Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
DOSTĘPNA OD 27 WRZEŚNIA 2016
Kolejne cudowne i inspirujące opowieści o św. Ojcu Pio!
Kiedy katolicka dziennikarka, Diane Allen, zbierała do swojej książki Módl się, ufaj i nie martw się opowieści o Ojcu Pio, była przekonana, że dotarła do wszystkich świadków jego życia. Bardzo szybko jednak się okazało, że Święty z Pietrelciny jeszcze nie odkrył przed nią swoich tajemnic. Kolejne cuda, uzdrowienia i poruszające historie spotkań, opisane przez nią nowe opowieści o Ojcu Pio pokazują, jak wielkim darem jest dla nas ten pokorny Sługa Boga.
Zawsze, gdy czytam świadectwa o Ojcu Pio, zastanawiam się, o ile straszniejszy byłby XX wiek, gdyby nie jego pokorna ofiara. Lekarze, którzy się nim opiekowali, oceniali, że każdego dnia z jego pięciu stygmatów wypływała filiżanka krwi... A przecież tak cierpiąc, jednocześnie był dowcipny, radosny, zwyczajny, o czym świadczą opowieści tysięcy osób, które go spotkały. Ich historie są dowodem na żywe i konkretne działanie Boga, który wszelkimi sposobami pragnie przybliżyć nas do Siebie.
Jolanta Winiarska, „Dobry Tydzień”
W XX wieku, epoce coraz powszechniejszego ateizmu oraz kultu „postępu” i cielesności, Pan Bóg w specyficzny sposób zadrwił z ludzkiej pychy, zsyłając Ojca Pio – świętego w stylu średniowiecznym, o którym zapewne słyszeliśmy albo czytaliśmy nie raz. Książka Diane Allen daje nam jednak coś więcej. Jest tu krew, pot i łzy, ale też uśmiech; słodycz obok goryczy i bólu; a nade wszystko mocna Wiara, słodka Nadzieja i piękna, wszechogarniająca Miłość! Po tej lekturze trudno przejść obojętnie nie tylko obok tej świętej postaci, ale też „wymigiwać się” od wiary w Boga. Autorka wykonała potężną pracę. Ku większej chwale Boga i w trosce o zbawienie dusz!
Bogusław Bajor, redaktor naczelny „Przymierza z Maryją”
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 745
Originally published under the title Pray, Hope, and Don’t Worry: True Stories of Padre Pio (vol. 2)
Copyright © 2015 by Diane Allen
Copyright © for the Polish translation by Wydawnictwo Esprit 2016
All rights reserved
NA OKŁADCE: © Fototeca/ Leemage/ Eastnews
REDAKCJA: Agnieszka Frankiewicz,
Monika Marczyk, Justyna Suchecka
ISBN 978-83-65349-85-9
Wydanie I, Kraków 2016
Wydawnictwo Esprit Sp. z o.o.
ul. Przewóz 34/100, 30-716 Kraków
tel./fax 12 267 05 69, 12 264 37 09, 12 264 37 19
e-mail: [email protected]
Księgarnia internetowa: www.esprit.com.pl
SKŁAD WERSJI ELEKTRONICZNEJ: Marcin Kapusta
konwersja.virtualo.pl
Chcę wraz z wami podziękować Panu, że dał nam, naszemu pokoleniu, w tym strasznym wieku, drogiego Ojca [Pio]. W swej miłości do Boga i braci stał się on znakiem wielkiej nadziei1.
św. Jan Paweł II
Bóg wynosi różnych świętych w różnych czasach, zależnie od potrzeb Kościoła lub błędów danej epoki. Bardzo często są oni obecni w najczarniejszych chwilach historii człowieka, aby dawać świadectwo pełnej miłości obecności Boga na świecie. W I wieku św. Paweł z Tarsu został wybrany, by rozpowszechniać wieść o Ewangelii Chrystusa. W V wieku św. Augustyn jako biskup Hippony walczył z ówczesnymi herezjami, zwłaszcza z donatyzmem. Swoją książką zatytułowaną Państwo Boże przyczynił się także do tego, że chrześcijaństwo zatriumfowało nad pogaństwem.
W VI wieku św. Benedykt powołał do życia własny model zachodniego monastycyzmu, który położył podwaliny pod ruch monastyczny w Europie. Święty Bernard z Clairvaux w XII wieku przyczynił się do wprowadzenia cysterskiej reformy życia klasztornego i w swoich pismach pokazał nam prawdziwe oddanie świętemu człowieczeństwu Jezusa. Dzięki swoim traktatom mistycznym zyskał sobie miano „miodopłynnego doktora Kościoła”.
Święty Karol Boromeusz w XVI wieku samodzielnie doprowadził do szczęśliwego zakończenia soboru trydenckiego, a resztę swojego życia spędził w północnych Włoszech i Szwajcarii, wcielając w życie postanowienia soboru poprzez synody i wizytacje kanoniczne. W wieku oświeconym, gdy rozum górował nad wiarą, Bóg wysłał niewykształconego świętego, Jana Marię Vianneya, by zawstydził uczonych.
Nasze zaś czasy zostały pobłogosławione świadectwem św. Jana Pawła II oraz bł. Matki Teresy z Kalkuty. Pod koniec swojego życia papież Jan Paweł II ubolewał nad statusem sakramentu pokuty. Twierdził, że nasza kultura zatraca poczucie tego, czym jest grzech.
Święty Ojciec Pio z Pietrelciny otrzymał specjalne powołanie – został wezwany, by w sakramencie pokuty docierać do grzesznych i zagubionych. Każdego dnia przez wiele godzin niósł przebaczenie i uzdrowienie tym, którzy pragnęli się pojednać z Bogiem. Ludzie przybywali do niego ze wszystkich zakątków świata, prosząc go o duchową radę. Jako spowiednik Ojciec Pio był wyjątkowy pod wieloma względami; wyróżniał się zwłaszcza zdolnością czytania w sercach i darem głębokiego wglądu w ludzkie dusze.
Pewien prawnik z Mediolanu wyspowiadał się kiedyś Ojcu Pio i powiedział mu, że przestał chodzić na Mszę. Ojciec Pio poprosił go wtedy o odejście od konfesjonału. Prawnik się oburzył, ale z czasem zrozumiał, że Ojciec Pio miał rację. Opuszczanie niedzielnej Mszy Świętej było naprawdę poważnym zaniedbaniem. Prawnik nie tylko powrócił więc do sakramentów, lecz także zaczął codziennie przyjmować komunię świętą.
Życie Ojca Pio było całkowicie podporządkowane jego miłości do Boga i bliźniego. Często jednak krytykowano go za surowość, jaką okazywał w konfesjonale. Pewnego razu odpowiedział na te zarzuty: „Nigdy nie straciłem żadnego ze swoich duchowych dzieci. Wszystkim im towarzyszę w swych modlitwach”. I to była prawda. Modlitwy Ojca Pio, a niejednokrotnie także jego dobrowolne umartwienia i cierpienia, sprowadzały zagubione owce z powrotem do owczarni. Przypomina się tutaj pierwsza zapisana wypowiedź Jezusa w Ewangelii św. Marka: „Czas się wypełnił i bliskie jest królestwo Boże. Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię!”2.
Dziś słyszymy wiele pięknych i inspirujących opowieści o życiu i duchowości Ojca Pio. Wydaje się, że z biegiem czasu jest ich coraz więcej. Świadczy o tym niniejsza książka, w której z miłością zebrali je Diane i Ron Allenowie. Przez wiele lat kontaktowali się oni z osobami, które odwiedziły San Giovanni Rotondo i spotkały Ojca Pio.
Na koniec jedno spostrzeżenie. Chociaż Ojciec Pio w czasie modlitwy doświadczał głębokich stanów mistycznych, jego ulubioną modlitwą był różaniec, który odmawiał nieustannie. Kiedyś powiedział, że odmawia trzydzieści pięć różańców dziennie. Gdy zapytano go, jak to możliwe, odrzekł: „Mogę robić więcej niż jedną rzecz naraz”.
Mam wielką nadzieję, że ta książka zbliży wielu do Ojca Pio, a poprzez niego – do Boga.
Wielebny Ojciec Edward Steriti OCSO
Opactwo św. Józefa, Spencer, Massachusetts
Gdzie mógłbym lepiej służyć Ci, o Panie, jeśli nie w krużganku zakonnym i pod flagą Biedaczyny z Asyżu?3
św. Ojciec Pio
Francesco Forgione (Ojciec Pio) urodził się w Pietrelcinie we Włoszech 25 maja 1887 roku, a następnego dnia został ochrzczony. Jego narodziny zostały zarejestrowane w ratuszu w Pietrelcinie, a na dokumentach podpisało się dwóch świadków – szewc oraz mieszkający w okolicy rolnik. Był przy tym również ojciec Francesca, Grazio Maria Forgione, ale nie mógł zostać oficjalnym świadkiem, ponieważ jako człowiek niepiśmienny nie był w stanie się podpisać.
Gdy Francesco miał zaledwie pięć lat, oddał swoje życie Bogu. Był dzieckiem poważnym, skłonnym do refleksji i przede wszystkim wyjątkowo wrażliwym na sprawy duchowe. Jako młodzieniec asystował proboszczowi w Pietrelcinie przy ołtarzu. Posługując w kościele, był sumienny i uważny.
Rodzice Francesca, Grazio i Giuseppa Forgione, byli głęboko religijni i dołożyli wszelkich starań, by zaszczepić wartości duchowe swoim pięciorgu dzieciom. Gdy po latach Giuseppa wspominała Francesca, powiedziała: „Kiedy dorastał, nigdy nie zrobił niczego złego. Nie sprawiał kłopotów i zawsze był mi posłuszny”.
Francesco bardzo wcześnie poczuł powołanie do stanu duchownego. Jako chłopiec usłyszał kazanie ojca Giuseppego (Peppina) Orlanda o św. Michale Archaniele. Słowa zakonnika stały się dla niego wielkim natchnieniem. Po latach Ojciec Pio miał powiedzieć, że owo kazanie było jednym z czynników, które wpłynęły na jego decyzję o wstąpieniu do stanu duchownego.
Francesco postanowił starać się o przyjęcie do zakonu kapucynów, gałęzi zakonu franciszkańskiego, która ściśle przestrzega reguły św. Franciszka z Asyżu. Klasztor kapucynów znajdował się w mieście Morcone. Był oddalony tylko o trzydzieści kilometrów od domu Francesca w Pietrelcinie, ale wtedy uważano to za sporą odległość.
