Mieszkanie na Uranie. Kroniki przeprawy - Paul B. Preciado - ebook

Mieszkanie na Uranie. Kroniki przeprawy ebook

Paul B. Preciado

4,1

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Paul B. Preciado to jeden z najbardziej oryginalnych współczesnych intelektualistów. Filozof, teoretyk kultury, kurator i aktywista należy do tych odważnych osób, które całkowicie przemodelowują nasze myślenie o płci, seksualności, społeczeństwie, polityce i kulturze. A przede wszystkim – poszerzają pole tego, co jest możliwe.

W XIX wieku, kiedy w Europie zaczęto penalizować homoseksualność i piętnować ją jako chorobę psychiczną, pisarz Karl Heinrich Urlich zadeklarował się jako „uranista” i żądał uznania praw „tych, którzy kochają inaczej”. Kilka dekad później Preciado odmówił poddania się oficjalnemu protokołowi uzgodnienia płci i podjął samodzielny proces tranzycji poprzez przyjmowanie testosteronu poza jakąkolwiek kontrolą medyczną. Książka jest zapisem tego przejścia, a zarazem opowieścią o kulturowej rewolucji, która wciąż jest przed nami.

W feministycznym i posthumanistycznym ujęciu Paula B. Preciado najwyższa pora zerwać z binarnymi podziałami i patriarchalnymi schematami myślenia o świecie. Analizując rozmaite wydarzenia i fakty społeczne – od dyskusji na temat wychowania dzieci przez pary jednopłciowe po odrodzenie ruchów nacjonalistycznych w Europie – oraz odwołując się do własnych wspomnień i doświadczeń – osoby dorastającej we frankistowskiej Hiszpanii – kreśli strategie oporu i horyzont możliwej zmiany. W jego pisarstwie spotykają się intymność i polityczność, wrażliwość i odwaga.

W Polsce ukazały się dotąd dwie książki Preciado – Testoćpun (KP) i Pornotopia (Bęc Zmiana).

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 286

Oceny
4,1 (10 ocen)
3
6
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Vensc

Dobrze spędzony czas

Jedyne co mi przeszkadza to forma ksiażki - zebrane artykuły. Z jednej strony wygodniej się czyta zwięzłe i krótkie teksty, z drugiej pozostaje wiele momentów, które super byłoby rozwinąć. Myśle że nadaje się jako spoko wstęp do tego autora.
10
blapak

Dobrze spędzony czas

Czyta się ciężko, ale warto zapoznać się. To chyba i tak najłatwiejsza w odbiorze książka Preciado
10

Popularność




SYN

Wra­cam do mia­sta, w któ­rym się uro­dzi­łem, aby to­wa­rzy­szyć ma­mie po­zo­sta­ją­cej w szpi­ta­lu kil­ka dni po ope­ra­cji. To mia­sto w Ka­sty­lii, gdzie ludz­kie cia­ła cho­dzą owi­nię­te w fu­tra zwie­rząt, któ­re ni­g­dy nie miesz­ka­ły w tym re­gio­nie, i w któ­rym okna do­mów zdo­bią hisz­pań­skie fla­gi. To mia­sto mnie prze­ra­ża. Wi­dzę, jak skó­ra ob­cych w koń­cu prze­kształ­ca się w płaszcz. A skó­ra tych, któ­rzy się tu uro­dzi­li, prę­dzej czy póź­niej sta­je się fla­gą na­ro­do­wą. Spę­dza­my dnie i no­ce w sa­li nu­mer 314. Szpi­tal zo­stał nie­daw­no wy­re­mon­to­wa­ny, ale mo­ja mat­ka upie­ra się, że sa­la przy­po­mi­na tę, w któ­rej mnie uro­dzi­ła. Dla mnie wła­śnie dla­te­go, że nic mi nie przy­po­mi­na, ta sa­la szpi­tal­na wy­da­je się bar­dziej przy­ja­zna niż dom ro­dzin­ny, bez­piecz­niej­sza niż uli­ce han­dlo­we, bar­dziej od­święt­na niż pla­ce ko­ściel­ne. Ra­no, po wi­zy­cie le­kar­skiej, wy­cho­dzę na ka­wę. W tym szpi­ta­lu, po­ło­żo­nym na opu­sto­sza­łym te­re­nie, nie ma ka­fej­ki. Idę wzdłuż rze­ki Ar­lan­zón do naj­bliż­sze­go ba­ru, w ośle­pia­ją­cym i pro­mien­nym mro­zie, któ­ry Ka­sty­lij­czy­cy na­zy­wa­ją „słoń­cem z pa­znok­cia­mi”. Od­dy­cham lo­do­wa­tym, ide­al­nie czy­stym po­wie­trzem, ten po­wietrz­ny kär­cher ce­lu­je pro­sto w udrę­kę ukry­tą w mo­jej pier­si.

