Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Oliwia to młoda kobieta, którą spotkało wiele nieszczęść. Ukochany ją zdradził i porzucił przed ołtarzem, a mama, siostra oraz ona sama uważają, że na to zasłużyła – zabijając swojego tatę.
Przy wsparciu kuzynki postanawia zacząć wszystko od nowa w nadmorskiej miejscowości, gdzie poznaje Michała. Kiełkuje między nimi uczucie, ale czy na tyle mocne, by mimo danej sobie obietnicy związała się z kimś i zdradziła, co skrywa jej trudna przeszłość? Nie tylko ten problem trzeba rozwiązać. Kim jest ojciec Uli, skoro skłócone matki przyjaciółek zgodnie na ten temat milczą? Czy prawda wyjdzie na jaw? I czy okaże się siłą, która niszczy czy wyzwala?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 232
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Redakcja
Natalia Bartnik
Projekt okładki, redakcja techniczna i przygotowanie wersji elektronicznej
Maksym Leki
Fotografia na okładce
© ibom / shutterstock.com
Korekta
Urszula Bańcerek
Marketing
Magda Zimna
Wydanie I, Siemianowice Śląskie 2024
Wydawca: Wydawnictwa Videograf SA
41-100 Siemianowice Śląskie, ul. Olimpijska 12
tel. +48 600 472 609, +48 664 330 229
www.videograf.pl
© Wydawnictwa Videograf SA, Siemianowice Śląskie 2023
tekst © Michalina Kowolik
ISBN 978-83-8293-207-2
Podaj rękę, szybko podaj
Nie dam rady w kilku słowach, wiesz
Szkoda czasu, noc niemłoda
Musisz wiedzieć, że ja Ciebie też.
Dawid Podsiadło, Daria Zawiałow, Vito Bambino – I ciebie też, bardzo
Jak zawsze Jemu.
Za to, że we mnie wierzy,
Wspiera mnie i każdego dnia sprawia, że na moich ustach maluje się uśmiech.
Kocham Cię.
BIAŁA SUKNIA I OGNISKO
Do pokoju wpada słońce i świeci wprost na rozłożoną kanapę, na której właśnie leżę. Nie mam najmniejszej ochoty wstawać, ale gdy zaczynam się pocić, poddaję się. Wstaję i mocnym ruchem przesuwam zasłonę, urywając przy tym dwie środkowe żabki.
A niech to szara gęś!
Siadam z powrotem i kryję twarz w dłoniach.
Kiedy to wszystko się tak popsuło?
W momencie, gdy Filip wystawił mnie na pośmiewisko przed moją i jego rodziną czy już wcześniej?
Tak czy siak, to wszystko moja wina. Coś jest ze mną nie tak. Pani Krysiakowa ma rację. To, co wydarzyło się tydzień temu, jest karą za to, co zrobiłam.
Nie zasługuję na szczęście, miłość i spokojne rodzinne życie.
Nikt, kto zabił, na to nie zasługuje!
Sama prawda.
– Oli, mogę wejść?
– Już weszłaś – zauważam.
Ula siada na krześle przy biurku, które znajduje się po lewej stronie od kanapy, i zaczyna układać porozrzucane kosmetyki.
– Ale masz tu bajzel.
– Wszystko mi jedno. – Wzruszam ramionami.
– A to? – Wskazuje suknię ślubną wiszącą na drzwiach szafy. – Nie chcesz jej pociąć, wysmarować błotem albo spalić?
– Ula, a my mamy po piętnaście lat, żeby tak robić? Poza tym… – Macham ręką. – Gdyby tylko to coś pomogło.
– Pomoże. Właśnie, że pomoże. Zaufaj mi.
Wstaje i ściąga moją wymarzoną kreację.
– Wstawaj. – Patrzy na mnie zielonymi oczami podkreślonymi czarnym eyelinerem.
– Ale że chcesz to zrobić teraz?
– Nie, za rok, wiesz? – Puka się w czoło. – Podnoś te swoje krągłe pośladki i idziemy.
– Ale Ula… – Próbuję protestować, chociaż wiem, że jestem na straconej pozycji.
Moja przyjaciółka i kuzynka zarazem uwielbia stawiać na swoim. Jak już coś postanowi, to nie ma takiej góry, której by nie pokonała.
Wstaję i niechętnie wychodzę z pokoju.
Schodzimy po drewnianych schodach na parter, a tam już w progu kuchni stoi moja mama. Ma na sobie luźne spodnie w czerwone maki oraz równie luźną czarną koszulkę z krótkim rękawem, przez co wygląda, jakby miała dziesięć kilogramów więcej niż w rzeczywistości. Jej oczy są zapadnięte, a włosy proszą się o dobrego fryzjera, bo już dawno temu straciły swój blask.
