9,99 zł
Hiszpański arystokrata Nairo Roja Moreno przyjeżdża do Londynu, by spotkać się z projektantką mody Rose Cavalliero, u której jego siostra chce zamówić suknię ślubną. Zaskoczony Nairo odkrywa, że znaną projektantką jest jego dawna ukochana. Kiedyś bardzo jej pomógł, a ona w zamian złamała mu serce. Dziesięć lat starał się o niej zapomnieć. Teraz jednak, by nie zawieść siostry, musi zabrać Rose na miesiąc do swojego domu w Andaluzji…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 145
Tłumaczenie: Jan Kabat
Na ciemnym niebie świecił księżyc, kiedy Rose zamknęła za sobą ostrożnie drzwi. Skrzywiła się w duchu, słysząc jęk zardzewiałych zawiasów, i zastygła przerażona; czekała, aż ktoś poruszy się na górze, tak jak zrobił to jej ojczym prawie trzy miesiące temu. W domu jednak panowała cisza, choć wiedziała, że za brudnymi oknami na piętrach kryje się kilka osób.
Dziękowała Bogu za blask księżyca, który oświetlał jej ścieżkę biegnącą ku ulicy. Była pewna, że nie potknie się o śmieci, które walały się wszędzie, ale zanim dotarła po kilku minutach do drogi, musiała zmagać się z paniczną myślą, że narobi hałasu. W każdej chwili oczekiwała krzyku, który zaalarmuje mieszkańców squatu.
Zwłaszcza jednego mieszkańca, bardzo niebezpiecznego.
Starała się nie myśleć o człowieku, którego porzucała, swego niegdysiejszego wybawcę. Musiała go zostawić, by nie pogrążyć się do końca.
Było ironią losu, że uciekając przed znienawidzonym ojczymem, traktowała ten squat mieszczący się w eleganckiej niegdyś kamienicy, jak sanktuarium, a potem przekonała się, że wpadła z deszczu pod rynnę.
‒ Och, Jett…
Wyrzuciła to z siebie bezwiednie i natychmiast pojawił się obraz jego muskularnego ciała na brudnej podłodze ich sypialni, jego głowy o długich czarnych włosach, złożonej na oliwkowych ramionach. Zawsze tak spał, nawet po namiętnym akcie miłosnym. Wiedziała jednak, że to tylko pozory. Wystarczał jeden nieznaczny ruch albo dźwięk, by natychmiast się budził, odzyskując w okamgnieniu przytomność.
Kiedy wychodziła, poruszył się przez sen. Wymamrotała coś o ubikacji; tylko dlatego znów złożył głowę na ramionach.
„Wracaj zaraz” – nakazał burkliwie.
„Daj mi minutę”.
Zamierzała być nieobecna u jego boku nie przez minutę, ale już zawsze. Lecz nawet gdy biegła drogą, czuła coś rozdzierającego. Było to poczucie straty i tęsknoty za tym, o czym niegdyś marzyła, a co okazało się wielkim oszustwem.
Gdyby tylko… jednak nie było żadnych szans na „gdyby tylko”. Nie istniała dla niej przyszłość z tym człowiekiem, dla którego tak głupio straciła głowę i któremu oddała ciało i duszę, zanim się zorientowała, jaki jest naprawdę.
Należało się domyślić, że to żaden rycerz na białym koniu, kiedy przygarnął ją z ulicy, i to dosłownie. Jednak samotna i opuszczona, dziękowała Bogu za każdą pomoc, schwytana w sieć, w którą od samego początku zaczął ją wplątywać. Nie mogła dłużej ignorować dowodów świadczących o tym, że uprawiał odrażający proceder handlu narkotykami, co kosztowało już życie jednego ze squatterów.
Dlatego musiała się stąd natychmiast wydostać, nie patrząc za siebie.
Usłyszała nadjeżdżające samochody. Policja już działała dzięki jej informacji; zrozumiała, że ma niewiele czasu.
Oddaliła się od budynku, który przez ostatnie kilka miesięcy był jej jedynym domem, i skryła się za najbliższym narożnikiem. Na ulicy pojawił się konwój radiowozów i zatrzymał gwałtownie przed wejściem do squatu.
Oznaczało to koniec. Ale tak naprawdę nigdy nic się nie zaczęło, a jej naiwność nie pozwalała dostrzec rzeczywistości, dopóki nie było prawie za późno.
