Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
„Moralność pani Dulskiej” to lektura szkolna. Ebook „Moralność pani Dulskiej” zawiera przypisy opracowane specjalnie dla uczennic i uczniów liceum i technikum.
W sztuce Moralność pani Dulskiej Gabriela Zapolska zapoznaje nas z mieszczańską rodziną państwa Dulskich, w tym trójką ich dzieci. Syn, Zbyszek, romansuje ze służącą, Hanką, ale jego matka, pani Dulska przymyka na to oko. Swój pogląd w tej sprawie wyraża formułą: „Na to mamy cztery ściany i sufit, aby brudy swoje prać w domu i aby nikt o nich nie wiedział”. To właśnie ta postawa bohaterki przeszła do języka potocznego jako dulszczyzna.
Niespodziewanie Hanka zachodzi w ciążę. Czy Zbyszek zdecyduje się wziąć ślub z Hanką? A może pani Dulska znajdzie jakieś rozwiązanie, aby uniknąć skandalu?
Moralność pani Dulskiej to tragifarsa: przeplatają się w niej elementy komedii i tragedii, ukazuje m.in. mieszczańską głupotę, pazerność, skąpstwo oraz hipokryzję wypaczającą stosunki społeczne. Gabriela Zapolska niezwykle przenikliwie widzi wady zarówno indywidualne, jak środowiskowe czy charakterystyczne dla całej klasy. Co więcej, opisuje je wyjątkowo bezkompromisowo.
Autorka napisała sztukę w krótkim czasie na zamówienie Teatru Miejskiego we Lwowie. Utwór wystawiany był na scenie, w formie książkowej wydany został w 1907 roku, z czasem doczekał się także ekranizacji filmowej.
Książkę polecają Wolne Lektury — najpopularniejsza biblioteka on-line.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 86
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, jest dostępna on-line na stronie wolnelektury.pl.
Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Nowoczesna Polska.
ISBN 978-83-288-4071-3
Jak palisz? jak palisz? skaranie Boże z tym tłomokiem. Do krów, do krów, nie do pańskich pieców. Czego niszczysz tyle smolaków! Czekaj, ustąp się, ty do niczego — ja ci pokażę.
Ruszaj zbudzić panienki, a jak nie zechcą wstać, to pościągaj kołdry.
Cóż panny? wstają?
Pościągałam kołdry. Panna Hesia kopnęła mnie w brzucho.
Wielka afera — zgoi się do wesela.
Proszę wielmożnej pani...
Widzisz, jak się w piecu pali?
Proszę wielmożnej pani...
Ja o wszystkim myśleć muszę. Niedługo przez was to zejdę do grobu.
Proszę wielmożnej pani! Ja chciałam prosić, że ja już od pierwszego pójdę sobie.
Co? jak?
Pójdę sobie.
Ani mi się waż. Ja za ciebie zapłaciłam w kantorze. Musisz dalej służyć. A to mi się podoba!
Ja dam na swoje miejsce.
Patrzcie ją! jak się odgryzła. Już jej się w głowie przewróciło. O! już miasto na nią działa... Może na pannę służącą się śpieszy? co?
Proszę wielmożnej pani, to... przez panicza.
A...
Tak... ja nie chcę — bo to...
Znowu?
Ciągle — a to to — a to tak... a ja przecież...
No — dobrze. Ja mu powiem.
Proszę wielmożnej pani — to na nic. Przecież wielmożna pani już nie raz, nie dwa mówiła, że mówiła...
No — ale teraz to pomoże.
Bo ksiądz mówił żeby odejść.
Czy ty u księdza służysz, czy u mnie?
Ale ja księdza muszę słuchać.
Idź po mleko i po bułki.
Idę, proszę wielmożnej pani
Felicjanie! Felicjanie! wstawaj!... spóźnisz się do biura...
Hesia! Mela! spóźnicie się na pensję...
Mamuńciu, tak zimno! troszkę ciepłej wody...
Jeszcze czego? Hartujcie się... Felicjan! wstajesz? Wiesz? ten błazen, twój syn, nie wrócił jeszcze do domu! Co? nic nie mówisz? naturalnie. Ojciec toleruje. Niedaleko padło jabłko od jabłoni. Ale jak będą dłużki małe — nie zapłacę.
Proszę wielmożnej pani — stróż przyszedł o meldunki tych państwa, co się sprowadzili.
Idę! Hesia! Mela! Felicjan! a to śpiąca familia. No! no! z torbami poszlibyśmy, żeby nie ja...
Dlaczego stróż zostawia na dziedzińcu nową miotłę? Deszcz leje...
