Mrok kwiatów - Penny Blubaugh - ebook + książka

Mrok kwiatów ebook

Blubaugh Penny

2,0

Opis

Tę książkę możesz wypożyczyć z naszej biblioteki partnerskiej! 

 

Książka dostępna w katalogu bibliotecznym na zasadach dozwolonego użytku bibliotecznego.
Tylko dla zweryfikowanych posiadaczy kart bibliotecznych.
 

 
Czy uciekając do Krainy Magii, znajdziemy miłość, szczęście i swoje miejsce w życiu? 
Trzy lata temu Persia uciekła od swoich rodziców narkomanów i znalazła dom u Banitów – w magicznym zespole 
teatralnym. Z czasem ta barwna grupa ludzi i elfów, lalkarzy i aktorów staje się jej rodziną, której nigdy nie miała. Tu odkrywa swoją miłość do teatru i… do Nicholasa, najpiękniejszego z Banitów. Życie nie mogłoby być lepsze... 
Tak się jej wydaje, dopóki Banici nie padną ofi arą strasznego oskarżenia. Muszą uciekać ze świata śmiertelników, 
gdzie magię wini się za wszelkie zło. Muszą schronić się w Krainie Magii. Ale Kraina Magii to nie – jak myśleli - świat kwiatów i tęczy. 
[Opis okładkowy] 

  

Książka dostępna w zasobach: 
Miejska Biblioteka Publiczna im. Józefa A. i Andrzeja S. Załuskich w Radomiu (9)
Miejska Biblioteka Publiczna im. Jana Pawła II w Opolu (2) 
Miejska Biblioteka Publiczna im. Adama Próchnika w Piotrkowie Trybunalskim 
Biblioteka Publiczna w Dzielnicy Wola m.st. Warszawy 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 264

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
2,0 (1 ocena)
0
0
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




 

Polecamy również

Julie Kagawa

ŻELAZNY KRÓL

L.J. McDonald

WALKA SYLFA

Sarah SilverwoodPROROCTWO WYGNANYCH MAGÓW

Mrok kwiatów

Penny Blubaugh

Przekład

Joanna Lipińska

AMBER

 

Redakcja stylistyczna Marta Bogacka

Korekta

Jolanta Gomółka

Jolanta Kucharska

Projekt graficzny okładki

Małgorzata Cebo-Foniok

Zdjęcie na okładce

Copyright © Chiara Fersini/Trevillion Images

Druk

Drukarnia Naukowo-Techniczna

Oddział Polskiej Agencji Prasowej SA, Warszawa, ul. Mińska 65

Tytuł oryginału

Blood and Flowers

Copyright © 2011 by Penny Blubaugh.

Published by arrangement with HarperCollins Children’s Books, a division of HarperCollins Publishers.

For the Polish edition

Copyright © 2011 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.

ISBN 978-83-241-4012-1

Warszawa 2011. Wydanie I

Wydawnictwo AMBER Sp. z o.o. 02-952 Warszawa, ul. Wiertnicza 63 tel. 620 40 13, 620 81 62

www.wydawnictwoamber.pl

 

Pamięci Sharon Bali, która zawsze wierzyła w powstanie tej książki. Brakuje mi Ciebie każdego dnia

Pamięci Dewisa, najwspanialszego kota na świecie

„Będziecie wiedzieli,jak je znajdziecie”

Jakbyś nie wiedziała, trzeba nałożyć cienką warstwę pasty mącznej, żeby przykleić ulotkę. Przyklejamy je na tablicach, słupach telefonicznych, kioskach, wszędzie. Pasta szybko wysycha, ale jest przeźroczysta i strasznie trudno ją zmyć.

Pokazałam Łucji, jak to się robi, przyklejając ulotkę do desek w stłuczonym oknie sklepu meblowego Cierna (którego już od dawna tu nie było). A potem wręczyłam jej tubkę z pastą.

- Twoja kolej.

Łucja pracowała ostrożnie, przyklejając swoją ulotkę obok mojej. Podwójna dawka. Wypielęgnowane paznokcie jej pokrytych bliznami dłoni były idealne, kremowe z czarnymi końcami. Jej dłonie poruszały się z gracją, a przy każdym ruchu blizny błyskały w świetle zapalających się właśnie latami. Wreszcie skończyła i spojrzała na mnie.

- Persja, tak dobrze?

Musiałam zmusić się, by oderwać od niej wzrok i spojrzeć na przyklejone obok siebie ulotki. W Łucji jest coś takiego, co sprawia, że żałuję, że nie jestem odmiennej orientacji. Może to ten cichy smutek tuż pod powierzchnią. Gdybyśmy były nie tylko przyjaciółkami, czułabym potrzebę, by ją chronić. Ale byłyśmy tylko Łucją i Persją.

- Doskonale - powiedziałam.

Na naszych ulotkach było napisane:

TRUPA KUKIEŁKOWA BANITÓWPrzedstawiaPiękną i DraniaSztukę o miłości, niechęci i antykorupcjiMiejsce: Będziecie wiedzieli, jak je znajdziecieTerminy: Od czasu do czasuCzas: >>Ósma, zazwyczaj. Wieczorem.Ale to się zawsze może zmienić.

Łucja przyjrzała się swojej ulotce i popukała w nią swoim ślicznym paznokciem.

- Tu nie ma ani słowa o magii w przedstawieniu.

- Wiesz, że nie trzeba za bardzo zwracać na to uwagi innych.

- Wiem. - Łucja skinęła głową. - W mieście nie lubią magicznych istot. Myślą, że magia jest zła. Ale ludzie powinni wiedzieć, że to jest dobra magia.

Syknęłam cicho. A potem powiedziałam:

- Skoro i tak łamiemy konwencję i pakujemy się w kłopoty przez magię, to czemu nie wyjaśnimy całej teorii bańki mydlanej i nie powiemy im, jak w ogóle magia tu trafia?

Łucja spojrzała na mnie ze zdziwieniem.

- Nie wiem, o co chodzi w teorii bańki mydlanej. Długa jest? Bo to raczej mała ulotka.

Uniosłam brwi.

- Chcesz powiedzieć, że nigdy ci nie wyjaśniłam tej teorii, jak magiczne istoty zjawiają się w naszym święcie? Rany, źle ze mną.

- Możesz mi opowiedzieć przy pracy - zaproponowała.

I naprawdę wyglądała na zaciekawioną. Mało kto był ciekawy, a to zawsze mnie dziwiło. Uważałam, że to doskonała teoria. Stojąc tam, pod sklepem meblowym, wyprostowałam się i udałam, że wygłaszam mowę: - Magiczny świat kręci się wokół naszego jak bańka mydlana wokół szklanki. Kiedy nasza bańka spotka jedną z ich baniek, to ścianka pęka i magiczne stwory mogą dostać się do naszego świata. Wygląda na to, że to działa tylko w jedną stronę.

- Nie zawsze - stwierdziła Łucja.

Mówiła tak cicho, że ledwo słyszałam. Ale jednak.

Zapomniałam, że Łucja przeniosła się kiedyś do tamtego świata.

- Więc się mylę? - zapytałam. Zarumieniłam się i dodałam: - Pewnie wszystko o tym wiesz, a ja opowiadam głupoty.

Łucja pokręciła głową.

- Nie mam pojęcia, jak ludzie przenoszą się z jednej na drugą stronę. Nie wiem, jak to zrobiłam. To się po prostu stało, jak kichnięcie. A twoja teoria jest równie dobra, jak każda inna.

Zamrugałam trzy razy.

- Myślisz, że mogę mieć rację?

Łucja skinęła głową, a ja odpowiedziałam:

- Ale super! Sama ją wymyśliłam, wiesz? - Uśmiechnęłam się do niej promiennie.

- To lepsze niż jakiekolwiek moje pomysły. Ale lepiej wracajmy do tego. - Zastukała w naklejoną ulotkę. - To może nie zadziałać. Nie napisaliśmy nic o cudach.

Łucja miała rację. To znaczy nie przekazywaliśmy wielu informacji. Ale nie bez powodu, który zresztą wyjaśnia nasza nazwa: Trupa Kukiełkowa Banitów. Oczywiście jesteśmy niszowi i niepoprawni politycznie. Społeczne i polityczne nawiązania są bardzo ważne w każdej sztuce i nigdy nie brakuje nam tematów, które należy poruszyć.

Żyjemy w świecie pełnym problemów. Środowisko naturalne jest zagrożone, ekonomia się chwieje, w ciemnych zaułkach pleni się przestępczość, a w stolicy korupcja. Jak się spojrzy na historię, to od razu widać, że te problemy są ponadczasowe i dotyczą każdego.

Ale tu, od kiedy pamiętam, magiczne istoty były oskarżane o całe zło. A wszystko zaczyna się od naszego rządu. Nie wiem czemu, ale nigdy nie słyszałam o tym słowa na żadnej lekcji historii. Jednak wiem, że istnieją antagonizmy. Mam też teorię na temat antagonizmu, taki dodatek do tej o bańce mydlanej. Chodzi o niechęć do magicznych istot w naszym świecie i tego, skąd pochodzą. Gdybym miała o tym opowiedzieć Łucji, to brzmiałoby to mniej więcej tak: „Kiedy pragniesz władzy, potrzebujesz czegoś więcej poza swoimi działaniami, by zaangażować ludzi. A najlepszym sposobem na zaangażowanie ludzi jest znalezienie im wspólnego wroga. Za to najlepszy sposób na wykazanie, że ktoś jest wrogiem, to ukazanie jego inności. Magiczne stworzenia są inne, zawsze były. I już! Wróg gotowy! Teraz trzeba tylko dorzucić trochę dezinformacji w mediach, i do dzieła. Wszyscy skupiają się na tym, jak źli są ci odmieńcy, i nie mają czasu zastanawiać się nad czymkolwiek innym.

