Zakochaj się we mnie - Kowolik Michalina - ebook + książka
BESTSELLER

Zakochaj się we mnie ebook

Kowolik Michalina

4,4

29 osób interesuje się tą książką

Opis

Tajemnica, która czeka na odkrycie.

Miłość, która przynosi nadzieję.

I babcia, przy której nie da się nudzić.

 

Mania ma dwadzieścia dwa lata, wychowuje młodszą siostrę, spłaca dług nieżyjącego ojca i wciąż zadaje sobie jedno pytanie: gdzie jest mama?

Życie dziewczyny nie jest różowe, ale zawsze może ona liczyć na przyjaciela i babcię – chociaż ją czasem ma ochotę udusić.

Gdy pojawia się Maks, świat Mani staje na głowie, i to nie tylko z powodu szybciej bijącego serca.

 

Czy po wielu latach dziewczynie uda się odkryć tajemnicę zniknięcia mamy? I jaką rolę odegra w tym nowo poznany mężczyzna?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 328

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (208 ocen)
136
34
21
11
6
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
danag123

Nie oderwiesz się od lektury

Ciepła i wesoło napisana, dobrze się czyta,
20
MajAntek

Nie oderwiesz się od lektury

Historia wspaniała, ale postać babci trochę przerysowana.
21
Gosiaa9

Nie oderwiesz się od lektury

Książka która wciąga zabawne teksty ale i czasem wzruszające momenty.Polecam
10
Fizioczek

Całkiem niezła

całkiem zakręcona🙉
10
madzia1829

Nie oderwiesz się od lektury

Minus dla babci ale cała książka bardzo wciągająca. Dobrze spędzony czas
10

Popularność




Copyright © by Michalina Kowolik, 2023Copyright © by Wydawnictwo WasPos, 2024All rights reserved

Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.

Redakcja: Kinga Szelest

Korekta: Aneta Krajewska

Projekt okładki: Adam Buzek

Zdjęcie na okładce: Adobe Firefly

Ilustracje wewnątrz książki: © by pngtree

Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek/[email protected]

Wydanie I – elektroniczne

Wyrażamy zgodę na udostępnianie okładki książki w internecie

ISBN 978-83-8290-502-1

Wydawnictwo WasPosWarszawaWydawca: Agnieszka Przył[email protected]

Spis treści

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

31

32

33

34

35

36

37

38

39

40

41

SOUNDTRACK

PODZIĘKOWANIA

Mojemu mężowiDziękuję za to, że jesteś

Zupełnie znienackai bez ceregieliżeby wyglądało, że cię diabli wzięlitak jak czasem w filmachna serio cholerniemocno bez wytchnieniazakochaj się we mnie

Poparzeni Kawą Trzy, Zakochaj się we mnie

1

MUSTANG

– Cholera jasna – klnę pod nosem, wbiegając szybko na chodnik.

Kierowca czarnego bmw naciska na klakson, a ja zatrzymuję się na sekundę i pokazuję mu środkowy palec, po czym ruszam dalej przed siebie. Nie mam chwili do stracenia. Jestem zdyszana, spocona i najpewniej nieprzyjemnie pachnę, ale kto by się tym przejmował w takiej sytuacji? Skręcam w ulicę Gruzełki i pierwsze, co ukazuje się moim oczom, to świecący się w słońcu czerwony mustang.

Robi mi się słabo, ale nie na widok tej pięknej maszyny, którą wcześniej widziałam tylko w filmach ani nie z powodu wysokiego szatyna o dużych niebieskich oczach i kilkudniowym zaroście. W innej sytuacji nie tylko zmiękłyby mi nogi na widok takiego faceta.

W innej sytuacji…

Przywołuję się do porządku i zaczynam się nerwowo rozglądać.

Tola.

Gdzie jest Tola?

I nagle ją dostrzegam. Siedzi w mustangu na miejscu pasażera. Szybko podbiegam do niej, uderzając przy tym właściciela czerwonego samochodu łokciem w ramię, ale w ogóle się tym nie przejmuję. Tola ma zapuchnięte oczy od ciągłego płaczu i czerwony jak u klowna nos. Na mój widok od razu zeskakuje z fotela i się do mnie przytula.

– Już dobrze, aniołku. – Głaszczę ją po kasztanowych włosach, które rano zaplotłam w warkocz. – Na szczęście nic się nie stało.

– Prze… Prze… przepraszam. – Tola łka i dostaje następnego ataku płaczu.

– Posłuchaj. – Odsuwam ją od siebie i unoszę jej brodę tak, aby spojrzała mi prosto w oczy. – Najważniejsze, że tobie nic się nie stało, rozumiesz? Z resztą sobie jakoś poradzimy.

– Ale…

Jeszcze pół godziny temu siedziałam w banku i słuchałam, jak młoda kobieta ubrana w czarną garsonkę tłumaczy mi warunki spłaty kredytu. Myślałam, że już nic gorszego mnie dzisiaj nie spotka.

Myliłam się.

Gdy podpisałam ostatni dokument skazujący mnie na porażkę, rozdzwonił się mój telefon. A gdy odebrałam, usłyszałam coś o stłuczce, Toli i o tym, że nic jej nie jest. Później już tylko biegłam ile tylko sił w nogach i dziękowałam Bogu za to, że Tola zapamiętała mój numer telefonu, dlatego teraz mogłam od razu znaleźć się przy niej i pomóc najlepiej, jak tylko potrafiłam.

– Przepraszam bardzo. – Słyszę za sobą głos tego samego mężczyzny, który powiadomił mnie o wypadku.

Odsuwam od siebie wciąż płaczącą Tolę i wstaję.

– Naprawdę nic takiego się nie stało – mówi nieznajomy, cały czas się uśmiechając. – Na całe szczęście ucierpiała tylko hulajnoga.

Wskazuje dłonią leżącą na zielonym poboczu hulajnogę. Jest skrzywiona, a przednie koło złamane na pół.

Zakrywam usta dłonią. Teraz już wszystko rozumiem. Wiem, dlaczego Tola tak płacze.

– Hulajnoga musiała zjechać z podjazdu wprost pod mój samochód, gdy dziewczynka z kimś rozmawiała – tłumaczy szatyn.

Zauważam, że ma piękne białe zęby, a gdy się uśmiecha, robią mu się dołeczki wokół ust.

Okrążam samochód, aby zobaczyć uszkodzenia. Ile kosztuje taki mustang? Sto tysięcy, a może i więcej?

Ile więc będzie kosztowała jakaś mała rysa?

Kurwa!

Na przednim zderzaku widać czarny lakier hulajnogi Toli, a wokół niego jest małe wgniecenie.

– Prawdą jest, że rozmawiałem akurat przez telefon, więc poniekąd też ponoszę winę za to, co się stało.

– Słucham?! – Czerwienieję na twarzy. – Czyli gdyby pan nie rozmawiał przez telefon, to pewnie wyhamowałby pan, tak?

– Bardzo możliwe – przyznaje nieznajomy, cały czas nie tracąc z twarzy swojego cholernie seksownego uśmiechu. – Jestem w stanie zapłacić za hulajnogę.

– Co?! – podnoszę głos. – Nie chcę od pana żadnych pieniędzy! Za kogo pan mnie ma?!

Co za dupek!

– Chwileczkę.

Nieznajomy podchodzi do mnie i delikatnie dotyka mojego ramienia. Jego dłoń jest ciepła i szorstka zarazem, a ten dotyk pobudza do życia każdą komórkę mojego ciała.

– Źle mnie pani zrozumiała.

– Źle?! – warczę.

– Tak, źle.

– Nie chcę jałmużny! Nie chcę litości! Przez cały czas dawałam sobie razem z Tolą radę, to i teraz dam!

Jakoś uzbieram pieniądze na jej nową hulajnogę. Nie będzie łatwo, ale uda mi się. Kupię jej hulajnogę, nawet jeśli będzie to oznaczać tydzień bez jedzenia – tylko dla mnie oczywiście.

– Niech mnie pani posłucha…

Przystojny szatyn nie kończy, gdyż zatrzymuje się przy nas zielone audi Szczepana.

Zadzwoniłam do niego, biegnąc do Toli, a on pomimo tego, że był właśnie w pracy, przyjechał.

Szczepan Mazur jest jedyną osobą, na którą zawsze, ale to zawsze mogę liczyć.

Tola od razu podbiega do Szczepana, a on bierze ją na ręce jak dwulatkę, a nie wyrośniętą dziesięciolatkę. Z Tolą na rękach podchodzi do szatyna i podaje mu rękę.

– Szczepan Mazur.

– Maks Jasiński.

Ściskają sobie dłonie, mierząc się wzrokiem. Mój przyjaciel jest wysokim blondynem, zawsze dobrze i gustownie ubranym. Teraz ma na sobie czarne dżinsy i białą koszulę z krótkimi rękawami, a na stopach szare adidasy.

Szczepan stawia Tolę na ziemię i odwraca się do mnie.

– Idźcie do samochodu. Ja się wszystkim zajmę – mówi.

Robię tak, jak prosi mój przyjaciel. Siadam z Tolą na tylnym siedzeniu audi i zamykam drzwi. Już po kilku sekundach czuję, jak po karku spływa mi struga potu. Na dworze panuje skwar, a nadchodzące tygodnie zapowiadają się nadzwyczaj słonecznie.

Tola się nie odzywa, ale przestaje płakać, co uznaję za sukces. Nie wiem, jak doszło do tego nieszczęsnego wypadku, ale jednego jestem pewna – dla Toli ta hulajnoga była wszystkim, o czym marzyła przez ostatni rok, i z całą pewnością jeszcze przez długi czas będzie się o to obwiniać.

