Mistrzowie flirtu - Sarah Mallory - ebook

Mistrzowie flirtu ebook

Sarah Mallory

4,0
14,99 zł

-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Sir Jasper Coale znany jest z niechęci do małżeństwa. Zmęczony zainteresowaniem debiutantek, wyjeżdża do Bath. Główną atrakcją miasta są wieczorki karciane organizowane przez tajemniczą lady Suzanne Prentess. Suzanne jest nie tylko namiętną hazardzistką, ale też mistrzynią flirtu, na który pozwala sobie jedynie przy karcianym stole. Sir Coale chce odkryć jej wszelkie sekrety i proponuje zakład. Stawką jest bezcenny klejnot lub kolacja we dwoje. Zapowiada się pasjonująca rozgrywka…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 286

Oceny
4,0 (39 ocen)
16
10
10
3
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Sarah Mallory

Mistrzowie flirtu

Tłumaczenie:

ROZDZIAŁ PIERWSZY

– No, no, lordzie Markham. Czy widział pan kiedyś takie ładne dziecko?

Jasper Coale, wicehrabia Markham, patrzył na dziecko w kołysce i zastanawiał się, co odpowiedzieć. Na szczęście na pomoc przyszła szwagierka.

– Ależ, lady Andrews, od kiedy to mężczyźni interesują się niemowlętami? Wicehrabia zapewne cieszy się tylko, że jego chrześniak nie krzyczy co sił w płucach, tak jak podczas uroczystości. Całe szczęście, że usnął, gdy wracaliśmy z kościoła.

Chrzciny drugiego dziecka Dominica i Zeli były ważnym wydarzeniem i kościółek w Lesserton pękał w szwach. Po uroczystości Dominic wydał przyjęcie dla dzierżawców i mieszkańców wioski w Białym Jeleniu, a rodzina i przyjaciele zostali zaproszeni do Rooks Tower. Zela z zadowoleniem patrzyła na gości, którzy zjechali z całej Anglii, chociaż zbierało się na śnieg, jak zwykle na początku roku. Podejrzewała, że to obecność samego wicehrabiego Markham przekonała wielu z nich, aby odejść od ciepła domowych kominków. Jasper nie mógł przybyć na chrzciny swojej bratanicy Arabelli przed półtora rokiem, ale Zela i Dominic prosili go, by został ojcem chrzestnym ich drugiego dziecka i tym razem tylko zupełnie nieprzejezdne drogi mogłyby go zatrzymać w domu.

W kominkach w Rooks Tower płonął ogień, stół uginał się pod ciężarem zastawy i potraw, a wino lało się strumieniami. Jasper był pewien, że cała okolica przez najbliższe miesiące będzie rozprawiać o gościnności Coale’ów. Większość gości zgromadziła się w żółtym salonie, Jasper jednak poszedł w głąb domu i dołączył do Zeli w gabinecie, gdzie dziecko spało pod opieką niańki. Sir Arthur i lady Andrews, obydwoje w doskonałych humorach, podążyli za nim.

– Muszę przyznać, że mój chrześniak bardzo mi się podoba, szczególnie gdy śpi – uśmiechnął się Jasper, zaglądając do kołyski.

– We mnie wzbudza instynkt kwoki – oświadczyła lady Andrews, na co jej mąż parsknął śmiechem.

– Bogu dzięki, moja droga, że dni twojego macierzyństwa już minęły.

– Doskonale zdaję sobie z tego sprawę, sir. – Lady Andrews podniosła błyszczące oczy na Jaspera. – A co z panem, lordzie Markham? Jestem pewna, że zazdrości pan bratu, widząc, jak bardzo jest szczęśliwy.

W ciemnych oczach Zeli błysnął niepokój. Uśmiech Jaspera zgasł. Musiał szybko coś powiedzieć, żeby nikt nie zwrócił uwagi na jej bladość. Ale zanim znalazł odpowiednie słowa, jego szwagierka doszła do siebie i zaśmiała się ze wszystkimi.

– Po spędzeniu dwóch tygodni w towarzystwie chrześniaka i bratanicy lord Markham zapewne jeszcze bardziej ceni sobie wolność. – Wzięła go za rękę i wsunęła sobie pod ramię. – Proszę nam wybaczyć, lady Andrews i sir Arthurze, muszę zabrać wicehrabiego, by pożegnał się z moją siostrą.

– Podziwiam twój refleks – wymamrotał Jasper, gdy wychodzili z pokoju.

– Musiałam coś zrobić – odpowiedziała cicho. – Nie chciałam, żebyś ich uraził jakimś ostrym słowem. To dobrzy ludzie i nie mieli złych intencji.

– Nie mieli złych intencji? – prychnął Jasper. – Wybacz, ale zdaje się, że ostatnio cały świat chce mnie wyswatać. Wystarczy, że spojrzę na jakąś kobietę, a jej rodzina już słyszy weselne dzwony.

– Z pewnością zawsze tak było, tylko teraz bardziej to zauważasz – zaśmiała się Zela.

– Może masz rację. Sądziłem, że gdy wyjadę z Londynu, uda mi się wreszcie odpocząć od nieustannych plotek i spekulacji.

– Milordzie, masz prawie trzydzieści lat. Całe towarzystwo uważa, że czas już, byś się ustatkował i spłodził dziedzica.

– Towarzystwo niech się łaskawie powiesi. Nie ożenię się bez miłości, a wiesz, że jesteś jedyną kobietą…

Zela zatrzymała się.

– Cicho, Jasperze. Ktoś może to usłyszeć.

– I co z tego? – uśmiechnął się. – Dominic wie, że dałaś mi kosza, a inni nic mnie nie obchodzą.

Potrząsnęła głową, próbując obrócić sytuację w żart.

– Wstydź się, milordzie. Twoja reputacja flirciarza, któremu żadna kobieta nie potrafi się oprzeć, zostałaby poważnie nadwerężona, gdyby świat się dowiedział, że dostałeś kosza.

Popatrzył na nią, zastanawiając się, jak to możliwe, by ze wszystkich znanych mu kobiet jedyna, z którą chciał się ożenić, wybrała jego brata bliźniaka. Nigdy nie uległa jego urokowi i być może po części dlatego tak go pociągała.

– Masz rację – mruknął i ucałował jej palce. – W takim razie niech pozostanie naszą tajemnicą, że jesteś kobietą, która złamała mi serce.

Zela zarumieniła się i potrząsnęła głową.

– Ależ, Jasperze, może je troszeczkę pokiereszowałam, ale z pewnością nie złamałam. Nie jestem odpowiednią kobietą dla ciebie. Z pewnością gdzieś na świecie jest inna, która znacznie bardziej do ciebie pasuje.

– Jeszcze jej nie znalazłem, chociaż szukam wytrwale.

– Miłość odnajduje nas wtedy, gdy najmniej się tego spodziewamy. Tak było ze mną i z Dominikiem.

Na wzmiankę o mężu w jej oczach rozbłysła iskierka. Serce Jaspera ścisnęło się na ten widok.

– Co tu się dzieje? Znów romansujesz z moją żoną, sir?

Zela odwróciła się i z szerokim uśmiechem wyciągnęła rękę do męża. Małżeństwo służyło Dominicowi. Poważnie ranny żołnierz, który wrócił z Półwyspu Iberyjskiego ledwo żywy, teraz był zadowolonym ojcem rodziny i szanowanym właścicielem ziemskim. Okropne blizny na jego twarzy i ciele powoli znikały od maści i balsamów, które przygotowywała mu Zela.

– Lady Andrews mówiła właśnie Jasperowi, że czas już, by się ożenił – powiedziała Zela ze śmiechem.

– To prawda – mruknął Dominic. – Mógłbyś wreszcie ulżyć tym nieszczęsnym kobietom. Moi znajomi w mieście mówią, że gdy po sezonie wyjechałeś z Londynu, co najmniej trzy głupie gąski wpadły w rozpacz.

Jasper szeroko rozłożył ramiona.

– Skoro mają ochotę ze mną flirtować, jak mógłbym im tego odmawiać? A co do małżeństwa, nie planuję się jeszcze ustatkować.

– Ale powinieneś – odrzekł śmiało bliźniak. – Potrzebujesz syna. Ja nie chcę tytułu. Doskonale się czuję tutaj, w Rooks Tower. – Objął Zelę i przyciągnął do siebie. – Chodź, moja droga. Twoja siostra zaraz wyjeżdża do West Barton. Chce się z tobą pożegnać.

– Właśnie idziemy pożegnać się z Marią, Reginaldem i małym Nickym. Pewnie już nie zobaczymy mojego siostrzeńca przed wyjazdem do szkoły w Exeter – westchnęła Zela. – Będziemy za nim bardzo tęsknić, prawda, Dom?

– Mały Nicky ma już jedenaście lat i stał się takim łobuzem, że mój łowczy gotów go udusić – odparł ciepło jej mąż.

Jasper uśmiechnął się, wspominając własne dzieciństwo.

– W takim razie koniecznie trzeba go wysłać do szkoły.

