34,99 zł
Tajemnicza klątwa nęka rodzinę Rufusa i Lary od pokoleń i ma związek z przywiezionym przez ich przodka olbrzymim egipskim skarbem. Siedziba rodu, monumentalny zamek, popada w ruinę i nikt nie wierzy, że uda się przywrócić mu dawną świetność. Czy młodzi poszukiwacze przygód odkryją dawne tajemnice? Czy odnajdą wskazówki pozostawione przez przodka? Dołącz do Przygodowców w ich pierwszej ekscytującej wyprawie, zanim nieproszeni goście z Muzeum Brytyjskiego pokrzyżują im plany.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 131
To doprawdy intrygujące, że ostatni dzień drugiego semestru zawsze okazuje się stratą czasu i energii dla absolutnie każdego, kto jest w to zaangażowany.
W ostatnim dniu drugiego semestru nikt już nie przestrzega zasad – nie ma znaczenia, że niebieski flamaster zaplamił ci białą koszulę, a twoja praca domowa na temat Charlesa Dickensa i wiktoriańskiego Londynu przypomina recenzję ostatniego odcinka znanej telenoweli. Jedyną obowiązującą zasadą jest to, że nikt się niczego nie uczy ani też nie jest czegokolwiek uczony.
Lara Jacobs podniosła wzrok na zegar i mruknęła pod nosem. Wydawało się jej, że pierwszy rok w szkole średniej Swindlebrook nigdy się nie skończy. Półleżąc na krzesłach, oglądali film dokumentalny o fabryce papieru. Niektórzy niespokojnie bębnili palcami i potupywali, inni zaś dali się pochłonąć nudzie i zasypiali z twarzami opartymi na ławkach.
Zanim zegar wskazał wpół do trzeciej, minęła wieczność.
– Lara, co będziesz robiła latem? – zapytała Daisy Duncely, próbując dogonić swoją przyjaciółkę.
– Jeszcze nie wiem… Mama nie chciała niczego zdradzić, ale wspomniała, że ma dla nas niespodziankę. Dzisiaj mam się dowiedzieć jaką.
– Moja mama powiedziała, że twój kuzyn zostanie u was na dłużej.
Lara zwolniła i westchnęła.
– Taaa… Mieszka z naszą babcią i dziadkiem. Wyruszają w rejs, więc nie mamy wyjścia, musimy go zabrać.
– Dlaczego nie płynie z nimi? – zapytała Daisy.
– Zrozumiałabyś, gdybyś go poznała.
Gdy Lara pożegnała się z Daisy i ruszyła ścieżką do drzwi, poczuła na głowie ciężkie krople.
– Rufus! – krzyknęła do kuzyna, który siedział na drzewie i radośnie lał wodą z zardzewiałej konewki.
– Twoja mama jest dziwna – stwierdził chłopak, po czym zeskoczył z gałęzi i głośno tupiąc, wszedł za Larą do domu.
– I mówi to ktoś, kto siedzi na drzewie i polewa ludzi wodą. Dlaczego niby jest dziwna?
– Cały dzień prowadzi jakieś tajne rozmowy telefoniczne w swoim biurze. Caaały dzień.
– Nie są tajne. – Lara przewróciła oczami. – Mama pracuje w domu. Żeby się tobą opiekować, odkąd wyrzucono cię ze szkoły.
– Nie zostałem wyrzucony – powiedział Rufus. – Sam chciałem stamtąd odejść, a oni pozwolili mi to zrobić wcześniej.
– Słyszałam, że poprzewracałeś wszystko w klasie do góry nogami. Wszystkie krzesła, biurka, rysunki i komputer nauczyciela – dodała Lara, krzyżując ramiona. – A potem stanąłeś na rękach pośrodku tego bałaganu.
– Cóż, nauczyciele ciągle powtarzali mi, że muszę coś zmienić w swoim życiu! – zaprotestował Rufus. – I tak też zrobiłem.