– A gdzie wy się wybieracie? – pyta, wycierając dłonie w niebieską ścierkę. – I po co wam suknia? Co wy chcecie zrobić? Nie próbujcie mi z nią wychodzić z domu! – Zabrania kategorycznie. – Jeszcze was sąsiedzi zobaczą i będą mieli kolejny powód do plotek.
Cała mama. Nieważne jest złamane serce córki. Ważne jest to, co powiedzą czy pomyślą sąsiedzi.
– Niech ciocia da spokój. – Ula zbliża się do wyjścia. – Mamy dwudziesty pierwszy wiek, a nie dziewiętnasty.
– Nie waż się otworzyć tych drzwi!
– A co mi ciocia zrobi, jak je otworzę?
– Ula! – Mama jest czerwona jak burak i wygląda, jakby miała zaraz wybuchnąć. – Nie pozwalaj sobie za dużo!
– Niech ciocia zaparzy sobie melisy i zajmie się swoimi sprawami, a nam da spokój.
Otwiera drzwi i wychodzi z małego domu. Mama zaciska dłonie w pięści i zgrzyta zębami. Mijam ją szybko.
Staję boso na zielonej trawie i spoglądam w błękitne niebo. Jest koniec czerwca. Lato w pełni, a ja ostatni tydzień przesiedziałam w szarym pokoju, płacząc i śpiąc na zmianę.
Po prostu pięknie.
Wybrałam sobie cudowny miesiąc na ślub, z literą „r”, bo przecież zapewnia to nowożeńcom udany i trwały związek. Nie spieszyłam się ze ślubem, bo gdy się człowiek śpieszy, to się diabeł cieszy. I co mi z tego wyszło? Wielkie gówno!
Spotykałam się z Filipem przez ostatnie dwa lata studiów, później były oświadczyny i trzy lata przygotowań do idealnej uroczystości. Pięć lat to chyba wystarczający czas, aby poznać dobrze drugą osobę, być jej pewnym i wiedzieć, że to właśnie ta, na którą zawsze można liczyć i z którą chce się spędzić resztę życia.
Byłam w błędzie.
– Oli, rusz się, bo zaraz twoja zbzikowana matka zacznie nas gonić z siekierą.
Patrzę na swoje bose stopy.
A co mi tam. Wzruszam ramionami i idę za przyjaciółką.
Mieszkamy na tej samej ulicy. Nie ma tu asfaltu ani chodników, jest tylko żwir, trawa i wielkie dziury. To znaczy już nie mieszkamy, bo każda wyfrunęła z gniazda w inną stronę, ale ja chyba będę zmuszona tutaj wrócić. Bardzo mnie to przygnębia.
Mijamy trzy domy i wchodzimy na podwórko Uli. Jest zaniedbane, krzaki róż proszą się o przycięcie, grządki kwiatowe o wyplewienie, a trawa o skoszenie. Niestety odkąd dwa lata temu jej mama Danka wyjechała na Pomorze, babcia Flora nie daje rady dbać o dom tak, jak się powinno. Ma już swoje lata i artretyzm.
Ula rzuca suknię z odkrytymi plecami, koronką i tiulem na trawę.
– Idę po jakieś wino. – Znika w parterowym domu.
Siadam po turecku i patrzę na delikatny materiał. Robi mi się smutno – znowu. Miałam ją na sobie zaledwie przez jakieś cztery godziny…
– Tylko mi tu nie płacz!
Przyjaciółka staje obok i podaje mi kieliszek.
– Po czerwonym zawsze boli mnie głowa.
Przewraca oczami.
– To wylej na nią.
– Przecież zostanie plama i… – Nie kończę, bo nagle dociera do mnie idiotyzm tych słów. – Już mi nie będzie potrzebna. – Wylewam czerwony płyn na śnieżnobiałą suknię.
– Brawo! – Ula robi to samo. – Co dalej?
– Poskaczmy po niej!
Skaczemy jak kangury albo rozwydrzone dzieciaki. Nieważne. Może i wyglądamy dziwnie, ale dzięki temu czuję się lepiej.
Ta suknia zasługuje na wszystko, co najgorsze. Miała mi przynieść szczęście, miłość, nowy początek, a przyniosła ból, łzy, złamane serce i porządne kopnięcie w tyłek.
– Dziewczyny, a co wy robicie?
Na schodach staje babcia. Ma krótkie siwe włosy, na szyi zawieszone okrągłe okulary na czarnym sznurku oraz błękitny fartuch, z którym się nie rozstaje.
– Odczyniamy urok! – krzyczy Ula. – Pozbywamy się pecha!
– Dobra, rozumiem, ale źle to robicie. – Babcia podchodzi i marszczy swój i tak zmarszczony nos. – Musicie zrobić ognisko.