Zela znów ujęła go pod ramię i poprowadziła w stronę żółtego salonu.

– Zatem zamierzasz opuścić nas jutro? Wracasz do Londynu?

– Nie, jadę do Bristolu. A dokładniej do Hotwells.

– Hotwells? – Dominic wybuchnął śmiechem. – Tylko mi nie mów, że zamierzasz odwiedzić Glorianę Barnabus!

– W rzeczy samej. Przed świętami dostałem od niej list. Prosiła, bym do niej zajrzał.

– Cóż za wspaniałe nazwisko – zachwyciła się Zela. – Czy osoba, która je nosi, jest równie barwna?

– Nie – westchnął Dominic. – To nasza daleka kuzynka, wiecznie słabująca wdowa. Nie wyjaśniła, dlaczego tak nagle zapragnęła się z tobą zobaczyć po tylu latach?

– Ani słowem, chociaż przypuszczam, że ma to coś wspólnego z jej synem Geraldem. Pewnie chce, żebym pomógł mu realizować ambicje polityczne albo coś w tym rodzaju.

Dominic wzruszył ramionami i odsunął się od drzwi.

– No cóż, zajmiesz się Glorianą i przynajmniej przez jakiś czas nie będziesz rozrabiał.

Zela popatrzyła na szwagra z namysłem.

– Nie byłabym tego taka pewna, mój drogi. Ze swoim urokiem i z tą przystojną twarzą lord Markham wszędzie narozrabia.

Jasper wyruszył z Rooks Tower następnego ranka. Sam powoził karyklem. Towarzyszył mu tylko chłopak stajenny i kuferek przywiązany rzemieniem z tyłu powozu. Żegnający go Dominic i Zela wyglądali jak uosobienie szczęścia małżeńskiego. Nie zazdrościł im, bowiem nie wierzył, by kiedykolwiek coś podobnego stało się jego udziałem. Znał mnóstwo kobiet, z wieloma flirtował, ale żadna oprócz Zeli nie trafiła do jego serca. Z westchnieniem usiadł wygodniej i skupił się na powożeniu. Zapewne kiedyś będzie się musiał ożenić i spłodzić dziedzica, ale jeszcze nie teraz.

Panna Suzanne Prentess weszła do porannego pokoju swojej rezydencji w Bath. Przy złoconym stoliku zarzuconym papierami siedziała jej ciotka, zajęta dodawaniem kolumny cyfr. Nawet nie podniosła głowy, gdy jej siostrzenica zapytała:

– Ile zarobiłyśmy ostatniego wieczoru?

Pani Wilby skończyła obliczenia i schludnym charakterem pisma zanotowała sumę na dole kartki.

– Prawie dwieście funtów. Po odjęciu kosztów kolacji, świec i temu podobnych powinno nam zostać co najmniej sto pięćdziesiąt. Całkiem nieźle, wziąwszy pod uwagę, że jeszcze nie zaczął się marzec.

Suzanne popatrzyła na nią z podziwem.

– Niezmiernie się cieszę, że odkryłaś w sobie talent do interesów, ciociu Maude.

Przywiędłe policzki pani Wilby zabarwiły się rumieńcem.

– Nonsens. To tylko zdrowy rozsądek i umiejętność rachowania, moja droga. Ty również to potrafisz.

– Bogu dzięki. To bardzo pomaga skubać naszych gości.

– Suzanne, nikogo nie skubiemy! Po prostu lepiej od nich potrafimy oceniać swoje szanse. – Rumieniec na jej policzkach pogłębił się. – Mówisz tak, jakbyśmy prowadziły przybytek hazardu, choć dobrze wiesz, że nigdy bym się na coś takiego nie poważyła.

– Nie, nie, oczywiście, że nie, ciociu – powiedziała szybko Suzanne. – Tylko się z tobą droczę. Po prostu zapraszamy przyjaciół na wieczór przy kartach, a jeśli stracą przy tym kilka szylingów…

– Albo gwinei.

– Albo gwinei – zgodziła się Suzanne z błyskiem w oczach. – Tym lepiej dla nas.

Ciotka Maude popatrzyła na nią niepewnie, po czym splotła dłonie i wybuchnęła:

– Ale wcale mi się to nie podoba, że zarabiamy pieniądze w taki sposób!

– Nie zarabiamy tak wiele, ciociu. A poza tym niektórzy z naszych gości wychodzą stąd wygrani.

– No tak, ale ogólnie rzecz biorąc… Ach, moja droga! Wciąż myślę, że to nie jest w porządku. Nasi sąsiedzi z Royal Crescent nie są z tego powodu zachwyceni.

Suzanne opadła na sofę.

– Też mi coś! To tylko kilku starych, marudnych hipochondryków. Przecież bardzo starannie dobieramy gości. Ja sama nie zamieszkałabym tu z własnej woli, ale testament wuja jednoznacznie stanowił, że nie mogę tknąć mojego majątku ani sprzedać tego domu, dopóki nie skończę dwudziestu pięciu lat. Zostały jeszcze dwa lata.

– Mogłabyś wynająć dom i poszukać dla nas czegoś mniejszego.

Suzanne stanowczo potrząsnęła głową.

– Nie. Ten dom bardzo mi odpowiada. Ma dobre położenie, przez co nasze wieczory nabierają prestiżu. A poza tym jestem przecież dziedziczką fortuny i adres przy Royal Crescent doskonale pasuje do mojego statusu – dodała z odrobiną przekory.

Ciotka Maude opuściła spojrzenie na swoje paznokcie.

– Kiedy prosiłaś, żebym z tobą zamieszkała, sądziłam, że chodzi ci o to, byś mogła wychodzić i pokazywać się w towarzystwie.

– Przecież pokazuję się w towarzystwie, ciociu. Bywamy w łaźniach i w teatrze, na balach i na zgromadzeniach.

– Ale myślałam, że chcesz sobie znaleźć męża.

Suzanne wybuchnęła śmiechem.

– Nie, nie, nigdy nie miałam takiego zamiaru. Doskonale się czuję w stanie wolnym.

– Masz już dwadzieścia trzy lata i grozi ci, że zostaniesz starą panną.

– No to zostanę – odrzekła Suzanne z rozbawieniem. – A może przyjmę oświadczyny któregoś z tych czarujących młodych ludzi, którzy ozdabiają nasze wieczory?

– Gdybyś tylko zechciała to zrobić… – westchnęła pani Wilby.

– Pan Barnabus oświadczył mi się wczoraj. – Dostrzegła błysk nadziei na twarzy ciotki i szybko potrząsnęła głową. – Oczywiście odmówiłam. Bardzo się starałam nie dopuścić do tych oświadczyn, ale nie dał się zniechęcić.

– Och, mój Boże! Czy był bardzo rozczarowany?

– Tak, ale szybko mu to minie.

– Mam nadzieję, że nie spróbuje ze sobą skończyć tak jak ten biedny pan Edmonds.

Suzanne roześmiała się.

– Nie sądzisz chyba, że odrzucenie przeze mnie oświadczyn Jamiego Edmondsa miało cokolwiek wspólnego z tym, że wpadł do rzeki?

– Słyszałam, że skoczył z mostu Bath Bridge.

– Droga ciociu, pan Edmonds zwyczajem młodych ludzi pił w jakiejś podrzędnej tawernie na nabrzeżu, a potem próbował przejść po poręczy mostu. Stracił równowagę i spadł na barkę z węglem. – Na widok rozczarowania na twarzy ciotki jej usta zadrgały. – Wiem, że tak było, bo sam mi o tym opowiadał, gdy spotkałam go później na Milsom Street.

– Ale wszyscy mówili…

– Wiem, co wszyscy mówili. Tę plotkę rozpuścił jeden z przyjaciół pana Edmondsa, pan Warwick. Był na mnie zły, bo w zeszłym tygodniu nie chciałam przyjąć od niego weksla i odesłałam go do domu jeszcze przed kolacją.

Pani Wilby skinęła głową.

– Ach, tak, pamiętam. Było zupełnie oczywiste, że wypił za dużo i nie nadawał się do dobrego towarzystwa.

– Ani do kart – dodała Suzanne. – Ale wybaczyłam mu, bo później bardzo grzecznie mnie przeprosił. Dość już o tym. Wychodzę do term, a w drodze powrotnej wstąpię do Duffielda i poszukam czegoś do czytania. Wybierzesz się ze mną?

– Z chęcią. Mam nadzieję, że w termach spotkamy jakichś znajomych.

W oczach Suzanne pojawił się przewrotny błysk.

– A ja mam nadzieję, że spotkamy takich, których będzie można zaprosić na następny wieczór przy kartach.

ROZDZIAŁ DRUGI

Wilgotna lutowa pogoda nie sprzyjała podróży na północ, ale Jasper spędził tylko jedną noc w gospodzie i po południu następnego dnia pojawił się w domu pani Barnabus w Hotwells. Skwaszony wyraz twarzy kamerdynera, który wpuścił go do środka, nasuwał podejrzenia, że Gloriana Barnabus stoi już nad grobem, ale gdy Jasper wszedł do eleganckiego salonu, ujrzał ją w zwykłym stanie zdrowia. Wyszła mu na powitanie, wyciągając chude ramiona, z których spływały na ziemię końce długiego szala.