Nairo Roja Moreno wysiadł ze swojego prywatnego odrzutowca i skrzywił się, czując na twarzy gwałtowny powiew lodowatego powietrza i deszczu.
‒ Perdicion – zaklął, podnosząc kołnierz marynarki. – Pada!
Zwyczajna rzecz w Anglii; zdawało się, że pogoda mu przypomina, jak bardzo nienawidzi tego miejsca. Był to Londyn; wierzył kiedyś, że jego życie może zacząć się na nowo, tymczasem zabrano mu serce i odrzucono je bez wahania.
Zszedł po schodkach, a wspomnienia, które go prześladowały, nie miały nic wspólnego z temperaturą, pomijając fakt, że w tym przeklętym domu zawsze było zimno. Prócz tych chwil, kiedy udawało mu się przekonać Red, by dzieliła z nim sfatygowany i ciasny śpiwór.
W rzeczywistości nie chodziło o pogodę czy dom. Chodziło o chłód wywołany zdradą. Chłód serca, które wydawało mu się niegdyś pełne ciepła i szczodre. Dopóki go nie zostawiła z niczym i zniknęła z jego życia w nocnej ciemności.
No cóż, krzyż na drogę, powiedział sobie, i otrząsnął się ze wspomnień, potem wsiadł do czekającego nań samochodu. Nie miał ochoty się za nią uganiać, nawet tego nie rozważał. Zajmował go powrót na łono rodziny – pojednanie, którego swoim postępowaniem omal nie zniweczyła. Pojawiła się druga szansa, a on nie zamierzał jej przepuścić. Wyprawa do Londynu miała być ostatnim etapem zadania, jakie sobie wyznaczył.
‒ Dacre Street – powiedział do kierowcy. Miał tylko nadzieję, że mężczyzna wie, gdzie jest to przeklęte miejsce; nie znajdowało się w żadnej części miasta, w której zwykle bywał.
Nairo rozsiadł się, marszcząc czoło. Musiał pojechać do miasta, zrobić swoje i dotrzymać obietnicy złożonej Esmeraldzie. Był tyle winien swojej siostrze; liczyło się tylko jej uszczęśliwienie. Na tym kończyły się jego zobowiązania.
Louise nie mogła zachorować w gorszym momencie, akurat tego dnia, powiedziała sobie w duchu Rose; westchnęła, zmagając się z niesfornym rudym kosmykiem, który znów wysunął się ze starannie wiązanego warkocza. Jej zazwyczaj sumienna i doskonale zorganizowana asystentka musiała czuć się źle już poprzedniego dnia, o czym świadczył bałagan w recepcji, a zwłaszcza poplamiony kawą terminarz spotkań.
Rose nie potrzebowała żadnych przypomnień. Spotkanie umówiono przed tygodniem, kiedy to usłyszała w telefonie głos o ciężkim obcym akcencie, należący do sekretarki Naira Roja Moreny.
‒ Nairo Roja Moreno… – mruknęła Rose, wpatrując się w rozmazane słowa w terminarzu. Najstarszy syn arystokratycznej rodziny hiszpańskiej, jak poinformowała ją kobieta. I chciał z nią rozmawiać o sukni ślubnej?
Zamierzała poczytać o tym Hiszpanie zeszłego wieczoru w internecie, ale jej matka czuła się tak niedobrze, że Rose nie miała ani jednej wolnej chwili.
Kiedy otrzymała mejl z potwierdzeniem spotkania, była wniebowzięta. Ratunek w ostatnim momencie. Opieka nad matką pochłaniała wszystkie jej zasoby i całą energię, fizyczną i umysłową. Od wieków nie miała żadnego zlecenia. Wszystko przez klęskę małżeństwa i związany z tym skandal. Zalegała ze spłatami za butik, z trudem pokrywała koszty mieszkania. Ale jeśli ten Nairo Moreno naprawdę chciał, żeby zaprojektowała suknię ślubną jego siostry wraz z ze strojami druhen, dziewczynek rzucających kwiatki i niezliczonych paziów w orszaku panny młodej, to mogło ją to uratować przed bankructwem. Ocalić jej reputację, finanse, może nawet życie matki.
