Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Starożytny Egipt skrywa więcej mrocznych tajemnic, niż można sobie wyobrazić… Gdy w świetle egipskiego prawa Mose staje się mężczyzną mogącym decydować o własnym losie, jego ojciec – weteran wojenny – stara się nakłonić go do wstąpienia do wojska, aby wspomógł rodzinę i służył faraonowi.
Mose ma jednak inne plany i nie wie, że jego rodzice skrywają przed nim tragiczną tajemnicę. Kiedy do jego rodzinnego domu wkraczają zbieracze podatków, by odebrać dług zaciągnięty u faraona Echnatona, życie, które dotąd znał, zamienia się w piekło. Na dodatek ludzie zaczynają szeptać o nadchodzącej mumii, której przybycie zwiastuje koniec Egiptu… Mose, decydując się na niewyobrażalną zemstę, staje przed wyborem, który zaważy na jego przyszłości.
Czy budzące postrach przepowiednie to tylko legenda, czy rzeczywiste zapowiedzi nadchodzącego zła? Czy mumia, która nawiedza go w koszmarach, jest czymś więcej niż przerażającym snem? Gdy proroctwo kapłanów zaczyna się wypełniać, lud Egiptu odkrywa, że istnieje coś gorszego niż śmierć.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 413
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Mojej ukochanej żonie i kochanym córkom –za miłość, wsparcie i nieustanne inspirowanie mnie każdego dnia
Prolog
Dotyk chłodnych, szorstkich kamiennych schodów przynosił ulgę bosym stopom rozgrzanym palącym słońcem Egiptu. Nie potrafił sobie przypomnieć, ile lat minęło, odkąd ostatni raz schodził tą drogą. Świadczyły o tym gęste białe pajęczyny, spowijające niemal wszystko dookoła. Miejsce to było zakazane, dostępne tylko dla wybranych, których imiona szeptano z trwogą. W podziemnej komnacie płonęły liczne pochodnie, a ich niespokojne światło tańczyło na kamiennych ścianach i monumentalnych posągach. Każdy z nich przedstawiał postacie o ciałach ludzi, ale głowach szakala lub krokodyla. Mimo tlących się ogniem pochodni majestatyczna świątynia tonęła w półmroku, jakby chciała ukryć sekrety, które przechowywała od wieków.
Schody prowadzące w dół były wąskie i zdawały się ciągnąć w nieskończoność, jak gdyby zapraszały w czeluście niezgłębionej otchłani. Na ich końcu lśniły baseny wypełnione rtęcią, jej powierzchnia drgała niespokojnie, tworząc migoczące fale. Modły kapłanów unosiły się w powietrzu niczym ciężka, przytłaczająca melodia, mroczna, powolna, balansująca na granicy śpiewu i recytacji. Ze sklepienia świątyni zwisała mosiężna klatka, a kruki przywiązane do jej zewnętrznych krat miotały się dziko w przerażeniu. Trzepotały czarnymi skrzydłami z szaleńczą desperacją, dziobami uderzając w metal. Zdawały się przeczuwać to, co miało nadejść.
Obecni w świątyni kapłani na głowach mieli maski przedstawiające czarnego szakala o długim pysku i spiczastych uszach – były one wiernym odwzorowaniem wizerunku Seta, boga chaosu i ciemności. Ich nagie torsy połyskiwały w blasku pochodni, ozdobione ciężkimi złotymi łańcuchami. Z przepasek biodrowych spływały im czarne tkaniny, które poruszały się lekko przy każdym ruchu. Kapłani ze złożonymi rękoma w skupieniu wypowiadali słowa w zakazanym języku, który znany był tylko najstarszym i najbardziej zaufanym kapłanom, gdyż ten, kto umiał nim władać, zdolny był do rzeczy strasznych.
Faraon zszedł po kamiennych schodach i skierował się ku bogato oświetlonemu świecami ołtarzowi, otoczonemu kręgiem przez kapłanów. Ich twarze, ukryte w półmroku, zdawały się nieruchome. Wzrok faraona spoczął na posągach przedstawiających bogów Egiptu. Czuł na sobie ich spojrzenia, pełne przestrogi, jakby ostrzegały go przed tym, co miało się wydarzyć. Chłód dawno nieodwiedzanej świątyni powoli ustępował pod naporem ciepłego powietrza, które unosiło się znad dziesiątek pochodni i świec płonących przed ołtarzem. Wraz z roznoszącym się ciepłem zmieniał się zapach i zatęchła woń zamkniętego kamiennego pomieszczenia ustępowała aromatowi palonych ziół i rytualnych olejków.
Faraon miał na sobie nemes, królewskie insygnium w postaci charakterystycznej chusty w złoto-niebieskie pasy, symbol władzy i boskiego pochodzenia. Gdy zbliżył się do kapłanów, ci rozstąpili się w milczeniu, tworząc dla niego przejście. W powietrzu unosił się ciężki zapach dymu ze świec i ostra woń potu płynąca od kapłanów.
Stanął przed ołtarzem, na którym leżał człowiek z rękami skrzyżowanymi na piersi, jego martwe ciało owinięte było w bandaże. Faraon spojrzał w lewo, gdzie na drewnianym stole stały zdobione miedziane misy. W każdej z nich starannie ułożono organy, wyciągnięte już z ciała nieboszczyka i starannie oczyszczone. Kruki przeraźliwe krakały, niektóre ze strachu próbowały oddziobać sobie nogi.
Faraon spojrzał na głównego kapłana. Tenstał nieopodal, trzymając w rękach ciężką czarną księgę i dźwigając ją, jakby ważyła więcej niż wszystkie sekrety, które skrywała. Jej oprawa lśniła złotymi zdobieniami, a aura przedmiotu zdawała się wywoływać w otoczeniu nieuchwytny niepokój. Tajemnicza księga mogła zostać otwarta jedynie specjalnym kluczem.
– Czy wszystko gotowe? – spytał faraon z głową uniesioną wysoko, ukazując złoto i kolorowe kamienie wiszące na jego szyi.
– Wedle twej woli, panie – odparł niepewnie stary kapłan.
– I dobrze, bo wola moja jest nad innymi wysoko, jak niebo jest wysoko nad ziemią. – Faraon oparł dłoń na ciele zabandażowanego nieboszczyka i położył na nim czarny sztylet z kamieniem przytwierdzonym do rękojeści.