– Markham, mój drogi kuzynie! Jakże się cieszę, że nas odwiedziłeś! – Głos wydawał się równie kruchy jak cała osoba, ale Jasper wiedział, że to drobne ciało skrywa żelazną wolę. Ujął wyciągniętą do niego dłoń i ucałował ją pokornie. Palce Gloriany zacisnęły się na jego dłoni jak szpony. – Jakże to miło, że zechciałeś nadłożyć drogi, chociaż dobrze wiesz, że nie mam miejsca, żeby cię przenocować.

– Prawda, że tak? – odrzekł pogodnie.

Pani Barnabus opadła na sofę, próbując pociągnąć go za sobą, Jasper jednak uwolnił się i przysunął sobie krzesło.

– Wracasz do Londynu, Markham?

– Tak. Mam nadzieję dotrzeć dziś wieczór do Corsham. I cóż, Gloriano, co mogę dla ciebie zrobić?

– Jesteś taki podobny do twojego drogiego ojca – westchnęła.

– Mój ojciec nie fatygowałby się osobiście, tylko przysłałby służącego, żeby się dowiedzieć, czego chcesz.

Gloriana wydawała się nieco zbita z tropu, ale zaraz doszła do siebie i uśmiechnęła się blado.

– Miałam na myśli wygląd, drogi chłopcze. A jak się miewa twój nieszczęsny oszpecony brat?

Jasper w duchu zazgrzytał zębami, ale odpowiedział gładko:

– Dominic miewa się doskonale i jest bardzo szczęśliwy z powodu powiększenia rodziny. Powiedz, Gloriano, po co mnie wezwałaś?

– Chodzi o Geralda – wyznała dramatycznie, wyłamując palce.

– Tak przypuszczałem. Cóż takiego zrobił?

Na tę chłodną odpowiedź wdowa spojrzała na niego z naganą.

– Taki uroczy, a taki niegrzeczny – westchnęła. – Nic dziwnego, że łamiesz tyle serc.

– Zapewniam cię, pani, że nie robię tego specjalnie. – Jasper wyjął zegarek z kieszonki. – Przykro mi, że muszę cię popędzać, Gloriano, ale mój powóz czeka, a nie chciałbym trzymać koni zbyt długo na takim zimnie. Opowiedz mi o Geraldzie.

– Twoje maniery, Markham, pozostawiają wiele do życzenia.

– Przecież przed chwilą mówiłaś, że jestem uroczy.

Pani Barnabus walczyła ze sobą. Miała wielką ochotę ostro osadzić wicehrabiego na miejscu, ale potrzebowała jego pomocy i obawiała się, że jeśli przedstawi mu ultimatum i każe przeprosić albo wynosić się stąd, on bez wahania wybierze to drugie. Jeszcze bardziej denerwowało ją to, że on niewątpliwie doskonale sobie zdawał sprawę z jej dylematu. Porzuciła łagodny ton i wyjaśniła krótko:

– Wpakował się w katastrofalny związek.

Jasper uniósł ciemne brwi.

– Doprawdy? To niepodobne do Geralda. Kiedy go spotykałem w mieście, zawsze sprawiał wrażenie młodzieńca, który ma wszystkie klepki na swoim miejscu.

Na twarzy pani Barnabus odbił się lekki niesmak, ale zignorowała ten opis ukochanego syna.

– Właśnie dlatego tak się martwię. Odwiedził mnie przed Bożym Narodzeniem, wychwalając pod niebiosa zalety tej kobiety. Przedstawiał ją jako chodzący ideał, ale nie zwracałam na to szczególnej uwagi. Zawsze był rozsądnym chłopcem i sądziłam, że to zauroczenie szybko minie. Ale potem jedna ze znajomych napisała do mnie, że ta… ta kobieta urządza regularnie wieczory przy kartach i podobno wygrała od Geralda sporo pieniędzy. Dwieście gwinei!

– To zupełny drobiazg. Podczas jednego wieczoru u White’a mógłby stracić znacznie więcej.

– Możliwe, ale według mojej znajomej całe Bath o tym mówiło.

– Bath? – Jasper wybuchnął śmiechem. – Zakochał się w damie z Bath? Czy ona jest inwalidką? A może ma tyle lat, że mogłaby być jego babcią?

– Bath może nie jest już takie modne jak kiedyś, ale wielu ludzi wciąż lubi tam jeździć – odrzekła pani Barnabus z urazą. – Sama chętnie bym się tam wybrała, gdyby nie to, że tutejsze wody są znacznie lepsze dla osób takich jak ja, podatnych na gruźlicę.

– No cóż, może powinnaś tam pojechać, żeby sprawdzić, co porabia Gerald.

– On mnie nie będzie słuchał. Ma już dwadzieścia jeden lat i sam może o sobie decydować. Poza tym nie jestem w stanie wybrać się w tak daleką drogę.

– To zaledwie piętnaście mil, kuzynko.

– Dotarłabym tam tak wyczerpana, że nie byłabym w stanie pomóc mojemu biednemu synowi. – Osłabiona na samą myśl o takiej podróży opadła na sofę i pomachała przed nosem flakonikiem z solami trzeźwiącymi. – Nie, Markham, to ty, jako głowa rodziny, musisz wyrwać Geralda ze szponów tej harpii.

– Droga pani, nie mamy żadnego dowodu, że owa dama nie jest uczciwą kobietą poza tym, że wygrała z Geraldem w karty. A w tym nie ma nic niezwykłego. O ile pamiętam, nigdy nie był szczególnie bystry.

W oczach Gloriany błysnęła złość.

– Jesteś okrutny, Markham! Ten chłopiec jest niemal o dziesięć lat młodszy od ciebie i brakuje mu twojego obycia w świecie, a gdy ja proszę cię… błagam, byś mu pomógł, ty tylko sobie z tego żartujesz!

Przytknęła do kącików oczu wyciągnięty z kieszeni skrawek koronki. Jasper patrzył na to z rezygnacją. Perspektywa kolacji w gospodzie Pod Zającem i Chartami stawała się coraz odleglejsza, ale lubił Geralda i w końcu się poddał, wzruszając ramionami.

– Niech będzie. Równie dobrze mogę się zatrzymać dzisiaj w Bath zamiast w Corsham. Znajdę Geralda i sprawdzę, co się dzieje.

Zbył machnięciem ręki wylewne podziękowania oraz spóźnioną ofertę szklaneczki ratafii i wyruszył w kierunku York House.

Dotarł do popularnego hotelu w Bath jeszcze przed piątą. Zmienił strój podróżny na wciąż modny w mieście żakiet i bryczesy sięgające kolan i ruszył na poszukiwanie Geralda Barnabusa.

Suzanne z zadowoleniem rozejrzała się po prawie pełnym salonie. Większość stolików do kart była zajęta.

– Kolejny udany wieczór. – Kate Logan stanęła przy jej boku. Była wdową i przekroczyła już trzydziesty rok życia, choć w stylowej sukni z rudobrązowego atłasu i takimże turbanie wyglądała młodziej i przyciągała wiele męskich spojrzeń. Suzanne wiedziała, że Kate zdaje sobie sprawę z własnej atrakcyjności i wykorzystuje ją przy stoliku, choć nigdy nie przekraczała granicy przyzwoitości. Teraz mówiła, w charakterystyczny sposób przeciągając słowa:

– Dziś wieczorem w Lower Rooms odbywa się bal. Zapewne wielu panów wyjdzie stąd o dziesiątej i wtedy będzie można zacząć poważne rozgrywki.

Suzanne uciszyła ją spojrzeniem i odrzekła z udawaną powagą:

– Tu nie ma żadnych poważnych rozgrywek, pani Logan. Po prostu zapraszamy przyjaciół na partyjkę kart.

– To właśnie chciałam powiedzieć, Suzanne – uśmiechnęła się Kate.

– Naturalnie – odparła niewinnym tonem – zdarza się, że niektórzy z naszych gości stracą przy stoliku kilka gwinei, ale w końcu trudno się temu dziwić. – Zerknęła na przyjaciółkę, bezskutecznie próbując zachować powagę. Kilka głów odwróciło się na dźwięk perlistego śmiechu. – Och, ściągnęłam na nas uwagę. Odejdź stąd, Kate, zanim znów się zapomnę. Patrz, moja ciotka do ciebie macha. Chce, żebyś była czwartą do wista.

– Siedzi z państwem Anstruther, którzy przez cały czas marudzą, że w końcu i tak przegrają. Dobrze, pójdę. Widzę, że idzie tu stary major Crommelly. Z pewnością zechce zagrać z tobą w pikietę i będzie ci prawił soczyste komplementy.

– Może je prawić, ile tylko zechce, byle zgodził się na stawki liczone w funtach – zaśmiała się Suzanne i zwróciła się w stronę starszego dżentelmena, który zmierzał w jej stronę.

Godzinę później podniosła się od stolika, choć major upierał się, by zagrali jeszcze jedno rozdanie.

