14,99 zł
Nancy od lat podaje się za wdowę, ukrywa arystokratyczne pochodzenie i zarabia na życie jako kucharka. Gdy podczas podróży znajduje w lesie nieprzytomnego mężczyznę, od razu otacza go opieką. Odwozi pobitego Gabriela do jego posiadłości i natychmiast zaczyna zarządzać całym gospodarstwem. Gabriel jest nią zafascynowany i bezgranicznie jej ufa. Nie tylko wyznaje, że pracuje dla rządu, ale też prosi ją o pomoc. Nancy ma zdobyć dowody zdrady… własnego ojca. Układają sprytny plan, który z powodzeniem realizują. Rozumieją się bez słów, lecz gdy Gabriel prosi Nancy o rękę, ona odmawia. Będzie musiał ją przekonać, że przeszłość to zamknięty rozdział, liczy się tylko tu i teraz.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 273
Sarah Mallory
Niezwykła gospodyni lorda Gabriela
Tłumaczenie: Janusz Maćczak
HarperCollins Polska sp. z o.o. Warszawa 2021
Tytuł oryginału: The Highborn Hosekeeper
Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Ltd, 2019
Redaktor serii: Grażyna Ordęga
Opracowanie redakcyjne: Grażyna Ordęga
© 2019 by Sarah Mallory
© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2021
Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
Harlequin i Harlequin Romans Historyczny są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.
HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.
Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A. Wszystkie prawa zastrzeżone.
HarperCollins Polska sp. z o.o.
02-672 Warszawa
ul. Domaniewska 34A
www.harpercollins.pl
ISBN 978-83-276-5804-3
Konwersja do formatu EPUB, MOBI: Katarzyna Rek / Woblink
Dla mojego czworonożnego kompana Willowa, który dotrzymuje mi towarzystwa podczas pisania i utrzymuje mnie w dobrej kondycji dzięki regularnym spacerom.
Śnieg rozpadał się o zmierzchu i wkrótce pokrył zlodowaciały grunt.
Nancy było całkiem ciepło w aksamitnym stroju do konnej jazdy, obszernej pelerynie i kapeluszu z podwiniętym rondem. Jej towarzyszka też chyba nie marzła w płaszczu z grubej wełny i w szalu. Obie miały nogi okryte owczą skórą i opierały stopy na gorących cegłach, ale trochę współczuła służącym, którzy siedzieli na koźle kabrioletu.
Kiedy jednak zatrzymali się w oberży Pod Koroną w Tuxford, aby zmienić konie, i stangret William zaproponował, żeby tam przenocowała, odrzekła stanowczo, że mają kontynuować podróż. William popatrzył na nią skonsternowany i oświadczył z pewnością siebie zaufanego sługi:
– Pani, wcale mi się to nie podoba. Nie wygląda, by śnieg miał przestać padać. Powinniśmy zostać tutaj.
– Ale nie jest zbyt gęsty, a poza tym nie ma wiatru, więc nie utworzy zasp – odparła Nancy. Widząc pochmurną minę stangreta, dodała: – Możesz zamówić sobie coś gorącego do picia i każ, żeby przyniesiono kawę mnie i pani Yelland. I może poproś o nowe gorące cegły pod stopy dla nas.
– Pani, nie wejdziemy do środka, choćby tylko na chwilę? – odezwała się kobieta siedząca obok Nancy. – Mogłybyśmy ogrzać się przy ogniu.
– Nie, Hester, pojedziemy dalej – odparła Nancy.
Nie chodziło tylko o wspomnienia, jakie budziło w niej to miejsce. Obawiała się ryzykować, że zostanie rozpoznana.
Widząc determinację na jej twarzy, towarzyszka Nancy westchnęła i wcisnęła się głębiej w swój kąt powozu.
– Dobrze, pani decyduje.
Nancy usłyszała w jej głosie rozczarowanie, ale nie zmieniła zdania. Była niezwykle wysoka jak na kobietę, co mogłoby przyciągnąć uwagę i sprawić, że ktoś by ją sobie przypomniał. Poza tym natychmiast rozpoznała właściciela oberży, który stał w drzwiach z dłońmi wspartymi na biodrach i przyglądał się kabrioletowi wjeżdżającemu na podwórze, oceniając, czy warto wyjść na zewnątrz na mróz. Nancy zorientowała się z ulgą, że oberżysta dostrzegł doświadczonym wzrokiem sfatygowany stan pojazdu i wysłał służącego, by porozmawiał ze stangretem Williamem, który po chwili polecił stajennym szybko zmienić konie.
Oberżysta niewiele się zmienił od czasu, gdy Nancy widziała go ostatnio dwanaście lat temu, może tylko trochę przytył. A ona, chociaż wewnętrznie czuła się kimś całkiem innym, wiedziała, że z jej wzrostem i bujnymi czarnymi włosami wygląda niemal tak samo jak przed laty, gdy wymknęła się stąd z pospiesznie spakowanym kuferkiem podróżnym i drobną sumką, którą zdołała zaoszczędzić. Spoglądając w przeszłość, dziwiła się, że udało się jej przetrwać niemal bez szwanku cały późniejszy okres.
Po kilku minutach ruszyli w dalszą drogę. Śnieg ustał, przynajmniej chwilowo, i od czasu do czasu zza strzępiastych chmur wyglądał sierp księżyca. Nancy otuliła się szczelniej peleryną i usiłowała zasnąć, co jednak było niemożliwe w powozie podskakującym na wybojach. Wkrótce zorientowała się, że pojazd znów zwalnia, a gdy się zatrzymał, opuściła szybę okna i zawołała:
– Co się stało?
Stangret zeskoczył z kozła.
