Miłość, pierogi i inne nieszczęścia - Kowolik Michalina - ebook + audiobook + książka

Miłość, pierogi i inne nieszczęścia ebook i audiobook

Kowolik Michalina

4,4

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Dwa złamane serca.

Lodówka pełna pierogów.

I jedna książka do napisania.

Łucja Bystrzycka ma trzydzieści lat. Jest pisarką, która zostaje bez pracy, za to z rozpoczętą budową domu oraz kredytem do spłacenia. W dodatku nie może się pozbierać po zdradzie narzeczonego z jej siostrą, a lepienie kolejnych pierogów nie pomaga.

Gdy na drodze kobiety staje przystojny piłkarz światowej klasy Kacper Szczeciński, nic nie wskazuje na to, aby mieli znaleźć wspólny język. Kacper wydaje się być gburowaty i niemiły pod każdym względem. Jednak Łucja zaczyna podejrzewać, że pod tą twardą skorupą kryje się wrażliwy facet, który pomimo milionów na koncie cierpi tak samo jak ona.

Co się stanie, gdy dadzą sobie szansę?

Czy dwa złamane serca potrafią uleczyć siebie nawzajem?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 264

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 8 godz. 25 min

Lektor: Donata Cieślik
Oceny
4,4 (140 ocen)
88
24
21
6
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
SylMi

Nie oderwiesz się od lektury

super
00
marza2020

Całkiem niezła

Zakończenie strasznie słabe ☹️. Chyba brakło pomysłu.
00
alakad

Z braku laku…

Stracony czas.
00
alabomba

Nie oderwiesz się od lektury

Fajne
00
MariaW1953

Nie oderwiesz się od lektury

Książka lekka, typowo wakacyjna. Polecam przeczytać, bo lektor jest denerwujący
00

Popularność




Redakcja

Natalia Bartnik

Projekt okładki

Maksym Leki

Fotografia na okładce

© Roman_studio | shutterstock.com

Redakcja techniczna, skład i przygotowanie wersji elektronicznej

Maksym Leki

Korekta

Urszula Bańcerek

Marketing

[email protected]

Wydanie I, Siemianowice Śląskie 2024

Wydawca: Wydawnictwa Videograf SA

41-100 Siemianowice Śląskie, ul. Olimpijska 12

tel. +48 600 472 609, +48 664 330 229

[email protected]

www.videograf.pl

© Wydawnictwa Videograf SA, Siemianowice Śląskie 2023

tekst © Michalina Kowolik

ISBN 978-83-8293-185-3

We can go dancing

We can go walking

As long as we’re together

Listen to some music

Maybe just talking

Get to know you better

’Cause you know I’ve got

So much that I wanna do

When I dream I’m alone with you

It’s magic

You want me to leave it there

Afraid of a love affair

But I think you know

That I can’t let go

Abba – Take a Chance on Me

Dla Martyny.

Bo prawdziwi przyjacielenigdy nie odchodzą.

Oraz dla Niego.

Za wszystko.

Kocham Was.

1.

Moje życie to jedna wielka kupa.

K.U.P.A.

Tak, kupa. Albo gówno, jeśli ktoś tak woli.

Podnoszę wielką kulę ciasta i rzucam nią na stolnicę obsypaną mąką. Następnie sięgam po drewniany wałek i zaczynam je rozwałkowywać.

Kupa.

Gówno.

Stolec.

Czy istnieje jakieś inne nazewnictwo na to śmierdzące…?

Kurwa, Łucja, ogarnij się!

Próbuję samą siebie postawić do pionu.

Lepię pierogi i choćby właśnie z tego powodu nie powinnam myśleć o śmierdzącym gównie, prawda? Tylko że w nim naprawdę tonę. TONĘ – przez duże T, duże O, duże N i duże Ę.

Właśnie zostałam zwolniona, to znaczy kilka godzin temu, i może nawet nie zwolniona, a dobrowolnie wpisana na listę do odstrzału.

Nieważne.

