10,99 zł
Grecki milioner Nikos Konstantos miał powody, by zniszczyć rodzinę Carteretów, odebrać im firmę i dom. Choć zostali z niczym, jemu wciąż było mało. Uświadomił to sobie, gdy przyszła do niego po pomoc dawna ukochana Sadie Carteret. Nikos nie zapomniał, że porzuciła go w przeddzień ślubu…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 137
Tłumaczenie:
Pomimo ulewy Sadie bez problemu znalazła drogę do biura, w którym miała tego ranka spotkanie. Wyszła ze stacji kolejki podziemnej i nogi automatycznie poniosły ją we właściwym kierunku. Nie mogło być inaczej, skoro dawniej przemierzała tę trasę tak często, że trudno byłoby zapomnieć. Okoliczności różniły się jednak zasadniczo. Wtedy przyjeżdżała taksówką albo limuzyną, której kierowca z uszanowaniem otwierał przed nią drzwi. Biura należały do jej ojca, prezesa Carteret Incorporated. Teraz jego miejsce zajął mężczyzna, który zwyciężył w walce dwóch korporacji, doprowadził jej rodzinę do ruiny i odniósł spektakularny sukces.
Palące łzy mieszały się z kroplami deszczu, kiedy Sadie dotarła do masywnych drzwi wejściowych, omal nie potykając się o próg. W miejscu gdzie poprzednio widniało nazwisko ojca, zobaczyła eleganckie logo Konstantos Corporation.
Wnętrze nieuchronnie przywołało myśli o zmarłym ojcu. Edwin Carteret nie żył od pół roku, podczas gdy człowiek, który odebrał mu wszystko, władał firmą stworzoną jeszcze przez jej dziadka. Sadie musiała tu przyjść, bo w obecnym położeniu mogła tylko próbować wybłagać łaskę. Gdyby jej się nie udało, przykre konsekwencje dotkną matkę, małego braciszka i ją samą. Będzie walczyła, by do tego nie dopuścić.
– Jestem umówiona z panem Konstantosem – zwróciła się do eleganckiej recepcjonistki. – Z panem Nikosem Konstantosem.
Modliła się, żeby drżenie głosu nie zdradziło, jak trudno jej było wypowiedzieć imię mężczyzny, którego kiedyś kochała i wierzyła, że jego nazwisko będzie także jej nazwiskiem. Wkrótce jednak odkryła, że była tylko pionkiem w wyjątkowo podłej i okrutnej grze. Wymiana ciosów trwała długo i dotknęła wiele istnień ludzkich, w tym także i ją.
– Pani nazwisko? – spytała recepcjonistka.
– Carter. – Nie chcąc zdradzić się z kłamstwem, nie patrzyła dziewczynie w oczy. – Sandie Carter.
Musiała uciec się do wybiegu, bo nie miała żadnych szans, by umówić się z Nikosem Konstantosem pod własnym nazwiskiem. Gdyby wiedział, że chodzi o nią, nie zgodziłby się na spotkanie i wszelkie nadzieje ległyby w gruzach.
Teraz wprawdzie nie miała wiele nadziei, ale przynajmniej recepcjonistka zerknęła na ekran komputera i uśmiechnęła się miło.
– Przyszła pani trochę za wcześnie.
– To nic. Zaczekam – zapewniła pospiesznie Sadie, świadoma, że „trochę” to duże niedopowiedzenie.
Kierowana zdenerwowaniem i obawą przed spóźnieniem, przyszła przynajmniej pół godziny wcześniej.
– Nie ma takiej potrzeby – odparła recepcjonistka. – Pierwsze spotkanie zostało odwołane, więc pan Konstantos przyjmie panią od razu.
– Bardzo pani dziękuję.
Skoro już zdecydowała się na spotkanie, musi przez nie przebrnąć. Jednak zwyczajnie bała się konfrontacji z Nikosem, którego nie widziała od dobrych pięciu lat. Teraz nie było już czasu na znalezienie wymówki, która pozwoliłaby jej zrezygnować ze spotkania, bowiem w holu, za plecami Sadie, pojawił się ktoś trzeci.
– Czy spotkanie o dziesiątej jest aktualne?
– Pani już przyszła.
Dziewczyna z uśmiechem wskazała stojącą przed nią Sadie, najwyraźniej czekając, by tamta odpowiedziała uśmiechem, odwróciła się i przywitała.
Ale Sadie bała się poruszyć. Jeżeli Nikos ją pozna, nie zechce rozmawiać.
– Panno Carter?
Jej milczenie trwało zbyt długo i zaczęło przyciągać uwagę. Gdybyż tak można było stać się niewidzialną… Ale tkwiła tam, milcząca i nieruchoma, aż zaskoczona i zmieszana recepcjonistka ruchem głowy wskazała stojącego za nią mężczyznę. Nie mógł nie zwrócić uwagi na jej dziwaczne zachowanie.