– Jeden z koni zgubił podkowę – oznajmił, zacierając dłonie, by je rozgrzać. – Będziemy musieli zawrócić.
– Nie – odrzekła Nancy i wyjrzała przez okno na krajobraz zalany księżycową poświatą. – Lepiej pojechać naprzód. Doturlamy się do oberży Pod Czarnym Bykiem.
– Ale ujechaliśmy zaledwie dwie mile od Tuxford…
– Czyli jesteśmy o tyle bliżej do Czarnego Byka – powiedziała. – Obok oberży jest kuźnia. Dalej, ruszajmy.
Pojechali znacznie wolniej i Nancy westchnęła z ulgą, gdy w końcu dotarli do skupiska chat tworzących wioskę Little Markham. Oberża Pod Czarnym Bykiem była o wiele mniejsza od tamtej w Tuxford i uczęszczana głównie przez miejscową szlachtę i wieśniaków. Nancy w młodości często tędy przejeżdżała, lecz nigdy nie zatrzymała się w wiosce. Mimo to naciągnęła kaptur na głowę, ocieniając twarz, gdy oberżysta prowadził ją i jej towarzyszkę do niewielkiej osobnej sali.
– Dzięki Bogu, że przynajmniej rozpalili porządny ogień – wymamrotała Hester, podchodząc do kominka. – Mam nadzieję, że kowal szybko uwinie się z robotą.
– Ja również – oświadczyła Nancy, zdejmując rękawiczki. – Ale nie jest tu najgorzej. Zjemy kolację, a potem pojedziemy dalej w nocy przy świetle księżyca i nadrobimy stracony czas.
Starsza kobieta odwróciła się i popatrzyła na nią.
– Pani, nie chciałaś zatrzymać się w Tuxford, a teraz nie możesz się doczekać, by ruszyć w dalszą drogę. Dlaczego? Czy znasz tę okolicę?
– Znam ją doskonale. Dorastałam niedaleko stąd – odpowiedziała Nancy.
Była wdzięczna, że Hester nie zapytała o nic więcej, ale nie zdziwiło jej to, gdyż obie dobrze rozumiały się nawzajem. Zatrudniła wdowę Hester Yelland w Londynie jako swoją damę do towarzystwa. Szczerze się zaprzyjaźniły, a gdy zaproponowała jej, by odbyła z nią tę podróż na północ, Hester chętnie się zgodziła.
Teraz Hester tylko wzruszyła ramionami, akceptując powściągliwość Nancy, i rzekła szorstkim tonem:
– Dobrze, niech się pani wygodnie rozgości, a ja pójdę ponaglić oberżystkę, żeby jak najszybciej przyniosła nam wieczerzę.
Kiedy skończyły posiłek, usiadły w fotelach przy kominku. Hester szybko zapadła w drzemkę, ale Nancy była zbyt znużona, aby usnąć. Pragnęła jak najszybciej ruszyć dalej, jednak stangret długo nie wracał od kowala i nawet jeszcze nie zjadł kolacji.
Podeszła do okna i wyjrzała na zewnątrz. Niebo było bezchmurne i pola pokryte śniegiem lśniły srebrzyście w bladej poświacie księżyca, a dachówki budynków skrzyły się szronem. Nancy poczuła się nagle uwięziona w tym ciasnym pomieszczeniu. Zerknęła na pochrapującą cicho Hester i wyszła z pokoju, narzucając po drodze pelerynę na ramiona.
Nocne powietrze było tak mroźne, że oddech uwiązł jej w krtani. Przystanęła na moment, rozważając, w którą stronę pójść. Większość chat tłoczyła się na południe od oberży, ale na północy droga wiła się przez rozległe wrzosowisko, na którym rósł tylko w oddali młody zagajnik. Nancy naciągnęła kaptur i energicznym krokiem ruszyła w tamtym kierunku, rada z okazji do aktywności fizycznej po tylu godzinach tkwienia w powozie. Wszędzie wokoło panował spokój i bezruch. Nancy pożałowała, że zapomniała rękawiczek, ale nie chciała po nie wracać, by nie obudzić Hester.
Popatrzyła ku horyzontowi na wschodzie, gdzie zbierały się czarne chmury grożące kolejnym opadem śniegu, który mógł jeszcze bardziej opóźnić jej powrót do Compton Parva i do wszystkich przyjaciółek w Prospect House. Jej nieobecność trwała kilka miesięcy i Nancy zastanawiała się, jak radziły sobie bez jej opieki. Zaraz jednak skarciła się w duchu za tę zarozumiałość. Nie ma ludzi niezastąpionych i jej przyjaciółki niewątpliwie doskonale dały sobie radę same. Miała tylko nadzieję, że tęskniły za nią, a potem uświadomiła sobie zszokowana, jak mało ona tęskniła za nimi podczas pobytu w mieście.
Usprawiedliwiało ją jedynie to, że była bardzo zajęta i nie odbyła tej podróży dla przyjemności. Wyjechała do Londynu, podając się za bogatą wdowę po kupcu, aby pomóc dobrej przyjaciółce. Jednak nie mogła zaprzeczyć, że świetnie się bawiła, nosząc piękne stroje, robiąc zakupy na Bond Street, chodząc do teatru i na przyjęcia. Tańcząc na balach i flirtując. Wszystko to było oczywiście komedią, w której odgrywała wybraną przez siebie rolę – jednak pozwoliło Nancy zakosztować życia, jakie mogłaby wieść, gdyby nie odcięła się od wielkiego świata. Dziś mogłaby już być szczęśliwie zamężna. Może nawet mieć dzieci.
