39,99 zł
Przygodowcy nie potrafią się nudzić. Tym razem postanawiają wziąć udział w telewizyjnym show i odnaleźć skarb ukryty w nieprzebytej kostarykańskiej dżungli. Muszą tylko… rozszyfrować enigmatyczne wskazówki, pokonać pozostałe drużyny i wyjść cało ze wszystkich zasadzek, jakie na nich czyhają. Tylko…?! Czy uda im się wygrać? A przynajmniej wydostać się z dżungli?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 130
Rok wydania: 2025
Daisy miała mieszane uczucia co do letnich wakacji. Z jednej strony cieszyła ją perspektywa braku zadań domowych, zwłaszcza z matematyki, ale z drugiej brakowało jej ploteczek. W szkole zawsze coś się działo. Sprawdziła telefon po raz dziesiąty w ciągu ostatnich trzydziestu sekund. Jej najlepsza przyjaciółka Lara wciąż jeszcze nie odpisała, a minęło już całe pięć minut! Daisy z westchnieniem zeszła z łóżka i wyjrzała przez okno.
Samochód mamy Lary stał na podjeździe, co oznaczało, że wszyscy byli w domu. Daisy właśnie postanowiła, że się tam przejdzie, gdy z końca ulicy dobiegł ją jakiś głośny ryk. Stary jeep, jęcząc i rzężąc, zajechał przed dom jej przyjaciółki i zatrzymał się w kłębach spalin. Wyskoczył z niego wysoki, opalony i muskularny mężczyzna w szortach, T-shircie i kapeluszu typu safari, podbiegł do drzwi wejściowych i otworzył je kluczem. Po chwili z samochodu wysiadła również ciemnowłosa kobieta i ruszyła za nim.
Daisy rozpoznała wujka Lary, Logana, i jego byłą-obecną dziewczynę, Dee. „Przecież mieli być za granicą i nagrywać jakiś program”, pomyślała Daisy, po czym zbiegła na dół i chwyciła swoje buty.
– Daisy, dokąd się wybierasz? – zawołała z kuchni mama dziewczynki.
– Idę się przejść.
– Ale nie idziesz do domu Lary, prawda?
– Eee… nie…
– Lepiej tam dziś do nich nie pukaj. Wygląda na to, że mają gości, właśnie przyjechał jej wujek.
– Och, serio? – spytała Daisy nieco zbyt piskliwym głosem. – Okej, mamo, nie zapukam do nich.
Daisy wsunęła stopy w trampki, wyszła przed dom i zatrzymała się na podjeździe. Patrzyła w okno kuchenne, dopóki jej mama się nie odwróciła, po czym przeszła na drugą stronę ulicy, pod dom Lary. A ponieważ zawsze dotrzymywała danego słowa, nie zapukała, lecz minęła drzwi frontowe i skierowała się do tylnego wejścia.
Gdy zerknęła przez drzwi tarasowe, usłyszała, jak Logan rozmawia z Larą i Rufusem.
– To szaleństwo – powiedziała Lara.
– Ale za to jakie super! – dodał Rufus.
– Myślisz, że twoja mama na to pójdzie? – spytał Logan.
– Oczywiście, że nie pójdzie – rozległ się głos Dee.
– Spytajmy ją! – oznajmiła Lara. Daisy widziała, jak jej przyjaciółka idzie na górę, a za nią Logan, Dee, jej kuzyn Rufus i pies Barney.
Daisy przytknęła ucho do przeszklonych drzwi, ale nie mogła zrozumieć stłumionych głosów dochodzących z piętra.
„Co jest grane?”. Splotła dłonie. Zżerała ją ciekawość. Tuż obok drzwi prowadzących na taras znajdowała się pergola z różowymi różami. Chwyciła się jej i zaczęła wspinać. Zatrzymała się przy oknie gabinetu, gdzie rozmowa stała się bardziej zrozumiała. Dziewczynka uśmiechnęła się do siebie i wsłuchała w dobiegające głosy.
Pani Jacobs siedziała przy swoim biurku.
