9,99 zł
W dniu ślubu Martha Jones odkrywa, że narzeczony ją zdradza i żeni się z nią tylko dla pieniędzy. Oszołomiona ucieka z domu i długo błąka się w deszczu po okolicy. Gdy dostrzega nadjeżdżającego motocyklistę, zatrzymuje go i prosi o pomoc. To na pozór błahe wydarzenie wiele zmieni w ich życiu…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 137
Tłumaczenie: Agnieszka Wąsowska
– Co, do diabła…!
Chyba mu się coś przywidziało. Carlos Ortega nie mógł uwierzyć własnym oczom.
Jechał motocyklem wiejską drogą i z wrażenia aż zwolnił. Do tej pory pędził jak szalony, starając się w ten sposób uspokoić niespokojne uczucia, jakie nim targały, teraz jednak zmniejszył prędkość. Mimo to wciąż widział to samo, jakkolwiek nieprawdopodobne to było. Zaczął się nawet zastanawiać, czy z jego głową wszystko jest w porządku.
Owszem, słyszał opowieści o lokalnych duchach. Nie dalej jak minionej nocy był w barze z kolegami, którzy nie omieszkali uraczyć go opowieścią o tym, co wydarza się właśnie na tej drodze. Pojawia się na niej panna młoda, porzucona przez narzeczonego już przed ołtarzem. Wieść głosi, że błąka się po okolicy, poszukując ukochanego, który tak okrutnie ją potraktował.
Nie, żeby Carlos wierzył w podobne historie. Jednak tam, gdzie mieszkał przez ostatnie dni, opowiadano dużo podobnych historii. Niektóre były nawet zabawne, kiedy słuchał ich w barze nad kuflem piwa. Ale teraz?
– Nie ma mowy!
Odruchowo pokręcił głową. Omal się nie roześmiał w głos jak wczoraj w barze, kiedy kompani opowiadali mu te historie, najwyraźniej czując się w obowiązku odpłacić mu tym za piwo, które im postawił.
Zszedł do baru, ponieważ po raz pierwszy od dawna poczuł, że ma ochotę na towarzystwo. Po tym, co się wydarzyło, miał potrzebę odizolowania się od ludzi, ale po jakimś czasie ku swemu zaskoczeniu poczuł się samotny. Był nawykły do przebywania samemu i teraz celowo zaszył się w tym zapomnianym przez Boga i ludzi miejscu, żeby odpocząć od tego, co zostawił za sobą. Chciał być jak najdalej od domu i wszystkiego, co tam pozostało.
Dom. Nie uważał, że Argentyna jest jego domem, ale nie myślał tak też o żadnym innym zakątku świata. Oczywiście miał kilka domów, niektóre w bardzo znanych i drogich miejscach, ale żadnego z nich nie uważał za swoje miejsce na ziemi, choć w każdym mógłby mieszkać. Żaden z tych domów nie był dla niego domem, do którego wraca i do którego należy. Jego rodzina…
– Rodzina! – prychnął śmiechem.
Jaka rodzina? Nie miał już żadnej rodziny. Wszystko, co, jak sądził, należało do niego, zostało mu odebrane w jednej chwili. Została mu tylko matka. Kobieta, która kłamała i nie wiedziała, czym jest wierność i lojalność. I która nigdy go nie chciała. Przez nią nie wiedział, kim jest. To, co uważał za swoje dziedzictwo, okazało się fikcją, a to, co mu opowiedziała jednym wielkim kłamstwem. Dopiero dziadek wyznał mu prawdę. Prawdę, która pozbawiła go wszystkiego. To, co do tej pory cenił i co, jak sądził, stanowiło o jego tożsamości, zostało rozbite w pył.
Tak więc opowieści, które usłyszał były miłym przerywnikiem, oderwaniem od ponurych myśli. Jednak kiedy obudził się dziś rano w ten chłodny kwietniowy poranek, wszystkie czarne myśli powróciły.