– Ależ, droga panno Prentess, jest jeszcze wcześnie!

– To prawda, majorze, ale muszę się zająć innymi gośćmi. Nie mogę pozwolić, żeby mnie pan zmonopolizował. – Złagodziła swoje słowa uśmiechem i podeszła do ciotki kipiącej podnieceniem.

– Suzanne, tak się cieszę, że tu podeszłaś! Byłam już gotowa przerwać ci grę.

– Cóż cię tak podnieciło, droga ciociu?

– Pan Barnabus się pojawił.

– To wszystko? I jak wygląda? Mam nadzieję, że nie jest zbyt przygnębiony?

– Nie. To znaczy, nie zwróciłam uwagi. – Ciotka Maude z ożywieniem zamachała rękami. – Widziałaś tego obcego, którego ze sobą przyprowadził?

– Nie. Grałam w pikietę z majorem i siedziałam plecami do drzwi. – Suzanne rozejrzała się po sali. – To znaczy, że pan Barnabus przyprowadził jeszcze jednego dżentelmena? To ładnie z jego strony. A zatem nie czuje się urażony tym, że dałam mu kosza.

– Nie, Suzanne, nie przyprowadził zwykłego dżentelmena, ale wicehrabiego! Widzisz? Wiedziałam, że cię to zaskoczy.

– Rzeczywiście. Dotychczas miałyśmy tu tylko barona, choć sądzę, że generał Sanstead…

Pani Wilby postukała złożonym wachlarzem w ramię siostrzenicy, nie pozwalając dokończyć.

– Proszę cię, Suzanne, nie żartuj. Jego obecność dodaje nam prestiżu. Muszę cię natychmiast przedstawić.

– Ależ oczywiście, ciociu. Prowadź.

– Nie ma potrzeby, on już tu idzie – szepnęła pani Wilby.

Suzanne obejrzała się i zobaczyła dwóch dżentelmenów. Pierwszy z nich, krępy młody człowiek o otwartej, chłopięcej twarzy pod strzechą jasnych włosów to Gerald Barnabus. Rzuciła mu przelotny uśmiech i skupiła uwagę na jego towarzyszu. Kontrast z panem Barnabusem był uderzający. Wieczorowy strój leżał na Geraldzie całkiem nieźle, ale czarny żakiet wicehrabiego z pewnością wyszedł spod ręki londyńskiego krawca. Doskonale układał się na ramionach i podkreślał silny tors. Atłasowe bryczesy do kolan opinały muskularne uda, a śnieżnobiała pikowana kamizelka oraz nieskazitelne płótno koszuli i krawata wyznaczały standardy elegancji nieczęsto widywane w Bath. Sam wicehrabia był wysoki i szczupły, włosy miał czarne jak noc, a złociste światło świec podkreślało wyraźne rysy przystojnej twarzy. Suzanne poczuła dreszcz, gdy napotkała jego spojrzenie. Przywykła do podziwu w męskich oczach, ale wzrok wicehrabiego był chłodny i taksujący.

– Ach, tu pani jest, panno Prentess – powitał ją pogodnie Gerald. – Nie ma pani chyba nic przeciwko temu, że przyprowadziłem ze sobą przyjaciela. Nazywam go przyjacielem, ale to właściwie mój daleki kuzyn…

– Myślę, Geraldzie, że nie potrzebujemy tych wszystkich wstępów.

W głosie wicehrabiego, niskim i przyjemnym, czaiło się rozbawienie. Spojrzał na Suzanne, jego chłodne spojrzenie nieco się ociepliło.

– Jestem Markham – skłonił się. – Jak się pani miewa?

– Doskonale, milordzie, dziękuję. Oczywiście nie mam absolutnie nic przeciwko temu, że przyszedł pan tu z panem Barnabusem.

– Wiedziałem, że będziesz zadowolona – uśmiechnął się Gerald.

Suzanne prawie go nie usłyszała, bo w tej samej chwili wicehrabia podniósł do ust jej dłoń.

– Czy zamierza pan pozostać w Bath dłużej, milordzie? – zapytała.

Kciuk wicehrabiego przesunął się lekko po kostkach jej palców.

– Jadę do Londynu. Zatrzymałem się tylko po drodze, żeby odwiedzić kuzyna.

– No tak, i dlatego udało mi się go przekonać, żeby spróbował tu dzisiaj szczęścia – dodał Gerald.

– Jesteśmy zachwyceni pańską obecnością. – Pani Wilby rozpostarła wachlarz i rozejrzała się po sali. Suzanne stała obok niej w milczeniu, zdumiona własną reakcją na tego obcego. – W co ma pan ochotę zagrać, milordzie? Jest makao, juker, a jeśli zechce pan chwilę zaczekać, to możemy zorganizować partyjkę wista.

– To bardzo miło z pani strony, ale jeśli nie ma pani nic przeciwko temu, to rozejrzę się po sali. – Rzucił ciotce Maude tak czarujący uśmiech, że starsza dama rozpromieniła się jak nastolatka. – Zanim sam przystąpię do gry, chciałbym najpierw zobaczyć, z kim mam do czynienia.

– Nie gramy o duże stawki, milordzie – rzekła Suzanne. – Nie ma tu twardych graczy.

– Nie? – Brwi wicehrabiego uniosły się wysoko. – Nawet pani, panno Prentess?

Znów poczuła dreszczyk na plecach. Stał tak blisko, że widziała jego oczy, szaroniebieskie i twarde jak kamień. Potrząsnęła głową.

– Nie jestem hazardzistką, milordzie.

– Ale gra dobrze – wtrącił Gerald. – Mogę się założyć, kuzynie, że byłaby dla ciebie godną przeciwniczką.

– Doprawdy? Może powinniśmy spróbować?

Głos miał jedwabisty, ale usłyszała w nim nutę lekceważenia i poczuła rumieniec wypełzający na policzki. Nie potrafiła go ukryć, toteż uniosła wyżej głowę i uśmiechnęła się do Geralda.

– Pochlebia mi pan, panie Barnabus. Nie mam ochoty siadać do stolika z kimś, kto niewątpliwie jest mistrzem w grze.

Przeprosiła ich i odeszła. Gdy przechodziła obok hałaśliwego stolika, przy którym grano w winietę, Kate pochwyciła ją za rękę.

– Zdaje się, Suzanne, że złapałaś w sieć grubą rybę – szepnęła. – Kto to taki?

– Wicehrabia Markham, kuzyn Geralda.

– Naprawdę? A zatem bardzo gruba ryba. – Wzrok Kate prześliznął się po wicehrabim i wrócił do przyjaciółki. – Nie podoba ci się?

Suzanne wzruszyła ramionami.

– Chyba patrzy na nas nieco z góry. Niech ciotka się nim zajmie. Pewnie nie zostanie długo.

Okrzyk znad stolika przywołał Kate do gry. Suzanne poszła dalej. Przysiadła przy grupie, która grała w makao i próbowała skupić się na kartach, ale przez cały czas widziała wicehrabiego przechadzającego się po salonie. Gdy nagle zniknął z jej pola widzenia, nie wiedziała, czy komuś udało się go przekonać, by usiadł do gry, czy też sobie poszedł. Miała nadzieję, że to drugie.

Tłum gości przerzedził się i Suzanne zauważyła subtelną zmianę w nastrojach graczy. Pogawędki i śmiechy ucichły. Ci, którzy jeszcze pozostali, skupili się na grze. Dwóch młodych dżentelmenów zaprosiło ją do partyjki lombra. Przerwał im dopiero gong na kolację, który rozległ się o północy.

– Znowu sacardo, panno Prentess – roześmiał się jeden z nich, rzucając karty na stół. – Jest pani dzisiaj nie do pobicia.

– Zebrała prawie wszystkie karty – oświadczył drugi, przyglądając się, jak Suzanne zgarnia do torebki kupkę monet. – Mam nadzieję, że da pani Warwickowi i mnie szansę, żeby się odegrać?

– A poza tym, Farthing, mam nadzieję, że panna Prentess pozwoli, bym towarzyszył jej przy kolacji – dodał pan Warwick, patrząc na Suzanne z nadzieją.

– Ten zaszczyt z pewnością powinien przypaść mnie – odparował Farthing. – Ja przynajmniej wygrałem partię, sir, można zatem powiedzieć, że byłem od ciebie lepszy.

Suzanne ze śmiechem wyrzuciła ręce do góry.

– Panowie, proszę, nie kłóćcie się o taką drobnostkę.

– Tym bardziej że nie ma się o co kłócić – wtrącił głęboki, rozbawiony głos. – Przyszedłem, by zabrać panią na kolację, panno Prentess.

Obejrzała się. Lord Markham stał za nią z dłonią na oparciu jej krzesła. Jego pewność siebie była wręcz irytująca.

– Czyżby, milordzie? Wydaje mi się, że ci panowie będą mieli coś przeciwko temu.