By­cie trans­sy­nem hisz­pań­skiej ka­to­lic­kiej pra­wi­co­wej ro­dzi­ny nie jest ła­twym za­da­niem. Ka­sty­lij­skie nie­bo jest pra­wie tak czy­ste jak w Ate­nach, ale je­śli w Gre­cji błę­kit to ko­balt, tu­taj to ko­lor sta­li. Każ­de­go ran­ka wy­cho­dzę i pla­nu­ję nie wra­cać. Zde­zer­te­ro­wać z ro­dzi­ny, jak de­zer­te­ru­je się z woj­ny. Ale nie ro­bię te­go. Wra­cam i zaj­mu­ję krze­sło prze­zna­czo­ne dla bli­skiej oso­by. Ja­ki jest po­ży­tek z po­stę­po­we­go ro­zu­mu, je­śli ser­ce po­zo­sta­je w ty­le, mó­wił Bal­ta­sar Gra­ci­án. W szpi­ta­lu od po­łu­dnia do ósmej wie­czo­rem wi­zy­ty na­stę­pu­ją po so­bie. Ta sa­la zmie­nia się w pu­blicz­ną sce­nę te­atral­ną, na któ­rej mo­ja mat­ka i ja wal­czy­my, nie za­wsze sku­tecz­nie, aby ode­grać ro­le. By mnie przed­sta­wić, mo­ja ma­ma mó­wi: to Paul, mój syn. Od­po­wiedź jest za­wsze ta­ka sa­ma: my­śla­łam, że masz tyl­ko jed­ną cór­kę. Mo­ja ma­ma wzno­si więc oczy do nie­ba i za­sta­na­wia się, jak wy­brnąć z te­go re­to­rycz­ne­go im­pa­su: tak, mia­łam tyl­ko jed­ną cór­kę i te­raz mam sy­na. Je­den z go­ści de­du­ku­je: ach, to jest mąż two­jej cór­ki? Nie wie­dzia­łem, że jest mę­żat­ką, gra­tu­la­cje… Więc mo­ja ma­ma zro­zu­mia­ła, że zro­bi­ła błąd w stra­te­gii i wy­co­fu­je się, jak ktoś, kto pró­bu­je szyb­ko pod­nieść sznu­rek la­taw­ca, któ­ry wzbił się za wy­so­ko. Po­pra­wia: nie, nie, nie jest za­męż­na, to mo­ja cór­ka… Mil­czy chwi­lę, pod­czas któ­rej prze­sta­ję na nią pa­trzeć, a na­stęp­nie kon­ty­nu­uje: to mo­ja cór­ka, któ­ra te­raz… jest… mo­im sy­nem. Jej głos ry­su­je ko­pu­łę Bru­nel­le­schie­go wzno­szą­cą się, gdy mó­wi „cór­ka”, i wa­lą­cą się w upad­ku, gdy mó­wi „syn”. Nie jest ła­two być mat­ką trans­pł­cio­we­go dziec­ka w mie­ście, w któ­rym qu­eero­we dziec­ko jest gor­sze niż mar­twe dziec­ko. Oczy go­ścia strze­la­ją na wszyst­kie stro­ny, nim wy­do­bę­dzie z sie­bie ci­che wes­tchnie­nie. Cza­sa­mi się uśmie­cham: czu­ję się jak Lo­uis de Funès w fil­mie scien­ce fic­tion – mo­im ży­ciu. In­nym ra­zem ogar­nia mnie zdu­mie­nie. Już nie roz­ma­wia­my o cho­ro­bie mo­jej mat­ki. Te­raz cho­ro­ba to ja.