Wokół zalegała gęsta mgła, która zasłaniała widok, sprawiając, że tym bardziej miał wrażenie, że to, co zobaczył, jest wytworem jego wyobraźni.
Ona jednak wciąż tam była.
Kobieta. Wysoka, szczupła, blada. Miała gęste złote włosy spięte w stylowego koka na czubku głowy, przykryte białym welonem, który zakrywał jej twarz. Była ubrana w białą suknię bez rękawów, która odsłaniała ramiona równie białe jak suknia.
Panna młoda?
Tak wyglądała. Biała suknia i welon nie pozostawiały wątpliwości co do tego, kim jest.
Na pewno nie była duchem. Stała na poboczu, przyciskając do siebie całkiem nowoczesną błękitną torebkę i najwyraźniej chciała złapać stopa.
Carlos zatrzymał motor nieopodal niej.
– Bogu dzięki!
Jej głos był całkiem realny. Cichy i lekko zachrypnięty sprawił, że na jego dźwięk Carlos zadrżał. Kobieta wzięła do ręki długą spódnicę i energicznym krokiem ruszyła w jego stronę. Nie, to na pewno nie był sen, a ona była jak najbardziej prawdziwa.
Co ona tu, do diabła, robi?
– Bogu dzięki!
Widząc zatrzymujący się na skraju drogi motocykl, Martha nie mogła uwierzyć własnemu szczęściu. Mimowolnie wydała z siebie okrzyk radości.
– Nareszcie!
Nareszcie nie była sama. Nareszcie w tym samym miejscu co ona znalazł się ktoś inny. Mężczyzna. Wysoki i postawny. Może on będzie w stanie jej pomóc. Zabierze ją stąd w jakieś miejsce, w którym będzie mogła się ogrzać, zanim zamarznie na śmierć. Już samo to, że zaczęła iść w jego stronę, sprawiło, że krew zaczęła żywiej krążyć w jej żyłach.
Nie po raz pierwszy przeklinała się za to, że przyszło jej do głowy urządzać swój ślub w tym odludnym miejscu. Oczywiście początkowo właśnie o to jej chodziło. Ogromny dom otoczony rozległym ogrodem, oddalony tysiące mil od cywilizacji, ukryty przed paparazzi i innymi niepożądanymi gośćmi, którzy mogliby chcieć odgadnąć jej tożsamość. Kiedy pierwszy raz ujrzała Haskell Hall, uznała, że wygląda absolutnie doskonale. Jej fantazja stała się rzeczywistością. Ślub marzeń. Tutaj mogła wyjść za mąż w absolutnej tajemnicy. Nikt jej tu nie znał i nikogo nie obchodziło, że jej życie uległo tak dramatycznej zmianie.
Jednak dzień, w którym ujrzała Haskell Hall, był słoneczny i pogodny, a temperatura była jakieś dziesięć stopni wyższa niż dzisiaj.
Nie sądziła też, że droga, którą miała pokonać u boku nowo poślubionego męża w pięknej zaprzężonej w konie karocy, okaże się taka długa. Wyobrażała to sobie, jadąc wygodnym samochodem, ubrana w dżinsy i ciepły kaszmirowy sweter. Teraz oddałaby duszę za takie ubranie. Miała wrażenie, że jeszcze chwila, a zamarznie na śmierć. Najgorszy jednak był chłód, jaki czuła w sercu. To było znacznie trudniejsze do zniesienia niż pogoda.
Wtedy miała na sobie miękkie skórzane buty, a teraz przemoczone satynowe pantofelki, które stanowiły mniej więcej takie zabezpieczenie przed nawierzchnią drogi jak papier. Włosy miała wilgotne i po jej wyrafinowanej fryzurze nie pozostał ślad. Nie wspominając o makijażu, który spływał jej po policzkach na skutek deszczu, który padał cały czas, gdy biegła drogą.