Ale choć młodzieńcy gotowi byli kłócić się między sobą o przyjemność poprowadzenia jej do stołu, widok wicehrabiego odebrał im odwagę. Obydwaj niezgrabnie podnieśli się z krzeseł, jąkając:

– L-lordzie Markham, n-n-nie, absolutnie, n-nie wnosimy żadnych sprzeciwów.

– Z największą przyjemnością…

– Widzi pani? Żadnych protestów. – W oczach lorda Markham błyszczał śmiech. Nie wypadało okazać rozczarowania, toteż Suzanne z uśmiechem przyjęła jego rękę i rozglądając się po sali, pozwoliła się poprowadzić na kolację.

– Widzę, że moja ciotka przygotowuje kolejny stolik. Chyba powinnam jej pomóc.

– Pani ciotka sama zaproponowała, żebym zabrał panią na dół. – Na widok wahania Suzanne wicehrabia dodał: – Widzi pani przecież, panno Prentess, że wszyscy są zadowoleni. Może pani się nieco rozluźnić. Przyjęcia są po to, żeby dobrze się bawić. W końcu nie prowadzi pani tutaj domu gry.

Spojrzała na niego ostro, ale z jego uśmiechu nie potrafiła nic wyczytać. Maniery miał doskonałe i zachowywał się z nienaganną uprzejmością, ale Suzanne wyraźnie czuła, że wicehrabia ma się na baczności i obserwuje ją uważnie. W duchu wzruszyła ramionami. Jakie to miało znaczenie? Przecież i tak zamierzał zaraz wyjechać z Bath.

Poszła z nim do jadalni. Na stole czekały zimne mięsa, owoce i słodycze. Nałożyła sobie niewielką porcję na talerz i dostrzegła ze zdziwieniem, że jej towarzysz nie przejawiał żadnego zainteresowania kolacją.

– Przykro mi, że nie mogę panu zaoferować zupy ani niczego ciepłego, lordzie Markham. Nasi goście nawet o tej porze roku zadowalają się zimną kolacją. Ale mamy grzane wino.

– Dziękuję, nie potrzebuję niczego.

Znaleźli wolny stolik. Suzanne nabrała na widelec nieco faszerowanego kurczaka, ale obecność wicehrabiego odbierała jej apetyt.

– Bardzo ciężko pani pracuje przy tych… rozrywkach, panno Prentess.

– Pomagam ciotce, jak mogę, sir.

– Jak często przyjmujecie gości?

– W każdy wtorek.

– Doprawdy? Jest pani zatem wielką miłośniczką kart.

– Owszem. Moja ciotka bardzo lubi grać.

– Ach, tak.

Podniosła na niego wzrok i na jej twarzy pojawiło się zrozumienie.

– Ach – rzekła z uśmiechem. – Obawia się pan o swego kuzyna.

– A nie powinienem?

– Panu Barnabusowi nie stanie się tu żadna krzywda.

– Któregoś wieczoru stracił dwieście gwinei.

Suzanne wciąż na niego patrzyła.

– Skąd pan wie? Czy on sam to panu powiedział?

– Nie musiał. Gra o tak duże stawki wzbudza komentarze.

– Duże stawki? – zaśmiała się Suzanne. – Jestem pewna, ze w pańskim klubie w Londynie taka suma byłaby uznana za zupełnie nieistotną.

Wicehrabia pochylił się do niej.

– Ale nie jesteśmy w moim londyńskim klubie, panno Prentess.

Niepokój, który nie opuszczał jej przez cały wieczór, jeszcze się pogłębił. Odłożyła widelec.

– Pan Barnabus nie miał szczęścia, ale dopilnowałam, żeby podobna sytuacja więcej się nie zdarzyła. – Napotkała jego spojrzenie i odpowiedziała mu równym wzrokiem. – Nie próbuję zastawiać sideł na pańskiego kuzyna.

– Nie?

– Oczywiście, że nie. – Zawahała się. – Być może nie wie pan o tym, ale pan Barnabus zaproponował mi małżeństwo, a ja odmówiłam. Czy to nie jest dowód na to, że nie mam co do niego żadnych planów?

– Może żywi pani nadzieje na większą nagrodę?

Napięcie po części ją opuściło. Roześmiała się z absurdalności tego oskarżenia.

– Milordzie, widział pan gości, jakich zaprasza moja ciotka. Są to głównie pary, które mają ochotę na nieco rozrywki, takie jak generał Sanstead i jego żona. A co się tyczy samotnych dżentelmenów, są albo zbyt starzy na szukanie żony, albo jeszcze dobrze nie weszli w świat.

– Tacy mężczyźni są bardzo podatni na pochlebstwa ładnej kobiety.

Suzanne ściągnęła brwi i odsunęła talerz.

– Te słowa mnie obrażają, sir. Muszę wracać na górę.

– Jak pani sobie życzy.

Najbardziej życzyłaby sobie pozbyć się go z domu, ale nie mogła bez wyraźnego powodu wyrzucić wicehrabiego z karcianego wieczoru ciotki, a poza tym wzbudziłoby to liczne plotki. Zadowoliła się więc powrotem do salonu i zostawiła go tam, żegnając chłodnym skinieniem głowy.

Rober wista z Kate jako partnerką nie poprawił jej humoru. Usiadła do winiety i jak zwykle wokół niej zgromadziła się grupka mężczyzn. Ona jednak skupiała się na grze. W końcu to było przyjęcie jej ciotki i nie miała obowiązku przyglądać się, kto wychodzi. Ale gdy rozgrywka dobiegła końca i gracze rozproszyli się, zbliżył się do niej Gerald. Tym razem nie mogła go zignorować. Odłożyła karty i podniosła się.

– Opuszcza nas pan, panie Barnabus?

– Tak. Kuzyn zaprosił mnie na szklaneczkę brandy, toteż jeśli pani pozwoli…

Za jego plecami Suzanne dostrzegła lorda Markham. Miała wielką ochotę powiedzieć Geraldowi, że nie może jeszcze wyjść. Sądząc po ciepłym spojrzeniu, jakim ją obrzucił, zostałby z pewnością. Wolała jednak nie rozbudzać w nim nadziei, toteż tylko rzuciła mu uśmiech, a gdy skłonił się nad jej dłonią, powiedziała, że ma nadzieję wkrótce znów go zobaczyć.

Gdy odprowadzała ich wzrokiem, podeszła do niej pani Logan.

– Widziałam, że wicehrabia towarzyszył ci przy kolacji. Czy zanosi się na kolejny podbój?

– Raczej nie – zaśmiała się Suzanne. – Wicehrabia uważa mnie za łowczynię fortun. Nie mam wątpliwości, że przyszedł tu, by ostrzec swego kuzyna przede mną.

– Szkoda. Dobrze byłoby oskubać takiego tłustego gołąbka.

– Wolałabym, Kate, żebyś nie używała takich słów.

– Moja droga, jako wdowa po żołnierzu znam o wiele gorsze słowa.

– Nie wątpię w to i bardzo się cieszę, że zostawiłaś to życie za sobą.

– A razem z nim pragnienie, by mieć męża.

– Daj spokój, Kate. Jesteś jeszcze młoda, a mężczyźni do ciebie lgną. Czy jesteś pewna, że nie chcesz znów wyjść za mąż?

– Miałabym zdać się na łaskę jednego mężczyzny, gdy jako wdowa mogę flirtować, z kim tylko zechcę? – Kate potrząsnęła głową. – Nigdy. Nigdy więcej. Wiesz równie dobrze jak ja, jakimi potworami stają się mężczyźni, jeśli pozwoli się im dominować.

Suzanne zadrżała i szybko uścisnęła przyjaciółkę.

– Nie mówmy o tym, Kate. To już przeszłość. Spróbujmy teraz pozbyć się jakoś tych kilku pozostałych gości. Jutro rano muszę wcześnie wstać i chciałabym się już położyć. – Ściszyła głos i dodała: – Odesse przysłała mi wiadomość. Mamy następną klientkę.

Kate szeroko otworzyła oczy.

– Wiadomości szybko się roznoszą.

Suzanne skinęła głową.

– Wiedziałyśmy, że tak będzie. Jutro pojadę tam i zobaczę, czy już się zadomowiła.

– To nie jest konieczne – odrzekła Kate. – Pani Gifford…

– Pani Gifford jest bardzo poczciwa, ale wolę rozmawiać z każdą z naszych… hm… klientek osobiście. To je uspokaja. Proszę, nie patrz na mnie z taką dezaprobatą, Kate – zaśmiała się. – To był twój pomysł tak samo jak mój.

– Wiem, ale nigdy nie przyszło mi do głowy, że tak mocno się w to zaangażujesz.

Suzanne przestała się śmiać.

– A dlaczego nie? To jest sens mojego życia, Kate.

Na George Street nie było daleko, ale ledwie wyszli na ulicę, uderzył w nich lodowaty wiatr i Gerald zaproponował, by wrócili do środka i posłali służącego po dorożkę.

– Absolutnie nie – odrzekł Jasper. – Świeże powietrze dobrze nam zrobi. Chyba nie chcesz mi dać do zrozumienia, że jestem już za stary na taki spacer?

Gerald wybuchnął śmiechem.