– Spalimy cię, przeklęta suknio! – śmieję się.
– Musisz spalić wszystko. Nie tylko suknię.
– Jak to wszystko?
O ile ciocia Danka ją przypomina, to moja mama wydaje się adoptowana albo chociaż podmieniona w szpitalu.
– Musisz spalić przeszłość, swój ból i miłość.
– Jak mam spalić miłość? Babciu, to jest niedorzeczne.
– Jego zdjęcie – podchwytuje Ula. – Jakaś ważna pamiątka, list, koszulka…
– Dokładnie tak. Spal wszystko to, co chcesz zostawić za sobą.
– Dobra. – Kiwam głową. – Chyba coś mam.
– To idź, a ja przygotuję ognisko.
Całą drogę biegnę. Później także biegiem pokonuję schody i wpadam jak torpeda do swojego pokoju. Większość rzeczy przewiozłam już do mieszkania Filipa, które miało stać się naszym.
Nienawidzę cię, Filipie!
Z szafy wyciągam jego bluzę, w której uwielbiałam chodzić w jesienne chłodne dni, z szuflady biurka album pełen wspólnych zdjęć. Z myślą, że to wystarczy, wychodzę z pokoju.
Na dole natrafiam na mamę, ale udaję głuchą i zamykam drzwi, nic sobie nie robiąc z jej krzyków.
Nie wiem, jak dam radę żyć z nią znowu pod jednym dachem. Na samą myśl o tym po moim ciele przechodzi dreszcz.
Ale tym będę przejmować się później, bo teraz mam misję do wykonania.
Muszę pozbyć się pecha, muszę spalić przeszłość, odciąć się od niej grubą kreską.
Gdy wracam na podwórko Uli, widzę, jak z miejsca wyznaczonego na ognisko bucha już ogień. Siadam na drewnianej ławce postawionej niedaleko paleniska.
– Masz. – Dostaję pełen kieliszek. – Białe.
– Dzięki. – Upijam łyk zimnego wina i pokazuję, co przyniosłam.
– To od czego zaczynamy?
– Nie wiem. – Wzruszam ramionami. – Może od tej bluzy?
– Może być. Wrzucaj.
Zgniatam bluzę w kulkę i ciskam nią prosto w ogień. A później patrzę, jak się pali.
Czy jest mi żal? Naprawdę chciałabym powiedzieć, że nie, ale niestety należę do osób, które przywiązują się do rzeczy, szczególnie do tych małych i dla większości ludzi nic nieznaczących.
– Teraz suknia. Jezu, jaka ona jest wielka – mówi Ula, siłując się z tiulem. – Trzeba to najpierw pociąć, bo nie zmieści się w ognisku.
Rzuca suknię na mnie i biegnie do domu po nożyczki.
Moja piękna.
Moja wymarzona, idealna…
Tylko się nie rozczulaj, Oliwio! To tylko głupi kawałek materiału!
Po moich policzkach ciekną łzy. Nie chcę płakać, ale nie potrafię się powstrzymać.
– Oli, tylko nie płacz. – Przyjaciółka siada przy mnie. – Jeszcze kogoś znajdziesz i założysz dwa razy piękniejszą suknię niż ta i będzie ten dzień naprawdę szczęśliwy i idealny.
– Nie chcę. Nie chcę faceta, miłości ani ślubu!
– Kiedyś…
– Tylko mi nie mów, że kiedyś zmienię zdanie, bo tak się nie stanie! – mówię twardo. – Dawaj te nożyczki!
Tnę z tak wielką złością, że aż sama siebie zadziwiam. Rękawy płoną, góra zostaje oddzielona od tiulu i także ląduje w ogniu. Na koniec zostaje obszerny dół, tnę go na paski, a Ula wrzuca je do ognia. I takim oto sposobem mój ślub idzie z dymem.
Żegnaj, „długo i szczęśliwie”. Witaj, „smutno i samotnie”.
– Teraz powinnam przygarnąć jakiegoś kota. – Głaszczę album, który leży na moich kolanach. – Tylko że ja nie przepadam za kotami. Może wezmę psa ze schroniska?
Ula szybkim ruchem zabiera album i rzuca go do ogniska.
– Ej! – krzyczę.
– Nie ma żadnego „ej”. Czasem trzeba za sobą spalić mosty i ruszyć dalej, a dobrze wiemy, że tak nie potrafisz, więc musiałam ci pomóc.
Moje zdjęcia, moje wspomnienia…
Znowu chce mi się płakać.
– A teraz mów, co dalej.
To pytanie mnie zaskakuje. Nikt nie zadał mi podobnego od tamtego okropnego dnia, czyli od tygodnia.
Co dalej?