Wuj przyszłego Ojca Pio porozmawiał w tej sprawie z proboszczem Pietrelciny, księdzem Salvatorem Pannullo. Ksiądz Pannullo napisał list do prowincjała klasztoru kapucynów w Foggii i dowiedział się, że w klasztorze św. Filipa i św. Jakuba w Morcone nie ma już wolnych miejsc dla nowicjuszy. Wuj doradził wtedy Francescowi, żeby ten zgłosił się do klasztoru benedyktynów w Montevergine. Zaproponował mu też zakon redemptorystów w Sant’Angelo a Cupolo. Jednak Francesco z całego serca pragnął zostać kapucynem i postanowił poczekać, aż otworzą się przed nim drzwi klasztoru w Morcone.
W święto Trzech Króli, 6 stycznia 1903 roku, piętnastoletni Francesco Forgione wstąpił do nowicjatu kapucynów w Morcone, żeby rozpocząć formalne przygotowanie do życia zakonnego. Przydzielono mu celę numer 28, nad której drzwiami widniał cytat z Pisma Świętego: „Umarliście bowiem i wasze życie jest ukryte z Chrystusem w Bogu” (Kol 3, 3). Te słowa symbolizowały nowe życie Francesca, który wybrał śmierć dla świata i wszystkich ziemskich spraw. W klasztorze w Morcone miał pozostać ukryty z Chrystusem. Znał wartość życia w ukryciu. Tego właśnie wyczekiwał z utęsknieniem. Teraz składał swoje życie w ręce Boga, nie należało już do niego. Jego więzy ze światem zostały na zawsze zerwane.
W habit kapucyńskiego nowicjusza obleczono go 22 stycznia. Zamienił swój świecki ubiór na brązową franciszkańską szatę z kapturem i szkaplerzem. Będzie ją nosił przez następnych sześćdziesiąt pięć lat. W chwili święcenia zmieniono mu także imię nadane na chrzcie – Francesco Forgione stał się bratem Pio z Pietrelciny.
Roczny nowicjat w Morcone stanowił okres próby i był czasem, kiedy przełożeni wspólnoty kapucyńskiej z uwagą obserwowali nowicjuszy, by sprawdzić, czy mają powołanie do życia zakonnego. Dla nowicjuszy był to zaś czas na rozeznanie, ponieważ modlili się i rozmyślali nad swoim powołaniem.
Nowicjusze w Morcone studiowali Regułę św. Franciszka, Pismo Święte oraz konstytucje zakonu kapucynów. W środku nocy wstawali na wspólną modlitwę na chórze. Siedem razy dziennie recytowali Boskie Oficjum. Nocami, po modlitwach, bracia studenci gromadzili się na kontemplacji przed Najświętszym Sakramentem. Brat Pio jako przedmiot swojej medytacji zawsze wybierał Mękę Chrystusa.
Życie w nowicjacie u kapucynów w Morcone było proste i surowe. Wspólnota dokładnie naśladowała franciszkański sposób życia. Wspierano wszystko, co sprzyjało stawaniu się ubogim w duchu, pokucie i wyrzeczeniom. Surowy program był trudny, wymagający i służył oddzieleniu słabych od silnych. Dla wielu nowicjuszy rygory takiego życia okazały się zbyt ciężkie, więc odeszli z własnej woli.
Klasztor w Morcone nie był ogrzewany i w miesiącach zimowych studenci musieli znosić dotkliwe zimno. Nie było niczym niezwykłym zobaczyć rano po obudzeniu, że woda w umywalkach całkowicie zamarzła. Nowicjuszom wolno było nosić tylko jedną wełnianą koszulę pod habitem i mieć w łóżku jeden koc. Kiedy Ojciec Pio wspominał po latach te czasy, mówił, że podczas nowicjatu najtrudniej było mu znieść właśnie ten chłód.
W Morcone pracę i codzienne obowiązki wykonywano w ścisłym milczeniu. Chociaż każdej doby kilkakrotnie przewidziano czas, w którym nowicjusze mogli ze sobą rozmawiać, przez większość dnia zachowywano milczenie. Ciche otoczenie uważano za ważne dla podtrzymania wewnętrznego ducha modlitwy i wspólnoty z Bogiem. Nad drzwiami prowadzącymi do klasztornego korytarza wisiał wielki znak z napisem „C i s z a”. Miał on stanowić nieustanne przypomnienie dla nowicjuszy. Brata Pio zawsze pociągało wewnętrzne odosobnienie, więc cisza panująca w klasztornych murach bardzo mu służyła.
W odniesieniu do nabożnego milczenia, właściwego dla życia kontemplacyjnego, warto przypomnieć piękne słowa św. Pawła od Krzyża:
Pamiętaj, że twoja dusza jest świątynią Boga żywego. K r ó l e s t w o B o ż e j e s t w t o b i e. Dniem i nocą staraj się pozostać prostym i łagodnym, spokojnym i cichym, wolnym od rzeczy stworzonych, abyś odnalazł swoją radość w Panu Jezusie. Ukochaj milczenie i samotność, nawet kiedy jesteś w tłumie albo gdy pochłania cię praca. Fizyczne odosobnienie jest dobrą rzeczą, o ile wspierają je modlitwa i świątobliwy żywot, ale o wiele lepsze jest odosobnienie serca – wewnętrzna pustynia, na której twój duch może się całkowicie zanurzyć w Bogu oraz usłyszeć i smakować słowa życia wiecznego.
Mistrzem nowicjatu w Morcone był ojciec Tommaso z Monte Sant’Angelo. Uważał on brata Pio za wzór do naśladowania dla innych nowicjuszy. Brat Pio był bowiem dojrzały, pobożny, odpowiedzialny i oddany. Nawet jako student w nowicjacie wydawał się nad wiek poważny w swoim życiu religijnym. Ojciec Tommaso powiedział o Ojcu Pio:
Był wzorem nowicjusza. W niczym nie zaniedbywał przestrzegania zasad i był dokładny we wszystkim, tak że nigdy nie zasłużył na naganę. Był całkiem inny niż pozostali bracia studenci.
Ojciec Tommaso obawiał się o zdrowie brata Pio, który był chorowity i wychudzony. Martwił się też jego słabym apetytem i nalegał, żeby więcej jadł. Posiłki w klasztorze były z reguły dosyć skromne, niemniej jednak jedzenie sprawiało bratu Pio wielką trudność i schodzenie do klasztornego refektarza, gdzie bracia jadali, okazało się dla niego ciężką próbą. Zjedzenie wszystkiego, co mu podano, było niemal niemożliwe. Nikt nie był pewien, dlaczego tak jest. Brat Pio często próbował oddać część swojego posiłku innym nowicjuszom i starał się robić to tak, by nie zwrócić na siebie uwagi przełożonego klasztoru.
W Morcone bratu Pio powierzono obowiązek pomagania jednemu z młodszych nowicjuszy, bratu Angelicowi. Każdego dnia przez trzy miesiące brat Pio odwiedzał go w jego celi i uczył Reguły św. Franciszka oraz konstytucji zakonnych. Starał się, jak mógł, pomóc bratu Angelicowi, bo zdał sobie sprawę, że nie jest on pewien swojego powołania. Młodemu nowicjuszowi, mającemu wówczas piętnaście lat, sprawiało trudność przystosowanie się do klasztornego życia. Brat Angelico napisał:
Z niecierpliwością wyczekiwałem godziny wyznaczonej przez mistrza nowicjatu, by brat Pio pokrzepił mnie słowami dobrego współbrata. […] Wciąż zachowuję w sercu pamięć o życzliwości i słodyczy brata Pio, który od tamtej pory jawił mi się jako przeniknięty głęboką, wyraźną pobożnością, zdolną podbijać serca innych […]. My, wszyscy nowicjusze, byliśmy pełni podziwu dla jego nienagannego zachowania oraz tego, jak duże wrażenie robił na wszystkich, którzy się z nim zetknęli.
Dzięki pomocy brata Pio młody nowicjusz wytrwał w swoich studiach. W końcu uzyskał też święcenia kapłańskie i otrzymał imię ojca Angelica da Sarno.
Brat Pio zachęcał do wytrwałości również innego nowicjusza, Giovanniego Di Carlo, który uznał, że życie w nowicjacie jest zbyt ciężkie i surowe, więc zaczął się przygotowywać do odejścia. Brat Pio odbył z nim rozmowę i zachęcił go do pozostania. Przypomniał Giovanniemu, że wielu ludzi podjęło wyrzeczenia, by mógł on wstąpić do nowicjatu w Morcone. Powiedział, aby pomyślał o swoich najbliższych i o ich pragnieniu, by mu się powiodło. „Wiem, że z pomocą Maryi Dziewicy i św. Franciszka przywykniesz do tego życia” – rzekł brat Pio. Giovanni ponownie wszystko przemyślał i postanowił zostać. Po otrzymaniu święceń zakonnych wspominał krzepiące słowa Ojca Pio i był mu głęboko wdzięczny.
Pod koniec rocznego nowicjatu, 25 stycznia 1904 roku, brat Pio został wysłany do Sant’Elia a Pianisi, gdzie kontynuował przygotowanie do kapłaństwa. Czekało go jeszcze sześć lat nauki, podczas których mieszkał po kolei w pięciu różnych klasztorach na terenie swojej prowincji kapucyńskiej. Były to lata formacji, nauki, przygotowania i oczyszczenia. Program zajęć obejmował kursy logiki, retoryki, prawa kanonicznego, Pisma Świętego, filozofii, historii Kościoła oraz teologii.
Brat Raffaele był aspirantem w Sant’Elia a Pianisi, kiedy poznał brata Pio. Przez rok mieszkali w tym samym klasztorze. Później, kiedy brat Raffaele wspominał swój pobyt w Sant’Elia, powiedział:
Choć byłem młody i nie wiedziałem zbyt wiele na temat cnoty, widziałem w bracie Pio to, co odróżniało go od innych studentów. Zawsze gdy go spotykałem na korytarzu, na chórze, w zakrystii czy w ogrodzie, był pokorny, opanowany i milczący, nie było więc ryzyka, że wypowie choć jedno niepotrzebne słowo.
Chociaż Ojciec Pio zachowywał rezerwę, nie oznaczało to wcale, że był ponury. Jego współbracia zauważyli, że miał świetne poczucie humoru i lubił od czasu do czasu robić razem z nimi psikusy. Był też przyjazny i łatwo nawiązywało się z nim kontakt.
Gdy ojciec Leone wspominał czasy, w których był studentem u kapucynów, napisał:
Gdy studiowaliśmy w Sant’Elia, brat Pio zawsze zachowywał ducha nowicjatu. […] Nigdy nie słyszałem, by narzekał na marne jedzenie, choć klasztor mógł zapewnić nam coś lepszego. Nigdy nie krytykował poczynań przełożonych, a kiedy robili to inni, to albo ich upominał, albo odchodził. Nigdy nie skarżył się na zimno, które było bardzo dotkliwe, ani na to, że dostawaliśmy mało pościeli. Jednak tym, co najbardziej mnie uderzyło w bracie Pio, było jego umiłowanie modlitwy.