Ale nawet jeśli niektóre magiczne istoty są złe, to nie mogą być odpowiedzialne za wszystkie nieszczęścia, z jakimi na co dzień się spotykamy. A przynajmniej tak mi się wydaje. A oto kilka przykładów opowieści, które krążą po moim świecie.

Wskaż winnego:

Przestępczość? Wina magicznych istot. („Ekspres Wieczorny” - Elf włamuje się do sklepu; kradzież diamentów).

Podupadające dzielnice? Wina magicznych istot. („Dziennik” - Magiczny gospodarz doprowadza do zawalenia się kamienicy! Albo Gangi magicznych istot opanowują miasto!) Zanieczyszczenie środowiska? Wina magicznych istot („Magazyn dla Ciebie” - Driady przesyłają trujący pył przez granicę!)

Problemy narkotykowe? Wina magicznych stworzeń. (Raport Rządowy 2693-6, paragraf 3 - „Wykryto i potwierdzono, że z Krainy Magii trwa ciągły nielegalny przemyt niebezpiecznych napojów i środków odurzających. Obywatele proszeni są o ostrożność”. Albo, jak powiedział zdenerwowany senator Reynolds: „Niebezpieczeństwo! Wzrasta ilość magicznych napojów i pyłu!”

Zaćmienie? Wina magicznych istot. (Radio Nocnych Słuchaczy - „Elfy przy użyciu magii kradną niezbędne do życia światło słoneczne! Zadzwoń po północy i powiedz, co myślisz!) Gdybym nawet chciała do nich zadzwonić (co nigdy się nie zdarzy), powiedziałabym, że nie widzę nic złego w magii ani magicznych istotach. Po pierwsze magia pojawia się we wszystkich naszych przedstawieniach. Czasami ledwo widoczna, czasami bardziej, ale jest zawsze. No i oczywiście boginka Floss jest naszą główną charakteryzatorką, projektantką kostiumów i guru od kukiełek. Jeśli zaczarowane kukiełki i lekkie drwiny ze społeczeństwa, które zawsze przemycamy w naszych sztukach, nie robią z nas banitów, to nie wiem co by mogło.

Łucja przyjrzała się jeszcze raz naklejonym obok siebie ulotkom i wyprostowała jeden róg.

- Nadal uważam, że powinniśmy mówić o cudach.
- Powiemy Toniowi - odparłam. - Następny raz.

Łucja uśmiechnęła się szeroko i przeszłyśmy na kolejną ulicę, do odpowiedniego słupa.

Tonio to nasz dyrektor artystyczny. Wciąż mnie zadziwia, że w ogóle mamy dyrektora artystycznego w naszej trupie, ale to równie dobre określenie jak każde inne. W końcu jest artystyczny w ekstrawagancki, gejowski sposób, którym też jest. To znaczy gejem. I na pewno jest dyrektorem tego nierozgarniętego towarzystwa, które nazywamy trupą.

Kiedy go poznałam, miałam piętnaście lat i stałam na skrzyżowaniu ulic Main i Paris, sprawiając wrażenie twardzielki, a przynajmniej się starając, bo Main i Paris to ulice, na których na pewno chcesz wyglądać jak twardziel.

Ulicą szedł facet, wysoki i szczupły, o ruchach drag queen, w pelerynie do kostek obszytej korkami od whiskey i naręczem jadowicie różowych ulotek. Przyklejał je gdzie popadło, używając malutkiego słoiczka z klejem. Kiedy dotarł do mnie, zatrzymał się, zmierzył mnie wzrokiem, skinął głową i powiedział:

- Masz.

Pierwsze, co mi przyszło do głowy, to że jest jednym z miejscowych handlarzy chochlikowym pyłem, tyle że zdecydowanie lepiej ubranym. Nie zapytałam, co miał na myśli, mówiąc „masz”. Po prostu odsunęłam się, bo nikt nie chce, aby go widziano z handlarzem pyłu.

To nie jest tak, że ludzie nie wiedzą o handlarzach. Ani tak, że handlarze nie mogą znaleźć ludzi, którzy biorą - jeśli się rozejrzysz, to każdej nocy trafisz na wąchaczy. To te cienie w bramach, pilnujące, by nie stanąć w świetle latarni. Po prostu nikt nie chce być jawnie powiązany z pyłem ani jego towarzyszami, napojami o wściekłych kolorach, które są równie nielegalne, co pył i dostarczane tymi samymi kanałami.

Ale facet i tak wepchnął mi w ręce ulotki.

- Potrzebuję kogoś, kto to będzie roznosił. Nie mogę robić wszystkiego sam. Wyglądasz na osobę, która da sobie z tym radę. Przykładaj je po prostu, a ja będę smarował klejem.

I tak oto przystałam do Banitów. Bo widzicie, wzięłam te ulotki i nawet nie zapytałam, o co chodzi. Tonio ma dar przekonywania, nawet jeśli się nie stara.

Jest w nim coś nie z tego świata. Bardzo długo myślałam, że ma w sobie domieszkę magicznej krwi, ale nie. To po prostu Tonio. Może i jest zwykłym śmiertelnikiem, ale gdy cię widzi, rozumie twoją duszę. Prask! Bo jak inaczej spojrzałby dwa razy na piętnastolatkę uwielbiającą wagary, kochającą Szekspira i mającą ćpających, nienawidzących magii rodziców, którzy szli przez życie jak przez mgłę i kompletnie ignorowali swoją córkę? Rzuciłam wtedy okiem na te ulotki i przytrzymywałam przy ścianach i słupach.

- Kukiełki? - zapytałam. No i przyznaję, prychnęłam.

A Tonio, nawet na mnie nie patrząc, odpowiedział:

- Tak skarbie, kukiełki.

Pomachałam mu przed nosem palcami, udając, że robię cienie-króliczki.

A on się zaśmiał. Tonio śmieje się wspaniale. Jego śmiech jest głęboki, basowy i brzmi jak wesołe fagoty.

Kiedy już przestał się śmiać, pokręcił głową i wciąż uśmiechnięty powiedział:

- Wyglądałaś na taką, co ma szerokie horyzonty.

A potem na mnie spojrzał, ale tak naprawdę, i utonęłam w jego oczach, ciemnozielonych, okolonych złotem, i przestałam się ruszać, zdawało mi się nawet, że przestałam oddychać.

Po kilku minutach, a może i dniach, powiedział:

- Świetnie, miałem jednak rację. Potrzebujesz tylko trochę ćwiczeń.

Ruszył ulicą, a ja bez zastanowienia poszłam za nim. Witajcie wśród Banitów. Odnalezienie ich było jak powrót do domu, do miejsca, którego szukałam od zawsze.

Zdarzyło się to trzy lata temu. W zeszłym roku zostawiłam rodziców na dobre i zostałam pełnoetatowym Banitą. Dobrych rzeczy się nie porzuca.

Banici nie wystawiają teatru cieni ani nie robią małych filcowych figurek Calineczki. Nie robią puszystych Mikołajów w polarowych ubrankach i ani razu, w ciągu trzech lat, nie widziałam nikogo, kto by robił smoka z jedwabiu, ze sztucznymi ogniami w paszczy. Chociaż uważam, że to by było genialne. Tonio twierdzi, że właśnie dlatego nie jestem dyrektorem artystycznym. Floss prycha tylko i mówi, że nie będzie marnować swoich doskonałych ściegów na coś równie idiotycznego jak smok z nieprawdziwym ogniem. A poza tym smoki i tak prawie nigdy nie zieją ogniem, a kto jak kto, ale ona powinna się na tym znać.

- Persja - odezwała się Łucja. - Oddałam ostatnią dobrą ulotkę ludziom w Breadbox. Reszta jest podarta, klej się skończył i robi się tak ciemno, że ledwo widzę. Jesteśmy niedaleko tego klubu, w którym wieczorami dają te straszne różowe i fioletowe napoje. Czasem mają też chochlikowy pył, a przynajmniej tak mówią. Powinnyśmy wracać do domu. A poza tym wydawało mi się, że ktoś miał robić pizzę.

- Jeśli mówiąc „ktoś”, miałaś na myśli mnie, to się mylisz.
- Nawet nie wiesz, jak mnie to cieszy. Liczyłam na coś zjadliwego.

Zwykle gdy ktoś mnie obraża, odgryzam się. Ale Łucja? Pozwalam jej na wszystko.

POWODY, DLA KTÓRYCH POZWALAM ŁUCJINA WSZYSTKO

Jest krucha i delikatna.

Wciąż przepracowuje swoje okropne dzieciństwo (patrz wcześniejszy fragment o bliznach).

Jest mądrzejsza ode mnie i zawsze wychodzi na swoje.

Jest moją przyjaciółką i w związku z tym ma dyspensę.