– Mój panie, jeśli pozwolisz – wtrącił kapłan z wahaniem. Jego słowa były ledwo słyszalne wśród krakania i łopotania skrzydeł ptaków. – Czyż pewnyś swych decyzji, o panie? Musisz wiedzieć, że gdy to się powiedzie, nie będzie już odwrotu. Ten człowiek dokonywał okropnych czynów za życia, a o jego okrucieństwie mówi się w krajach na zachodzie. To nierozważne, by przeprowadzać na nim rytuał odrodzonych. Gdy się wybudzi, nie będzie jedynie długowieczny, będzie mógł umrzeć, lecz śmierć nie będzie wieczną, albowiem powróci, gdy ciało będzie na to gotowe. W świecie umarłych będzie istniał obok nieuśpionych, a to znaczy…
– Daruj mi czcze gadanie, bo mówisz do mnie jak głupiec – przerwał mu faraon. – I niech to, co tu się stanie, nie ciąży na twym sumieniu. Nadchodzą nowe czasy, o jakich ludowi Egiptu nawet się nie śniło. Przed stworzeniem występuje zniszczenie. A ci, których bogowie postanowią oszczędzić, ujrzą nowy świat! – Cofnął się o kilka kroków i skrzyżował ręce na piersi. – Stary świat zostanie zalany zepsutą krwią, która wdarła się w ramiona Egiptu. A imię tych, którzy tego dokonali, będzie wyryte w kamieniu i na ustach ludzi po wieki – uniósł rękę przed siebie – gdyż czasu już brak i tej chwili zmarnować nam nie wolno. Następnej sposobności już nie będzie. Rozpoczynajcie!
Kapłan z trwogą spojrzał na pozostałych zgromadzonych, dzielących jego obawy. Następnie zajął pozycję i poprawił czarną księgę.
Zaczął czytać.
Rozdział 1
Nasz syn
Zboczył z trasy. Nigdy wcześniej tego nie robił, wiedząc, że w takim miejscu najlepiej trzymać się grupy. Podążał za postacią, która nie pasowała do tego świata, kimś, o kim słyszał jedynie w mrożących krew w żyłach opowieściach. Ostrożnie przemknął pomiędzy dwoma dużymi namiotami, ściśniętymi tak blisko siebie, że tworzyły kurtynę zasłaniającą to, co znajdowało się za nimi. Odwrócił się, by sprawdzić, czy nikt go nie śledzi. Wiatr powiał gwałtownie, sypiąc piaskiem w oczy, a tkaniny namiotów zatańczyły z łopotem. Gdy wszystko się uspokoiło, ujrzał istotę owiniętą w bandaże stojącą na jednej zgiętej w kolanie nodze, która wpatrywała się w niego przez małe otwory na oczy. Mumia dyszała ciężko, była niska i drobnej budowy, co nie wskazywało na to, by miała dużą siłę fizyczną.
Przełknął nerwowo ślinę. Krople potu spływały mu po karku, chłodząc rozgrzane pustynnym słońcem ciało. Mumia drgnęła i lekkim, pulsującym ruchem poruszyła prawą dłonią. Głowę przekrzywiła na bok, jakby z bólu. Nagle obandażowana kreatura rzuciła się na niego z gardłowym krzykiem i charkotem. Gdy znalazła się tuż przy nim, materiały z pobliskiego namiotu osunęły się i zakryły go całego, pogrążając w ciemności. Szarpał się i rzucał, aż w końcu wygrzebał się na zewnątrz, stając chwiejnie na nogach. Dopiero wtedy dostrzegł, że torba z dobrami, które kupił dla swojej matki, a którą zarzucił na ramię, zniknęła. Mumia wciąż stała w tym samym miejscu co wcześniej.
– Oddawaj! – wrzasnął, unosząc pięść, by uderzyć.
– Nie mam! Kazali mi! – odparła.
Widząc strach w oczach owiniętego bandażami dzieciaka, zrozumiał, że ten mówił prawdę. Dostrzegłszy przerwę w namiocie, wskoczył do środka straganu pełnego zdobionych wazonów i dywanów, pochodzących z krajów za czerwoną ziemią. Między tłumem ludzi a gęsto wiszącymi na sznurkach pamiątkami zauważył uciekającego mężczyznę. Już miał za nim pobiec, gdy przypomniał sobie, że gdy znajdował się pod materiałem, poczuł więcej niż jedną parę rosłych rąk. Zawrócił przez dziurę między namiotami i skierował się na tyły straganu. Tam ujrzał złodziei wraz z małą mumią, którzy z zaciekawieniem przyglądali się zawartości skradzionej torby.
– Zwróćcie mi moją własność, a oszczędzicie miedzianych monet, które musielibyście zapłacić lekarzom ze świątyni Amona, by was leczyli. Obiecuję też, że jeżeli tak uczynicie, puszczę tę sprawę w niepamięć i nie będę was bił, tak jak to zrobię, jeżeli odmówicie – powiedział Mose, nie kryjąc zdenerwowania.
Złodzieje zerwali się, zaskoczeni, nie spodziewając się jego obecności. Sądzili, że złapie przynętę i pobiegnie za najszybszym z nich. Grupka pięciu chłopaków była ubrana w podobny sposób. Mieli jasne lniane chusty zasłaniające twarze, ciemne spodenki sięgające połowy łydki oraz luźne tkaniny zarzucone na torsy i przewiązane cienkimi sznurkami. Ich dłonie i piszczele były pokryte licznymi ranami. Jak przypuszczał Mose, byli to najemnicy, trudniący się głównie przeganianiem pijanej hołoty z domów rozpusty.
– Torba. – Wskazał palcem na płócienny worek z jedzeniem, który został mu skradziony.
Rabusie spojrzeli po sobie i położyli worek za plecami, po czym stanęli, blokując do niego dostęp.
– Mose! Ja go znam, to jest… – krzyknął najdalej stojący i najmniejszy ze złodziei, któremu materiał ześlizgnął się z twarzy, przez co nie dokończył zdania, gdyż zajęty był obwiązywaniem jej na nowo.
– Znacie me imię, musicie więc też wiedzieć, co na was spadnie, gdy torby nie oddacie – wtrącił Mose i zrobił krok w ich stronę. – Odejdźcie, a daję słowo, że nie połamię wam rąk kijem. Będziecie mogli dalej kraść, choć jest to wbrew memu sumieniu, gdyż kradzież mnie drażni i wprawia w gniew. – Wyciągnął rękę, by oddano mu torbę.