Po dziesięciu minutach Szczepan żegna się z Maksem Jakimśtam, wrzuca do bagażnika zniszczoną hulajnogę, wsiada do samochodu, odpala silnik i rusza.

Gdy zatrzymuje się na czerwonym świetle, odwraca się do nas i mówi:

– Nie martw się, aniołku, kupimy nową hulajnogę. – Puszcza jej oczko.

– Nie rób jej nadziei! – warczę, z nerwów zgrzytając zębami. – Dobrze wiesz, że nas nie stać.

– Facet okazał się w porządku i dał pieniądze…

Samochód za nami trąbi. Szczepan wrzuca bieg i rusza.

Po przejechaniu dwóch ulic jesteśmy na miejscu. Mieszkamy w szarym starym bloku, którego nie lubię. Wchodzimy do trzypokojowego mieszkania znajdującego się na pierwszym piętrze.

Tola od razu biegnie do swojego różowego pokoju i trzaska drzwiami. Ja idę do kuchni, ściągam plecak i rzucam go na mały drewniany stół.

– Nie chcę słyszeć o żadnych pieniądzach od tamtego faceta, rozumiesz?! – Piorunuję wzrokiem Szczepana stojącego w progu kuchni.

Ma potargane przez wiatr włosy, niebieskie oczy i wąskie usta.

– Przestań, Mania! Nie możesz każdego, kto ma pieniądze, uważać za podłego dupka! Ten koleś pomimo tego, że jeździ mustangiem, okazał się w porządku. Przyznał, że rozmawiał przez telefon i nie bardzo wie, jak doszło do wypadku.

– Gówno mnie to obchodzi! – Rzucam jabłkiem w Szczepana. – Wezmę nadgodziny i kupię Toli nową hulajnogę!

– Mania! – krzyczy, a naprawdę rzadko mu się to zdarza. – Przełknij swoją dumę i pomyśl o Toli!

– Cały czas o niej myślę. Wszystko, co robię, robię właśnie dla niej… – Głos mi się załamuje.

Siadam na drewnianym krześle i ocieram łzę, która spływa mi po policzku.

– Wiem o tym. – Szczepan siada przy mnie i zamyka moją dłoń w swojej.

Dzięki temu małemu gestowi robi mi się lżej na sercu.

– Byłam dzisiaj w banku – wyrzucam szybko, wiedząc, że muszę to w końcu powiedzieć.

– Jak bardzo jest źle? – Szczepan marszczy ciemne brwi.

– Jest gorzej niż źle.

– Więcej niż trzydzieści?

Przeczesuję palcami kasztanowe włosy, które sięgają mi ramion, i kiwam głową.

– Siedemdziesiąt dwa tysiące trzysta – mówię.

– O ja pierdolę! I co… I co teraz? – jąka się.

Szczepan z reguły nie klnie, ale ta informacja nawet jego zwala z nóg.

– Nic. – Wzruszam ramionami. – Przez najbliższe dziesięć… albo piętnaście lat będę urabiać się po łokcie, aby spłacić dług nieżyjącego ojca.

– To…

– Niesprawiedliwe? Tak, wiem.

Podnoszę się i nastawiam wodę w czajniku elektrycznym. Wyjmuję z szafki dwa kubki i wsypuję do nich po miarce kawy. Sama nie wiem, skąd mam w sobie siłę, aby stać na nogach, ale z drugiej strony co dałyby mi położenie się do łóżka i płacz w poduszkę? Nic.

Znalazłam się w czarnej dziurze i muszę coś zrobić, aby z niej wyjść. Dla Toli. Dla tych jej niebieskich oczu, teraźniejszych i przyszłych marzeń, dla startu w dorosłość, którego ja nigdy nie miałam. Ona zasługuje na wszystko, co najlepsze.

2

BARDZO DUŻO WINA

Po dwóch godzinach Tola w końcu wychodzi ze swojego pokoju. Nadal ma czerwony nos i zapuchnięte oczy, ale już nie płacze. Siada przy mnie na kanapie i wyciąga mi pilota z ręki. Wchodzi na Netflixa i włącza Minionki. Szczepan siedzi na rozpadającym się fotelu i badawczo przygląda się mojej dziesięcioletniej siostrze. Dobrze wie, że Tola zawsze włącza Minionki, gdy ma zły dzień.

– Już się nie smuć – mówi czule.

Tola nawet nie drga.

– Zamówię pizzę, zjemy i pojedziemy po nową hulajnogę. Dobrze?

Tola przenosi wzrok z ekranu telewizora na Szczepana.

– Nie chcę od ciebie kasy – mówi cicho.

– To nie od niego – wtrącam się. – Ten pan, który przejechał ci hulajnogę, dał Szczepanowi pieniądze na nową.

– I myślisz, że mogę je przyjąć? – Patrzy na mnie szklistymi oczami.

– Oczywiście, aniołku – mówię, tuląc ją do siebie. – Ten facet rozmawiał przez telefon, gdy prowadził, i to jego wina.

– Ale moja też – wzdycha Tola. – Zamiast oprzeć hulajnogę o płot czy drzewo, puściłam ją, nie zwracając uwagi na to, że stoję przy ulicy na chodniku ze spadem.

– Każdemu się może zdarzyć – zapewniam Tolę. – To był zwykły pech.

– Ale dlaczego to my ciągle mamy pecha? Dlaczego ktoś inny nie może przejąć chociaż połowę naszego, co?

Mrugam szybko, aby tylko się nie rozpłakać, ale to na nic. Słowa Toli sprawiają, że się rozklejam i beczę jak małe bezbronne dziecko.

Dlaczego to my ciągle mamy pecha?

No, kuźwa, dlaczego?

Ktoś puka do drzwi.

Szczepan podaje mi chusteczkę i idzie otworzyć. Po chwili do moich uszu dobiega głos babci.

Jeszcze jej tu brakowało.

– Dzwonię, dzwonię i nic.

Babcia staje przede mną.

Ma na sobie zieloną sukienkę do kostek, siwe włosy spięte w kok oraz milion zmarszczek na twarzy.

– Widzę, że nic dobrego w tym banku nie usłyszałaś. – Kręci głową i wyjmuje z szmacianej siatki butelkę wina.

– Po co wino? – pytam.

– Bo są tylko dwie rzeczy, które pomagają w kryzysowych sytuacjach. Seks i wino. O ile wiem, na seks na razie nie masz co liczyć, więc zostaje wino.

– Babciu! – warczę. – Tola tu siedzi! A poza tym moje życie łóżkowe nie powinno cię obchodzić!

– Tak jakbyś jakieś miała. – Babcia zaczyna rechotać, a z nią Tola i Szczepan.

– Bardzo zabawne. – Wstaję i wychodzę z salonu.

– Przynieś korkociąg! – krzyczy babcia.

Posłusznie otwieram drugą od okna szufladę w kuchni i wyciągam korkociąg.

Ostatni raz uprawiałam seks jakieś pół roku temu.

Przypominam sobie Jakuba i od razu zaciskam dłonie w pięści. Kutas jeden!

Potrafił przelecieć mnie na stole i dosłownie po godzinie na tym stole rżnąć kolejną naiwną, a może i nie naiwną, tylko po prostu łatwą?

Nie chcę o tym myśleć.

Seks jest mi niepotrzebny i koniec kropka.

Wchodzę do salonu z korkociągiem. Szczepan bierze go ode mnie i otwiera wino.

– Kto pije? – pyta, wyjmując z witryny kieliszek.

– Mania – mówi babcia, wskazując palcem na mnie.

– Mam pić sama? – Unoszę brwi.

– Ja biorę tabletki na ciśnienie, serce i milion innych rzeczy. – Babcia wstaje. – Zrobię sobie herbaty, a ty siadaj i pij – rozkazuje.

Od kiedy to babcie każą pić alkohol swoim wnuczętom? To chyba nie najlepiej o nich świadczy.

Biorę łyka wina. Białe, półsłodkie, takie jak lubię.

– To kiedy jedziemy? – Tola nerwowo ściska dłonie i świdruje Szczepana wzrokiem.

– Zamówiłem pizzę. – Blondyn spogląda na swój srebrny zegarek, który dostał ode mnie w zeszłym roku na urodziny. – Powinna być za piętnaście minut. Zjemy i pojedziemy, okej?

– Jasne. A ile mamy pieniędzy?

– Tola! – szturcham siostrę w ramię.

– O jakich pieniądzach mówicie?

Do salonu wraca babcia z kubkiem parującej owocowej herbaty, której zapach rozchodzi się po pomieszczeniu.

Nie pozostaje mi nic innego, jak po prostu opowiedzieć babci o dzisiejszym wypadku z hulajnogą Toli w roli głównej. Gdy kończę, babcia otwiera usta, ale nic nie mówi. Upija łyk i patrzy na mnie, na Tolę, na Szczepana, na telewizor.

– Mustang – odzywa się w końcu. – To taki fajny samochód, co?

– Bardzo fajny. – Tola się uśmiecha.

To naprawdę dobry znak. Wraca do siebie i dzięki temu jestem naprawdę szczęśliwa.

Nie potrzebuję żadnego seksu, aby poczuć się lepiej. Wystarczą mi wino i uśmiech na twarzy mojego aniołka.

– A co babcię tak interesuje ten samochód? – pyta Szczepan.

– Nic, nic. – Macha ręką. – Tak sobie tylko pomyślałam, że jak ktoś ma taki samochód, to musi mieć dobrą pracę i… Przystojny? – Patrzy mi prosto w oczy.

– Ale że kto? – Biorę kolejny łyk wina. Już mam prawie pusty kieliszek.