Ma rację co do tego klubu. Różowe i czerwone drinki, niebieskie i fioletowe. Podobnie jak chochlikowy pyl są darami skądś (i tu muszę przyznać, że większość tego wszystkiego wydaje się powiązana z Krainą Magii) i ostatnio jest ich coraz więcej.

Pierwszy raz rozwiesza ulotki i może to być irytujący sposób na spędzanie popołudnia, zwłaszcza jeśli się ściemnia i zaczyna padać.

 

Więc powiedziałam tylko:

- Ciesz się w takim razie, że to Max gotuje.

I zeszłyśmy do metra, potykając się na schodach o zniszczonych czerwonych krawędziach. Łucja miała rację, że pora wracać. Minęłyśmy jakiegoś człowieka, który już wyglądał jak naćpany, a było jeszcze wcześnie. Siedział na schodach tuż obok miejsca, gdzie stanęłam, mijając róg, ale tylko wyciągnął rękę i pięknym barytonem zapytał z nadzieją, czy mamy jakieś drobne. Pokręciłam głową i odeszłam, współczując mu, a sobie gratulując. Przecież tak łatwo byłoby znaleźć się na jego miejscu.

Kiedy zapłaciłyśmy za przejazd, przecisnęłyśmy się na peron przez drewniane kołowroty. Po dziesięciu minutach wsiadłyśmy do metra jadącego na Cornoy Street i dotarłyśmy do domu.

„Pieczarki? Nawoskowany sznurek?”

Dom. Nazywam Banitów domem, co jest w gruncie rzeczy zabawne i to w ironiczny sposób, bo oni domu nie mają. A przynajmniej jeśli uznamy, że dom to stałe miejsce albo scena, na którą zawsze można wrócić. A my występujemy gdzie popadnie - w każdej dzielnicy. Częściowo dla bezpieczeństwa, bo jako polityczni banici nie zawsze cieszymy się przyjaźnią władz. A częściowo dlatego, że pracujemy z Floss. Problem z magią jest taki, że zawsze wiąże się z niebezpieczeństwem. Wszyscy oczywiście wiemy, że to magia Floss i że podczas przedstawień używa jej wyłącznie po to, aby uświetnić widowisko. Ale nie można zakładać, że wszyscy ludzie dobrze to zrozumieją. Podczas każdego przedstawienia stąpamy po cienkiej linii, gdzieś pomiędzy obezwładnieniem ich magią a pozwalaniem, by to kukiełki i tekst zadziałały.

Ale głównie występujemy w różnych miejscach, bo chcemy, żeby każdy mógł nas zobaczyć; żeby pieniądze i status społeczny nie stanowiły problemu. I całe to przemieszczanie się jest tego warte, bo pozwala nam robić to, co chcemy, mówić to, co chcemy, i komentować wszystko, co tylko nam wpadnie do głów. Uważam, że mamy niespotykaną wolność i to dla mnie najważniejsze.

Używamy mieszkania Tonia i Маха jako magazynu, głównie dlatego, że Tonio to Tonio, a także, choć nie jest to najważniejszy powód, dlatego że Мах dostał wielkie mieszkanie, gdy jego rodzice próbowali go przekupić, żeby przestał być gejem. Nadal jest gejem, zwłaszcza od kiedy spotkał Tonia, ale zachował mieszkanie ze „złośliwości, a może wręcz czystej podłości”, jak lubi mawiać. To dobrze, że mają to lokum, Мах i Tonio, bo Łucja nie ma praktycznie nic, Nicholas wciąż sypia w akademikach, Floss znika czasem, by spotkać się z jakimiś nieznanymi nam mieszkańcami Krainy Magii, a ja, oczywiście, uciekłam z narkotykowej meliny rodziców. Мах i Tonio przygarnęli mnie tak samo jak Floss i Łucję i jestem im dozgonnie wdzięczna. A poza tym Мах doskonale gotuje i zawsze robi wszystkiego tyle, że starczyłoby dla pułku piechoty.

Wysiadłyśmy z Łucją na stacji Ringley, skręciłyśmy z Conroy i przeszłyśmy cztery kwartały wzdłuż Ringley do mieszkania Маха i Tonia. Cztery zasłane śmieciami ponure kwartały. Większość ludzi była tu miła, tylko nie śmierdziała groszem. Ale nawet tu od czasu do czasu trafiało się na handlarza pyłem, jakiś relikt przeszłości. Zwykle gdy chcesz spojrzeć w stronę kogoś takiego, to już go nie ma, tylko poły płaszcza znikają za rogiem. Ale w powietrzu da się zauważyć pozostałości dokonanej transakcji. Przez chwilę wszystko wydaje się lekko nierealne. I uświadamiasz sobie, że dokładnie przez tę samą chwilę wstrzymywałeś oddech.

Wszystko to sprawia, że skręcenie za róg, na ulicę Barnarda, taką oazę wyższej klasy w morzu niższej, da-je ci poczucie ciepła, nawet gdy jest zimno i deszczowo.

A potem można wstąpić do Маха i Tonia i znów wszystko się zmienia, bo to zupełnie jak wejście do cyrku.

DLACZEGO U МАХА I TONIA JEST JAK W CYRKU

Ściany są pomalowane na kolor szkarłaty, zloty, brązowy i niebieski, zielony i kanarkowo żółty.

Sufity są tak wysoko, że nie dociera do nich światło. Zawsze mi się wydaje, że tam w górze wiszą złote tamaryny i czekają, aby się na mnie rzucić. A może kryją się tam trapezy.

Wszystko jest takie wesołe. I panuje twórczy nieporządek. I pachnie dobrym jedzeniem, wytrawnym winem i klejem do ulotek.

Na podłodze leżą skrawki gazet, kawałki jedwabnych wstążek i płatki sztucznych kwiatów - resztki po kukiełkach i maskach.

Zawsze gra jakaś muzyka. Czasami klasyczna (to Мах), czasami smutna folkowa (Tonio), a czasami cygańskie gitary (obaj). Nicholas i ja włączamy czasem ballady albo punka. Floss śpiewa długie, skomplikowane piosenki o Krainie Magii, których nie rozumiem. A Łucja chętnie słucha wszystkiego.

Kiedy otworzyłyśmy drzwi, wpadł na nas Nicholas.

- Przepraszam - rzucił bez tchu. - Pieczarki.

I pognał w dół schodów, pozostawiając za sobą zapach cytryny. Wychyliłam się przez barierkę i obserwowałam, jak zatrzaskuje za sobą drzwi. Nicholas. Elegancki student prawa, który uwielbia oświetlać scenę równie mocno, jak kocha prawo, jest przyczyną, dla której tylko patrzę porozumiewawczo na Łucję, ale nigdy nic z tym nie zrobię. Jak dziecko ćpunów może interesować się przyszłym prawnikiem? Kto wie? Świat jest bardzo tajemniczy.

Zatrząsnęłyśmy drzwi i krzyknęłam:

- Jesteśmy.

A Tonio odkrzyknął:

- Ile ulotek powiesiłyście?

Łucja odpowiedziała, że skończył nam się klej.

- Ale to nic - dodałam - bo okleiłyśmy właściwie wszystko od Paris do Milan.

Floss wsunęła się do jadalni i krzyknęła:

- Woskowany sznurek? - Puszyste włosy Floss i jej prawie przeźroczysta postać mocno kontrastują z dokerskim głosem. Niektórzy twierdzą, że Floss jest przerażająco silna. Opisują ją tak, jakby była jakimś nadczłowiekiem, mitologiczną istotą. Nie rozumiem tego. Jak dla mnie jest to po prostu Floss, eteryczna i materialna zarazem. Ale mimo wszystko Floss nie jest osobą, której chciałbyś się narazić.

- Oj - jęknęła przestraszona Łucja.

Zrobiłyśmy miny winowajczyń. A potem do pokoju wszedł Max.

- Gdzie są pieczarki? - zapytał spokojnie. W jego głosie słychać było zaśpiew o jamajskim brzmieniu, mimo że nie nosił dredów. Golił głowę, bo jak twierdził, i tak nie było tego wiele, a do tego na ringu wyglądał groźnie. Moim zdaniem wyglądał jak czekoladowe jajko wielkanocne z gorzkiej czekolady, ale nigdy mu tego nie powiedziałam.

- Pieczarki. - Skupiłam się na tym temacie, bo mogłam odpowiedzieć pozytywnie. - Nicholas właśnie po nie poszedł.

Max westchnął.

- Czyli co najmniej dziesięć minut. Jeśli sam jest otwarty...

- Jest - odpowiedziała Łucja. - Wracałyśmy tamtędy.

- Ach, dobrze. - Max odwrócił się i, wracając do kuchni, rzucił: - Mogę w takim razie zabrać się za szpinak.

A Tonio dodał:

- Już zrobione. Może weźmiemy się za orzechy?

Floss nie zwracała uwagi na rozmowę o wiktuałach. Podeszła do nas długimi krokami. Poruszała się jak tancerka.

- Nie ma sznurka? Nawet jednej szpulki?

- Zaraz wracam - odpowiedziałam, cofając się.

Wyślizgnęłam się na zewnątrz, pozostawiając Łucję, by zajęła się Floss.

DLACZEGO FLOSS TRZEBA SIĘ ZAJMOWAĆI CZEMU ŁUCJA JEST DO TEGO ODPOWIEDNIĄ OSOBĄ

Floss należy do rodziny królewskiej w Krainie Magii i mimo że się do tego nie przyznaje, to czasem tak właśnie się zachowuje.