Jay toczyła długą i bolesną walkę z rakiem. Osłabiona po chemioterapii i operacji, zaczęła dopiero odzyskiwać siły. Jakikolwiek stres mógł się okazać niebezpieczny; Rose nie chciała myśleć o tym, że wszystko zostanie zniweczone, zwłaszcza po długim dziesięcioletnim okresie odbudowywania wzajemnych relacji z matką.
Jej arystokratyczny gość miał się zjawić lada chwila. Stukając niecierpliwie długopisem o terminarz, Rose patrzyła ze zmarszczonym czołem na deszcz za oknem pracowni. Trudno w taki dzień wyobrażać sobie ślub letnią porą.
Jett nienawidził deszczu, zwłaszcza w zimnym squacie. Wiele takich dni musieli spędzać przytuleni do siebie…
Pod wpływem mrocznych wspomnień upuściła długopis, który spadł na podłogę i wtoczył się pod szklaną gablotkę.
‒ Niech to diabli…
Akurat w momencie, gdy prowadziła poszukiwania na czworakach, ktoś otworzył drzwi, a ona poczuła powiew chłodnego powietrza.
‒ Przepraszam! Chwileczkę!
‒ Da nada.
Był to podniecający głos, głęboki, mroczny, o pięknym akcencie.
Oczywiście! Hiszpański arystokrata… jak on się nazywał? Nairo coś tam. Nagle uświadomiła sobie, jak musi wyglądać, wypinając się na niego, więc zanurkowała ponownie i uderzając głową o mebel, chwyciła pióro, a potem odwróciła się z zamiarem wstania.
Przyszło mu do głowy, że może poczekać. Z zadowoleniem napawał się widokiem okrągłego tyłeczka, którego właścicielka szukała czegoś pod gablotką. Oparł się ze skrzyżowanymi na piersi rękami o drzwi, czując jednocześnie uderzenia niespokojnego pulsu.
Jeśli nie spodziewał się czegoś podczas tej niechcianej podróży do Anglii, to odrobiny zmysłowych przyjemności. Miał tyle na głowie w związku z planowaniem uroczystości w Hiszpanii, nie wspominając o wymaganiach przyszłych teściów jego siostry, że pozwolił sobie tylko na dwa dni odpoczynku od tego całego chaosu, który wiązał się ze ślubem stulecia.
Teraz, mając przed sobą kobiece wdzięki, zapragnął przedłużyć ten okres spokoju.
Upłynęło dużo czasu – zbyt dużo – od kiedy zaznał w łóżku przyjemności z kobietą. Śmiertelna choroba ojca, konieczność pracy w rodzinnych majątkach, odbudowanie nadszarpniętej fortuny Morenów, no i oczywiście zaręczyny i nadchodzący ślub Esmeraldy nie pozwalały na zbyt wiele wolnych chwil.
Nagle ta perspektywa kilkudniowego relaksu, nawet w szarym i deszczowym Londynie, zaczęła do niego silnie przemawiać.
‒ Mam!
Uśmiechnął się, słysząc nutę triumfu w głosie kobiety, jednak ten uśmiech zamarł mu na ustach, kiedy zobaczył, jak unosi głowę.
Rude włosy. Jego osobiste przekleństwo. Teraz kasztanowate, nie jasnoczerwone, które tak kochał w kobiecie, która kiedyś wypełniała jego dni, nawiedzała jego sny.
Red…
Echo własnego głosu rozbrzmiewało mu w głowie, podczas gdy ze wszystkich stron napływały wspomnienia. Walczył z nimi cały czas, starając się odbudować swoje życie, wydobyć z bagna, w jakie się zamieniło. Ostatnia rzecz, jakiej pragnął, to powrót czegokolwiek, co łączyło go z czasem, kiedy to mieszkał w Londynie, w całkowicie odmiennych okolicznościach.
Scarlett… szkarłat. To właśnie nazwa tego salonu, który Esmeralda kazała mu znaleźć, przywołała te wszystkie myśli.
‒ Przepraszam… au!
Uniosła głowę, nie kryjąc radości ze znalezienia tego, czego szukała, i uderzyła się twarzą o półkę. Od razu pospieszył, wyciągając do niej rękę.
‒ Proszę mi pozwolić…
Rose pomyślała, że na dźwięk tego głosu każda kobieta od razu by zmiękła, a dotyk jego dłoni przypominał kontakt z przewodem elektrycznym pod napięciem.
‒ Dzię… dziękuję.