– No ten facet. Właściciel tego mustanga. Jesteś jakaś niekumata dzisiaj. – Babcia się krzywi. – Szczepan – przenosi wzrok ze mnie na mojego przyjaciela – przystojny?

– Bardzo. – Szczepan się uśmiecha. – W skali od zera do dziesięciu daję mu jedenastkę.

Babcia klaszcze.

– Wzięłaś jego numer? – zwraca się do mnie. – Tylko mi nie mów, że zaprzepaściłaś taką okazję!

– Niczego nie zaprzepaściłam, po prostu nie miałam do tego głowy. Bałam się o Tolę i tylko o niej myślałam.

– Dupa wołowa z ciebie! – Babcia sięga po wino i dolewa mi. – Jak będziesz zaprzepaszczać takie okazje, to zostanie ci tylko dildo!

Ja pierdzielę. Skąd ona zna takie słowa?

Szczepan nie wytrzymuje i wybucha gromkim śmiechem.

Dildo.

Jeszcze niech mi powie, że używa, a padnę tu trupem.

Słyszę dźwięk domofonu.

Szczepan wstaje i mnie wyręcza.

Po chwili wraca z dużą pachnącą pizzą.

Tola przynosi z kuchni talerze i wszyscy oprócz babci jemy. Babcia nie lubi pizzy, woli domowe pierogi ze skwarkami, zupę pomidorową lub jajecznicę z cebulką.

– A co z tym bankiem?

Zastygam z kęsem pizzy w ustach. Cholerna baba z tej mojej babci, nawet zjeść mi nie da spokojnie. Przełykam głośno i chrząkam.

– Aż tak źle? – Babcia nie daje za wygraną. – Ile?

– Ponad siedemdziesiąt tysięcy – mówię.

– A to kanalia! Gnida! Dobrze, że nie żyje, bo sama bym go do grobu wpędziła! Pieprzony dupek! Niech żre piach, gamoń!

– Babciu…

– Nie babciuj mi tu teraz. – Wymierza we mnie swój pomarszczony palec wskazujący. – Z niego zawsze była szuja! Nie raz mówiłam Joli, żeby go zostawiła, bo nic dobrego jej z nim nie czeka, i co? Miałam rację. Szkoda tylko, że zamiast się rozwieść, jak na człowieka przystało, zwinęła manatki i uciekła gdzie pieprz rośnie.

Tak, szkoda.

Odkładam niedojedzony kawałek pizzy. Straciłam apetyt.

Mama.

Biorę kieliszek wina i upijam spory łyk. Czuję jak zaczyna szumieć mi w głowie, ale się tym nie przejmuję. Babcia ma rację, wino pomaga.

Pamiętam, jak mama spinała swoje kasztanowe włosy na czubku głowy, jak uśmiechała się do mnie, gdy podbierałam jej szminkę, i jak ostatni raz pocałowała mnie w czoło, wychodząc na zakupy. Miałam wtedy trzynaście lat, roczna Tola spała w łóżeczku, a mama wychodziła do pobliskiego sklepu po mąkę, aby zrobić nam na obiad naleśniki. Miała wrócić za pięć minut, a nie wróciła do dzisiaj.

Nie chcę o tym myśleć.

Biorę kolejny łyka wina. Zamykam i otwieram oczy. Babcia odstawia pusty kubek na stolik.

– I co teraz? – pyta cicho.

– A co ma być? Muszę spłacić dług.

Tym razem sama dolewam sobie wina. Butelka robi się pusta, a mnie zaczyna kręcić się w głowie. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz tyle wypiłam.

Tola wyłącza Netflixa. Po chwili do moich uszu dobiega głos Jakuba Kowalca, wokalisty zespołu Happysad.

Jeśli nie rozjadą nas czołgiJeśli nie zestrzelą samolotyJeśli nie pousychamy z tęsknotyJeśli nie choroba dziedzicznaŻadna broń biologiczno-chemicznaJeśli żadne bomby, żadne prądy, niezawisłe sądyMamy spore szanseMamy spore szansePrzeżyć jeszcze jeden taki dzieńPrzeżyć jeszcze jeden taki dzień

Lubię tę piosenkę, bo niesie ze sobą nadzieję, a o nadzieję naprawdę trudno w tym posranym świecie.

Szczepan zabiera Tolę i jadą kupić nową hulajnogę, ja leżę na kanapie i śpiewam, tym razem z Freddiem Mercurym. Babcia wyciąga ze swojej magicznej siatki kolejne wino, otwiera je i znowu dolewa do mojego kieliszka.

– Już jestem pijana – mówię, patrząc na pełną lampkę. – A jutro o jedenastej muszę być w kawiarni, więc chyba już wystarczy.

– Wypij jeszcze ten. – Babcia wciska korek do butelki i odstawia ją na stolik. – Mam nadzieję, że gnida zgnije pod ziemią, że robale wyjedzą mu oczy, a jaja odpadną jako pierwsze! Pierdolony kutas! – Uderza dłońmi w swoje uda.

– Babciu…

– Nie! – Wymierza we mnie palec. – Nie próbuj go usprawiedliwiać, nie mów mi, że przed śmiercią się nacierpiał, bo gówno mnie to obchodzi! Och, z niego to była kanalia jak z mało kogo.

Babcia wstaje i podchodzi do witryny. Wyciąga kieliszek i siada przy mnie.

– Nalej mi – mówi.

– Ale babciu.

– Lej, a nie gadaj – rozkazuje. – Na trzeźwo tego nie zdzierżę. Siedemdziesiąt tysięcy. Siedemdziesiąt tysięcy – powtarza. – Żałuję, że nie obcięłam mu jaj i nie usmażyłam ich na patelni.

– Fuj, babciu, zjadłabyś je?

– No coś ty. – Babcia bierze swój kieliszek do ręki i mu się przygląda. – Rzuciłabym jakiemuś bezdomnemu psu i patrzyła, jak je zjada.

Zaczynam się śmiać, chociaż tak naprawdę nie ma z czego. Jestem dwudziestodwuletnią sierotą wychowującą młodszą siostrę. Pracuję w kawiarni i robię na szydełku torebki, aby dorobić, a teraz do tego dochodzi mi jeszcze siedemdziesiąt tysięcy długu.

Długu mojego nieżyjącego ojca.

Moje życie jest cudowne, naprawdę, nic tylko palnąć sobie w łeb.

3

PAN M I BIAŁA KOPERTA

Jestem pijana.

Co prawda bez problemu utrzymuję się na nogach, ale mój mózg sflaczał. Nie potrafię myśleć, a jedyne, co przychodzi mi teraz do głowy, to wyjście na balkon i śpiewanie: „bara, bara, bara, riki, tiki, tak, jeśli masz ochotę, daj mi jakiś znak”. Jak w ogóle wpadłam na tę piosenkę? Nawet nie słucham disco polo.

Przygryzam dolną wargę i wybucham śmiechem.

– A z czego ty tak rechoczesz?

Babcia sprząta ze stołu resztki pizzy. W ogóle po niej nie widać, że wypiła trzy kieliszki wina.

– Bo my nawet nie mamy balkonu. – Wzruszam ramionami i śmieję się dalej.

Babcia miała rację. Wino mi pomogło. Życie jest piękne i kolorowe. I co tam kredyt, wielkie mi halo, siedemdziesiąt tysięcy. Puszczę totka, wygram trzy miliony, spłacę kredyt i kupię sobie mustanga, czerwonego, a co! Z palcem w dupie to zrobię, bo jestem zajebista!

– Ale masz słabą głowę.

Babcia wychodzi z salonu z pudełkiem po pizzy.

– Zrobię ci kawy! – woła.

– Wina mi daj, a nie kawy.

Babcia się wraca.

– Jest dopiero siedemnasta. – Patrzy na mnie z uśmiechem. – Zaraz pewnie wróci Tola ze Szczepanem…

Dzwonek domofonu przerywa babci.

– O wilku mowa. – Babcia idzie otworzyć. – Pewnie zapomnieli kluczy.

Naciągam na siebie różowy polarowy koc i przymykam oczy. Jest mi przyjemnie i nie chcę, aby to uczucie minęło. Wiem, że strach o spłatę kredytu wróci, ale próbuję to jak najdłużej trzymać z daleka od siebie.

– Mania!

Otwieram oczy. Czy ktoś mnie wołał?

– Mania! Chodź tutaj!

To babcia. Zrzucam z siebie koc i wychodzę na wąski korytarz.

– Co jest? – pytam i zamieram.

Co. On. Tutaj. Robi?

Brązowe włosy, w które najchętniej wplotłabym palce, niebieskie oczy, delikatny zarost, który by mnie podrapał, gdyby nasze usta się zetknęły.

Nie! Stop!

Co ja wyprawiam? Jakie usta? Jaki pocałunek?

Za dużo wina, oj, za dużo.

– Ten pan cię szuka. – Babcia puszcza mi oczko i idzie do kuchni.

Uśmiecha się, ten facet znowu się uśmiecha, i to jak. Uśmiecha się tak, że robi mi się mokro w majtkach. Niech to szlag!

– Mam nadzieję, że Tola już się uspokoiła – odzywa się Maks Jakiśtam.

– Tak. – Kiwam głową i próbuję przygładzić swoje napuszone włosy. – Jest już dobrze. Właśnie pojecha… – Przerywam, bo do mieszkania wchodzi roześmiana Tola ze Szczepanem. – Właśnie wróciła – poprawiam się – z nową hulajnogą. – Wskazuję na karton, który Szczepan kładzie przy ścianie.

Tola na widok Maksa momentalnie przestaje się śmiać i poważnieje.

– Przyjechał pan mi ją zabrać? – pyta, wskazując na nowy zakup.

– Nie. – Maks kręci głową. – Przyjechałem w całkowicie innej sprawie.