Nie jest ła­two być trans­pł­cio­wym dziec­kiem w ka­to­lic­kiej ro­dzi­nie, któ­ra na­uczy­ła się, że Bóg wy­bie­ra i ni­g­dy się nie my­li. De­cy­do­wać o czymś ina­czej to za­prze­czać Bo­gu. Mo­ja mat­ka za­prze­czy­ła dok­try­nie Ko­ścio­ła. Mó­wi, że mat­ka jest waż­niej­sza niż Bóg. Oczy­wi­ście na­dal cho­dzi na mszę w nie­dzie­le: mó­wi, że zro­bi ra­chu­nek su­mie­nia w ży­ciu po­za­ziem­skim i do te­go Ko­ściół nie mu­si się mie­szać. Mó­wi to przy­ci­szo­nym gło­sem, wie, że bluź­ni. Nie jest ła­two być mat­ką trans­pł­cio­we­go dziec­ka miesz­ka­ją­cą obok są­sia­dów z Opus Dei. Czu­ję się jej dłuż­ni­kiem, po­nie­waż nie je­stem i nie mo­gę być do­brym sy­nem. Pod­no­szę jej no­gi, że­by po­pra­wić krą­że­nie, i mó­wię so­bie, że je­stem lep­szą po­mo­cą me­dycz­ną niż sy­nem. Gdy ak­tu­ali­zu­ję apli­ka­cje jej te­le­fo­nu, zmie­niam układ ekra­nu i in­sta­lu­ję no­we dźwię­ki, wma­wiam so­bie, że je­stem lep­szym in­for­ma­ty­kiem niż sy­nem. Pod­czas gdy zbie­ram jej wło­sy w kok i na­da­ję im ob­ję­tość z przo­du, mó­wię so­bie, że je­stem lep­szym fry­zje­rem niż sy­nem. Kie­dy ro­bię jej zdję­cie i wy­sy­łam zna­jo­mym po­wy­żej osiem­dzie­siąt­ki, któ­rzy nie mo­gą już jej od­wie­dzić, mó­wię so­bie, że je­stem lep­szym fo­to­gra­fem niż sy­nem. Je­stem lep­szym chłop­cem na po­sył­ki niż sy­nem. Je­stem lep­szym kom­pi­la­to­rem jej ulu­bio­nych fil­mów Ro­cío Ju­ra­do na YouTu­be niż sy­nem. Je­stem lep­szym czy­tel­ni­kiem lo­kal­nej ga­ze­ty niż sy­nem. Je­stem lep­szym pra­so­wa­czem i skła­da­czem ko­bie­cych ubrań niż sy­nem. Je­stem lep­szym sprzą­ta­czem ła­zien­ki niż sy­nem. Je­stem lep­szym noc­nym pie­lę­gnia­rzem niż sy­nem. Je­stem lep­szym prze­wie­trza­czem sy­pial­ni niż sy­nem. Le­piej szu­kam klu­czy za­gu­bio­nych na dnie tor­by, niż umiem być sy­nem. Je­stem lep­szym dys­try­bu­to­rem pi­gu­łek niż sy­nem. Je­stem lep­szym kse­ro­ko­pi­stą do­ku­men­tów do ubez­pie­cze­nia spo­łecz­ne­go niż sy­nem. I wszyst­kie te rze­czy, pie­lę­gna­cja, sty­li­za­cja wło­sów, na­pra­wa kom­pu­te­rów i te­le­fo­nów, po­bie­ra­nie fil­mów, znaj­do­wa­nie klu­czy, ro­bie­nie kse­ro­ko­pii… uspo­ka­ja­ją mnie, pro­wa­dzą mnie i ko­ją.

