodowotwórczego, stojącego w opozycji do innych przedsięwzięć tego rodzaju. Chcieli oni partycypować we władzy w Polsce, ale jako Żydzi. Większość Polaków odrzucała taką wizję polityki żydowskiej i uważała syjonistów za element nielojalny. Nawet skądinąd tolerancyjny Piłsudski uważał ideologię syjonistyczną za skrajnie rozłamową. […] Ostatnie wolne i uczciwe wybory w przedwojennej Polsce odbyły się w 1928 r. (nie były już zupełnie wolne, ale przeważnie uczciwe). W tych wyborach, zgodnie z naszymi obliczeniami, syjoniści uzyskali w Szczuczynie około 85% głosów żydowskich (podczas gdy w 1922 r. syjonistów poparło około 88%). Dla porównania komuniści uzyskali w 1928 r. zaledwie 2% głosów polskich i żydowskich razem wziętych[7].
Z żydowskich organizacji lewicowych działały w Szczuczynie socjalistyczny Bund, Poalej Syjon-Lewica, jednak nie miały wielkiego wpływu, a ruch komunistyczny był zupełnie znikomy i w dodatku prowadzony nielegalnie[8].
Równolegle do życia sztetlu w Szczuczynie rozwijało się życie chrześcijańskie[9] polskie, czerpiące zasoby z pracy w rolnictwie i hodowli oraz sprzedaży zwierząt gospodarskich, głównie z położonych wokół Szczuczyna polskich zaścianków szlacheckich oraz wsi chłopskich. Polacy przegrywali jednak konkurencję z handlarzami i przedsiębiorcami żydowskimi w samym Szczuczynie na niemal każdym polu, co oczywiście rodziło zazdrość oraz frustrację.
Żydzi od wieków posiadający doświadczenie i kontakty w handlu i wytwórstwie, do tego dysponujący zasobami finansowymi, których brakowało ludności polskiej, zwalczali konkurencję z jej strony bez zbędnych sentymentów, co było zrozumiałe z perspektywy rentowności prowadzonych przez nich przedsiębiorstw i walki o dobrobyt ich własnych rodzin, ale psuło relacje między obiema społecznościami w miasteczku. Szczególnie młodzież polska, licznie migrująca ze wsi do miasteczka w wyniku kryzysu po I wojnie światowej i początku lat dwudziestych ubiegłego wieku, napotykała w nim bariery ekonomiczne, narodowe i religijne, których nie była w stanie pokonać. Na wyraźnie dominującą pozycję ekonomiczną społeczności żydowskiej w Szczuczynie wskazuje Księga Adresowa Polski (wraz z w. m. Gdańskiem) dla handlu, przemysłu, rzemiosł i rolnictwa; Annuaire da la Pologne (y Compris la V.L. de Dantzig)[10] za rok 1930. Wynika z niej, że wspólnota polska miała w Szczuczynie władzę polityczną, ale niemal pozbawiona była władzy ekonomicznej. Polakami byli burmistrz miasteczka Stefan Majewski i komendant Ochotniczej Straży Ogniowej, a także adwokat, notariusz i aptekarze, ale już dentyści, akuszerki, bednarze, blacharze, czapnicy, wytwórcy dachówek i skór, właściciele tartaku, garbarni, wytwórni farb, przedsiębiorstw przewozowych oraz restauracji byli narodowości żydowskiej. Podobnie właściciele sklepów bławatnych, z materiałami budowlanymi, z wyrobami cementowymi, galanteryjnymi, artykułami rolniczymi, ubraniami gotowymi, artykułami skórzanymi, rybami, spirytualiami, artykułami spożywczymi. Żydami byli również właściciele herbaciarni, introligatorni, kawiarni, owocarni, piekarni, dwóch browarów, sklepów z artykułami kolonialnymi i żelaznymi oraz z konfekcją i z artykułami kosmetycznymi. Do tego wyznawcy religii mojżeszowej byli krawcami, kowalami, księgarzami, meblarzami, młynarzami, murarzami, wytwórcami mydła, obuwia, oleju, a także powroźnikami, rymarzami, rzeźnikami, stolarzami, szewcami, ślusarzami i zegarmistrzami. Żydowski był także pierwszy bank w Szczuczynie[11]. Żydowskie były też dwa zajazdy w miasteczku, a ponadto Żydzi całkowicie zdominowali lokalny rynek obrotu zbożem i ziemiopłodami, co ma się rozumieć wzbudzało gniew polskich chłopów, oskarżających Żydów o zaniżanie cen skupu zbóż oraz zmowy cenowe.
Polski w Szczuczynie był tylko jeden lekarz chorób wewnętrznych – Bolesław Tomaszewski, prowadzący gabinet przy ul. Łomżyńskiej. Polakami byli cieśla i jeden właściciel sklepu z dewocjonaliami, dwaj fryzjerzy, jeden właściciel sklepu z galanterią, dwaj właściciele garbarni, jeden garncarz, dwaj herbaciarze, jeden właściciel biura informacyjno-handlowego. Polak o nazwisku Czarnecki miał kinematograf przy ul. Senatorskiej, ale prowadził go do spółki z Żydem B. Penżohem. Polskie były też cztery sklepy kolonialne, jeden z konfekcją, jeden był polski kołodziej, dwóch kowali, dwóch krawców, malarz oraz rzeźnik, jeden właściciel sklepu z maszynami rolniczymi i jeden sklepu spożywczego, do tego polskie były dwie piekarnie, dwie piwowarnie i jedna hurtownia tego trunku oraz trzy karczmy. Było też w Szczuczynie czterech szewców Polaków, jeden ślusarz, zdun i właściciel sklepu z materiałami żelaznymi. W sumie polski biznes stanowił około 20 procent całej działalności gospodarczej prowadzonej w Szczuczynie w roku 1930. Co ciekawe, w 1938 r. było w Szczuczynie już dwadzieścia aparatów telefonicznych, z czego dziewięć należało do kupców żydowskich, a jedenaście do Polaków – w tym do burmistrza, komendanta policji, „Starszej Siostry Miłosierdzia Pawełkiewicz” [pisownia jak w oryginale – przyp. M.T.] i szczuczyńskiego proboszcza.
Na tradycyjny dla polskiej rzeczywistości prowincjonalnej rozdźwięk ekonomiczny i kulturowy między miastem a wsią nałożył się w latach trzydziestych XX wieku konflikt narodowościowy i religijny między głównie żydowskim miasteczkiem a otaczającymi je polskimi wsiami i zaściankami szlacheckimi. Sytuację pogarszał jeszcze brak kompleksowej reformy rolnej, której II Rzeczpospolita nie była w stanie przeprowadzić z powodu stanowczego oporu polskiego ziemiaństwa oraz Kościoła katolickiego. By oddalić widmo reformy i parcelacji dużych majątków ziemskich, partie prawicowe, takie jak Obóz Wielkiej Polski (OWP) czy Stronnictwo Narodowe (SN), wspierane przez ziemiaństwo i Kościół katolicki, bezceremonialnie straszyły obywateli Polski bolszewizmem, szczególnie po wybuchu wojny domowej w Hiszpanii, i zapowiadały rychły ponowny konflikt Polski z ZSRR, wskazując przy tym na Żydów jako domniemanych „orędowników komuny”, „szpicli komunistycznych” oraz „czerwonych agitatorów”. Umacniało to szkodliwą antysemicką narrację w polskiej społeczności Szczuczyna, Jasionówki, Wąsosza, Radziłowa, Jedwabnego i innych miejscowości w całej Polsce[12].
W okresie międzywojennym w okolicy Szczuczyna znajdowało się aż dziewięć wielkich majątków ziemskich: w Niećkowie Jan Gromadzki miał majątek obejmujący 370 ha; w Mazewie Stanisław Sampułowski miał 308 ha; wokół wsi Bzury Henryk Kozłowski – 280 ha; w Bęćkowie Rajmund Skarżyński – 250 ha; w Chojnowie Wiktoria Obrycka – 213 ha; w Dołęgach Jan Leszczyński – 108 ha; w Zofiówce Amelia Lineburg – 100 ha, w Kownacinie Bronisław Męcikowski – również 100 ha, a w Miętusewie Piotr Konopko miał 85 ha. Biorąc pod uwagę, że średnie gospodarstwo rolne w Polsce w okresie międzywojennym miało powierzchnię nieco ponad 13 ha[13], to nawet najmniejszy z tych majątków znacznie przekraczał areał, którym dysponowali okoliczni polscy gospodarze. W latach dwudziestych i trzydziestych polskiej młodzieży ze szczuczyńskich, grajewskich, jedwabieńskich i łomżyńskich wsi i zaścianków w wyniku dużego przyrostu naturalnego i związanych z nim postępującej pauperyzacji i pogorszenia warunków życia zaczęło brakować ziemi, na której mogłaby pracować i która by wykarmiła zakładane przez nią rodziny. Brakowało też przemysłu, który mógłby tę młodzież zatrudnić i dać zaplecze materialne dla przyszłego, godnego życia, a zakładanie kolejnych bieda-gospodarstw nie miało ekonomicznego sensu. Ziemi nie starczało dla wszystkich, a małe gospodarstwa nie przynosiły dochodu. Jedynym wyjściem była wędrówka do miasteczek takich jak Szczuczyn i zakładanie tam straganu albo warsztatu, które w miarę szybko dawały mizerne, ale jednak jakieś zyski. Oczywiście migrująca do miasteczka polska młodzież spotykała się z żyjącymi tam już od wielu pokoleń Żydami i od razu wpadała w spiralę konkurencji i konfliktu z nimi.