Biorę szklankę i zaczynam wycinać nią kółka w rozwałkowanym cieście. Nie używam żadnych wykrawaczy ani innych tego typu gadżetów. Szklanka i widelec, którym robię wzorek, w zupełności mi wystarczają.

Tydzień temu szef wezwał mnie do siebie i poprosił o wskazanie osoby do zwolnienia. Powiedziałam, że nie mam zamiaru nikogo typować, ale on w ogóle nie słuchał. Dał mi kartkę z kilkoma nazwiskami i rozkazał, abym wybrała spośród nich.

Ewa Gacek.

Natalia Borys.

Kamila Rak.

Trzy kobiety mające na wychowaniu dzieci. Trzy kobiety, które dawały z siebie więcej niż sto procent i przychodziły do pracy po nieprzespanych nocach, grypach żołądkowych i innych infekcjach, które złapały od swoich pociech. Jak ja miałam zwolnić którąś z nich?

No jak?

Sięgam po miskę z gotowym farszem i zaczynam nadziewać kółka wycięte z ciasta. Te pierogi będą z kapustą i grzybami.

A wracając do mojego chujowego szefa, to podarłam kartkę, sięgnęłam po czystą i napisałam na niej swoje nazwisko.

Oto cała historia.

Oto, jak zostałam bez pracy.

Słyszę charakterystyczne skrzypienie drzwi wejściowych. Ktoś wchodzi do środka, a ja nawet nie idę sprawdzić kto. Szczerze mówiąc, mam to gdzieś. Może to być nawet złodziej. Wszystko jedno. W tym mieszkaniu nie ma nic, za czym bym tęskniła. Połowę rzeczy i tak zamierzam wyrzucić, bo przypominają mi o kłamstwie, w jakim żyłam jeszcze jakiś czas temu.

Układam gotowy pieróg na dużej tacy obsypanej mąką i biorę się za faszerowanie kolejnego.

– Ciebie kiedyś ktoś okradnie. – Madzia kładzie torebkę na drewnianym krześle i spogląda na mnie. – O Boże! – jęczy. – Co się stało?

Madzia zna mnie lepiej niż ja i dobrze wie, że lepię pierogi tylko w kryzysowych sytuacjach. To jak terapia, którą sama sobie funduję, aby pomyśleć i przetrawić wszystko to, co mnie spotyka. Wskazuję kartkę leżącą na drewnianym parapecie, między fioletowym storczykiem a zieloną monsterą. Madzia mija mnie i sięga po nią. Przez następne trzy minuty milczy, co jest do niej niepodobne, bo ona wciąż gada.

– Wy…Wy…Wypowiedzenie? – wyjąkuje w końcu. – Ale jak? Ale dlaczego?

– Szef szukał oszczędności.

– Ale dlaczego padło akurat na ciebie? O ile jestem dobrze poinformowana, to wywiązywałaś się ze swoich obowiązków i nie było na ciebie żadnych skarg.

– Jestem jeszcze młoda, nie mam rodziny ani dzieci na utrzymaniu tak jak niektórzy…

– Słucham? – Madzia podnosi głos. – Powiedz, że tego nie zrobiłaś. No powiedz!

– Uspokój się i posłuchaj – mówię bez emocji. Odkładam kolejny gotowy pieróg na tacę. – Musiałam tak postąpić.

Madzia nawet nie drga. Nadal stoi przy parapecie z moim wypowiedzeniem w ręce. Ma na sobie jasne dżinsy, czarny T-shirt z grafiką z kolorowymi kwiatami oraz beżowy kardigan. Wygląda jak zawsze pięknie. Ciemnoblond włosy delikatnymi falami opadają na ramiona, a miodowe oczy błyszczą w świetle promieni słonecznych. Jest na mnie wściekła. Widzę to po jej drgającej dolnej wardze.

Ale ja nie mogłam postąpić inaczej. Po prostu nie mogłam i koniec kropka.

I wykrzyknik!

– Ewa ma dwoje małych dzieci – zaczynam się tłumaczyć. – Kamila samotnie wychowuje Jagodę, a Natalia ma dziecko z zespołem Downa.

