Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Jedna z najważniejszych polskich tragikomedii “Moralność pani Dulskiej” Gabrieli Zapolskiej jest dostępna w Legimi za darmo w formie ebooka, zarówno w formacie epub jak i mobi.
Zapolska zaopatrzyła swój tekst w podtytuł tragifarsy kołtuńskiej. Jest to najlepsze podsumowanie w czym tkwi istota tej sztuki. Autorka zamierzała rozprawić się z drobnomieszczańską moralnością i obłudą.
Fabuła utworu jest bardzo prosta, wręcz schematyczna. Młody mężczyzna z dobrego domu, Zbyszko, uwodzi kobietę niższego stanu - Hankę. Ciąża Hanki jest problemem porządkującym cały tekst sztuki. Aniela Dulska, głowa rodziny strzegąca moralności w swojej kamienicy nie może pozwolić na to, aby jej syn związał się z kobietą niższego stanu. Zbyszek chce się zbuntować przeciwko matce.
W swojej tragikomedii Zapolska obnaża wszelkie cechy drobnomieszczaństwa. Wszyscy w tej rodzinie żyją jedynie na pokaz, nic nie jest szczere. Wszystkim jest zbyt wygodnie, aby postarać się cokolwiek zmienić. Wszystko jest pozorne, brak między nimi prawdziwych uczuć. Każdy temat może okazać się niewygodny, zbyt wymagający, zbyt trudny do poruszenia.
Obraz stworzony przez Zapolską był tak sugestywny, że pojęcie dulszczyzny na stałe zagościło w języku polskim. Od dnia premiery sztuka jest lustrem, w którym każdy może się przejrzeć.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 83
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Jak palisz? jak palisz? skaranie Boże z tym tłomokiem. Do krów, do krów, nie do pańskich pieców. Czego niszczysz tyle smolaków! Czekaj, ustąp się, ty do niczego – ja ci pokażę.
Ruszaj zbudzić panienki, a jak nie zechcą wstać, to pościągaj kołdry.
Cóż panny? wstają?
Pościągałam kołdry. Panna Hesia kopnęła mnie w brzucho.
Wielka afera – zgoi się do wesela.
Proszę wielmożnej pani…
Widzisz, jak się w piecu pali?
Proszę wielmożnej pani…
Ja o wszystkim myśleć muszę. Niedługo przez was to zejdę do grobu.
Proszę wielmożnej pani! Ja chciałam prosić, że ja już od pierwszego pójdę sobie.
Co? jak?
Pójdę sobie.
Ani mi się waż. Ja za ciebie zapłaciłam w kantorze. Musisz dalej służyć. A to mi się podoba!
Ja dam na swoje miejsce.
Patrzcie ją! jak się odgryzła. Już jej się w głowie przewróciło. O! już miasto na nią działa… Może na pannę służącą się śpieszy? co?
Proszę wielmożnej pani, to… przez panicza.
A…
Tak… ja nie chcę – bo to…
Znowu?
Ciągle – a to to – a to tak… a ja przecież…
No – dobrze. Ja mu powiem.
Proszę wielmożnej pani – to na nic. Przecież wielmożna pani już nie raz, nie dwa mówiła, że mówiła…
No – ale teraz to pomoże.
Bo ksiądz mówił żeby odejść.
Czy ty u księdza służysz, czy u mnie?
Ale ja księdza muszę słuchać.
Idź po mleko i po bułki.
Idę, proszę wielmożnej pani
Felicjanie! Felicjanie! wstawaj!… spóźnisz się do biura…
Hesia! Mela! spóźnicie się na pensję…
Mamuńciu, tak zimno! troszkę ciepłej wody…
Jeszcze czego? Hartujcie się… Felicjan! wstajesz? Wiesz? ten błazen, twój syn, nie wrócił jeszcze do domu! Co? nic nie mówisz? naturalnie. Ojciec toleruje. Niedaleko padło jabłko od jabłoni. Ale jak będą dłużki małe – nie zapłacę.