Otrząsnęła się z tych rozmyślań. Dokonała wyboru i już za późno, by to zmienić. I ani trochę nie żałowała swej decyzji, by pozostać samotna i niezależna. Mimo to czasami dręczyła ją wątpliwość, mgliste poczucie, że straciła coś w życiu. Nie coś, uświadomiła sobie teraz. Kogoś.
– Robisz się sentymentalna – skarciła się na głos. – Tylko dlatego, że przejeżdżasz tak blisko swojego dawnego domu. To wszystko już przeszłość. Wiedziesz teraz miłe życie z przyjaciółkami w Prospect House. I nie jesteś całkiem pozbawiona rodziny.
Miała siostrę, lady Aspern, jednak kontaktowały się tylko listownie, i to potajemnie. Mąż Mary nie aprobował nieposłusznych córek, które nie słuchają ojców i uciekają z domu. Na myśl o nim Nancy się skrzywiła. Należał do tego rodzaju dżentelmenów, którymi pogardzała.
Wciąż jednak dręczyło ją poczucie niezadowolenia i musiała w duchu przyznać, że wcale nie ma tak wielkiej ochoty powrócić do swego dawnego życia, jak sądziła. Przyszłość rozpościerała się przed nią bezpieczna, przewidywalna… i nudna.
Była tak pogrążona w myślach, że zaskoczyło ją, gdy zorientowała się, że dotarła do niewielkiego zagajnika. Boże, czy rzeczywiście zawędrowała aż tak daleko? Już miała zawrócić, gdy coś przykuło jej wzrok. Jakieś odbicie poświaty księżyca na śniegu pośród cienkich pni. Ciekawość przeważyła i Nancy weszła między drzewa. Po chwili uświadomiła sobie, że widzi męską postać w koszuli z cienkiego białego płótna.
Serce załomotało jej w piersi. Mężczyzna leżał twarzą w dół, ubrany tylko w koszulę, bryczesy i buty z cholewami. Uklękła przy nim i dotknęła palcami jego szyi. Skórę miał zimną, ale wyczuła nikły puls. Owionął ją zapach alkoholu i spostrzegła w pobliżu na ziemi pustą flaszkę. Skrzywiła się z dezaprobatą. A więc to jakiś pijak, który wylazł na dwór na wpół ubrany. Jednak był czyimś synem. Może też mężem i ojcem. Nie potrafiła zostawić go tutaj na pewną śmierć. Mocno szarpnęła mężczyznę za ramię.
– Rusz się, człowieku, musisz wstać. Jeśli tu zostaniesz, do rana zamarzniesz na śmierć.
Żadnej reakcji. Nancy chwyciła go i spróbowała odwrócić. Nie była drobną kobietą i nie uważała się za chuchro, ale ten mężczyzna był wysoki i ciężki. Z wysiłkiem zdołała obrócić go na plecy. Przód koszuli miał przemoczony i ubłocony. Spodziewała się ujrzeć ordynarne rysy twarzy wyniszczonej alkoholem, jednak nawet w niemal całkowitej ciemności dostrzegła, że jest przystojny, pomimo paskudnego sińca na policzku. Był gładko ogolony, a potargane czarne włosy spadały mu na czoło. Odruchowo odgarnęła je i poczuła na palcach ciepłą lepkość krwi. W pierwszej chwili pomyślała, że nieznajomego napadnięto. Gwałtownie cofnęła dłoń i rozejrzała się z lękiem. Nie dostrzegła żadnego ruchu, nie usłyszała żadnego dźwięku. Ten człowiek prawdopodobnie po prostu rozbił sobie głowę, gdy upadł w pijackim zamroczeniu.
– I zasłużył sobie na to – szepnęła, wycierając palce chusteczką. – Ocknij się! – Wymierzyła mu policzek. – Ocknij się, do licha, albo zostawię cię tu, żebyś skonał!
W końcu zareagował – wprawdzie tylko cichym jęknięciem, ale Nancy westchnęła z ulgą. Znów klepnęła go w twarz. Tym razem skrzywił się i poruszył głową.
– Do diabła, kobieto, przestań mnie bić!
Miał głęboki głos, bez lokalnego akcentu. A zatem to zapewne wykształcony dżentelmen, pomyślała. Ktoś taki powinien mieć dość rozumu, by nie spić się na umór. Ta myśl jeszcze spotęgowała jej złość.
– Próbuję ocalić ci życie, ty durniu. – Nancy szarpnęła go mocno za ramię i pomogła usiąść. – Jesteś zalany w trupa i nie możesz zostać dłużej na tym mrozie.
– Nie jestem zalany w trupa – burknął. – W ogóle nie jestem pijany.
– No oczywiście, że nie. Tylko trzeźwy człowiek wychodzi na dwór bez płaszcza.
Mężczyzna dygotał z zimna. Nancy rozwiązała tasiemki swego płaszcza.
– Masz – powiedziała. Nieznajomy nie sprzeciwił się, gdy otuliła go grubą wełnianą peleryną. – Możesz wstać?
Podniósł się i z bezgłośnym jękiem chwycił się za żebra.
– Pani, nie wiem, skąd jesteś, ale powinnaś natychmiast odejść.
– Nigdy jeszcze nie spotkałam się z taką niewdzięcznością…
Przerwał jej:
– Przebywanie w pobliżu mnie naraża cię na niebezpieczeństwo. Tej nocy ktoś próbował mnie zabić.
Nancy wpatrzyła się w nieznajomego.
– Nie jesteś pijany, tylko najwyraźniej szalony.
– Ani jedno, ani drugie, kobieto o kurzym móżdżku! – Ostrożnie dotknął dłonią głowy. – Napadnięto na mnie, gdy wychodziłem z karczmy w Darlton…
– Darlton? Ale to prawie pięć mil stąd.