Kontuzja, jakiej doznała, przyprawiła ją o łzy, więc mrugała, kiedy podnosił ją z podłogi; znalazła się blisko niego, tak blisko, że niemal oparła się o jego pierś, zanim odzyskała równowagę.
Poczuła gwałtowne ciepło silnego męskiego ciała, a jej zmysły zaatakowała woń skóry, jakiejś cytrusowej wody po goleniu, a także deszczu i wiatru, które wtargnęły za nim z ulicy.
Nagle, szokująco, w jej myślach pojawiło się tylko jedno słowo, jeden mężczyzna, jedno wspomnienie.
Jett…
Nie!
Dlaczego o nim pomyślała? Upłynęło niemal dziesięć lat od tamtej nocy, kiedy uciekła ze squatu. Dziesięć lat, kiedy to budowała swoje życie na nowo. Do chwili, gdy pojawił się tu ten hiszpański arystokrata, by porozmawiać z nią o sukni ślubnej swojej siostry.
Zlecenie, którego tak rozpaczliwie potrzebowała. Pierwszy raz, kiedy poproszono ją o zaprojektowanie czegoś naprawdę światowego.
‒ Nic mi nie jest…
‒ De nada.
I znów ten seksowny akcent przywołał wspomnienia innego mężczyzny, w którego słowach wyczuwało się cień tej egzotycznej wymowy.
Było jednak niemożliwe, by Jett nosił podobny garnitur, nadający temu człowiekowi wygląd kogoś wszechpotężnego i wspaniałego, albo szyte na miarę buty. Jett nigdy nie miał garnituru. Podobnie jak ona, musiał się zadowolić jednym ubraniem na zmianę. W tych dawnych czasach wieszała na drzwiach ich żałosnej sypialni jedynie podkoszulek i dżinsy, czyli to, w czym uciekła przed niechcianą napastliwością ojczyma.
Odzyskała już ostrość wzroku i teraz patrzyła w rzeźbione twarde rysy najbardziej niezwykłego człowieka, jakiego kiedykolwiek widziała. Bursztynowe oczy okolone czarnymi rzęsami wlepiały w nią gorące spojrzenie. Wydatne szczupłe policzki, pokryte ciemnym zarostem. I usta przywodzące na myśl grzech… Ciepłe, zmysłowe pełne wargi odsłaniające ostre białe zęby.
Znała ich dotyk, wiedziała, jak smakują…
‒ Jett…
Nie powstrzymywała się tym razem. To imię wyrwało jej się wraz z oddechem, kiedy sobie uświadomiła, kim jest ten człowiek.
Człowiek, który kiedyś wypełniał jej dni i nawiedzał noce. Nawet po ucieczce trwał w jej myślach, a wspomnienia o nim wyrywały ją ze snu, kiedy budziła się z łomoczącym sercem. Człowiek, którego musiała wydać policji, dowiedziawszy się o pochodzeniu pieniędzy, które nagle zdobył.
‒ Jett? – powtórzył niczym echo jej pytanie, wpatrując się w nią z uwagą.
Zmrużył te swoje niezwykłe oczy i cofnął się o krok.
‒ Red… nie wiedziałem, że tu pracujesz.
Nie wiedział… może naprawdę trafił tu przez przypadek. Może jej nie poszukiwał. Po tylu latach… po co? Wszystko to było koszmarnym kaprysem losu.
Jednak ton jego głosu przyprawił ją o ucisk w dołku; uświadomiła sobie, że jest zupełnie sama. Loiuse dawno już wyszła.
‒ A ja nie wiedziałam, że pracujesz dla Naira Moreny.
Skrzywił usta w grymasie przypominającym uśmiech, pozbawiony jednak odrobiny ciepła. Jego wzrok zdawał się ją przeszywać.
‒ Nie pracuję… to ja jestem Nairo Moreno. Przyjechałem spotkać się z panią Cavalliero. Och… moja droga Red… – Uśmiechnął się szerzej. – Myślałaś, że chciałem się z tobą spotkać? Że ścigałbym cię po tylu latach?
Tak, brała pod uwagę taką możliwość, widział to na jej pięknej twarzy. Młoda dziewczyna, którą znał niegdyś jako Red, zawsze miała zadatki na ładną kobietę, ale nigdy się nie spodziewał, że wyrośnie na kogoś tak pociągającego.