– Tak? – Unoszę brwi. – W jakiej? – Lekko się zataczam.

– Może przejdźmy do salonu. – Szczepan bierze mnie pod rękę. – Jesteś totalnie zalana – szepcze mi do ucha.

– Wcale nie – mówię trochę za głośno. – Nawet nie seplenię.

– Ty nigdy nie seplenisz. Siadaj. – Zabiera koc i składa go w kostkę. – Wybacz jej, ale to był naprawdę trudny dzień – zwraca się do Maksa.

Tola siada przy mnie i splata swoje palce z moimi.

– Po co tutaj przyszedłeś? – walę prosto z mostu, patrząc mu w oczy.

Gdybym była trzeźwa nigdy bym się tak nie odezwała.

– I skąd znałeś adres?

– Właśnie. – Szczepan siada na podłodze. – O co tutaj chodzi?

Babcia wchodzi do salonu z tacą, na której ma miskę z ciastkami, cztery kubki z gorącą kawą i jeden z herbatą.

– Pan się napije, prawda?

Nie czekając na odpowiedź, babcia stawia przed nim kawę.

– Dziękuję bardzo.

– Człowieku, mów, skąd masz nasz adres. – Niecierpliwię się. – Jeśli chcesz pieniędzy na naprawę, to wiedz, że jesteśmy totalnie spłukane. Jeśli nie wierzysz, to idź do kuchni i spójrz na to popękane linoleum. Od pięciu lat prosi się o wymianę, ale pieniędzy jak nie było, tak nie ma.

– Ale to nie twoja wina, tylko tego cholernego dziada! – Babcia prostuje się i opiera dłonie na biodrach. – Więc to pan jest od tego mustanga? – Świdruje go wzrokiem. – No, no. – Cmoka i obraca się w moją stronę. – Ciacho przez duże ce i z wykrzyknikiem na końcu.

– Babciu! Czasem mam ochotę cię udusić!

Płonę.

Płonę żywym ogniem.

– Tak, babcia, widzę, też wypiła. – Szczepan próbuje ratować sytuację. – Niech babcia zobaczy, czy jej w kuchni nie ma, a my tu sobie wszystko wyjaśnimy.

– Patrz go. – Babcia bierze puste kieliszki po winie. – Nawet u siebie nie jest, a próbuje udawać koguta – prycha i wychodzi.

– Dobra – Szczepan klaszcze. – Wróćmy do tego, co nas interesuje.

– Jasne. – Maks kładzie na stoliku dwie białe koperty. – Wasz adres mam od siostry. Już rano miałem przyjść, ale sami wiecie, co się stało.

– Od jakiej siostry? – pyta Tola.

– Mojej. – Maks znowu się uśmiecha.

Czy on musi to ciągle robić?

– Bawimy się w zgadywankę? – Biorę kubek z gorącą kawą i upijam łyk.

– Moja siostra ma na imię Karolina i za miesiąc wychodzi za mąż za Tomka.

– Tomka?!

Wypuszczam z ręki kubek i gorąca kawa wylewa się na mnie, Tolę, kanapę i podłogę. Zrywam się na równie nogi, Tola tak samo. Babcia wbiega do salonu ze ścierką w ręce i zaczyna nas ocierać. Na szczęście żadne z nas się nie poparzyło. Szczepan przynosi z łazienki wiadro z mopem i wyciera podłogę, a ja stoję jak ten kołek i czekam, aż ktoś w końcu wbije mnie młotkiem w jakąś deskę.

Ostatni raz widziałam Tomka siedem lat temu. Pojawił się wtedy znienacka, pokłócił o coś z ojcem i wyszedł, zostawiając mnie i Tolę zdane tylko na siebie.

Mój brat.

Mój starszy brat.

Kawał gnoja, a nie brat! Taka prawda!

– Karolinie bardzo zależy na tym, aby najbliżsi Tomka pojawili się na ślubie, a szczególnie jego siostry i babcia. On ma tylko was. – Maks opiera łokcie na kolanach i przykłada dłonie do ust.

– Karolinie? – prycham. – Wybacz, ale w dupie mam twoją siostrę i cały ten pieprzony ślub!

Wychodzę z salonu i zamykam się w łazience. Ściągam ubrania i wchodzę pod prysznic.

Muszę wytrzeźwieć i pomyśleć. Skoro Karolina wysłała swojego brata do nas, to znaczy, że Tomek nie miał zamiaru nas zapraszać na ślub.

To przykre.

Nic złego bratu nie zrobiłam, a on odciął się ode mnie i Toli, tworząc między nami przepaść nie do pokonania.

– Mania. – Słyszę głos Toli. – To jest nad morzem – mówi podekscytowana. – Musimy tam pojechać!

Co? Nad morzem?

Szybko się namydlam, spłukuję ciało zimną wodą i wychodzę spod prysznica. Ocieram się niedbale ręcznikiem i narzucam na siebie czerwony szlafrok.

Otwieram drzwi łazienki i patrzę na Tolę.

– O jakim morzu mówisz?

Tola od razu podaje mi zaproszenie w kolorze écru z niebieską wstążką na środku.

Otwieram je i zaczynam czytać.

Karolina Jasińska&Tomasz Nosikserdecznie zapraszająSz. P. Marię Nosik z os. towarzyszącą oraz Tolę Nosikna uroczystość zawarcia związkumałżeńskiego,która odbędzie się w Kościele Morskim wGdyni.Po ceremonii zapraszamy na wesele w saliSzczęśliwy Zakątek wGdyni.

GDYNIA?

Jesteśmy na Śląsku.

Wchodzę do salonu, nic nie robiąc sobie z tego, że jestem ubrana jedynie w czerwony szlafrok. Maks się na mnie gapi, a może mnie się tylko wydaje?

– Przyjechałeś tutaj z Gdyni? – pytam.

– Daleko uciekł – prycha babcia. – Ja bym tam pojechała tylko po to, aby uprzykrzyć mu trochę życie.

– A ja chcę go poznać – mówi Tola. – I zobaczyć morze!

– A ja z chęcią zrobię sobie wakacje. – Szczepan puszcza do mnie oczko. – No co? Widziałem, że masz zaproszenie z osobą towarzyszącą.

– Was totalnie porypało! – Zaciskam dłonie w pięści. – Nigdzie nie jedziemy i koniec kropka!

– Ale dlaczego? – Tola robi smutną minkę, która zawsze mnie rozbraja.

Zawsze, ale nie teraz, nie tym razem.

– Bo nie. – Tupię jak mała dziewczynka. – Idźcie już.

– Dobra. – Szczepan wstaje. – Dajmy jej trochę ochłonąć. – Wskazuje na mnie. – Prześpi się i od razu inaczej spojrzy na tę sytuację.

Marzenie ściętej głowy.

– Tak, tak, bo z problemem najlepiej się przespać – chichocze babcia. – Panie Maksie, czy mógłby mnie pan podwieźć, bo nogi już nie te i wiek tak samo.

– Ja babcię podwiozę – odzywa się Szczepan. – Mam przecież po drodze.

– A masz mustanga?! – cedzi babcia przez zaciśnięte zęby. – No właśnie, nie masz. Więc jak, panie Maksie? – Patrzy zalotnie na przystojnego szatyna.

O Boże, chyba zaraz zapadnę się pod ziemię. Jak ona może tak się zachowywać, ma przecież osiemdziesiąt jeden lat!

– Babciu, weź się zachowuj – upominam ją. – Pan Maks ma pewnie inne sprawy na głowie.

– Nie gadam z tobą – fuka babcia.

– Nie ma żadnego problemu. – Maks się śmieje.

Jego śmiech jest słodki i rześki zarazem. Podoba mi się, naprawdę, a nie powinien.

Nie powinien!

Gdy babcia wychodzi na korytarz, a robi to jako pierwsza, szepczę Maksowi na ucho, że przepraszam za nią, i uprzedzam, że nie ma słuchać tego, co mówi, bo plecie same głupoty. On uśmiecha się tylko i wychodzi bez słowa.

Ten uśmiech będzie śnił mi się po nocach.

*

Tola się obraża za to, że nie chcę rozmawiać o Tomku, za to, że nie chcę jechać na wesele, oraz za to, że się unoszę i na nią krzyczę. Idzie do siebie i trzaska drzwiami, a ja siadam na kanapie z zaproszeniem w ręce i gapię się na nie przez dobrą godzinę.

Co mam zrobić?

Gdyby to Tomek chciał, żebyśmy przyjechały, nie wahałabym się ani sekundy, ale to Karolina. Karolina, której nawet nie znam, i nie wiem, czy chcę ją poznać.

Jestem zła, smutna i wściekła. Wszystko się we mnie miesza, tworząc bombę, która może eksplodować w każdej sekundzie.

Jestem ciekawa, jak teraz wygląda Tomek, gdzie pracuje, co lubi, a czego nie, jakim jest człowiekiem. Bo prawdą jest, że ja go w ogóle nie znam i to jest chyba najsmutniejsze w tej całej sytuacji.

Kładę się na kanapie i zasypiam z przytulonym do siebie zaproszeniem.

4

CZARNA JAK SMOŁA

Budzi mnie okropny ból głowy. Jęczę i powoli rozchylam powieki. Jasność panująca w salonie sprawia mi ból. Jest naprawdę źle.

– Już więcej nie piję – składam sobie obietnicę i powoli siadam na kanapie.

Tabletki. Tak, potrzebuję tabletek. Ciągnę nogi po starym linoleum, wchodzę do kuchni i z naszej domowej apteczki wyciągam dwie tabletki, które popijam szklanką wody.