Podejmując gwałtowną próbę stania się ludnością miejską, polska młodzież ze wsi i zaścianków szlacheckich otaczających Szczuczyn usiłowała dokonać aktu, który Andrzej Leder słusznie nazwałby „zrozumiałym”, ale też „nierozwiązywalnym i amoralnym”:
[…] bezwzględny, a jednocześnie histeryczny antysemityzm endecji był logicznie zrozumiały – wynikał z borykania się z problemem w tamtej perspektywie nierozwiązywalnym: problemem ustanowienia koniecznej, politycznej hegemonii polskiego mieszczaństwa, którego nie było, bo jego miejsce zajmowało mieszczaństwo, ujmując to w kategoriach politycznych Carla Schmitta „obce” i „wrogie”. Efektem było ustanowienie Żydów jako polskiego nie-ja. Można tę logikę rozumieć, nie podzielając w najmniejszym stopniu jej przesłanek i widząc jej głęboko amoralny charakter. Nic dziwnego, że „sklepikarz Polak uważa i święcie wierzy, że obowiązkiem patriotycznym każdego Polaka jest pozwolić mu skórę zdzierać z siebie, ale nigdy żydowskiemu sklepikarzowi, chociaż u niego byłoby nawet trochę taniej”[14].
Dość szczerze wyjawił przyczyny antyżydowskiej przemocy Kazimierz L., mieszkaniec Jedwabnego i uczestnik pogromu w tym odległym o 37 km od Szczuczyna miasteczku, gdzie 10 lipca 1941 r. spalono większość żydowskich sąsiadów: „Żydzi byli finansowani, dotowani, przez międzynarodówkę tak zwaną i my byśmy nie wytrzymali [konkurencji – przyp. M.T.], ale, proszę pani, myśmy chcieli żyć. Myśmy tego nie robili naumyślnie Żydom, tylko, proszę pani, myśmy chcieli żyć. Pani patrzy nas trzech [braci L. – przyp. M.T.], myśmy chcieli żyć, ludzie, którzy wchodzili w życie”[15]. Podobnie wspomnienia dziadka zrelacjonowała w 2018 r. mieszkanka wsi Dzięgiele, leżącej 20 km od Szczuczyna:
Ogólnie nigdy dobrze nie mówili. – Pani Ewa kręci głową. – Dziadek mi mówił tak: „Żyd bodajby igiełkami handlował, ale się do roboty nie wziął. Aby handel był!”. Dziadek nasz mówił, że dobrze, że ich wytłukli, bo oni by wszystko tu zajęli! Polak to u Żyda był pod pantoflem… jak śmieć! Trochę dobrze, jak tych Żydów powytłukiwali… Dla Żyda lepszy mały handelek jak duży szpadelek. Żyd tylko łeb przekręcił i… aby do siebie, do siebie! Tylko szwindelek i szwindelek! To mój dziadek mówił… – Uśmiecha się niepewnie[16].
Przedwojenna prasa żydowska doskonale zdawała sobie sprawę z nabrzmiewających konfliktów gospodarczych i klasowych w II Rzeczypospolitej oraz z destrukcyjnej dla Żydów żyjących w Polsce roli polskiego ziemiaństwa, konserwatywnego i niechętnego wszelkim próbom modernizacji oraz reformie rolnej, coraz bardziej chylącego się ku antysemityzmowi i faszyzmowi. Umiała ubrać te obserwacje w tak charakterystyczny dla niej czarny humor (fot. 1.3. i 1.4.).
Fot. 1.3. (po lewej) Mendel Reif, bez tytułu, „Der Mechabel”, 1936. Fot. 1.4. (po prawej) Szaja Fajgenbojm, Kompromis w endeckich szeregach, „Hajnt”, 1937. Oba rysunki były prezentowane na wystawie Der Frajer Fojgl – karykatura z prasy żydowskiej w niepodległej Polsce, 16.11.2018–24.03.2019, ŻIH[17]. Zbiory autora.
O relacjach między wspólnotami polską a żydowską w Szczuczynie mówią także wspomnienia Icchaka Wertmana, żydowskiego mieszkańca miasteczka. Wedle jego relacji stosunki te oparte były na zasadzie rozdzielenia obu wspólnot. Zasada uwidaczniała się np. w tym, że Żydzi i Polacy właściwie nie utrzymywali bliskich kontaktów towarzyskich, a odwiedzali się jedynie w celach biznesowych. Także młodzież nie zawierała między sobą przyjaźni, a między uczniami polskiej szkoły powszechnej nr 1 i wznoszącej się nieopodal tzw. szabasówki, czyli żydowskiej szkoły wyznaniowej nr 2[18], panowała w okresie przedwojennym wrogość i obcość. Wbrew nadziejom na normalizację, jaką miało przynieść utworzenie w Szczuczynie szkół mieszanych narodowościowo, nie uzdrowiło to sytuacji, a tylko pogłębiło istniejące podziały etniczne i religijne w miasteczku. Widać to szczególnie na zachowanych zdjęciach z okresu przedwojennego – niemal nie ma takich, na których sfotografowani są wspólnie młodzi Polacy i Żydzi (fot. 1.10., 1.11., 1.13., 1.18.). Jedna tylko fotografia (1.19.), zrobiona w 1937 r., ukazuje grupę dziewcząt żydowskich w polskich strojach ludowych, co może świadczyć o podjęciu próby asymilacji młodych Żydówek. Należy jednak pamiętać, że zdjęcie to zostało zrobione podczas jednego ze świąt szkolnych w szkole nr 2.
Wzrost napięcia między młodzieżą polską i żydowską w Szczuczynie przyspieszyła wdrażana od końca lat dwudziestych transformacja szkoły żydowskiej nr 2 w szkołę powszechną, w efekcie czego znaleźli się w niej nauczyciele i uczniowie polscy i żydowscy. Szybko doprowadziło to do wybuchu fali antysemickich protestów w miasteczku, szczególnie wśród rodziców uczniów szkoły nr 1, w której na pewien czas również pojawiła się kilkuosobowa grupka nauczycieli żydowskich przeniesionych ze szkoły nr 2. Ich obecność wywołała strajk wymierzony przeciwko zatrudnianiu nauczycieli Żydów, oskarżanych powszechnie o deprawację polskiej młodzieży chrześcijańskiej. Do takich protestów nawoływała w latach trzydziestych prasa katolicka i endecka:
Fakt, że w wielu szkołach uczęszczanych przez dzieci katolickie Ministerstwo Oświecenia Publicznego obsadza niektóre posady nauczycielskie przez Żydów, zawsze wywołuje zgodny protest społeczeństwa polskiego. Lecz wielu z nas wykazuje oburzenie z pobudek czysto rasowych, nie zdając sobie sprawy dokładnie, jak ta kwestia przedstawia się pod kątem widzenia religijnym. […] Żyd nauczyciel, a tembardziej wychowawca młodzieży chrześcijańskiej, jeśli nawet będzie na pozór szanował religię uczniów nie powstrzyma się jednak od pośredniego podkopywania w nich wiary w autorytety, od wyolbrzymiania potrzeb i instynktów ciała, oraz pobłażania zachciankom. Duch poświęcenia, rezygnacji, bohaterstwa chrześcijańskiego, jest dlań znienawidzonym bo niezrozumiałym; w jego oczach jest to „fanatyzm”, „ciemnota średniowieczna” itp. Wystarczy zobaczyć, z jaką namiętną chciwością rzucają się pisarze żydowscy w rodzaju U. Weiningera i Freuda na kwestię płciową, z jaką cyniczną wprawą i skwapliwością ją przeżuwają, jak mało posiadają delikatności w stosunku do tak intymnych szczegółów natury ludzkiej, by zrozumieć, że rozkaz ich jest poniżenie tej natury, zepchnięcie jej poniżej zwierzęcości. I nie należy dziwić się hitlerowcom w ich oburzeniu przeciw nagromadzonej przez 2 wieki pornografii niby to naukowej i zupełnie niepotrzebnej. Przechodząc do kwestii wyznania katolickiego musimy stwierdzić, że przeciwko niemu przede wszystkim wycelowane są ciosy wszystkich wrogów chrystianizmu. Katolicyzm jest znakiem jedności i sztandarem całego świata chrześcijańskiego, a upadek jego byłby upadkiem Krzyża na ziemi. Chcą przeto wrogowie podważyć przede wszystkim jego nakazy i wychwalać wszystko, cokolwiek z jego zasadami się nie zgadza […] jak koedukacja, wspólne plaże lub ćwiczenia sportowe połączone z przesadną nagością, znajdują płomiennych obrońców przede wszystkim w gronie „postępowych” Żydów. […] żyd nie może wychowywać młodzieży chrześcijańskiej![19] [pisownia i podkreślenie jak w oryginale – przyp. M.T.].