Kuszący tyłeczek stanowił jedynie drobną część szczupłej, zgrabnej figury, podkreślonej przez kremową koronkową bluzkę i granatową obcisłą spódnicę. Włosy, których niegdysiejszy jaskrawy kolor był źródłem jej przezwiska, odznaczały się teraz subtelniejszym odcieniem, choć gdzieniegdzie można było dostrzec czerwień. Te lekko skośne orzechowe oczy wydawały się jeszcze bardziej kocie niż kiedyś.
Otrząsnął się gwałtownie z tych myśli. Była ostatnią osobą, której obecności pragnąłby w swoim świecie. Czyż niemal nie zrujnowała mu życia tyle lat temu? Młodszy o dekadę i o wiele bardziej naiwny, zaryzykował wszystko dla kilku nocy bezmyślnej namiętności. Był nawet bliski tego, by dać jej cząstkę swego serca, a odkrył, że jest dla niej niczym; wystarczyła obietnica nagrody za informację.
‒ Zabrałoby mi to sporo czasu, nie sądzisz? Dziesięć lat. Po co miałbym znów się z tobą zobaczyć? Możesz być spokojna, Red. Nie szukam ciebie, tylko twojej szefowej.
‒ Mojej szefowej?
‒ Si. Pani Rose Cavalliero. Projektantki tych…
Wskazał dwie piękne suknie ślubne na manekinach w kącie pracowni. No tak, uświadomiła sobie Rose, zjawił się, by omówić projekt sukni ślubnej swojej siostry. Ale świadomość, że bierze ją za recepcjonistkę, że się nie zorientował w znaczeniu słowa Scarlett w nazwie jej firmy… Myśl o tym zleceniu też nie pomogła.
O, nie! Nie mogła dla niego pracować! Owszem, oznaczałoby to dla niej ogromną szansę, ale czy było warto? Żadne pieniądze nie stanowiłyby rekompensaty za czas spędzony z Jettem – z tym Nairem Moreno, jak się teraz nazywał. Nawet jeśli nie pałał chęcią zemsty, to i tak widziała, że zachowuje wobec niej grzeczność tylko z najwyższym trudem.
Ale jak miała z tego wybrnąć?
‒ Więc gdzie ona jest? – spytał chłodno i obcesowo.
Dostrzegła mroczny gniew w jego oczach i poczuła, jak zasycha jej w ustach. Gdyby się tylko wcześniej dowiedziała, kim jest naprawdę ten Nairo Moreno, nigdy nie zgodziłaby się na spotkanie.
Ale on nie uświadamiał sobie, kim jest ona. Wciąż uważał, że tylko recepcjonistką. Przez chwilę pragnęła przytrzeć mu nosa i wyjaśnić, że to ona jest właścicielką tego biznesu i projektantką, z którą tak bardzo pragnął się widzieć, ale przeważył instynkt samozachowawczy. Jedyne, czego pragnęła, to pozbyć się go, zanim znów ulegnie jego zgubnemu wpływowi.
‒ Nie mogła dziś przyjść. Jej matka jest chora.
Poniekąd była to prawda.
‒ Nie pomyślała o tym, żeby mnie uprzedzić? – Nie krył już gniewu. – Nie jest to dobra praktyka w biznesie.
‒ To… nagła sytuacja. Wezwano ją niespodziewanie.
‒ Rozumiem.
Ton głosu temu przeczył, kiedy Moreno odsunął nieskazitelnie biały mankiet koszuli i spojrzał na platynowy zegarek, na który znany jej kiedyś człowiek nigdy by sobie nie mógł pozwolić.
Chyba że… Poczuła na plecach lodowate zimno, przypominając sobie powód, dla którego od niego uciekła, mroczność świata, w który kiedyś wpadła.
‒ Jestem pewna, że się skontaktuje…
Kiedy już coś wymyślę, jak przyszło jej do głowy. Kiedy znajdę wymówkę, by nie przyjmować tego zlecenia. Teraz pragnęła jedynie pozbyć się go ze swojego życia. Tym razem na dobre.
‒ Będę czekał na wiadomość.
Gniew bijący z tych słów przemienił się w niewypowiedzianą groźbę. Rose poczuła w sercu ucisk, który niemal pozbawił ją tchu.
‒ Przekażę jej – odparła niemal piskliwie.