Patrzę na zegarek wiszący nad wejściem do kuchni. Siódma trzydzieści cztery.

Tola. Szkoła. Muszę ją obudzić.

Zanim zdążę wstać, moja siostra wchodzi do kuchni. Ma na sobie niebieskie szorty i białą koszulkę, a włosy upięte na czubku głowy dodają jej jeszcze więcej uroku. Jest piękną dziesięciolatką.

– Boli? – Patrzy na mnie, wyciągając z lodówki jogurt truskawkowy.

– Strasznie.

– Dobrze ci tak.

– Słucham?

Tola marszczy swój słodki mały nosek.

– Chcesz mi zabronić spotkać się z bratem, więc dobrze, że za to boli cię głowa!

– Tola, to nie tak – mówię cicho. – Jesteś jeszcze bardzo młoda, aniołku, i nie wszystko rozumiesz.

– Rozumiem wystarczająco dużo. – Tola wkłada jogurt do niebieskiego plecaka i wychodzi z kuchni.

Zanim zdążę wstać, słyszę trzask wyjściowych drzwi i oddalające się kroki Toli. Zaczynam płakać.

Od kiedy, do cholery, stałam się taką beksą?

Za dużo, za dużo tego wszystkiego, nawet jak na taką osobę jak ja. Twardą, bo podobno jestem twarda, albo byłam, bo czuję się miękka jak gąbka – taka wymiętoszona i pourywana.

W kawiarni Dobra Kawka mam być dopiero o jedenastej, więc szukam swojego smartfona z pękniętym ekranem, aby nastawić budzik i się jeszcze położyć, ale nigdzie nie mogę go znaleźć. Klnę pod nosem, podnosząc po kolei poduszki z kanapy, później idę do kuchni, ale tam też nigdzie go nie ma. Sapię głośno i wracam do salonu.

Patrzę na stolik, a tam obok małej zamkniętej koperty leży mój telefon. Zamiast sięgnąć po niego, sięgam po kopertę.

Otwieram ją i moim oczom ukazuje się takie samo zaproszenie na ślub, jakie ściskałam do swojej piersi w nocy, z tym że to jest dla babci.

Zaprosiła też babcię?

– Serdecznie zapraszamy szanowną panią Jadwigę Gwóźdź – czytam.

Teraz to na pewno nie wykręcę się z tego wyjazdu. Babcia będzie mi wiercić dziurę w brzuchu tak długo, aż w końcu się poddam, spakuję i pojadę do Gdyni. Bez pieniędzy, bez drogiego prezentu, bez uciechy, tylko z mocno walącym sercem i skręconym ze strachu brzuchem.

I na co to komu?

Już się nie kładę. Włączam Netflixa i śmieję się razem z bohaterami serialu Przyjaciele. Życie wydaje się o wiele łatwiejsze w ich świecie, tym zmyślonym. Zmyślony świat jest ekstra, bo nawet jeśli się upada, to po kilku odcinkach się wstaje, a jeśli ktoś łamie komuś serce, to w końcu i tak znajdzie się ktoś, kto je na nowo poskleja.

Chciałabym być bohaterką jakiegoś serialu.

O dziesiątej trzydzieści w końcu zamykam mieszkanie, zbiegam po betonowych schodach i wychodzę na skwar. Na dworze jest już ponad dwadzieścia sześć stopni, a ja pomimo letniej zwiewnej sukienki czuję, jak po moim karku ścieka strużka potu. Za chwilę będę przypominała przemokniętego szczura.

Kawiarnia znajduje się na rynku i docieram do niej w piętnaście minut.

Gdy wchodzę, od razu uderza mnie chłodne powietrze wydobywające się z zamontowanej tam klimatyzacji.

Kocham klimatyzację!

Kawiarnia nie jest duża, ma sześć stolików w środku i cztery na zewnątrz, przysłonięte dużymi parasolami. Poza kawą serwujemy też tradycyjne włoskie lody, po które w takie dni jak dziś ustawia się u nas kolejka. W menu można znaleźć jeszcze gofry, naleśniki i domowe ciasta pieczone przez mamę Kaśki.

– Cześć, Kaśka. – Posyłam serdeczny uśmiech właścicielce kawiarni, a zarazem mojej przyjaciółce, i wchodzę za bar.

Kaśka właśnie kroi ciasto, kruche z jagodami, pod przyrumienioną bezą.

Patrzę na nie i aż mi ślinka cieknie.

– Twoja mama jest niesamowita – mówię, sięgając po kawałek ciasta wielkości mojego palca. Wkładam go do ust i mruczę jak mały kotek. – Pychota!

Kaśka udaje, że się złości i daje mi po łapach, tak jak pewnie milion razy robiła to jej mama. Śmiejemy się.

– Nie chcę być niemiła, ale wyglądasz strasznie! – Kaśka wkłada ciasto do witryny chłodniczej i ustawia je tak, żeby prezentowało się jak najlepiej.

Przeczesuję palcami grzywkę.

– Miałam wczoraj kiepski dzień. – Podchodzę do ekspresów i je włączam.

– Czyli twój ojczulek bardzo się zadłużył.

– Bardzo to mało powiedziane.

Kaśka zakłada za ucho kosmyk niebieskich włosów. Jest piękna, ale uwielbia się wyróżniać, dlatego zawsze robi sobie kilka kolorowych pasemek, dzięki którym nie jest taka sama, jak tysiąc innych dziewczyn.

– Mam dziwne wrażenie, że chodzi o coś jeszcze. – Kaśka opiera się o blat baru i bacznie się mi przygląda.

Jest starsza ode mnie o cztery lata, ale nasze babcie uwielbiały wspólne ploteczki i w końcu zapoznały nas ze sobą.

Wzdycham i po raz kolejny opowiadam o wypadku Toli, a Kaśka tak samo, jak babcia wczoraj, pyta o samochód i o to, czy wykorzystałam szansę.

– Tylko mi nie praw kazań! – Grożę jej palcem. – Nie miałam głowy do flirtowania.

– Ty nigdy nie masz do tego głowy.

– Kaśka!

Jak ta dziewczyna działa mi na nerwy.

– Już dobra, dobra. – Obejmuje mnie ramieniem. – Ale mustang, serio? Mustang. Mustang. Chciałabym zobaczyć taki samochód na żywo. Znaczy kiedyś już widziałam, ale tylko jak przejeżdżał ulicą, więc to się nie liczy.

Nie rozumiem tego całego podniecania się mustangiem.

– Samochód jak samochód. Z tym że jak coś się stanie czy zepsuje, to płacisz trzy razy więcej niż za zwykłe i tanie auto. I niczego większego tam nie spakujesz. Nie wiem, na co ludziom takie samochody.

– Facetom to na pewno na podryw. – Kaśka stuka swoimi pomarańczowymi paznokciami o blat baru. – Przystojny?

– Kto? – Przewracam oczami.

– No ten Maks. Nie rób z siebie głupiej.

– Przystojny, ale nie wiem, co to ma do rzeczy.

– A to, że może go jeszcze spotkasz. No i wtedy. – Mruży zabawnie oczy. – No wiesz, uruchomisz swoje wdzięki i…

– Tyś chyba na głowę upadła!

– Jak każdy, gdy był mały. – Kaśka się śmieje i patrzy w stronę drzwi wejściowych do kawiarni, które właśnie się otwierają. – Ale ciacho – szepcze do mnie, a ja zamieram.

Czy on mnie śledzi? Skąd wiedział, gdzie pracuję, i po co tutaj przyszedł?

Maks. To znowu Maks.

Głośno wypuszczam powietrze z płuc i klnę pod nosem.

– Dzień dobry, polecamy dzisiaj kruche ciasto z jagodami i słodką bezą.

Gdy Maks staje przy barze, Kaśka uśmiecha się szeroko i go kokietuje. Robi maślane oczy i wydyma usta.

Zaraz skisnę.

– Zjesz ze mną? – Maks spogląda mi prosto w oczy.

– Jestem w pracy. – Staram się nie rumienić, ale chyba mi to nie wychodzi.

Kaśka mierzy mnie wzrokiem.

– Nie ma problemu – mówi. – Rano i tak jest mały ruch. Idź. – Nachyla się do mnie i ścisza głos. – Później masz mi wszystko opowiedzieć, ze szczegółami.

– Jasne. – Kiwam głową i wychodzę zza baru.

– A do picia coś podać? – pyta Kaśka.

– Dla mnie zwykła, czarna – mówi Maks.

Och, jaki on ma seksowny głos.

– A dla ciebie? – Znowu na mnie spogląda.

– Dobra, dla niej ma być cappuccino z dużą pianką! – woła Kaśka, podchodząc do ekspresu. – Znam ją na wylot.

Siadamy przy małym okrągłym stoliku. Pocą mi się dłonie i zaczyna boleć mnie brzuch, ale to chyba dlatego, że jeszcze dziś nie miałam nic w ustach. Jak dobrze, że zaraz zjem to pyszne ciasto. Kaśka stawia przed nami dwa białe prostokątne talerze z pachnącym ciastem i wraca za bar po kawy. Gdy już dwie aromatyczne kawy stoją przed nami, Kaśka idzie na zaplecze i włącza muzykę. Robi się miło i przyjemnie.

– Skąd wiedziałeś gdzie pracuję? – pytam, biorąc kawałek ciasta do ust.

– Babcia mi powiedziała.

No tak, babcia. Zupełnie zapomniałam, że wczoraj Maks odwoził ją do domu. Aż się boję, co mu po drodze naopowiadała.

– Nie bierz na poważnie jej słów. Ona uwielbia mówić dużo, ale niekoniecznie z sensem.

Maks się uśmiecha i bierze łyk czarnej jak smoła kawy.