Odpowiedzią na tego rodzaju artykuły była zdecydowana reakcja mieszkańców Białostocczyzny, o czym z satysfakcją donosiły ówczesne prawicowe czasopisma:
Białystok żąda usunięcia nauczycieli żydów [pisownia i podkreślenie jak w oryginale – przyp. M.T.]. Została wysłana prośba z kilkuset podpisami rodziców katolików m. Białegostoku do p. Kuratora w Brześciu n. Bugiem i do Inspektora Szkolnego w Białymstoku o odwołanie nauczycieli Żydów ze szkół przeznaczonych dla dziatwy katolickiej oraz o rozdzielenie dzieci katolickich i dzieci żydowskich. Równocześnie rodzice zwrócili się do ks. Arcybiskupa Jałbrzykowskiego o poparcie u odnośnych władz szkolnych słusznych żądań rodzicielskich. Podobne prośby wysyłają rodzice m. Krynek i Sokółki[20].
W Szczuczynie w tym czasie dochodziło częściej do bójek niż do zgodnej zabawy dzieci ze szkół powszechnych nr 1 (polskiej) i nr 2 (żydowskiej). Nie pomagały rozpaczliwe interwencje Wiktora Leśniewicza, inspektora szkolnego w Szczuczynie Białostockim, przysłanego do miasteczka w grudniu 1930 r., żeby zapanować nad sytuacją i uspokoić nastroje. „Gość Niedzielny” w rubryce „Co słychać w świecie katolickim?” w artykule pt. Zażydzanie szkół polskich postępuje tak pisał o tych wypadkach:
Wymieniliśmy między innemi Ostrów, w powiecie Włodawskim, gdzie wskutek nieustępliwości powstał strajk dzieci, dalej Kolno, Wysokie Mazowieckie, a ostatnio szkołę w Szczuczynie. Jak nam obecnie donoszą, wprowadzono do szkoły polskiej w Wysokiem Mazowieckiem, w województwie Białostockiem, z nowym rokiem szkolnym znowu kilkadziesiąt dzieci żydowskich tak, że liczba dzieci żydowskich w szkole polskiej wzrosła do blisko 200. W wyższych oddziałach symultannych liczba dzieci żydowskich równa się liczbie dzieci polskich. Na kilkakrotne protesty rodziców do władz szkolnych wysłane, aby nie łączono ich dzieci razem z dziećmi żydowskiemi i nie zamieniano szkoły polskiej katolickiej na symultanną, rodzicie otrzymali odpowiedzi odmowne[21].
Cztery lata później, we wrześniu 1934 r.[22], wszczęto ponownie strajki szkolne, tym razem w Łomży, Augustowie, Suwałkach i na terenie powiatu szczuczyńskiego. Prawicowy periodyk „Życie i Praca” pisał o tych wydarzeniach w tekście pt. Nie możemy ustąpić, twierdząc, że nauczyciele żydowscy wychowują młodzież „bez charakteru, ludzi nijakich, którym obcy będzie wyraz »Ojczyzna« i którzy pójdą za tym kto im lepiej zapłaci”[23]. Gazeta podkreślała przy tym, że takie wychowanie jest na rękę Żydom. W oddalonym od Szczuczyna o około 16 km Grajewie strajk szkolny trwał od początku roku szkolnego do 14 listopada 1934 r. Zakończyła go dopiero obietnica złożona polskim rodzicom przez inspektora szkolnego, że dzieci żydowskie będą się uczyć w tym miasteczku w osobnych klasach[24]. Echa podobnych protestów wymierzonych w żydowskich nauczycieli uczących w polskich szkołach powszechnych możemy odnaleźć również w wypowiedziach mieszkańców nieodległego Jedwabnego: „Nie chcieli żeby Żydówka uczyła, niech uczy polska kobieta. I uciekali żeśmy. To oni Żydzi wiedzieli, że to jest tego starego L. robota. Żeśmy tak przed dwa lata uciekali, z tej lekcji jak ona przychodziła i na końcu ją zwolnili. To była ich mściwość za to, że to on, faktycznie to on, namawiał »uciekamy, dzieci«”(Janina Biedrzycka, mieszkanka Jedwabnego)[25].
Pewne uspokojenie nastrojów w samym Szczuczynie nastąpiło dopiero w drugiej połowie lat trzydziestych, po wdrożeniu i zakończeniu tzw. reformy szkolnictwa Jędrzejewicza i po tym, jak rząd sanacyjny zaczął bardziej zdecydowanie zwalczać destrukcyjne wpływy „narodówki” w rejonie białostockim i łomżyńskim. Szczególnie nauczyciele i uczniowie żydowscy starali się manifestować w tym okresie swoje propolskie nastawienie, co tonowało do pewnego stopnia nastroje w miasteczku. Sytuację niestety stale podgrzewały partie prawicowe oraz Kościół katolicki. W 1936 r. zapadła uchwała pierwszego Plenarnego Synodu Biskupów Polskich żądająca oddzielenia młodzieży katolickiej od żydowskiej w szkołach. Pojawiła się ona w kontekście trwającego od 1931 r. w całej Polsce buntu prawicowej młodzieży studenckiej spod znaku Młodzieży Wszechpolskiej i Obozu Wielkiej Polski przeciwko wspólnemu studiowaniu na uniwersytetach z młodzieżą żydowską. Zamieszki antyżydowskie i strajki wymierzone w Żydów objęły główne uczelnie wyższe – w Warszawie, Krakowie, Lublinie, Wilnie i we Lwowie, gdzie powszechnie żądano relegowania żydowskich studentów, wprowadzenia zasady numerus clausus i numerus nullus i ograniczenia lub uniemożliwienia Żydom podejmowania nauki na uczelniach wyższych. Domagano się również „getta ławkowego”, czyli wydzielenia osobnych miejsc w salach wykładowych przeznaczonych dla Żydów. Wrzenie antyżydowskie utrzymywało się na uniwersytetach w Polsce w zasadzie do końca czerwca 1939 r. i nie przerywał go nawet oczekiwany wybuch wojny. Tak o tym pisał prawicowy „Mały Dziennik”w artykule pod wymownym tytułem Kult bomby i kastetu w lutym 1939 r.:
W obronie młodzieży piękne przemówienie wygłosił sen. Rembliński, wskazując, że niepokoje mają głębokie podłoże. Ekscesów nie ma w Poznaniu, największe są we Lwowie, bo na lwowskim uniwersytecie są żydzi, a na poznańskim ich nie ma. Całe życie gospodarcze we Lwowie opanowane jest przez żydów, a dla zreformowania tego stanu rzeczy zbyt mało się robi, więc młodzież rozwiązuje ten problem sama na swym terenie, osiągając zresztą realne wyniki [pisownia jak w oryginale – przyp. M.T.][26].
W Szczuczynie w tym samym czasie starano się jednak wypracować strategię współżycia obu wspólnot pozwalającą ograniczać wybuchy aktów agresji i dewastacji mienia itp. Icchak Wertman wspominał, że ceremonie religijne odbywano osobno, nie wchodząc sobie w paradę. W niedzielę, kiedy Polacy udawali się na mszę do kościoła, Żydzi pozostawali w domach, tak by swoją obecnością nie prowokować chrześcijańskich sąsiadów. Podobna zasada była przestrzegana na głównych ulicach Szczuczyna w czasie procesji Bożego Ciała.Mimo to przepaść między Żydami a Polakami pogłębiała się wraz ze zbliżaniem się do tych terenów zawieruchy politycznej poprzedzającej wybuch II wojny światowej. Napięcia narastały. Z zeznań złożonych po wojnie przez Icchaka Wertmana, ale także z zeznań polskich mieszkańców miasta wiadomo, że wpływ członków Związku Ludowo-Narodowego, Obozu Wielkiej Polski[27], a następnie Stronnictwa Narodowego na życie w przedwojennym Szczuczynie oraz pobliskim Grajewie i pogorszenie relacji między Polakami i Żydami był bardzo duży. Donosiły o tym także raporty Wojewody Białostockiego i lokalna prasa.
Już w 1927 r. „Spory sukces ZLN odniósł w Szczuczynie, gdzie 19 września jego członek Marian Dygnarowicz, z zawodu aptekarz, został zastępcą burmistrza”[28]. Gdy w 1928 r. powstało SN, świetlica tej partii znalazła się na rynku, w samym centrum Szczuczyna – przypomniał sobie o tym Franciszek K., jeden z oskarżonych po wojnie o udział w pogromie z 1941 r. Przed wojną należeli do tej partii także inni, późniejsi uczestnicy pogromu: Władysław Ł., Jan P., Antoni G. i Jan W. Ten ostatni po wojnie zmienił barwy polityczne i został aktywnym działaczem PZPR w regionie.