Ojciec Leone zauważył, że brat Pio zawsze w terminie kończył zadane lekcje. Często się zastanawiał, jak mu się udaje znaleźć czas na naukę, wydawało się bowiem, że zawsze się modli. Ojciec Leone stwierdził:
[…] często wchodziłem do jego celi i prawie zawsze spotykałem go, jak klęczał i modlił się. Miał wtedy czerwone od płaczu oczy. Mogę więc powiedzieć, że był studentem ciągłej modlitwy, wyrażanej we łzach. Wystarczyło popatrzeć na jego oczy, aby sobie uświadomić, że łzy były w jego życiu czymś zwyczajnym4.
Ojciec Antonino, jeden z nauczycieli w Sant’Elia a Pianisi, także zauważył, że brat Pio w czasie modlitwy zalewał się łzami. Miał przy sobie w kaplicy chusteczkę, która zazwyczaj była mokra od łez. Ojciec Antonino zastanawiał się, dlaczego ten dobry brat płacze. Poprosił go o wyjaśnienie, ale brat Pio unikał odpowiedzi. Pewnego dnia ojciec Antonino zaczął go naciskać. Brat Pio w końcu wyznał: „Płaczę nad swoimi grzechami i grzechami ludzkości”. Bracia, którzy razem z nim studiowali, świetnie wiedzieli, że zwykł ronić łzy podczas modlitwy, i niektórzy dokuczali mu z tego powodu.
W latach przygotowania do kapłaństwa zdrowie brata Pio stale się pogarszało. Miewał między innymi wysoką gorączkę, bóle w klatce piersiowej, bóle głowy, problemy z oskrzelami, zawroty głowy, przewlekły, silny kaszel, zaburzenia trawienia i zmagał się z osłabieniem. Często objawy występowały nagle i znikały w tak samo tajemniczy sposób, jak się pojawiły. Leki, które mu ordynowano, nie przynosiły żadnej ulgi, podobnie jak zalecone leżenie w łóżku. Jego lekarzom nigdy nie udało się znaleźć zadowalającego wyjaśnienia ani dojść do jakichkolwiek ostatecznych wniosków w sprawie jego złego stanu zdrowia. Wiele lat później Ojciec Pio wyznał ojcu Agostinowi Danielemu: „Choroby, których doświadczyłem w młodości, wynikały częściowo z pewnego rodzaju duchowego ucisku”.
Brat Pio zachorował tak bardzo, że jego przełożeni w zakonie byli przekonani, iż nie dożyje dnia święceń. „Nigdy nie chciałem być nikim innym niż kapłanem” – powiedział brat Pio – „ale jeśli Bóg odwołuje mnie z tego życia, przyjmę to”. Z powodu jego słabego zdrowia przełożeni często wysyłali go do domu w Pietrelcinie na tymczasowy urlop. Mieli nadzieję, że powietrze w rodzinnych stronach i czuła opieka matki pomogą mu odzyskać siły. W czasie jego nieobecności nauczyciele i inni bracia studenci tęsknili za nim i wyczekiwali jego powrotu.
Brat Pio nieustannie wywierał dobre wrażenie na tych, którzy się z nim zetknęli. Ojciec Bernardino, jeden z jego wykładowców, powiedział:
Miałem Ojca Pio wśród studentów w Montefusco. Nie wybijał się w nauce. Miał raczej średnie zdolności. Wyróżniał się jednak zachowaniem. Wśród pogodnych i hałaśliwych kolegów studentów był cichy i spokojny. Taki był również w czasie rekreacji: zawsze pokorny, cichy, posłuszny5.
Nauczyciele i studenci podziwiali brata Pio za jego liczne cnoty, nie zdawali sobie jednak sprawy z tego, że jego życie ma także nadprzyrodzony wymiar. Młody zakonnik starał się bowiem ukrywać swoje mistyczne doświadczenia – i najwyraźniej mu się to udawało. Kiedy później ojciec Agostino wypytywał Ojca Pio o jego niebiańskie wizje, dowiedział się, że wiele nadprzyrodzonych zjawisk, jakie były jego udziałem, zaczęło się wkrótce po jego wstąpieniu do nowicjatu.
Gdy brat Pio miał osiemnaście lat, po raz pierwszy doświadczył bilokacji. Uczył się wówczas w Sant’Elia a Pianisi. Pewnego wieczora modlił się w klasztornej kaplicy, kiedy nagle w tej samej chwili znalazł się w odległym mieście przy łóżku konającego. Brat Pio modlił się razem z tym człowiekiem i pocieszył go. Po pewnym czasie spostrzegł, że znów jest w klasztornej kaplicy. Był bardzo zdezorientowany tym wydarzeniem i nie miał pojęcia, co właściwie się stało. Z czasem zaczął to pojmować. W przyszłości miał doświadczać bilokacji wielokrotnie.
Istnieje także dowód na to, że pierwsze udokumentowane cudowne uzdrowienie za wstawiennictwem Ojca Pio miało miejsce, kiedy jako brat student przebywał w Montefusco. Chodziło o natychmiastowe uzdrowienie Darii Scocci, matki Mercuria, jednego z najbliższych przyjaciół Ojca Pio. Daria znała brata Pio od dziecka, przyjaźniła się też z jego rodziną.
Ponieważ w pobliżu klasztoru w Montefusco rosło wiele drzew kasztanowych, brat Pio czasami przynosił Darii trochę kasztanów. Ona zaś, dlatego że bardzo go szanowała, przechowywała torby, w których je przynosił. Pewnego dnia Daria uległa strasznemu wypadkowi. Proch strzelniczy, który mieli w domu, wybuchł jej prosto w twarz, powodując oparzenia głowy i klatki piersiowej. Daria poczuła rozdzierający ból i prawie wpadła w panikę. Pobiegła, chwyciła jedną z toreb po kasztanach i przyłożyła ją do twarzy. Ból i oparzenia natychmiast ustąpiły. Po tym, jak brat Pio otrzymał święcenia kapłańskie, miało się pojawić o wiele więcej świadectw potwierdzających jego dar uzdrawiania.
Brat Pio nieustannie przykładał się do studiów. Chociaż jego zdrowie nadal było niepewne, on wytrwał. 27 stycznia 1907 roku złożył uroczystą profesję zakonną. W ten sposób, jako kapucyn i franciszkanin, ostatecznie i na zawsze poświęcił się Bogu. Powiedział:
Ja, ojciec Pio z Pietrelciny, ślubuję Bogu Wszechmogącemu, najświętszej Maryi zawsze Dziewicy, Świętemu Ojcu Franciszkowi, wszystkim świętym i Tobie, Ojcze, zachowywać Regułę Braci Mniejszych, zatwierdzoną przez papieża Honoriusza, żyjąc w posłuszeństwie, bez własności i w czystości6.
Wiele lat później Ojciec Pio wspominał, jak został wezwany do życia jako kapucyn. Rozmyślając nad swoim powołaniem do kapłaństwa, napisał:
Ach, moje biedne serce! Zawsze płonące miłością do Wszystkiego i do w s z y s t k i e g o, podczas gdy je wylewałem, choć przecież niewinnie i nieświadomie, na stworzenia, które mi się podobały i były dla mnie miłe. On czuwał zawsze nade mną, wewnątrz karcił mnie, upominał, po ojcowsku […] był to głos kochającego ojca, który szeptał na ucho i do serca syna, aby odłączył się całkowicie od gliny, od błota, i dogłębnie oddał się całkowicie Jemu.
[…] poprzez słowa słodkie i łagodne przywoływał go do siebie, chciał go uczynić całego swoim.
[…] uśmiechał się, zapraszał do innego życia, dawał mi do zrozumienia, że pewną przystanią, schronieniem pokoju dla mnie były zastępy wojska kościelnego.
Gdzie mógłbym lepiej służyć Ci, o Panie, jeśli nie w krużganku zakonnym i pod flagą Biedaczyny z Asyżu? […]
A wtedy czułem dwie siły w swoim wnętrzu, które ścierały się i rozdzierały mi serce. Świat, który pragnął mnie dla siebie, i Bóg, który wzywał mnie do nowego życia. Mój Boże! Któż mógłby opowiedzieć o tym wewnętrznym męczeństwie, które się we mnie dokonywało?
Samo wspomnienie tej wewnętrznej walki dokonującej się wtedy w moim wnętrzu mrozi mi krew w żyłach, a od tego czasu minęło albo właśnie mija dwadzieścia lat. […]
Zawsze chciałem być Tobie posłuszny, ale życie udaremniało mi to. Wolałem umrzeć niż nie dopełnić Twego wołania.
Ale Ty, Panie, który pozwoliłeś, abym doświadczył wszystkich skutków prawdziwego opuszczenia, ja, Twój syn, w końcu się pojawiłeś, wyciągnąłeś potężną dłoń i poprowadziłeś mnie tam, dokąd mnie wcześniej wzywałeś. Chwała Ci nieskończona i podziękowanie, o mój Boże.
Ale Ty w tym miejscu umieściłeś mnie przed oczyma wszystkich i powierzyłeś od tego momentu swojemu synowi misję bardzo odpowiedzialną: misję, która jest wiadoma tylko Tobie i mnie7.
Mając dwadzieścia trzy lata, 10 sierpnia 1910 roku, Ojciec Pio otrzymał święcenia kapłańskie z rąk biskupa Paola Schinosiego w kaplicy Najświętszej Maryi Panny w katedrze w Benewencie. Przypadał właśnie dzień św. Wawrzyńca Męczennika. Na uroczystości byli obecni matka Ojca Pio, jego wuj oraz proboszcz parafii w Pietrelcinie, ksiądz Salvatore Pannullo.
Brat Pio, który od tego czasu miał być znany jako Ojciec Pio, po południu powrócił do Pietrelciny. Gdy wjeżdżał do rodzinnego miasta, został powitany przez mieszkańców, którzy zebrali się wzdłuż ulic i czekali na niego. Pełni radości, zaczęli wznosić wesołe okrzyki. Orkiestra wynajęta przez bratową Ojca Pio zagrała na jego cześć. Świętowano cały wieczór. Giuseppa z miłością przygotowała smaczny posiłek dla wszystkich zebranych. Ojciec Pio do końca życia wspominał z wielką radością piękny dzień swoich święceń.
Michele, brat Ojca Pio, i jego ojciec, Grazio, nie mogli uczestniczyć w święceniach. Obaj wyjechali do Stanów Zjednoczonych. Grazio pracował tam, aby zarobić na opłacenie zakonnej edukacji syna. Ojciec Pio zawsze był głęboko wdzięczny ojcu za to poświęcenie. Często mówił o tym innym: „Mój ojciec dwa razy przemierzył ocean, żebym mógł się kształcić na księdza”. Zawsze kiedy o tym wspominał, jego oczy napełniały się łzami.
