Mów do mnie - Kowolik Michalina - ebook + audiobook + książka

Mów do mnie ebook i audiobook

Kowolik Michalina

4,6

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

16 osób interesuje się tą książką

Opis

A co, jeśli masz ostatnią szansę, aby usłyszeć głos ukochanej osoby?
Kiedy dochodzi do katastrofy budowlanej, uwięziona pod gruzami dziewczyna wie, że teraz ma jedyną możliwość, aby wyznać swoje uczucia. Lecz czy nie jest już na to za późno?

Emilia i Mikołaj poznali się osiem lat wcześniej, a ich znajomość nieustannie była wystawiana na różne próby. Oboje nosili w sobie wiele bólu, ale i tajemnic, które stopniowo wychodziły na jaw. Historia stworzona przez Michalinę Kowolik jest poruszająca od pierwszych wersów. Opowiada o sile miłości, o rodzinie, o braterstwie. Ale także zabiera czytelnika do świata, gdzie sekrety z przeszłości pojawiają się w najmniej oczekiwanym momencie i determinują przyszłość.

Mów do mnie to piękna historia miłosna, to powieść obyczajowa o oddaniu i przyjaźni, to także pełna dramatyzmu książka, która sprawi, że serca czytelników będą musiały na nowo się posklejać.

„Spojrzałam śmierci w oczy. To pozwoliło mi zrozumieć, że szczęście samo do mnie nie przyjdzie i że czasem trzeba postawić wszystko na jedną kartę, zaryzykować, odważyć się walczyć. Człowiek, który nic nie robi, więcej traci od tego, który robi coś cały czas. Jestem tego żywym przykładem. Właśnie dlatego teraz się odważyłam. Trochę późno, ale jak to mówią – lepiej późno niż wcale, prawda? Czuję, że jeszcze nigdy nie byłam tak odważna jak teraz, więc korzystając z tej chwili, muszę ci powiedzieć coś jeszcze. Zakochałam się w tobie tamtego marcowego dnia i kocham cię nadal, nawet bardziej. Tak jakby ten czas – całe osiem lat rozłąki – zamiast osłabić, tylko umocnił moją miłość. Nigdy nie powinnam była cię odtrącić, a ty nigdy nie powinieneś mnie zostawić. Taka prawda. Kocham cię – mimo wszystko i ponad wszystko.”

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 238

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 5 godz. 33 min

Lektor: Michalina Kowolik
Oceny
4,6 (267 ocen)
207
30
16
12
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
fitmag80

Nie oderwiesz się od lektury

Piękna. ... ale dawno się nie popłakałam na żadnej książce...
50
MajaT123

Nie polecam

Straszny styl pisania. Pomysł na fabułę byłby fajny, ale historia opowiedziana w zasadzie bez emocji , bohaterowie po strasznych traumach, a temat potraktowany powierzchownie. Więcej postaci to chyba nie dało się już uśmiercić.Moze jeszcze gdyby czekał nas happy end , a tu jednostronicowy opis ...nie będę spojlerować, może komuś się spodoba, ja do niej nie wrócę,i raczej po inne pozycje autorki nie sięgnę.
84
ChoWiol

Nie oderwiesz się od lektury

Zapas chusteczek proszę mi odkupić 😲
30
BarbaraFuglewicz

Nie oderwiesz się od lektury

Niezwykla historia.. zakończenie niespodziewane. Chętnie zobaczyłabym to na ekranie😊
30
Pacholarzyk

Nie oderwiesz się od lektury

cudowna
20

Popularność




Re­dak­cja: BE­ATA KO­STRZEW­SKA
Ko­rek­ta: HE­LE­NA KU­JA­WA
Skład: MO­NI­KA PI­RO­GO­WICZ
Okład­ka: MA­CIEJ SY­SIO
Fo­to­gra­fie na okład­ce: Co­py­ri­ght © Shut­ter­stoc­k_G-Stock Stu­dio
© Co­py­ri­ght by Mi­cha­li­na Ko­wo­lik 2022 © Co­py­ri­ght by Wy­daw­nic­two Jak­Bo­ok, 2022
Wy­da­nie I
ISBN 978-83-964849-9-4
Wy­daw­nic­two Jak­Bo­ok ul. Li­po­wa 61, 55-020 Mni­cho­wi­cewww.wy­daw­nic­two­jak­bo­ok.pl
Kon­wer­sja: eLi­te­ra s.c.