– A ty masz, kurwa mać, kredyt do spłacenia! – Twarz Madzi robi się czerwona jak dojrzały pomidor. – Sto pięćdziesiąt tysięcy złotych! Mówi ci to coś?!

Oczywiście, że mówi, ale czy ona musi tak od razu z grubej rury na mnie naskakiwać? Właśnie straciłam pracę. Czy z tego powodu nie powinna mi się należeć jakaś taryfa ulgowa czy coś podobnego?

– Jakoś dam radę – mówię, układając na tacy czterdziesty pieróg. – Może uda mi się znaleźć szybko inną pracę.

– A jak nie?

Boże, jak ja czasem jej nie cierpię! Tego jej analizowania i tych wszystkich szczegółów, których się czepia. Magdalena Bojarska vel Madzia jest wrzodem na moim tyłku, którego nie potrafię się pozbyć od pierwszej klasy szkoły podstawowej.

– Nie wiem, Madzia. – Energicznie wyrzucam ręce do góry. – Może sprzedam nerkę albo stanę pod latarnią, oferując swoje ciało za kilka stówek. Albo porwę samą siebie i zażądam okupu! To jest pomysł! – Wyciągam z dolnej szuflady garnek, napełniam go wodą i stawiam na płycie gazowej. – Jak myślisz, ile jestem warta?

– Piłaś coś? – Podchodzi i zaczyna mnie wąchać. Wygląda jak pies obczajający teren.

Zaczynam się śmiać.

– Nic nie czuć, ale pewnie już wywietrzało – stwierdza, badawczo mi się przyglądając.

– Jesteś nienormalna. – Stukam palcem w jej czoło. – Nic nie piłam. I tak, pewnie masz jak zawsze rację, i nie pomyślałam o samej sobie, ale wiesz co? Mam to w dupie! Taka jestem i koniec. Nawet teraz, uświadamiając sobie sytuację, w której się znalazłam, wiem, że postąpiłam dobrze i pewnie postąpiłabym tak samo za dzień, dwa lub miesiąc.

– Kocham cię! – Madzia rzuca się na mnie jak torpeda i otacza swoimi ramionami. – Nie znam drugiej tak wspaniałej kobiety. Jesteś najlepsza!

– Czy ty przypadkiem nie jesteś w ciąży?

– W ciąży? Oszalałaś!

– Twój nastrój jest dziwnie zmienny. Najpierw na mnie wrzeszczysz za to, że poniekąd sama siebie zwolniłam, a teraz mówisz, że jestem najlepsza. To trochę dziwne.

Madzia puszcza mnie i się prostuje.

– Dobra. – Bierze głęboki wdech. – Z tobą jest jeden zasadniczy problem, Łucia. Ciebie z jednej strony chce się wielbić za to, że nie myślisz tylko o sobie, a o innych. A z drugiej – palnąć w łeb za to, że myślisz o innych, a nie o sobie.

Chyba rozumiem.

Tak, na pewno rozumiem.

Ale cóż, taka właśnie jestem.

Woda zaczyna wrzeć. Solę ją, biorę tacę, kładę ją przy płycie gazowej i powoli zaczynam wrzucać pierogi do gotującej się wody. Pojedynczo, aby się nie posklejały.

Dwa lata temu postanowiłam razem z Tomkiem wybudować dom na działce, którą odziedziczyłam po dziadkach, a że pieniędzy na rozpoczęcie budowy nie było, to postanowiliśmy wziąć kredyt. To znaczy ja postanowiłam wziąć kredyt. Tomek nie kwapił się do banku, ale obiecał, że spłacać będziemy razem. I spłacaliśmy go razem do momentu, aż postanowił zmarnować moje życie, plany i marzenia… Aż postanowił zrównać mnie z ziemią i zostawić, abym zgniła jak jabłko porzucone na trawniku. Od tamtego dnia wszystko się zmieniło. Ja się zmieniłam. Bez zmian została tylko comiesięczna rata kredytu.