W dzień święceń syna Grazio był obecny duchem przy swojej rodzinie. Zorganizował uroczystość z udziałem kolegów, którzy pracowali z nim w dzielnicy Jamaica w Nowym Jorku. Grali na mandolinie, śpiewali włoskie piosenki i wspólnie się radowali na cześć Ojca Pio.
W niedzielę 14 sierpnia 1910 roku w kościele Matki Bożej Anielskiej w Pietrelcinie Ojciec Pio odprawił swoją pierwszą Mszę Świętą. Kazanie wygłosił tego dnia ojciec Agostino. Na pamiątkę święceń Ojciec Pio rozdawał obrazki z wypisaną myślą:
Jezu. Tchnienie mego życia – dzisiaj cały drżący – unoszę Cię – w tym misterium miłości – niech z Tobą będę dla świata – Drogą, Prawdą i Życiem – a dla Ciebie świętym kapłanem – żertwą doskonałą8.
Słowa, które Ojciec Pio napisał na obrazkach upamiętniających swoją Mszę prymicyjną, są pod wieloma względami prorocze. Modlił się nie tylko o to, by być dla Jezusa świętym kapłanem, ale też o to, by stać się ofiarą – d o s k o n a ł ą o f i a r ą. Wiemy, że Jezus przyjął tę ofiarę. Zaledwie miesiąc później, we wrześniu 1910 roku, Ojciec Pio otrzymał niewidzialne stygmaty. Wtedy po raz pierwszy doświadczył bólu Chrystusowych ran. Znaki ukrzyżowania czasem były widoczne na jego ciele, czasem zaś nie. W 1918 roku rany przestały znikać.
Jezus wie, że całe moje życie poświęciłem Jemu i Jego cierpieniom.
św. Ojciec Pio
Modlitwa była kluczowym elementem w życiu Ojca Pio i gwarantowała powodzenie jego misji. Stanowiła jedno z jego codziennych zajęć, poświęcał jej także wiele godzin nocnych. Uważał ją za swój szczególny obowiązek i to właśnie modlitwa zwróciła uwagę całego świata na Ojca Pio. Bez względu na to, czy stał przy ołtarzu, czy przebywał w swojej celi lub w klasztornym ogrodzie, czy jego dłonie były złożone do modlitwy, czy też trzymały różaniec – całym światem był dla niego Bóg, którego należy kontemplować, wychwalać, błagać i zjednywać. Jego życie było przede wszystkim przepełnione modlitwą, nieustanną rozmową z Bogiem.
Ojciec Fernando da Riese Pio X
Kiedy Ojciec Pio (Francesco Forgione) był dzieckiem i dorastał w Pietrelcinie, mieszkał z rodziną w maleńkim domu przy Vico Storte Valle (przy ulicy Krzywa Dolina) numer 32. Był to kamienny domek z trzcinowym stropem, bardzo podobny do innych budynków w okolicy. W takich domach mieszkali biedni ludzie, którzy często z trudem walczyli o przetrwanie.
Rodzina Forgione miała niewielkie gospodarstwo w pobliskiej wsi Piana Romana. Należały do niego winnica i kilka pól. Pewnego dnia ojciec Francesca, Grazio Forgione, postanowił na swojej ziemi w Piana Romana wykopać studnię. Wkopał się na trzy metry, ale nie udało mu się trafić na wodę. Z każdą kolejną próbą Grazio był coraz bardziej sfrustrowany. Francesco, który był wówczas małym chłopcem, obserwował daremne wysiłki taty. „Ojcze, nie znajdziesz tutaj wody” – powiedział w końcu. Potem wskazał miejsce w niedalekiej odległości i dodał: „Ale znajdziesz ją, jeśli będziesz kopać tam”. Grazio nie był przekonany o tym, że Francesco ma rację. „ Synu, dlaczego mam wierzyć w to, co mówisz? Skąd mam wiedzieć, że znajdę tam wodę?” – zapytał. „Zobaczysz” – odparł Francesco. Grazio zdał sobie sprawę, że nie ma nic do stracenia, postanowił więc posłuchać rady syna. Wkrótce z miejsca, które wskazał Francesco, wytrysnęła woda. „Synu, skąd wiedziałeś, że tam była woda?” – spytał Grazio. „Jezus mi powiedział” – odrzekł po prostu Francesco.
Przez lata studnia była stałym i obfitym źródłem wody, z naddatkiem zaspokajającym potrzeby rodziny Forgione.
Wkrótce po otrzymaniu uprawnień do prowadzenia praktyki medycznej Andrea Cardone z Pietrelciny został lekarzem Francesca Forgione (Ojca Pio), a także całej jego rodziny. Wówczas doktor Cardone nie miał pojęcia o tym, że Francescowi przypadnie w udziale światowa sława.
Doktor Cardone pamiętał, że Francesco jako chłopiec codziennie chodził do kościoła parafialnego w Pietrelcinie. Czasami obserwował malca, jak ten wspinał się po schodach prowadzących do świątyni. Chłopiec był pogrążony w modlitwach, jeszcze zanim przekroczył próg kościoła. Idąc do szkoły ulicami miasteczka, zawsze miał spuszczony wzrok. Niektóre dzieci pozostawały bez nadzoru rodziców i używały brzydkich słów. Doktor Cardone wspominał, że mały Francesco płakał, kiedy to słyszał, i uciekał od nich.
Gdy Ojciec Pio przebywał w Pietrelcinie już jako młody kapucyn, doktor Cardone leczył jego liczne dolegliwości. Często nie potrafił mu pomóc. Ojciec Pio cierpiał na przewlekły kaszel i był bardzo wychudzony. Wielu ludzi w miasteczku myślało, że choruje na gruźlicę. Z tego powodu niektórzy go unikali, myśląc, że mogą się zarazić. Doktor Cardone badał go wielokrotnie i stwierdził z ulgą, że nie ma gruźlicy. Towarzyszył Ojcu Pio w podróży do Neapolu na konsultację u doktora Castellina, uważanego wówczas za najlepszego lekarza. Jednak bez względu na to, jakie leki przepisywano Ojcu Pio, jego zdrowie się nie poprawiało. Nękały go tajemnicze, częste gorączki. Doktor Cardone zwierzył się przyjacielowi, że jego zdaniem mają one nadprzyrodzone pochodzenie.
Lekarz wspominał, że na krótko przed Wielkanocą Ojciec Pio gromadził u siebie w domu młodych ludzi z Pietrelciny. Omawiał z nimi fragmenty Pisma Świętego czytane w Wielki Piątek i uczył młodzież pieśni śpiewanych między modlitwami pasyjnymi.
Pewnego razu doktor Cardone ciężko zachorował, trawiła go wysoka gorączka. Wykorzystując bilokację, Ojciec Pio pojawił się przy jego łóżku. Ujął nadgarstek doktora, tak jakby chciał sprawdzić mu puls. Cardone natychmiast wyzdrowiał. Po tym wydarzeniu doktor często powtarzał: „Ojciec Pio to pacjent, który leczy lekarza”.
W 1910 roku Ojciec Pio otrzymał pierwsze znaki stygmatów na dłoniach. Powiedział proboszczowi parafii w Pietrelcinie, księdzu Salvatoremu Pannullowi, że zdał sobie sprawę z obecności bolesnych ran na dłoniach w chwili, kiedy ukazali mu się Jezus i Maryja. Rany te określano mianem „niewidzialnych stygmatów”, ponieważ na zmianę pokazywały się i znikały. Doktor Cardone był jednym z nielicznych, którzy widzieli wtedy na dłoniach Ojca Pio czerwone rany, jakby po przebiciu. W 1918 roku, kiedy Ojciec Pio miał trzydzieści jeden lat, rany przestały znikać. Doktor Cardone badał stygmaty również po tym, jak pojawiły się na stałe, i spisał oświadczenie na ten temat. Napisał, że rany „przenikały jego dłonie całkiem na wylot, tak że można było zobaczyć przez nie światło”.
Przez wiele lat doktor Cardone pozostawał niezmiennie pod wrażeniem duchowego piękna Ojca Pio, jego dobroci, słodyczy, nadludzkiej skromności oraz innych cnót. Jak wielu mieszkańców Pietrelciny, doktor Cardone powiedział, że czuł się zaszczycony, będąc osobistym przyjacielem Ojca Pio. Bycie jego lekarzem także uważał za wielki przywilej. „My, ludzie z Pietrelciny, jesteśmy dumni z Bożej łaski, która działa przez Ojca Pio i rozsiewa po całym świecie tyle dobra”.
Ze względu na swoje wątłe zdrowie Ojciec Pio po święceniach kapłańskich pozostał w rodzinnej Pietrelcinie przez ponad sześć lat. Był ogromnie zawiedziony koniecznością oddzielenia od swojej wspólnoty zakonnej, ale starał się to zaakceptować. W ciągu lat spędzonych w Pietrelcinie umacniała się opinia o jego świętości. Mieszkańcy miasteczka mówili o nim „nasz święty”.
Ojciec Pio wynajdywał wiele sposobów, by polepszyć życie swoich krajanów. Wielu mieszkańców miasteczka nie miało nigdy szansy na zdobycie wykształcenia. Nie był więc niczym niezwykłym widok Ojca Pio, który wśród pól uczył rolników i robotników podstaw czytania i pisania. Uczył miejscowych także matematyki. Organizował też pożyteczne gry dla mieszkańców Pietrelciny oraz prowadził chłopięcy chór kościelny.
Ojciec Pio był kapłanem zaledwie od kilku lat, kiedy pewnego dnia wezwał go jeden z rolników z miasteczka. Robactwo zaatakowało jego zboża i drzewa owocowe i wydawało się, że plony zostaną całkowicie zniszczone. Gospodarz zapytał Ojca Pio, czy zechciałby pójść z nim na pola i je pobłogosławić. Ojciec Pio się zgodził. Uczynił znak krzyża nad ziemiami należącymi do rolnika i gorliwie się modlił. Wkrótce po tym błogosławieństwie rolnik zobaczył ze zdumieniem, że wszystkie szkodniki pospadały na ziemię. Wieść o tym szybko rozeszła się wśród ludzi. Inni rolnicy również poprosili Ojca Pio o pobłogosławienie ich pól. Tego roku żniwa w Pietrelcinie okazały się znakomite.
Na samym początku drogi kapłańskiej Ojca Pio ktoś poprosił go o pobłogosławienie domu rodzinnego. Ojciec Pio przystał na to. Wszedł jednak tylko do kuchni i zatrzymał się. „Nie mogę iść dalej” – powiedział, odwrócił się i wyszedł z domu. „Rodzina, która tu mieszka, rozpowszechnia plotki” – wyjaśnił swojemu towarzyszowi. – „Nie możemy się z nimi zadawać”.