Floss może być bardzo groźna.

Łucja lepiej sobie radzi z Floss niż ja. Pewnie dlatego, że kiedy była taka smutna, siłą woli przeniosła się do Krainy Magii. Kiedy ją poznałam, akurat przeniosła się wraz z Floss z powrotem.

Floss naprawdę potrzebuje tego sznurka. (To było nieodpowiedzialne z mojej strony, że zapomniałam. Nie cierpię być nieodpowiedzialna). Floss jako specjalistka od kukiełek robi oddychające latające ryby - nie wiem jak, wiem tylko, że jak robi je Floss, to działają - i potrzebuje bardzo mocnych połączeń.

Więc Łucja się nią zajęła, a ja poszłam po sznurek.

„Przemoknięta na wylot”

Nim wyszłam na ulicę, zdążyło się rozpadać. I oczywiście nie miałam parasola. Mój bawełniany sweter, w którym podczas rozlepiania ulotek było mi tak przyjemnie, zamienił się w ciężką zbroję.

Ale Floss potrzebowała sznurka i to moja wina, że zapomniałam go kupić, zanim się rozpadało. Więc biegłam przez kałuże, a w niektórych woda sięgała mi do kostek, aż dotarłam do sklepu papierniczego Knobbe’a.

Uwielbiałam ten sklep. Pachniał ręcznie robionym papierem i kurzem. Były tu całe tęcze piór, malutkie gumowe stempelki i wielokolorowe poduszeczki do tuszu, zakładki do książek i kosze barwnych cekinów, które można mieszać, a potem kupować po uncji w małych brązowych papierowych torebkach.

Nie było żadnego powodu, aby taki sklep znajdował się akurat tutaj, poza tym że Knobbe otworzył go, gdy okolicę uważano za elegancką. A ten sklep po prostu został, kiedy wszyscy inni się wynieśli. Ludzie zjeżdżali się do tego sklepu z całego miasta.

Knobbe Trzeci mnie znał. A to dlatego, że ciągle u niego przesiadywałam. Oczywiście nie było mnie w sklepie akurat wtedy, kiedy powinnam tam być, na przykład po to, by kupić sznurek dla Floss. Przychodziłam do niego po prostu, by odetchnąć tym powietrzem i marzyć. Miałam mnóstwo pomysłów. Pewnego dnia zacznę robić te harmonijkowe książeczki, a potem będę je sprzedawać na Pastimes Square na cotygodniowym jarmarku. A Floss powiedziała, że wie to i owo o japońskich oprawach. Pomyślałam, że mogłabym je wykorzystać, by robić notesy. Albo mogłabym związywać kolejne elementy różnokolorowymi sznurkami i robić notatniki.

Ale tym razem miałam kupić woskowany sznurek dla Banitów.

- Witaj Knobbe Trzeci - powiedziałam, przeciskając się przez drzwi. Wyżęłam brzeg swetra, ale nic to nie dało.
- Przemoczona na wylot - orzekł Knobbe.

Knobbe nie jest zbyt gadatliwy.

- Tak. - Przy nim i ja staję się niezbyt gadatliwa.
- Chcesz coś?
- Woskowany sznurek. Wiśniowa czerwień, błękit morski, zieleń trawy i słoneczny.

Knobbe położył szpulki na ladzie, podliczył w głowie i podał cenę.

Kiedy odebrałam torbę z zakupami, była znacznie większą torbą, niż potrzeba na cztery szpulki sznurka. W środku były dwie okładki osiem na dziesięć centymetrów i jedwabisty kremowy papier, doskonały do składania harmonijek.

- Knobbe - odezwałam się, wzruszona darem, ale tylko machnął na mnie ręką.
- Wysusz się. - To wszystko, co powiedział.

Ale to akurat było niemożliwe. Lodowaty deszcz lał się teraz jak z prysznica, zastępując wcześniejszą kurtynę wody. Wsunęłam torbę od Knobbe’a pod koszulkę, która była tylko odrobinę suchsza niż sweter, i pobiegłam.

Kiedy dotarłam do domu, nie było wątpliwości, że Nicholas i pieczarki już są. Dom pachniał jak cztero-gwiazdkowa włoska restauracja, a wszystkie głosy dolatywały z kuchni.

- Rany, ale jesteś mokra - zawołał na mój widok Nicholas.

- Naprawdę? Co za prawnicza spostrzegawczość. Zdradziły mnie odciski stóp?

Nicholas uśmiechnął się szeroko.

Otrząsnęłam się, czując się jak wielki pies, dałam Floss jej sznurek i sprawdziłam swoje zakupy. Zadowolona, że nic im się nie stało, powiedziałam:

- Pozbędę się tylko tych siedmiu dodatkowych kilogramów wody. - I ruszyłam do łazienki, gdzie czekały suche miękkie ręczniki.

Tonio krzyknął do moich pleców:

- Jak się pospieszysz, to może jeszcze zostanie coś do jedzenia.

- Dzięki - odkrzyknęłam, szczękając zębami. Wiedziałam, że mówi mi to, bo zwykle biorę długie prysznice i zużywam mnóstwo gorącej wody. Tonio wciąż wymyślał nowe sposoby, by mnie od tego odzwyczaić. A informacja, że skończy się jedzenie, była całkiem niezłą metodą. Zawsze uważałam, żeby nie przegapić jedzenia. Wykąpana poszłam do jadalni w wytartych dżinsach i koszulce z napisem „Nagrania łaciatego psa - dla kundla, którego masz w sobie”. Włosy wciąż miałam mokre i zmierzwione, bo tylko przeczesałam je palcami. Floss, która zawsze wyglądała jak z obrazka, westchnęła na ten widok i pokręciła głową. Odpowiedziałam jej uśmiechem, bo od dnia naszego spotkania obie wiedziałyśmy, że nigdy się nie dogadamy w kwestii tego, jak należy się ubierać.

Nicholas podał mi piwo (ciemne) a Łucja rzuciła mi serwetkę (niebieską w białe słonie) i wszyscy zasiedliśmy do rozsuwanego stołu w jadalni Маха. Zjedliśmy pizzę i zaczęliśmy rozmawiać, i tu zaczęły się kłopoty.

Z ustami pełnymi pizzy Łucja stwierdziła:

- Kiedy wieszałyśmy z Persją ulotki, jedną przeczytałam.
- Brawo - odezwała się Floss, ale jednocześnie się uśmiechnęła, więc zabrzmiało to jak komplement. Łucja tak właśnie przyjęła jej słowa i też się uśmiechnęła.
- Powinniśmy powiedzieć coś o cudach podczas przedstawienia - powiedziała. - Obie z Persją tak uważamy.

Tonio rzucił na mnie okiem, a ja dodałam:

- Może coś, co nie krzyczy od razu „magia”. Jakieś gwiazdki i cekiny.
- I następnym razem latająca ryba - dodała Łucja.
- Będę o tym pamiętał - odezwał się Tonio. A potem zwrócił się do Маха: - Czy my w ogóle mamy jakąś grafikę ryby?

Мах wzruszył ramionami.

- Wszystko mamy.
- A więc - mówiła dalej Łucja - na ulotce pod „miejsce” jest napisane „Będziecie wiedzieli, jak je znajdziecie”.

Tonio skinął głową, bo doskonale wiedział, co jest na ulotkach. W końcu to on i Мах je robili. Używali ostrych czcionek i dziwnych, starych programów komputerowych, które nadawały ich wytworom bardzo charakterystyczny wygląd. Ulotkę Banitów rozpoznawałam z odległości przecznicy.

- No i uważam... że to nie najlepiej - skończyła szybko Łucja.

Floss zapytała miłym spokojnym tonem:

- A co dokładnie powinno tam być napisane twoim zdaniem?

- Miejsce. Nazwa albo adres czy coś.

Nicholas przełknął piwo.

- Ale to niweczy pewien cel, prawda?

- Tajemniczość? - zapytała Łucja, a ja wybuchnęłam śmiechem.

Tonio spojrzał na mnie swoimi pięknymi oczami, a mnie przeszedł dreszcz.

- Przepraszam. Ale to było śmieszne.

- Owszem - zgodził się ze mną. - Ale wiecie, czemu akurat tak piszemy.

- Ludzie nas znajdują - zauważył Мах i sięgnął po kolejny kawałek brokułowo-orzechowej pizzy. - Słowo mówione i w ogóle.

Łucja, podobnie jak Nicholas i ja, zna część historii Tonia i Маха. A to znaczy, że znamy też częściowo historię Banitów. Wiemy, że staramy się nie przyciągać uwagi z powodu „pewnych wydarzeń”. Podejrzewam, że każde z nas zna inny fragment tych wydarzeń, ale nie mam pewności, bo nigdy nie usiedliśmy, by obgadać tę sytuację. Wiemy też, że pracujemy z Floss i magią i że nie każdy zgadza się na magię bez względu na to, jaka ona jest i w jakim celu jest użyta.

Łucja zgodziła się, że rzeczywiście ludzie nas odnajdywali. Ale mimo że Łucja najlepiej z nas wszystkich odczytuje wszelkie podteksty i niedopowiedzenia, zignorowała to wszystko i dodała: - Ale byłoby lepiej, gdyby poczta pantoflowa nie działała tak wolno.