Bur­gos, 12 stycz­nia 2018

MO­JE CIA­ŁO TRANS TO PU­STY DOM

W Ate­nach miesz­kam w do­mu, o któ­rym mo­gę po­wie­dzieć, że jest to mój pierw­szy dom od po­nad dwóch lat. Nie po­sia­dam go. Nie jest to ko­niecz­ne. Po pro­stu go uży­wam. Do­świad­czam go. Ce­le­bru­ję. Po miesz­ka­niu w trzech in­nych do­mach przy róż­nych uli­cach i w róż­nych dziel­ni­cach – Fi­lo­pap­pos, Ne­apo­li, Eks­ar­chia – oraz w kil­ku­na­stu ho­te­lach za­cho­wu­ję przede wszyst­kim w pa­mię­ci wspo­mnie­nie pta­ków, któ­re śpie­wa­ły ra­no na wzgó­rzu Stre­fi w ho­te­lu Orion. W koń­cu, nie bez tru­du, zde­cy­do­wa­łem się pod­pi­sać umo­wę wy­naj­mu.

Miesz­kam w tym pu­stym do­mu od po­nad mie­sią­ca. Po­zba­wio­ny wszel­kich me­bli dom to tyl­ko drzwi, dach i pod­ło­ga. Z po­wo­du opóź­nie­nia do­sta­wy łóż­ka (zwy­kła rzecz w Gre­cji) by­łem zmu­szo­ny spać dwa ty­go­dnie w cał­ko­wi­cie pu­stym miesz­ka­niu. W no­cy mo­je bio­dra zde­rza­ły się z drew­nem i wsta­wa­łem po­si­nia­czo­ny. Do­świad­cze­nie bez wąt­pie­nia in­au­gu­ra­cyj­ne i es­te­tycz­ne: cia­ło, prze­strzeń. Zda­rzy­ło mi się obu­dzić o trze­ciej nad ra­nem i za­sta­na­wiać się, le­żąc na zie­mi, czy je­stem czło­wie­kiem czy zwie­rzę­ciem, w tym stu­le­ciu czy in­nym, czy ist­nie­ję na­praw­dę, czy też je­stem tyl­ko fik­cyj­ną ma­te­rią. Pu­sty dom to mu­zeum XXI wie­ku, a mo­je cia­ło – bez­i­mien­ne, mu­tu­ją­ce i po­zba­wio­ne sie­bie – to dzie­ło.

W pu­stym do­mu prze­strzeń sta­je się miej­scem wy­sta­wy, a pod­mio­to­wość – dzie­łem sztu­ki. Pa­ra­dok­sal­nie, każ­dy jest wy­sta­wia­ny na pry­wat­nej sce­nie. „Nie­na­wi­dzę pu­blicz­no­ści” – ma­wiał pia­ni­sta Glenn Gould. W 1964 ro­ku, kie­dy miał trzy­dzie­ści dwa la­ta, u szczy­tu swo­jej ka­rie­ry, zre­zy­gno­wał z sal kon­cer­to­wych i wy­co­fał się na za­wsze do stu­dia na­gra­nio­we­go, by tam ro­bić mu­zy­kę. Tym wła­śnie jest pu­sty dom – to stu­dio, w któ­rym re­je­stru­je­my na­sze ży­cie. Z tą róż­ni­cą, że na­sza pod­mio­to­wość jest jed­no­cze­śnie mu­zy­ką, in­stru­men­tem i tech­ni­ką na­gry­wa­nia. Na po­cząt­ku by­łem prze­ko­na­ny, że miesz­ka­nie po­zo­sta­ło pu­ste na sku­tek splo­tu róż­nych oko­licz­no­ści: prze­pra­co­wa­nia, bra­ku cza­su, bra­ku dóbr, któ­re mo­gły­by zo­stać na­gro­ma­dzo­ne w tej prze­strze­ni. Mam tyl­ko kil­ka ubrań (dżin­sy APC, bia­łe lub nie­bie­skie ko­szu­le, fil­co­wy płaszcz, czar­ne bu­ty), nie­zbęd­ną wa­liz­kę, kil­ka ksią­żek i trzy tu­zi­ny ze­szy­tów, któ­re sa­me w so­bie sta­no­wią sa­mo­dziel­ną rzeź­bę w prze­strze­ni – jak wskaź­nik ja­kie­goś kul­tu, chy­ba że mo­że pa­to­lo­gii.