Ojciec Pio wiedział, że pewien ksiądz odwiedza tę rodzinę. Ostrzegł go: „Radziłbym księdzu więcej tam nie chodzić. Ludzie, którzy tam mieszkają, zajmują się rozpuszczaniem plotek i kłamstw o innych”. Innym razem Ojciec Pio powiedział: „Kiedy plotkujesz o kimś, znaczy to, że usunąłeś tę osobę ze swojego serca. Gdy to czynisz, twoje serce razem z nią opuszcza Jezus”.
Cześć i ogromna pobożność, z jakimi Ojciec Pio zawsze odprawiał Mszę Świętą, były natchnieniem dla niezliczonej rzeszy ludzi. Głęboko kontemplował każde słowo Mszy. Często przestępował z jednej obolałej nogi na drugą i wielokrotnie milkł, by modlić się w ciszy. Podczas Memento – modlitw za żywych i umarłych – jego głos zdradzał zmęczenie i napięcie. Czasami drżał i wycierał chusteczką łzy z oczu. Powiedział kiedyś, że podczas Mszy Świętej Pan pozwala mu w mistyczny sposób zobaczyć wszystkie duchowe dzieci – zarówno te żyjące, jak i te, które odeszły.
Podczas Mszy Ojciec Pio miał półprzymknięte oczy. Otwierał je szeroko tylko po to, by spojrzeć na ołtarz. Wydawało się, że nie zauważa ani zebranych ludzi, ani kapłanów czy ministrantów, którzy mu asystowali. Pewnego razu, odnosząc się do Mszy, którą właśnie odprawił, powiedział: „Niemal zapomniałem, że żyję na tym świecie”.
Burmistrz San Giovanni Rotondo, Francesco Morcaldi, poprosił kiedyś Ojca Pio o odprawienie Mszy Świętej przed ratuszem. Gdy mieszkańcy miasteczka i okolic dowiedzieli się, że Ojciec Pio przyjął to zaproszenie, byli pełni entuzjazmu. W ustalonym dniu ogromna rzesza ludzi zjawiła się w San Giovanni Rotondo. Zarówno plac przed ratuszem, jak i przylegające do niego uliczki były całkowicie zatłoczone.
Po Mszy burmistrz odprowadził Ojca Pio do klasztoru. „Zjawiło się tak wielu ludzi” – powiedział do późniejszego świętego. – „Czy widział Ojciec tłumy, które przyszły na Ojca nabożeństwo? Czy zauważył Ojciec, że ulice niemal pękały w szwach?”. „Nie, nie dostrzegłem tego” – odrzekł Ojciec Pio. – „Właściwie to nawet nie zauważyłem, że odprawiam Mszę pod gołym niebem. Tak bardzo zatopiłem się w modlitwie, że na nic nie zwracałem uwagi”.
Pewien mężczyzna z Turynu we Włoszech ogromnie pragnął porozmawiać z Ojcem Pio. Chciał uzyskać od niego radę w niezwykle ważnej sprawie osobistej. Jednak za każdym razem, kiedy planował wyjazd do San Giovanni Rotondo, coś stawało mu na drodze.
Mężczyźnie w końcu udało się odwiedzić Ojca Pio, lecz niestety wyruszył w podróż zbyt późno. „Jestem szczęśliwy, że mogę porozmawiać z Ojcem o swojej sytuacji i otrzymać od Ojca radę” – powiedział przybysz do Ojca Pio. – „Ale z przykrością muszę stwierdzić, że czas działa na moją niekorzyść. Wiadomość, o której rozmawialiśmy, powinna dotrzeć do Turynu niemal dokładnie w tej chwili. Nawet gdybym wysłał telegram, nie miałoby to teraz znaczenia, bo termin właśnie mija”. „Nie martw się terminem” – odpowiedział Ojciec Pio. – „Natychmiast napisz list i zanieś go na pocztę tak szybko, jak tylko możesz”. Ów człowiek zrobił to, co zaproponował Ojciec Pio, chociaż nie był przekonany, że to cokolwiek pomoże. W cudowny sposób list odebrano w Turynie po upływie pół godziny. Na kopercie wyraźnie było widać stempel pocztowy. List przebył ponad tysiąc kilometrów w trzydzieści minut. Mężczyzna nie mógł w to uwierzyć, choć odczuł wielką ulgę – wiadomość dotarła do celu na czas.
Jedna z duchowych córek Ojca Pio chciała kiedyś dać mu prezent. Po zastanowieniu postanowiła ofiarować mu dwa kanarki. Pewnego dnia, trzymając klatkę z ptakami, wsiadła do pociągu do San Giovanni Rotondo, aby wręczyć mu niezwykły dar.
Gdy kobieta stanęła u klasztornej bramy, przywitał ją furtian. Oznajmiła, że kanarki są podarunkiem dla Ojca Pio. „Nie wolno nam zatrzymywać niczego dla siebie, jeżeli nie mamy na to pozwolenia od naszego superiora” – wyjaśnił furtian. – „Obowiązują surowe zasady dotyczące jakichkolwiek prezentów”. „A czy nie może brat chociaż spróbować mi pomóc? Odbyłam długą podróż pociągiem, żeby się tu znaleźć, i bardzo pragnę dać Ojcu Pio te ptaszki”. Furtian wziął od niej klatkę i powiedział, że da Ojcu Pio znać o podarku.
Potem zaniósł ptaki na jakiś czas do swojej celi. Wkrótce usłyszał pukanie do drzwi. Ku swojemu wielkiemu zaskoczeniu zobaczył, że stoi za nimi Ojciec Pio. „Te ptaki dopiero przyjechały” – powiedział furtian. – „Przywiozła je dla ciebie pewna kobieta i bardzo pragnęła, byś je dostał”. Ojciec Pio podszedł do klatki i przez chwilę bawił się z ptakami. „Wyświadcz mi przysługę” – rzekł Ojciec Pio do furtiana. – „Zanieś tę klatkę do mojej celi. Chciałbym wziąć te ptaszki na jakąś godzinę”.
Następnego dnia furtian powiedział kobiecie, że ptaszki sprawiły Ojcu Pio wiele radości, chociaż nie mógł ich zatrzymać. Bardzo się ucieszyła z tej wiadomości i była zadowolona, że tak się stało.
Alfonso De Rosa był jednym z duchowych synów Ojca Pio. Pewnego dnia poczuł nieodpartą chęć zobaczenia się z Ojcem. Nie mógł przestać o tym myśleć. Postanowił wybrać się w podróż do San Giovanni Rotondo. Czuł się szczęśliwy, że mógł uczestniczyć we Mszy odprawianej przez Ojca Pio wczesnym rankiem. Po nabożeństwie spytał ojca gwardiana, czy może odwiedzić Ojca Pio, ale nie otrzymał pozwolenia. Alfonso wrócił więc do kościoła, żeby się pomodlić. Później znowu rozmawiał z ojcem gwardianem. Po raz drugi zapytał, czy mógłby się spotkać z Ojcem Pio, i po raz drugi otrzymał odmowną odpowiedź.
Alfonso był bardzo zawiedziony. Wrócił znów do kościoła, żeby się pomodlić. Próbował się pogodzić z faktem, że nie będzie mógł tego dnia porozmawiać z Ojcem Pio. Zrobił wszystko, co mógł, ale nie udało mu się skłonić ojca gwardiana do zmiany zdania. Kiedy tak siedział w ciszy w kościele, podszedł do niego nieznajomy. „Czy to pan tak bardzo chciał się dziś spotkać z Ojcem Pio?” – zapytał. Alfonso powiedział, że właśnie tak jest. „Proszę pójść za mną” – odrzekł mężczyzna.
Nieznajomy zaprowadził Alfonsa do kościelnej zakrystii. Ten z zaskoczeniem stwierdził, że brama w pobliżu zakrystii nie jest zamknięta na klucz. Przeszedł przez nią za swoim towarzyszem. Drzwi, które prowadziły do cel zakonników, również nie były zamknięte. Mężczyzna od niechcenia je otworzył i skinął na Alfonsa, by poszedł za nim. Znaleźli się w korytarzu, który wiódł do cel kapucynów. Tam nieznajomy zniknął mu z oczu. Alfonso nie miał pojęcia, gdzie mógł pójść – w jednej chwili był, a w następnej zniknął.
W korytarzu stało dwóch kapucynów, którzy z zaskoczeniem zauważyli Alfonsa. Mężczyzna zdawał sobie sprawę, że prawdopodobnie każą mu natychmiast wyjść, i nie mógł do tego dopuścić. Resztę drogi do celi Ojca Pio pokonał biegiem. Ojciec Pio stał na progu, żegnając kilku amerykańskich księży, którzy właśnie wychodzili. Wtedy zobaczył Alfonsa. Powitał go z miłością i pobłogosławił. Na to właśnie czekał i o to się modlił Alfonso przez cały dzień. Jego radość była tak wielka, że nie mógł się opanować i zaczął płakać bez skrępowania.
Michael Conistabile często był świadkiem tego, jak ludzie mówią o Ojcu Pio i jego wyjątkowych darach duchowych. Słuchał ich słów, ale nie wierzył w nie. Relacje o cudach i uzdrowieniach przypisywanych Ojcu wydawały mu się czystymi wytworami fantazji. Jego zdaniem świat był pełen fanatyków obdarzonych wybujałą wyobraźnią. Michael zachowywał więc wobec Ojca Pio sceptycyzm.
Po pewnym czasie jednak wszystkie dyskusje dotyczące Ojca Pio, które słyszał, wzbudziły w nim ciekawość. W czerwcu 1950 roku Michael postanowił pojechać z żoną i rocznym synkiem, Gianfrankiem, by odwiedzić klasztor Ojca Pio w San Giovanni Rotondo. Chciał się sam przekonać, jak to naprawdę jest z Ojcem Pio.
Michael znalazł dla swojej rodziny nocleg w hotelu oddalonym o jakieś osiemset metrów od klasztoru. Kiedy następnego ranka zjawili się w kościele na Mszy Świętej, Ojciec Pio już stał przy ołtarzu. Gdy zaczęło się nabożeństwo, Michael mógł mu się dokładniej przyjrzeć. „Wygląda jak zwyczajny kapucyn” – pomyślał. Nie dostrzegał w nim niczego szczególnego lub wyróżniającego. Ale w trakcie Mszy Michael stał się świadkiem czegoś niezwykłego.
Gdy zebrani odmawiali Ojcze nasz, zauważył, że dłonie Ojca Pio świecą. Znajdujące się na ich środku rany miały jasny, jaskrawoczerwony kolor. Ich blask oślepił Michaela, który na chwilę zamknął oczy. Kiedy je otworzył, jeszcze raz spojrzał na ręce Ojca Pio, bo chciał się upewnić, że to, co zobaczył, nie było halucynacją. I nie było. Naznaczone ranami dłonie Ojca Pio nadal świeciły silnym blaskiem, tak jakby oświetlały je tysiące żarówek. Michael spuścił wzrok i ukląkł. Był bardzo zmieszany tym, co zobaczył.