Z inicjatywy posła W. Staniszkisa po utworzeniu struktur w październiku 1928 r. SN od razu rozpoczęło działalność na terenie powiatu szczuczyńskiego. Koła tej partii utworzono w Grajewie, Szczuczynie, Rajgrodzie, Wąsoszu i Radziłowie. Początkowo skupiały one około 200 członków. W Szczuczynie i pobliskim Grajewie koło SN rekrutowało się spośród członków chadeckiego Polskiego Stronnictwa Chrześcijańsko-Demokratycznego[29]. Tak sytuację polityczną na tym terenie opisywała „Gazeta Warszawska” z 1930 r.:
W Grajewie odbyło się wielkie zebranie Stronnictwa Narodowego. Przewodniczył ks. Prałat Butanowicz. Przemawiał p. Siciński z Warszawy. […] Zebranie zakończono okrzykami na cześć Polski narodowej. W Szczuczynie odbył się wiec przedwyborczy, zorganizowany przez Stronnictwo Narodowe. Sala była wypełniona po brzegi. Przemawiali ks. kanonik Krysiak, pp.: Siciński i Przybyszewski. Uchwalono głosować na listę narodową[30].
23 stycznia 1933 r. w Grajewie pięćdziesięcioosobowa grupa członków OWP i SN zaatakowała wiec PPS, w czasie którego przemawiał delegat partii z Warszawy niejaki Zwoliński. W czasie ataku dały się słyszeć okrzyki na cześć gen. Hallera i Romana Dmowskiego. Pięciu członków OWP pobiło Żyda Izaaka Kołka, dwóch z napastników zatrzymano. W tym samym czasie w Goniądzu (35 km od Szczuczyna) kolportowano antysemickie broszury „Tępić chwasty”[31], a na terenie całego powiatu sprzedawano „Szczerbca”. Wikariusz ks. Białokoziewicz, członek OWP, w czasie kolędy namawiał wiernych do wstępowania do tej partii. W marcu 1933 r. na murze kościelnym w Grajewie napisano wielkimi literami „Żyd to wróg Polski”, a działania policyjne ujawniły istnienie zakonspirowanej bojówki OWP, kierowanej przez czeladnika szewskiego Antoniego Wypryskę. 19 marca bojówkarze OWP zaatakowali przemarsz żydowskiej organizacji Brith Trumpeldor w tym miasteczku, zorganizowany na cześć Józefa Piłsudskiego oraz w celu zamanifestowania propolskiego nastawienia Żydów. Zniszczono żydowski sztandar i rozpędzono uczestników przemarszu[32]. Policja aresztowała co prawda kilkunastu działaczy OWP, a sąd skazał ich na krótkie wyroki aresztu i kary pieniężne[33], ale nie zatrzymało to antyżydowskiej przemocy w mieście i okolicy. Już dzień później, 20 marca, w czasie jarmarku w Grajewie bojówkarze z OWP podburzyli polskich mieszkańców, by zaatakowali żydowskie domy. Wybito kilkadziesiąt szyb oraz zniszczono miejscową synagogę. Policja próbowała zatrzymać najaktywniejszego działacza OWP, Franciszka Wójtowicza, ale ludność Grajewa odbiła go z rąk funkcjonariuszy. Tego samego dnia wybito również szyby w synagodze i w domu modlitwy w Szczuczynie, a w Rajgrodzie (40 km od Szczuczyna) zniszczono siedem lokali żydowskich. Dwa dni później, 22 marca, w Rajgrodzie grupa 70 bojówkarzy „narodówki” zaatakowała tamtejszych Żydów, została jednak rozpędzona przez połączone siły policji i straży granicznej[34].
Gdy 28 marca 1933 r. sanacyjny minister spraw wewnętrznych Bronisław Pieracki po serii napadów na Żydów, które zostały zorganizowane przez OWP na terenie województwa lwowskiego, białostockiego i krakowskiego rozwiązał tę faszyzującą organizację, część placówek OWP na terenie powiatu szczuczyńskiego natychmiast przekształciła się w koła Ruchu Młodych Stronnictwa Narodowego, a inne bezpośrednio w koła SN. Działacze OWP ze Szczuczyna otrzymali legitymacje SN już 8 lutego 1933 r.[35], a działacze OWP z Grajewa i Radziłowa przeszli do Stronnictwa formalnie 28 maja 1933 r.[36]. W Rajgrodzie do SN wstąpiło 150 osób[37]. W październiku tego samego roku zastępca sekretarza powiatowego SN w Grajewie niejaki Hieronim Dobrzeniewski usiłował zakupić kilka sztuk broni palnej ze składek członkowskich. Rewolwery miały być przemycone z Niemiec, ale na szczęście policja udaremniła te zakupy[38]. 11 listopada za to wywieszono na słupach telefonicznych w miasteczku hasła „Precz z Żydami i ich parobkami”[39]. W 1933 r. wpływy SN umocniły się jeszcze w powiecie, o czym donosiła ówczesna prasa[40]. Nie bez znaczenia dla przebiegu wydarzeń w Szczuczynie była sytuacja polityczna w odległej o 50 km Łomży, nazywanej przez ówczesną prawicową prasę „miastem nieustających procesów narodowców”[41], ponieważ tak wiele ich wytaczano członkom najpierw OWP, a później SN i ONR za ich napady na żydowskich mieszkańców, pobicia, zabójstwa, zniszczenia mienia itd. Endeckie nagłówki prasowe krzyczały już od 1931 r. „Łomżyniacy przeciwko Żydom!”[42]. Na terenie całego powiatu szczuczyńskiego jak grzyby po deszczu wyrastały też nowe koła „narodówki”, na przykład w Białogrądach w 1934 r. do Stronnictwa zapisało się 30 osób, w Osowcu – 52, w Niećkowie – 16, w Obrytkach – 37, w Niedźwiadnej – 27[43], a w samym Szczuczynie SN liczyło około 150 członków[44]. 13 sierpnia 1934 r. odbyło się w tym miasteczku spotkanie posła endeckiego Witolda Staniszkisa z Zarządem Powiatowym Stronnictwa Narodowego, w trakcie którego uchwalono całkowity bojkot handlu i przedsiębiorczości żydowskiej. Kilkanaście dni później ten sam poseł w obecności 50 narodowców wzywał do poświęcenia wolności i zdrowia w walce z Żydami oraz z obozem rządowym oraz apelował, by nie bać się uwięzienia w Berezie Kartuskiej[45]. 9 września 1934 r. w Rajgrodzie na bramie kościelnej oraz w pobliżu kościelnego parkanu rozplakatowano odezwy o treści: „Gospodarzu opamiętaj się, wydostań się nareszcie na wierzch. Precz z żydami”, „Polacy, do was wołamy, nie gubcie własnych braci, nie kupujcie u żydów”, „Polacy zrozumcie wreszcie swój obowiązek i nie kupujcie u Żydów”[46] [pisownia jak w oryginale – przyp. M.T.]. Sześć dni później poseł Staniszkis wygłosił w Szczuczynie odczyt zatytułowany „Historia ruchu narodowego w Polsce”, a po odczycie interweniował u miejscowego przodownika policji Liszewskiego w sprawie prześladowania przez policję szczuczyńskich narodowców. Liszewski uprzejmie odparł posłowi endeckiemu, że koło SN w Szczuczynie składa się z awanturników i pijaków, którzy swoje występki natury bandyckiej ubierają w szaty prześladowań politycznych[47], nie wpłynęło to jednak na stonowanie nastrojów politycznych w miasteczku.
W 1934 r. liczebność szeregów SN w powiecie nadal rosła – powstało wówczas 15 nowych kół liczących w sumie 509 nowych członków. Dużą aktywność, coraz bardziej radykalną, przejawiała także sekcja młodych tej partii[48]. 2 maja 1936 r. w Grajewie przed lokalem SN wywieszono portrety gen. Śmigłego-Rydza, Romana Dmowskiego i króla Bolesława Chrobrego. Portret Dmowskiego opatrzono podpisem „Wódz narodu”. Dzień później 200 narodowców z Grajewa przemaszerowało ulicami miasta. Pozdrawiali hitlerowskim pozdrowieniem, tzw. salutem rzymskim, maszerujące także tego dnia ulicami Grajewa oddziały 9 Pułku Strzelców Konnych[49]. 15 sierpnia z okazji obchodów „Cudu nad Wisłą” ks. Krysiak wezwał w Grajewie do walki z żydokomuną[50]. W całym roku 1936 w województwie białostockim doszło łącznie do aż 348 zorganizowanych ataków na Żydów. Zgłoszono 99 przypadków pobicia, z czego w siedmiu przypadkach były to pobicia ciężkie, zanotowano także trzy ofiary śmiertelne[51].