Za­ję­ło mi tro­chę cza­su, za­nim zda­łem so­bie spra­wę, że po­wód, dla któ­re­go utrzy­my­wa­łem to miej­sce pu­ste, nie był przy­pad­ko­wy: usta­no­wi­łem istot­ny zwią­zek mię­dzy mo­im pro­ce­sem tran­zy­cji i mo­im spo­so­bem za­miesz­ki­wa­nia prze­strze­ni. W pierw­szym ro­ku tran­zy­cji, gdy zmia­ny hor­mo­nal­ne rzeź­bi­ły mo­je cia­ło jak mi­kro­sko­pij­ne dłu­to dzia­ła­ją­ce od we­wnątrz, mo­głem żyć tyl­ko ja­ko no­ma­da. Prze­kra­cza­nie gra­nic z pasz­por­tem, któ­ry le­d­wo mnie re­pre­zen­to­wał, by­ło wte­dy spo­so­bem na zma­te­ria­li­zo­wa­nie tran­zy­tu, uwi­docz­nie­nie ru­chu prze­pro­wadz­ki. Dzi­siaj po raz pierw­szy mo­gę się za­trzy­mać. Pod wa­run­kiem że ten dom po­zo­sta­nie pu­sty: że za­wie­szę tech­no­bur­żu­azyj­ne kon­we­nan­se sto­łu, so­fy, łóż­ka, kom­pu­te­ra, krze­sła. Cia­ło i prze­strzeń kon­fron­tu­ją się bez po­śred­nic­twa. Tym sa­mym nie są już wo­bec sie­bie przed­mio­ta­mi, ale re­la­cja­mi spo­łecz­ny­mi. Mo­je cia­ło trans to pu­sty dom. Wy­ko­rzy­stu­ję po­li­tycz­ny po­ten­cjał tej ana­lo­gii. Mo­je cia­ło trans jest miesz­ka­niem do wy­na­ję­cia, bez żad­nych me­bli, miej­scem, któ­re nie na­le­ży do mnie, bez­i­mien­ną prze­strze­nią – cią­gle cze­kam na pra­wo do by­cia na­zwa­nym przez pań­stwo, cze­kam i bo­ję się prze­mo­cy by­cia na­zwa­nym. Miesz­ka­nie w do­mu cał­ko­wi­cie pu­stym na­da­je każ­de­mu ge­sto­wi cha­rak­ter in­au­gu­ra­cyj­ny, po­wstrzy­mu­je czas po­wta­rza­nia, za­wie­sza in­ter­pe­la­cyj­ne pod­su­mo­wa­nie nor­my. Wi­dzę sie­bie, jak bie­gam po do­mu lub cho­dzę na pal­cach pod­czas je­dze­nia. Wi­dzę sie­bie, jak le­żę na zie­mi z no­ga­mi opar­ty­mi o ścia­nę i czy­tam lub jak opie­ram się o ba­lu­stra­dę okna w trak­cie pi­sa­nia.