To była prawda. Nauczyciele mieli na temat Rufusa wiele uwag.
„Próba przekazania Rufusowi wiedzy jest jak budowanie zamku z piasku na plaży”, napisał jeden z nich w jego ocenie opisowej. „Robi pewne postępy, ale po chwili jakby wszystko zmywała fala i ostatecznie zapomina tego, czego się nauczył”.
„Zaangażowany, skupiony i pilny”, odnotował inny, „są to trzy słowa, którymi z pewnością nie można opisać Rufusa”.
Tego wieczoru pani Jacobs zabrała Larę i Rufusa na pizzę. Lara patrzyła z przerażeniem, jak jej wychudzony kuzyn w rekordowym tempie pożera wszystko, co znalazło się na jego talerzu. Kawałek pizzy pani Jacobs leżał nietknięty.
W końcu odchrząknęła i zaczęła mówić o tym, na co wszyscy czekali.
– Cóż, chcę wam coś powiedzieć. Tego lata muszę udać się do Egiptu.
Larze i Rufusowi wypadły z dłoni kawałki pizzy i uderzyły głośno o talerze.
– Odkryto pewne bardzo ważne artefakty i trzeba sporządzić dokumentację – wyjaśniła pani Jacobs. – Wszyscy wyjechali na letnie projekty, więc nikt inny z uniwersytetu nie może się tam wybrać.
Lara otworzyła usta i skrzywiła się z wyraźnym niesmakiem.
– A co z nami?
– Rety, przecież nic nam się nie stanie – rzucił Rufus.
Chłopcu bardzo podobało się jedzenie w fast foodach każdego wieczoru, bo dodatkowo umilało mu ogólny brak nadzoru rodzicielskiego w domu Lary w ciągu ostatnich kilku dni. Z wielką ulgą przyjął informację, że przez pięć tygodni będzie miał babcię i dziadka z głowy, a to dlatego, że przez kilka ostatnich miesięcy babcia nieustannie go beształa. Brak opiekunów przez całe lato był nieoczekiwaną i zachwycającą perspektywą.
– Będziemy mogli sami o siebie zadbać, ciociu – dodał.
– Obawiam się, że jest to całkowicie wykluczone – powiedziała pani Jacobs. – Będę poza krajem przez kilka tygodni, a wy jesteście za młodzi, aby się sobą zaopiekować. Co powiecie na obóz dla dzieci Carla Kristiego?
– Miejsca skończyły się kilka miesięcy temu, mamo – uprzytomniła jej Lara. – Daisy też nie udało się dostać w tym roku. W każdym razie Rufus ma zakaz ponownego pojawiania się na tym obozie, pamiętasz?
– Ach, tak – westchnęła pani Jacobs, marszcząc czoło.
Przypomniała sobie, jak dwa lata temu zadzwonił do niej sam Carl Kristi. Dowiedziała się, że Rufus ukradł łódź i udawał, że dowodzi statkiem pirackim. Woda wyniosła go na środek jeziora, bez wioseł. Wszystkie zajęcia musiały zostać przerwane do czasu, aż dwóch opiekunów popłynęło motorówką i sprowadziło go z powrotem na brzeg. Nawet po tym, jak pani Jacobs odwiozła go do domu dziadków, Rufus jeszcze przez kilka dni mówił z pirackim akcentem.
– Ahoj, szczury lądowe! – zawołał chłopiec, któremu nagle przypomniało się całe zdarzenie.
Lara schowała głowę w dłoniach.
– W takim razie plan B – oznajmiła pani Jacobs. – Zamieszkacie z wujkiem Herbem.
– Kim jest wujek Herb? No i co z Barneyem? – zapytała Lara, zastanawiając się nad losem swojego czarno-biało-brązowego psa rasy border collie.
– Herb to brat dziadka – wyjaśniła pani Jacobs. – Ma wielki, stary dom na wybrzeżu Kornwalii. Spodoba ci się tam. Codziennie będziesz mogła pływać i łowić ryby. Barney pojedzie z tobą.