– Co takiego? – wykrzyknął, a potem wzdrygnął się z bólu i rozejrzał wokoło. – A więc gdzie jestem?
– Kawałek na północ od Little Markham.
– Niech to diabli. – Znów się wzdrygnął. – Nie mam pojęcia, ilu mężczyzn mnie zaatakowało, ale czuję się, jakby połamali mi wszystkie kości. Skoro zabrali mi płaszcz i kamizelkę, niewątpliwie chcieli, żebym zamarzł na śmierć. Ten zagajnik jest zbyt mały, by zwabić kłusowników, a nie mogli się spodziewać, że ktokolwiek inny wyjdzie w nocy na dwór w taki ziąb. – Wyglądało, jakby mówił do siebie i zapomniał o obecności Nancy, póki nie podniósł na nią wzroku i nie dodał: – Z pewnością nie mogli przewidzieć, że jakaś dziwaczka wybierze się na nocną przechadzkę.
– To nie miejsce na dysputę. Jesteśmy niespełna pół mili od oberży Pod Czarnym Bykiem. Pozwól, że cię tam zaprowadzę.
Z trudem podźwignął się na nogi, wspierając się o pobliskie drzewo.
– Moja poczciwa kobieto, nie zdołam pokonać nawet połowy tej odległości. – Oparł się o pień, dysząc ciężko, i zmierzył ją wzrokiem. – Wprawdzie nie wyglądasz na chuchro, ale chyba nie dasz rady mnie tam zanieść.
– Dobrze, a zatem wrócę do gospody i sprowadzę pomoc.
– Nie! To zbyt niebezpieczne – rzekł, po czym dodał złowróżbnym tonem: – Dla nas obojga,
– Więc co mam z tobą zrobić? – wykrzyknęła zirytowana.
– Nic. Jestem ci wdzięczny za pomoc, ale teraz będzie dla ciebie najlepiej, jeśli odejdziesz. – Uchwycił się kurczowo pnia, z twarzą wykrzywioną grymasem bólu. – Jeśli zostawisz mi swój płaszcz, myślę, że przetrwam mróz, i mam nadzieję, że po jakimś czasie odzyskam siły na tyle, by wrócić do Darlton.
– Diabła tam wrócisz! – wykrzyknęła.
Mężczyzna nawet nie mrugnął, słysząc te słowa nieprzystojące damie, ale uniósł brwi, jakby zdziwiony tym, że ktokolwiek mógł mu się sprzeciwić.
Nancy wycedziła przez zęby:
– Sam przed chwilą przyznałeś, że nie zdołasz dotrzeć nawet do oberży Pod Czarnym Bykiem. Padniesz nieprzytomny, zanim pokonasz połowę odległości do Darlton. Zaprowadzę cię.
– Nie. Powiedziałem ci, że to zbyt niebezpieczne.
Nancy, nie zważając na jego sprzeciw, mówiła dalej:
– W oberży jest mój powóz. Zaczekasz tutaj, a ja zabiorę cię stąd i zawiozę do twojego domu – powiedziała. Mężczyzna popatrzył na nią gniewnie, jakby chciał odmówić. Rzekła bez ogródek: – Nie przeżyjesz długo na tym mrozie, więc lepiej przyjmij moją pomoc. Nie ma innego sposobu.
Spiorunował ją wzrokiem.
– Pod warunkiem, że nikomu nie piśniesz ani słowa.
– Skoro ci na tym zależy – odparła z lekkim zniecierpliwieniem. – Kiedy dostarczymy cię do twojej siedziby, ruszymy dalej swoją drogą. Wynajęłam służących, żeby dowieźli mnie aż do Yorkshire, więc nikt tutaj o niczym się nie dowie.
– Na Boga, uparta z ciebie kobieta.
– Ale praktyczna – zripostowała. – A więc pójdę po mój powóz, zanim ja też przemarznę do szpiku kości.
Odwróciła się, by odejść, ale mężczyzna zawołał, żeby zaczekała. Obejrzała się przez ramię, unosząc brwi.
– Komu jestem winien wdzięczność?
– Nie musisz znać mojego nazwiska, gdyż nasza znajomość nie potrwa długo.
– Ale jednak powinienem je poznać. – Błysnął zębami w uśmiechu. – Ja nazywam się Gabriel Shaw, jeśli cię to ośmieli.
Ten uśmiech i nuta łagodnej perswazji w jego głosie zaskoczyły ją.
– Jestem Nancy. – Na Boga, zachowywała się jak lekkomyślna dziewczyna biorąca udział w uroczym flircie! Wzięła się w garść i dodała chłodno: – To znaczy, pani Hopwood.
Nancy wróciła biegiem do oberży, ponaglana tyleż lodowatym zimnem, co podekscytowaniem. W kilka chwil poleciła, aby kabriolet podstawiono pod drzwi, i wsadziła do niego Hester, odmawiając odpowiedzi na jakiekolwiek jej pytania, dopóki nie ruszą w drogę.
– Co ty knujesz? – zapytała ją starsza kobieta, gdy już usadowiła się wygodnie w kącie powozu. – I na miłość boską, zasuń szybę!
Nancy ją zignorowała. Śnieg znów padał grubymi płatkami. Kilka wpadło przez otwarte okno, ale Nancy nie chciała go zamknąć i wypatrywała w mroku. Gdy podjechali do zagajnika, wychyliła się i krzyknęła do Williama, żeby się zatrzymał. Jeszcze zanim powóz stanął, otworzyła drzwiczki i zeskoczyła na ziemię, nie zważając na przerażony jęk swojej towarzyszki:
– Boże, zlituj się nade mną! Panno Nancy, co ty wyprawiasz?