- Jest dobrze - odrzekł Tonio, a w jego głosie zabrzmiała niebezpieczna nuta.

Nicholas, który nas obserwował i słuchał, postanowił przyłączyć się do Łucji.

- Ona ma rację, Tonio. Kocham Banitów, wiesz przecież. Inaczej by mnie tu nie było. Ale pieniądze przecierają szlaki, a nasz ostatnio jest okropnie zarośnięty.

Pamiętajcie, to był Nicholas. Kocham Nicholasa. Tak mi się wydaje. Kocham też Tonia, ale to zupełnie co innego. A trochę grosza by się nam przydało. Muszę przyznać, że ledwie wiążę koniec z końcem. Dużo przyjemniej byłoby mieć taki porządny węzeł. Więc przyłączyłam się do, jak mi się zdawało, zwycięskiej strony.

- Pieniądze nie są takie złe.

Tonio podniósł się, i to tak szybko, że jego krzesło odjechało ze zgrzytem, a na podłodze została brzydka rysa. Wstał tak gwałtownie, że aż zatrząsł się stół.

Floss odłożyła z gracją niedokończony kawałek pizzy i rozejrzała się z niepokojem. Ale Łucja, mimo że wyglądała, jakby się zaraz miała rozpłakać, upierała się przy swoim.

- Po prostu miło by było - prawie wyszeptała - gdyby sala była pełna przy otwarciu, a nie tuż przed zamknięciem.
- Dobrze - odezwał się spokojnie Tonio. Zbyt spokojnie. Powściągliwie. - Upewnijmy się, że wszyscy rozumieją, co się dzieje teraz i jak to się ma do tego, co działo się wtedy.

Max zaczął się niespokojnie kręcić. Wyglądało to tak, jakby ktoś rozpalił pod jego krzesłem ogień.

- Teraz rozwieszamy ulotki. Teraz ludzie, którzy chcą nas znaleźć, znajdują. Teraz poczta pantoflowa działa. Przychodzi coraz więcej ludzi. Zanim ktokolwiek, kto mógłby sprawiać kłopoty, nas znajdzie, nas już nie ma. A to wszystko działa dlatego, że ci, którzy sprawiają kłopoty, są powolni.
- Wtedy - mówił dalej obojętnym tonem Tonio - podawaliśmy miejsce, datę i godzinę. Było znacznie więcej ludzi. A potem wsadzili mnie do pierdla za to, że jestem kochającym magię podżegaczem i „przyjacielem wroga”.

Cisza w pokoju była tak głośna, że prawie zagłuszała deszcz na zewnątrz.

- Wolę teraz niż kiedyś - odezwał się w końcu Tonio i wyszedł, nie dokończywszy obiadu.

Max wstał i poszedł za nim.

- To nie był wasz najlepszy występ - rzucił jeszcze przez ramię.

Znów cisza.

- Nadal myślę... - odezwała się cichutko Łucja, ale przerwała jej Floss.
- Nie myśl - pozwiedzała Floss swoim dokerskim tonem.

Kiedy go używa, na pewno nie stara się być miła. Bez względu na to z kim trzyma Floss, Tonio jest na szczycie jej listy. A ponieważ wszyscy wiemy, że używa magii, to trudno nam się dziwić, że komentarze na jej temat, zwłaszcza w połączeniu ze słowem „wróg”, działają jej na nerwy.

Łucja nigdy nie zapomniała o tym, jak przybyła tu z Floss. Ta wyprawa była jej pierwszym krokiem do tego, by stać się Banitą. Uważała Floss za swojego sprzymierzeńca, więc kiedy usłyszała jej ton, zatrzęsła się jak osika.

Widziałam to. I widziałam, że Floss też to zauważyła. Związki międzyludzkie nigdy nie były dobrą stroną Floss. Wytrącają ją z równowagi. Zastanawia mnie, jak to może działać w Magicznym Świecie.

Floss spojrzała na Łucję, burknęła coś pod nosem i uciekła z pokoju. Łucja zdusiła szloch, odepchnęła krzesło tak mocno, że aż się przewróciło, i też uciekła, tyle że do kuchni. Słyszałam, jak wrzuca do zlewu garnki.

Zostaliśmy z Nicholasem sami, tylko resztki pizzy były niemym świadkiem wydarzeń. Siedzieliśmy i, przynajmniej ja, słuchałam deszczu.

Kiedy wychodzi słońce, świat wygląda lepiej. Zwłaszcza po ponurym, nieudanym wieczorze. Niestety następnego ranka nadal padało.

Ale przynajmniej Max i Tonio wrócili. Kruszyli babeczkami po salonie i pili kawę, tak jak zawsze, z taką ilością śmietanki, że powinni na miejscu zejść na zawał. Nicholas wrócił do akademika po tym, jak próbowaliśmy ogarnąć jadalnię, i jeszcze się nie pokazał. Łucji nigdzie nie było, Floss pracowała, a ja nie miałam nic do roboty. Teraz, kiedy już rozwiesiłam ulotki, które pewnie w tej wilgoci zamieniły się w papkę, czekałam na próby.

A te nie zaczną się, dopóki Floss nie skończy swojego ostatniego dzieła, składającego się z mnóstwa sztucznych piór i przekleństw, i ani krztyny magii.

- Kawy? - zapytał Max, gdy podeszłam. Westchnęłam jak primadonna i pokręciłam głową.

- Babeczkę? - zaproponował Tonio, ale też odmówiłam.

- Nudzę się - westchnęłam. - Nudzę się i czekam na emocje.

- Daruj sobie - odezwał się ponuro Tonio. - Nigdy nie jest tak dobrze, jak to sobie wyobrażałaś.

- Pewnie nie - przyznałam mu rację - ale nicnierobienie też nie jest fajne.

Floss weszła do pokoju. Wyglądała jak gigantyczny ptak. Żółte, niebieskie i jasnozielone pióra ciągnęły się za nią jak zagubione szczeniaki. Dmuchała w górę, ale pióra, których próbowała się pozbyć, tylko podlatywały odrobinę i z powrotem osiadały na jej włosach.

- Myślę - odezwała się pomiędzy jednym a drugim dmuchnięciem - że skończyłam. Ktoś chce zobaczyć?

Floss machnęła głową w stronę drzwi. Dwa pióra opadły, jedno z nich wprost na jej brew.

- Cholera - warknęła.

- Czemu ich po prostu nie zdejmiesz? - zapytałam. - Strasznie cię wkurzają.

Floss wyciągnęła ręce z kieszeni starej zielonej marynarki, której używała jako fartucha roboczego. Wyglądało to tak, jakby włożyła pierzaste rękawiczki.

- Och! - Bezskutecznie próbowałam usunąć jej pierze z rąk. Po trzech próbach spytałam: - Przykleiłaś je tu umyślnie?

Floss zmarszczyła brwi.

- A jak myślisz?

- Myślę, że wyglądasz okropnie - stwierdziłam, rozejrzawszy się wśród latających po całym pokoju piórach.

Myślę, że to zielone pióro w kawie sprawiło, iż Tonio westchnął i stwierdził:

- Chodźmy zobaczyć to dzieło Floss.

Ruszyliśmy małym pochodem z pierzastym konfetti. Gdy tylko weszłam do warsztatu Floss, odnalazłam Łucję. Była ubrana w okrągły jak jajo, zabawny kostium kurczaka, tak szeroki, jak trzy albo cztery Łucje razem wzięte. Nogi w zielonych pasiastych skarpetkach wystawały jej od spodu, a u góry sterczała głowa w uroczej niebieskiej czapeczce z piórami. Miała wielkie, zakończone gumą buty i żółte gumowe rękawice. To był uroczy, a zarazem kompletnie absurdalny ptak.

- Cekinowa kamizelka - zaproponował Tonio.
- I długie, błyszczące rzęsy - dodał Max.
- Rzęsy? Fuj - odezwała się Łucja-ptak.

Floss stała w kręgu piór, ze skrzyżowanymi rękami i zmarszczonymi brwiami.

- Podoba mi się pomysł z kamizelką - odezwała się w końcu. - Może czerwoną. Czy będzie za duży kontrast? Ale nie jestem przekonana do rzęs.

Ponieważ mój wkład w projektowanie kostiumu był niewielki, odezwałam się:

- Jeśli zrobisz czerwoną kamizelkę, to wybierz zielone i żółte cekiny.

Na co Floss wzdrygnęła się i stwierdziła:

- Ty się lepiej skup na robieniu książek, skarbie.
- Chciałam tylko pomóc - odpowiedziałam, śmiejąc się.

Floss mruknęła coś pod nosem, ale widziałam, że tak naprawdę nie skupiała się na odpowiedzi. Była w twórczym świecie. Wydostać ją stamtąd było jeszcze trudniej niż wyciągnąć od niej jakieś opowieści o Krainie Magii.

„Kompletny chaos i szaleństwo”

Udawaliśmy, że Łucja nie powiedziała nic o występach, i dalej zajmowaliśmy się Piękną i Draniem. Pracowaliśmy jak dzicy. Uwijaliśmy się jak w ukropie. Czasami, kiedy Floss była pod wyjątkowym wrażeniem tego, ile zdołaliśmy zrobić, mówiła, że pracujemy jak skrzaty.

- Skrzaty - odpowiadał Nicholas - albo studenci pierwszych lat prawa.