– Nigdy wcześniej o nim nie wspominałaś – odparła Lara, krzyżując ręce i odchylając się w fotelu. – Jestem pewna, że nigdy od żadnego wujka Herba nie dostałam nawet kartki urodzinowej.
– Ja też – dodał Rufus z ustami pełnymi pizzy. – Urodziny i święta Bożego Narodzenia, każde po jedenaście razy… To daje trzydzieści dwa prezenty, które jest mi winien – stwierdził rozmarzony.
– Dwie jedenastki to dwadzieścia dwa – poprawiła go pani Jacobs. – I nawet nie próbuj…
– Nie mogę uwierzyć, że zostawiasz nas zupełnie obcej osobie – poskarżyła się Lara.
– On nie jest obcy, to rodzina. Naprawdę, Laro, bardzo utrudniasz całą sytuację. Nawet Rufus nie robi takiego zamieszania.
– Cóż, jest przyzwyczajony do tego, że ciągle wciskają go rodzinie. – Gdy tylko usłyszała to, co właśnie wyszło z jej ust, poczuła gdzieś w żołądku mocne ukłucie.
– Lara! – krzyknęła z zażenowaniem pani Jacobs.
– Przepraszam, Rufus – mruknęła Lara po chwili.
– Ale to prawda – odezwał się Rufus cicho. – Moja mama mnie nie chce, a babcia mówi, że przeze mnie jest strzępkiem nerwów.
– Cóż… – Pani Jacobs bardzo chciała temu wszystkiemu jakoś zaprzeczyć. – Zawsze będziesz tu mile widziany, Rufusie, ale tego lata muszę po prostu pracować. Przykro mi, naprawdę mi przykro, ale nie ma innego wyjścia.
Tego wieczoru niewiele więcej zostało powiedziane. Następnego ranka pani Jacobs była milcząca. Lara i Rufus siedzieli w salonie, a Barney leżał przy nogach dziewczynki.
– Chcesz pograć na moim komputerze? – zaproponowała Lara. Wciąż czuła się winna z powodu tego, co powiedziała poprzedniego dnia.
– Jestem zajęty – rzucił Rufus, zrywając się z krzesła i ruszając w stronę drzwi.
– Zajęty? Czym?
– Twoja mama pozamykała wszystkie drzwi na dole i idzie na górę do biura, co oznacza, że zamierza zadzwonić i nie chce, abyśmy to usłyszeli.
– Nie powinno się podsłuchiwać rozmów innych ludzi – pouczyła go Lara, po czym natychmiast się zarumieniła, bo przypomniała sobie, jak wiele razy sama to robiła. – Czy zawsze wtykasz nos w nie swoje sprawy?
– Tylko wtedy, gdy są interesujące lub dotyczą mnie. Albo jedno i drugie – dodał z uśmiechem.
Oburzenie Lary przegrało z ciekawością, więc szybko podążyła za kuzynem po schodach i przykucnęła obok niego za drzwiami biura mamy.
– Kiedy ostatnio z nim rozmawiałaś? – usłyszeli głos pani Jacobs. – Na pewno nie ma nic przeciwko temu, żeby dzieci do was przyjechały? Tata je zabierze? Ale tata nienawidzi tego miejsca i uważa, że Herb jest głupi, bo wciąż wierzy w te wszystkie bzdury o skarbach i klątwach…
Lara już miała wybuchnąć śmiechem, ale Rufus szturchnął ją w żebra.
– Jutro? – rzuciła do słuchawki pani Jacobs.
– Chodź, zanim nas zobaczy – szepnął Rufus do Lary i ruszył w kierunku schodów.
Wieczorem pani Jacobs poleciła dzieciom, by się spakowały, ponieważ rano miał przyjechać po nie dziadek.
Lara weszła do pokoju Rufusa i zastała go skaczącego po przepełnionej walizce.