Napastnicy popatrzyli po sobie. Nie było mowy o ucieczce, gdyż za nimi wyrastała wysoka skarpa, z której próba zejścia wiązała się ze złamanym karkiem.
– Daj mu torbę – wtrącił dzieciak przebrany za mumię. – Już dajemy…
Lider uniósł kij, strasząc chłopca i nie pozwalając mu dokończyć. Jako jedyny nosił okrycie głowy w kolorze czerwonym. Spojrzał na tyły straganu z żywnością, rozłożonego przy drodze prowadzącej do miasta Memfis. Tędy często przejeżdżali kupcy, rolnicy i handlarze z odległych krain. Wielbłądy leżały spokojnie, przywiązane do drewnianych pali wbitych w rozgrzaną od słońca ziemię. Odór ich odchodów, potęgowany żarem, unosił się w powietrzu. Kupcy, których stoiska znajdowały się najbliżej, często marnowali wodę, wylewając ją na ziemię, by choć trochę osłabić zapach i nie odstraszać klientów.
Gwar handlujących i kłócących się o ceny Syryjczyków, którzy krzyczeli najgłośniej, mieszał się z brzękiem przymierzanych łańcuchów z kolorowymi kamieniami. Obijające się dzbany i jęki niewolników, dźwigających na obolałych barkach zakupy swoich panów, dopełniały chaosu. Właściciele w tym czasie nadal oglądali zdobione dywany i barwne naszyjniki, by umilić swym żonom swój powrót z wielomiesięcznej wyprawy. Cały ten harmider zagłuszał to, co właśnie działo się za największym straganem.
Lider grupy wyciągnął nóż, który błysnął, odbijając światło egipskiego słońca.
– Wracaj do siebie, Mose. Nie ma tu nic, co byłoby twoją własnością. A tę torbę znaleźliśmy porzuconą, przecież żeś nie widział, jak żeśmy to my od ciebie zabierali. Tak oto nie wiemy, czy ten worek należy do ciebie. Twoje słowa to zatem zwykłe oszczerstwa i wymówki na twą biedotę. – Uniósł nóż w stronę Mose tak, by ten go widział.
Reszta grupy się uśmiechnęła i poszła w jego ślady.
– Sięgnijcie po rozum! – krzyknął zabandażowany chłopiec.
– Stul pysk! Jeżeli brak ci odwagi, to idź, póki jeszcze nic żeś mi niedłużny Bo dla tchórzy tu miejsca brak!
Chłopak przebrany za mumię zacisnął pięści i odszedł na bok, ale nie uciekł. Mose zdjął torbę z drugiego ramienia i odłożył ją na bok, po czym położył na niej materiał, który zdjął z głowy. Pełne słońce grzało go teraz w odsłoniętą skórę. Wiedział, że tkanina zsunie się w trakcie walki albo zostanie podarta. Martwił się też o luźno zawiązane sandały, które na podróż zacisnął słabiej, by nie ocierały zmęczonych stóp. Do walki jednak wszystko musiało być dopasowane i miało służyć jak druga skóra. Mose był dwudziestoletnim, wysokim i dobrze zbudowanym mężczyzną. Był też wyjątkowo silny i wprawiony w walce. Jego tułów okrywał ciemnozielony materiał wykonany z przewiewnego lnu, który trzymał się na pasach materiału na jego ramionach, miał też czarne spodnie za kolano przewiązane cienkimi sznurkami. Trzytygodniowy, gęsty zarost, z rzadszym miejscem na lewym policzku, kontrastował z wygoloną głową. Jego prosty, cienki nos zmarszczył się, gdy Mose mocno zagryzł wąskie usta. Spoglądał na złodziei zielonymi oczami drapieżnie jak lew wypatrujący ofiary w wysokiej trawie.
Pierwszy napastnik rzucił się na niego, ale Mose kopnął w piasek, sypiąc nim w twarz przeciwnika. Gdy atakujący się zatrzymał, próbując wytrzeć drobinki z oczu, Mose doskoczył do niego i wykręcił mu rękę, łamiąc przy tym nadgarstek. Potem dobił go łokciem, celując prosto w jego wargi. Złodziej upadł na ziemię, a wybite zęby wpadły mu do gardła i zaczął się dusić. Mose chwycił nóż i cisnął nim, wbijając ostrze w stopę kolejnego napastnika i całkowicie wyłączając go z dalszej walki.
– Na wszystkie demony, zaprzestańcie tego szaleństwa! – krzyknął przeraźliwie chłopiec przebrany za mumię, który ledwie trzymał się na trzęsących się ze strachu nogach, przez co wzniecał pod sobą kurz.
Mose wykonywał płynne ruchy, unikając noży i kijów, którymi dwóch pozostałych opryszków wymachiwało zaciekle w gorącym powietrzu. Gdy jeden z nich zamarkował cios, na chwilę zatrzymując się w ruchu, Mose wykorzystał moment i chwycił go za ramię, by siłą jego rozpędu pchnąć go za siebie. Napastnik stracił równowagę i runął na kamień, rozcinając skórę na czole. Wypuścił nóż, po czym padł na plecy i wierzgając chaotycznie nogami na suchej ziemi, próbował zatamować krwawiącą ranę.
– Potnę cię za to! – ryknął dowódca z czerwoną chustą na głowie.
Mimo tych odważnych słów Mose dostrzegł niepewność w jego oczach. Wiedział, że walka jest już wygrana. Złodziej cały czas nerwowo się poruszał, ale nie atakował, jakby szukał idealnego momentu na cięcie. Mose, stojąc na ugiętych kolanach, cierpliwie obserwował każdy jego ruch. Gdy tylko tamten wziął zamach znad głowy, błyskawicznie doskoczył, uniemożliwiając cios. Otwartą dłonią uderzył w jego krtań, a napastnik zacharczał jak wyczerpany byk. Mose przerzucił go przez ramię, a lider runął na ziemię, wzniecając chmurę pyłu. Ku zaskoczeniu Mose, mężczyzna szybko wstał, lecz przestraszony odskoczył na bok, walcząc o każdy kolejny wdech.
– Zabiję cię! Napoję ziemię twoją krwią! – wrzasnął ten z rozciętym o kamień czołem, biegnąc z twarzą zalaną krwią w stronę okradzionego mężczyzny.