Proszę wielmożnej pani – stróż przyszedł o meldunki tych państwa, co się sprowadzili.
Idę! Hesia! Mela! Felicjan! a to śpiąca familia. No! no! z torbami poszlibyśmy, żeby nie ja…
Dlaczego stróż zostawia na dziedzińcu nową miotłę? Deszcz leje…
Chodź! chodź!
Nie ma jej?
Nie ma – słyszysz przecież, jak myje głowę stróżowi. Ha! jak miło ogrzać się trochę.
No! nie pchaj się – ja także…
Czekaj… poprawię. A teraz daj grzebień, to cię uczeszę.
Daj spokój! Jak zobaczy, będzie krzyk.
Niech krzyczy. Ja się nie boję.
Ale ja się boję. To tak nieprzyjemnie, jak kto głośno krzyczy.
Bo ty jesteś sentymentalna. Ty się wdałaś w ojca. Lelum polelum…
Skąd ty wiesz, jaki jest ojciec? przecież ojciec nic nie mówi.
E! już ja wiem. Zresztą masz jego nos.
To dziwne.
Co?
Niby że dziecko podobne do ojca albo do matki. Jak to się dzieje?
A ja wiem! a ja wiem…
Wiesz?… powiedz…
Nie ma głupich – nie powiem – ale wiem.
Kto ci powiedział?
Kucharka.
O! kiedy?
Wczoraj – jak mama poszła do teatru, a nas nie wzięła, bo to niemoralna sztuka. Poszłam do kuchni i tam Anna mi powiedziała! och! Melu!… och, Melu!…
Hesia! Ja myślę, że to grzech.
Co?
Mówić z kucharką o takich rzeczach.
Kiedy to prawda. Tak jest naprawdę.
Gdyby to mama wiedziała.
No to co? Krzyczałaby – ona wiecznie krzyczy.
A mnie nie powiesz?
Nie. Nie chcę cię brać na swe sumienie. Nie gorsz malutkich!…
No! zrób teraz ze mnie dziewczę z czarną kosą spod wiejskiej strzechy…
To nie kręć się.
Wiesz! Zbyszko znów poszedł na lumpkę.
Nie ma go?
Nie ma. Coś bym ci powiedziała, ale przysięgnij się, że nikomu nie powiesz… nachyl się… Zbyszko lata za Hanką.
Po co?…
E… bo ty… co z tobą gadać!… no, powiedz sama, czy można z tobą gadać?
No, bo mówisz, że lata.
No – lata – czy zaczepia – czy kocha się – czy jak…
Och, Hesiu! Zbyszko?
No co? nie byłaś na Halce? nie wiesz, jak to się dzieje? Panicz, no i nieszczęsna Halka gwałtem tu idzie…
Ale to na scenie… potem[1], to było wtedy, jak takie kontusze nosili – ale Zbyszko… och, Hesiu!…
O, Hanka!… ja się jej zapytam. Zobaczysz, czy ja kłamię.
Hesiu! nie pytaj się – ja… proszę!…
Dlaczego? to swoja rzecz… zresztą mama nie słyszy.
Hesiu!… mnie czegoś przed Hanką wstyd.
No, to się nie będę pytać, ale ja widziałam wczoraj, jak on ją tu a tu szczypał.
A mówisz, że się w niej kocha.
No… no właśnie.
Przecież gdyby się w niej kochał, to by ją nie szczypał.
Wiesz co? ciebie pod klosz… no! no!
Za co, Hesiu, pod klosz.
Za twoją głupotę!
Ach! chciałabym wiedzieć, gdzie ten Zbyszko tak nocami chodzi?
Może do parku na spacer – teraz tak ładnie…
Głupia jesteś…
Hanka! nie wiesz ty, gdzie tak panowie po nocach chodzą?
Skądże ja?…
No – tak, jak pan Zbyszko… do rana prawie co dzień.