– Zapomniałeś o tym – powiedziała, podnosząc książkę zatytułowaną 101 najwspanialszych podstępów i praktycznych żartów. – Mam nadzieję, że nie zamierzasz testować tej książki na mnie. – Wzdrygnęła się na widok okładki przedstawiającej żaby, węże i krzyczących ludzi.
Gdy pani Jacobs przyszła, by pomóc Rufusowi zapiąć walizkę, Lara zapytała:
– Mamo, o co chodzi z tym skarbem i klątwą?
– Laro, ile razy powtarzałam, żebyś nie podsłuchiwała?!
– Mówiłem jej, żeby tego nie robiła, ciociu – dodał Rufus, czym bardzo swoją kuzynkę zirytował.
– Cóż, to są po prostu jakieś głupoty – zaczęła pani Jacobs. – W rodzinie krążą różne opowieści o zaginionym skarbie… Oczywiście bzdurne. Gdyby skarb istniał, już dawno by go znaleziono. Herb przez lata wydał na poszukiwania mnóstwo pieniędzy, ale nic mu to nie dało. Babcia twierdzi, że już chyba z tym skończył, dzięki Bogu.
– A co z klątwą? – zapytała Lara.
– Nie ma żadnej klątwy, takie rzeczy nie istnieją.
– Ale powiedziałaś…
– Laro, proszę, już wystarczy – weszła jej w słowo pani Jacobs i westchnęła. – Nie wysyłałabym cię do miejsca, które jest przeklęte, skazane na zagładę lub niebezpieczne! Wujek Herb jest trochę ekscentryczny, ale zupełnie nieszkodliwy. Nie ma żadnego skarbu ani żadnej klątwy.
Następnego ranka nadszedł czas, by wcisnąć się do samochodu dziadka i wyruszyć do Kornwalii. Pani Jacobs odetchnęła z ulgą, że Lara pozbyła się złego nastroju z poprzedniego dnia, i choć nadal czuła się lekko zdenerwowana, zamieniła z ojcem kilka słów na osobności:
– Tato… Mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze u wujka Herba – powiedziała. – Dasz mi znać, jeśli coś się wydarzy?
– Nic się nie wydarzy, Saro – zapewnił ją ojciec. – Będziesz mogła rozmawiać z nimi przez telefon, a ja przecież nie zostawię ich tam, jeśli pojawią się jakieś problemy. Poza tym jest tam pani Burt, gospodyni, która ma dziecko w wieku Lary. Będzie się opiekować całą trójką.
Przez kilka godzin dziadek wesoło podśpiewywał piosenki z seriali. Lara uznała, że jest to jeszcze bardziej denerwujące niż Rufus mówiący z dziwnym akcentem, i zatopiła się w swojej książce.
Rufus zabawiał się wysyłaniem ukradkiem z telefonu dziadka dowcipnych SMS-ów do nieznajomych, a Barney spał w swoim koszyku obok bagaży.
Po kilku długich godzinach wjechali do małej kornwalijskiej wioski, na strome wzgórze, gdzie domów było coraz mniej, a ze szczytu klifu rozpościerał się widok na mieniące się morze. Gdy dotarli do wysokiej, starej i bardzo zardzewiałej bramy, samochód w końcu zwolnił. Na słupku po lewej widniał napis „Dom Kexleyów”.
– To twoje nazwisko, dziadku – powiedziała Lara ze zdziwieniem.
– I moje – dodał Rufus.
– Tak, tu się wychowałem – przyznał dziadek. – Nasza rodzina mieszka tu od pokoleń.
Dziadek wysiadł, aby otworzyć starą bramę, po czym wrócił i ruszyli krętym, wąskim podjazdem. Zaraz za bramą, po lewej stronie, minęli schludnie wyglądający domek. Gdy skręcili za róg, Larze i Rufusowi opadły szczęki.
– To nie jest dom, to zamek – stwierdził chłopiec, podskakując z podekscytowania. – Herb musi być milionerem.