– Uspokój się, Hester. Zaraz wszystko ci wyjaśnię.
Rzuciła parę słów służącym na koźle powozu i wpatrzyła się w zagajnik. Z początku widziała tylko czarne pnie i cienie i przez jedną okropną chwilę zwątpiła w siebie. Może to wszystko jej się tylko przyśniło? Albo, co gorsza, może ten mężczyzna oddalił się stąd i gdzieś zemdlał? Potem dostrzegła pomiędzy drzewami jakiś ruch i z zagajnika wyłoniła się wolno postać odziana w płaszcz.
– Jesteś! – wykrzyknęła Nancy i podbiegła do nieznajomego. – Ty kulejesz. Nie sądziłam… Czy jesteś poważnie ranny? Zaczekaj, pomogę ci.
Zarzuciła sobie jego ramię na plecy i dopiero wtedy zorientowała się, jaki jest wysoki. Wsparł się na niej całym ciężarem.
– Tylko posiniaczony – wymamrotał. – Żadnych złamań.
– Powiedz, dokąd mamy cię zawieźć – zażądała, prowadząc go powoli w kierunku kabrioletu pośród padających wielkich płatków śniegu, które osiadały na nich obojgu.
– Dell House – odrzekł. Znów się skrzywił i Nancy uświadomiła sobie, że każdy krok sprawia mu ból. – Kilka mil za Darlton.
– Na Lincoln Road. Znam to miejsce.
Dotarli do powozu i zawołała do Hester, żeby pomogła jej wsadzić mężczyznę do środka, a potem pospiesznie poinstruowała stangreta. Siedzących na koźle służących wyraźnie zżerała ciekawość, ale z tonu głosy Nancy wywnioskowali, że nie zniesie żadnego sprzeciwu, i skwitowali jej polecenia tylko kiwnięciem głowami.
Trudniej było ułagodzić Hester, która wcisnęła się w kąt powozu, jak najdalej od nieznajomego, i wpatrywała się w niego z przerażeniem.
– Nancy, Nancy, co ty wyprawiasz? Pomagasz obcemu pijanemu mężczyźnie, który może być groźnym złoczyńcą. – Krzyknęła cicho, gdy powóz ruszył. – Niech Bóg ma nas w opiece. Czy całkiem postradałaś zmysły?
– Ani trochę – odparła Nancy. Usiadła obok Gabriela i objęła go mocno ramieniem. Wolną ręką strzepnęła ze swojego żakietu i z płaszcza otulającego mężczyznę płatki śniegu, zanim mogły się roztopić i zmoczyć wełniane tkaniny. – Postępuję po prostu jak dobra Samarytanka. Zawieziemy tego nieszczęśnika do jego domu. – Zadygotał z zimna, więc dodała naglącym tonem: – Hester, proszę, podsuń pod jego stopy gorącą cegłę i podaj mi swój szal. Owinę nim drugą cegłę, żeby mógł trzymać ją przy ciele.
Hester wypełniła jej polecenie i wymamrotała pod nosem:
– Nic z tego nie rozumiem. Znasz tego człowieka?
– Nie, ale zapewnił mnie, że nie jest pijany. Powiedział, że go napadnięto. Boże, co za przygoda nas spotkała!
Hester prychnęła z potępieniem, ale Nancy bardziej przejmowała się stanem Gabriela, który stracił przytomność. Rana na głowie już nie krwawiła, a gdy Nancy przycisnęła palce do jego szyi, puls wydał się jej mocniejszy, choć może było to tylko jej pobożne życzenie.
– Uczyniłam dla niego tyle, ile mogłam – wyszeptała.
Przyklękła przy mężczyźnie i delikatnie położyła dłoń na jego piersi. Pocieszyło ją miarowe wznoszenie się i opadanie klatki piersiowej.
Podczas jazdy podtrzymywała go, żeby nie spadł z ławeczki. Na jej ustach pojawił się smutny uśmiech. Rzeczywiście, co za przygoda. Udzieliła pomocy nieznajomemu i odwoziła go do posiadłości Dell House, zaledwie kilka mil od jej dawnego domu, którego unikała od ponad dekady.
Jej upojne podekscytowanie się rozwiało. Wyjrzała przez okno. Śnieg wciąż padał. Na szczęście wiatr był zbyt słaby, by utworzyć zaspy, wiedziała jednak, że to w każdej chwili może się zmienić. Postąpiła nadzwyczaj nierozsądnie, porzucając główną drogę ze względu na tego obcego. Przypomniała sobie ich krótką rozmowę, jego nieoczekiwany błysk uśmiechu, który stopił jej gniew i przyspieszył bicie serca. Uświadomiła sobie teraz, że ten mężczyzna jest ogromnie czarujący.
Zerknęła na niego. Był posiniaczony, poobijany i niebezpiecznie przemarznięty. Aby powrócić do zdrowia, będzie potrzebował starannej opieki i pożywnego jedzenia. Nancy mogła mu to zapewnić. Była silna i opiekowanie się skrzywdzonymi ludźmi sprawiało jej przyjemność.
Otrząsnęła się gwałtownie z tych myśli. Co jej przychodzi do głowy? Los tego mężczyzny to nie jej sprawa. Nie wolno jej ulec współczuciu dla niego. Na Boga, czy przez minionych dwanaście lat niczego się nie nauczyła? Zadrżała i usiadła obok Hester, która poklepała ją po kolanie i powiedziała:
– Panno Nancy, masz zbyt współczujące serce. Trzeba było polecić oberżyście, żeby zabrał tego człowieka do siebie. Tam by się nim zaopiekowano.