Niezdolna spojrzeć w te zimne i przenikliwe oczy, Rose pospieszyła do drzwi; bała się fizycznego kontaktu z tym mężczyzną, dotyku jego dłoni. Nie chciała wspominać niczego, co się z nimi wiązało, a myśl, że mógłby znaleźć się tuż obok niej, przyprawiała ją o drżenie.
‒ Zrób to.
Obserwując tę nową Red, jak podchodzi do drzwi i otwiera je gwałtownym ruchem, przyszło mu do głowy, że ten dzień nie przebiegł po jego myśli. Dostrzegał opór w każdej cząstce jej szczupłego ciała. Zamiast spotkania z projektantką musiał zmierzyć się ze wspomnieniami przeszłości, rzekomo już pogrzebanej. Musiał sobie przypomnieć, jak ta dziewczyna wywróciła jego życie do góry nogami, oczerniając jego imię, gdy on walczył o odzyskanie ojcowskiego szacunku, a potem go porzuciła. Musiał sobie przypomnieć dotyk jej skóry, ciepło ciała, kiedy tuliła się do niego na prowizorycznym łóżku, jedynym sprzęcie w ich pokoju. Wciąż wyczuwał jej charakterystyczny zapach, nawet stłumiony przez woń perfum, i zbudziło to w nim dawno zapomniany głód, który przez ostatnie dziesięć lat starał się wymazać z pamięci.
‒ Gdy tylko się z nią spotkam – odparła, jakby dając mu do zrozumienia, by wreszcie sobie poszedł, a on właśnie dlatego zwlekał.
Też tego doznawała, tej fali wspomnień. Uwidaczniało się to na jej twarzy, w jej oczach. Oddychała nienaturalnie, dostrzegał też przyspieszony i nierówny puls na jej szyi. Reakcja, z którą musiał się zmagać, kazała mu tkwić w miejscu zamiast po prostu wyjść.
‒ Zawsze zachowuje się tak nieprofesjonalnie? – spytał lodowato, zauważając drgnienie jej ust.
Jakim cudem pamiętał po tylu latach ich smak, słodką uległość warg?
‒ Ma… mnóstwo obowiązków. Czasem nie może sobie z nimi poradzić.
‒ Jest gotowa ryzykować utratę ważnego zlecenia?
Rose drgnęła. Jeszcze przed chwilą traktowała to wszystko jako życiową szansę, która wylądowała na jej biurku niczym paczka obwiązana złotą tasiemką. Kiedy jednak ją otworzyła, znalazła w środku tylko cuchnący popiół z jadowitym wężem na dnie.
Musiała się jakoś wykaraskać z tego kontraktu, ale chwilowo pragnęła pozbyć się Jetta – czy Naira, jak należało go chyba nazywać – ze swej prywatnej przestrzeni, by się spokojnie zastanowić, jak sobie z tym problemem poradzić, nie narażając na szwank zawodowej reputacji.
‒ Nie mogę o tym mówić. – Fakt, że była to najuczciwsza rzecz, jaką powiedziała, nadał moc jej głosowi. – Więc jeśli pozwolisz… chciałabym, żebyś wyszedł.
Jego diabelski uśmiech przyprawił ją o dreszcz.
‒ Ale dopiero co się odnaleźliśmy. – Kpina w jego głosie przypominała truciznę.
‒ Nie tęskniłeś za mną przez ostatnie dziesięć lat. – Zabrzmiało to tak, jakby tego żałowała, a nie chciała za żadne skarby, by pomyślał, że ona za nim tęskniła, nawet jeśli była to prawda. – Szkoda, że nie mogę powiedzieć, że cieszę się z naszego spotkania, ale bym skłamała. I naprawdę muszę cię prosić, żebyś wyszedł. Mamy dziś wieczorem pokaz sukien ślubnych. Powinnam się już przygotować.
To, że chciała mu zaleźć za skórę, wyjątkowo go irytowało. Tak, zalazła mu za skórę w przeszłości w całkowicie odmienny sposób. Pozwolił jej robić ze swoim sercem to, na co nie pozwolił żadnej innej kobiecie – może z wyjątkiem Esmeraldy. Ale teraz, kiedy znów się spotkali, ona chciała się go jak najszybciej pozbyć.