– Nie ośmieliłbym się! W takim razie chodźmy. – Wsunął dłoń pod ramię kuzyna i szybkim krokiem ruszyli w stronę Circus. – Powiedz mi, co sądzisz o Suzanne.

– O pannie Prentess? Na pierwszy rzut oka to piękność.

– Prawda, że tak? Złotowłosa bogini. Ale nie chodzi tylko o jej wygląd, Jasper, ale i o duszę. Jest tak dobra i miłosierna!

– Nie aż tak miłosierna, by nie oskubać cię z pieniędzy przy stoliku.

– Nie, nie, to nic takiego. Ona nie pozwala, by ktokolwiek stracił więcej niż pięćdziesiąt gwinei przy jednym posiedzeniu.

– Ja słyszałem co innego.

– Ach! – Gerald zaśmiał się. – Wspominałeś, że odwiedziłeś moją matkę. Z pewnością powiedziała ci, że przegrałem więcej, i poprosiła, byś udał mi się na ratunek.

– Wyraziła to krócej.

Gerald zaklął pod nosem.

– To te przeklęte plotkary z Bath! Donoszą jej o każdym moim kroku. To się zdarzyło tylko raz i to była wyłącznie moja wina. Zapewniam cię, że Suzanne nie chciała przyjąć tych pieniędzy. Musiałem ją niemal błagać, by to zrobiła. I długo się wcześniej zastanawiałem. Mogłem sobie pozwolić na stratę takiej sumy.

– Wszyscy hazardziści tak twierdzą.

Gerald zatrzymał się jak wryty pośrodku ulicy.

– Nie jestem hazardzistą, Jasper! Gdybym nim był, to siedziałbym w jakimś domu gry, a nie w salonie pani Wilby!

Twarz chłopca w świetle pobliskiej latarni była bardzo poważna. Jasper położył mu rękę na ramieniu.

– Nie, nie myślałem tak. Zdaje się, że to panna Prentess cię tam przyciąga, a nie karty.

– Oczywiście. Zauważyłeś pewnie, ilu młodych dżentelmenów pokazało się tam dzisiaj.

– I starych rogaczy – dodał Jasper.

– W dobrym tonie jest być w niej zakochanym. – Gerald ruszył dalej i jego dobry humor powrócił. – Jest piękna i jest dziedziczką fortuny.

– Czyżby?

– Tak. Jest spadkobierczynią starego Middlemassa.

– Tego nababa?

– Właśnie jego.

– No cóż, to wyjaśnia adres przy Royal Crescent.

– Tak. Staruszek kupił ten dom po powrocie z Indii, ale rzadko tu bywał. Suzanne była jego jedyną krewną. Mieszkała z nim w Westbury, gdy zmarł. Zostawił jej wszystko, ale dostanie te pieniądze dopiero, kiedy skończy dwadzieścia pięć lat.

– W takim razie nie dziwi mnie już, że całe Bath leży jej u stóp. Ale dlaczego Gloriana nazwała to katastrofalnym związkiem?

– Nie wszyscy w Bath są zakochani w pannie Prentess.

– Sądziłbym raczej, że przy takich pieniądzach wszyscy będą nią zachwyceni.

– No cóż, Bath to nie Londyn, Jasperze. Tu wszystko opiera się na dobrej opinii. Niektórzy mocno zadzierają nosa, włącznie z tymi, którzy piszą do mojej matki. A panna Prentess nie bije przed nimi czołem.

– Cóż zatem mogą jej zarzucić?

– Na przykład nie podoba im się to, że zamieszkała przy Royal Crescent razem z ciotką. Moim zdaniem po prostu zazdroszczą jej, że może sobie na to pozwolić. Dalej jest kwestia jej urodzenia. Jej ojciec był żołnierzem, a matka córką oficera. W zupełności godnego szacunku – dodał szybko. – Sprawdziłem to dokładnie, zanim…

– Tak? – podpowiedział Jasper.

– Zanim się jej oświadczyłem.

Nie sposób było przeoczyć nonszalanckiej nuty w głosie Geralda. Najwyraźniej spodziewał się spotkać z oburzeniem, ale Jasper powiedział tylko:

– Cieszę się, że zachowałeś choć tyle przytomności umysłu. Gdy człowiek zakocha się po uszy, często zapomina o takich rzeczach.

Gerald znów się rozluźnił i żartobliwie szturchnął go pod żebro.

– Ja nie zapomniałem. Nie jestem takim draniem – westchnął. – Jej majątek z pewnością zaskarbiłby jej sympatię mamy, gdyby tylko zechciała mnie przyjąć.

– Ale jakie to ma znaczenie, skoro cię odrzuciła…

– Mam nadzieję, że uda mi się przekonać ją do zmiany zdania.

Byli już przy George Street i stanęli przed wejściem do York House. Jasper cofnął się o krok, wpuszczając Geralda przodem, ten jednak odwrócił się do niego i powiedział żarliwie:

– Poznałeś ją, Jasperze. Możesz porozmawiać z mamą w moim imieniu. Żadna kobieta nie może się równać z Suzanne… panną Prentess. Sam to chyba zauważyłeś?

Jasper uśmiechnął się do niego z żalem.

– Ach! Ale widzisz, ja znam więcej kobiet niż ty, kuzynie. Wejdźmy wreszcie do środka. Tu jest zimno.

Gerald wyszedł w kilka godzin później, Jasper zaś nalał sobie jeszcze szklaneczkę brandy i usiadł w fotelu przy kominku. Wykonał obowiązek wobec kuzyna i ostrzegł go, by nie próbował powtarzać oświadczyn bez dogłębnego zastanowienia. Gerald jednak wyśmiał jego troski i zapytał, jakie wady dostrzega w Suzanne. I rzeczywiście, Jasper nie potrafił dostrzec w niej żadnych wad, ale coś nie dawało mu spokoju.

Przez cały wieczór w Royal Crescent patrzył i słuchał. Karciane przyjęcie wydawało się zupełnie niewinne i wszyscy dobrze się bawili, szczególnie liczni dżentelmeni, z których każdy miał wielką ochotę zagrać z panną Prentess. Jasper jednak byłby zdziwiony, gdyby się okazało, że wielu z nich wyszło z tego domu bogatszych, niż do niego weszli. Gospodyni i jej siostrzenica grały koncertowo. Przypatrywał się im uważnie. Doskonale potrafiły ocenić rękę przeciwnika. Była jeszcze ta wdowa, pani Logan. Zdawało się, że jest w zażyłych stosunkach z panną Prentess, a gdy usiadły razem do wista, nikt nie mógł się z nimi równać.

Zmarszczył brwi, splatając dłonie na szklance. Nie dostrzegł niczego, co wskazywałoby na oszustwo. Zauważył też, że panna Prentess starała się utrzymać niskie stawki i delikatnie zniechęcać każdego dżentelmena, który zaczynał tracić za dużo. Była bardzo sprytna. Wygrywała nieduże sumy, nie tyle, by wzbudzić podejrzenia albo by przegrywający wziął to sobie bardzo do serca. Tak jak mówił Gerald, gra tu była bezpieczniejsza niż w jakimkolwiek przybytku hazardu. Ale było tam co najmniej tuzin dżentelmenów i jeśli każdy przegrał pięćdziesiąt gwinei…

– Do diabła, przecież jest dziedziczką – wymamrotał pod nosem. – Nie potrzebuje tych pieniędzy.

Może potrzebne jej były pieniądze na codzienne wydatki? Jednak kolacja nie była zbyt wystawna, a muślinowa suknia panny Prentess świadczyła raczej o dobrym guście niż o ostentacji. Jednym haustem dopił brandy i odstawił szklankę. Wypełnił obietnicę. Mógł teraz napisać do Gloriany, że panna Prentess nie jest żadną harpią, ale coś wciąż nie dawało mu spokoju. Gerald wyśmiał jego ostrzeżenia i najwyraźniej był zbyt oczarowany Suzanne, by ocenić ją rozsądnie. Wypadało zatem, by starszy i bardziej obyty w świecie kuzyn uczynił to za niego.

Postanowił, że pozostanie jeszcze w Bath.

ROZDZIAŁ TRZECI

– Moja droga, czy jesteś pewna, że chcesz iść na ten bal? Przecież usypiasz na siedząco.

Suzanne raptownie podniosła głowę. Siedziała z ciotką w porannym pokoju i rzeczywiście od przyjemnego ciepła z kominka zaczęła ją morzyć senność.

– Oczywiście. Poczuję się doskonale, gdy zjem kolację – uśmiechnęła się.

– Przez pół godziny nie powiedziałaś ani słowa.

– Najmocniej przepraszam. Jestem trochę zmęczona po podróży.

– Nie było cię tak długo, że już zaczęłam się martwić.

– Nie było żadnego powodu, ciociu. Wiesz przecież, że Dorcas była ze mną.

– Ale ja i tak się martwię, moja droga. Te wizyty nie mogą być dla ciebie łatwe. Nigdy nie jestem spokojna, kiedy tam jedziesz. Nie wiadomo, co możesz stamtąd przywieźć.

