34,99 zł
Przygodowcy pędzą ulicami (i podziemiami!) Londynu, by złapać dwóch niebezpiecznych złodziei, którzy uciekają ze zrabowanym skarbem. Czy i tym razem nie zawiedzie ich szczęście, spryt i... wujek Logan?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 122
Wielką tajemnicą zostawania po lekcjach jest to, czy stanowi to większą karę dla ucznia, czy dla nauczyciela.
– No i oczywiście musiałeś zostać w kozie w ostatnim dniu semestru – beształ pan Rottin chłopca. – Mógłbym już zaczynać przerwę świąteczną, ale nie, muszę spędzić całe popołudnie z tobą. – Nauczyciel wyglądał na tak samo ucieszonego, jak ktoś, komu skunks trysnął śmierdzącą wydzieliną prosto w twarz.
– Zezowate szczęście, panie Rottin – powiedział Rufus Kexley, po czym odchylił się na krześle i wpatrzył w sufit.
– Co ty nie powiesz… Szczęście nie ma z tym nic wspólnego. Za co kiblujesz tym razem? – Pan Rottin wziął z biurka dokumenty i zaczął czytać na głos: – „Raport ukarania Rufusa Kexleya: Na lekcji kreatywnego pisania stworzył wiersz o pierdzeniu. Przeczytał go następnie w szkolnym radiowęźle. Wcielał się w pirata…”
– Ahoj, szczury lądowe! – przerwał mu Rufus, wskakując na krzesło i wydając pierdzące odgłosy pachą.
– Siadaj. – Pan Rottin spojrzał na Rufusa, po czym wrócił do czytania. – „Wcielał się w pirata, czytając na głos swoją poezję całej szkole podczas lunchu; udawał, że jest gwiazdą nowego reality show…”
– Nazwałem go: Trzymajcie z Kexleyami.
– Ja bym to nazwał kretyńskim sposobem na wylądowanie w kozie. Jest tego więcej… „Wysadził w powietrze projekt naukowy Daisy Duncely…”
– Hej! – zaprotestował chłopiec. – To był wypadek.
– Daisy jest w starszej klasie, razem z twoją kuzynką, nie powinieneś nawet przebywać z nią w tej samej sali.
Rufus skrzyżował ramiona i westchnął.
– „Rzucał dronami po szkolnym korytarzu; oznaczył je numerami jeden, dwa oraz cztery, przez co szkolny personel spędził dwie godziny na poszukiwaniu numeru trzy, którego nigdy nie było…”
Na to wspomnienie Rufus wybuchnął śmiechem i aż złapał się za boki.
– To nie jest zabawne. „Na lekcji muzyki…” – Pan Rottin odsunął od siebie długą listę przewinień Rufusa. – Och, już mnie to nudzi. Po co ty to robisz? A co ważniejsze: dlaczego robisz to w ostatnim dniu semestru, żebym musiał tu z tobą siedzieć?
– Bo to rozrywka – wyjaśnił Rufus. – A rozrywka to sztuka. Żaden artysta nie powinien być karany za swoją pracę.
– Sztuka? – prychnął pan Rottin i zmarszczył nos. – Skąd ci się biorą takie bzdurne pomysły? Posłuchaj, Rufusie, wiem, że innym dzieciom podobają się takie żarty, ale powiedz mi: gdzie one teraz są, co? Wszyscy w swoich domach, gdzie i ja powinienem być.
– W domach innych dzieci?
– Ta… nie, oczywiście, że nie! W moim domu! – Pan Rottin robił się coraz bardziej czerwony na twarzy. – Nikt jeszcze nie został wydalony ze szkoły w Swindlebrook w pierwszym semestrze, ale ty jesteś na dobrej drodze, żeby wylecieć w drugim, jeśli nie zmienisz swojego zachowania.
– Wydalony? – Rufus gwałtownie przełknął ślinę. – Nie mogę zostać wydalony! Ciocia Sara odesłałaby mnie do dziadków. A oni są coraz starsi i mogliby kazać mi jechać do mojej mamy, do Hollywood! A moja mama to chodząca katastrofa. Panie Rottin, nie mogę zostać wydalony!
– Chlip, chlip – sarknął pan Rottin, ostentacyjnie ocierając oczy. – Powiedz to komuś, kto się tym przejmie. Ja wiem tylko, że nie zamierzam marnować więcej mojego prywatnego czasu na siedzenie tutaj z tobą. Powinienem teraz być w domu i oglądać powtórki Colombo. Weź to sobie do serca… albo wylecisz.