Od­zwy­cza­ja­nie roz­cią­ga się na in­ne cia­ła, któ­re prze­ni­ka­ją tę prze­strzeń: gdy ona do mnie przy­cho­dzi, nie mo­że­my ro­bić pra­wie nic in­ne­go, tyl­ko pa­trzeć na sie­bie, stać, trzy­ma­jąc się za rę­ce, le­żeć lub się ko­chać. Pięk­no te­go wy­jąt­ko­we­go do­świad­cze­nia, któ­re moż­na by na­zwać „od­me­blo­wa­niem”, spra­wia, że za­sta­na­wiam się, dla­cze­go zmu­sza­my się do me­blo­wa­nia do­mów, dla­cze­go jest nie­odzow­ne, aby­śmy zna­li na­szą płeć, wie­dzie­li, ja­ka płeć nas przy­cią­ga. Ikea jest tym dla sztu­ki za­miesz­ki­wa­nia, czym nor­ma­tyw­na hetero­sek­su­al­ność dla po­żą­da­ją­ce­go cia­ła. Stół i krze­sło two­rzą kom­ple­men­tar­ną pa­rę, któ­ra nie do­pusz­cza py­tań. Sza­fa to pierw­szy cer­ty­fi­kat pry­wat­nej wła­sno­ści. Lamp­ka przy łóż­ku to mał­żeń­stwo z roz­sąd­ku. So­fa przed te­le­wi­zo­rem to pe­ne­tra­cja wa­gi­nal­na. Za­sło­na zwi­sa­ją­ca z okna to cen­zu­ra an­ty­por­no­gra­ficz­na, któ­ra opa­da no­cą. Któ­re­goś dnia, gdy ko­cha­li­śmy się w tym pu­stym do­mu, na­zwa­ła mnie mo­im no­wym imie­niem i po­wie­dzia­ła: „Pro­ble­mem jest nasz umysł. Na­sze umy­sły wal­czą, ale na­sze du­sze i cia­ła są w do­sko­na­łej har­mo­nii”. Kil­ka mi­nut póź­niej, gdy mo­ja klat­ka pier­sio­wa otwo­rzy­ła się, by wcią­gnąć kil­ka ato­mów tle­nu wię­cej, a mo­ja ko­ra mó­zgo­wa na­bra­ła kon­sy­sten­cji ba­weł­ny, po­czu­łem, jak mo­je cia­ło roz­pły­wa­ło się w pu­stej prze­strze­ni, a mój au­to­ry­ta­tyw­ny i nor­ma­tyw­ny umysł, pra­wie mar­twy, ab­dy­ko­wał.

Ate­ny, 8 paź­dzier­ni­ka 2016

Ty­tuł ory­gi­na­łu: Un ap­par­te­ment sur Ura­nus

Re­dak­cja: Mał­go­rza­ta Szczu­rek

Ko­rek­ta: Pau­li­na Le­nar

Cia­ło do­rad­cze pol­skie­go prze­kła­du: Anu Czer­wiń­ski

Pro­jekt gra­ficz­ny: Prze­mek Dę­bow­ski

Kon­wer­sja do for­ma­tów EPUB i MO­BI: Mał­go­rza­ta Wi­dła

Wy­daw­nic­two dzię­ku­je Arie­lo­wi Bran­do­li­nie­mu za umoż­li­wie­nie wy­ko­rzy­sta­nia na okład­ce kro­ju nOn-bI­Na­ry je­go au­tor­stwa.

Co­py­ri­ght © Paul B. Pre­cia­do, 2019

Co­py­ri­ght © for the after­word by Aga­ta Arasz­kie­wicz, 2022

Co­py­ri­ght © for the trans­la­tion by Aga­ta Arasz­kie­wicz, 2022

ISBN 978-83-67016-43-8

177. pu­bli­ka­cja wy­daw­nic­twa Ka­rak­ter

Wy­daw­nic­two Ka­rak­ter

ul. Gra­bow­skie­go 13/1, 31-126 Kra­ków

ka­rak­ter.pl

Za­pra­sza­my in­sty­tu­cje, or­ga­ni­za­cje oraz bi­blio­te­ki do skła­da­nia za­mó­wień hur­to­wych z atrak­cyj­ny­mi ra­ba­ta­mi.

Do­dat­ko­we in­for­ma­cje do­stęp­ne pod ad­re­sem sprze­daz@ka­rak­ter.pl oraz pod nu­me­rem te­le­fo­nu 511 630 317