Następnego dnia Michael zabrał małego Gianfranca do klasztoru. Szedł właśnie jednym z korytarzy, kiedy ku swojemu wielkiemu zaskoczeniu zobaczył Ojca Pio. Trzymając malca w ramionach, Michael przywitał się z Ojcem Pio i poprosił o błogosławieństwo dla syna.
„Proszę, niech się Ojciec pomodli za mojego syna, żeby kiedyś został misjonarzem” – powiedział Michael. „Ale dlaczego misjonarzem?” – zapytał Ojciec Pio. – „Niech będzie tym, kim Bóg chce, aby był”. Potem położył rękę na głowie chłopca i pobłogosławił go. Dał swoje błogosławieństwo również Michaelowi. Powiedział mu też o pobliskim sanktuarium w Monte Sant’Angelo, poświęconym św. Michałowi Archaniołowi, i zachęcił go, by wybrał się tam z rodziną.
Każdego ranka Michael przychodził przed Mszą Świętą do klasztornej zakrystii i czekał na Ojca Pio. Pomagał mu w nałożeniu szat liturgicznych. Gdy Ojciec Pio wracał po Mszy do zakrystii, Michael czekał tam, żeby mu pomóc. On i jego rodzina spędzili w San Giovanni Rotondo ponad tydzień. Michael przyjechał jako sceptyk, wyjechał zaś jako wierzący.
Teresita De Vecchi pewnego razu pojechała do San Giovanni Rotondo, żeby się wyspowiadać u Ojca Pio. Czekając w kolejce do konfesjonału, widziała wyraźnie swojego spowiednika. Zauważyła, że półrękawiczki, które zwykle nosił, całkowicie zakrywają jego dłonie. Teresita bardzo zapragnęła zobaczyć rany na jego rękach. Dokładnie w tej chwili, w której o tym pomyślała, Ojciec Pio powoli ściągnął jedną z rękawiczek, odsłaniając całą dłoń. Teresita dostrzegła, że jego ręka była bardzo biała i gładka. Na środku dłoni było widać duży strup z zakrzepłej krwi, sięgający prawie palców. Po chwili Ojciec Pio znowu naciągnął rękawiczkę.
Teresita wyspowiadała się Ojcu Pio i ucałowała jego rękę, zanim odeszła od konfesjonału. Natychmiast poczuła silny zapach kwasu karbolowego. Woń ta utrzymywała się w powietrzu wokół niej przez kilka godzin. Po powrocie do domu Teresita nie mogła przestać myśleć o Ojcu Pio. Ciągle wspominała intensywność przeszywającego spojrzenia jego ciemnych oczu i straszne rany na jego dłoniach.
Kilka tygodni później Teresita wybrała się w podróż pociągiem do miasta Lugano w Szwajcarii. Gdy przejeżdżała przez górzysty teren, wyjrzała przez okno i zobaczyła miasto, w którym dorastała. Ogarnęło ją uczucie tęsknoty za domem. Serce jej się ściskało, kiedy myślała o ukochanych bliskich. Zalała ją fala najcenniejszych wspomnień z minionych lat. Nagle poczuła ten sam zapach kwasu karbolowego, co wtedy, kiedy ucałowała dłoń Ojca Pio w konfesjonale. Zdała sobie wówczas sprawę, że Ojciec Pio jest blisko i wie o jej smutku.
Niedługo potem Teresita znowu pojechała do San Giovanni Rotondo. Była na porannej Mszy Świętej, a potem czekała na korytarzu, by przywitać się z Ojcem Pio. Z jakiegoś powodu Ojciec, kiedy wszedł do korytarza, wyglądał całkiem inaczej niż tego samego ranka przy ołtarzu. Wydawał się dużo wyższy. Był majestatyczny i pełen blasku. Przechodząc, zostawił za sobą smugę pięknego zapachu.
W czasie innej wizyty w San Giovanni Rotondo Teresita dostała kwit z numerem 9 do konfesjonału Ojca Pio. Czekała trzy tygodnie, ale nie wywołano jej nazwiska. W końcu z powodu zobowiązań rodzinnych nie mogła już dłużej czekać. Musiała wrócić do domu.
Przed wyjazdem z San Giovanni Rotondo Teresita postanowiła po raz ostatni pójść do klasztoru i poczekać pod małym okienkiem, w którym każdego popołudnia pojawiał się Ojciec Pio, aby pobłogosławić wiernych. Kiedy tylko znalazła się na placyku pod oknem, dowiedziała się, że Ojciec Pio juz udzielił tego dnia błogosławieństwa. Okienko było zamknięte. „Ojciec Pio już udał się na spoczynek” – usłyszała Teresita. – „Pojawi się znowu jutro po południu, żeby udzielić błogosławieństwa”. Około dwudziestu osób stało nadal pod oknem Ojca Pio i wspólnie odmawiało różaniec. Teresita postanowiła dołączyć do tej grupy i pomodlić się z nimi.
Odmawiając różaniec, wysłała swoją żarliwą prośbę do Ojca Pio. Modliła się: „Ojcze Pio, niedługo muszę wsiąść do pociągu i wrócić do domu i rodziny. Czekałam trzy tygodnie na to, by się u ciebie wyspowiadać, ale mi się nie udało. Nie wywołano mojego numeru. Zanim wrócę do domu, proszę, abyś udzielił mi błogosławieństwa, wielkiego błogosławieństwa!”.
Mała grupa różańcowa wciąż się modliła. Po jakichś dziesięciu minutach, ku zaskoczeniu wszystkich, okienko celi Ojca Pio otworzyło się ponownie. Zakonnik pokazał się i spojrzał na zebranych. Po raz drugi tego dnia udzielił swojego kapłańskiego błogosławieństwa. Potem zaczął czymś machać. Nie była to chusteczka, którą zwykle trzymał w ręku i machał zgromadzonemu tłumowi. Było to coś większego. Teresita przyjrzała się uważniej. Ojciec Pio machał prześcieradłem! Grupka różańcowa nie wierzyła własnym oczom. „Cóż ten Ojciec Pio wyprawia?” – zawołali jednogłośnie zebrani i wybuchnęli śmiechem. Ale Teresita zrozumiała. Była to odpowiedź na jej prośbę – „wielkie błogosławieństwo”, o które się modliła.
Z czasem Teresita zdała sobie sprawę, że Ojciec Pio czuwa nad nią na wiele sposobów. Poprosiła, by przyjął ją na swoje duchowe dziecko, a on się zgodził. Powiedział: „Będę twoim ojcem, ale nie przynoś mi wstydu!”.
Spotkać Ojca Pio nawet po jego śmierci to znaczy znaleźć niebo, ponieważ właśnie tam nas on poprowadzi.
Ojciec Joseph Pius Martin
Pietro (Pietruccio) Cugino z San Giovanni Rotondo miał zaledwie sześć lat, kiedy ojciec zabrał go ze sobą, by po raz pierwszy zobaczył Ojca Pio. Z czasem kapłan obdarzył Pietruccia prawdziwie rodzicielską miłością. Uczył go zasad wiary katolickiej i przygotowywał do przyjęcia Pierwszej Komunii Świętej.
Na początku rolnicy przyprowadzali do klasztoru swoje owce, konie i osły, by Ojciec Pio je pobłogosławił. Pietruccio często pomagał zaganiać zwierzęta na placyk przy kościele. Kiedy chłopiec miał dwanaście lat, zapadł na nieuleczalną chorobę oczu i stracił wzrok. Chociaż był niewidomy, nadal wynajdywał różne sposoby, żeby pomóc Ojcu Pio. Lubił zbierać dzikie zioła, które Ojciec Pio chętnie dodawał do sałatki. Dwa razy dziennie chodził na pocztę, żeby odebrać korespondencję kapucynów. Robił dla nich również zakupy. Tak dobrze zaznajomił się z klasztorem i jego okolicami, że nie potrzebował laski, żeby się tam poruszać. Znał na pamięć każdy kamień, każdy zakręt, stopień czy pochyłość. Niemal zapuścił korzenie w klasztorze.
Ojciec Pio powiedział kiedyś swoim przyjaciołom: „Pomyślcie o tym, że Pietruccio ma naprawdę szczęście. Z powodu swojej ślepoty nie może zobaczyć tego, co w tym świecie jest złe i grzeszne”. I rzeczywiście Pietruccio miał w zwyczaju dziękować Bogu za swoje kalectwo, ponieważ uważał, że przez nie otrzymuje od Ojca Pio wiele dodatkowych łask, których nie dostawali inni. Mógł przychodzić do celi Ojca Pio, kiedy tylko chciał. Często odwiedzał go tam wieczorami i zostawał, dopóki Ojciec Pio nie położył się spać. Wówczas klękał przy jego łóżku, by otrzymać błogosławieństwo.
W ciągu ich wieloletniej przyjaźni Ojciec Pio zawsze chciał mieć Pietruccia przy sobie. Gdy był słaby i z trudnością utrzymywał się na nogach, mawiał do niego: „Ty użycz mi swojego ramienia, a ja pożyczę ci oczu”. I wspierał się na silnym ramieniu Pietruccia, idąc z klasztoru do kościoła. Gdy Ojciec Pio posunął się w latach, ze względu na liczne dolegliwości przebieranie się sprawiało mu trudność. Pietruccio uważał pomaganie mu w tym za ogromny przywilej. Każdego dnia otrzymywał też wielki zaszczyt – kiedy zaczynała się Msza Święta, wychodził przed Ojcem Pio z zakrystii i w czasie Najświętszej Ofiary wolno mu było stać bardzo blisko ołtarza.
Dla Pietruccia samo przebywanie w pobliżu Ojca Pio stanowiło nieoceniony dar. Napełniało go to ogromną radością, która stała się dla niego pokrzepieniem w przyjemnych i trudnych chwilach w życiu. Każdego ranka po przebudzeniu Pietruccio rozmyślał o poprzednim dniu. Rozważał wszystko, co Ojciec Pio zrobił lub powiedział. Kochał Ojca Pio tak bardzo, że pragnął się delektować każdym wspomnieniem o nim.
Pietruccio cieszył się całkowitym zaufaniem kapucynów, otrzymał więc od nich własny klucz do klasztoru. Zwykle jadał razem z Ojcem Pio oraz innymi zakonnikami w refektarzu. Przeznaczono też dla niego specjalną celę w klasztorze, w której mógł spać, by w razie niesprzyjającej pogody nie musiał wracać do domu.
Pewnego razu Pietruccio powiedział Ojcu Pio, że bardzo się boi pewnej rzeczy. „Ojcze Pio” – rzekł – „wierzę, że dopóki żyjesz, zawsze będziesz przy mnie i mi pomożesz. Ale z powodu swojej ślepoty martwię się o przyszłość. Co się ze mną stanie, kiedy ty umrzesz? Kto się mną zaopiekuje?”. „Bóg, który pomagał nam wczoraj, pomaga nam dziś i będzie pomagał jutro” – odpowiedział Ojciec Pio. – „Pragnie, byśmy się Mu całkowicie oddali w opiekę”.