Godzinę później Rufus ze zwieszoną głową wsiadał do samochodu cioci. Barney, border collie jego kuzynki, wyczuł kiepski nastrój chłopca i polizał go pocieszająco po ręce.
– Świetny sposób na rozpoczęcie świąt Bożego Narodzenia… – przywitała go pani Jacobs, wyjeżdżając z prawie pustego szkolnego parkingu. – Musimy poważnie porozmawiać o twoim zachowaniu, Rufusie. Nie możesz ciągle pakować się w kłopoty.
– Wiem – burknął chłopiec pod nosem. – Koniec z psikusami… przynajmniej w szkole.
Siedząca na przednim siedzeniu Lara odwróciła się i warknęła do kuzyna:
– W domu też!
– Gdyby Tom nie siedział już w pociągu z Kornwalii, odwołałabym jutrzejszy wyjazd – powiedziała pani Jacobs. – Nie zasługujesz na to, żeby brać udział w tym wręczeniu nagrody, Rufusie.
– Mamo! – Lara otworzyła szeroko usta. – Ale ja zasługuję!
– Żadne z was nie powinno tam tak naprawdę jechać – upierała się pani Jacobs. – Minęło zaledwie kilka miesięcy, od kiedy wszyscy wybraliście się do Egiptu bez mojej wiedzy i wpakowaliście w spore kłopoty.
– Ale znaleźliśmy olbrzymi skarb! – przypomniał jej Rufus, zacierając dłonie.
– To niczego nie usprawiedliwia! Chyba postradałam zmysły, że pozwalam na to, żeby wasza trójka znowu się spotkała.
– Czwórka – poprawiła ją Lara. – Barney też jedzie.
– Dee i Logana tutaj nie ma, więc nie mamy samolotu, żeby dokądkolwiek odlecieć – powiedział Rufus, wyglądając przez okno i przypominając sobie, jak w środku nocy przyjechali na lotnisko, by wylecieć do Kairu.
– A tak w ogóle to gdzie jest wujek Logan? – spytała Lara.
– Jest z Dee w Ameryce, spotyka się z kierownictwem jakiego nowego serialu. A ja zostanę z wami przez całą przerwę świąteczną i będę miała na was oko, żebyście nie mieli już więcej żadnych przygód!
Wieczorem pani Jacobs zaparkowała przed dworcem kolejowym. Lara, Rufus i Barney czekali przy bramkach biletowych, przez które tłumnie przechodzili podróżni.
– Mama miała rację, wiesz? – powiedziała Lara do kuzyna. – Musisz przestać ciągle zostawać w kozie, nie warto. Możesz zostać…
– Wydalony – jęknął Rufus. – Wiem, wiem. Po świętach będę innym człowiekiem. Nowy rok, nowy ja… – Rufus przechadzał się po dworcowym pasażu, jakby był na wybiegu dla modelek. Poprawiał swoje jasne włosy i zerkał przez ramię.
Lara westchnęła. Rufus przez cały czas robił sobie ze wszystkiego żarty. Chociaż na co dzień szczerze tego nienawidziła, nie chciała, żeby został wydalony ze szkoły i odesłany do matki do Los Angeles.
Barney uniósł głowę i szczeknął. Na końcu tłumu pasażerów dostrzegł Toma z wielkim plecakiem, ciągnącego walizkę z zepsutymi kółkami. Uśmiechnął się na widok przyjaciół i pospieszył w ich kierunku.
– Cześć wam! – zawołał, jedną ręką przenosząc bagaże przez barierki, a drugą głaskając Barneya po głowie.
– Udało ci się! – wykrzyknęła Lara i odciągnęła psa, który próbował wskoczyć na walizkę, żeby polizać Toma po twarzy.
– Ciocia Sara jest w świetnym nastroju… – zadrwił Rufus. – Gdyby nie to, że siedziałeś już w pociągu, odwołałaby jutrzejszą wycieczkę.
– Moi rodzice nadal są na mnie wkurzeni o Egipt – przyznał Tom, rumieniąc się. – To pierwszy raz od dwóch miesięcy, gdy pozwolili mi wyjść gdziekolwiek poza szkołą. Cały wolny czas spędzałem na pracy w zamku.
– Przecież i tak spędzasz tam cały wolny czas – zauważyła Lara.
– Racja. – Tom wzruszył ramionami. – Szczerze mówiąc, mama i tata nie mieli pomysłu na to, jak mnie ukarać. Ciągle wynajdywali mi jakieś obowiązki domowe, które zdążyłem już zrobić. Ale za to wujek Herb był zaaferowany tą naszą wyprawą i ciągle musiałem mu opowiadać wszystko od nowa.