– Twoja babcia jest urocza – mówi. – Ma w sobie tyle energii, że szok.

– Czasami stanowczo za dużo. – Odstawiam pusty talerz na stół. – Po co tutaj przyszedłeś?

– Chciałem pogadać, na spokojnie i bez osób trzecich.

– Nie ma o czym. Nie pojadę na ten ślub.

– Ale…

– Posłuchaj! – mówię trochę za głośno, ale mam to gdzieś. – Tomek nas zostawił. Wiedział, jaki jest ojciec, wiedział, że po zniknięciu mamy opieka nad Tolą spadła na mnie, a i tak nie raczył kiwnąć palcem. Trzasnął drzwiami i odciął się od nas raz na zawsze. Po co mam jechać na jego ślub, co?

– Karolina chce was pogodzić. – Maks opiera łokcie na stoliku.

W białej koszulce i ciemnych dżinsach wygląda bardzo przystojnie. Na potarganych przez wiatr włosach założone ma okulary przeciwsłoneczne, dzięki czemu wygląda jak amant z jakiegoś hollywoodzkiego filmu.

– Pogodzić? – prycham. – Słuchaj, nie można pogodzić kogoś, kto się nie pokłócił. Tomek nie chce nas w swoim życiu i ona musi przyjąć to do wiadomości.

– A ty chcesz Tomka w swoim życiu?

To pytanie strasznie mnie denerwuje. Dźwigam się i wychodzę z kawiarni na rozgrzany w słońcu chodnik. Moja głowa znowu zaczyna nieprzyjemnie pulsować. Za dużo tego wszystkiego jak na taki krótki okres. Za dużo.

Ktoś kładzie mi rękę na ramieniu. Odwracam się i widzę Maksa. Ma kilka zmarszczek na czole i przy oczach. Na pewno jest po trzydziestce, ale nie wiem, czemu to analizuję.

– Wracaj do Gdyni – mówię, mijam go i wchodzę do baru.

Nie idzie za mną. Widzę, jak stoi chwilę przed kawiarnią, po czym po kilku minutach odchodzi w stronę ulicy Krakowskiej.

5

CO. TO. BYŁO?

Po południu w kawiarni robi się tłoczno. Wszystkie stoliki, zarówno w środku, jak i na zewnątrz, są zajęte, a kolejka po lody w ogóle się nie zmniejsza. Obsługuję tak szybko, jak tylko potrafię, ale to nie zmienia faktu, że brakuje rąk do pomocy.

– Musisz kogoś zatrudnić – mówię do Kaśki, robiąc waniliowego dużego włoskiego loda. – Jest dopiero czerwiec, a już nie dajemy rady.

– Wiem – mruczy Kaśka, przygotowując podwójne espresso. – Tylko że ja nie chcę tu nikogo nowego.

– Przestań dupczyć!

Podaję loda nastolatce i biorę się do robienia następnego, tym razem truskawkowego. Kaśka jest strasznie uparta. Już od pół roku przekonuję ją do zatrudnienia jeszcze jednej osoby, ale ona nie chce o tym słyszeć. Boi się zaufać nowej osobie i powierzyć jej swoją ukochaną kawiarnię. Musi jednak zrozumieć, że nie ma innego wyboru niż zaryzykować. Dobra Kawka staje się coraz bardziej popularna i coraz więcej ludzi przyjeżdża tutaj nawet z centrum Katowic – a tam kawiarni takich jak ta jest na pęczki.

*

Jest kilka minut po dwudziestej. Idę do domu powoli, bo bolą mnie stopy i jedyne, o czym marzę, to o położeniu się z nogami do góry i zjedzeniu jakiejś dobrej kanapki, ale czy w domu jest chleb? Wyjmuję z torebki portfel, otwieram go i szybko oceniam jego zawartość. Dobra, mogę pozwolić sobie na małe co nieco. Wchodzę do pobliskiego marketu i szybko przemierzam alejki. W końcu po dłuższym zastanowieniu decyduję się na tosty francuskie. Biorę potrzebne mi produkty, płacę za nie i wychodzę z marketu. Powietrze na zewnątrz jest rześkie, dzięki czemu zmęczenie odchodzi na bok.

Gdy staję przed drzwiami do mojego mieszkania, zawieszam rękę z kluczem w powietrzu i nasłuchuję. Wyraźniej słyszę śmiechy i głosy. Czy Tola pod moją nieobecność urządziła sobie jakąś imprezę?

Nie, to niedorzeczne. Tola ma dziesięć lat, a w takim wieku nie urządza się imprez – karcę się w myślach za takie głupie podejrzenie.

Przekręcam zamek i wchodzę do środka. Staję w siatką w ręce w progu salonu i zamieram.

TO. JAKIŚ. ŻART?

– Co wy tutaj robicie?! – pytam zezłoszczona, po czym przenoszę wzrok na Maksa, bo oczywiście znowu tu jest. – Co ty tutaj robisz?!

– A co ty taka naburmuszona? – Babcia siedzi na kanapie i zajada się krakersami. – Daj się komuś w końcu przelecieć, to będzie ci lepiej!

Jezus Maria! Ta kobieta wpędzi mnie do grobu!

Nie odzywam się. Obracam się na pięcie i idę do kuchni.

– Oddychaj głęboko. – Staram się nie rozpłakać. – Oddychaj głęboko. – Kładę siatkę na stole i zaczynam wyciągać z niej kupione rzeczy. – Oddychaj głęboko.

Wyjmuję patelnię z szafki i stawiam ją na piecu gazowym. Wbijam dwa jajka do głębokiego talerza, dodaję soli i roztrzepuję je widelcem…

Oddychaj głęboko!

Następne czynności wykonuję z zaciśniętymi zębami i oczami pełnymi łez.

Jestem wściekła! Na mamę, za to, że nas opuściła; na ojca, za to, że był takim dupkiem i zostawił mnie z kilkunastotysięcznym długiem; na Tomka, za to, że nigdy nie wyciągnął do nas pomocnej dłoni. Jestem wściekła na życie, po prostu, bez tłumaczenia. I na Maksa, za to, że siedzi sobie w moim salonie, dobrze wygląda, jeździ mustangiem i śpi na kasie – bo musi ją mieć, skoro jeździ takim cackiem.

– Mania. – Szczepan wchodzi do kuchni.

O tak, na niego też jestem wściekła.

– Nie obrażaj się.

– Nie obrażaj? – Kładę na patelnię chleb tostowy obtoczony w jajku. – Co wy tutaj robicie? Co on tutaj robi? Widzę, że wszyscy się dobrze bawicie…

– To nie tak.

– Nie tak? – Macham plastikową łopatką. – To jak jest? No powiedz!

– Twoja babcia zaprosiła mnie na obiad. – Maks ni stąd ni zowąd pojawia się w kuchni. – Po szkole przyszła tam Tola i zadzwoniła po Szczepana. Twoja babcia wiedziała, że gdybyś przyszła do pustego mieszkania, od razu wpadłabyś w panikę, więc wszyscy przyjechaliśmy tutaj.

– Super! Po prostu super! – Obracam chleb na patelni i kładę na kromkach po plasterku szynki i sera. – Teraz zaczniecie się przyjaźnić i namawiać mnie do wyjazdu do Gdyni, ale nie ze mną te numery! Nigdzie nie jadę! – Wygrażam się łopatką.

– Mania, uspokój się. – Szczepan podchodzi i próbuje mnie przytulić, ale wyrywam mu się i wyłączam gaz pod patelnią.

– Wracaj do Gdyni, Maks – mówię – i powiedz swojej siostrze, że na ślubie się nie pojawimy.

– O nie! – Maks energicznie macha rękami i kręci przy tym głową. – Nigdzie nie wracam, a wiesz dlaczego? – Patrzy mi prosto w oczy.

Ale ma piękne błękitne tęczówki…

– Bo życie mi jeszcze miłe, a moja kochana siostra powiedziała, że jak wrócę bez was, to rzuci mnie na pożarcie lwom.

Nie wiem dlaczego, ale słowa Maksa mnie uspokajają.

Kręcę głową z rozbawieniem i się uśmiecham. Ten mężczyzna nie powinien tak na mnie działać.

– Ślub jest za cztery tygodnie – stwierdzam. – Zamierzasz tu tak długo przebywać? A co z twoją pracą? – pytam, przekładając francuskie tosty z patelni na talerz.

– Tym się nie przejmuj. – Macha ręką. – Mam stały kontakt z Tomkiem i menedżerami klubów.

– Klubów?

– Klubów? – powtarza za mną Szczepan.

– Razem z Tomkiem jesteśmy właścicielami dwóch klubów i trzech barów.

– Nieźle. Naprawdę nieźle. – Biorę talerz, sztućce i idę do salonu.

Stawiam swoją kolację na stole i siadam na ziemi.

Babcia i Tola bacznie mi się przyglądają, ale żadna z nich się nie odzywa. Odpowiada mi to. Biorę duży kęs tosta, podczas gdy Szczepan z Maksem wracają do salonu z piwami w ręce. Siadają na ziemi przy mnie i rozmawiają na temat jakiegoś filmu, którego nie kojarzę. Gdy w końcu kończę jeść, podnoszę wzrok i patrzę na Tolę.

– Długo będziesz się jeszcze gniewać? – pytam.

– Dopóki nie zmienisz zdania – mówi śmiertelnie poważnie.

– Chyba nie masz wyboru – szepcze mi do ucha Maks.

Siedzi stanowczo za blisko mnie, ale nie ruszam się z miejsca. Jego oddech na mojej szyi jest bardzo przyjemny.

– Nie zmienię zdania.

Chyba nie.

– Ale dlaczego? Ja nigdy nie widziałam morza! – krzyczy Tola.