Mężczyzna, którego zamierzała poślubić, był tam gdzieś w tym wielkim domu, starając się zniszczyć dowody swojej pasji, której bezwolnie uległ, a której tak naprawdę nigdy do niej nie czuł.
– Proszę, zatrzymaj się…
Cienkie pantofle i długa suknia nie ułatwiały jej biegu. Miała wrażenie, że nigdy nie dotrze do swego wybawiciela.
Minęły ją dwa samochody. Nie była pewna czy ich kierowcy ją dostrzegli, czy też po prostu, widząc ją, dodali gazu, uznając, że widok panny młodej z rozwianym włosem biegnącej po tym bezdrożu jest ponad ich siły. Tak więc tkwiła tu, czując, jak jej ciało lodowacieje, a skóra przybiera siny odcień.
Sądziła, że dzisiejszy dzień będzie początkiem nowego życia. Gavin jednak nie okazał się wymarzonym księciem z bajki, tylko paskudną ropuchą. Cóż, wszystko mogło się skończyć znacznie gorzej. Gdyby wciąż sobie wyobrażała, że jest w nim zakochana, jej serce mogłoby się rozpaść na tysiąc kawałków. Na szczęście zaufała instynktowi. Jednak usłyszenie tych złośliwych, pełnych jadu słów pozbawiło ją wiary w siebie i uznania dla swojej kobiecości.
Dźwięk zwalniającego motocykla przywrócił ją do rzeczywistości. Nagle odczuła irracjonalny strach, że mężczyzna wciśnie pedał gazu i odjedzie w silną dal, podobnie jak zrobili kierowcy mijających ją samochodów. Ta myśl ją przeraziła.
– Proszę, nie odjeżdżaj…
– Nigdzie nie odjeżdżam.
Głos, który usłyszała, nosił ślad obcego akcentu. A może to tylko wiatr, który świszczał jej w uszach? Była tak przemarznięta, że zmysły odmawiały jej posłuszeństwa.
Mężczyzna wyłączył silnik i zszedł z motocykla. Stał teraz naprzeciw niej wysoki jak drzewo.
– Obiecuję, że nie ucieknę – powtórzył.
– Bogu dzięki! – westchnęła, z trudem panując nad drżeniem głosu. – Ja…
– Co ci się przydarzyło? – spytał głosem, w którym, jak sądziła, usłyszała troskę.
Jak dużo mu powiedziała? Nie była pewna. Było jej tak zimno, że nie była w stanie jasno myśleć. Kiedy znalazła się tuż obok niego, zdała sobie sprawię, że uczucie ulgi i zachwytu zostało zastąpione czymś zgoła innym. Odczuła niepokój połączony z nagłym uświadomieniem sobie faktu, że był mężczyzną. I to nie byle jakim mężczyzną, ale takim, na widok którego zaczęło się z nią dziać coś dziwnego.
– Nie, poczekaj!
To było polecenie wydane ostrym tonem. Mężczyzna rozpiął skórzaną kurtkę i zdjął ją z siebie.
– Załóż to.
Owinął ją kurtką niczym grubą czarną peleryną.
– Jesteś całkiem przemarznięta.
– To mało powiedziane.
Martha nie była w stanie powiedzieć nic więcej. Miała wrażenie, że usta odmówiły jej posłuszeństwa. Drżąc na całym ciele, owinęła się ciasno kurtką nieznajomego. Była jeszcze ciepła od jego ciała i pachniała nim i jego wodą kolońską. Niespodziewanie odczuła wewnątrz dziwny żar, niemający nic wspólnego z kurtką, którą miała ma sobie. Najzwyczajniej w świecie poczuła, że jest podniecona.
– Dziękuję – zdołała z siebie wydusić.
Nie miała pojęcia, dlaczego ten nieznajomy się zatrzymał. Była tak zaskoczona i jednocześnie ucieszona, że ktoś chciał jej pomóc, że zupełnie przestała logicznie myśleć. A akurat w tej sytuacji myślenie byłoby bardzo wskazane.