A no musi gdzieści…
Pytałam się go – mówił: na lumpkę – a kucharka śmiała się także i mówiła, że to do nocnych kawiarni. Ach, Boże! kiedy ja się już naprawdę czegoś porządnie dowiem! kiedy ja już będę duża! kiedy nie będzie przede mną tajemnic.
A ja tak wolę.
Co?
Nie wiedzieć o niczym. To tak jakoś miło. Ja wolę nic nie wiedzieć.
Tuman!…
Czego wy tu? co to? ubierać się… Hanka sprzątać… Mela gamy!… Felicjanie!…
Zostań jeszcze – już wicher przeleciał. Felicjanie!
Hesiu!…
Co? rodzicielka! e!… przesądy.
Hesiu! patrz, Hanka się śmieje.
No to co? Niech się śmieje? Cóż to ja nie mam własnego sądu?
Czego się śmiejesz, idiotko? – sprzątaj! Albo czekaj. Byłaś kiedy w nocnej kawiarni?
Hi! hi! panienka też. Ja nawet nie wiem, gdzie to jest.
Boś głupia. Kucharka była, jak była młoda. Mówi, że tam panowie siedzą, piją likiery i że tam bardzo wesoło. Kucharka mówiła, że tam są młode, ładne panny i że…
Cicho, Hesia! Jeszcze mama usłyszy.
Idź! idź! to nie dlatego, że mama, tylko że ty nie chcesz, żeby ci się w głowie rozświetliło.
Mówiłam ci – wolę nie wiedzieć.
Przed chwilą się sama pytałaś.
O co?
O te… dzieci…
To co innego.
Dlaczego?
Bo tamto o dzieciach to ciekawe, a to… brzydkie.
Wcale nie – to jeszcze ciekawsze.
Może być – ale mnie to zaraz potem smutno.
O!… idzie lump!…
Gdzie byłeś? gdzie byłeś?
Poszła!…
Gdzie byłeś? lumpowałeś się? mój złoty, powiedz… powiedz… ja nic nie powiem mamie.
Poszła…
Ładnie się wyrażasz… Nie powiesz – a ja wiem. W nocnej kawiarni byłeś – likiery piłeś – ładne panny były… tak ładnie śmierdzisz cygarami… u, u!… jak ja to lubię…
Mówię ci… poszła!
Hesiu! daj spokój!
Tak? to tak ze mną? poczekaj! ja też dorosnę – ja też pójdę na lumpę – ja też będę chodziła po kawiarniach i będę pić likiery… po nocnych kawiarniach, jak ty – jak ty!
Ładna edukacja!… ślicznie się zapowiadasz…
A teraz, żeby cię nauczyć grzeczności w kole rodzinnym…
Mamciu! Mamciu!… Zbyszko powrócił…
Cicho bądź!
Jesteś?
Jestem i znikam. Idę się przespać przed biurem.
Nie! – zostaniesz tu. Mam z tobą do pomówienia.
A!… lecę z nóg.
Wierzę!…
Proszę iść się ubrać. Mela do gam.
Już nie ma czasu.
Pięciopalcówki – na to starczy. Hesia znów podarła kalosze.
Nie ma tu gdzie czarnej kawy?
Nie ma, mój panie! Hesia nic nie szanuje. Nigdy z ciebie nie będzie kobieta jak należy.
Nie ma czarnej kawy w tym zakładzie?
Gdzie byłeś?
He?
Gdzie byłeś do tej pory?
Gdybym mamci powiedział, to by mamcia tak skakała.
O!…
Najlepiej więc nie pytać.
Jestem matką.
Właśnie dlatego.
Muszę wiedzieć, na czym trawisz czas i zdrowie.
Widzi mamcia, co mam pod nosem? Wąsy a nie mleko – a więc…
Jak ty wyglądasz!
E!
Jesteś zielony.
To modny kolor. Mamcia kazała także balkony i okna pomalować na zielono.
Która panna cię weźmie, jak będziesz tak wyglądał.