Zostałam porzucona przed ołtarzem, bez dachu nad głową (nie licząc domu mamy, do którego nie chcę wracać) oraz bez pracy, bo przecież nie mogę wrócić do Monkey&Spółka. Nie mogę wrócić i udawać, że nic się nie stało, patrzeć dzień w dzień na faceta, który złamał mi serce i zniszczył życie, który zdeptał mnie jak ślimaka.
W skrócie zostałam na bruku. Bez niczego.
– Chyba nie mam wyboru…
– Kochana, wybór zawsze jest. – Ula dolewa wina do pustych kieliszków. – Nigdy nie myśl inaczej, bo w przeciwnym wypadku zostaniesz w czarnej dupie, a stamtąd nie ma już wyjścia.
– Ale ja naprawdę nie mam wyjścia. Od trzech lat mieszkam u Filipa, więc zostałam na lodzie. W dodatku pracuję z nim w jednej firmie, to znaczy pracowałam, bo nie zamierzam tam wracać. W skrócie jestem bezdomna i bezrobotna. Życie jest piękne – prycham. – Nic, tylko strzelić sobie w łeb.
– Nie bądź taka pesymistyczna. Ślub co prawda się nie odbył, ale może to i dobrze, bo masz szansę spotkać kogoś lepszego, zaznać niesamowitego seksu… może nawet z jakimś nieznajomym z wielkim…
– Ula!
– Co „Ula”? Trzeba patrzeć na pozytywy i przeć naprzód.
Naprawdę nie wiem, skąd w niej tyle pozytywnej energii. Sama wychowała się bez ojca i choć wiele razy próbowała się dowiedzieć, kto nim jest, nigdy jej się to nie udało. Ciocia Danka powtarzała w kółko jedno i to samo zdanie. Poznała przystojnego bruneta na dyskotece, przespała się z nim, a na następny dzień już go nie było. I tyle, jeśli chodzi o romantyczną historię.
W dodatku Ula też nie miała szczęścia w miłości, nie raz została zdradzona lub porzucona bez słowa, a mimo to nadal wierzyła w szczęśliwe zakończenie i znalezienie tego jedynego. Nie wiem, jak ona to robi. Naprawdę.
– Nie wrócę do pracy.
– Wiem.
– I będę musiała zamieszkać tutaj.
Kiedyś kochałam ten nasz mały świat. Kochałam mamę, pola i łąki wokół, zapach skoszonej trawy oraz brudne ręce od pielenia rabat kwiatowych.
Kiedyś chciałam tu zamieszkać, z Filipem, urodzić dzieci i stworzyć rodzinę.
Kiedyś…
Kiedyś, ale nie teraz. Teraz wszystko się zmieniło. Mama nigdy mi tego wprost nie powie, ale prawdą jest, że mnie nienawidzi. I ma do tego pełne prawo. W końcu zabiłam jej męża, bratnią duszę, odebrałam cząstkę jej serca.
– Nie możesz tu zostać. – Ula nerwowo kręci głową. – Nie zgadzam się na to!
– Nie mam wyjścia.
– Masz! Masz wyjście! Musisz pojechać ze mną.
– Z tobą?
– Tak, ze mną. Mam duże mieszkanie, więc bez problemu zmieścimy się w nim razem.
– Ale…
– Nie ma żadnego „ale”. Jak tu zostaniesz, po kilku miesiącach będę zmuszona odwiedzać cię w psychiatryku. Matka cię wykończy, a na to nie mogę pozwolić.
– Może nie będzie aż tak źle. – Staram się znaleźć chociaż jeden pozytyw, ale to chyba niemożliwe. – Dobra… masz rację. Nie mogę tu zostać, ale też nie mogę zwalić ci się na głowę. Masz swoje życie, swoje plany, swoje… Nie jesteśmy już studentkami.
– Mówisz jak stara baba – śmieje się Ula i otwiera kolejne wino. – Nadal jesteśmy młode i nadal świat stoi przed nami otworem.
– Ula, zbliżamy się do trzydziestki!
– Do trzydziestki nam jeszcze daleko. Mamy dopiero dwadzieścia osiem lat, kochana!
Ognisko przygasa. Widzę czarny popiół i lekko zwęglony album ze zdjęciami. Odwracam od niego wzrok, spoglądam w gwiaździste niebo.
– Jedź ze mną – prosi podpita już Ula. – Mama otworzyła restaurację w centrum Kołobrzegu i z całą pewnością będzie potrzebować pomocy. Wiem, że nie jest to idealna praca, ale…
– Nie. – Dotykam ciepłej dłoni przyjaciółki. – To najlepsza propozycja, jaką mogłam dostać. Ale…
– Żadnego „ale”! – Śmieje się. – Prześpij się i przemyśl to na spokojnie. Dobrze?
– Dobrze.