Zupełnie go nie znała. Byli sami w tej głuszy i nawet gdyby chciała, nie byłaby w stanie uciec. Wilgotna sukienka przykleiła się do jej nóg i skutecznie blokowała każdy ruch. A pomyśleć, że była taka szczęśliwa, kiedy ją kupiła! Uważała, że wygląda w niej pięknie. Cóż, Gavin rozwiał jej nadzieje i szybko sprowadził ją na ziemię.
Był tak okrutny, że zmusił ją do ucieczki. Pokazał, jak może wyglądać piekło.
A teraz ten nieznajomy. Czy zamierzał jej pomóc?
Początkowe uczucie euforii ustąpiło miejsca niepokojowi. Owinęła się ciaśniej kurtką, jakby w ten sposób chciała odizolować się od swoich uczuć. Odruchowo postąpiła kilka kroków do tyłu, omal się przy tym nie przewracając, kiedy jej stopa stanęła na miękkiej trawie.
– Hej…
Silna ręka mężczyzny chwyciła ją za ramię, chroniąc przed upadkiem. Nieznajomy pokręcił głową.
– Nie patrz na mnie w ten sposób.
Znów usłyszała w jego głosie obcy akcent. Tym razem była pewna, że się nie przesłyszała, nie potrafiła go jednak zidentyfikować.
– Nie musisz się mnie bać, nie skrzywdzę cię. Przysięgam….
Wolną ręką zdjął kask, odsłaniając twarz. Miał dość długie czarne włosy, które wiatr natychmiast rozwiał na wszystkie strony.
Ależ on miał oczy! Nie wiedziała, czego się spodziewać, i kiedy go ujrzała była totalnie zaskoczona. Miał ciemną karnację, zupełnie nietypową dla Brytyjczyka. I te oczy! Zielone, aksamitne, świecące w jego twarzy niczym dwa drogocenne kamienie. Były ciemne, a jednocześnie miały złotawy odcień, niczym drogocenne klejnoty. Skrywały je gęste czarne rzęsy, które innemu mężczyźnie mogłyby nadawać zniewieściały wygląd, ale u niego jakoś zupełnie nie raziły. Co więcej, sprawiały, że wyglądał niewiarygodnie wprost seksownie.
Jednak wyglądał też niebezpiecznie. Wysoki, ciemny, silny. Mocno zarysowane kości policzkowe, silna szczęka, szerokie usta – wszystko składało się na twarz, która, oględnie mówiąc, sprawiała wrażenie niepokojącej.
Kim był ten mężczyzna, który zatrzymał się, żeby ją uratować? Rycerzem na białym koniu?
– Uwierz mi, nie zamierzam cię skrzywdzić – powtórzył, chcąc ją uspokoić, choć jego słowa odniosły dokładnie odwrotny skutek.
Martha nie była do końca przekonana, czy może mu zaufać. Niepokoił ją jego egzotyczny akcent, tak odmienny od tego, którym mówiła ona sama.
– Skąd mam o tym wiedzieć?
Mężczyzna westchnął i poprawił luźny kosmyk włosów, który opadł mu na czoło, a na jego ustach pojawiło się coś na kształt uśmiechu. Nie byłaby kobietą, gdyby, patrząc na niego, nie odczuła niepokoju niemającego nic wspólnego z sytuacją, w jakiej się znalazła.
Problem polegał na tym, że nie była to zwykła reakcja, jaką zazwyczaj odczuwała na widok przedstawicieli płci przeciwnej. Tak się nie czuła nawet w obecności Gavina. To jej uzmysłowiło, że oszukiwała samą siebie, uważając, że jest w nim zakochana.
– Mogę ci dać moje słowo.
– A dlaczego ono ma coś dla mnie znaczyć?
Po tym, co jej się przydarzyło zaledwie kilka godzin temu, inaczej patrzyła na świat. Nauczyła się, że musi znacznie ostrożniej niż dotąd zawierać znajomości i nie ufać wszystkim bezgranicznie.