– Nie ma mowy – oświadczyła.
Logan położył dłoń na ramieniu bratowej.
– Wiem, że to brzmi niedorzecznie, ale to dla mnie bardzo ważne, Saro. Mój program bez tego nie wypali.
– To zbyt niebezpieczne.
– Wcale nie, przysięgam! Będzie tam cała ekipa. Załatwimy to w kilka tygodni.
– Nie ma mowy, żebym pozwoliła wam się wpakować w jakąś kolejną szaloną przygodę. ZNOWU!
– Mamy lokalnych przewodników, kierowców, ochronę i ekipę telewizyjną – nalegał Logan. – Proszę, Saro! Nie mogę znowu wylecieć z pracy!
– Jeśli tak się nad tym zastanowić – oznajmił Rufus – to to jest bezpieczniejsze niż normalne wakacje.
Pani Jacobs spojrzała na siostrzeńca i przechyliła głowę.
– Co to ma niby znaczyć?
– Na normalnych wakacjach jesteśmy sami, a przy kręceniu programu telewizyjnego, z tymi wszystkimi ludźmi… nie będziemy mogli sobie pójść samopas.
– Właśnie, właśnie – przytakiwał gorączkowo Logan. – Mamy tam sztywny plan dnia, każda minuta jest zaplanowana z wielką dokładnością.
Przytulona do ściany Daisy starała się wyłapać uchem każde słowo, jednak gdy mama Lary wstała od biurka, trudno już było cokolwiek usłyszeć. Daisy przełożyła więc dłonie i stopy przez kratę pergoli, by zbliżyć się do okna.
– Auć! – Palec dziewczynki trafił na kolec i Daisy szarpnęła się w popłochu. – Aua!
Barney szczeknął i wszyscy obrócili się w stronę okna. W tym samym momencie ze zdumieniem zauważyli przewracającą się pergolę z różami, a pod nią dziewczynkę o kasztanowych włosach. Gdy popędzili na dół, znaleźli Daisy leżącą w krzakach. Była pokryta połamanymi fragmentami pergoli oraz płatkami róż.
– Daisy! Jesteś cała?! – wykrzyknęła Lara.
– Tak… ten krzak złagodził mój upadek.
Logan pomógł trzynastolatce wydostać się spomiędzy krzewów.
– Co tu robiłaś? – spytał Rufus z uniesioną brwią.
– Ja… eee… chciałam sprawdzić, co u was.
Lara przewróciła oczami.
– Dlatego że nie odpisałam ci w ciągu dziesięciu minut? Dlaczego nie zapukałaś do drzwi jak normalny człowiek?
Daisy się zarumieniła, po czym popatrzyła na połamaną pergolę, a następnie na mamę Lary.
– Bardzo przepraszam za róże, pani Jacobs.
– Nieważne… – Pani Jacobs skrzywiła się na widok Barneya liżącego kolano Daisy. – Skaleczyłaś się, chodź do kuchni, dam ci plaster.
Daisy, wspierając się na ramieniu Lary, pokuśtykała do środka.
– To co się dzieje? – spytała szeptem, gdy tylko pani Jacobs, Logan i Dee zostali na zewnątrz.
Lara i Rufus spojrzeli po sobie i się uśmiechnęli.
– Jedziemy do Kostaryki! – wykrzyknęli razem.
– Do Kostaryki? – Daisy otworzyła szeroko oczy.
– Tak… tylko jeszcze musimy przekonać moją mamę!
Kiedy byli już w kuchni, Daisy przyłożyła chusteczkę do rany na kolanie.
– Więc o co chodzi z tą Kostaryką?
Dee westchnęła przeciągle i wzniosła oczy do góry.
– Z Loganem przez dżunglę zostało przesunięte.
– Co?! – wykrzyknęła Daisy. – Wydawało mi się, że mieliście kręcić właśnie teraz?