Mówił tak tylko dlatego, że pracował nad beznadziejną sprawą dotyczącą chirurga plastycznego i do niedawna pomarszczonego starca. Gdy ktoś go pytał, jak idzie, tylko wzdychał i odpowiadał:

- Pozwólcie mi być draniem. Chcę tylko kogoś albo coś zniszczyć.

To zawsze sprawiało, że Tonio wybuchał śmiechem, aż Nicholas gromił go wzrokiem, a Tonio w końcu się powstrzymywał. Nicholas spędzał każdą wolną chwilę, ćwicząc rolę Drania.

Trzymałam stronę Nicholasa, bo zostałam wybrana do roli Pięknej. Ale nie podniecajcie się za bardzo, chociaż ja owszem, podniecałam się. Nie zostałam wybrana, bo jestem niesamowicie piękna. Zostałam wybrana, bo spośród członkiń trupy najmniej się tremuję na scenie.

Łucja mogła obsługiwać najdziwniejszą kukiełkę na świecie i występować w dowolnym kostiumie, o ile tylko nie musiała za wiele mówić.

Floss wołała dopasowywać kostiumy i sprawiać, by drzewa chodziły, a ryby latały, i do tego była potrzebna. Ludzie, którzy przychodzili na przedstawienie Banitów po raz pierwszy, byli zawsze zadziwieni zdolnościami Floss, i słusznie, bo chociaż używała magii, aby osiągnąć zamierzony efekt, to bez zdolności artystycznych cała ta magia zdałaby się na nic.

KUKIEŁKI, KTÓRE

POJAWIAJĄ SIĘ W PRZEDSTAWIENIACH BANITÓW

Chodzące góry

Latające planety

Słońca wielkości kulek do gry

Wróble tak duże, że można ich dosiadać

Głowy żab tak wielkie, jak największe balony na hel

No i oczywiście oddychające ryby

Wyobraźcie sobie cały ten zgiełk i blichtr na scenie, a będziecie mieli pewne pojęcie - jeśli jeszcze nas nie widzieliście - jak szeroko zakrojone są produkcje Banitów. To wszystko tworzy wspaniałe, magiczne i zazwyczaj bardzo polityczne i niegrzeczne przedstawienia. Wśród wcześniejszych widowisk były Plajta i Rujnacja, Wywiad z rodziną zastępczą, Teksty, których podobno nigdy nie powiedzieli, no a teraz Piękna i Drań.

A gdy Nicholas został Draniem, jeszcze bardziej oddałam się swojej roli. No i mieliśmy pocałować się na scenie. Pracowałam na to z całych sił. Chociaż było pewne, że ten pocałunek zakończy się śmiercią.

To o czym była Piękna i Drań? Tonio często tworzył sztuki na podstawie bajek, opowieści, które miały ukrytą myśl o tym, jak ludzie, a zwłaszcza młode damy, powinni się zachowywać. Moralistyczne opowiastki o tym, jak ludzie nie robią tego, co „powinni”, i jak muszą płacić za to, że ignorowali konsekwencje swoich działań. W tej produkcji Tonio dał magii zielone światło. Widzowie zobaczą, jak Piękna próbuje sprawić, by Drań zrobił to, co należy; zobaczą, jak on ją ignoruje; jak ludzie zamieniają się w zwierzęta i jak wszyscy płacą za błędy innych.

Wyobraźnia i spojrzenie Tonia na świat nieustannie mnie zadziwiają.

A olbrzymi kurczak? W opowieści z tyloma zwrotami i zawrotami akcji któż by się lepiej nadał na narratora? Ale trzeba pamiętać, że w tym kostiumie będzie Łucja, która ma co prawda doskonałe wyczucie komizmu i świetnie wywija orła, ale nie lubi mówić ze sceny. Więc Tonio podłoży głos, a Łucja tylko odegra narratora.

Kompletny chaos i szaleństwo.

Kocham Banitów.

PRZERWA NA PEŁNE WYJAŚNIENIEPiękna i Drań, Powiastka ku Przestrodze

On jest zatrudniony do koszenia trawy w eleganckim klubie golfowym, którego maskotką jest kurczak. Ma za zadanie opryskiwać rośliny szkodliwymi chemikaliami. Pewnego dnia poznaj e bogatą, piękną młodą damę (mnie!), a ta prosi go, by przestał.

- Ryby umierają - mówi mu ona, pokazując osobliwe oczko wodne przy szesnastym dołku.

- To ryby - odpowiada on. - Zwykłe ryby. Jak zdechną, właściciele kupią nowe. A poza tym wykonuję tylko swoją pracę.

Jest twardy i nieustępliwy, ale widać, że podoba mu się dziewczyna. Jednak bez względu na to, co ona mówi, on jej nie słucha.

- To moja praca. Robię to, co mi każą.

Mając tę scenę przed oczami, wyobraźcie sobie teraz oddychające kukiełkowe ryby, którymi z góry kieruje Floss, jak latają i umierają na scenie, a między nimi krążą malutcy kukiełkowi golfiści i brodzą wśród złoto-pomarańczowych ciał.

Piękna wskazuje na tę masakrę. Drań odwraca się, dokładnie tak jak golfiści. Ale ona dalej nad nim pracuje. On z każdym spotkaniem coraz bardziej się w niej zakochuje i aby to ukazać, jej kostiumy są w coraz żywszych kolorach (odcienie pomarańczu i złota).

W końcu zbiera się w sobie i zaprasza ją na obiad do klubu golfowego. Oczywiście ona się zgadza, bo tak jak on interesuje się nią, tak ona nim, mimo że nienawidzi jego pracy. Podczas obiadu śnięte ryby unoszą się za oknem, jak na paradzie. On udaje, że ich nie widzi. Ona płacze. Kiedy ona ze zdenerwowania rozlewa zupę, on próbuje osuszyć jej kolano serwetką. Ona krzyczy, podrywa się i ucieka na zewnątrz. On podąża za nią. Ona biegnie wprost do jeziorka przy szesnastym dołku. On krzyczy: „Stój! Stój! Dziś pryskałem. Nie zbliżaj się do wody!”

Ona rzuca mu tylko smutne spojrzenie przez ramię, a potem się potyka, bo jej nogi zamieniają się w rybi ogon. Rzuca się do stawu, jej złota suknia rozrywa się, a pod spodem ukazują się łuski. Lecz gdy tylko dotyka wody, unosi się z trudem na powierzchni, odwraca brzuchem do góry i umiera.

(Nie muszę tego wszystkiego robić, na szczęście mamy magię Floss).

W ostatniej scenie ogrodnik niszczy cały swój sprzęt do oprysków.

- Moim zdaniem ta scena jest podobna do ostatniej sceny Hamleta - powtarzał przy każdej próbie Tonio.

A potem uśmiechał się szeroko, no bo jak tu porównywać rybę do księcia Danii?

Wszyscy wiedzą, że Hamlet miał nierówno pod sufitem, a ja, jako kobieta-ryba, wskazywałam tylko zagrożenia ze strony wrogów środowiska.

Podczas gdy Floss ulepszała swoje kukiełki, ja robiłam książki. Zajmowałam się tym w wolnym czasie. A po co? Bo uwielbiałam ich wygląd i dotyk. Uwielbiałam możliwości, jakie dawały puste kartki, to oczekiwanie. Ale najfajniejsze w nich było to: uwielbiałam przydatność. To jak narzędzie, które mogłam przerobić prawie na wszystko.

A moje hobby przydało się też u Banitów. Pomagałam we wszystkich produkcjach, robiąc prawdziwe oprawne programy. Nie widziałam takich u żadnej innej trupy - małe książeczki w twardej oprawie, krążące wśród widzów nim dostali papierowe programy, które zabierali ze sobą do domu. Zawsze robiłam co najmniej trzy takie książeczki, a potem na ich podstawie wymyślałam te do zabrania do domu. W moich książeczkach była obsada, informacje zza kulis, fabuła - wszystko zebrane razem i ulokowane w wyjątkowej paczuszce. Na większości ludzi robiły wrażenie.

Miałam okładki, które Knobbe Trzeci dał mi tego deszczowego wieczoru. Miałam nastrojową muzykę autorską w tle. A także dwa kawałki materiału podwędzone Floss. Oraz butelkę kleju niemającego nic wspólnego z pastą do ulotek. I tak oto projektowałam programy dla Pięknej i Drania.

Wiedziałam, że kiedy skończę, Tonio spojrzy na książeczki i powie:

- Wiedziałem, że masz pomysł.

Max stwierdzi:

- Piękne, skarbie.

Łucja doda:

- Podobają mi się. Naprawdę. Ale chciałabym, żebyś zaczęła robić te harmonijkowe. - Nad którymi pracowałam, ale były trudniejsze, niż się wydaje.

Nicholas podrzuci jedną w powietrze, żeby sprawdzić, czy są porządnie zrobione, i pochwali je, jeśli nie rozsypią się na kawałki.

A Floss?

Floss stwierdzi:

- Mam nadzieję, że ten materiał nie był do czegoś ważnego. Mam nadzieję, że używasz resztek.

Więc bez względu na to, skąd wzięłam materiał, zawsze kiwałam energicznie głową, bo nikt nie zadziera z Floss. Nikt.

„Sage i Damen”

Na naszych ulotkach było napisane: „Miejsce: Będziecie wiedzieli, jak je znajdziecie”.