Pani Jacobs przywitała się z Tomem, po czym wszyscy wsiedli do samochodu i ruszyli do domu.
– O której musimy być jutro w Londynie, pani Jacobs? – spytał Tom.
– Impreza zaczyna się lunchem o pierwszej – odparła. – To niedaleko stacji Charing Cross, więc pojedziemy pociągiem, który rusza tuż przed południem.
* * *
Następnego dnia o wpół do pierwszej Lara, Rufus, Tom, Barney i pani Jacobs stali przed wyjściem ze stacji Charing Cross. Tom i pani Jacobs wpatrywali się w mapę na telefonie Toma, a Barney ochoczo obwąchiwał każdą przechodzącą obok nich osobę.
– Musimy iść tędy – powiedział chłopiec, wskazując w stronę Trafalgar Square. Cały czas wpatrywał się w telefon, przez co zderzył się z nadchodzącą z naprzeciwka dziewczyną. – Ups, przepraszam – rzucił odruchowo, zanim rozpoznał rudowłosą dziewczynę. – Daisy!
– Cześć! – przywitała się Daisy, najlepsza przyjaciółka Lary, która mieszkała po drugiej stronie ulicy. – A co wy tutaj robicie?
– Idziemy na lunch z egiptologami – wyjaśniła Lara. – Mówiłam ci o tym.
– Oooch. – Daisy odwróciła się do matki i objęła ją w pasie. – Mogę też iść, mamo? Mogę? Mogę?
Twarz mamy Daisy poczerwieniała.
– Daisy, ile razy mam ci powtarzać, żebyś przestała się wszędzie wpraszać? Wybacz, Saro.
– Mamo – wtrąciła się Lara – przecież mamy wolne miejsce, bo Logan nie przyjechał.
– Nie przyjechał? – Daisy zrzedła mina.
– Owszem, jego miejsce jest wolne – przyznała pani Jacobs – ale jestem pewna, że Daisy i jej mama mają swoje plany.
– Ja nie mam żadnych – zapewniła ją szybko Daisy, ciągnąc matkę za rękaw płaszcza. – Mamo, przecież możesz odwiedzić ciocię Iris beze mnie, prawda?
– Czy wszyscy w waszej rodzinie mają kwieciste imiona? – dopytywał Rufus, przekrzywiając głowę.
– Wszyscy poza tatą. Ja jestem Daisy, czyli Stokrotka, moja siostra to Rose – Róża, mama ma na imię Lily, czyli Lilia, ciocia to Iris – Irys, a tata to… Martin. To co mamo, mogę iść z nimi, prawda?
Lily Duncely spojrzała na pełną oczekiwania twarz córki.
– Tylko jeśli mama Lary się zgodzi.
– Oczywiście – powiedziała pani Jacobs. – Ale musimy się pospieszyć. Tom, wiesz którędy mamy iść?
– Tędy – wskazał Tom i ruszył przed siebie, uważając, by już na nikogo więcej nie wpaść.
– Napiszę ci później SMS-a, mamo – zawołała jeszcze Daisy, po czym chwyciła Larę za rękę i pobiegły za Tomem.
Ruszyli przez zatłoczony plac pełen posągów i turystów i skręcili w Whitehall, minęli opactwo westminsterskie i pałac westminsterski, a gdy ulica zrobiła się węższa, przeszli na drugą stronę.
– Mapa mówi, że to tutaj – stwierdził Tom, podnosząc wzrok znad telefonu i patrząc na wysoki, stary budynek.
Gdy znaleźli się w środku, recepcjonista pokierował ich do korytarza, gdzie mężczyzna w garniturze częstował wchodzących sokiem pomarańczowym w szklankach stojących na srebrnej tacy. Wzięli po napoju i weszli do wielkiej sali bankietowej zastawionej stołami udekorowanymi kwiatami.
Lunch okazał się wystawną siedmiodaniową ucztą składającą się z miniaturowych potraw serwowanych jedna po drugiej.
– Nie takie dobre jak kuchnia pani Burt – powiedział Rufus do Toma, gdy jednym kęsem pochłonął delikatny i artystycznie wyglądający deser. – Nadal jestem głodny.
Na scenę wolnym krokiem wszedł starszy mężczyzna.
– Ekhm – chrząknął do mikrofonu. – Dziękuję wszystkim za przybycie na doroczny lunch Londyńskiego Towarzystwa Egiptologów. Szczególne podziękowania kieruję do Przygodowców, którzy są tutaj dzisiaj z nami.