Wkrótce przed swoją śmiercią Ojciec Pio oznajmił Pietrucciowi: „Bardzo mi przykro, ale muszę cię opuścić”. „Co masz na myśli, Ojcze?” – zapytał Pietruccio. „Pomódlmy się za to” – odrzekł Ojciec Pio. Kilka dni później zmarł.
Po jego śmierci Pietruccio był zdruzgotany. Myśl o tym, że już nigdy nie spotka się z Ojcem Pio, była dla niego niemal nie do zniesienia. Po raz pierwszy w życiu odczuł, jak wielkim ciężarem jest jego ślepota. Gdy nad tym rozmyślał, zdał sobie sprawę, że to Ojciec Pio, kiedy żył, niósł za niego krzyż tego kalectwa. Wówczas Pietruccio nie uważał ślepoty za szczególny balast. Dopiero kiedy Ojciec Pio odszedł, naprawdę poczuł, jak wielki jest to krzyż.
Pewna kobieta o imieniu Michelina uważała się za jedną z wiernych duchowych córek Ojca Pio. Spotkała go po raz pierwszy, gdy miała dwanaście lat. Co roku podróżowała z Pescary, gdzie mieszkała, do San Giovanni Rotondo, by wziąć udział we Mszy odprawianej przez Ojca Pio. Gdy Ojciec Pio umarł, nadal modliła się do niego i prosiła go o wstawiennictwo.
Michelina wiele w życiu przeszła. Po śmierci męża została wdową w stosunkowo młodym wieku, a ich syn, Alfredo, wplątał się w mroczny świat narkotyków. Staczał się coraz bardziej. Michelina modliła się codziennie do Ojca Pio, by wstawił się za Alfredem i wyleczył go z uzależnienia. W swoich modlitwach obiecała Ojcu Pio, że jeśli pomoże jej synowi, ona przejdzie pieszo całą drogę z Pescary do San Giovanni Rotondo, by pomodlić się przy jego grobie i złożyć mu dziękczynienie.
Michelina modliła się za Alfreda do Ojca Pio codziennie przez sześć lat. W końcu pewnego dnia nastąpił przełom. Alfredo pokłócił się z jednym z dilerów i postanowił na zawsze zerwać ze światem narkotyków. W jego życiu dokonała się całkowita przemiana, on zaś przysiągł, że już nigdy nie wróci do swoich dawnych zwyczajów.
Michelina nie posiadała się z radości. Nie zapomniała o obietnicy złożonej Ojcu Pio. Trzymając w ręku laskę i różaniec, wyruszyła z Pescary do San Giovanni Rotondo. Miała wówczas pięćdziesiąt sześć lat.
Gdy dotarła do miasta Francavilla al Mare, jeden z krewnych postanowił towarzyszyć jej w pielgrzymce. Bardzo się starał, ale nie zaszedł zbyt daleko. Po drodze do klasztoru Matki Bożej Łaskawej Michelina odwiedziła miasta Termoli, Poggio Imperiale i San Marco in Lamis. By dotrzeć do San Giovanni Rotondo, przeszła prawie dwieście kilometrów. Spuchło jej kolano i była naprawdę wyczerpana, poza tym jednak czuła się świetnie. Była ogromnie szczęśliwa, gdy w końcu uklękła przy grobie Ojca Pio. Modliła się, dziękując za uwolnienie Alfreda od narkotyków i za to, że rozpoczął nowe życie.
Krewni Micheliny, wiedząc o tym, jak długą i trudną odbyła podróż, spotkali się z nią w San Giovanni Rotondo. Gdy skończyła się modlić u grobu Ojca Pio, zaproponowali, że odwiozą ją do domu, na co chętnie przystała.
Domenico Savino pojechał pewnego razu w interesach z rodzinnego Velletri do północnych Włoch. Wracając pociągiem do domu, wdał się w rozmowę ze współpasażerem, młodym człowiekiem o imieniu Victor. Był pod wrażeniem szczerości i dobroci młodzieńca, od razu go też polubił.
Gdy tak rozmawiali, Victor zwierzył się z kilku problemów, które leżały mu na sercu. Wydał ostatnie oszczędności, jakie miała jego rodzina, aby wybrać się do Mediolanu w poszukiwaniu pracy. Niestety nie udało mu się tam znaleźć zajęcia. Jego starzy rodzice potrzebowali opieki i Victor ogromnie się o nich martwił. Bardzo ich kochał. Domenico niezmiernie współczuł Victorowi, a jego własne problemy wydały mu się o wiele bardziej błahe.
Niedługo potem Domenico pojechał do klasztoru Ojca Pio w San Giovanni Rotondo. Po drodze przejeżdżał przez miasteczko w Kampanii, w którym mieszkał Victor. Wstąpił do niego do domu i zaproponował, by chłopak towarzyszył mu w wyprawie. „Zapewniam cię, że wizyta w klasztorze przyniesie ci wspaniałe duchowe korzyści” – powiedział Domenico do Victora. – „Będziesz mógł porozmawiać z Ojcem Pio o wszystkich swoich kłopotach i poprosić, żeby się za ciebie modlił” – dodał. Victor z radością przyjął jego zaproszenie.
Wizyta w San Giovanni Rotondo przemieniła Victora. Będąc tam, często wstępował do małego kościółka Matki Bożej Łaskawej i spędzał wiele czasu na modlitwie. Dzięki temu doznał odnowy ciała, umysłu i duszy.
Podczas pobytu w San Giovanni Rotondo Victor kupił dwie fotografie Ojca Pio. Jedną z nich zamierzał powiesić w domu, drugą zaś postanowił zawsze nosić przy sobie.
Dni mijały nieubłaganie i wkrótce nadszedł czas, by przyjaciele wrócili do swoich domów. Po miesiącu Domenico otrzymał list od Victora, który pisał, że dostał pracę w kopalni w Belgii i dobrze mu się powodzi. Był bardzo szczęśliwy, bo mógł wysyłać pieniądze rodzicom. Napisał Domenikowi, że pilnuje tego, aby zawsze mieć przy sobie fotografię Ojca Pio. Czuł z nim duchową więź, która napełniała jego serce wielkim spokojem.
Jakiś czas później Domenico otrzymał kolejny list od Victora. Młodzieniec pisał, że w jego kopalni zdarzył się straszny wypadek. On i kilku innych górników zostali na długie godziny uwięzieni pod ziemią, kiedy zapadł się szyb, w którym pracowali.
W czasie tego pełnego grozy oczekiwania i zawieszenia między życiem i śmiercią Victor opowiedział swoim kolegom o Ojcu Pio. Miał przy sobie także jego zdjęcie. Minęło wiele godzin, zanim ekipa ratunkowa po wyczerpującej akcji mogła zabrać uwięzionych w bezpieczne miejsce. Słowa Victora o Ojcu Pio oraz zdjęcie, które im pokazał, okazały się wielkim pokrzepieniem dla górników.
W listopadzie 1965 roku Adolfo Tortolo, arcybiskup Parany w Argentynie, miał okazję spędzić kilka dni w klasztorze Matki Bożej Łaskawej w San Giovanni Rotondo. Arcybiskup uczestniczył we Mszy odprawianej przez Ojca Pio i w jej trakcie zauważył małą strużkę świeżej krwi na jego lewej dłoni. Po zakończeniu nabożeństwa miał okazję trzymać jego ręce w swoich. Były one tak gorące, że arcybiskup nazwał je „palącymi jak dwa rozżarzone kawałki węgla”.
Później tego samego dnia arcybiskup ukląkł przed Ojcem Pio, aby się wyspowiadać. Twarz Ojca tchnęła spokojem, a jego ciemne oczy były głębokie i bardzo piękne. „To ksiądz jest biskupem” – powiedział Ojciec Pio – „a zatem to ksiądz musi mi udzielić swojego błogosławieństwa”. Potem ujął dłoń arcybiskupa i ucałował ją.
Ojciec Pio wyznał kiedyś, że stygmaty sprawiały mu szczególny ból w późnych godzinach nocnych. Arcybiskup Tortolo miał okazję się przekonać o prawdziwości tych słów. Pewnej nocy, gdy przebywał w klasztorze Matki Bożej Łaskawej, usłyszał jęki dochodzące z celi Ojca Pio. Następnego dnia zapytał ojca gwardiana, co to mogły być za odgłosy. Gwardian odpowiedział mu, że Ojciec Pio, nawet jeśli śpi, nie przestaje w nocy cierpieć. Jego sen nie trwał nigdy dłużej niż kilka godzin, ale nawet on nie przynosił mu ulgi w cierpieniu.
Giuseppe Bassi, jeden z duchowych synów Ojca Pio, często uczestniczył w jego Mszach, kiedy odbywały się w szesnastowiecznym, skromnym kościółku Matki Bożej Łaskawej. Wówczas Ojciec Pio miał w zwyczaju odprawiać Mszę przy bocznym ołtarzu św. Franciszka.
Pewnego dnia Giuseppe dotarł do kościoła o wpół do piątej rano i czekał w ciemności razem z innymi, aż drzwi zostaną otwarte. Gdy tak czekali, ludzie stojący w kolejce obok Giuseppego zaczęli rozmawiać. Giuseppe słuchał z zainteresowaniem ich historii o Ojcu Pio. Jeden z mężczyzn opowiadał, jak dzięki wstawiennictwu Ojca został uzdrowiony z poważnej choroby pleców. Kiedy skończył mówić, odezwał się inny mężczyzna: „To kłamstwo! Jestem pewien, że nie został pan uzdrowiony ani przez Ojca Pio, ani przez kogokolwiek innego!”. Giuseppe i inni obecni byli zaszokowani taką obcesowością.
Mężczyzna, który wypowiedział tę nietaktowną uwagę, mógł mieć około dwudziestu pięciu lat. Jego skóra miała niezdrowy, ziemisty odcień. Od czasu do czasu z ust wymykało mu się przekleństwo. Wydawało się, że nie czuje nawet cienia wstydu, używając wulgaryzmów w tak świętym miejscu. Giuseppe usłyszał, że mężczyzna pochodzi z miasteczka Romagna. Nie chciał wiedzieć o nim już nic więcej. Sarkazm i gniew młodego człowieka wywołały w otaczających go ludziach takie same uczucia jak w Giuseppem. Mężczyzna poruszał się nerwowo, a kiedy przestępował z nogi na nogę, przez jego ciało wydawał się przebiegać skurcz. Zupełnie nie pasował do oddanej i pobożnej gromady zebranej przed klasztornym kościołem.