– Może masz rację, ale tak stanowczo nalegał, żebym nikomu o nim nie wspomniała. Przyznaję, że chętnie powierzę go pieczy jego bliskich, tak abyśmy mogły kontynuować naszą podróż.
Jednakże, gdy w końcu dotarli do Dell House, nikt nie wybiegł z domu ani z zabudowań gospodarczych, by ich powitać. Budynek sprawiał wrażenie skromnej, lecz solidnej siedziby szlacheckiej. Był pogrążony w ciemności, z wyjątkiem migotliwego światła w półokrągłym okienku nad wejściem. Nancy, nie czekając, aż jej lokaj Robert zeskoczy z kozła, wysiadła z powozu, podeszła do drzwi i energicznie zastukała kołatką.
Odpowiedziała jej cisza.
Robert dołączył do niej. Kapelusz i ramiona miał obsypane śniegiem.
– Pani, wygląda na to, że w domu nikogo nie ma.
– Musi ktoś być. – Ponownie zastukała kołatką. – To na pewno tutaj?
– Tak, pani, to Dell House. Nazwa jest wyraźnie wyryta na słupie bramy.
W tym momencie rozległ się szczęk odsuwanych rygli i Nancy westchnęła z ulgą.
– Nareszcie – rzekła.
Przybrała pogodny wyraz twarzy, lecz cofnęła się zaskoczona, usłyszawszy dobiegające zza drzwi głośne kichnięcie.
Otworzył je mężczyzna trzymający wysoko w górze zapaloną lampę. Przedstawiał sobą nader żałosny widok, stojąc w progu w pończochach oraz kocu zarzuconym luźno na przygarbione ramiona. Miał zaspany wzrok, ciemną szczecinę zarostu na policzkach i potargane włosy, jakby przed chwilą zwlókł się z łóżka.
– Dobry wieczór, ja… – zaczęła Nancy, lecz przerwało jej następne głośne kichnięcie.
Mężczyzna wytarł nos wielką chustką.
– Przepraszam – rzekł głosem stłumionym przez tkaninę, w którym jednak wyraźnie pobrzmiewało zawstydzenie. – Przeziębienie! – zdołał wydusić, zanim przeszkodziło mu kolejne gwałtowne kichnięcie.
– No tak, rozumiem. Mamy w powozie rannego człowieka – oznajmiła Nancy. – Gabriela Shawa.
– Bojego bana!
– Tak, twojego pana. – Nancy poczuła ulgę, że ta kwestia zyskała potwierdzenie. – Trzeba jak najszybciej położyć go do ciepłego łóżka. Czy możesz…? – Urwała, widząc, że mężczyzna dostał teraz napadu kaszlu. – Czy jest tu ktoś inny, kto mógłby pomóc?
– Tylko ja – wydusił. – I jestem słaby jak pisklę.
Nancy w zamyśleniu wydęła usta.
– No cóż, w takim razie my musimy zając się twoim panem. Wskaż nam tylko drogę. – Wpatrzyła się obok niego w głąb pogrążonego w mroku korytarza. – Robercie, pójdź z nim i zapalcie tam kilka świec.
Odwróciła się i pomaszerowała z powrotem do powozu. Hester wyglądała przez otwarte drzwiczki.
– Pani, co się dzieje? – spytała. – Czy trafiłyśmy we właściwe miejsce?
– Och tak, ale jedyny służący jest ciężko przeziębiony i na nic się nie przyda. Będziemy musieli sami wnieść pana Shawa do domu.
Hester kiwnęła głową.
– Im wcześniej znajdzie się we własnym łóżku, tym lepiej.
Szczelniej owinęły Shawa płaszczem, a potem William i Robert zanieśli go do głównej sypialni. Sprawiała schludne wrażenie i Nancy spostrzegła, że łóżko jest zasłane, ale ogień w kominku wygasł i w pomieszczeniu panował dotkliwy chłód.
– Tak nie może być – orzekła. – Williamie, ty i Robert musicie poszukać podpałki i drew i rozniecić ogień, a jeżeli w kuchni pali się w piecu, ponownie ogrzejcie cegły i przynieście tutaj. Temu człowiekowi potrzeba jak najwięcej ciepła. – Machnęła ręką w kierunku służącego, który wprowadził ich do domu. – Weźcie go ze sobą, niech pokaże, gdzie wszystko znajdziecie.
Kiedy służący wyszli, odwróciła się do towarzyszki.
– Hester, chodź, musisz mi pomóc rozebrać go z mokrego odzienia.
– To nie jest zajęcie dla pani! Ja to zrobię – zaprotestowała Hester, ale Nancy ucięła szorstko:
– Sama nie dasz sobie rady, on jest ciężki.
Rozpięła guziki brudnej i przemoczonej koszuli. Razem zdjęły z Shawa ubranie, a potem Nancy ręcznikiem wiszącym przy umywalce roztarła jego przemarznięte kończyny, aby je trochę rozgrzać. Spostrzegła, że mężczyzna nie jest cherlakiem. Miał muskularną klatkę piersiową porośniętą gęstymi czarnymi włosami.
Nancy starała się nie przyciskać ręcznika zbyt mocno, aby nie urazić sińców pojawiających się już na ciele. Nic dziwnego, że trudno mu było iść. Pomogła Hester ubrać Gabriela w nocną koszulę i przykryła go kilkoma kocami, a potem zaczęła obmywać mu twarz.
Odrzuciła pomoc zaoferowaną przez Hester. Opiekowała się tym mężczyzną i czuła się za niego w pewnym sensie odpowiedzialna.