Suzanne znów się uśmiechnęła.

– Droga ciociu, zapewniam cię, że niczym się tam nie zarażę.

– Może nie cieleśnie, ale…

– Proszę cię, ciociu. Rozmawiałyśmy o tym już wiele razy. W tym, co robię, nie ma żadnego niebezpieczeństwa, więc dajmy już spokój. – Podniosła głowę na dźwięk otwieranych drzwi. – Ach, Gatley przyszedł nam powiedzieć, że kolacja jest gotowa. Zejdziemy na dół?

Suzanne starała się, jak mogła, zabawiać ciotkę przy kolacji i ukrywać oznaki zmęczenia, ale musiała przyznać, że siły rzeczywiście ją opuściły. Poprzedniego wieczoru położyła się spać dopiero o trzeciej, gdy wyszedł ostatni gość. Nie powinna się skarżyć, bo to tylko dowodziło, jakim sukcesem stały się ich wieczory przy kartach, ale rankiem wstała i wyszła z domu jeszcze przed dziesiątą, a wróciła dopiero późnym popołudniem. Ciotka Maude twierdziła, że w ogóle nie musiała wychodzić, mogła przecież powierzyć to zadanie służącemu, ale niezależny duch Suzanne burzył się na taką propozycję. Skoro wyznaczyła sobie obowiązek, należało go wypełnić, a częścią tego obowiązku było pójście na wieczorny bal.

Gdy Suzanne i pani Wilby przybyły na bal, w Upper Rooms panował już tłok. Służący przeciskający się między powozami wprowadzili je na portyk, skąd dobiegała muzyka z sali balowej. Była dziesiąta. O tej porze śmietanka towarzyska opuszczała prywatne przyjęcia, by pojawić się na balu, toteż przy wejściu było tłoczno i obydwie damy spotkały wielu znajomych.

Suzanne pomachała pani Logan, również przybyłej przed chwilą, po czym przywitała się z matroną w turbanie ciągnącą za sobą dwie córki w wieku matrymonialnym.

– Och, panno Prentess, następna nowa sukienka? Pani zawsze ma takie ładne stroje. – Matrona westchnęła z ekstazą, patrząc na kwiecisty muślin. – I te koronki! Wspaniałe! Czy to brabanckie?

Suzanne z uśmiechem potrząsnęła głową.

– Nie, proszę pani, wyrabia się je tutaj, na miejscu. Tę suknię szyła Odesse, nowa krawcowa. Mieszka przy Henrietta Street.

– Doprawdy? Wygląda tak pięknie, jakby była zamawiana w Londynie.

– Dziękuję, pani Bulstrode. Odesse jest doskonałą krawcową, a poza tym pracuje bardzo szybko. Sądziłam, że ta suknia będzie gotowa dopiero za tydzień.

Oczy matrony rozjaśniły się.

– Mówi pani, że to przy Henrietta Street?

– Tak, i ma bardzo przystępne ceny. – Suzanne ściszyła nieco głos. – Szczególnie w porównaniu z tym, co trzeba zapłacić za suknię przy Milsom Street. Oczywiście nie mam nic przeciwko wyższym cenom, ale Odesse ma swój wyraźny styl.

– To prawda, panno Prentess, ta suknia jest doskonała. No cóż, będę musiała tam zajrzeć.

Uszczęśliwiona pani Bulstrode zgarnęła swoje córki i odeszła. Suzanne uśmiechnęła się do siebie.

– Doskonale – mruknęła Kate, podchodząc do niej. – Nie mogłaś trafić lepiej. Amelia Bulstrode jest taką plotkarą, że nazwisko naszej krawcowej będzie na ustach wszystkich kobiet jeszcze przed końcem dzisiejszego wieczoru.

– A przed końcem miesiąca wiele z nich będzie nosiło jej suknie – dodała Suzanne. – Osiągnęłam to, co chciałam osiągnąć, i nie musiałam nawet wchodzić do sali balowej. – Zauważyła zdziwione spojrzenie pani Wilby i ze śmiechem potrząsnęła głową. – Nie obawiaj się, ciociu, nie zamierzam jeszcze wracać do domu. Mam nadzieję przysporzyć naszej Odesse jeszcze więcej klientek.

– Cicho! – syknęła pani Wilby. – Błagam cię, Suzanne, nie wspominaj o klientach. To nie wypada.

– Racja – zgodziła się Kate i jej usta zadrgały. – Suzanne jest damą i nie powinna nic wiedzieć o takich rzeczach. Przyszła tu tylko po to, by wyglądać pięknie i wzbudzić zawiść innych dam, które zechcą się dowiedzieć, gdzie kupuje suknie.

– Kate!

Przyjaciółka tylko potrząsnęła głową.

– To prawda, Suzanne, dobrze o tym wiesz. Podoba mi się twoja fryzura – dodała. – Bardzo klasyczna w stylu. Jak to nazwał cię pan Barnabus? Złotowłosą boginią? No cóż, dziś można by cię nazwać grecką boginią.

– Dziękuję ci, ale dość już tych nonsensów. – Suzanne próbowała powstrzymać rumieniec, który palił jej policzki. – Wejdźmy wreszcie do środka.

Weszły do sali balowej. Wszystkie głowy obróciły się w stronę Suzanne, ale ona już do tego przywykła. Najbogatszą dziedziczkę w Bath zauważano wszędzie, gdzie się pojawiła, a dzisiaj bardzo jej to odpowiadało. Tańce już trwały i na parkiecie było gęsto. Zauważyły wielu znajomych, również dżentelmenów, których gościły poprzedniego wieczoru. Suzanne od pierwszej chwili otoczył tłumek pełnych nadziei konkurentów, błagających ją o zaszczyt tańca. Kate ze śmiechem odciągnęła panią Wilby w stronę ławek, zostawiając przyjaciółkę pośród adoratorów.

Wiejskie tańce były żwawe i w takim tłumie wymagały skupienia, żeby nie zderzać się z innymi tancerzami. Mimo wszystko Suzanne dobrze się bawiła i gdy zakończyła szczególnie szybki taniec z panem Edmondsem, była już zgrzana i trochę kręciło jej się w głowie. Zanim jeszcze muzyka umilkła, pan Edmonds znów ją poprosił.

– Jest pan bardzo miły, sir, ale muszę teraz usiąść – odrzekła ze śmiechem. – Nie mam na razie siły, żeby tańczyć dalej, ale dziękuję. Och!

Odwróciła się, by zejść z parkietu, ale jej drogę zastąpiła jakaś czarna ściana, a raczej wieczorowy żakiet dżentelmena. Gdy powiodła wzrokiem po jego szerokiej piersi, olśniła ją biel koszuli i misterny węzeł krawata.

– Bardzo się cieszę, że to słyszę, panno Prentess, bo przyniosłem pani kieliszek wina.

Cofnęła się, podniosła głowę jeszcze wyżej i napotkała uśmiechniętą twarz lorda Markham.

Poczuł satysfakcję, gdy drgnęła z zaskoczenia. Nie można było zaprzeczyć, że wygląda pięknie z rumieńcem i wysoko upiętymi złotymi włosami. I bez wątpienia potrafiła wykorzystać swoją urodę, bo w sali znajdowała się większość mężczyzn, których poprzedniego wieczoru widział u niej w domu. Patrząc na młodzików, a także nieco starszych dżentelmenów, którzy tłoczyli się dokoła niej przy wejściu, nie miał żadnych wątpliwości, że ma już zajęte wszystkie tańce, dlatego wybrał nieco subtelniejszą taktykę.

– Och! – powtórzyła i jej rumieniec jeszcze się pogłębił. Wicehrabia podał jej kieliszek. Przyjęła go z wdzięcznością.

– Muślin z Madras – powiedział, zdradzając się ze swoją znajomością damskiej mody. – Czy to w hołdzie dla pani nieżyjącego wuja?

Suzanne natychmiast przybrała pozycję obronną.

– Nie, lordzie Markham, ale nie wstydzę się pochodzenia moich pieniędzy.

– Cieszę się, że to słyszę.

Stali w milczeniu, obserwując tańczących. Jego strój wieczorowy był prosty, ale znakomicie skrojony, i wicehrabia nosił go z wielką pewnością siebie.

– Sądziłam, milordzie, że wyjechał pan już z Bath.

– Jeszcze nie. Mój kuzyn bardzo sobie ceni tutejsze atrakcje, toteż postanowiłem zostać i… no cóż… zakosztować ich samemu.

W jej piwnych oczach pojawiła się ostrożność.

– Sądzę, że ktoś, kto przywykł do rozrywek londyńskich, uzna nasze za mało interesujące.

– Czy próbuje mnie pani zniechęcić, panno Prentess?

– Absolutnie nie, ale jestem pewna, że nasze rozrywki bledną w porównaniu z wielkomiejskimi.

– Od jak dawna pani tu mieszka?

– Przeprowadziłyśmy się do Bath mniej więcej przed rokiem.

– W takim razie może opowie mi pani o tutejszych atrakcjach.

– Jestem pewna, sir, że pański kuzyn również może to zrobić.