Zaskakujące, ale kiedy przypomniała sobie to, co zobaczyła, gdy weszła do pokoju Cindy, wywarło na niej piorunujący efekt. Zamiast zastanowić się nad tym, co robi, przemyśleć wszystko na spokojnie, ona postąpiła dokładnie odwrotnie. Odczuła nieodpartą potrzebę uwolnienia się od tego wszystkiego, ucieczki. Wcale nie chciała być rozsądna i zachowywać się racjonalnie.
Jej życie stanęło na głowie. Rozpadło się na kawałki i nie było sposobu, żeby poskładać je do kupy. A przynajmniej nie do takiej formy, w jakiej funkcjonowała do tej pory. Próbowała żyć w sposób uporządkowany, racjonalny i proszę, dokąd ją to zaprowadziło. Uciekła z własnego ślubu. Uciekła od przyszłości, która od samego początku była jedną wielką pomyłką.
– Jakie znaczenie może mieć dla mnie twoje słowo, skoro nawet cię nie znam? Nic o tobie nie wiem.
Mężczyzna posłał jej wyzywające, niepozbawione czarnego humoru spojrzenie. Miało jej ono uzmysłowić, że nie znajduje się w sytuacji, w której mogłaby się kłócić czy stawiać warunki.
– Wiesz, że jestem twoją jedyną szansą, aby dotrzeć tam, gdzie chciałabyś się teraz znaleźć. Jakoś nie widzę na tej drodze mnóstwa samochodów, których kierowcy chętnie by cię podwieźli…
– Na pewno ktoś by się trafił…
Wiedziała, że mówiąc to, wiele ryzykuje. Spojrzenie, jakim ją obrzucił, potwierdziło jej obawy: facet uważał ją za niespełna rozumu.
– Doskonale – powiedział krótko. – Rób, jak uważasz.
Odwrócił się i zaczął zdecydowanym krokiem iść w stronę motocykla. Oczywiście blefował, choćby dlatego, że miała na sobie jego kurtkę. Mogła podjąć wyzwanie, ale nie chciała zostać tu sama. Nie mogła ryzykować, że naprawdę odjedzie i zostawi ją tu samą na pastwę losu.
Zawahała się. Jeśli miałby wobec niej złe zamiary, zapewne nie odszedłby teraz tak po prostu? Gdybyż tylko miała ze sobą telefon! Zostawiła go jednak w sypialni w Hallu i teraz była bezradna.
– Poczekaj… – odezwała się tak cicho, że mężczyzna nie usłyszał jej słów.
Stał zaledwie kilka metrów od niej, a ona odniosła wrażenie, jakby dzieliły ich całe kilometry. Nie chciała znów zostać tu sama. Wiedziała, że jeśli odjedzie, poczuje się znacznie gorzej, niż zanim się zatrzymał.
– Poczekaj! – Tym razem krzyknęła głośniej.
Mężczyzna zatrzymał się, ale nie odwrócił w jej stronę. To jednak wystarczyło. Martha podjęła decyzję.
– Która jest godzina?
To było ostatnie pytanie, jakiego się spodziewał. Wolno odwrócił głowę i spojrzał na nią spod ściągniętych brwi. Dopiero po chwili przeniósł wzrok na zegarek, a potem ponownie na nią.
– Dochodzi druga, a dlaczego pytasz?
Pomyślała o tym, co by się teraz działo, gdyby dzień przebiegał tak, jak był zaplanowany.
– Tak sobie pytam.
To miał być początek nowego życia. Życia, które, jak w swojej naiwności sądziła, miało być wypełnione szczęściem i radością. Szczęściem, na które tak długo czekała. Jednak po tym, co usłyszała i zobaczyła, nic nie było już takie samo. Gavin był tak skoncentrowany na tym, co robił, że nawet nie usłyszał, jak otwiera drzwi. Zapewne nie wiedział nawet, że ceremonia się nie odbędzie, aż do chwili, w której miała się rozpocząć. Oficjalnie ceremonia miała się rozpocząć właśnie o drugiej.