Nic nie może prze­cież wiecz­nie trwać

Co ze­słał los, trze­ba będzie stra­cić

Nic nie może prze­cież wiecz­nie trwać

Za mi­ło­ść też przyj­dzie nam za­pła­cić.

Anna Jan­tar – Nic nie może wiecz­nie trwać

17 stycz­nia 2010

1.

EMI­LIA

Mo­dlę się o to, aby ode­brał. To moja je­dy­na szan­sa, może i na­wet ostat­nia na po­wie­dze­nie mu, że ko­cham. I cho­ciaż do­brze wiem, że naj­praw­do­po­dob­niej jest już za pó­źno na to, aby na­sza wspól­na hi­sto­ria za­ko­ńczy­ła się hap­py en­dem, to jed­nak mu­szę spró­bo­wać. Przez całe ży­cie by­łam ostro­żna. Za­wsze ro­bi­łam to, co na­le­ża­ło. Nie wy­chy­la­łam się, nie ry­zy­ko­wa­łam, nie wal­czy­łam... My­śla­łam, że dzi­ęki temu będę szczęśli­wa, ale tak na­praw­dę przez swo­ją za­cho­waw­czo­ść stra­ci­łam to, co oka­za­ło się dla mnie naj­cen­niej­sze – Mi­ko­ła­ja. Moją je­dy­ną praw­dzi­wą mi­ło­ść. Moje nie­bo. Mój raj.

To nie two­ja wina! – krzy­czy głos w mo­jej gło­wie. Chcę go za­głu­szyć, pro­szę, aby się za­mknął, ale on sta­je się co­raz do­no­śniej­szy, aż w ko­ńcu wy­pe­łnia wszyst­ko. Do­słow­nie. Czu­ję go na­wet w pal­cach u rąk. Ten głos ma ra­cję. Nie po­no­szę winy za to, co się sta­ło, Mi­ko­łaj też nie. Ko­cha­li­śmy się, tak na­praw­dę, ale to nie wy­star­czy­ło, aby uchro­nić się przed tym, co nas spo­tka­ło.

Wy­bie­ram nu­mer Mi­ko­ła­ja i po raz pierw­szy w swo­im dwu­dzie­sto­dzie­wi­ęcio­let­nim ży­ciu czu­ję, że ro­bię to, co chcę zro­bić, to, cze­go pra­gnę naj­bar­dziej – ze wszyst­kich mo­ich pra­gnień – oraz to, za czym tęsk­nię ka­żde­go dnia i ka­żdej nocy.

Mi­ko­łaj.

Czy mnie pa­mi­ęta?

Czy tęsk­ni?

Czy cho­ciaż cza­sem wspo­mi­na, jak kła­dłam gło­wę na jego ra­mie­niu? Jak ra­zem pi­li­śmy kawę w nie­dziel­ne po­ran­ki? Jak spra­wiał, że czu­łam się przy nim naj­bar­dziej wy­jąt­ko­wą oso­bą na świe­cie?

A może nie je­stem na­wet wspo­mnie­niem? Może mnie już nie ma, nie ist­nie­ję, może za se­kun­dę roz­pły­nę się w po­wie­trzu i nic już nie będzie mia­ło zna­cze­nia?

Może.

Może.

Może.

Na ra­zie jed­nak wci­ąż ist­nie­ję i czu­ję w no­gach na­ra­sta­jący ból. Gdzieś w od­da­li sły­szę ja­kieś skrzyp­ni­ęcie – trzask – tak jak­by coś spa­da­ło. I po chwi­li to coś ude­rza z tak wiel­ką siłą, że to­wa­rzy­szący temu dźwi­ęk wprost za­ty­ka mi uszy. Do­dat­ko­wo za­czy­nam kasz­leć z po­wo­du pyłu, któ­ry wcho­dzi mi do gar­dła i nosa.

– Pro­szę cię, Mi­ko­ła­ju, od­bierz, za­nim będzie za pó­źno – szep­czę sama do sie­bie.

Co z tego, że jest pierw­sza w nocy, a ja na­wet nie wiem, gdzie się znaj­du­ję.

Nie, chwi­la, wiem.