– Juhu!!! – wykrzyknął Rufus, który wstał i triumfalnym gestem wyrzucił w górę pięść.
W całej sali zaległa śmiertelna cisza, więc chłopiec powoli opadł na swoje krzesło. Lara pokręciła głową.
– Eee, tak – kontynuował przemowę mężczyzna. – Zanim rozpoczniemy nieoficjalną część naszego dzisiejszego spotkania, chciałbym wręczyć Przygodowcom tę nagrodę za ich udział w odkryciu dwóch niezwykle ważnych egipskich znalezisk, a to wszystko w ciągu zaledwie jednego roku. Laro, Rufusie, Tomie i Barneyu, zapraszam na scenę.
Cała czwórka wyszła na środek przy nikłym aplauzie publiczności. Każde z nich uścisnęło dłoń prowadzącego, nawet Barney grzecznie podniósł łapę.
– Chciałbym też wspomnieć o zasługach Dee Okoye, Logana Jacobsa, Karima Saliba, Mai Salib oraz Aaliyah Khan, którzy pomagali przy tych odkryciach, lecz nie mogli się tu dzisiaj pojawić…
Wtem drzwi otworzyły się z hukiem i wpadł przez nie mężczyzna, który wpychając sobie koszulę w spodnie, ruszył w kierunku sceny.
– Jestem! – oznajmił. Wskoczył po schodach i potrząsnął ręką zdziwionego prowadzącego. – Logan Jacobs, bardzo mi miło. Witam wszystkich!
Barney rzucił się z zachwytem na Logana, a tłum zaczął głośno bić brawo. Z kilku miejsc dało się usłyszeć słowa: „Z Loganem przez dżunglę” – tytuł byłego już programu telewizyjnego, który prowadził mężczyzna. Kilka kobiet weszło na scenę, by pstryknąć sobie z nim selfie. Pozował z wyciągniętymi w górę kciukami i szerokim uśmiechem.
– Dlaczego on zawsze robi wokół siebie takie zamieszanie? – mruknęła Lara do Toma i Rufusa.
– Patrz na Daisy – szepnął Tom.
Wszyscy spojrzeli w stronę stolika, przy którym Daisy wachlowała się menu i gapiła w sufit.
– Blee! – skrzywiła się Lara.
– Spóźniłem się na lunch? – spytał Logan, gdy do nich podszedł.
– Tak! – odpowiedzieli chórem.
– Kurde.
– Ekhm – odkaszlnął prowadzący, usiłując odzyskać kontrolę nad występem. – Jesteśmy zaszczyceni, że możemy tu dzisiaj oglądać niewielką część skarbu pochodzącą z najnowszego znaleziska Przygodowców, wypożyczoną na chwilę z Muzeum Egipskiego.
Podczas gdy mężczyzna kontynuował przemowę, Lara rozejrzała się po zgromadzonej publiczności. Jej wzrok przykuła kobieta po sześćdziesiątce z krótkimi blond włosami, siedząca na końcu sali. Zakrywała lewą ręką ucho i mówiła coś do siebie.
„Ma słuchawkę” – pomyślała Lara. Kobieta z całą pewnością nie wyglądała na kogoś z ochrony, ponieważ ubrana była w kwiecistą marynarkę i beżowe spodnie. Podniosła wzrok i zauważyła, że Lara się jej przygląda, po czym przestała mówić i uśmiechnęła się w sposób, który Larze wydał się fałszywy.
– A teraz bawcie się dobrze i podziwiajcie artefakty ze Świątyni Achmim, które znajdują się na czwartym piętrze – zakończył prowadzący.
Rozległy się ciche oklaski. Lara zeszła ze sceny i ruszyła w stronę kobiety z tyłu sali, gdy ktoś zastawił jej drogę.
– Witaj, Laro – odezwał się nieznajomy, po czym złapał ją za dłoń i potrząsnął nią z zapałem. – Mam na imię Humphrey i jestem wielkim entuzjastą Egiptu, można by rzec. Byłem zachwycony, gdy przeczytałem w gazecie o waszych przygodach. Od razu powiedziałem matce, że muszę tu przyjechać i was wszystkich poznać. Witaj, Tom! Witaj, Rufus! Cześć, mały Barneyu! Cześć, cześć, cześć!
Humphrey mówił i mówił, z animuszem potrząsając głową. Nie pozwalał nikomu dojść do słowa ani też ruszyć się z miejsca. Lara ponad ramieniem gadatliwego mężczyzny spojrzała na tył sali i dostrzegła, że kobieta wyciąga słuchawkę z ucha i w czółenkach na wysokich obcasach powoli podchodzi do baru.