O napiętych relacjach polsko-żydowskich w powiecie szczuczyńskim wywołanych działalnością SN mówiły raporty wojewody białostockiego z lat 1933–1939, alarmowała na ten temat również ówczesna lokalna, polska prasa. Jak wynika z raportów wojewody białostockiego z 1936 r., w tym okresie także Kościół katolicki włączył się do bardziej bezpośredniej walki z Żydami. W lutym 1936 r. urzędnik zanotował m.in.: „Powiatowe władze administracji ogólnej informują, że kler katolicki jest czynnikiem kierującym działalnością Stronnictwa Narodowego, a lokale domów parafialnych używane są z reguły jako miejsca zebrań członków tego stronnictwa. Akcja bojkotowa Żydów jest wydatnie wspierana przez duchowieństwo”[52]. W sierpniu 1936 r. sytuacja była już na tyle poważna, że wojewoda białostocki alarmował Warszawę, opisując wręcz „psychozę zagrażającą bardzo poważnie porządkowi i bezpieczeństwu publicznemu”[53], a wznieconą szczególnie wśród młodzieży „ogarniętej hasłem »bij Żyda« propagowanym namiętnie wszędzie i na każdym kroku przez Stronnictwo Narodowe, a także i z ambony. Zjawisko jest tym poważniejsze, że akcja antyżydowska przybiera coraz częściej charakter wystąpień spontanicznych i samorzutnych, gdzie trudno o zastosowanie odpowiedniej prewencji”[54]. W dalszej części raportu wojewoda wymieniał kilkanaście miejscowości, w których do takich wystąpień już doszło, a także zawiadamiał o odprawie kierowników lokalnych placówek „narodówki”, w czasie której niejaki Przygodzki, delegat Zarządu Głównego SN, polecił na terenie województwa białostockiego „utworzyć z elementu pewnego i zdecydowanego na wszystko specjalne bojówki, które po odpowiednim przeszkoleniu użyte zostaną wyłącznie do walki z Żydami. Zaznaczył przy tym bez ogródek, że walkę z Żydami należy prowadzić wszelkimi możliwymi środkami, nie wyłączając terroru”[55]. Miesiąc później było jeszcze gorzej, a wojewoda w swoim kolejnym raporcie z przerażeniem donosił, że młodzież z SN masowo atakuje Żydów, bijąc ich i niszcząc ich mienie, bo „łudzi się perspektywą zajęcia żydowskich placówek handlowych”[56] po wypędzeniu Żydów z Polski i stara się ten moment przyspieszyć „drogą awantur, burd, terroru”[57]. Na przełomie września i października dużych zamieszek pogromowych połączonych z niszczeniem sklepów i biciem kupców żydowskich było aż 14, a mniejszych znacznie więcej. Autor raportu alarmował, że coraz częstsze ataki bojówek endeckich na Żydów wspierają „całkiem wyraźnie tendencję rewolucjonizowania mas, mającą na celu przede wszystkim przyspieszenie chwili objęcia władzy w państwie”[58] przez zwolenników SN. Dlatego bojówkarze tej partii zaczęli także atakować policję państwową. Sytuacja była tak zła, że pod koniec listopada 1936 r. na specjalną inspekcję zachodnich powiatów województwa przybył z Warszawy osobiście premier Felicjan Sławoj Składkowski.
Ten pełen przemocy antyżydowskiej okres opisał również żydowski historyk Szymon Datner w swojej niepublikowanej dotąd pracy Rok 1937[59]:
Jak wspomnieliśmy początek 1937 r. nie stanowi żadnej granicy. Wypadki wtargnęły w ten rok z impetem ciągu dalszego roku 1936. Wypadki – to znaczy koncepcja i działania władz sanacyjnych staczających się coraz bardziej i coraz szybciej w ramiona endecji, koncepcje i zwłaszcza działania tej ostatniej i jej przybudówek wzywającej zupełnie jawnie i coraz mocniej do walki z niebezpieczeństwem żydowskim z zalewem żydowskim, działania wreszcie to odzew zorganizowanych bojówek endeckich na terenie całego państwa i akty gwałtu i bezprawia podburzonych mniejszych i większych grup, szczególnie małomiasteczkowych, zwłaszcza na obszarach będących domeną działania endecji et consortes. Osobnym wydzielonym obszarem działania były uczelnie wyższe. Tym oto działaniom w terenie – nasze rozważania i… wspomnienia. Szczególnie wyróżniającym się obszarem była Białostocczyzna, ściślej jej zachodnia i północna część.
Akcja SN wywołała wśród miejscowych Żydów powszechną panikę, ucieczkę ze wsi do miast, zakładanie w miasteczkach specjalnych funduszy na opłacenie świecących pustkami sklepów oraz wzrost sympatii do lewicy, szczególnie tej spod znaku PPS i KPP ze względu na to, że zwalczała ona antysemityzm, co odnotował również wojewoda[60]. Gdy na początku 1937 r. agresja antysemicka nieco przycichła z powodu ostrych represji policji wobec „narodowców” i licznych aresztowań na terenie województwa wśród młodych przywódców Stronnictwa, wojewoda w raporcie z lutego przestrzegał przed zbyt łatwym ogłaszaniem przez Warszawę zwycięstwa:
Te, o ile ich tak nazwiemy sukcesy Rządu i załamanie się rozmachu działalności Stronnictwa Narodowego w powiatach zachodnich województwa białostockiego – przyjmować trzeba z dużą dozą krytycyzmu i wielką ostrożnością. Styl dzisiejszego życia publicznego, ciężkie położenie ekonomiczne, a ponadto specjalna wrażliwość dzisiejszej młodzieży na sprawy publiczne – powodują w sumie, że stan podniecenia nastrojów trwa w permanencji. […] Hasła radykalnie narodowe wniknęły już zbyt głęboko i szeroko w rzesze tej młodej generacji. W szczególności zagadnienie żydowskie musi zostać skonkretyzowane i ujęte w program oficjalny. Dopóki bowiem sprawa ta nie zostanie właściwie postawiona to kwestia żydowska będzie trwałą odskocznią i natchnieniem do tworzenia programów o charakterze odśrodkowym i szkodliwym z punktu widzenia interesów państwa[61].
Jednocześnie wojewoda donosił o pojawieniu się nowych form działania bojówkarzy narodówki, polegających na organizowaniu w miasteczkach „straży porządkowych”[62], które próbowały wypierać i zastępować legalną policję państwową. Endecy przygotowywali się w ten sposób „na dany znak do obsadzenia urzędów i instytucji państwowych i samorządowych i przejęcia władzy w swe ręce”[63].
Od 1936 roku zaobserwowano z jednej strony napływ do Stronnictwa Narodowego nowych członków, rekrutujących się głównie z młodzieży, z drugiej zaś coraz większą radykalizację zachowań, w postaci niszczenia sklepów żydowskich, napadów i rabunków, aktów agresji wymierzonych w społeczność żydowską […]. Zachowania te ściśle wiązano z powołaną Strażą Porządkową, według policji wykorzystywaną głównie do szeroko rozumianej walki i działań wymierzonych w środowiska żydowskie. […] Raport Policji Państwowej został sporządzony na podstawie przejętej w wyniku rewizji dokumentacji wewnętrznej partii, dotyczącej powiatu wysokomazowieckiego. Wyniki rewizji i przesłuchań członków partii dały wynik w postaci jednoznacznego wniosku policji, mówiącego o działaniach Straży Porządkowej wskazujących na jej aktywność bojowo – terrorystyczną. Uznano także, że działania te organizowane były z inspiracji i pod ścisłym kierownictwem osób kierujących powiatowymi strukturami Stronnictwa Narodowego[64].
Pojawienie się pięć lat później, po 22 czerwca 1941 r., tuż po przejściu frontu, w miasteczkach Białostocczyzny zorganizowanych straży i samoobron, które podjęły doraźną współpracę z Wehrmachtem, a następnie rozpoczęły rozprawę z żydowskimi sąsiadami w miasteczkach Szczuczyn, Jasionówka, Wąsosz, Radziłów, Jedwabne i innych, z dużym prawdopodobieństwem można łączyć z powstaniem endeckich struktur straży porządkowych w roku 1936. Stanowiły one zręby struktur organizacyjnych, które na początku 1940 r. najpierw podjęły walkę zbrojną z okupantami sowieckimi, a następnie, w początkowym okresie ofensywy Niemiec na ZSRR w czerwcu 1941 r., wykorzystały powstałą po ucieczce Sowietów „próżnię władzy” i przejęły zarządzanie miasteczkami na Białostocczyźnie.
Fot. 1.5. Wiec Stronnictwa Narodowego w Grajewie, pow. szczuczyński, 1937 r. Zbiory autora.
Tymczasem 28 sierpnia 1936 r. w Jabłonce Kościelnej, 85 km od Szczuczyna, narodowcy zaatakowali dzielnicę żydowską. Po tych wydarzeniach korespondent „Naszego Przeglądu” donosił na łamach gazety: „Akcesoria zawsze te same, setka chłopa, sama młódź, standaryzowany strój szturmowy, jednolite koszulki, jednakowo granatowe berety, identyczne pasy z rzemykami, a ponadto naprędce kreowany przywódca, czyli jeden z dziedzicowych synków, któremu hulają po wyobraźni myślenickie asocjacje”[65].
Przywoływany już historyk żydowski Szymon Datner wtórował:
W m. Jedwabne, pow. Łomża – zapamiętajmy tę nazwę – w okresie świąt Bożego Narodzenia 1936 r. pikietowano sklepy żydowskie, w kilkunastu wypadkach oblano naftą towary należące do straganiarzy żydowskich. Do Warszawy wyjechała delegacja żydowska z prośbą o interwencję /N.P. 3.I./ Handlarz A. Ch. Hartman ze Szczuczyna wracając z targu został na szosie Kolno-Szczuczyn pobity wraz z handlarzami żydowskimi, w wyniku pobicia zmarł i został pochowany w Łomży. Szyby wybito w mieszkaniach i sklepach żydowskich w m. Suraż /pow. Białystok/ i Nur /k. Czyżewa/ /N.P. 28.I./ oraz dwukrotnie w Białymstoku w kibucu Tel Chaj /U. Lebn I9.I./[66].