– Ja jednak cenię sobie różne punkty widzenia.

– Z wielką przyjemnością pomogłabym panu, sir, gdybym miała czas, ale niestety jestem teraz zanadto zajęta.

– Zajęta? Czym?

Zignorowała jego pytanie.

– Ale tu jest ktoś, kto zapewne będzie w stanie panu pomóc. – Popatrzyła ponad jego ramieniem. – Sądzę, że zna pan panią Logan.

– Spotkaliśmy się wczoraj wieczorem. – Jasper skłonił się przed Kate. Wdowa wyciągnęła do niego rękę.

– Ach, tak! Wicehrabia Markham. Graliśmy razem w lombra. Jak mogłabym zapomnieć!

Uważne oczy Jaspera dostrzegły błagalne spojrzenie, jakie Suzanne rzuciła przyjaciółce.

– Doprawdy? To wspaniale.

– Wicehrabia bardzo jest ciekaw, jakie rozrywki oferuje nasze miasto. Może mogłabyś dotrzymać mu towarzystwa, Kate? Wybacz, ale widzę, że mój następny partner do tańca już mnie szuka.

Umknęła z pełnym wdzięku uśmiechem. Jasper popatrzył za nią przymrużonymi oczami. Na Boga, ta dziewczyna wymanewrowała go! Powtarzał sobie, że jest rozbawiony, ale przywykł do tego, że wszędzie, gdzie się pokazał, kobiety rzucały mu się do stóp, i nie mógł zaprzeczyć własnej irytacji.

– No cóż, milordzie… – Głos pani Logan przedarł się przez jego rozmyślania. Spojrzał na nią i na jego twarz wrócił zwykły uprzejmy uśmiech.

– Tak, madame. Proszę mi opowiedzieć o ciekawych rzeczach, które można robić w Bath.

Suzanne odnalazła swojego kolejnego partnera. Spotkania z wicehrabią dziwnie wytrącały ją z równowagi. Niewątpliwie był przystojny i czarujący, ale przy pierwszym spotkaniu odniosła wrażenie, że patrzy na nią podejrzliwie. Niemal ją oskarżył, że próbuje zastawić sidła na jego kuzyna. Miała nadzieję, że udało jej się wyprowadzić go z błędu, ale była pewna, że on nie poczuł do niej sympatii. W jego oczach, gdy na nią patrzył, nie było ani odrobiny ciepła. Dlaczego zatem do niej podszedł?

– Nie tędy, panno Prentess.

Szept partnera przywołał ją do przytomności. Tańczyła i śmiała się, aż rozbolały ją mięśnie twarzy i nogi. Nigdy jeszcze nie wydawała się tak pełna życia i tak zachęcająca. Ani razu nie poszukała wzrokiem wicehrabiego, ale gdy bal dobiegł końca i pani Logan powiedziała, że Markham wyszedł wkrótce po rozmowie z nią, poczuła rozczarowanie.

– Bardziej wypytywał o ciebie niż o Bath – stwierdziła Kate, gdy czekały na swoje okrycia.

Suzanne próbowała ukryć zainteresowanie.

– Tak? I co mówił?

– Pytał mnie o twoich rodziców. – Na twarzy Kate pojawił się cyniczny uśmiech. – Jeśli szuka bogatej narzeczonej, to dobrze trafił.

Zadrżała.

– Nie, nie trafił dobrze. Traci tylko czas. Nie chcę męża, a szczególnie takiego, który patrzyłby na mnie z góry.

– Ale musisz przyznać, że jest piekielnie przystojny – zauważyła Kate.

Suzanne przypomniała sobie hipnotyzujące oczy.

– Piekielnie, owszem. Z tym słowem się zgodzę.

– No cóż, mnie się on podoba – oświadczyła pani Wilby, podchodząc do nich. – W mojej obecności zachowywał się czarująco.

– Ha! – zawołała Suzanne i zauważyła, że wpatrują się w nią już dwie pary oczu. W oczach ciotki widziała zdziwienie, ale w spojrzeniu Kate błyszczała wesołość i zrozumienie. – „Czarujący” to drugie imię wicehrabiego, ale na mnie jego czar nie działa.

Następnego ranka, gdy zauważyła lorda Markham na Milsom Street, pozdrowiła go tylko chłodnym ukłonem. Idąca obok niej pani Logan lekko potrząsnęła głową.

– Obawiam się, że nic z tego, Suzanne. Pan Barnabus jest razem z nim, a on nie da się zbyć byle jakim skinieniem głowy.

Miała rację. Gerald pozdrowił je radośnie i natychmiast ruszył w ich kierunku. Suzanne próbowała znaleźć jakieś słowa, które skierowałyby obydwu dżentelmenów w przeciwną stronę.

– Idziemy właśnie do term. Mamy się tam spotkać z panią Wilby.

– W takim razie pójdziemy z wami, prawda, Jasperze?

– Nie chciałybyśmy zabierać wam czasu, panowie – zaprotestowała Suzanne, ale Gerald natychmiast odpowiedział:

– To żaden kłopot. Wyciągnąłem kuzyna z łóżka na poranny spacer przed śniadaniem. Nie wybieramy się w żadne konkretne miejsce, więc równie dobrze możemy pójść do term. Chodźmy zatem.

Nie była pewna, jak to się stało, że wicehrabia po chwili znalazł się obok niej. Prawie nic nie mówił, ale jakimś sposobem udało mu się nakłonić Geralda, by towarzyszył Kate. Suzanne nie miała wyjścia, musiała przyjąć jego ramię. Ostrożnie oparła palce na jego rękawie, jakby się obawiała, że może ją oparzyć.

– Mówiła pani, że jest bardzo zajęta, panno Prentess.

– To prawda.

Z powodu zdenerwowania jej odpowiedź była krótka i ostra.

– I pani praca polega na całodziennych zakupach?

Napięcie uleciało i Suzanne zaśmiała się.

– Nie przez cały dzień, milordzie. – Podniosła wolną rękę w rękawiczce z cienkiej skórki. – Poza tym damie zawsze przydadzą się nowe rękawiczki.

– Niewątpliwie. Jak się pani bawiła na wczorajszym balu?

– Doskonale. Ale sądzę, że na panu towarzystwo musiało sprawić wrażenie nieco prowincjonalnego, bo nie tańczył pan.

– A więc zauważyła to pani?

Rozbawienie w jego głosie wywołało rumieniec na policzkach Suzanne, ale opanowała się szybko.

– Nie, ciotka o tym wspomniała. Mnie pańska osoba zupełnie nie interesuje.

Zbyt późno uświadomiła sobie, że nie powinna tego mówić, i ucieszyła się, gdy on zmienił temat.

– Pani Logan wspomniała, że jest pani córką wojskowego.

– Tak. Mój ojciec był kapitanem w regimencie piechoty.

– I zdaje się, że mieszkała pani na Gibraltarze.

– Zgadza się. Tam właśnie poznałam panią Logan.

– A potem wróciły panie razem do Anglii?

– Nie, przyjechałam tu przed dziewięciu laty, gdy mój ojciec zmarł. Mama wróciła z nami do Anglii i zamieszkała ze swoją siostrą. Spotkałam panią Logan znowu w zeszłym roku w Bath. Miałam szczęście, że na nią trafiłam. Jest bardzo dobrą przyjaciółką. – Zauważyła w jego oczach pytanie i dodała: – Jest wdową po żołnierzu, a ja córką żołnierza. Mamy podobne zainteresowania.

– A dlaczego przyjechała pani do Bath, panno Prentess?

– A dlaczego nie? – odparowała.

– To dziwny wybór dla młodej, zamożnej kobiety.

– Wuj Middlemass zostawił mi dom przy Crescent. Na razie nie mogę go sprzedać.

– To doskonała nieruchomość. Mogłaby ją pani wynająć i zamieszkać gdziekolwiek indziej. Dlaczego nie w Londynie?

Po krótkim wahaniu Suzanne odpowiedziała:

– Bath bardzo mi odpowiada, a moja ciotka ceni sobie tutejsze wody. Jesteśmy już na miejscu.

Poczuła ulgę, gdy dotarli do celu. Rozmowa z wicehrabią przychodziła jej swobodnie, ale nie miała ochoty opowiadać mu o swoim życiu. Puściła jego ramię i ruszyła w stronę pani Wilby. Ciotka stała pośrodku grupy w niszy przy końcu pomieszczenia, ale zanim Suzanne do nich podeszła, grupka rozproszyła się i pani Wilby została sama.

– Jesteś, ciociu. Mam nadzieję, że nie czekałaś zbyt długo.

Uśmiech pani Wilby wystarczyłby za odpowiedź.

– Absolutnie nie. Świetnie się bawiłam z przyjaciółmi.

– Piła pani wodę? – zapytał wicehrabia.

Pani Wilby skrzywiła się.

– Nigdy jej nie tykam. Jest okropna. Moim ulubionym napojem w Bath jest herbata, milordzie.

– Doprawdy? – Lord Markham uniósł brwi i jego spojrzenie prześliznęło się po twarzy Suzanne. – Zdawało mi się…