Sta­ram się wy­tężyć umy­sł, aby do­strzec wszyst­kie szcze­gó­ły, na­wet te naj­drob­niej­sze. Wo­kół mnie pa­nu­je ca­łko­wi­ta ciem­no­ść, ale mimo to je­stem pew­na, że mam na so­bie zie­lo­ną su­kien­kę na ra­mi­ącz­kach ko­ńczącą się przed ko­la­na­mi oraz czar­ne szpil­ki, a na wło­sach fran­cu­za po­łączo­ne­go z ko­kiem. Moja naj­lep­sza przy­ja­ció­łka wy­ci­ągnęła mnie na za­ba­wę kar­na­wa­ło­wą. Tłu­ma­czy­ła, że mu­szę się za­ba­wić, na chwi­lę za­po­mnieć o wszyst­kich obo­wi­ąz­kach, któ­re na mnie ci­ążą, i dać szan­sę Ol­ko­wi, od roku sta­ra­jące­mu się o moje względy.

Na sa­mym po­cząt­ku nie chcia­łam iść, ale Ka­ri­na na­le­ży do osób, któ­re za­wsze sta­wia­ją na swo­im. W moim przy­pad­ku też nie mo­gło być ina­czej. Zgo­dzi­łam się, cho­ciaż za­strze­głam, aby broń Boże nie pró­bo­wa­ła mnie swa­tać. Mia­łam po dziur­ki w no­sie jej kan­dy­da­tów na męża dla mnie. Po pierw­sze dla­te­go, że od za­wsze gu­sto­wa­ły­śmy w in­nym ty­pie fa­ce­tów (ona woli umi­ęśnio­nych bru­ne­tów, ja wy­so­kich blon­dy­nów), a po dru­gie, nie lu­bię, gdy ktoś na­rzu­ca mi ko­goś, mó­wi­ąc: „masz i bierz”. To od razu mnie od­stra­sza.

Olek na­le­ży do mi­łych, sym­pa­tycz­nych i wiecz­nie uśmiech­ni­ętych mężczyzn. Ma brązo­we oczy oraz wło­sy w ko­lo­rze mio­du ści­ęte przy sa­mej skó­rze. Jest wy­so­ki, szczu­pły, a w gar­ni­tu­rze przy­po­mi­na aman­ta z fil­mów z naj­wy­ższej pó­łki. Teo­re­tycz­nie mo­gła­bym się za­ko­chać w kimś ta­kim jak on gdy­by nie fakt, że moje ser­ce zo­sta­ło już za­jęte przez wy­so­kie­go ciem­ne­go blon­dy­na o oczach tak nie­bie­skich jak nie­bo w naj­bar­dziej po­god­nie dni lata.

Ten je­den ja­kże mały szcze­gół wszyst­ko zmie­nia. Spra­wia, że nie je­stem w sta­nie stwo­rzyć zdro­we­go zwi­ąz­ku z kimś, komu na mnie na­praw­dę za­le­ży. A chcę... Pró­bu­ję... Jed­nak za ka­żdym ra­zem, gdy już ko­goś po­zna­ję, uświa­da­miam so­bie, że szu­kam w tym czło­wie­ku cech Mi­ko­ła­ja. Chcę, aby mó­wił tak jak on, cho­dził jak on, nu­cił pod no­sem jak on, pach­niał jak on. W skró­cie chcę, aby stał się nim – moim ko­cha­nym Mi­ko­ła­jem.

To jest cho­re!

Gdy w ko­ńcu to so­bie uświa­da­miam, do­cie­ra do mnie fakt, że je­śli nie za­wal­czę o swo­ją mi­ło­ść, to do ko­ńca ży­cia będę sama.

Czy wal­czę?

Ha! Moje we­wnętrz­ne ja ka­żde­go dnia po­wta­rza, że je­śli on na­praw­dę by mnie ko­chał, to sam zro­bi­łby pierw­szy krok. Na­pi­sał. Za­dzwo­nił. Przy­je­chał.

Cze­kam.

Nie wiem na co, ale przez cały czas cze­kam. I pew­nie gdy­by nie to, co się sta­ło, cze­ka­ła­bym da­lej.

Mój pra­wy po­li­czek za­czy­na bo­leć od ci­ągłe­go le­że­nia na jed­nej stro­nie, ale nic nie mogę na to za­ra­dzić, po­nie­waż coś przy­gnia­ta dol­ną część mo­je­go cia­ła – od po­ślad­ków w dół. Nie do­cie­ra do mnie żad­ne świa­tło, nie po­tra­fię ni­g­dzie do­strzec na­wet de­li­kat­nej smu­gi – je­dy­nym jego źró­dłem jest w tej chwi­li ekran mo­je­go te­le­fo­nu.