Pokusa, by trwać uparcie w miejscu, była trudna do przezwyciężenia. Uświadomił sobie jednak, że nie musi chwilowo niczego robić. Znał miejsce jej pobytu; nie mogła nigdzie uciec. Miał dość czasu, by dowiedzieć się o niej więcej, dzięki czemu mógłby potem działać w sposób, który przyniósłby mu największą satysfakcję. Wstrząsnąć posadami jej życia, tak jak ona to zrobiła, porzucając go w sytuacji, z którą musiał się potem zmagać latami.
Skinął tylko głową w odpowiedzi na jej ciętą uwagę. Wyraźnie się odprężyła, uważając, że udało jej się pozbyć nieproszonego gościa. Rozbawiło go to.
‒ Powiesz pani Cavalliero, że zjawiłem się na umówione spotkanie? Oczekuję też, że spotkamy się przy pierwszej sposobności.
Miał ochotę dać sobie spokój z projektantką i zająć się od razu tym, czego pragnął – wyrównaniem rachunków z kobietą, którą znał jako Red. Obiecał jednak Esmeraldzie i nie zamierzał ryzykować zdrowia siostry.
Postanowił więc, że najpierw dopilnuje tej przeklętej sukni – przedmiotu marzeń jego siostry – a potem policzy się z Red. Czekał na to już dziesięć lat, więc mógł poczekać trochę dłużej.
Wspomnienia znów rozgorzały w nim niepowstrzymanym płomieniem, kiedy tak stała przy drzwiach z buntowniczo uniesioną brodą. Z trudem nad sobą panował.
Przystanął gwałtownie, jakby nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Dostrzegł napięcie jej mięśni; wciągnęła brzuch, a jej piersi uwydatniły się tym bardziej.
‒ Red…
Gdyby tylko wiedział, jak bardzo nienawidziła tego czułego niegdyś określenia. Jego spojrzenie przykuwało ją do miejsca, nie pozwalało odwrócić wzroku, choć zdawało się przenikać ją na wylot. Uniósł powoli rękę i dotknął jej twarzy; koniuszki jego palców musnęły leciutko jej policzki.
‒ Nigdy nie przypuszczałem, że kiedykolwiek cię zobaczę – wyznał. – To interesujące… spotkać się w ten sposób.
‒ Interesujące… nie określiłabym tak tego.
Już bardziej jako coś druzgocącego i wstrząsającego. Tyle razy marzyła o tym spotkaniu – i bała się go jednocześnie.
‒ Muszę ci jednak coś powiedzieć. Nie jestem już takim człowiekiem, jakim byłem niegdyś.
‒ Widzę. Jeśli naprawdę nazywasz się Moreno – rzuciła wyzywająco.
‒ Jett… takie miano wtedy nosiłem. Moreno to moje nazwisko rodowe, choć wtedy się nim nie posługiwałem…
Nagle jego nastrój się zmienił, oczy mu pociemniały.
‒ Wypuścili mnie – powiedział. – Nie mieli dowodów.
Zdawkowy ton głosu kłócił się z napięciem malującym się na twarzy. Jakim cudem Jett stał się tym Nairem Moreno?
Stojącego przed nią mężczyznę dzieliły lata świetlne od dzikiego młodzieńca, którego kiedyś znała. Tego, który skradł jej serce, by złamać je brutalnie kilka tygodni później. Czy naprawdę był członkiem hiszpańskiej arystokratycznej rodziny, czy też – poczuła na plecach nieprzyjemny dreszcz – kupował majątek i pozycję dzięki temu wszystkiemu, co robił od czasu ich rozstania? Przeszedł długą drogę w ciągu tych dziesięciu lat, co mogło świadczyć o jego bezwzględności. Nie chciała się w to zagłębiać. Stanowiło to też doskonały powód, by wykręcić się od projektowania sukni dla kogokolwiek w jego rodzinie.
‒ Nie powiesz nikomu o tym, że się kiedyś znaliśmy. – Zostało to wypowiedziane lodowatym tonem i zawierało w sobie niewątpliwą groźbę. – Nawet pani Cavalliero.
‒ Wątpię, czy chciałaby wiedzieć. – Zwłaszcza w sytuacji, kiedy znała już każdy mroczny szczegół dotyczący Naira Moreny i żałowała tego. – Nie powiem jej.
‒ Pamiętaj o tym.
Jego palec, który czuła na policzku, zsunął się do kącika jej ust, a przymrużone oczy śledziły bacznie każde drgnienie twarzy.