Tonio i Max wyruszyli na poszukiwania odpowiedniego miejsca. Nicholas zwiedził już swój kampus i stwierdził, że nieopodal mostu nad rzeką Tamsan jest piękny zagajnik. Nicholas próbował przekonać do tego miejsca Tonia, ale ten nie był pewien, czy to dobry pomysł, żeby wystawiać sztukę na terenie prywatnej uczelni.

- Ale ten most - mówił Nicholas - jest idealny do scen, w których Drań odchodzi stanowczym krokiem w dal.

W tym zdaniu jest wiele cudzysłowów. „Odchodzi stanowczym krokiem w dal” to określenie sceniczne. Nicholas uwielbia mówić didaskaliami. Kiedy tak robi, jest uroczy. Ale gdy próbuje tego ktokolwiek inny, tylko kręcę głową. Jednak mimo że użył tego tonu, usłyszał od Tonia stanowcze: nie. W pewnym sensie żałowałam, że Tonio się nie zgodził, bo znałam ten most. Miał w sobie coś japońskiego i doskonale pasowałby do oczka wodnego z japońskimi rybkami.

Floss sprawdzała w Krainie Magii. Dotychczas nie spędziliśmy tam nawet jednego dnia, ale Floss sprawdzała za każdym razem. Wracała zawsze z mętnymi odpowiedziami.

- Znalazłam dobre miejsce, ale na trawie jest za dużo krwi.

Albo:

- Myślałam, że strumień pod mostem Melodyjnym będzie dobry, ale zapomniałam o dziurze pośrodku.

Wtedy wszyscy patrzyli na Łucję, która czasami towarzyszyła podczas tych wypraw Floss. Łucja zawsze kiwała głową.

- Bratobójcze wojny - powiedziała Floss, pokręciła głową i poszła gdzieś po coś. Może na przykład zielone kryształy górskie.

Nie zajmowałam się szukaniem miejsc. Uważałam, że nie nadaję się do tego, bo za każdym razem, gdy je widziałam po raz pierwszy, wydawały mi się kompletnie bezużyteczne. Później, gdy wszystko było na swoim miejscu, oświetlone, z unoszącym się nad nami księżycem, miejsca zdawały się doskonałe.

Strasznie mnie to dziwiło, ale to nieważne. Lepiej się nadawałam do robienia programów.

Ale w środę Tonio i Мах wrócili do domu o zmierzchu i obaj wyglądali na podekscytowanych.

- Świetne, naprawdę świetne miejsce - stwierdził Мах.

Tonio wziął Маха pod ramię i uśmiechnął się uroczo.

- Idealne - przytaknął.
- Ciche, na uboczu, duże.
- Olbrzymie - zapiał z zachwytu Tonio.
- Ciche, na uboczu - powtórzyła Łucja smętnie. - Nikt nie przychodzi na ubocze. Ciche może być. Ale nie na uboczu.
- Tak, skarbie. Wiemy, co mylisz - odparł z uśmiechem Tonio. - Ale to miejsce naprawdę jest doskonałe.

Łucja nadal miała wątpliwości. Nicholas był zainteresowany, a Floss popatrzyła na nas ponad naręczem różowego filcu i czerwonych piór. Uniosłam brwi, robiąc zachęcającą minę. Ale gdy nic nie nastąpiło, stwierdziłam:

- To może byście nam powiedzieli, gdzie jest to idealne miejsce?
- Sage i Damen - powiedział Мах.

Nicholas zmarszczył brwi.

- Coś jest na skrzyżowaniu Sage i Damen? Nie mogę sobie nic przypomnieć. To znaczy nic, co by się nadawało. To bardzo industrialna okolica.
- Doskonała na romans - odezwał się Tonio. - Spójrz na Маха i mnie. Spotkaliśmy się na prywatce w opuszczonym magazynie.
- I pewnie jako jedyni wyszliście z tego bez szwanku - westchnął Nicholas.

Był na tyle mądry, by wiedzieć, że nie każdy oskarżany o kupowanie i sprzedawanie naprawdę coś przeskrobał. Wiedział też, że dilerami nie zawsze okazywały się magiczne istoty. Ale to nie znaczy, że aprobował tych, którzy biorą, a oni tak często pojawiali się na podobnych imprezach. Nie lubił kultury ćpunów.

- Ranisz mnie - wyznał dramatycznie Tonio.
- Nie braliśmy, tylko się bawiliśmy - poinformował sucho Мах. - Wiesz, że nie bierzemy.

Tonio w końcu się nad nami zlitował.

- Miejsce: stara fabryka. Nie za duża. Mnóstwo kabli.

Nicholas natychmiast się zainteresował. Jego miłość do oświetlenia zwyciężyła.

- Łatwo tam dotrzeć i dostać się środka, niedaleko jest ślepa uliczka...
- I to legalne - dodał z uśmiechem Max. - Stać nas na wynajęcie tego miejsca na krótki czas.
- Chwila - odezwałam się triumfująco. - Wiem. Róg Sage i Damen. Stara fabryka czekolady?
- Brawo! - Tonio poklepał mnie po głowie. - A najlepsze jest to, że pachnie cudownie.
- Czekolada. - Uśmiechnęłam się szeroko.

Co wieczór będziemy wracać do domu otuleni ubraniami, jakbyśmy byli czekoladkami w sreberkach.

- Wiemy - powiedział ze swoim prezenterskim akcentem Tonio. - Potrzebujecie motywacji.

Floss pociągnęła nosem.

- Zawsze ją mieliśmy, skarbie. Skończyłam. A raczej skończyłabym, gdybym miała trzy długie skarpetki i kilka patyczków od lodów.

Nicholas rozesłał z lewego konta mejle z informacjami. Łucja i ja rozwiesiłyśmy więcej ulotek na mieście.

Max i Tonio wypisali czek dla właściciela fabryki czekolady, chociaż i tak nie było go na miejscu i zanim zdążyłam się przygotować. Zdecydowanie za wcześnie zaczęły się próby na miejscu.

Gdy za pierwszym razem to usłyszałam, myślałam, że chodzi o próby kostiumowe.

- Nie, skarbie - odpowiedział mi Tonio. - Te są później. Większość ludzi robi od początku próby na miejscu wystawiania.

- Czego my oczywiście nie robiliśmy - dodała Floss. Wskazała na wschód i dodała: - Możesz mi podać ten złoty miecz?

Na początku, gdy dołączyłam do Banitów, tego rodzaju pytania mnie zaskakiwały. Teraz po prostu idę po złoty miecz. Czy czego tam sobie życzy Floss. Tyle że teraz wiem, że chodzi jej o rekwizyt albo kukiełkę.

CO SIĘ DZIEJE PODCZAS PRÓB NA MIEJSCU

Zapoznajemy się z tym miejscem. Może i wydaje się to głupie, ale głupie nie jest. Przyzwyczajamy się do miejsca, a ono do nas. To brzmi trochę zabawnie. I może słusznie.

Jest mnóstwo zajęć związanych ze światłami, magią prądu i oczywiście tą prawdziwą. A tym zajmuje się naturalnie Floss.

Wieszamy i przywiązujemy co trzeba, ustawiamy, a potem możemy już zacząć pracować nad sztuką.

Tak więc próby na miejscu, w fabryce czekolady.

Praca tam była zupełnie jakby ktoś co wieczór położył ci na poduszce pralinki z ciemnej czekolady.

Sufity były tak wysokie, że dało się z nich zwieszać różne rzeczy, a zarazem na tyle niskie, by zapewnić dobrą akustykę. Było też mnóstwo przestrzeni, gdzie ustawiliśmy długie rzędy starych krzeseł wypożyczonych z Garderoby do Wynajęcia. Było nawet małe atrium, w którym Max rozstawił kasę.

Ale nawet gdybyśmy nie mieli tych cudownych zapachów i wspaniałych dodatków, to i tak by się tam doskonale pracowało. Fabryka była jak stałe miejsce, w którym rozstawiasz swój stragan. Po kilku dniach zauważyłam, że zostawialiśmy rupiecie na miejscu, zamiast zabierać je ze sobą do domu.

Pewnego wieczoru Floss zostawiła część kostiumu kurczaka. Nicholas, który robił coś niesamowitego z elektrycznością, krzyknął:

- Floss. Kostium!

Spojrzała na niego przez ramię.

- Co? Nie szkodzi. Zamknij przed wyjściem. Nikt ode mnie z rodziny nie lubi wyważać drzwi. Za dużo roboty. A to wyklucza większość przestępców z mojej strony. I będzie dobrze.

Jej słowa sprawiły, że zapytałam:

- Floss, a właściwie czym zajmuje się twoja rodzina?
- Władaniem. - Wzruszyła ramionami, a ja nawet nie pomyślałam, że to wymijająca odpowiedź.

Ale dzięki tej wymianie zdań pomiędzy Floss a Nicholasem po raz pierwszy uświadomiłam sobie, że zajęliśmy się zupełnie innym rodzajem przedstawienia Banitów. Przypomniałam sobie tamten deszczowy wieczór z pizzą i zaczęłam się zastanawiać, czy słowa Łucji jednak czegoś nie zmieniły. Spojrzałam na Tonia, próbując nie zdradzać swoich myśli. Wyglądał na szczęśliwego, może nawet szczęśliwszego, niż widziałam go kiedykolwiek wcześniej. Właśnie w tym momencie minął mnie Max i jakby czytając mi w myślach, powiedział: - Dobrze go takim widzieć. Łucja miała rację.