– Przynieś z mojego neseseru wodę lawendową – poleciła jej. – Spryskamy nią jego poduszkę. A wracając, wstąp do kuchni i przynieś też gorące cegły.
– Dobrze, pani, już idę. A jeśli cegły nie będą gotowe, mogę wlać gorącą wodę do kilku butelek po winie – powiedziała Hester, ruszając do drzwi.
– Tak, tak. Cokolwiek, co pomoże go rozgrzać.
Zostawszy sama z Shawem, Nancy wilgotną szmatką przemyła ranę na głowie. Delikatnie odgarnęła mu włosy z czoła i zmyła krew, a potem usunęła brud z reszty twarzy.
Drgnął, jakby zbudzony jej dotykiem, i otworzył oczy. Zauważyła, że są ciemnoniebieskie. Poruszył się niespokojnie w łóżku.
– Nic nie mów – szepnęła. Przysiadła na skraju łóżka i położyła dłoń na piersi Shawa. – Jesteś już bezpieczny.
Zaczął mamrotać coś niezrozumiale, wyraźnie podekscytowany. Nancy pospiesznie osuszyła mu twarz, nucąc łagodnie jak do kapryszącego dziecka. W końcu się uspokoił i skierował spojrzenie na nią, lecz zdawał się jej nie widzieć. Poczuła ucisk w gardle, który na moment odebrał jej oddech. Ogromnie pragnęła, żeby ten mężczyzna był świadom jej obecności.
Wysunął rękę spod koców, a ona ją ujęła.
– Bezpieczny – powtórzyła, uśmiechając się do niego.
Znieruchomiał, wciąż ze szklistym wzrokiem, ale ścisnął jej dłoń z zaskakującą siłą. Po chwili znów stracił przytomność, lecz Nancy się nie poruszyła. Nawet gdy wróciła Hester i włożyła pod koce gorące cegły owinięte flanelą, pozostała pochylona nad swoim podopiecznym.
– Chodź, panno Nancy. To nie wypada, żebyś siedziała na łóżku mężczyzny.
– Dlaczego? Przecież on nie zdaje sobie sprawy, że tu jestem – odparła. – No dobrze, przysuń dla mnie krzesło. Ale muszę pozostać przy nim. On chyba czerpie niejaką pociechę, trzymając mnie za rękę.
– I tak już uczyniła pani dla niego aż nazbyt wiele – wymamrotała Hester.
Nie dodała nic więcej, gdyż wrócili służący i zabrali się do rozpalenia ognia, który wkrótce zamigotał wesoło w kominku.
– Sądzę – mruknęła Hester – że teraz możemy już bezpiecznie powierzyć pana Shawa opiece jego sługi i podjąć naszą podróż. Chodźmy.
Ale Nancy nie ruszyła się z krzesła. Przeniosła wzrok z nieprzytomnego mężczyzny w łóżku na zbolałą postać służącego, który opierał się o ścianę, kaszląc i kichając.
– Och, chyba nie – odparła i ze smutnym uśmiechem w oczach spojrzała na towarzyszkę. – Naprawdę nie możemy zostawić tych dwóch nieszczęśników zdanych tylko na siebie nawzajem.
Gabriel wolno wydobywał się z głębokiej, mrocznej otchłani omdlenia. Uchylił powieki, ale zaraz je zmrużył, gdyż światło boleśnie raziło go w oczy, a najmniejszy ruch wywoływał tępy ból w głowie. W istocie, gdy odzyskał przytomność, uświadomił sobie, że całe ciało piekielnie go boli.
Leżał nieruchomo, nie usiłując przypomnieć sobie, co się stało, tylko czekając, aż wspomnienie samo powróci. Cicha, mroźna noc, lodowate zimno przenikające aż do kości. Pusta wąska droga wiodąca do Darlton, a potem nagle ruch dwóch ciemnych sylwetek napastników. Wziął ich za rozbójników, lecz oni mieli tylko odwrócić jego uwagę od kogoś, kto zaszedł go od tyłu i uderzeniem w głowę pozbawił przytomności. Następne, co pamiętał, to że leży na ziemi pośród drzew, a jakaś kobieta nakłania go natarczywie, żeby wstał.
Niechętnie otworzył oczy. Był w Dell House, w swojej sypialni. Przypuszczalnie ta kobieta przywiozła go tutaj, tak jak obiecała. Z pamięci wyłoniło się inne wspomnienie. Ktoś ocierał mu czoło wilgotną szmatką. Kojąca woń lawendy. Głos tej kobiety, tym razem łagodny, proszący go, aby się nie ruszał. Teraz Gabriel podjął wysiłek, by przypomnieć sobie więcej. Zamknął oczy i skupił się. Tak, ona szła w kierunku łóżka. Widział ją w świetle lampy, jej kobiecą figurę, czarne oczy, czerwień ust, lśniące czarne włosy. Pochyliła się nad nim z zatroskaną miną. Ta sama kobieta, która znalazła go w zagajniku. A może to wszystko mu się tylko przyśniło?
Usłyszał odgłos otwierania drzwi, ciche kroki i przy jego łóżku pojawił się Thoresby niosący tacę. Ten człowiek był dla niego kimś o wiele więcej niż tylko służącym. Gabriel uważał go za lojalnego przyjaciela.
– Witaj, Johnie – rzekł.
– Dzień dobry. Rad jestem, że wreszcie się pan ocknął.
Gabriel zmarszczył brwi.
– Leżałeś w łóżku. Obawiałem się, że zmogła cię grypa.
– Na szczęście to było tylko paskudne przeziębienie i już dochodzę do siebie.