Za­nim po raz ko­lej­ny wy­bio­rę nu­mer Mi­ko­ła­ja, pod­no­szę rękę, w któ­rej trzy­mam ko­mór­kę, i pró­bu­ję co­kol­wiek do­strzec. Ota­cza­ją mnie ka­wa­łki ka­fel­ków, ja­kieś dru­ty, ce­gły i jesz­cze wie­le in­nych rze­czy, któ­rych nie po­tra­fię roz­po­znać.

To się sta­ło tak na­gle...

Wzi­ęłam swo­ją małą czar­ną to­reb­kę i wy­szłam z sali głów­nej, gdzie wła­śnie or­kie­stra za­pra­sza­ła wszyst­kich na par­kiet. Zmie­rza­łam w stro­nę to­a­let, ale czy tam do­ta­rłam? Pa­mi­ętam je­dy­nie huk i krzy­ki prze­ra­żo­nych lu­dzi. Na­wet nie wiem, czy ja rów­nież krzy­cza­łam. Mo­żli­we, że na chwi­lę stra­ci­łam przy­tom­no­ść, a gdy do­szłam do sie­bie, było już po wszyst­kim. Le­ża­łam gdzieś głębo­ko pod kupą gru­zu i moc­no ści­ska­łam w dło­ni to­reb­kę. Chcia­łam się po­ru­szyć, ale zo­sta­łam przy­gnie­cio­na czy­mś, co z pew­no­ścią było ka­wa­łkiem ścia­ny, więc zo­sta­łam zmu­szo­na do po­zo­sta­nia w miej­scu. Nie wiem, ile mi­nęło cza­su, za­nim do mnie do­ta­rło, że moje ży­cie naj­praw­do­po­dob­niej do­bie­ga ko­ńca. Mi­nu­ta, dwie, a może go­dzi­na? Trud­no we wszyst­kim się od­na­le­źć, gdy wo­kół pa­nu­je ciem­no­ść, a jesz­cze trud­niej, gdy czło­wiek uświa­da­mia so­bie, że może umrzeć, nie po­wie­dziaw­szy „ko­cham” naj­wa­żniej­szej oso­bie w swo­im ży­ciu.

I to wła­śnie wte­dy uzmy­sło­wi­łam so­bie, że moje pal­ce coś ści­ska­ją i że tym czy­mś jest to­reb­ka, w któ­rej mam te­le­fon.

To cud!

Za­raz po tym, jak go wy­ci­ągnęłam i uj­rza­łam trzy kre­ski za­si­ęgu, za­dzwo­ni­łam pod nu­mer alar­mo­wy i po­in­for­mo­wa­łam o za­wa­le­niu się bu­dyn­ku re­stau­ra­cji Pa­na­ma. Z ja­kich przy­czyn? Ilu ran­nych? Ja­kie szko­dy? Py­ta­nia, któ­re usły­sza­łam, wy­wo­ła­ły u mnie na­pad hi­ste­rycz­ne­go śmie­chu. Nie wie­dzia­łam, co się sta­ło, bo skąd mo­głam wie­dzieć? By­łam tyl­ko mło­dą ko­bie­tą, któ­ra zna­la­zła się w nie­wła­ści­wym miej­scu o nie­wła­ści­wej po­rze. Wcze­śniej krzy­cza­łam „Czy ktoś mnie sły­szy?”, ale nikt nie od­po­wia­dał. Może za­wa­lo­ny dach i ścia­ny od­dzie­li­ły mnie od resz­ty? Tak, z całą pew­no­ścią inni też żyli. Ka­ri­na, Igor i Olek. Mu­sie­li żyć.

Drżący­mi pal­ca­mi wy­stu­ka­łam dzie­wi­ęć cyfr, któ­re zna­łam na pa­mi­ęć, na­ci­snęłam zie­lo­ną słu­chaw­kę i przy­ło­ży­łam ko­mór­kę do ucha.

Je­śli mia­ły to być ostat­nie mi­nu­ty mo­je­go ży­cia, to chcia­łam je w pe­łni wy­ko­rzy­stać, aby od­cho­dząc z tego świa­ta, nie ża­ło­wać ni­cze­go.

Mi­ko­łaj mu­siał ode­brać.

Głębo­ko wie­rzy­łam w to, że je­śli Bóg spra­wił, iż mia­łam przy so­bie te­le­fon, to miał w tym ja­kiś cel i po­zwo­li na to, że ten ostat­ni raz usły­szę głos mężczy­zny mo­je­go ży­cia.