– Mieliśmy… – odezwał się Logan, który właśnie wszedł do kuchni. – Ale producenci zdecydowali, że potrzebuję większej ekspozycji w telewizji. Mówią, że minęło zbyt dużo czasu, odkąd ostatnio pojawiłem się na ekranie, żeby mój program mógł odnieść sukces. To absurd!
– Nie do końca. – Rufus wziął ze stołu telefon Lary i coś wpisał, po czym pomachał nim w powietrzu. – Sami zobaczcie!
Wszyscy nachylili się nad ekranem. Wpatrywali się w hasła, które pojawiły się, gdy Rufus wpisał do wyszukiwarki nazwisko Logana.
Czy Logan Jacobs nie żyje?
– Rany boskie! – jęknął Logan.
Lara klepnęła się w czoło.
– Tak długo nie pokazywałeś się w telewizji, że ludzie zaczęli myśleć, że umarłeś!
Daisy zachichotała.
– A co ma do tego Kostaryka?
– Cóż… – Logan podrapał się w głowę. – Zgłosiłem się do paru programów, reality show, tanecznych… Ale nikt mnie nie chce. A potem zobaczyłem reklamę programu przygodowego. Brzmiała naprawdę świetnie. Poszukiwali grup od sześciu do ośmiu osób, które wyjadą do Kostaryki, gdzie czeka ich zabawa w poszukiwanie skarbu… więc nas zapisałem. I zostaliśmy wybrali do reprezentowania Wielkiej Brytanii!
– A tak konkretnie to kogo zapisałeś? – chciała wiedzieć Lara.
– Proszę. – Logan wręczył bratanicy kopię emaila.
Lara przeczytała na głos nazwiska.
– Logan Jacobs kapitan, Lara Jacobs zastępca kapitana, Rufus Kexley, Tom Burt, Barney Jacobs, Dee Okoye… Ekhm, widzę tu drobny problem.
– No, tutaj! – Rufus dźgnął palcem w kartkę i popatrzył na kuzynkę. – Dlaczego to ty masz być zastępcą kapitana?
Lara zmarszczyła brwi.
– Nie o to chodzi… Logan wpisał Barneya jako członka zespołu. Wiem, że MY traktujemy go jak osobę, ale czy producenci telewizyjni też tak do tego podejdą?
– Och, rozmawiałem z nimi o tym – powiedział Logan. – Możemy wziąć ze sobą psa. Już wszystko załatwiają, chodzi o jakiś psi paszport czy coś.
Lara rozłożyła ręce.
– Ale minimalna liczba osób to sześć, a na tej liście jest tylko pięcioro ludzi.
Twarz Daisy zalśniła wewnętrznym blaskiem i dziewczynka wyrzuciła rękę w górę.
– Nie jesteśmy w szkole – mruknął Rufus.
Daisy opuściła rękę.
– Jaaaaa! Ja mogę być numerem sześć!
– Chwileczkę! – odezwała się pani Jacobs. – Mówicie o tym, jakby to rzeczywiście miało dojść do skutku. Logan, dlaczego zapisałeś do swojej drużyny trójkę dzieci i psa? Czy to w ogóle dozwolone? Nie masz dorosłych przyjaciół?
Dee wybuchnęła śmiechem, trzymając się pod boki. Gdy otarła łzy, rozejrzała się po wpatrzonych w nią poważnych twarzach.
– Och, to było pytanie na serio?
Logan wzruszył ramionami i opuścił wzrok.
– Powiedziałem im, że mamy pewne doświadczenie w tych sprawach. I… trudno w to uwierzyć, wiem… ale tylko wy mnie lubicie.
– Hmm, ja cię nie za bardzo lubię, a mimo to umieściłeś moje nazwisko na liście – oświadczyła Dee. – A tak w ogóle to dlaczego jestem na samym końcu, nawet za psem?
– Pomyślałem, że możesz się nie zgodzić.
– Właściwie to się nie zgadzam. – Dee odwróciła się do Logana plecami.
– A co z Mayą? – spytała Lara, myśląc o swojej przyjaciółce, która ostatnio przeprowadziła się razem z rodzicami z Egiptu do Londynu. – Ona też powinna pojechać z nami na kolejną przygodę!