Rufus rozpaczliwie szukał drogi ucieczki. Zauważył Logana, który zabawiał grupkę fanek i robił sobie z nimi zdjęcia. Potem dostrzegł ciocię, stojącą razem z Daisy.
– Ciociu Saro! – krzyknął, przywołując panią Jacobs. – Poznaj Humphreya! Bardzo chciałby porozmawiać z tobą o twojej pracy uniwersyteckiej.
Zanim pani Jacobs zdążyła się odezwać, Humphrey już ściskał jej dłoń i zalewał ją potokiem słów. Rufus zniknął niezauważony, a za nim Tom, Lara, Daisy i Barney.
– Nie wygląda na zadowoloną – zauważył Tom, zerkając na biedną panią Jacobs, która utknęła przy niechcianej konwersacji.
– Kiedy byliśmy na scenie, zauważyłam coś dziwnego – zaczęła Lara. Ale zanim zdołała powiedzieć coś więcej, do sali wpadł przerażony ochroniarz.
– Zostaliśmy obrabowani! – krzyknął, a wszyscy w sali zamarli w bezruchu. – Egipski skarb zniknął!
W sali zapanował chaos. Kilku przedstawicieli Londyńskiego Towarzystwa Egiptologów podbiegło do ochroniarza, a pozostali zaczęli z przerażeniem szeptać między sobą. Lara spojrzała na kobietę w kwiecistej marynarce, która ze spokojem sączyła szampana przy barze.
– To jej sprawka – rzuciła Lara. – Chodźmy do niej! – Daisy i Lara ruszyły w kierunku baru, ale Tom zastawił im drogę.
– Czekajcie. Nie możecie tak po prostu oskarżać ludzi o kradzież… O kim mówicie? O tej kobiecie przy barze?
– Przez cały czas nie opuszczała sali – stwierdził Rufus.
Lara aż poczerwieniała.
– Ale widziałam, jak rozmawia przez słuchawkę. A teraz siedzi tam sobie i się uśmiecha.
– Wstaje – relacjonował Rufus, spoglądając w kierunku baru. – Zaczekajmy przy wyjściu i zobaczmy, co zrobi.
Przy głównych drzwiach do budynku pojawiła się już policja. Przepytano kilku przechodniów, ale nikt nie wpadł na pomysł, by o cokolwiek pytać czwórkę dzieci z psem.
Kiedy się obejrzeli, kobieta w kwiecistej marynarce witała się właśnie z jednym z policjantów.
– Wygląda na to, że wszyscy ją znają – stwierdziła Lara.
Kobieta uścisnęła dłoń mężczyzny i odwróciła się do wyjścia.
Rufus wskazał na stojącą nieopodal furgonetkę.
– Szybko, schowajmy się za nią.
Przebiegli na drugą stronę ulicy i przykucnęli za samochodem. Od strony wejścia do budynku dobiegło ich stukanie obcasów.
– Sebastian – usłyszeli dźwięczny głos mówiący do telefonu komórkowego. – Załatwione.
Stukot obcasów stawał się coraz cichszy. Dzieci oraz pies podążali za nim, chowając się za zaparkowanymi samochodami. Kobieta przystanęła na rogu, a po chwili zatrzymał się przy niej długi, czarny bentley. Gdy do niego wsiadała, Tom szybko wyjął telefon i cyknął zdjęcie tablic rejestracyjnych.
– Lepiej wracajmy – zarządziła Lara, gdy samochód odjechał. – Mama mogła się już uwolnić od Humphreya i pewnie nas szuka.
Pani Jacobs nadal rozmawiała z Humphreyem, ale pojawienie się dzieci i Barneya okazało się dla niej niezłą wymówką.
– Gdzie wyście byli? – spytała. – Ochroniarz powiedział, że nikt nie może wychodzić.
– Kobieta w kwiecistej marynarce właśnie wyszła – rzuciła Lara.
– Frances Battenbridge… – westchnęła pani Jacobs, krzyżując ramiona. – Wydaje jej się, że jest poza prawem.
– Kim ona jest, ciociu Saro? – chciał wiedzieć Rufus.
– Marszandką. Ma jedną z najekskluzywniejszych i zbyt drogich, jeśli chcecie znać moje zdanie, galerii sztuki w Londynie.
– Skąd pani ją zna? – spytała Daisy.
– Pojawia się czasami na imprezach organizowanych przez muzeum. Chociaż nie mam pojęcia po co. W swojej galerii nie ma żadnych antyków, sprzedaje głównie sztukę nowoczesną.