Pierogi wypływają na górę. Mieszam je cedzakową łyżką, czekam jeszcze minutę i wyłączam gaz pod garnkiem.

– Pierogi gotowe – informuję. Nakładam pokrywkę na garnek i siadam na drewnianym krześle.

– Zadzwonię po Bogdana. – Madzia wyjmuje telefon z torebki i przykłada go do ucha.

Madzia i Bogdan. Bogdan i Madzia. Teraz już wiem, że właśnie tak powinna wyglądać prawdziwa miłość i szczęśliwy związek. Są razem od ponad ośmiu lat, a między nimi wciąż iskrzy. Widzę to w każdym ich geście i naprawdę im zazdroszczę, choć wiem, że nie powinnam. Tomek nigdy nie patrzył na mnie tak, jak Bogdan na Madzię. W sumie to nie przepadał za moimi przyjaciółmi. Nie lubił ze mną wychodzić w soboty na wspólne piwo. Czasem nawet udawał, że źle się czuje, aby tylko zostać w domu. Może powodem tego była Lena? Jak teraz o tym myślę, to jestem w stu procentach pewna, że to ona była powodem tego „złego samopoczucia”. Bo lepiej było zostać w domu i pieprzyć się z moją siostrą, niż wyjść ze mną na piwo!

 – Łucia, masz boczek?

Wracam do rzeczywistości. Podchodzę do lodówki i otwieram ją.

– Nie mam.

– Boguś, kup boczek. Ja ciebie też. Pa. – Madzia się rozłącza i kładzie telefon na stoliku.

Boże, jak ja właśnie tego zazdroszczę. Tego, abym mogła zadzwonić do kogoś, kogo kocham i kto kocha mnie, i poprosić o kupienie boczku, bo ogłaszam alarm na pierogi. I ten ktoś szybko wróci do domu, przytuli mnie i spyta, co się stało, a później wysłucha, pomoże lepić pierogi, powie, że mnie kocha.

Czy za dużo oczekuję od życia?

Chyba tak.

***

Godzinę później siedzimy we trójkę w mojej małej kuchni i zajadamy się pierogami z kapustą i grzybami polanymi skwarkami.

Pychota.

– Pycha. Pycha. – Bogdan się zachwyca, chociaż je moje pierogi nie pierwszy raz.

– Weź się ogarnij, bo już chyba piętnastego jesz – karci go Madzia. – Za niedługo się nie uniesiesz.

– Ha, ha! – śmieję się. – Boguś może zjeść nawet sto pierogów, a i tak mu to nie pójdzie w boczki i jest to strasznie nie fair! – Mierzę w przyjaciela widelcem.

– Na swoją obronę mogę tylko powiedzieć, że dwa razy w tygodniu biegam – śmieje się Bogdan.

– I chcesz mi powiedzieć, że wystarczy biegać dwa razy w tygodniu po trzydzieści minut i to wystarczy? Nawet jeśli zjada się dwie tabliczki czekolady dziennie, na kolację pochłania golonkę lub inne tłuste danie i popija to wszystko piwem? Proszę cię, nikt w to nie uwierzy. Jesteś po prostu szczęściarzem, który ma dobrą przemianę materii.

– To prawda – popiera mnie Madzia. – Gdybym ja tyle jadła, to wyglądałabym jak ta sąsiadka spod piątki.

Sąsiadka spod piątki waży chyba z dwieście kilo. Tłuszcz jej się wylewa z każdej strony, a podbródki to ma przynajmniej cztery. Nie oceniam ludzi po tym, jak wyglądają, ale ona nie jest gruba czy puszysta, ona jest olbrzymia i przypomina wielki chodzący baleron.

– Nawet wtedy bym cię kochał. – Bogdan pochyla się i całuje Madzię w policzek.

– Taa, jasne. – Ona przewraca oczami. – Już mi tak nie słódź, bo nabawię się cukrzycy.