– To pani Carter – spróbowała ponownie recepcjonistka. – Była z panem umówiona na dziesiątą…
Trzeba się było w końcu poruszyć, bo za chwilę wzbudzi podejrzenia. Zebrała wszystkie siły, wzięła głęboki oddech i odwróciła się na pięcie. Zamach był zbyt mocny, ruch zbyt szybki i gwałtowny. Okręciła się wokół własnej osi i stanęła twarzą w twarz z mężczyzną, o którym kiedyś myślała, że jest jej przeznaczony.
Pomimo upływu pięciu lat rozpoznał ją bez trudu, chociaż daleko jej było do tamtej młodej, zadowolonej z życia dziewczyny. Ale i tak nie miał najmniejszych wątpliwości. Zauważyła, jak zmieniła mu się twarz, jak nagłym ruchem zacisnął wargi, a oczy zalśniły niebezpiecznie.
– To ty! – powiedział tylko, ale słowa były tak przepełnione odrazą i pogardą, że przeszedł ją dreszcz.
– Ja – odpowiedziała niezamierzenie nonszalancko, wprawiając go w jeszcze większe rozdrażnienie. – Witaj, Nikos.
– Wejdźmy do mnie – odwrócił się na pięcie, najwyraźniej przekonany, że za nim pójdzie.
Nie miała innego wyjścia, przynajmniej jeżeli nie chciała zrezygnować ze swojej misji. Może jednak skoro na niego wpadła, najgorsze już za nią?
Zdecydowała się na to spotkanie pod wpływem impulsu i nie bardzo miała czas, by się do niego przygotować. Podgrzewanie atmosfery od samego początku nie leżało w jej zamierzeniach, ale stało się inaczej. Nikos był wściekły.
Widać to było w jego ruchach, kiedy szedł w stronę wind, usztywniony, z arogancko uniesioną głową, sprawiając wrażenie jeszcze wyższego niż zazwyczaj.
Nie sposób było nie zwrócić uwagi na masywną pierś, wąskie biodra, długie, smukłe nogi. Poprzednio rzadko widywała go ubranego tak formalnie i teraz ten dopasowany strój w jakiś sposób pogłębiał jeszcze wrażenie niedostępności. Głęboko w sercu zakłuło Sadie wspomnienie młodszego, cieplejszego, życzliwszego Nikosa. Przynajmniej taki jej się wtedy wydawał.
Teraz trudno było o nim powiedzieć „ciepły” czy „życzliwy”; jego zachowanie przeczyło tym określeniom. Sadie weszła za nim do windy i oparła się plecami o ścianę. Wcisnął guzik i drzwi kabiny zasunęły się bezszelestnie.
– Ja… – spróbowała, ale lodowate spojrzenie zmroziło ją do szpiku kości.
Zapomniała już, jak głęboką barwę mogą przybrać w pewnym oświetleniu jego brązowe oczy. Czasem lśniły złotawo czy też miodowo, teraz jednak połyskiwały lodowato. Najwyraźniej nie zamierzał nawet próbować rozluźnić atmosfery. Nonszalancko oparty plecami o ścianę kabiny, uważnie lustrował ją wzrokiem, pod którym powinna się obrócić w kupkę popiołu. Przestępowała jednak tylko niepewnie z nogi na nogę, niezdolna dłużej wytrzymać uporczywego milczenia.
– Ja… wszystko ci wyjaśnię – wykrztusiła, ale od razu uciszył ją gestem.
– W moim gabinecie – uciął.
– Ale ja… – spróbowała raz jeszcze.
– W moim gabinecie – powtórzył tonem niedopuszczającym sprzeciwu.
Może to i lepiej, pomyślała, nie doprowadzać do konfrontacji w klaustrofobicznie ciasnej kabinie windy. W ten sposób wszystko odbędzie się w sposób bardziej cywilizowany. Jednak zły błysk w jego oczach nasunął jej refleksję, że słowo „cywilizowany” prawdopodobnie nie jest najtrafniejszym określeniem, jakiego można by użyć w odniesieniu do Nikosa.
Znów oparł się plecami o wyłożoną lustrami ścianę kabiny, zachowując pozory pewności siebie, choć pojawienie się Sadie zupełnie wytrąciło go z równowagi.
Ta kobieta już kiedyś bezwzględnie go wykorzystała, porzucając na dzień przed ślubem. I mało brakowało, by doprowadziła do śmierci jego ojca. Na samo wspomnienie poczuł gorycz w ustach. Dlaczego znów pojawiła się w jego życiu?
Obserwował, jak przygładza dłońmi włosy, a potem brzeg spódniczki. Widocznie nie była aż tak spokojna, za jaką chciała uchodzić, i to mu bardzo odpowiadało. Zdecydowanie wolał, żeby czuła się wytrącona równowagi.
Kiedy przed pięciu laty pojawiła się w jego życiu i znikła z niego tak gwałtownie, pozostawiła po sobie straszliwy zamęt. Prasa finansowa wieszczyła upadek firmy Nikosa z ledwie skrywaną złośliwą satysfakcją, a wspomnienie osobistego upokorzenia, opisanego ze szczegółami na łamach tabloidów, wciąż paliło go żywym ogniem.