– Okej. – Rufus zatarł z radości ręce. – A więc… wykreślimy Dee, a zamiast niej wpiszemy Daisy i Mayę. To siedem osób.
– Taaaaak! – Daisy triumfalnie wyrzuciła w górę rękę.
– Nie! – zawołała pani Jacobs.
Przekonanie pani Jacobs nie było łatwym zadaniem. Rozpoczęły się wielogodzinne błagania, po których nastąpiły wideorozmowy z przedstawicielami programu telewizyjnego. Rufus wydrukował z internetu artykuły mówiące o niskiej przestępczości w Kostaryce i porozklejał je po całym domu.
Pani Jacobs postanowiła zadzwonić po wsparcie do mamy Toma i brata Mai.
– Chcą, żeby dzieci pojechały do Kostaryki? – spytała z niedowierzaniem pani Burt, stojąc w swojej kuchni w Kornwalii. – I zabrać mojego Toma? Dlaczego? To niewiarygodne! Bilety na samolot muszą być koszmarnie drogie.
Pani Jacobs zmarszczyła brwi, przycisnęła telefon do ucha i zerwała z lodówki artykuł zatytułowany „Dlaczego Kostaryka jest najszczęśliwszym miejscem na Ziemi?”.
– Telewizja pokrywa wszystkie koszty. Przelot, jedzenie… wszystko.
Pani Burt wyjrzała przez okno na Toma, który ładował do starej furgonetki ojca rośliny i inne produkty gotowe do zabrania na targ. Państwo Burtowie i wujek Herb nie mogli sobie pozwolić na zatrudnienie pracowników, więc Tom zawsze musiał pracować za dwóch.
– Dla Toma byłoby to niesamowite doświadczenie… Ale tylko pod warunkiem, że ty się zgodzisz na ten wyjazd. Ciężko pracował przez kilka ostatnich miesięcy… Martwię się, że może być dzieckiem tylko wtedy, gdy spędza czas z twoją córką i siostrzeńcem. To taki cudowny chłopiec.
Rodzina Mai była mniej entuzjastycznie nastawiona.
– Ona doprowadza nas wszystkich do szału – przyznał Karim, który zamknął się w sypialni, by uciec przed krzykami dobiegającymi z salonu. Potknął się o jedną z walizek rodziców, które zawsze zdawały się leżeć w przejściu, by móc zaatakować jego mały palec u stopy. – Auć! – Podskakując na jednej nodze, pocierał bolące miejsce. – Słyszysz, jak się kłóci z rodzicami? Tak, nadal tu mieszkają. – Karim otarł czoło wierzchem dłoni. Jego młodsza siostra Maya i ich rodzice gnieździli się w dwupokojowym mieszkaniu w Londynie. – Maya jest nieznośna, gdy przebywa w ciasnej przestrzeni… a od czterech miesięcy sypia na dmuchanym materacu. Wiem, że masz obawy, Saro, ale nie będę cię okłamywał, że byłoby nam wszystkim na rękę, gdybyśmy mogli się jej stąd pozbyć na kilka tygodni. Moi rodzice mieliby wtedy szansę poukładać sobie wszystko, bo nikt by ich nie denerwował co pięć minut. Ona ma po prostu za dużo energii. A szanse, że znowu wpakują się w jakąś szaloną przygodę, są dość nikłe.
Ponieważ wyglądało na to, że wszyscy są pozytywnie nastawieni do wyprawy, pani Jacobs poczuła na sobie nie lada presję. W chwilach takich ja ta szczególnie doskwierał jej ogromny brak męża Lucasa, który mógłby dzielić z nią ciężar odpowiedzialności. Czasami odnosiła wrażenie, że jest jedynym głosem rozsądku w tej rodzinie. Jednak musiała przyznać, że ojciec Lary uwielbiał przygody i nie przepuszczał żadnej okazji do podróży. Podeszła do stolika nocnego i wzięła do ręki oprawione w ramkę zdjęcie zmarłego męża. Stał przed wejściem do egipskiego grobowca z rękami na biodrach i z szerokim uśmiechem.