Mose zamierzał zrobić unik, ale jego spocona stopa wysunęła się piętą z luźno związanego sandału, zrywając przy tym skórzany pasek. Nogi rozjechały się mu na boki, uniemożliwiając unik przed napastnikiem, który mierzył prosto w jego szyję, chcąc go zabić. Wtedy złodziej nagle dostał kamieniem w plecy.
– Bydlaki! Zwyrodnialcy! Psie odchody! – krzyczał ojciec Mose, Keftir, rzucając w napastników kamieniami i wyzywając ich głośno.
Złodzieje zerwali się do ucieczki. Mose wstał, ostatni raz spoglądając na uciekającego chłopca przebranego za mumię i na mokre bandaże w okolicy jego krocza. Potem uklęknął i zaczął zbierać jedzenie do torby, to samo, które tamci porozrzucali i podeptali podczas ucieczki. Większość była zniszczona, zgniecione warzywa i owoce nie nadawały się już do jedzenia. Ocalał jedynie bochenek czerstwego chleba o gumiastym wierzchu, bo takie pieczywo było tańsze.
– Czemu żeś mnie nie wołał?! Wydłubałbym im ślepia i poobcinał palce, by nic już nikomu nie ukradli! – Ojciec wykrzyknął ostatnie słowa na tyle głośno, by mieć pewność, że złodzieje je usłyszą. Kuśtykając w stronę syna, wciąż mruczał obelgi pod nosem.
Mężczyzna niegdyś był wojskowym, nosił imię znane każdemu, kto służył w armii, gdyż jego czyny przyczyniły się do zwycięstwa w wielu wojnach. Podczas jednej z wypraw stracił nogę i oko: nogę odcięto, a oko się rozpłynęło, zanim doniesiono go na tyły pola walki. Poruszał się, wspierając na drewnianej lasce, wykonanej specjalnie dla niego przez wysokiego rangą kapłana ze świątyni Amona, który przychodził do ich domu, by go leczyć. Opiekę tę otrzymał na rozkaz faraona w podzięce za oddanie i zasługi dla Egiptu.
– Nie potrzebowałem pomocy – odparł Mose. – Te osły może ręce mają sprawne w kradzieży, ale noża używali w życiu co najwyżej do krojenia cebuli.
– Tylko to się ostało? – spytał jego ojciec. Oczy mężczyzny rozszerzył strach i świadomość czekającego ich głodu.
– Nie martw się, tato, złowię dla nas ryby.
– Co mówisz – oburzył się mężczyzna. – Wiesz, że połowy w Nilu są surowo zabronione. Mogą to robić tylko rybacy faraona. Chcesz być wychłostany? Albo żeby cię łamali kołem? Wolę nie pić i nie jeść, niż patrzeć na taki widok. Bo żem w życiu już się napatrzył na okrucieństwo ludzi i nie ma sumienia ani wstydu podchmielony żołnierz, któremu dowódca nie wydał rozkazu po zdobyciu wioski wroga. Dlatego zabraniam ci łowienia ryb tam, gdzie jest to zakazane słowem i prawem faraona.
Mose, czyszcząc z piasku to, co jeszcze się nadawało do zjedzenia, przewracał oczami, gdyż jego ojciec miał w zwyczaju porównywać wszystko i wszystkich do swoich doświadczeń wojennych. A te trwały latami, gdyż maszerowali na sąsiednie państwa, w celu poszerzania granic i przenoszenia coraz dalej kamieni granicznych.
– Prawisz, jakbyś tylko stał i patrzył – skomentował Mose.
– Zakryj głowę materiałem. Słońce musiało zagotować ci łeb, bo słowa twoje są głupie jak żaby.
– Dlaczego ryby w rzece są dostępne tylko dla faraona i jego ludzi? Tak oni, jak i my, to ci sami ludzie. Jesteśmy Egipcjanami, więc tak oni powinni, jak i my powinniśmy korzystać z dóbr, które przynosi nam Nil. My musimy za nie płacić złotem i srebrem, bo chciwi urzędnicy miedzi już nie przyjmują, choć i z tego jesteśmy uszczuplani przez podatki. Faraon to zwykły…
– Ani słowa więcej! – ryknął ojciec, uciszając syna.
Mose zarzucił obie torby na swoje ramiona i minął go z kwaśnym wyrazem twarzy, unikając kontaktu wzrokowego.
– Krwawisz, zranili cię? – spytał Keftir, wskazując na zabarwiony na czerwono łokieć.
– Na ogon krokodyla! – zaklął zmartwiony Mose. – To nie moja krew.
– Zatem skąd ta troska? – Ojciec kuśtykał za synem.
– Cudzą krew jest równie ciężko zmyć jak własną, a ta splamiła mi koszulkę. Mama powiesi mnie głową do dołu, gdy to zobaczy.
Poszli dalej, mijając stragan pełen ludzi. Mose patrzył na dywany, na których bogato wyłożono owoce, z przewagą daktyli i innych słodkości, których nazw nie znał. Widok ten sprawiał, że ślinka ciekła mu z ust, a skosztować tych smakołyków udało mu się tylko raz, w podzięce za pomoc w odpędzeniu nachalnego kupca. Ów kupiec głośno nie zgadzał się z marżą narzucaną przez sąsiada, który handlował towarami z odległych zachodnich krain. Zamiast debenów czy złota Mose wziął słodkości jako zapłatę. Mimo że później bolał go brzuch od ich ilości, nigdy tego nie żałował. Przepchnęli się przez tłum ludzi, cuchnących potem, i wyszli ze straganu, do którego wejście zdobiły brzęczące koralikowe naszyjniki. Spojrzeli na ostatnie namioty z dzbanami i ozdobną bronią, jedzenia nie wystawiano na zewnątrz, bo szybko by się zepsuło. Mose zatrzymał się na krótko, widząc wazon z malowidłem mumii, która, jak mu się zdawało, patrzyła wprost na niego. Po chwili jednak dogonił ojca.
Gdy opuścili teren straganów, słońce uderzyło w nich bez litości. Kamienne płyty ustąpiły złotemu piaskowi, który drapał skórę, wpadając pomiędzy stopę a podeszwę zniszczonego sandału. Zarzucili na głowy chusty i szli dalej. Powietrze parzyło płuca, bez różnicy, czy wdychali je nosem, czy ustami. Co chwilę zwilżali suche gardła wodą, choć ojciec w miarę możliwości robił to winem, wykrzywiając przy tym twarz, bo było ciepłe. Czekała ich długa droga, a z nie w pełni sprawnym ojcem ciągnęła się w nieskończoność.