– Pomożesz mi? Możesz mnie stąd zabrać? – Wskazała ręką na jego ogromny motocykl. – Na tym.
Była pewna, że poszukiwania już się rozpoczęły i chciała jak najszybciej stąd zniknąć. Wszyscy bez wątpienia zastanawiali się, gdzie zniknęła panna młoda.
– Rozumiem, że śpieszysz się na swój ślub?
– Wręcz przeciwnie!
Na samą myśl o powrocie do Haskell Hall oblał ją zimny pot. Wciąż słyszała słowa, jakie Gavin i Cindy wymieniali między sobą w trakcie miłosnych uniesień.
„Uważam, kochanie, że warto się przemęczyć przez te kilka miesięcy. Tylko pomyśl, kochanie: trzy i pół miliona dolarów, które dostanę, gdy weźmiemy rozwód. Dla takiej sumy warto kilka razy przespać się z panną Prim. Mam nadzieję, że jakoś to przeżyję. Może myśl o tych pieniądzach pomoże mi stanąć na wysokości zadania, bo ona sama działa na mnie jak paralizator… Jest taka wysoka, że będę się czuł, jakby spał z koniem”.
– Nic podobnego! To ostatnia rzecz, jakiej bym chciała!
Popatrzył na nią zaskoczony. Martha zdenerwowała się, że uzna ją za niepoczytalną i odjedzie.
– Nie chcę wracać na mój ślub – oznajmiła drżącym głosem. – To byłby z mojej strony wielki błąd. Właśnie stamtąd uciekłam i chcę to zostawić za sobą.
– Es que la verdad?
Lekko drwiący ton jego głosu sprawił, że się spięła. Spodziewała się, jakie będzie następne pytanie. Dlaczego uciekła z własnego ślubu. A na to nie miała ochoty odpowiadać.
– Czy to po hiszpańsku?
Jego oczy pociemniały, a ich wyraz stał się nieodgadniony. Zaintrygowana patrzyła na niego wyczekująco, chcąc dowiedzieć się więcej.
– Konkretnie po argentyńsku.
– Jesteś Argentyńczykiem? Czym się zajmujesz?
Sądząc po jego krótkiej odpowiedzi, zadała o jedno pytanie za dużo.
– Konie i wino.
Nic jej to nie powiedziało. Był hodowcą? A może graczem? Jego mina nie zachęcała do zadawania dalszych pytań, więc odpuściła.
– Jesteś zatem daleko od domu.
– Nawet bardzo – zgodził, a ton jego głosu zdecydowanie nie zachęcał do dalszej dyskusji.
– Jesteś na wakacjach?
Potrząsnął przecząco głową, jasno dając do zrozumienia, że nie chce na ten temat dalej rozmawiać.
– Wygląda na to, że oboje dobraliśmy się jak w korcu maku – powiedział wolno.
W jego głosie usłyszała cień rozbawienia, ale także coś więcej. Była w nim jakaś szorstka, surowa nuta, która ją zaniepokoiła.
– Co masz na myśli?
Spojrzenie jego zielonych oczu spoczęło na niej na krótką chwilę, po czym mężczyzna wsiadł na motocykl.
– Oboje od czegoś uciekliśmy, zostawiając wszystko za sobą. Jesteśmy dobraną parą.
Tytuł oryginału: The Devil and Miss Jones
Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Limited, 2012
Redaktor serii: Marzena Cieśla
Opracowanie redakcyjne: Marzena Cieśla
© 2012 by Kate Walker
© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2018
Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
Harlequin i Harlequin Światowe Życie Duo są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.
HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.
Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A. Wszystkie prawa zastrzeżone.
HarperCollins Polska sp. z o.o.
02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B lokal 24-25
www.harpercollins.pl
ISBN 9788327640581
Konwersja do formatu EPUB: Legimi S.A.