Podobnie opisywał nastroje panujące rok później w Szczuczynie ojciec Eliezera Zeewa Kajmana w liście do krewnych mieszkających w USA:
Moje drogie dzieci na obczyźnie […] Pobliskiego sadownika spotkał straszny los. Kiedy jechał na ryby wozem wzdłuż rzeki, chrześcijanie, których znał od urodzenia, złapali jego syna, związali go jak patyk i w obecności ojca wrzucili go do wody. Ale nic się nie martw. Ceny ciągle rosną z powodu słabych opadów”[67].
Rok później, w kwietniu 1937 r., starosta Bielska Podlaskiego (150 km od Szczuczyna) napisał z kolei:
Sympatie ludności polskiej na wsiach do SN są duże. Instruktorzy stronnictwa są honorowani i odwożeni furmankami od wioski do wioski bez jakiegokolwiek przymusu. […] Antysemityzm na terenach objętych akcją SN jest bardzo silny. Chłopi mówią, że bojkot gospodarczy nie złamie żydów [pisownia jak w oryginale – przyp. M.T.], że trzeba ich pozbawić praw; jeśli rząd tego nie zrobi, to chłopi sami wypędzą ich z Polski[68].
Ponownie Szymon Datner:
W lutym 1937 miały miejsca rozruchy w m. Ciechanowiec oraz napady bandyckie na Żydów w szeregu miejscowości powiatu szczuczyńskiego /oba wojew. Białostockie/ w wyniku czego zabito 2 Żydów[69].
Obchody rocznicy uchwalenia Konstytucji 3 maja w 1937 r. zgromadziły w Grajewie około 300 działaczy SN. W sierpniu, w rocznicę „Cudu nad Wisłą”, która stała się dla narodowców okazją do corocznego manifestowania antysemickich i antykomunistycznych poglądów oraz do wszczynania burd z Żydami, defilada „narodówki” w tym mieście zgromadziła już 4000 zwolenników tej partii, w tym około 600 umundurowanych członków SN z okolicznych miejscowości[70]. Podobne wiece były organizowane na terenie powiatu szczuczyńskiego aż do 1939 r. i kres położył im dopiero wybuch II wojny światowej. W wyborach do rady gminy Bogusze pow. szczuczyńskiego, które odbyły się 27 marca 1939 r., kandydaci SN zdobyli 22 mandaty, a startujący z listy Obozu Zjednoczenia Narodowego (OZN) o ponad połowę mniej, bo zaledwie 10[71].
Fot. 1.6. Wiec partii Stronnictwa Narodowego w Grajewie, pow. szczuczyński, 1937 r. Zbiory autora.
Tuż przed wybuchem wojny liczbę zorganizowanych członków SN na terenie regionu szacowano na około 15 000[72], w tym w samym powiecie szczuczyńskim na 2500, a w łomżyńskim na 4000. Stronnictwo Narodowe pozostawało najsilniejszym ugrupowaniem politycznym[73]. Lejb Rozenthal ze Szczuczyna w kwietniu 1938 r. pisał do siostry Zeldy:„u nas nic nowego. Sprawy toczą się coraz gorzej i prawie niemożliwe jest zarobienie jakichkolwiek pieniędzy. Antysemityzm jest coraz dotkliwszy. Dochodzimy do sytuacji, w której za każdą cenę nie można kupić mięsa koszernego.W ostatnią sobotę parlament uchwalił prawo zakazujące uboju rytualnego. Inne antyżydowskie ustawy również są uchwalane, jak chociażby odebranie obywatelstwa osobom przebywającym za granicą dłużej niż pięć lat”[74].
Bardzo charakterystyczne pod tym względem jest zeznanie świadka Eugeniusza Borowskiego[75] z 4 kwietnia 1971 r., w którym jednym tchem był on w stanie wymienić nazwiska trzydziestu rodzin polskich zamordowanych przez Niemców w Szczuczynie w czasie II wojny światowej, ale już spośród żydowskich rodzin, których członkowie przed wojną stanowili większość mieszkańców miasta, znał nazwisko jednej. To pokazuje, jak daleko od siebie toczyło się życie obu społeczności. Prawicowi bojówkarze przed II wojną światową urządzali w Szczuczynie, podobnie jak w innych miasteczkach rejonu, bojkoty sklepów żydowskich, wybijali w nich szyby, bili Żydów i Polaków, którzy korzystali z żydowskich sklepów i warsztatów, oblewali naftą kupione od Żydów produkty[76]. Zarówno Mieczysław K., jak i Antoni G., główni inicjatorzy mordów w Szczuczynie w pierwszych tygodniach wojny niemiecko-radzieckiej z roku 1941, również byli powiązani z prawicowymi środowiskami politycznymi.
W sytuacji ogromnego napięcia między wspólnotą polską i żydowską do Szczuczyna i Grajewa z terenu Prus wkroczyły w pierwszych dniach września 1939 r. oddziały niemieckiego Wehrmachtu. Wśród szczuczyńskiej ludności żydowskiej wybuchła panika, ponieważ zdawano sobie sprawę, jaką nową falę antysemityzmu wywoła przybycie niemieckiej armii. Część Żydów zaczęła uciekać w stronę Łomży, część w stronę Białegostoku, ale widząc wszędzie oddziały niemieckie, na ogół zawracali do miasta. W niedzielę 3 września 1939 r. około czwartej po południu do Szczuczyna weszły na krótko na powrót polskie oddziały, ale w środę 6 września o północy Niemcy przeprowadzili silny kontratak i armia polska musiała opuścić Szczuczyn, wycofując się w kierunku twierdzy Osowiec. W czwartek 7 września 1939 r. Niemcy ponownie opanowali miasto. Tego dnia wybuchł pierwszy w czasie tej wojny poważny konflikt pomiędzy polską i żydowską społecznością Szczuczyna. Przyczyną było zamknięcie przez żydowskich sklepikarzy – w obliczu nieuchronności upadku państwa polskiego i dewaluacji jego waluty – swoich sklepów i odmowa sprzedaży towarów za polskie złote do czasu ustanowienia nowej, okupacyjnej waluty. Posunięcie było racjonalne w kategoriach ekonomicznych, ale postawiło w trudnej sytuacji ludność polską, która nagle została pozbawiona możliwości nabywania niezbędnych jej towarów. Wywołało to oburzenie i wściekłość. Polacy udali się do żołnierzy niemieckich ze skargą na żydowskich handlarzy i z żądaniem ich ukarania. Niemcy, zajęci walkami frontowymi z polskim wojskiem, poradzili im wziąć sprawy w swoje ręce i rozprawić się z Żydami własnymi siłami.
W miasteczku pojawiły się po raz pierwszy nastroje pogromowe. Mojsze Farberowicz w swoich powojennych zeznaniach oraz w napisanej po wojnie księdze pamięci Szczuczyna[77] opowiedział, że odbyła się wówczas zamknięta narada przedstawicieli polskiej społeczności z miejscowym proboszczem, w trakcie której ustalono, że ze względu na trudne położenie ludności polskiej pozbawionej dostępu do potrzebnych towarów trzeba siłą zająć sklepy żydowskie. Ponieważ Żydzi mieszkali między Polakami, uradzono, że aby uniknąć pomyłki w czasie grabieży, mieszkania i sklepy „chrześcijańskie” zostaną oznaczone krzyżami ustawionymi w oknach, tak by napastnicy wiedzieli, które należy omijać. Pogrom i rabunek miał się odbyć wieczorem w czwartek 7 września 1939 r., ale wskutek interwencji niemieckiej jednostki tyłowej, w której znajdowała się m.in. kuchnia polowa i której oficerów, w odpowiedzi na zagrożenie ze strony Polaków, Żydzi w porę przekupili, noc z czwartku na piątek minęła spokojnie. W piątek 8 września o godzinie ósmej rano pojawiło się za to na szczuczyńskich ulicach zarządzenie wzywające wszystkich Żydów do przymusowej pracy na rzecz okupacyjnych wojsk niemieckich. Żydzi zostali zapędzeni do likwidacji uszkodzeń budynków i ulic miasta oraz pobliskiego mostu wysadzonego przez cofające się oddziały polskie. Kto się nie stawił do pracy, miał zostać rozstrzelany. W polowaniu na Żydów i zaganianiu ich na roboty ochoczo uczestniczyła polska młodzież ze Szczuczyna. Na jednej z ulic niemiecki żołnierz zastrzelił dwunastoletniego żydowskiego chłopca, sądząc, że ten wymiguje się od pracy. To pozwoliło „rozładować napięcie” w mieście – polscy mieszkańcy poczuli się uspokojeni tym, że Żydzi zostali ukarani przez Niemców. W kolejnych dniach armia niemiecka powołała też lokalne władze, szczuczyński komitet miejski, w którego skład weszło dwóch Polaków – ogrodnik Gricza i niejaki Borowski – jak twierdzi Mojsze Farberowicz, obaj znani w Szczuczynie przedwojenni antysemici. W komitecie znalazł się także przedstawiciel społeczności żydowskiej – Abraham Chone Finkelsztejn[78], bo znał język niemiecki i umiał porozumieć się z władzami okupacyjnymi, a w czasie I wojny światowej, gdy w mieście stacjonowały wojska niemieckie, pełnił obowiązki burmistrza Szczuczyna.