– Napij się – odezwał się Mose, podając Keftirowi sakwę z wodą, ale ten pokiwał głową przecząco.
– Zabierz to sprzed moich oczu – odparł ojciec, niemal obrażony. – Gdy szliśmy w bój, a wielu z nas na gwałtowną śmierć, wznosząc za sobą chmurę pyłu od naszych kroków, wody było mało i trzeba było pić oszczędnie. Nawet wyżsi oficerowie narzekający na upał, jadąc w swych lektykach, oszczędzali wodę i zastępowali ją winem, bo była bardziej potrzebna na miejscu, by napoić konie do wozów bojowych. Nie tak jak…
– Tak, wiem – przerwał mu syn. – Wy jesteście prawi wojownicy, a wszyscy ci, co piją wodę wraz z nadejściem pragnienia, to nieudacznicy i słabeusze, którzy nie skosztowali nigdy trudu życia.
– Żarty przychodzą ci na myśl, gdy opowiadam o rzeczach ważnych, a sam żeś stanął jak wbity w ziemię kij, gdy żeś mumię zobaczył. – Keftir splunął i mówił dalej: – Dlatego wystrzegać się musisz bluźnierstw, a o bogach masz mówić z pokorą, bo gdy przyjdzie ci stanąć naprzeciw mumii, to ciebie wraz z całym Egiptem spotka los straszniejszy, niż jakakolwiek rzecz stała się na tej ziemi.
– Mumie są tak samo zmyślone jak i bogowie, których nikt nie widział, ale wszyscy twierdzą, że im się objawiają, choć tylko wtedy, gdy czerpią z tego korzyści. – Mose parsknął i poprawił materiał, który zsunął mu się z nosa. – Może też brak im rozsądnych słów, by nie było dowodu, że głupi są jak szczury. Przyjdzie dzień, gdy to szaleństwo zostanie z ludzkiego rozumu wyplewione, a duch jego zakwitnie.
– Ciesz się, żem nie zabrał ze sobą kija, bo złamałbym go teraz na twoim łbie i potem nie miałbym kija. Bogowie istnieją, a ludzie będą słać im obfite dary. Tak jest i będzie na zawsze.
Ich pogawędkę przerwał krzyk jednego z kupców, który wymusił na nich, by zeszli z ubitej drogi na grząski i piekący skórę piasek. Przejechał obok nich na swym wielbłądzie, a za sobą prowadził innego wielbłąda, do którego przywiązane były trzy kolejne dźwigające jego własność, którą kupił bądź nie sprzedał. Trudno było orzec, gdyż mężczyzna ten w wiosce po zachodniej stronie Nilu był najbogatszy i dóbr zawsze miał ponad stan.
– Mam nadzieję, że was nie przestraszyłem – powiedział kupiec, pochylając się do nich. Twarz miał zakrytą chustą, która chroniła go przed słońcem.
– Skądże – odparł Mose, unosząc rękę. – Dobrze cię widzieć, Mikte.
– Idziecie do wioski?
– Tak, wracamy z targu z prowiantem.
Mikte spojrzał na dwie niewypełnione torby i powiedział:
– Bogowie sprzyjali dziś w handlu, mimo iż wielki Ra nie szczędzi słońca. Tak oto mój ostatni wielbłąd wraca bez obciążenia. Jedźcie zatem ze mną. Nie wypada, by zwierzę odpoczywało, gdy człowiek się męczy, a i wina mam tyle, że na trzech wystarczy.
– Nie obnoś się tak ze swoim bogactwem! – wrzasnął kapryśnie Keftir. – Nie jesteśmy żebrakami i pomocy twojej nam nie trzeba. Nogi mamy, sami ujdziemy!
Kupiec spojrzał na Mose, który tylko wzruszył ramionami. Najbliżej stojący wielbłąd trącił Keftira łbem i musnął go dużymi wargami. Oburzony mężczyzna odepchnął go i przeklął, lecz zwierzę nie dawało za wygraną. Kupiec zaśmiał się, pochylił głowę na pożegnanie, po czym krzyknął na swoją karawanę zwierząt niosących jego towary. Niewolnicy, idąc obok, utrzymywali szyk, gdy ruszył w dalszą drogę. Mose patrzył na kupca z podziwem. Tak widział siebie w przyszłości, jako zamożnego handlarza, którego ludzie podziwiają i mu zazdroszczą, a życie jego wypełnią podróże, podczas których ujrzy na własne oczy cztery strony świata.
– Wątroba mi się wywraca, gdy widzę, jak chełpi się swym dobrobytem. Żon ma wiele, bo niewierny jest, a jego serce jest czarne jak popiół – skomentował Keftir i splunął na piasek, który zasyczał.
Ruszyli dalej. Jednak Keftir nie mógł pogodzić się z tym, jak jego syn spoglądał na odjeżdżające wielbłądy.
– Gdybyś wstąpił do wojska – podjął swój zwyczajowy wywód. – Gdybyś dokonał wielkich czynów w boju, twoje imię byłoby pamiętane i powtarzane na ustach wszystkich, a o złoto byś się martwić nie musiał, bo po plądrowaniu miast to, co żołnierz uniesie, należy do niego, wraz z niewolnikami. Nie uczyłem cię tylko walczyć, nauczyłem cię również pisać. Mało kto posiada tę umiejętność, a to sprawi, że wezmą cię na oficera i będziesz zarządzał co najmniej setką wojowników. Będziesz siedział w wygodnej lektyce bądź na wozach bojowych otoczony tarczownikami, na tyłach wojny, i opisywał jej przebieg. Czas jest odpowiedni, bo twoje włosy zostały ścięte, a to znaczy, żeś już mężczyzna.
Keftir marudził i rzucał pretensjami, podczas gdy nad ich głowami przeleciał sokół. Piszcząc głośno, poniósł echo po pustyni, a w swych szponach trzymał zabitego węża. Mose zatrzymał się, by poprawić rozerwany sandał, po czym prędko dogonił ojca.
– Jakbym opuścił dom, to nie miałby kto pomagać. Sinkek był już stary, gdy przyprowadziłeś go z wojny. Tak teraz bardziej zawadza, niż pomaga z racji swojego wieku.