2.

MI­KO­ŁAJ

– Ktoś dzwo­ni. – Sa­bi­na, nie otwie­ra­jąc oczu, sztur­cha Mi­ko­ła­ja w ra­mię. – No od­bierz!

Mężczy­zna jed­ną ręką prze­cie­ra za­spa­ną twarz, a dru­gą si­ęga po le­żący na szaf­ce noc­nej te­le­fon ko­mór­ko­wy. Kto mógł te­le­fo­no­wać do nie­go w środ­ku nocy?

– Halo... – mówi, na­wet nie spraw­dza­jąc nu­me­ru.

– Cze­ść, Mi­ko­łaj. Już się ba­łam, że nie od­bie­rzesz.

Zna ten głos.

Szyb­ko zrzu­ca z sie­bie ko­łdrę i sia­da na łó­żku. Nie, to nie­mo­żli­we – po­wta­rza w my­ślach. – A może jed­nak?

– Je­steś tam?

– Tak, je­stem... – wy­krztu­sza w ko­ńcu z sie­bie.

Wsta­je i wy­cho­dzi z sy­pial­ni, za­my­ka­jąc drzwi. Nie chce roz­bu­dzić Sa­bi­ny ani tym bar­dziej tłu­ma­czyć jej, z kim roz­ma­wia i kie­dy sko­ńczy.

– Prze­pra­szam, że cię obu­dzi­łam, ale mu­szę z tobą po­roz­ma­wiać.

– Nic nie szko­dzi.

Wkra­cza do ma­łej, po­ma­lo­wa­nej na po­ma­ra­ńczo­wo kuch­ni. Z pa­ra­pe­tu bie­rze pa­pie­ro­sy, po­piel­nicz­kę i za­pal­nicz­kę, po czym sia­da przy do­bu­do­wa­nym do ścia­ny sto­li­ku dla dwóch osób.

Emi­lia. Mila. Mil­ka.

Od­pa­la marl­bo­ro i głębo­ko się nim za­ci­ąga. Ma na so­bie je­dy­nie sza­re bok­ser­ki, ale nie czu­je zim­na. Po­mi­mo kil­ku­stop­nio­we­go mro­zu pa­nu­jące­go na dwo­rze w miesz­ka­niu jest cie­pło i przy­tul­nie.

– Je­steś za­sko­czo­ny, że dzwo­nię, praw­da?

– Skła­ma­łbym, gdy­bym po­wie­dział, że nie. Jest śro­dek nocy... Nie wiem do­kład­nie, któ­ra go­dzi­na...

– Jest po pierw­szej.

– Po pierw­szej – po­wta­rza Mi­ko­łaj, ob­ra­ca­jąc w pal­cach srebr­ną za­pal­nicz­kę zip­po.

Gasi peta w po­piel­nicz­ce i od razu si­ęga po na­stęp­ne­go pa­pie­ro­sa. Drży, ale nie z chło­du, tyl­ko z emo­cji, któ­re po­wo­li za­czy­na od­czu­wać w ca­łym cie­le.

– Mila, czy coś się dzie­je? – pyta.

– Tak... – Sły­szy, jak ko­bie­ta bie­rze głębo­ki wdech. – Ka­ri­na wy­ci­ągnęła mnie na za­ba­wę kar­na­wa­ło­wą. Nie chcia­łam iść, ale wiesz, jaka ona jest. Cho­dzi za tobą tak dłu­go, aż się zgo­dzisz i zro­bisz to, co ma w pla­nach. Tak więc wło­ży­łam su­kien­kę, zro­bi­łam so­bie fry­zu­rę, ma­ki­jaż i po­szłam... Ze­spół grał na­praw­dę do­brze, na­wet wo­ka­list­ka bez­błęd­nie wy­ko­na­ła nu­mer Anny Jan­tar, co wpra­wi­ło mnie w osłu­pie­nie. Pó­źniej at­mos­fe­ra tro­chę się zmie­ni­ła. Olek chciał ze mną po­roz­ma­wiać. Wie­dzia­łam, że wcze­śniej czy pó­źniej do tego doj­dzie, ale nie by­łam jesz­cze na to go­to­wa. Wzi­ęłam więc szyb­ko to­reb­kę i wy­kręci­łam się od tego, mó­wi­ąc, że mu­szę iść do to­a­le­ty.

Na­gle Emi­lia milk­nie, w słu­chaw­ce Mi­ko­łaj sły­szy je­dy­nie jej ci­chy od­dech.