Wkrótce pojawił się jeden z kapucynów i otworzył drzwi do kościoła. Giuseppe, gdy tylko znalazł się w środku, szybko skierował się do zakrystii. Zebrało się tam już około pięćdziesięciu mężczyzn. Ze swoich poprzednich wizyt Giuseppe dobrze znał ustalony porządek. Na kilka minut przed piątą otwierały się drzwi zakrystii i zjawiał się w nich Ojciec Pio. Potem szedł do bocznego ołtarza św. Franciszka, przy którym odprawiał Mszę.
Tego ranka, gdy Ojciec Pio wszedł do zakrystii, jego twarz była naznaczona wielkim cierpieniem. Wszyscy mężczyźni, którzy na niego czekali, uklękli. Ojciec Pio z trudem powłóczył nogami, przeciskając się przez tłum. Do jednych wyciągał rękę, do innych zaś nie – miał ku temu swoje własne powody.
Gdy Ojciec Pio zobaczył klęczącego w zakrystii mężczyznę z Romagny, zatrzymał się na chwilę i położył dłoń na jego głowie. Potem go pobłogosławił. Giuseppe po tym, co zobaczył, był pewien, że ów mężczyzna potrzebuje tego błogosławieństwa. Na dotyk Ojca Pio całe ciało mężczyzny zaczęło drżeć. Młody człowiek się rozpłakał. Wszyscy obecni słyszeli jego rozdzierający szloch. „Wstań, chłopcze” – powiedział do niego Ojciec Pio krzepiąco. – „Płacz dobrze ci zrobi. Wiem, że żałujesz. Musisz być odważny”. Gdy młody mężczyzna w końcu wstał, wydawał się uspokojony.
Później tego samego ranka Giuseppe wrócił do hotelu. W lobby zobaczył mężczyznę z Romagny, który najwyraźniej też zarezerwował tu pokój; rozmawiał on z kilkoma osobami, które stały obok niego. Giuseppe postanowił do nich dołączyć. Mężczyzna z Romagny wyjaśnił, że przybył do San Giovanni Rotondo głównie z ciekawości. Usłyszał o Ojcu Pio od kolegi z pracy i uznał, że to interesująca kwestia. „Gdy tylko Ojciec Pio mnie dotknął i spojrzał na mnie tymi oczami sądu powszechnego, byłem przerażony. Poczułem ogromną potrzebę płaczu” – opowiadał.
Giuseppe zauważył, że mężczyzna zmienił się również pod względem fizycznym. Wcześniej wyglądał niezdrowo i mało atrakcyjnie, teraz zaś nie. Jego twarz jaśniała spokojem i szczęściem. Wystarczyło kilka chwil w towarzystwie Ojca Pio, by zaszła tak znaczna przemiana.
Pewna kobieta (jej dane personalne zostały zastrzeżone) pracowała we Włoszech dla międzynarodowej organizacji katolickiej. Ze względu na obowiązki służbowe musiała spędzać dużo czasu w Rzymie, gdzie była w bliskim kontakcie z Kongregacją Nauki Wiary. Jej praca wymagała też podróżowania do różnych regionów Włoch. Kobieta miała wrażenie, że w każdym mieście, które odwiedza, ludzie chcą rozmawiać z nią o Ojcu Pio. Często zachęcali ją do wizyty w jego klasztorze w San Giovanni Rotondo, ale ona nie miała na to ochoty. San Giovanni Rotondo było małą, ubogą mieściną. Na mapie znajdowało się na „ostrodze” włoskiego buta. Nie należało do miast, których odwiedzenia wymagała od niej organizacja, a ona sama nie widziała dostatecznego powodu, by specjalnie tam jechać. Zaczęły ją irytować ciągłe rozmowy o Ojcu Pio. Doszło to tego, że nie mogła znieść nawet dźwięku jego imienia.
Kobieta zauważyła, że większość ludzi, którzy opowiadali jej o Ojcu Pio, wydawała się nadgorliwa, a nawet fanatyczna w oddaniu dla niego. W jej ocenie weszli oni na złą drogę. Uważała, że to wstyd, iż tak wielu ludzi stawia Ojca Pio wysoko na piedestale.
W 1956 roku w katolickiej organizacji, dla której pracowała, sytuacja przybrała niekorzystny obrót. Po raz kolejny kobieta usłyszała wtedy znany refren: „Powinnaś pojechać do San Giovanni Rotondo i poprosić o radę Ojca Pio. On będzie umiał ci pomóc”. Pomysł ten wydawał się jej niedorzeczny. Ojciec Pio był kapłanem, który prawie cały czas przebywał w odosobnieniu swojego klasztoru. Według wszelkiego prawdopodobieństwa nie wiedział też nic o organizacji katolickiej, dla której pracowała. Wydawał się ostatnią osobą, która mogłaby jej coś doradzić.
Kobieta zasięgnęła rady dwóch księży, których darzyła wielkim szacunkiem. Obaj znali jej organizację, bo zakładali jej oddziały w swoich diecezjach. Księża z uwagą wysłuchali jej relacji o problemach wewnątrz organizacji. Wsparli ją radą najlepiej, jak umieli. Jednak jej bezpośredni przełożony miał zupełnie inny pogląd na rozwiązanie problemu. Kobieta po długich przemyśleniach w końcu sama podjęła decyzję, co najlepiej zrobić, ale nieustannie nękały ją wątpliwości, czy to właściwy wybór.
Tego samego roku kilkoro znajomych kobiety, w tym zakonnica i bliski przyjaciel ksiądz, zaprosiło ją na wspólne święta Bożego Narodzenia do Neapolu. Wiedzieli, że ostatnio miała wiele stresów związanych z obowiązkami zawodowymi. Z wdzięcznością przyjęła ich propozycję.
Pewnego dnia w czasie ferii świątecznych przyjaciele oznajmili, że jadą do San Giovanni Rotondo. Chcieli wziąć udział we Mszy Ojca Pio i dostarczyć ofiary na Mszę od licznych znajomych, którzy nie mogli się z nimi wybrać.
Chociaż kobieta sama nie miała ochoty odwiedzać klasztoru Matki Bożej Łaskawej ani spotykać się z Ojcem Pio, zgodziła się pojechać z przyjaciółmi, żeby sprawić im przyjemność. Choć wcześniej myślała, że rozmowa z Ojcem Pio na temat problemów w pracy nie będzie miała sensu, zmieniła zdanie. Ponieważ miała odwiedzić jego klasztor, zdecydowała, że spróbuje z nim o tym porozmawiać, jeżeli nadarzy się taka sposobność.
Kwadrans po czwartej rano kobieta wraz ze znajomymi stała pod kościołem Matki Bożej Łaskawej, czekając w ciemnościach, aż otworzą się drzwi. Był środek zimy i panował przenikliwy ziąb. Gdy o piątej drzwi kościoła się otworzyły, wszyscy pośpieszyli do środka w nadziei na znalezienie miejsca w pobliżu ołtarza. Tym, co zaskoczyło kobietę i jej towarzyszy, było zachowanie niektórych miejscowych kobiet. Nie mając względu na nikogo, popychały, szarpały i rozpychały się, by zająć najlepsze miejsca w kościele. Miłej zakonnicy, która towarzyszyła kobiecie w wycieczce, udało się znaleźć świetne miejsce w pierwszej ławce. Trudno uwierzyć w to, co się stało – bezceremonialnie usunięto ją z tego miejsca, spychając ją na ziemię.
Nieuprzejme zachowanie niektórych miejscowych było naprawdę skandaliczne i niemal niewiarygodne. Kobieta winiła za to oburzające postępowanie nie tylko ludzi, ale i Ojca Pio. W końcu to on był powodem tego szaleństwa.
Po pewnym czasie Ojciec Pio wyszedł z zakrystii, a w małym kościółku zapadło milczenie. Od pierwszych kroków do ołtarza po sam koniec Mszy kapłan był całkowicie zatopiony w modlitwie. Kobieta zorientowała się nagle, że przeniosła się do – jak to opisała – „innego świata”. Msza Ojca Pio okazała się inna, niż się spodziewała. Było to dla niej „nadprzyrodzone przeżycie”, które bardzo ją pokrzepiło.
Ksiądz, który przyjechał z Neapolu razem z kobietą i jej towarzyszami, już kilkakrotnie bywał wcześniej w San Giovanni Rotondo. Odwiedził także Ojca Pio w jego celi. Uzgodniono więc, że kobieta i jej przyjaciele będą mogli się przywitać z Ojcem Pio, zanim wrócą do Neapolu. Czekali w wyznaczonym korytarzu, aby móc z nim porozmawiać, kiedy będzie przechodził z zakrystii do drzwi prowadzących do cel zakonnych.
Jak się okazało, kilka miejscowych kobiet, które rano wywołały takie zamieszanie w kościele, przyszło dokładnie w to samo miejsce, by czekać na Ojca Pio. W końcu drzwi zakrystii się otworzyły i pojawił się Ojciec Pio. Kobieta stała wystarczająco blisko, by dobrze mu się przyjrzeć. Twarz Ojca była piękna. Wydawało się jej, że to najpiękniejsza twarz, jaką kiedykolwiek widziała. Jego wielkie, ciemne oczy, które wyrażały zarazem miłość i ból, przypominały jej o cierpieniu Chrystusa.
Gdy Ojciec Pio podszedł bliżej, miejscowi zaczęli na niego napierać i go otaczać. Nie chcąc sprawiać mu jeszcze więcej trudności, kobieta się cofnęła. Stanęła za pierwszym rzędem kobiet w korytarzu.
Wtedy Ojciec Pio się zatrzymał, stanął przed dwoma towarzyszami kobiety i wdał się z nimi w rozmowę. Zdała sobie wówczas sprawę, że nie stoi już wystarczająco blisko, żeby porozmawiać z Ojcem Pio. Gdyby została w pierwszym rzędzie z przyjaciółmi, również miałaby szansę na rozmowę. Liczne problemy, z którymi mierzyła się w pracy, przepełniły jej umysł. Przez długi czas sytuacja w pracy była dla niej źródłem psychicznej udręki. Pomyślała o ważnej decyzji, którą wkrótce będzie musiała podjąć. Żałowała, że nie uda jej się porozmawiać o tym z Ojcem Pio.
Ku jej wielkiemu zaskoczeniu Ojciec Pio spojrzał wprost w jej kierunku. Uśmiechnął się z wielką miłością i wyciągnął do niej dłoń. Miała wyraźne poczucie, że zna on wszystkie myśli, które w tej chwili zaprzątały jej umysł. Gdy spojrzała mu w oczy, uświadomiła sobie nagle, co powinna zrobić w sprawie pracy. Nie wiedziała, jak dokładnie to się stało. Wszystkie wątpliwości, które tak długo ją nękały, zniknęły. Ojciec Pio spełnił jej pilną potrzebę, nie wypowiadając ani słowa. Ogarnął ją spokój, jakiego nigdy wcześniej nie doświadczyła. Bez cienia wątpliwości była pewna, że wszystko się dobrze skończy.