W sobotę 9 września 1939 r. najprawdopodobniej któryś z trzech oficerów Wehrmachtu: oblt. Filter, oberzahlm. Fischer lub oblt. Benade, stanowiących kadrę dowódczą niemieckiej jednostki wsparcia frontu, która stacjonowała od kilku dni w rejonie Szczuczyna, wydał rozkaz, by wszyscy Żydzi do czterdziestego piątego roku życia stawili się przed godziną jedenastą rano na szczuczyńskim rynku. Gdy polecenie zostało wypełnione, niemieccy żołnierze, wiedząc, że na mocy paktu Ribbentrop-Mołotow wkrótce będą musieli opuścić te tereny, wybrali około trzystu z nich i umieścili w szczuczyńskiej synagodze.
Zamknięto tam m.in. Lejzera Buraka, jak również brata Chai Sojki-Golding o imieniu Isaak, jej kuzyna Lipa Chaima, syna rabina Josele, Zalmana Rozenthala, jej kuzyna Galanta i wielu innych[79]. Następnie wywieziono ich w stronę terenów polskich, które na mocy paktu przypaść miały III Rzeszy. Można sobie wyobrazić, jaki ta akcja miała wpływ na żydowskie rodziny w Szczuczynie. Nagle cała społeczność została pozbawiona ochrony najmłodszych i najsilniejszych mężczyzn. Żydowska społeczność zebrała pieniądze na wykupienie zabranych synów, braci i mężów, szukano wpływowych ludzi i kontaktów u władz niemieckich, pisano listy z apelami o uwolnienie uwięzionych. Bez skutku. Pewnego dnia do Szczuczyna dotarły dwie kartki od aresztowanych i to były jedyne wiadomości od nich.
Fot. 1.7. Wojska niemieckie w Szczuczynie, wrzesień 1939 r.[80]. Zbiory Michała Pandery.
Fot. 1.8. Transport, najprawdopodobniej mężczyzn narodowości żydowskiej uprowadzonych przez Niemców ze Szczuczyna, w trakcie postoju na drodze ze Szczuczyna do Łomży, wrzesień 1939 r. Zbiory autora.
Fot. 1.9. Od lewej oblt. Filter, oberzahlm. Fischer, oblt. Benade – kadra dowódcza niemieckiej jednostki wsparcia tyłów, która najprawdopodobniej uprowadziła żydowskich mężczyzn ze Szczuczyna we wrześniu 1939 r. Zbiory autora.
Zima 1940 r. była wyjątkowo ciężka, temperatura sięgała minus 40ºC. Mówiło się, że „bolszewicy przywieźli mróz z Syberii”[81]. Tamtej zimy z trzystu wywiezionych przez Niemców żydowskich mężczyzn wróciło do Szczuczyna trzydziestu. Pozostali w czasie transportu zmarli z zimna bądź zginęli, kiedy na jakiejś niezidentyfikowanej stacji kolejowej Niemcy ostrzelali z broni maszynowej wagony, w których transportowani byli Żydzi, a potem je porzucili. Ci, którzy przeżyli egzekucję, wyruszyli w drogę powrotną do Szczuczyna. Kilkunastu przedarło się w kierunku Brześcia i jeszcze dalej w głąb Rosji. Do Szczuczyna wrócili: Kaufman, zięć Segałowicza, Kalman Szyfrak, szewc Beniamin Sosonowski. Drogę powrotną z Niemiec na stronę sowiecką przeżyli tylko najsilniejsi. Chaim Lipe, uciekając z niemieckiej niewoli, zamarzł w drodze. Podobno przed śmiercią poprosił, by pozdrowić Dorę w jego imieniu[82]. Jego krewni z polskimi przemytnikami szukali później ciała, ale na próżno. W czasie powrotu zginęli także wszyscy wywiezieni mężczyźni z rodziny Skubielskich. Armia niemiecka zaczęła wycofywać się 21 września 1939 r. Na odchodne Niemcy podpalili szczuczyńską synagogę[83], która została jednak ugaszona przez Żydów. Dokładnie w święto Jom Kippur 1939 r.[84], o trzeciej po południu, wojska niemieckie opuściły Szczuczyn.
Wieczorem zaś pierwszego dnia święta Sukkot[85] przyszła wiadomość z Grajewa, że Armia Czerwona objęła już władzę nad tym miastem i szła z muzyką w kierunku Szczuczyna. Ludność żydowska, mając w pamięci niedawne zbrodnicze rządy nazistów niemieckich oraz ekscesy antysemickie ludności polskiej, powitała Rosjan jak wyzwolicieli, bardzo serdecznie, kwiatami i muzyką[86]. Następnego wieczora, dzień po objęciu władzy w Szczuczynie, bolszewicy aresztowali polskiego burmistrza, kilku bogatych Polaków oraz przedstawicieli inteligencji, a także wszystkich polskich ziemian, czyli w ich nomenklaturze tzw. obszarników, z całego miasta i okolic. Zostali oni wysłani do Grajewa, a stamtąd do więzienia w Łomży, skąd następnie wywieziono ich na daleką Syberię. Rozpoczęła się także stopniowa parcelacja majątków ziemskich, bo sowiecka władza w ten sposób chciała sobie kupić przychylność polskich chłopów i zubożałej szlachty.
Teraz to polscy mieszkańcy, szczególnie ziemiaństwo oraz inteligencja miasta, byli w niebezpieczeństwie, a strach zrodził wściekłość i żądzę zemsty na żydowskich sąsiadach, których powszechnie posądzano o współpracę z organami NKWD. Należy jednak zauważyć, że tak jak w innych miastach tego rejonu, skład osobowy sieci agenturalnej NKWD, utworzonej w ciągu następnych miesięcy, był w Szczuczynie etnicznie zróżnicowany i raczej dominowali w niej Polacy, choć oczywiście donosili również Żydzi.
Trzeba jednak pamiętać, że ogromna większość drobnomieszczańskiej i bardzo religijnej ludności żydowskiej w ogóle nie komunizowała. A nawet wśród tych komunizujących nadzieje na upodmiotowienie słabły: stalinowska władza skutecznie wplotła w swoją dynamikę tradycje rosyjskiego imperium. W zgodzie z praktyką kolonialną znaczną część stanowisk kierowniczych w administracji, gospodarce, a także szkolnictwie i kulturze obejmowali przybysze z Kijowa, Mińska czy nawet Moskwy, a nie „wyzwoleni spod polskiego panowania miejscowi”[87].
Zachował się donos z okresu okupacji sowieckiej „Do Towarzysza STALINA”, podpisany przez „oddanych komunistów z Grajewa”, który dobrze oddaje nastroje społeczne panujące w czasie sowieckiej okupacji na terenie powiatu szczuczyńskiego.
Podobnie wygląda sprawa z inspektorem Sokołowskim z Grajewa. Jeździ on po wszystkich szkołach i bierze łapówki, pije wódkę i zabawia się z kochankami. Bardzo często pije u kierownika Czajkowskiego w Szczuczynie i przy tym prowadzi rozmowy, w których chwali Niemców i byłą Polskę, a w ZSRR wszystko oczernia. To nie komunista, tylko szpieg. W Grajewie zabawia się ze swoją kochanką Szelążek, pije dużo wódki, rozmawia i agituje przeciwko komunie. […] Tak więc ostrzegamy towarzysza Stalina i rząd, żeby takich ludzi aresztować razem z ich kochankami, bo to jest gniazdo szpiegów i oni mogą w każdej chwili wyjechać za granicę, a nam, komunistom, będzie wstyd[88].
Sprawę uczestnictwa szczuczyńskich Żydów w komunistycznym aparacie władzy przedstawia dokument z 1940 r. dotyczący miasteczka, mianowicie lista członków miejscowego WKP(b) sporządzona na jednym z zebrań.
Po starannym zapoznaniu się ze wszystkimi nazwiskami można stwierdzić, że Żydzi stanowili mniej niż 15% członków miejscowego komitetu partii (z 45 obecnych – wśród nich szefa miejscowego NKWD, prokuratora i redaktora gazety – jedynie siedmiu było Żydami, sądząc z pełnego zapisu nazwisk , imion i imion odojcowskich). […] Oczywiście tego typu świadectwo nie pozwala w wystarczającym stopniu określić „żydowskich wpływów” w kręgach komunistycznych i nie mówi wiele o nastrojach w miasteczku, ale na podstawie liczby głosów oddanych przez Żydów na listy komunistyczne w wyborach przedwojennych trudno uznać , by komunizm choćby w przybliżeniu cieszył się wśród nich takim poparciem, na jakie wskazywały polskie koła nacjonalistyczne[89].
O tym, że nie można w sposób przesądzający mówić o „nadreprezentacji żydowskiej” w sowieckim aparacie przemocy, świadczy także fakt, że z deportacji ludności ze Szczuczyna w głąb ZSRR, które miały miejsce 10 lutego i 13 kwietnia 1940 r. oraz 20 czerwca 1941 r., ta ostatnia dotyczyła 130 osób, w tym 29 rodzin żydowskich, bogatych członków żydowskiej społeczności miasteczka, i przeprowadzono ją na dwa dni przed wybuchem wojny niemiecko-radzieckiej.