– Co powinnam zrobić? – spytała przyciszonym głosem. – Och, wiem, co ty byś zrobił…
* * *
Na parterze, w salonie, Lara i Rufus grali w grę komputerową, a Barney drzemał rozciągnięty na dywanie.
Logan chodził po pokoju w tę i z powrotem.
– To zły znak! Już nigdy nie wrócę do telewizji! Wywalą mnie! Wszystkich nas wywalą!
– Nieee, tylko ciebie – powiedział Rufus, stukając w swój pad. – Nas nikt nie zatrudniał.
– Uch, twoja ciotka jest twarda. Jak skała. No wiesz… trudno się przez nią przebić.
Lara skrzywiła się i poprawiła się na kanapie.
– Tak, wiemy, co to znaczy, wujku Loganie! Przesuń się, proszę, nie widzę ekranu.
W tym momencie rozległ się dzwonek do drzwi i Logan poszedł otworzyć.
– Ekhm, cześć, Logan. – Daisy przeszła do salonu ze wzrokiem wbitym w podłogę. Nadal czuła się nieswojo w obecności byłej gwiazdy telewizyjnej, zwłaszcza od chwili gdy Logan pomógł jej wydostać się z krzaków. – Mama już wróciła? – spytała zaraz po wejściu do pokoju.
– Nie – mruknęli Rufus i Lara jednocześnie.
– Jest jak skała – powtórzył Logan, zwiesiwszy ramiona, i usiadł na dywanie obok Barneya.
– No tak. – Daisy skinęła głową. – Nieustępliwa.
Logan wskazał na nią palcem.
– Właśnie tego słowa mi brakowało!
– A czy twoi rodzice nie martwią się tym wyjazdem? – spytała Lara przyjaciółkę. – Po tym, co działo się w Europie?
– Nie, niespecjalnie.
– Bo jesteś wkurzająca i chętnie się ciebie pozbędą – rzucił Rufus z uśmiechem.
– Nie! – Daisy się zarumieniła. Opowiadała bez końca o ich europejskiej przygodzie każdemu, kto chciał słuchać, włączając w to swoich rodziców i siostrę. Z każdym kolejnym razem historia stawała coraz bardziej ekscytująca, co pozwalało jej rodzicom sądzić, że nieco koloryzowała. – Nie martwią się wyjazdem do Kostaryki – dodała. – Na dodatek moja ciocia Hiacynta była tam pół roku temu na wakacjach i świetnie się bawiła.
Otworzyły się drzwi salonu i do środka weszła pani Jacobs.
– Wyjeżdżamy za dziesięć dni.
Rufus i Lara opuścili pady. Logan z niedowierzania rozdziawił usta.
– Co? Możemy jechać? Nie masz nic przeciwko, że Dee i ja zabierzemy dzieci do Kostaryki?
– MY zabierzemy dzieci do Kostaryki. – Pani Jacobs się uśmiechnęła. – Karim zastąpi mnie na uniwersytecie, a licząc Mayę i mnie, mamy osiem osób. Jadę z wami.
Kolejne dziesięć dni minęło na ekscytacji i przygotowaniach do wyjazdu. Rufus i Lara codziennie dzwonili do Mai i Toma, by porozmawiać o nadchodzącej wyprawie, natomiast Daisy większość czasu spędzała na wysyłaniu wiadomości do wszystkich, których miała na liście kontaktów, by podzielić się z nimi nowinami. Pani Jacobs razem z ekipą telewizyjną zajęła się organizowaniem paszportu dla Barneya.
Wreszcie nadszedł dzień wyjazdu. Wieczorem przed dom zajechał elegancki czarny samochód, do którego mieli wsiąść pani Jacobs, Logan, Dee, Lara, Rufus, Daisy i Barney.
Daisy uściskała rodziców i siostrę na do widzenia, po czym przebiegła na drugą stronę ulicy, by dołączyć do przyjaciół.
Rufus wrzucił swoją walizkę na tył limuzyny.