Jeszcze gorszych biorą. Nie ma czarnej kawy w tym zakładzie?
Wyrażaj się inaczej. Ciągle myślisz, że jesteś w towarzystwie kokocic.
Takie dobre towarzystwo, jak i inne. A potem co mamcia wydziwia na kokotki[2]. Niby to i u nas nie ma kokot w kamienicy. Sama mamcia wynajmowała tej z pierwszego piętra.
Ale się jej nie kłaniam.
Ale pieniążki za czynsz mamcia bierze od niej, że aż ha…
Przepraszam, to ja takich pieniędzy dla siebie nie biorę.
A co mamcia z nimi robi?
Podatki nimi płacę.
Ha… no… A ja idę spać.
Czy ty się przestaniesz lampartować?
Jamais![3]
Ja długów płacić nie będę.
E! to już o tym później.
Zbyszko! Zbyszko! na tom cię mlekiem swym karmiła, żebyś nasze uczciwe i szanowane nazwisko po kawiarniach i spelunkach włóczył.
Było mnie chować mączką Nestle’a – podobno doskonała.
No… nie martwiuchny się, pani Dulska. Ale co mamcia chce, żebym ja tu z wami w domu robił? Nikt nie bywa… żyjemy jak ostatnie sobki.
Ciężkie czasy – nie ma na przyjęcia.
E! człowiek jest zwierzęciem towarzyskim. Musi od czasu do czasu myśl wymienić. O! widzi mamcia, myśl – to wielkie słowo. Choć ono się stąd gna, to przecież tu i ówdzie się jeszcze kręci…
Ja tam nie mam czasu myśleć…
Właśnie, właśnie. Więc też ja myk z domu, bo w domu właściwie cmentarz. A czego? Myśli – swobodnej, szerokiej myśli.
A więc do kawiarni, do…
Tak – tak! do… Co mamcia może wiedzieć, którymi to drogami chadza ludzka myśl, nawet takiego jak ja kołtuna.
Jesteś głupi. Ty i twój ojciec – to jedna dusza. On co dzień w cukierni, a ty – Bóg wie gdzie…
No, wreszcie…
Dzień dobry ojcu!
Dziś fasujesz[4]!
A uważaj, żebyś nie zgubił. Na co czekasz? A! cygaro… Zbyszko – daj cygaro ojcu znad pieca.
A czy wiesz, o której twój synek do domu wrócił?
Zwariować można z tym człowiekiem.
Tak go mama wychowała.
Nie – to już zanadto.
Dobranoc. Idę się zdrzemnąć.
A biuro?
Nie ucieknie.
Zbyszko! przyrzeknij mi, że się poprawisz.
Nigdy – wolę raczej zdać egzamin państwowy.
Zetrzyj fortepian – popraw w piecu. Czy kucharka ubrana do miasta?
Tak, proszę pani.
Hanka? jesteś sama?
Daj mi pan spokój!
Cóż ci za mucha na nos siadła?
Chodź tu! pokaż mordeczkę! czegoś zła?…
Taka jesteś brzydka, jak się nadmiesz.
Pewnie… te panny, co pan od nich wraca, to ładniejsze.
A! tędy cię wiedli. O to ci chodzi.
Mnie o nic nie chodzi – tylko nie chcę, żeby mnie pan sekował[5].
Jak będziesz dla mnie lepsza, to będę w domu siedział.
Ja ta nie potrzebuje. Może se pan iść do tych pannów.
Albo to prawda! Aż się za mną trzęsiesz.
Niech pan idzie, bo jeszcze starsza pani wejdzie.
Ale o… Pocałuj pana w rękę, za to, żeś go rozgniewała.
Figa!
A ty szelmo…
Zbyszko!
Czego?
Nie bójcie się… ja nic mamci nie powiem.
Na czysto zwariowała.
Bo przecież to nie wasza wina.
Co?
No… Hanka i ty… jeżeli wy…