– Ani trochę – odparł dziadek z uśmiechem. – To stare miejsce, wymaga wiele pracy, a Herb nie ma pieniędzy, podobnie jak ja i twoja babcia.
Samochód podjechał do dużego kamiennego, otoczonego fosą budynku z trzema zaokrąglonymi wieżami i czwartą – prawie w ruinie. Zamiast mostu zwodzonego znajdował się tam rozpadający się drewniany mostek.
– Uważajcie na ścieżce prowadzącej z klifu do morza – powiedział dziadek. – Przypływ przychodzi szybko, a prąd może być bardzo silny.
Samochód zatrzymał się przed mostem, a z bocznych drzwi wybiegła do nich wysoka, uśmiechnięta kobieta w prostej, niebieskiej sukience.
– Witam was w Domu Kexleyów – odezwała się z silnym kornwalijskim akcentem.
– Cześć, Penny – powiedział dziadek i przytulił ją serdecznie. – Dzieci, to jest pani Burt, będzie się wami opiekować podczas waszego pobytu.
– Zgadza się – potwierdziła pani Burt z uśmiechem. – Mój Tom na pewno się ucieszy, gdy was zobaczy! Ma dwanaście lat. Świetnie, że tu jesteście.
W tym momencie zza rogu wyłonił się chłopiec pchający taczkę, ubrany w brudny, podarty T-shirt i dżinsy z dziurami. Gdy tylko zobaczył stojących przed samochodem gości, szybko podszedł, aby pomóc z bagażami.
– Cześć, jestem Tom – przywitał ich, uśmiechając się szeroko. Jego brązowe oczy błyszczały.
Tymczasem dziadek stanął nieco z boku, aby porozmawiać z panią Burt.
– A gdzie mój brat? – zapytał, spoglądając na zegarek.
– Widziałam go dziś rano, jak szedł w stronę wrzosowisk – odparła pani Burt. – W tym tygodniu chodzi tam codziennie, po czym wraca z nasionami i innymi znaleziskami.
– Hmm – mruknął dziadek. Minęło sporo czasu, od kiedy ostatnio rozmawiał z bratem, i bardzo się denerwował, że będzie musiał ruszyć w drogę powrotną, nie zamieniwszy z nim nawet słowa. – Czas na mnie – stwierdził. – Przede mną jeszcze kilka godzin w samochodzie, a jeśli wrócę zbyt późno, babcia da mi ostrą reprymendę. Jutro wyjeżdżamy.
– Może zostaniesz na szybką herbatę? – zaproponowała pani Burt.
Lara pomyślała, że dziadek dziwnie się zachowuje. Ciągle zerkał w stronę domu, ale nie chciał postawić stopy na mostku.
– Dziękuję, Penny, ale muszę już iść. Rufusie, Laro, obiecajcie mi, że nie będziecie wchodzić do południowo-zachodniej wieży. Konstrukcja nie jest solidna, wygląda na bardzo niebezpieczną, myślę, że…
Słowa dziadka przerwało pikanie jego telefonu komórkowego.
– Kto mówi…? Halo?! Kogo nazywasz obłąkaną łasicą…? – Dziadek odczytał wiadomość. – Cóż, to bardzo dziwne…
– Pewnie ktoś pomylił numery – stwierdził Rufus, pośpiesznie otwierając dziadkowi drzwi samochodu. – Do zobaczenia po rejsie.
Dziadek wzruszył ramionami, pożegnał się i wyjechał za bramę, ale jego telefon nie przestawał brzęczeć. Pani Burt poprowadziła ich bocznymi drzwiami, za którymi otwierała się przestronna kuchnia.
– Pewnie z niecierpliwością czekacie, aż zobaczycie swoje pokoje – powiedziała. – Nie odwiedza nas zbyt wielu gości, a większość domu jest zamknięta. Tom, może pokażesz Larze i Rufusowi, gdzie będą mieszkać, a ja przygotuję herbatę? I dam temu pieskowi coś do jedzenia.