A potem poszedł do Nicholasa i rzucił mu przedłużacz zwinięty w tak gruby zwój, że musiał być długości Amazonki.

To pewnie był jeden z najbardziej relaksujących dni prób, jaki kiedykolwiek się zdarzył. Zadziwiające, co może dać prawdziwe poczucie przynależności do miejsca. Kiedy zaczęliśmy próby kostiumowe, czuliśmy się tak, jakbyśmy je mieli już od dwóch tygodni. A potem zostały dwa dni do premiery. Choć nie zmieniliśmy nic na ulotkach, informacje jakoś do ludzi docierały. Przychodzili widzowie i to tacy, których nigdy wcześniej nie widzieliśmy, co było budujące. Kochaliśmy naszych stałych bywalców, ale nowi ludzie dowodzili, że robimy coś dobrego. Ci nowi zainteresowani Banitami zaglądali przez okna, a ich palce i oddechy rysowały wzorki na zakurzonych oknach. Otwierali drzwi, a kiedy pytaliśmy ich, czego chcą, patrzyli na pióra Łucji i chmury Floss i uśmiechali się szeroko.

- Tylko sprawdzamy - mówili wciąż uśmiechnięci i znikali jak zdmuchnięte płomienie świeczki.

„Jest tu reporterz »Dziennika Wieczornego«”

Noc premiery. Strach, strach. Podskakiwałam na najmniejszy szmer. Zignorowałam doskonałą lazanię Maxa, której wielka blacha stała za kulisami na desce opartej na trzech skrzynkach po mleku, stercie drewna i sześciu starych książkach. Ignorowałam prawie wszystko poza nieprzyjemnym mdłym bólem brzucha i suchością w ustach. Wypiłam hektolitry wody. Tak dużo, że bałam się, iż mój kostium (bardzo pięknej królowej) do pierwszego aktu nie będzie na mnie pasował, a wciąż mnie suszyło. W końcu podszedł do mnie Nicholas, wyjął mi delikatnie szklankę z dłoni i powiedział:

- Persja, wiesz przecież, że będzie dobrze.

Zabrałam mu szklankę tak, jakbym była rozbitkiem i łapała kamizelkę ratunkową, wypiłam więcej wody i skinęłam głową.

- Tak. Wiem. Pomyślałam tylko, że dobrze by było, gdyby gardło mi się tak nie zaciskało. Z powodu suchości. - Pomyślałam, że lepiej, jak będę w stanie mówić.

Spojrzał na mnie zadziwiony.

- Chyba nigdy wcześniej cię taką nie widziałem. Zwykle jesteś spokojna i opanowana. Wręcz odprężona.
- Nicholas - przemówiłam poważnie - nigdy wcześniej nie wciskano mnie w suknię balową i nie oczekiwano, że będę urocza.

Spojrzał na mnie, zmierzył od stóp do głów, a potem nachylił się i pocałował mnie w nos.

- Zawsze jesteś urocza - powiedział i odszedł.
- Hm - odezwała się Łucja.

Zasłoniła mi Nicholasa. Uśmiechała się przebiegle.

- Nicholas i Persja, zakochana para...
- Och przestań, Łucja. Dorośnij wreszcie! - jęknęłam.

Odmaszerowałam, ale musiałam przyznać, że pomimo nerwów i zawstydzenia, które na mnie spłynęło po wyliczance Łucji, uśmiechałam się.

Części garderoby zostały połączone. Rekwizyty zebrane. Floss wrzeszczała jak przekupka i rozstawiała nas po kątach, nawet Tonia. A on zachowywał się tak, jak sobie życzyła, i nawet nie pisnął. Zegar cykał. Max zniknął, żeby zająć się sprzedażą biletów. Floss poprawiała chmury. Łucja włożyła swoje kurczakowe stopy. Nicholas naciągnął głębiej na oczy swoją bejsbolówkę i wyglądał groźnie. Tonio odchrząknął, zastukał lekko w mikrofon na zapleczu i poszedł sprawdzić, czy głośniki z przodu działają. A ja udawałam, że jestem spokojna.

Tonio nacisnął przełączniki, światła rozbłysły, kurtyna (olbrzymia, różowa, pierzasta chmura) uniosła się i zaczęliśmy.

Nim dotarliśmy do końca, trafił nam się jeden niewielki pożar instalacji elektrycznej i jeden popsuty mikrofon, ale to drobiazgi. Wszystko inne poszło zgodnie z planem. Kukiełki chodziły, słońca wschodziły, nawet śmieszna fontanna z drugiego aktu chlapała wodą tam gdzie trzeba i wtedy kiedy trzeba. A aplauz - o rany, był głośny i długi, i większy niż wszystkie, jakie słyszałam podczas premierowej nocy Banitów.

Kiedy publiczność wyszła, kiedy zapaliliśmy w domu światła i spojrzeliśmy na siebie zadowoleni, wtedy właśnie Max objął Łucję i pocałował ją w policzek.

- Świetnie ci poszło, mała. Właściwy Banita na właściwym miejscu. - Wyciągnął zarobione pieniądze. - Dobra publiczność. I dobre pieniądze.

A potem złapał Tonia.

- A ty, dobra robota. Słuchałeś. Grałeś. Pobiłeś sam siebie. Kocham cię.

Łucja uśmiechnęła się szeroko i dała kuksańca Floss.

Ja, ośmielona wydarzeniami wieczoru, nachyliłam się i pocałowałam Nicholasa w ucho. Spojrzał na mnie zaskoczony, a potem złapał mnie w drański uścisk i przytulił.

Szczęśliwi Banici. Świat zdawał się cudownym miejscem.

Trzy noce po premierze Nicholas wbiegł za kulisy i powiedział:

- Jest tu reporter z „Dziennika Wieczornego”. W pierwszym rzędzie. - Wyglądał tak, jakby sam to załatwił.

Tonio zamarł.

- Major tu jest?

- Nie wiem, czy to major - odpowiedział Nicholas - ale wiem, że to „Dziennik Wieczorny”. Widziałem go wcześniej, zawsze na nowych przedstawieniach. To było już jakiś czas temu. Ale wiem, że on jest z „Dziennika Wieczornego” - dodał szczerze - bo na jego torbie jest ich logo.

- Może wygrał tę torbę. Może zbiera na cele dobroczynne i rozdaje fanty. Może lubi oglądać nowe przedstawienia - zasugerował Max, ale wydawał się lekko zrozpaczony.

- A może to Major - odezwał się beznamiętnym tonem Tonio.

Nicholas natychmiast wyczuwał zmiany nastroju.

- Wiesz, to miała być dobra wiadomość.

Ale Floss pokręciła głową.

- Powiedziałabym, że jest dokładnie na odwrót.

Obserwowałam wszystkich. Łucja wzruszyła ramionami. Nicholas nie wiedział, co się dzieje, ale Floss, Tonio i Max wyglądali tak, jakby goniły ich psy z piekła rodem.

- O co chodzi? - zapytałam.

- Major, o to chodzi - wyjaśnił Tonio. Mówił ponurym zniechęconym tonem. - Major nie jest moim przyjacielem.

- Myślałem, że już go nie ma - tłumaczył Max. - Nie mówiłeś, że już go nie ma?

- Owszem. Tylko że nie wspomniałem, że wrócił.

Tonio westchnął.

- Miałem nadzieję, że się okaże, że nie trzeba się już nim przejmować.

- Wiedziałeś? - zapytał z niedowierzaniem Max.

Tonio wzruszył ramionami, jakby śmiertelnie zmęczony.

- Major - odezwała się Floss. Zabrzmiało to gorzko. - Kiedyś łaził za mną jak jakiś nawrócony, pytał o magię, o naszą krainę. Raz nawet próbował mnie śledzić w drodze do domu. Do mojego magicznego domu. - Zamilkła i zadrżała. - Prawie mu się udało. To straszne. Śmiertelnik nie może ot tak wparadować do Krainy Magii.

- To jego kokieteria. A jeśli próbował się dostać do Krainy Magii, to z pewnością nie paradował. Pewnie gnał tam na złamanie karku. - Tonio prawie uśmiechnął się na tę myśl.

Floss prychnęła.

- Był w tobie zadurzony. Próbował okazać wdzięczność i zainteresowanie.

Teraz Tonio brzmiał tak, jakby próbował go usprawiedliwiać, ale niezbyt skutecznie.

Floss zmierzyła go wzrokiem i prychnęła.

- Wiem. - Wzruszył ramionami. - Nie mówiłem, że to dobrze.
- Major - powtórzył Max. - Był też ten wypadek, kiedy próbował doprowadzić do mojego aresztowania za to, że prowadzę gang dilerów chochlikowego pyłu.
- No bo skoro nie mógł mieć mnie, chciał ciebie, a ty nie byłeś zainteresowany - wyjaśnił beznamiętnie Tonio. - A poza tym uznał, że skrzywdzenie ciebie to doskonały sposób, by odegrać się na mnie. Co za głupota. Dowodzi, jak bardzo facet ma nierówno pod sufitem. Nie miał żadnych podstaw i doskonale o tym wiedział.

Max chrząknął.

- Powiedziałem tylko „Dziennik Wieczorny”. Nie wspominałem o żadnym Majorze - rzucił w przestrzeń Nicholas.
-