– Wiem, że nie powinnam tego mówić, ale, kurwa, zazdroszczę wam. – Dziobię widelcem pieróg. – Ociekacie miłością tak bardzo, że aż chce się rzygać.

– Ty też będziesz – mówi pewnym głosem Madzia. – I wtedy ja ci będę zazdrościć.

– Czego? – pytamy z Bogdanem równocześnie.

– Tych pierwszych motyli w brzuchu, uśmiechu, który nie schodzi z ust, pociągu seksualnego…

– Więc ja cię już nie pociągam? – Bogdan marszczy swoje jasne brwi.

– Pociągasz, misiaczku. Oczywiście, że pociągasz, ale czy nie pamiętasz, jak było na początku? Jak nie opuszczaliśmy łóżka i tęskniliśmy za sobą po minucie od rozstania?

– Pamiętam. – Przenosi wzrok ze swojej ukochanej na mnie. – Ja też ci wtedy będę zazdrościł. Początki są najlepsze.

– Nie wiem, czy mi kiedykolwiek będzie dany jakiś początek. – Wstaję i zaczynam sprzątać talerze.

– Będzie, Łucia. Miłość przychodzi do nas zawsze w najmniej oczekiwanym momencie.

Chciałabym wierzyć w słowa Madzi, naprawdę bym chciała, ale w nie nie wierzę.

– Będzie dobrze. – Bogdan chwyta mnie za rękę. – Musisz dać sobie czas na odpoczynek i regenerację, a później na spokojnie, z naszą pomocą, znajdziesz jakieś wyjście, dobre wyjście z tej sytuacji. I miłość wtedy też przyjdzie, zobaczysz.

Tylko dzięki moim przyjaciołom podniosłam się z ziemi, gdy ten parszywy świat chciał mnie zrównać z podłożem, i wiem, że teraz też dam radę i że jakoś to będzie. Przecież zawsze jakoś być musi, prawda?

– Dziękuję.

Pod powiekami zbierają mi się łzy. Potrzebowałam tych słów. Bogdan jest facetem, któremu jako jedynemu ufam bezgranicznie, jest dla mnie jak brat, którego nie mam.

– Nie musisz za nic dziękować. – Madzia wstaje, podchodzi i obejmuje mnie ramieniem. – Przyjaciele zawsze trzymają się razem.

– Zawsze. – Lekko się uśmiecham.

– Jak tak zawsze, to nie możecie mnie dzisiaj zostawić. – Bogdan opiera się łokciami o wyspę, która łączy kuchnię z jasnym salonem, i szczerzy się jak mysz do sera.

– Z czym zostawić nie możemy? – pytam.

– Ze spędzeniem dzisiejszego wieczoru ze mną w barze.

– W barze? – Madzia wkłada talerze do mojej zmywarki. – Kto dzisiaj gra?

– Nasi.

No tak, mogłam się domyślić, że chodzi o mecz. Bogdan jest wielkim kibicem reprezentacji Polski. Chyba nigdy nie przegapił żadnego meczu, nawet wtedy, gdy miał ponad trzydzieści dziewięć stopni gorączki. A już trzydzieści siedem jest dla faceta chorobą śmiertelną.

– Łucia, pójdziesz? – Madzia zatrzepotała rzęsami. – Proszę. Proszę. Proszę. Będzie popcorn!

– Boże, zapomniałem o waszym zwyczaju. Możecie pominąć popcorn?

– Nie. – Kręcimy z Madzią głowami. – Tradycji się nie zmienia.

– Ale wiecie, że to mecz, a nie film?

– Dla ciebie to mecz. – Madzia puszcza do mnie oczko. – A dla nas to spektakl, a czasem nawet dramat.

Bogdan wypuszcza głośno powietrze z płuc.

– No przyznaj, że uwielbiasz z nami oglądać mecze. – Szturcham go w umięśnione ramię.

Bogdan się uśmiecha.

– Uwielbiam, ale nikomu nie mówcie.

Zaczynamy się śmiać. Wszyscy.

Jest dobrze.

Jest dobrze.

Musi być.