Rose pragnęła się cofnąć, uciec przed tym dotykiem, a jednocześnie wydawał jej się on taki znajomy, przywołując wspomnienia… jego dłoni na jej skórze, smaku jego ust…
Nie, nie mogła na to pozwolić.
‒ Zabierz rękę z mojej twarzy – wysyczała, broniąc się przez własnymi uczuciami, jak i przed nim. – Nie pozwoliłam się dotykać…
Roześmiał się cicho i znów przesunął palcami po jej policzku.
‒ Powiedziałam: nie rób tego! – Tym razem szarpnęła gwałtownie głową.
Odsunął powoli ręce.
‒ Masz skłonność do przesadnej reakcji, querida. Kiedyś tak nie było. Pamiętam czas, kiedy błagałaś mnie, żebym cię dotykał.
‒ Masz doskonałą pamięć. To było dawno temu.
‒ Nie dość dawno. – Jego uśmiech zniknął. – Pewnych rzeczy się nie zapomina.
‒ Naprawdę? Obawiam się, że moje wspomnienia nie są tak żywe jak twoje. – Odsunęła się od niego, ponownie otwierając drzwi. – Przekażę szefowej twoją wiadomość.
Z trudem wypowiedziała te słowa, próbując stłumić wrażenie, jakie wywołał jego delikatny dotyk, który palił ją w skórę. Popatrzyła na niego i ujrzała swoje odbicie w tych błyszczących oczach; poczuła, jak uginają się pod nią nogi.
‒ Powtórzę jej wszystko… co powiedziałeś.
‒ Prócz tego, że znałaś mnie wcześniej.
Jak zdołał nasycić tak śmiertelną trucizną tych kilka słów? Ojczym, od którego uciekła i wylądowała w squacie, też potrafił jej grozić, ale nigdy nie wzbudził w niej takiego strachu jak teraz ten człowiek.
‒ Prócz tego – odparła niepewnie.
Przez jedną niebezpieczną chwilę jego palce znajdowały się blisko jej twarzy, potem jednak opuścił rękę. Uśmiechnął się i nie było w tym ani cienia emocji.
‒ Do zobaczenia, Red.
‒ Wątpię.
Wymamrotała to w pustkę. Zniknął w ciemności i deszczu, nawet się nie oglądając. Mając wrażenie, że tylko sprzeciw wobec jego obecności ją podtrzymywał, Red oparła się o ścianę i zamknęła drzwi.
Odszedł. Była bezpieczna, wolna – na razie.
Wiedziała jednak, że to tylko tymczasowe ułaskawienie. Nie mogła w żaden sposób wykluczyć ze swego życia Jetta – pod postacią Naira Moreny – w sytuacji, gdy wciąż chciał się spotkać z Rose Cavalliero. Na razie nie miał pojęcia, że to ona jest tą Rose, z którą chciał się spotkać, ale zdawała sobie sprawę, że nie potrwa to długo i że prędzej czy później się domyśli.
Musiała się go pozbyć; nie mogła pozwolić, by ingerował w jej życie. Nie ze względu na przeszłość, tylko szokujące wrażenie, które wciąż na niej robił.
Uniosła dłoń i dotknęła miejsca, w którym spoczywał koniuszek jego palca. Niemal się spodziewała, że zostawi na jej skórze znamię, oznakę posiadania. Przecież zrobił to dawno temu. Naznaczył jej życie i spętał emocjonalnym i seksualnym łańcuchem, którego nie potrafiła zerwać. Nawet teraz, po tylu latach, potrafił wtargnąć w jej życie; wiedziała, że jeśli nie będzie dostatecznie ostrożna, to człowiek ten znowu je zniszczy.
Tytuł oryginału: Indebted to Moreno
Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Limited, 2016
Redaktor serii: Marzena Cieśla
Opracowanie redakcyjne: Marzena Cieśla
Korekta: Hanna Lachowska
© 2016 by Kate Walker
© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2018
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wydanie niniejsze zostało opublikowane w porozumieniu z Harlequin Books S.A.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne.
Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
Harlequin i Harlequin Światowe Życie są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.
HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.
Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone.
HarperCollins Polska sp. z o.o.
02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B, lokal 24-25
www.harlequin.pl
ISBN 978-83-276-3692-8
Konwersja do formatu EPUB: Legimi Sp. z o.o.