Pod badawczym spojrzeniem spuściła wzrok i wpatrzyła się w podłogę.
Może miała coś do ukrycia? Coś, co nie powinno przedostać się do prasy? Co dałoby mu szansę na drobny rewanż za tamte przeżycia? Ta myśl była zaskakująco satysfakcjonująca.
Chwilowo musiał pohamować ciekawość, ale zaraz dowie się wszystkiego. Właściwie już teraz domyślał się, o co chodzi. Mogła tu przyjść tylko z jednego powodu.
Pieniądze.
Co innego mogłoby ją sprowadzić? Z pewnością ich potrzebowała. Wraz z bankructwem Cartereta skończyło się dla niej luksusowe życie, a teraz, kiedy ojciec zmarł, nie było nikogo, do kogo mogłaby się zwrócić. Musiała być bardzo zdesperowana, dlatego ukryła prawdziwe nazwisko. Jako Sadie Carteret nie zostałaby wpuszczona nawet za próg.
Dlaczego więc nie wezwał ochrony i nie kazał wyprowadzić jej z budynku? Choć jeszcze nie był gotów się do tego przyznać, nadal bardzo mu się podobała. Smukła sylwetka, lśniąca burza ciemnych włosów i porcelanowa bladość skóry nie mogły nie robić wrażenia.
Na szczęście w tej chwili winda zatrzymała się gładko. Ciężkie drzwi rozsunęły się i Nikos gestem nakazał Sadie ruszyć przodem, a sam utkwił wzrok w czubku jej głowy.
– Na lewo – rzucił szorstko, choć dobrze znała drogę do dawnego gabinetu ojca.
Ruszyła, nie czekając na niego, dzięki czemu zdążyła zapanować nad wyrazem twarzy i zwalczyć moment zawahania. Nie wolno zapominać, że to już nie jest jej terytorium, tylko Nikosa, i że to on ustala zasady.
Nie miała pojęcia, jakim jest szefem, ale mogła się domyślać, że srogim i wymagającym, skoro w ciągu zaledwie pięciu lat zdołał tak imponująco umocnić pozycję firmy.
Zwolniła kroku, by nie wysuwać się za bardzo do przodu, ale Nikos trzymał się za nią – ciemna, wyniosła postać tuż za jej prawym ramieniem. Najdrobniejszym gestem czy grymasem nie zdradzał swojego nastroju.
Był tak blisko, że niemal czuła bijące od niego ciepło i świeży zapach płynu po goleniu. Zapach, który przypomniał jej pachnące ozonem morskie powietrze i błękitne niebo nad brzegiem jego ulubionej wyspy. Znaczyła dla niego równie dużo, jak dla niej Thorn Trees, stara rezydencja, od dawna należąca do jej rodziny.
Dotknął jej łokcia, sygnalizując, by stanęła, a Sadie ogarnęła fala wspomnień. Niepotrzebnie mocno szarpnęła drzwi, aż otworzyły się na oścież.
Serce biło nierówno, oddychała płytko i urywanie. Przyszła tu cała w nerwach, niepewna, jak wyłożyć swoje racje i czego oczekiwać w zamian.
To właśnie była przyczyna jej podłego samopoczucia. Tylko to. Nie pozwoliłaby, by cokolwiek innego dotknęło ją tak głęboko. A jednak zapach mężczyzny, muśnięcie jego dłoni, wspomnienie poprzedniej bliskości… nie mogły nie naruszyć jej opanowania i samokontroli.
Nikos wciąż zachowywał się uprzedzająco grzecznie. Krążył wokół niej niczym groźny drapieżnik, który celowo odwleka moment ataku na ofiarę.
Pospiesznie weszła do środka i zatrzymała się bezradnie, a on minął ją i podszedł do dużego biurka. W oszczędnych ruchach widać było powściągane emocje, a kiedy się do niej odwrócił, na przystojnej twarzy malowała się zimna furia. Tutaj, z dala od obcych oczu, nie musiał się już kontrolować, toteż szybko porzucił przybraną wcześniej maskę, zza której wyłonił się prawdziwy on, mroczny, bezwzględny i bardzo, bardzo groźny. Drapieżnik perfekcyjnie wybrał moment śmiertelnego ataku.
Tytuł oryginału: The Konstantos Marriage Demand
Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Limited, 2010
Redaktor serii: Marzena Cieśla
Opracowanie redakcyjne: Marzena Cieśla
Korekta: Hanna Lachowska
© 2009 by Kate Walker
© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2013, 2017
Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne.
Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
Harlequin i Harlequin Światowe Życie są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.
HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.
Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone.
HarperCollins Polska sp. z o.o.
02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B, lokal 24-25
www.harlequin.pl
ISBN: 978-83-276-3044-5
Konwersja do formatu EPUB: Legimi Sp. z o.o.