Tak wywózki szczuczyńskich Żydów dokonywane przez NKWD wspominał Mojsze Farberowicz:
Niespodziewanie, o pierwszej w nocy pojawiło się NKWD z listą osób, które komunistyczna władza cywilna wyznaczyła do sprawdzenia. NKWD zażądała otwarcia drzwi w szafach, aby można było zrewidować, czy nie znajduje się tam żadna ukryta broń. A jeśli tak, należy ją dobrowolnie oddać, bo w przeciwnym razie będzie niedobrze. Nikt nie rozumiał, co się tak nagle wydarzyło. Po 15-minutowych rewizjach służby NKWD oznajmiły ostrym tonem: „Dajemy wam 15 minut, żebyście się ubrali i spakowali rzeczy. Będziecie wysłani na Syberię. Pojazdy już czekają”. Co można zdążyć spakować w 15 minut? Każdy pakował, co było pod ręką, ważne lub nie, trochę jak podczas pożaru. O tych ważniejszych i potrzebniejszych rzeczach całkiem się wtedy zapomina[90].
Paradoksalnie te wywózki szczuczyńskich Żydów na Sybir uratowały im życie. Tak ocalał m.in. Mojsze Farberowicz, który po trzech tygodniach podróży w bydlęcym wagonie dotarł z rodziną do białego piekła, które ochroniło go od piekła Zagłady. Świadczy to również o tym, że bolszewicy traktowali obie wspólnoty w podobnie rewolucyjnie „sprawiedliwy” sposób, wywożąc wszystkich tych ich przedstawicieli, których uznali za wrogów klasowych, niezależnie od ich etnicznego pochodzenia. Trzeba też powiedzieć, że z powodu przeludnienia Sowieci przesiedlili niewielką grupę „podejrzanych klasowo” Żydów ze Szczuczyna do Radziłowa i Grajewa. Zaś sytuacja w okupowanym przez Sowietów Szczuczynie czy pobliskim Grajewie generalnie była odzwierciedleniem ogólnej sytuacji na wszystkich byłych terenach polskich zajętych przez ZSRR po wybuchu II wojny światowej.
[…] w pierwszej połowie 1940 r. dokonano deportacji całych rodzin i grup społecznych, obejmując nimi – wedle danych NKWD – co najmniej 330 tys. osób. W lutym ofiarą padli polscy osadnicy, niemal cała służba leśna i pracownicy administracji; w kwietniu rodziny jeńców, aresztowanych i skazanych, w czerwcu zaś uciekinierzy z centralnej i zachodniej Polski (w tej kategorii większość stanowili Żydzi). W straszliwych warunkach wywożono deportowanych do Kazachstanu, na Ural i zachodnią Syberię[91]. Polacy stanowili ok. 2/3, a Żydzi ok. 20%[92].
Przede wszystkim to Polacy podjęli w rejonie Szczuczyna walkę z Sowietami po klęsce wrześniowej, na co wpłynął oczywiście radykalny antykomunizm i prawicowe zapatrywania tutejszej przedwojennej, polskiej młodzieży oraz jej żywy, polski patriotyzm. Tak się działo nie tylko w Szczuczynie, lecz także na terenach całej Białostocczyzny okupowanych przez ZSRR po 1939 r. Jeszcze gdy trwały walki z Niemcami prowadzone przez regularne Wojsko Polskie we wrześniu 1939 r., rozbite oddziały i grupy żołnierzy rozpoczęły proces przechodzenia na Białostocczyźnie do działań partyzanckich, wykorzystując dogodne do operacji dywersyjnych warunki terenowe, bagna, głębokie lasy, torfowiska[93]. Zgodnie z planem przygotowanym przez II Oddział Sztabu Głównego Wojska Polskiego, czyli zarząd wywiadu i kontrwywiadu Wojska Polskiego, w czasie działań wojennych we wrześniu 1939 r. wdrożono przygotowania do rozpoczęcia tzw. dywersji pozafrontowej na zapleczu wroga, zwłaszcza w rejonie przygranicznym, czyli m.in. na terenie powiatu szczuczyńskiego.
Poczynania podpułkownika Franciszka Ślęczki (później ps. Krak) wspierali oficerowie Straży Granicznej oraz harcerze i działacze strzeleccy. Wkrótce powstała organizacja podziemna, obejmująca swym zasięgiem Grodzieńszczyznę i Białostocczyznę i posiadająca kontakty z podobnymi organizacjami w Wilnie, Białymstoku, Wołkowysku i na Suwalszczyźnie[94].
W organizowanie tej konspiracji „zaangażowani byli wyznaczeni oficerowie w sztabach DOK współpracujący ściśle z Inspektoratami Straży Granicznej, Policji i dowódcami Korpusu Ochrony Pogranicza. Przygotowanie tych zespołów było tak ściśle zakonspirowane, że nawet dowódcy DOK nie znali dokładnie tych prac”[95]. W powiecie szczuczyńskim i przyległych leżących na terenie DOK III (Grodno) w interesującym nas okresie przełomu lat 1939 i 1940 pracami nad stworzeniem sieci polskiej dywersji kierował osobiście ppłk Franciszek Ślęczka[96], który do swoich grup dywersyjno-sabotażowych wybierał najczęściej żołnierzy rezerwy rekrutowanych ze środowisk narodowych, gdyż te cechował szczególnie „wysoki patriotyzm”.
17 września 1939 r. gen. bryg. Olszyna-Wilczyński rozkazał mu rozpoczęcie działań dywersyjnych przeciwko Sowietom i objęcie nimi terenów Białostocczyzny i Grodzieńszczyzny[97]. To po tej dacie rozpoczęły działalność na terenie powiatu szczuczyńskiego i okolicznych liczne, początkowo niepowiązane ściśle ze sobą, małe grupy sabotażowe i przeróżne mniejsze bądź większe organizacje powstańcze oraz oddziały bojowe[98], m.in. w Puszczy Augustowskiej, na tzw. Czerwonym Bagnie koło Rajgrodu, w lasach Czerwonego Boru pod Łomżą, niedaleko Tykocina na tzw. Zielonej Wyspie nad Narwią, w rejonie Szczuczyna, Radziłowa, Wąsosza, Jedwabnego, oraz na bagnach nadbiebrzańskich na Uroczysku Kobielno, gdzie powstała duża partyzancka baza pod dowództwem najpierw ks. Szumowskiego, a później Aleksandra Burskiego, o której będę jeszcze pisał. Grupy te otrzymywały broń, amunicję oraz materiały wybuchowe[99] ze składnic Wojska Polskiego i magazynowały je w przygotowywanych zawczasu kryjówkach, broń pozyskiwały także od oddziałów Wojska Polskiego ulegających samorozwiązaniu po klęsce wrześniowej lub zdobywając ją na wrogu. O ile na terenach leśnych działały większe ugrupowania partyzanckie, nawet w sile kompanii, o tyle na terenach miejskich, jak w Szczuczynie, Jasionówce, Wąsoszu czy Radziłowie, początkowo konspiracja funkcjonowała raczej w oparciu o schematy konspiracyjne „trójek” i „piątek” łączące się w plutony czy kompanie dopiero przed inwazją Niemiec na ZSRR w 1941 oraz ponownie w 1944 r. w czasie trwania akcji „Burza”.
W Szczuczynie „konspiracja miała charakter wprost masowy”[100], choć zawiązana tam na przełomie września i października 1939 r. organizacja powstańcza nie miała nazwy (a przynajmniej niebudząca wątpliwości informacja o tym, jak się ona nazywała, nie zachowała się do naszych czasów)[101]. Wiadomo jednak, że od samego początku organizowaniem jej struktur zajmował się Maksymilian J., dyrektor szkoły powszechnej nr 1 im. Marszałka Józefa Piłsudskiego w Szczuczynie, a w pracach nad jej tworzeniem wspierali go inni nauczyciele z tej polskiej placówki edukacyjnej, jak: ppor. rez. Franciszek W.[102], później oficer z czasów okupacji noszący pseudonim „Wawer”, i plut. Bolesław N., którego prawą ręką został uczestnik wojny 1939 r. kpr. Jan S. Szczególnie osoba ppor. Franciszka W. „Wawra” będzie wracać w tej książce jeszcze wielokrotnie, m.in. w historii żydowskiej rodziny Dorogoj, zamordowanej w Radziłowie. Była to osoba bardzo znacząca dla historii wojennej całego powiatu szczuczyńskiego oraz okolicznych, bo od 1940 r. „Wawer” zaczął pełnić stanowisko komendanta tego rejonu, w którego skład wchodziły takie miejscowości jak Szczuczyn czy Wąsosz, gdzie dokonano pogromu Żydów w lipcu 1941 r. Franciszek W. „Wawer” został następnie zastępcą komendanta całego obwodu grajewskiego.
Konspiracja szybko przekroczyła granice miasta znajdując licznych żołnierzy podziemia wśród ludności wsi i osad. Samorzutnie organizowała się starsza młodzież szkolna[103].
Pod