– Zdecydowana poprawa, jeśli chodzi o wybór samochodu, Logan.
– Hej! A co ty masz do samochodów, które wybieram?
– No cóż, ten przynajmniej nie wygląda, jakby miał się rozpaść na najbliższym zakręcie! – włączyła się Lara, wsiadając do środka razem z Barneyem.
Wkrótce byli już w drodze na niewielkie lotnisko, na którym czekał na nich prywatny odrzutowiec należący do stacji telewizyjnej. Gdy samochód zatrzymał się przy terminalu, zobaczyli czekających już na nich wysokiego chłopca i małą dziewczynkę.
– Tom! Maya! – Rufus wyskoczył z auta i przybił piątkę przyjaciołom. Barney też radośnie się przywitał i już po chwili dołączyli pozostali.
– Niezła bryka! – zauważył Tom.
– Jak długo jechałeś? – spytała Daisy.
– Jakieś pięć godzin – odpowiedział Tom. Nigdy wcześniej nie podróżował tak luksusowym autem i musiał przyznać, że z początku czuł się dziwnie, gdy siedział sam z tyłu na pustych siedzeniach, z koszem z przekąskami i napojami do dyspozycji. Jednak już po chwili się rozluźnił i obejrzał parę filmów w samochodowym telewizorze.
– Szczęściarz! – powiedziała Maya. – Droga z mieszkania Karima tutaj zajęła mi tylko niecałą godzinę. – Maya rozkoszowała się każdą minutą przejażdżki, czując wielką ulgę, że uwolniła się na jakiś czas od brata i rodziców.
Po pokonaniu bramek odprawy wyszli na zewnątrz i ruszyli do samolotu, który czekał na nich w zapadającym zmierzchu.
Daisy ścisnęła Larę za ramię.
– Podróże nocą są dużo bardziej ekscytujące!
W samolocie pani Jacobs i Dee usiadły z przodu razem z Loganem, który nabrał pełną garść przekąsek z części kuchennej. Rufus również zaopatrzył się w przysmaki, a po dołączeniu do przyjaciół, którzy wybrali miejsca z tyłu, otworzył dużą paczkę czipsów.
Lara przytuliła Barneya.
– Kolejna przygoda – wyszeptała mu do ucha.
– Tak jest! – wykrzyknął Rufus, wyrzucając w górę pięść. – Kostaryko, nadjeżdżamy!
Samolot obniżył lot nad lśniącym w słońcu turkusowym morzem i po chwili wylądował na małym lotnisku. Wczesnoporanne słońce ogrzewało ich ciała, gdy opuszczali pokład.
Kiedy przeszli już kontrolę bezpieczeństwa, zobaczyli niewysokiego, krótko ostrzyżonego mężczyznę w czapce z daszkiem, który machał do nich tabliczką z napisem Przygodowcy.
– Witamy w Kostaryce! – powiedział, gdy do niego podeszli. – Mam na imię Alejandro. Pura vida! Przywieźliście psa?
– Tak, jest częścią drużyny – wyjaśniła Lara.
Alejandro wzruszył ramionami.
– Nie ma sprawy! Chodźcie za mną. – Poprowadził ich do minibusa czekającego przed wejściem do hali lotniska. Wkrótce znów byli w trasie.
Jechali ulicami, które z każdym kilometrem stawały się coraz węższe i mniej zatłoczone. Tom przyglądał się rzędom drzew rosnących przy drogach i niewielkich domkach.
– Wszystko jest takie zielone… zauważyłem to już podczas lądowania.
– Kostaryka ma tylko dwie pory roku – objaśnił kierowca – suchą i deszczową. Teraz jest ta druga, więc lasy deszczowe są w pełnym rozkwicie.
– Ale przecież świeci słońce – zdziwiła się Daisy.
– Deszcz tutaj to prawdziwa ulewa – tłumaczył Alejandro. – Czasami atakuje bez ostrzeżenia!
Minibus mijał małe wioski i ciągnące się hen aż po horyzont pola uprawne.