Zostawiwszy Barneya pośród smakowitych zapachów, Tom poprowadził Larę i Rufusa wąskimi schodami do głównego korytarza. Wpadające przez okna promienie słońca oświetlały przedstawiające egipskiego króla i królową posągi, ponadtrzykrotnie wyższe nawet od Toma. Lara podziwiała je, porównując w myślach z obrazami, które mama pokazywała jej w podręcznikach akademickich.
– W tym domu jest dużo więcej takich dziwnych rzeczy – oznajmił Tom, zauważywszy, że Lara przystanęła, aby przyjrzeć się posągom.
Skręcili w lewo na szczycie schodów i przeszli przez korytarz, w którym znajdowało się mnóstwo zdjęć ludzi w staromodnych ubraniach. Wszyscy mieli czarne jak smoła włosy oraz ciemne oczy i byli uderzająco podobni do Lary i jej matki. Dziewczynce przeszły po plecach ciarki.
Tom wprowadził Rufusa do małej sypialni z widokiem na morze, w której znajdowało się zaledwie kilka mebli. Uwagę przykuwał zabytkowy globus na komodzie.
Poszli dalej korytarzem i skręcili w prawo, do pokoju Lary. Był o wiele większy niż pokój Rufusa, z dużym łóżkiem z baldachimem i ogromnym oknem wychodzącym na plażę, przy którym znajdował się fotel. Ścianę naprzeciwko łóżka pokrywał wielki gobelin przedstawiający egipskie postacie i symbole.
Lara była zachwycona wielkością pokoju i widokiem, jaki roztaczał się z okna.
– To niesprawiedliwe – poskarżył się Rufus.
– Ten pokój należał do kapitana Johna Kexleya – oznajmił Tom. – Wyjechał on do Egiptu ponad sto lat temu. To właśnie tam wybiera się twoja mama, prawda?
– Tak – odpowiedziała Lara, zastanawiając się, dlaczego jej mama nigdy nie wspominała, że między jej karierą uniwersytecką a historią rodziny jest tak duży związek.
– Tom, a może ty wiesz coś o klątwie? – zapytał Rufus.
Chłopiec poruszył się niepewnie.
– Kto ci powiedział o klątwie?
– Moja mama rozmawiała o tym z babcią – wyjaśniła Lara.
– Ach, rozumiem. – odparł Tom. – Za kilka minut widzimy się w kuchni na herbacie – dodał i wyszedł, pozostawiając pytanie Rufusa bez odpowiedzi.
– Pani Burt, jak możemy dostać się do starej wieży na tyłach zamku? – zapytał Rufus, siedząc w kuchni i racząc się pysznym, ciepłym pierogiem kornwalijskim. Od chwili gdy dziadek przykazał im, żeby trzymali się od tej wieży z daleka, chłopiec bardzo chciał ją zwiedzić.
– Och, ta wieża nie jest bezpieczna, mój drogi, i dlatego została zamknięta.
– Ech – westchnął Rufus, rozczarowany, choć wciąż wierzył, że znajdzie sposób, aby się tam dostać. – Kiedy wraca wujek Herb? – zapytał, zmieniając temat, na wypadek gdyby pani Burt chciała go poprosić, żeby nawet nie próbował wchodzić do wieży.
– Powinien się zjawić jakoś o zmierzchu – odpowiedziała pani Burt. – Lubi późno jeść kolację, więc zawsze zostawiam mu coś w piekarniku. Twój wujek jest… raczej dziwnym człowiekiem. Zwykle trzyma się na uboczu.
W tym momencie drzwi się otworzyły i do kuchni wszedł bardzo wysoki, zwalisty mężczyzna, po czym usiadł ciężko. Miał czarne włosy z wyraźnymi plamkami siwizny, a uśmiech taki sam jak uśmiech jego syna.