A ja nigdy nie widziałam jej takiej oburzonej i zawiedzionej.

– Przepraszam, aniołku – mówię ze smutkiem, bo naprawdę jest mi przykro.

– Jak nie chcesz jechać, to nie jedź, ale my z Tolą pojedziemy – odzywa się babcia, uśmiechając się przy tym od ucha do ucha.

– Juhu! – krzyczy Tola, tym razem entuzjastycznie.

– Co? – dukam. – Po moim trupie! – Uderzam ręką w stolik tak mocno, że aż talerz podskakuje.

– W takim razie musimy cię zabić. – Babcia się śmieje.

Jak ja nie cierpię tej kobiety!

– To nie są żarty, babciu! – Staram się zapanować nad drżeniem głosu, ale chyba mi to nie wychodzi.

– Nie żartuję sobie. Powiedziałam, że pojedziemy, i tak zrobimy. I nie obchodzi mnie, co sobie myślisz. Tola ma prawo zobaczyć morze!

– Gówno prawda! – Wstaję.

– Mania, uspokój się. – Szczepan chwyta mnie za rękę.

– Jak uzbieram pieniądze, to zabiorę Tolę nad morze, ale niestety, nie będzie to w te wakacje – mówię smutno. – Przepraszam, aniołku, ale nie stać nas na żaden wyjazd, szczególnie nad morze.

Patrzę w duże niebieskie oczy Toli i czuję się podle. Nie jestem w stanie zapewnić jej godnego życia.

– Dobra. – Babcia splata dłonie na piersiach i się prostuje. – Cholerna Mania niestety ma rację. – Krzywi się. – Może i zachowuje się tak, jakby połknęła kij, zjadła wszystkie rozumy i miała co najmniej czterdzieści lat, ale ma rację. Niestety. Zakurwiały Andrzej! To wszystko przez tego osła!

– Babciu! – unosi się Szczepan. – Tola tu siedzi!

– Niech poznaje życie. – Babcia wstaje i wychodzi z mieszkania, nic nikomu nie mówiąc.

*

Próbuję porozmawiać na spokojnie z Tolą, ale ona jest zła na mnie i cały świat za to, że nie mamy pieniędzy i nie pojedziemy nad morze. Zamyka się w swoim pokoju i już z niego nie wychodzi. Wypijam dwa piwa i w końcu się rozluźniam. Leżąc na kanapie z uniesionymi nogami, patrzymy na Szklaną pułapkę z Bruce’em Willisem. Chłopaki milczą od godziny i mam wrażenie, że tworzymy zgraną paczkę i znamy się jak łyse konie, ale to jest tylko moje chwilowe wyobrażenie. Rzeczywistość jest zupełnie inna.

Szczepan patrzy na zegarek, wzdycha i się podnosi.

– Uciekam do domu. – Daje mi buziaka w policzek i wychodzi.

Maks się nie rusza.

– Śpisz? – pytam, bo siedzi przede mną z twarzą skierowaną w telewizor, przez co nie widzę jego oczu.

Odwraca się do mnie i się uśmiecha.

– Nie śpię – mówi.

Patrzę na zegarek. Dwudziesta trzecia czterdzieści dziewięć.

Kładę głowę na poduszce. Jestem wykończona, a jutro czeka mnie kolejny pracowity dzień.

Chrząkam.

– Nie chcę być niemiła, ale czy ty masz zamiar wracać do… – Marszczę brwi. – Gdzie ty się w ogóle zatrzymałeś, co?

– W Hotelu Neo.

– Dobra, wiem, gdzie to, ale dzisiaj trochę wypiłeś i chyba mi nie powiesz, że masz zamiar wracać autem.

– Nie prowadzę po alkoholu – mówi bardzo poważnie.

– Aha.

Nie wiem, co mam więcej powiedzieć. Czy Maks ma zamiar zostać u mnie? Przecież my się w ogóle nie znamy!

To jakieś szaleństwo!

Maks wstaje, podchodzi do mnie, podnosi moje nogi, siada na kanapie i kładzie je sobie na kolanach. Zachowuje się jak ktoś bardzo mi bliski, a przecież jest zupełnie inaczej. Powinnam się podnieść, powiedzieć mu, żeby więcej tak nie robił… Powinnam, ale nic nie robię, bo jest mi przyjemnie.

– Zamówię taksówkę. – Gładzi mnie po stopie. – Ale najpierw chciałbym z tobą porozmawiać.

– O czym? – Unoszę brwi i przypominam sobie, że nie ogoliłam ostatnio nóg.

– Dlaczego nie chcesz pojechać na ślub Tomka? Ale odpowiedz szczerze.

Patrzy mi prosto w oczy. I to jak patrzy! Mam wrażenie, że zaraz się rozpłynę.

– To… to sko… mplikowane – dukam.

– Rozwiń słowo „skomplikowane”.

– A ty bawisz się w psychiatrę?

– Może tak. – Kiwa głową, cały czas się uśmiechając.

Czy ten facet zawsze musi się tak szczerzyć? Siedzi tak blisko, że widzę linię zmarszczek na jego czole i małe pajączki wokół oczu. Jest dojrzały i zupełnie inny niż faceci, z którymi dotychczas się spotykałam. I niezwykle mi się to podoba.

– Ostatni raz widziałam Tomka siedem lat temu. Miałam wtedy piętnaście lat i od dwóch lat opiekowałam się Tolą. Ona miała tylko rok, gdy zniknęła mama, tylko rok. – Czuję pod powiekami łzy, ale zanim popłyną mi po policzkach, ocieram je ręką. – Tata nigdy nie interesował się nami. Płacił rachunki i co jakiś czas robił zakupy, ale poza tym nic go nie obchodziło. Gdy wracałam ze szkoły do domu, nie miałam czasu nawet na odrobienie pracy domowej. Musiałam zająć się Tolą, posprzątać, poprać i zrobić coś do jedzenia…

– A babcia? Wygląda na osobę, która nie zostawiłaby was w takiej sytuacji.

– Musisz zrozumieć, że moja mama jest córką babci, i babcia przez kilka pierwszych miesięcy szukała swojej córki od rana do wieczora.

– To kto był wtedy z Tolą, gdy ty byłaś w szkole?

– Siostra taty.

Przypominam sobie tę wychudzoną i wredną twarz. Ta kobieta nigdy nie nadawała się na opiekunkę, bo nic poza czubkiem własnego nosa jej nie obchodziło.

– Tata jej płacił, a była łasa na kasę, więc przez pół roku zostawała z Tolą, gdy szłam do szkoły.

– A później?

– Później babcia ocknęła się z letargu i odprawiła ciotkę na księżyc. – Śmieję się. – Ale wracając do Tomka, to…

– Znam Tomka od ponad ośmiu lat. – Maks dalej gładzi moje nogi. – Jest moim najlepszym przyjacielem. Nieważne co by się działo, wiem, że mogę na niego liczyć. Nie znam drugiego takiego faceta, dlatego tak trudno jest mi uwierzyć w to, że was porzucił.

– A jednak. – Podkurczam nogi i siadam na kanapie. Dotyk Maksa źle na mnie działa. – Jak wytłumaczył ci brak kontaktu z rodziną? – pytam.

– Uważam, że powinnaś pojechać do Gdyni i z nim poważnie porozmawiać.

– Nie. – Kręcę głową. – Nie zrobię tego.

Maks wstaje.

– Nie decyduj od razu. Przemyśl to jeszcze na spokojnie.

– Nie zmieniaj tematu.

Także wstaję. Maks jest wyższy ode mnie o kilkanaście centymetrów i aby spojrzeć mu w oczy, muszę wysoko zadrzeć głowę.

– Jak Tomek wytłumaczył ci brak kontaktu z rodziną? – ponawiam pytanie.

Maks kręci głową.

– Jesteś strasznie uparta. Tak samo jak Tomek.

Przybliża się do mnie i zanim się orientuję, co się dzieje, czuję na swoich ustach jego usta.

Pocałunek jest krótki i intensywny. I zaraz po tym, gdy się kończy, Maks wychodzi, nawet nie oglądając się za siebie.

CO. TO. BYŁO?

6

PROSTO W NOS

– Pocałował cię?

Minęły trzy dni, odkąd ostatni raz widziałam Maksa. Pocałował mnie, wyszedł i słuch po nim zaginął.

– Dlaczego wcześniej mi nie powiedziałaś? – Szczepan oblizuje palce, na które kapnął mu lód śmietankowy.

Siedzimy na ławce na rynku, a Tola jeździ naokoło na hulajnodze. Jest kilka minut po dziewiętnastej i w końcu po całym dniu skwaru czuć powiew świeżego powietrza.

– Nie wiem. – Macham ramionami. – W sumie to nie ma o czym mówić. Nie wiem, czemu to zrobił, i on sam chyba nie wie.

– Myślisz, że zniknął bo mu wstyd?

– Nie. – Kręcę głową. – To nie ten typ faceta.

– Racja. On raczej od kobiet się nie może opędzić.

– Właśnie tak, Szczepan. Właśnie tak. – Klepię go po ramieniu.

– Ale że ty mu na to pozwoliłaś, to jestem w szoku. – Szczepan wstaje i wyrzuca resztę loda do kosza. – O ile dobrze pamiętam, to nie byłaś pijana.

– Nie byłam. Powiedzmy, że na chwilę mnie zaćmiło.

Przyglądam się jeżdżącej na hulajnodze Toli. Ma wysoko upięte włosy, czerwoną opaskę z kokardą, która przytrzymuje jej grzywkę, oraz uśmiech na twarzy. Wczoraj w końcu przestała się na mnie dąsać. Przyszła wieczorem w piżamie z misiem pandą i się do mnie przytuliła. Tak po prostu, bez żadnych słów.