– Kim jest Olek? – pyta po mi­nu­cie.

– To mój przy­ja­ciel, któ­re­mu na mnie za­le­ży, a któ­re­go ja... ra­nię swo­ją obo­jęt­no­ścią.

– On cię ko­cha.

– Tak, ale ja... ja go nie ko­cham, Mi­ko­łaj, nie ko­cham.

– Dla­cze­go więc po pro­stu mu tego nie po­wiesz?

– Bo nie po­tra­fię ko­muś zła­mać ser­ca. To naj­gor­sza zbrod­nia ze wszyst­kich, ja­kie mo­żna po­pe­łnić.

– W ta­kim ra­zie je­stem ostat­nią oso­bą na świe­cie, z któ­rą po­win­naś roz­ma­wiać i od któ­rej po­win­naś ocze­ki­wać ja­kich­kol­wiek rad.

– Nic nie ro­zu­miesz.

– Mila, ja wie­lu rze­czy nie ro­zu­miem. Na przy­kład tego, dla­cze­go do mnie dzwo­nisz te­raz, o pierw­szej w nocy, po tylu la­tach mil­cze­nia?

– Jak po­wiem ci, że tęsk­ni­łam, to uwie­rzysz?

– Ach, Mila...

– Od­po­wiedz.

Mi­ko­łaj wsta­je od sto­łu i pod­cho­dzi do okna. Od­sła­nia ręką fi­ra­nę i spo­gląda na za­śnie­żo­ną uli­cę. Gdzieś tam jest Emi­lia, któ­ra kie­dyś była ca­łym jego świa­tem i któ­ra te­raz mówi mu, że za nim tęsk­ni. Czy jej wie­rzy? To py­ta­nie nie wy­ma­ga głęb­sze­go za­sta­no­wie­nia. Oczy­wi­ście, że jej wie­rzy. Emi­lia jest je­dy­ną oso­bą na świe­cie, któ­ra ni­g­dy go nie okła­ma­ła.

– Wie­rzę ci – mówi zgod­nie z praw­dą.

– A ty? – pyta.

– A ja co?

– Tęsk­nisz za mną?

– Mila, to nie jest ta­kie pro­ste.

Jak ma jej po­wie­dzieć, że w sy­pial­ni śpi Sa­bi­na – jego na­rze­czo­na, któ­rą za osiem dni ma po­ślu­bić.

– To jest pro­ste, tyl­ko że ty to so­bie utrud­niasz.

– Nie uwa­żasz, że prze­szło­ść po­win­no się zo­sta­wiać za sobą?

– Mi­ko­łaj, je­śli ko­goś masz, to nie mu­sisz tego przede mną ukry­wać.

– Wiem.

– Więc jak, masz ko­goś?

– Mam.

– To do­brze, to do­brze... Ale po­zwo­lisz, że zmie­nię te­mat... – Głębo­ko wzdy­cha. – Po­słu­chaj, kie­dyś po­wie­dzia­łeś mi, że za­wsze mogę na cie­bie li­czyć, że po­mo­żesz mi, gdy będę po­trze­bo­wać two­jej po­mo­cy... Pa­mi­ętasz?

– Oczy­wi­ście, że pa­mi­ętam. Na­dal mo­żesz na mnie li­czyć.

– Mam małą pro­śbę.

– Słu­cham?

– Mów do mnie.

– Co?

– Mów do mnie – po­wta­rza. – Cały czas do mnie mów. Pro­szę, to moja je­dy­na pro­śba.

– Ale o co cho­dzi? Mi... – Ury­wa, wi­dząc, jak uli­cą je­dzie straż po­żar­na na sy­gna­le. Za nią ko­lej­na i ko­lej­na. I po­go­to­wie. I po­li­cja.

– Mi­ko­łaj, mów do mnie! – krzy­czy Emi­lia, a pó­źniej kil­ka razy ci­cho kasz­le. – O nic wi­ęcej cię nie pro­szę.

Mi­ko­łaj od­su­wa się od okna. Coś w gło­sie Emi­lii prze­ra­ża go, ale nie wie jesz­cze co. Jest jed­nak pe­wien, że ta roz­mo­wa zmie­nia wszyst­ko, wy­wra­ca całe jego do­tych­cza­so­we ży­cie do góry no­ga­mi.

Za­pra­sza­my do za­ku­pu pe­łnej wer­sji ksi­ążki