Ojciec machnął ręką, jakby mu to było obojętne, ale Mose wiedział, że to nieprawda. Duma i upartość Keftira nie pozwalały mu przyznać, że bez pomocy syna nie byłby w stanie zadbać o dom, a namawiał go do jego opuszczenia, gdyż nie chciał, by ten spędził na pilnowaniu starców momentu, gdy jego męstwo jest w swojej wiośnie.
– Będę kupcem jak Mikta, ty i mama już nigdy nie będziecie musieli zasypiać z odczuciem głodu. Kupię wam kilku młodych niewolników, którzy przygotują strawę i wodę podadzą, gdy zaskoczy was pragnienie.
– Tylko wola bogów mogłaby skierować twój los na handel. Nie masz czym handlować. To, co posiadasz, to umiejętności walki, których uczyłem cię, od kiedy mogłeś utrzymać kij w dłoni. Jest to sztuka, którą i ja potrafię.
– Mam już dość bogów i faraona. Pierwsi nie istnieją, a drugi ma się za lepszego od innych, a jedyne, co ma lepszego niż inni, to mniemanie o sobie.
Ojciec uniósł laskę, by trzasnąć syna w głowę. Ale ten odskoczył z uśmiechem.
– Przestań bluźnić, język ci od tego odpadnie. Chcesz być kupcem? – parsknął i zaczął iść dalej. – Powiedz mi, synu, czy sprzedałeś coś kiedyś? Musisz umieć mówić to, co inni chcą usłyszeć. Czytać z nich jak z księgi. Odchudzisz w ten sposób ich sakwy, gdyż nie zrobią tego ich żony. One same nigdy nie schudną, bo grube są i leniwe od przybytku – splunął. – A teraz zadaj sobie pytanie, Mose. Czy te umiejętności, którymi dzieliłeś się na tyłach straganu, są umiejętnościami kupca? Pobór do wojska zaczyna się za siedem nocy, oficerem jest mój druh, z którym walczyłem przeciw Syryjczykom, miałbyś tam łatwiej.
Mose pochylił głowę i szedł przed siebie, milcząc. Droga zajęła im już kilka godzin, a jej ostatnim etapem była wspinaczka na szczyt wydmy. Spocone ciała i zmęczone nogi, otarte na palcach i piętach, dawały się we znaki. Wtedy zauważyli pył unoszący się zza szczytu pchany przez wiatr, ktoś nadciągał znad wydmy. Po chwili ujrzeli zbieraczy podatków. Było ich trzech, odzianych w zbroje z wizerunkiem faraona i piramid, które nosili na tułowiu, oraz skórzane płachty sięgające kolan. Na ich piszczelach i nadgarstkach widniały skórzane ochraniacze. Ich głowy osłaniał biały materiał. Wielbłądy dźwigały ich tarcze, miecze i łuki ze strzałami. Mijając Mose i jego ojca, zbieracze spojrzeli w ich kierunku z wyraźną pogardą, śmiejąc się z nich. Mose zauważył ich poranione pięści, co sugerowało, że ktoś znów odmówił zapłacenia podatku. Popatrzył zdenerwowany na jednego ze strażników, utrzymując kontakt wzrokowy tak długo, aż tamten odwrócił spojrzenie.
– Przestań – skarcił go ojciec i syn odpuścił.
– Żołnierze, czy to piechota, woźnicy czy zbieracze podatków, to część armii i powinni ci się ukłonić – wyjaśnił Mose.
– To zadanie przypada największym mendom. Biją kijami, nie patrząc, czy to dziecko, czy starzec, a wolą ich jest, by krzywdzić. Zapamiętaj, synu. Ci, którzy zbierają podatki, to nie żołnierze, to mendy i łajdaki. Ale los nie będzie dla nich łaskawy, bogowie mają specjalne miejsce dla takich jak oni.
Mose wraz z ojcem weszli na szczyt wydmy, a ta odkryła przed nimi wioskę Al-Tawi, ciągnącą się po zachodniej stronie Nilu, porośniętą palmami i białymi, zdobionymi budowlami postawionymi ku czci bogom. Mose nie umiał powiedzieć dlaczego, ale ten widok napawał go spokojem ducha, dawał poczucie komfortu i bezpieczeństwa. Ich dom położony był blisko rzeki, w jednym z najlepszych punktów w wiosce. Ojciec otrzymał go w zamian za zasługi wojenne. Lecz gdy człowiek zostaje pokonany, nikt już nie pamięta jego zwycięstw, pomyślał Mose, patrząc na odciętą kończynę zgryźliwego ojca i jego jedno oko. Wyciągnął do niego sakwę z wodą, a ten z naburmuszoną miną parsknął i poszedł dalej.
Ruszyli do wioski, która przywitała ich biegającymi dziećmi łapiącymi kury. W domu po prawej, zbudowanym z piaskowca i pomalowanym miejscami na biało, siedziała kobieta tkająca materiał. Skonstruowany z drewna i zakryty suchą trawą baldachim chronił ją przed słońcem. Dzieci przebiegły między nimi, śmiejąc się w głos, ojciec zawarczał i zaklął, ale kobieta pod baldachimem jedynie się uśmiechnęła i pokręciła głową. Kapryśność i humory ich ojca znane były każdemu w Al-Tawi. Mimo to wydawał się bardziej zmartwiony niż zwykle, gdyż oczy miał smutne, a to było rzadkim widokiem. Przyjemne, chłodniejsze powietrze, napływające znad Nilu, koiło skórę, a wilgoć i zapach wody łagodziły wyschnięty nos i równie suche gardło. Mose odwiązał chustę, odkrywając usta i nos. Pomiędzy gęsto rosnącymi palmami z częściowo żółtymi od palącego słońca liśćmi, rzucającymi cień na mieszkańców wioski, wyłaniały się białe wieże widokowe, z których wyglądano wroga bądź obcych przybyszy.
Droga prowadząca przez środek wioski była wyłożona białymi płytami. W porównaniu z grząskim i gorącym pustynnym piaskiem dawały one mięśniom ulgę. Wszyscy mieli zakryte materiałami głowy, choć nie każdy okrywał tułów. Życie w Al-Tawi było dobre. Egipt od ponad dwudziestu lat nie zaznał wojny. Królewscy strażnicy strzegli dróg prowadzących do bogatych miast, chronili kupców, a bitewne okręty osłaniały rzeki i morze przed piratami. Obcokrajowcy, którzy przywozili ze sobą złoto, byli zapraszani i mile widziani we wszystkich miastach, w których mogli je wydać. Ludzie kłaniali się sobie na ulicach, opuszczając dłonie do kolan. Pola przynosiły bogate plony, gdyż wypływający z nieba Nil zwilżał suchą ziemię. Na granicach miasta było dużo bydła, niedotkniętego żadną chorobą, a pasterze grali wesołe piosenki na piszczałkach.