Przysunął do łóżka stolik i postawił na nim tacę. Gabriel nieznacznie obrócił głowę i dostrzegł na tacy miseczkę z czymś podejrzanie przypominającym owsiankę. Jednakże nie to było obecnie najgorszym z jego zmartwień.
– Ale czułeś się zbyt chory, by wstać z łóżka.
– To było przed pięcioma dnami, panie.
– Aż tak dawno? – wykrzyknął Gabriel.
Spróbował usiąść i skrzywił się z bólu, który przeszył jego poobijane ciało.
Thoresby przyszedł mu z pomocą – delikatnie podtrzymał go za ramiona i poprawił poduszki. Gabriel oparł się o nie i wymamrotał podziękowanie. Zamknął oczy i odczekał, aż ból nieco zelżeje.
– Mogę podać laudanum, jeśli pan sobie życzy.
– Nie, proszę tylko o trochę wody – powiedział Gabriel.
Uparł się, by samemu trzymać szklankę, i chociaż ręce mu drżały, zdołał wypić kilka łyków. Kiedy skończył, był rad, że ma to już za sobą. Z zamkniętymi oczami opadł na poduszki.
– Johnie, była tu jakaś kobieta.
– Ach tak, pani Hopwood.
– To ona mnie tu przywiozła?
– Tak. I na pana widok poczułem wielką ulgę, chociaż ledwie zdołałem dowlec się do drzwi, kiedy zapukała. Wiedziałem, że nie powinienem był puścić pana samego.
– Do diaska, Johnie, byłeś zbyt chory, żeby na cokolwiek mi się przydać. Właśnie dlatego zostawiłem cię śpiącego w łóżku. Ta kobieta… czy przenocowała tutaj?
– O tak, panie – odrzekł Thoresby. – I wciąż tu jest.
– Jak to?!
– Niepodobieństwem było ją powstrzymać. Wmaszerowała do domu i od razu zaczęła wszystkim rządzić. Ja kaszlałem, kichałem i usiłowałem jakoś się pozbierać, a ona i jej słudzy położyli pana do łóżka. I natychmiast potem przygotowała pokoje dla siebie i swojej służącej, a jej lokaj i stangret także rozgościli się tu jak u siebie. Muszę szczerze przyznać, że bez niej nie poradziłbym sobie z opieką nad panem. Zapakowała mnie z powrotem do łóżka i oznajmiła, że sama wszystkiego dopilnuje. Powiedziała, że zapewne potrzebuję tylko wyleżeć się przez parę dni i znów stanę na nogi. A zanim pan powie, że powinienem był zaprotestować, niech pan wie, że próbowałem, daję słowo. Lecz ona odpowiedziała tylko, że mam trzymać się z dala od pana, na wypadek gdyby moja choroba była zaraźliwa. To wprost niesłychane! Jednak, prawdę mówiąc, przez pierwsze dwa dni rzeczywiście byłem zbyt słaby, by na cokolwiek się przydać.
Gabriel przyjął te wiadomości bez słowa komentarza. Popatrzył na tacę.
– Jak sądzę, ta kobieta uznała to za odpowiednie śniadanie dla rekonwalescenta?
Po raz pierwszy Thoresby nie śmiał spojrzeć mu w oczy.
– Tak. To owsianka. Tylko tym udawało się nam pana karmić przez minione dwa dni. Tym i odrobiną bulionu z kurczaka, który ona ugotowała.
– Pani Hopwood wydaje się bardzo sprytną kobietą – powiedział Gabriel oschłym tonem.
Thoresby pozwolił sobie na kpiący uśmieszek.
– Z pewnością pomogła nam wybrnąć z tych tarapatów. Gdyby nie natknęła się na pana w tamtym zagajniku, do rana zamarzłyby pan na śmierć. A potem przez pierwsze trzy dni ona i jej towarzyszka opiekowały się panem, kiedy ja mogłem tylko bezsilnie leżeć w łóżku.
– A przez ten czas nie było tu żadnych niepożądanych gości, nikt nie czaił się w pobliżu?
– Żadnej oznaki, by ktokolwiek podążył tutaj za panem. Na śniegu wokół domu były tylko ślady moje albo służących pani Hopwood. Przez ostatnich kilka dni mieliśmy tak obfite opady śniegu, że drogi stały się nieprzejezdne.
– Zatem musimy mieć nadzieję, że miejsce naszego pobytu pozostaje nieznane dla tych napastników. Jednak jeśli się zorientują, że przeżyłem, mogą zjawić się tutaj, szukając mnie – powiedział Gabriel. – Przebywanie tutaj jest zbyt niebezpieczne dla każdego oprócz nas dwóch. Możesz powiedzieć pani Hopwood, że jej pomoc nie jest już potrzebna.
– Mogę spróbować, ale ona nie wyjedzie, dopóki nie upewni się osobiście, że pan wyzdrowiał. Może gdyby zjadł pan kilka łyżek tej owsianki…
Gabriel przeklął go soczyście.
– Zabierz to ode mnie i przynieś mi moje zwykłe śniadanie. No, o co jeszcze chodzi?
– Te damy przejęły kuchnię. Odkąd przyjechały, tylko one przyrządzają wszystkie posiłki. Nie jestem pewien… – Widząc wściekłe spojrzenie Gabriela, Thoresby urwał i rzucił szybko: – Natychmiast pójdę i zajmę się tym. Z pewnością nie napotkam żadnych trudności.
– Lepiej, żeby tak było – powiedział Gabriel, mierząc go gniewnym wzrokiem. – A potem możesz pomóc mi wstać z łóżka. Jeżeli ty nie każesz tej przeklętej kobiecie wyjechać, ja to zrobię!
Dalsza część dostępna w wersji pełnej