Nie oczekiwałam od niej przeprosin, bo sytuacja z Tomkiem i tą całą Gdynią każdego zaskoczyła i wyprowadziła z równowagi. Pojawienie się w naszym życiu Maksa było niczym burza z piorunami, grzmotami i silnym wiatrem. Teraz, gdy zniknął, znowu wyszło słońce. I mam nadzieję, że tak już zostanie. Kocham swoje nudne życie z Tolą. Niczego więcej nie potrzebuję. No dobra, przydałoby się spłacenie kredytu. Na to jednak liczyć nie mogę. Życie nie bajka.

– No popatrz, popatrz. A to dupek!

Głos Szczepana wyrywa mnie z chwilowego zamyślenia.

– O czym ty…

Szczepan wstaje i nie patrząc na mnie, zaczyna iść. Szybko sięgam po stojącą na ławce butelkę coca-coli oraz torebkę i ruszam za nim. Po kilku krokach zauważam go. Oto on. Pan zajebiście przystojny Maks. Niebieska koszula w czarne kropki, białe szorty i adidasy, okulary przeciwsłoneczne na nosie, a obok niego wytapetowana blondynka w krótkiej czarnej mini, odsłaniającej trochę za dużo, i czerwonych szpilkach, w których ja bym nawet jednego kroku nie zrobiła.

Co za kutas! – myślę i widzę, jak Szczepan podchodzi do Maksa i jego panienki.

Zanim zdążam do nich dołączyć, mój najlepszy przyjaciel bierze zamach i uderza go prosto w nos. Okulary Maksa spadają na chodnik, a ja mam ochotę na nie nadepnąć, ale tego nie robię, bo Szczepan mnie w tym wyręcza.

– Jeszcze raz tkniesz Manię, a cię zabiję! – Miażdży butem okulary, które z całą pewnością kosztowały kilka stówek, jak nie więcej.

Po tym obraca się, bierze mnie za rękę i zaczynamy iść w stronę stojącej niedaleko Toli.

Nie chcę patrzeć na Maksa, ale moje ciało mnie nie słucha i głowa po prostu się odwraca. Maks przyciska do nosa chusteczkę, krew kapie mu na koszulę, a jego cizia gładzi go po plecach i coś do niego mówi.

Dobrze ci tak – myślę, gdy nasz wzrok na chwilę się spotyka.

Uśmiecham się i odwracam spojrzenie.

– Dlaczego go uderzyłeś? Zrobił coś złego? Myślałam, że wyjechał, dlaczego nadal tutaj jest?

Tola od razu bombarduje nas milionem pytań.

– Nie wiem, Tola, dlaczego nadal tutaj jest – mówię. – Jest dorosły i może sobie przebywać, gdzie tylko zechce, a nas to nie powinno obchodzić.

– Zapomnij o nim. – Szczepan pstryka Tolę w nos. – Nie jest wart takich kobiet jak wy.

– Tak, to prawda. Maks nie jest nas wart.

Szczepan obejmuje mnie ramieniem i tak przytuleni do siebie powoli zmierzamy w stronę mojego mieszkania. Tola jedzie powoli przy nas i wszystko wydaje się trochę lepsze niż jeszcze kilka dni temu.

7

TO WSZYSTKO PRZEZ CIEBIE

Jest niedziela. Tola od rana biega po mieszkaniu w poszukiwaniu różnych rzeczy, od stroju kąpielowego po ręcznik i kapelusz przeciwsłoneczny. Szczepan zabiera ją nad wodę, a ona tak się cieszy, że aż mnie ściska w sercu, bo nie mogę jechać razem z nimi.

Przeklęty kredyt!

W przyszłym tygodniu kończy się rok szkolny i biedną Tolę czekają dwa miesiące, które spędzi w szarym bloku, i to w dodatku sama. Ja będę od rana do wieczora w kawiarni, od poniedziałku do niedzieli, po dziewięć, dziesięć godzin. To takie porąbane, niesprawiedliwe i w ogóle… nie takie jak powinno być.

– Jak wyglądam? – Tola staje przede mną w ślicznej zielonej sukience i obraca się wokół własnej osi.

– Jesteś najpiękniejszą dziewczynką na świecie – mówię i mocno ją przytulam. – Zrobić ci francuza?

– Dziewczynką? – Tola marszczy brwi.

Zapomniałam, że nie mogę nazywać jej dziewczynką. Ma już w końcu dziesięć lat, a dziesięć lat to z całą pewnością już wiek dojrzały.

– A francuza chcę!

– Oj, przepraszam, kobieto ty moja. – Śmieję się.

Tola podaje mi grzebień, gumkę do włosów i siada na ziemi, a ja powoli rozczesuję jej włosy i zaczynam zaplatać francuza od czubka głowy. Lubię ją czesać. Ma miękkie i zdrowe włosy, które nie znają jeszcze prostownicy, lakierów i farb.

To jest piękne.

– Pośpiesz się. – Tola się niecierpliwi. – Jest już dziewiąta, a o dziewiątej Szczepan ma być.

– Spokojnie. – Kończę zaplatać warkocz i zabezpieczam go zieloną gumką. – Gotowe.

Tola szybko wstaje i znowu robi obrót wokół własnej osi. Jest taka szczęśliwa! Dobrze, że jest Szczepan, który kocha Tolę jak własną siostrę.

Gdy do moich uszu dobiega dźwięk dzwonka, Tola mnie wyprzedza i biegnie otworzyć. Szczepan wchodzi do środka i gwiżdże, widząc Tolę w zielonej sukience.

– Ale piękna z ciebie dama – mówi, a Tola się rumieni.

– Gdzie ją zabierasz? – pytam Szczepana, opierając się o zimną ścianę w przedpokoju.

– Zatoka Bajka.

– Gdzie to?

– Zaraz przed Krasiejowem. Jest tam wodny plac zabaw, piracki statek oraz sztuczny zbiornik z plażą.

– Nieźle. – Podchodzę i przytulam się do Szczepana, bo w moich oczach zbiera się coraz więcej łez. – Dziękuję. – Daję mu buziaka w policzek. – Bardzo ci dziękuję.

– Hej. – Szczepan odsuwa mnie od siebie i mi się przygląda. – Mania, co jest?

– Nic. – Pociągam nosem. – Po prostu jestem ci bardzo wdzięczna za to, co dla nas robisz.

– Przestań, Mania, bo się zawstydzę, a poza tym powiedz mi, ile my się już znamy, co?

Szybko liczę.

– Jakieś piętnaście lat.

– Właśnie! Piętnaście lat! Poznałem cię jeszcze przed tym wszystkim, co wywróciło twój świat do góry nogami, i chyba wiesz, że zarówno ty, jak i Tola jesteście dla mnie jak rodzina, prawda?

Kiwam głową.

– Więc przestań mi dziękować, bo nie masz za co. – Pstryka mnie w nos i ociera łzę z policzka. – Tola, gotowa?

– Jasne. – Tola w sekundę znajduje się przy nas z wiklinowym koszykiem z przekąskami, które im przygotowałam, i siatką pełną jeszcze innych rzeczy.

– Głowa do góry. – Szczepan mnie przytula. – Jeszcze wszystko się ułoży.

Jasne. Chciałabym w to wierzyć, ale chyba optymizm ostatnio mnie opuścił. Patrzę, jak Szczepan z Tolą schodzą po schodach, i gdy tylko tracę ich z oczu, zamykam drzwi i zaczynam płakać.

Boję się, że nie dam rady, że spłata długu mnie przerośnie i że zostanę z Tolą bez dachu nad głową. Nie ocieram łez, pozwalam im powoli spływać po policzkach, a później skapywać na mój sprany T-shirt. Po kilkunastu minutach oczyszczam się ze strachu i znów jestem silna i gotowa do walki o lepsze jutro.

Wstaję z podłogi i idę do kuchni, aby zrobić sobie kawę. Na drewnianym stoliku leży mój smartfon, widzę, że miga dioda, która sygnalizuje nieodczytaną wiadomość. Biorę telefon i sprawdzam, kto do mnie napisał.

Dostałam mail ze sklepu internetowego, na którym mam własne konto i sprzedaję szydełkowe torebki. Ktoś zamówił szarą kwadratową z dużymi uchami.

Uśmiecham się. Torebka kosztuje dwieście pięćdziesiąt złotych, a teraz przecież każda złotówka się liczy.

Przez zamówienie zapominam o kawie.

Idę do swojej oliwkowej sypialni i przeglądam gotowe już torebki wiszące na metalowym stelażu na przeciwko łóżka. Mała biała z frędzlami, duża czerwona ze skórzanym paskiem, dwie czarne z czerwonymi dodatkami i szara kwadratowa z dużymi uchami.

Przy każdej torebce zaznaczony mam czternastodniowy czas realizacji, ale cieszę się, że tę torebkę mam już gotową i nie będę musiała dziergać po nocach.

*

Wychodzę z mieszkania kilka minut po dziesiątej. Obiecałam Kaśce zjawić się trochę wcześniej, aby sprzątnąć toalety i umyć podłogę. Ciągnę ciężkie drzwi i wychodzę z bloku prosto na skwar.

Kolejny piękny dzień – myślę i staję jak wryta, bo oto przede mną stoi wysoki szatyn oparty o swojego czerwonego mustanga.

– Cześć. – Podchodzi do mnie.

– Co ty tutaj robisz? – Robię krok do tyłu.

– Czekam na ciebie – mówi spokojnie.

Wygląda na pewnego i zadowolonego z siebie. Uśmiecha się. Znowu. Dlaczego on zawsze musi się uśmiechać?