Drzewa owocowe uginały się pod ciężarem owoców, a obfite dary składane z niezliczonych ofiar unosiły się dymem z kominów w świątyniach. Mimo tych dobrych czasów, Mose odnosił dziwne wrażenie, że zmierzają one ku końcowi, gdyż lud coraz częściej mówił o nadejściu Mumii, choć sam w nią nie wierzył. Dlatego chciał cieszyć się tym, co jest, jak długo tylko mógł. W kościach czuł mroczny front nadciągający nad Egipt, lecz bał się mówić o tym na głos. Ojciec wydawał się równie zmartwiony i gnał do domu jak nigdy.
– Oooo… – rozległo się radosne wołanie, a kilka metrów dalej ujrzeli kapłana jadącego w lektyce, przyjaciela Keftira i zarazem jego lekarza.
Kapłan był jednym z głównych medyków w Egipcie, słynącym z przeprowadzania skomplikowanych zabiegów, w tym operacji na otwartej czaszce. Leczył samego faraona i to właśnie on został wyznaczony, by opiekować się zdrowiem Keftira w czasie jego starości. Lektyka zatrzymała się obok nich, a woźnicy utrzymywali ją stabilnie, nie opuszczając na ziemię.
– Moje serce się cieszy na wasz widok, choć wyglądacie, jakbyście mieli paść na ryje i zemrzeć – rzucił kapłan. – Nie będą mnie dręczyły w nocy wyrzuty sumienia.
– Daruj mi tych suchych słów, Leothepie, bo drażnią moje uszy – odparł burkliwie Keftir, nie zatrzymując się.
– Stary Hamrih złamał nogę – tłumaczył kapłan. – Z nastawieniem żem czekał, aż się opije kwaśnym piwem dla uśmierzenia bólu, bo ziół, jak twierdzi, nie znosi, gdyż mu szkodzą. A że łeb ma jak świątynia Amona, to i osiem piw wypił, zanim się do roboty zabrał. Tak byłem pewien, że gniewem wybuchniesz, żem na czas nie przybył, i pomyślałbyś, że o tobie zapomniałem.
– Ehh. – Keftir splunął i szedł dalej. – Co ten idiota nie potrafi unieruchomić sobie nogi?
– Sprawa nie tyczy się nogi. Problem ma z przyrodzeniem, bo mu nie nabiera krwi, gdy widzi żonę, a nogę złamał, bo ze złości z tego powodu kopnął w mebel. Mebel okazał się zwycięski, bo jak stał, tak stoi, a stary sąsiad za to szybko na nodze nie stanie. – Kapłan spojrzał na chłopaka. – Jak się masz, chłopcze? Widzę, żeś już jest mężczyzną, bo włosy ci ścięli. Ale twój ojciec sprawnym fryzjerem chyba nie jest? – Wskazał na plamy krwi przy łokciu.
– Napadli nas złodzieje. Chcieli przywłaszczyć sobie nasze jedzenie.
– Oż te szczury! – Leoteph podkreślił swą złość, uderzając się dłonią o udo.
– Nie musisz martwić swego serca. Czy widzisz, by wory nasze były puste?
– Rad jestem, żeś taki wojak, Mose, i że poszedłeś z ojcem. – Mężczyzna się uśmiechnął i usiadł wygodnie. – Czas na mnie. Sztuka lekarska to niełatwy zawód i siła ze mnie schodzi, tak jak słońce zachodzi. Wyczekuj mnie, drogi Keftirze, wraz ze wschodem słońca, i zażyj odpoczynku. Boś mokry i dyszysz jak pies.
Ojciec machnął ręką, zbywając go. Kapłan Leoteph odziany w białą szatę z królewskiego jedwabiu, na którą zarzuconą miał skórę z lamparta, pospieszył swą lektykę i ruszył w dalszą drogę.
Keftir i Mose minęli wzniesione po obu stronach głównej drogi monumentalne posągi bogów Horusa i Ra, przedstawiające ich w pozycji siedzącej. Przed nimi stały ogromne czarne talerze, w których płonął ogień. Jeden z posągów miał uszkodzoną rękę, odłamaną przez uderzenie kamieniem podczas bitwy. Mimo wielu obietnic do dziś jej nie zrekonstruowano, co wzbudzało w ludziach strach przed gniewem bogów. Mose nie było jeszcze wtedy na świecie, a jego ojciec nigdy nie chciał o tym opowiadać. Dotarli na miejsce. Ich domu nie sposób było pomylić. W ogrodzie stały słomiane figury ludzi, odziane w stare szmaty, mające imitować przeciwników, na których dzieci ćwiczyły strzelanie z łuku i walkę różnorodną bronią. Takiego miejsca nie było nigdzie indziej, przez co ogród znany był każdemu w całym Al-Tawi.
– Odłóż rzeczy z tyłu, posprzątaj po dzieciach i przyjdź do domu – rozkazał ojciec.
– Wpierw ukażę się matce, by się z nią przywitać.
– Mose, czekaj…
Chłopak złapał za klamkę, uśmiechnięty, i zauważył, że drzwi są wysunięte z górnych zawiasów. Dotarło do niego również, że osłony okien były zasunięte, jak nigdy o tej porze dnia. Wszedł do środka, czując wyjątkowo mocno zapach zupy rybnej, i wtedy zobaczył mamę. Zbierała kawałki swej ulubionej zastawy, która leżała teraz potłuczona na dywanie zalanym teraz zupą.
– Mamo?! – zawołał.
Podbiegł i kucnął przy niej, zauważając jej sine prawe oko i rozciętą wargę. Widział je wyraźnie, mimo iż próbowała to przed nim ukryć za czarnymi włosami. Matka Mose, Amina, miała na sobie znoszoną, długą suknię z lekkiej lnianej tkaniny kupioną przez ojca, gdy jeszcze go było na to stać. W talii przepięte miała skórzane pasy, na których wisiały różne przyrządy kuchenne i sakwy z przyprawami. Jej szyję zdobiły sznurki z kolorowymi kamieniami.