Chodź! chodź!
Nie ma jej?
Nie ma — słyszysz przecież, jak myje głowę stróżowi. Ha! jak miło ogrzać się trochę.
No! nie pchaj się — ja także...
Czekaj... poprawię. A teraz daj grzebień, to cię uczeszę.
Daj spokój! Jak zobaczy, będzie krzyk.
Niech krzyczy. Ja się nie boję.
Ale ja się boję. To tak nieprzyjemnie, jak kto głośno krzyczy.
Bo ty jesteś sentymentalna. Ty się wdałaś w ojca. Lelum polelum...
Skąd ty wiesz, jaki jest ojciec? przecież ojciec nic nie mówi.
E! już ja wiem. Zresztą masz jego nos.
To dziwne.
Co?
Niby że dziecko podobne do ojca albo do matki. Jak to się dzieje?
A ja wiem! a ja wiem...
Wiesz?... powiedz...
Nie ma głupich — nie powiem — ale wiem.
Kto ci powiedział?
Kucharka.
O! kiedy?
Wczoraj — jak mama poszła do teatru, a nas nie wzięła, bo to niemoralna sztuka. Poszłam do kuchni i tam Anna mi powiedziała! och! Melu!... och, Melu!...
Hesia! Ja myślę, że to grzech.
Co?
Mówić z kucharką o takich rzeczach.
Kiedy to prawda. Tak jest naprawdę.
Gdyby to mama wiedziała.
No to co? Krzyczałaby — ona wiecznie krzyczy.
A mnie nie powiesz?
Nie. Nie chcę cię brać na swe sumienie. Nie gorsz malutkich!...
No! zrób teraz ze mnie dziewczę z czarną kosą spod wiejskiej strzechy...
To nie kręć się.
Wiesz! Zbyszko znów poszedł na lumpkę.
Nie ma go?
Nie ma. Coś bym ci powiedziała, ale przysięgnij się, że nikomu nie powiesz... nachyl się... Zbyszko lata za Hanką.
Po co?...
E... bo ty... co z tobą gadać!... no, powiedz sama, czy można z tobą gadać?
No, bo mówisz, że lata.
No — lata — czy zaczepia — czy kocha się — czy jak...
Och, Hesiu! Zbyszko?
No co? nie byłaś na Halce? nie wiesz, jak to się dzieje? Panicz, no i nieszczęsna Halka gwałtem tu idzie...
Ale to na scenie... potem1, to było wtedy, jak takie kontusze nosili — ale Zbyszko... och, Hesiu!...
O, Hanka!... ja się jej zapytam. Zobaczysz, czy ja kłamię.
Hesiu! nie pytaj się — ja... proszę!...
Dlaczego? to swoja rzecz... zresztą mama nie słyszy.
Hesiu!... mnie czegoś przed Hanką wstyd.
No, to się nie będę pytać, ale ja widziałam wczoraj, jak on ją tu a tu szczypał.
A mówisz, że się w niej kocha.
No... no właśnie.
Przecież gdyby się w niej kochał, to by ją nie szczypał.
Wiesz co? ciebie pod klosz... no! no!
Za co, Hesiu, pod klosz.
Za twoją głupotę!
Ach! chciałabym wiedzieć, gdzie ten Zbyszko tak nocami chodzi?
Może do parku na spacer — teraz tak ładnie...
Głupia jesteś...
Hanka! nie wiesz ty, gdzie tak panowie po nocach chodzą?
Skądże ja?...
No — tak, jak pan Zbyszko... do rana prawie co dzień.
A no musi gdzieści...
Pytałam się go — mówił: na lumpkę — a kucharka śmiała się także i mówiła, że to do nocnych kawiarni. Ach, Boże! kiedy ja się już naprawdę czegoś porządnie dowiem! kiedy ja już będę duża! kiedy nie będzie przede mną tajemnic.
A ja tak wolę.
Co?
Nie wiedzieć o niczym. To tak jakoś miło. Ja wolę nic nie wiedzieć.
Tuman!...
Czego wy tu? co to? ubierać się... Hanka sprzątać... Mela gamy!... Felicjanie!...
Zostań jeszcze — już wicher przeleciał. Felicjanie!
Hesiu!...
Co? rodzicielka! e!... przesądy.
Hesiu! patrz, Hanka się śmieje.
No to co? Niech się śmieje? Cóż to ja nie mam własnego sądu?
Czego się śmiejesz, idiotko? — sprzątaj! Albo czekaj. Byłaś kiedy w nocnej kawiarni?