– Do czego tu doszło?! – krzyknął chłopak.
– Stara jestem i palce już nie te same, to i upuściłam zupę. – Uśmiechnęła się sztucznie, lecz jej oczy zdradzały ból. – Bogowie zesłali was całych i zdrowych. Daj mi to, synu, pewnie konacie z głodu… – Wzięła od niego torbę i zastygła, widząc, że jest w połowie pusta, a do tego część jedzenia jest zgnieciona. Popatrzyła ostro na męża, który ze spuszczoną głową stał przy drzwiach, i ze wstydu nie był w stanie spojrzeć jej w oczy. Amina się odwróciła i zaczęła rozkładać jedzenie, ukrywając przed synem rozgoryczenie. – Co się wam przydarzyło? – spytała.
– Napadli na nas złodzieje. Jedzenie zniszczyli, gdy uciekali, tylko tyle zdołałem odzyskać – tłumaczył się Mose. – Mamo, spójrz na mnie.
– Idź ulżyć ojcu w pracy. – Zmieniła ton na bardziej poważny. – Pole treningowe samo się nie sprzątnie. Wieści krążą, że już za kilka dni i nocy wojsko będzie przyjmowało nowych. Zatem młodzi przyjdą tu szkolić swą sztukę bitewną i zostawią nam złota i srebra, za które kupimy pożywienie.
– Kto ci to zrobił? – spytał stanowczo Mose, nie pozwalając jej zmienić tematu. – Wracając do miasta, mijaliśmy zbieraczy podatków, jeden miał poranione pięści. Starł je na twojej twarzy? – Spiął mięśnie i zacisnął szczęki, żyła pojawiła się na jego lewej stronie czoła.
– Już mówiłam, zupa…
– Powyrzynam łajdaków, a ich skóry będą się suszyć na bramach miasta! – warknął.
Sięgnął pospiesznie po miecz oparty o jedną ze ścian i pełen złości ruszył ku wyjściu. Ojciec zaszedł mu drogę.
– Rozum cię opuścił?! – krzyknął, kładąc dłoń na piersi syna.
– Pobiegnę skrótem. Jeżeli sięgnę ich, zanim dotrą do Memfis, żadne oczy już nie ujrzą ich ciał!
– Chcesz, żeby cię powiesili głową w dół?! Faraon potrafi być surowy w swych osądach! Nie oszczędzi też matki! Takiego losu dla niej chcesz?!
– W takim razie dosięgnę też faraona!
Ojciec uderzył syna otwartą dłonią w twarz, chcąc go oprzytomnić, lecz Mose chwycił go za ubranie. Przez chwilę siłowali się zawzięcie. Mose nie chciał pchnąć ojca, by go nie skrzywdzić, ale wtedy Keftir wykręcił mu nadgarstek, wytrącając miecz, który upadł z łoskotem na podłogę. Zdenerwowany Mose puścił wodze emocji, podstawił ojcu nogę i rzucił go na ziemię z impetem, aż rozległ się głuchy łomot. Dopiero teraz zrozumiał, co zrobił, a jego wewnętrzny gniew rozpłynął się jak spłoszone ptaki. Nigdy wcześniej nie powalił ojca w walce, nie dlatego, że nie potrafił, ale dlatego, że wiedział, jak bardzo uraziłoby to jego dumę. Matka zakryła usta, wstrzymując oddech.
– Tato, wybacz… ja… – Wyciągnął do niego rękę, chcąc mu pomóc wstać i przeprosić jednocześnie, ale ten ją uderzył i krzyknął pełen wściekłości, gdyż duma jego pękła właśnie, niczym suche drewno:
– Niech bogowie cię przeklną! Niewdzięczniku, nie masz krzty honoru, że podnosisz rękę na mnie, mimo iż żem cię przygarnął pod swój dom, karmił i dzielił się z tobą sztuką wojenną po prośbie Aminy! Idź, niech cię zarżną i flaki z ciebie wyciągną, tak jak się z ryb flaki wybebesza! Przejąłbym się, gdybyś był mój!
Matka, słysząc te słowa, krzyknęła krótko, po czym spojrzała na syna mokrymi od łez oczami i zasłoniła usta drżącymi dłońmi. Mose poczuł nagły chłód w piersi, żołądek podszedł mu do gardła, a nogi jakby utraciły wszelkie siły. Keftir spojrzał na żonę, zły na siebie, że w emocjach prawda wydostała się z jego ust. Wyglądała, jakby zobaczyła ducha. Mężczyzna spuścił wzrok i podniósł się z ziemi. Bez słowa podszedł do drewnianej skrzyni, z której wyjął swoją starą zbroję. Patrzył na nią jak na dzieło sztuki. Jego twarz się zmarszczyła, jakby miał nad nią zapłakać. Następnie zakrył skrzynię starą skórą i ruszył wolno w kierunku wyjścia. Minął Mose w drzwiach, jakby go tam w ogóle nie było.
Chłopak został z matką sam i oboje przez długi czas nie wypowiedzieli nawet słowa.
Keftir wrócił do domu, gdy słońce poszło w spoczynek, a zaspany księżyc ukazał się ludziom, by swą tarczą oświetlać miasto perłowym blaskiem w towarzystwie rozgwieżdżonego nieba. Dostrzegł swoją żonę siedzącą w wyłożonym kocami i starymi poduszkami kącie jednego z pomieszczeń przy zapalonych świecach i lampce. Piła wino, a łzy moczyły jej policzki. Rozbite wazy wciąż leżały w kawałkach na dywanie. Mose nie było w domu. Keftir nie wiedział, kiedy wyszedł ani czy miał zamiar wrócić. Odłożył pieniądze za sprzedaną zbroję na drewniany stół i usiadł obok Aminy, po czym objął ją mocno.
Redakcja: Magdalena Gonta-BiernatKorekta: Barbara WronaIlustracje: Paweł LeśniakProjekt okładki: Tomasz Zarucki, Tomasz BiernatSkład: Tomasz Biernat
Copyright by Paweł Leśniak, 2025Copyright for the Polish Edition by Wydawnictwo NocąWydanie II poprawioneWarszawa 2025
Druk i oprawa:Abedik S.A.
ISBN: 978-83-68037-55-5
WYDAWNICTWO NOCĄul. Filipiny Płaskowickiej 46/8902-778 WarszawaNIP: 9512496374www.wydawnictwonoca.ple-mail: kontakt@wydawnictwonoca.pl