Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Świat umarłych to dopiero początek… Umbra – świat, do którego trafiają zbłąkane dusze – nie jest Maxowi obca. Motywowany desperacką potrzebą pomocy starszemu bratu, Max zgłębia najmroczniejsze tajniki świata, do którego wstęp powinni mieć tylko umarli. Dzięki zgromadzonym księgom poznaje sekrety, które już nigdy nie miały ujrzeć światła dziennego. Jednak powrót Garou i jego obecność zmieniła prawa, jakie łączą oba światy, czyniąc Maxa niemal bezradnym. Gdy nadzieja wydaje się być stracona, chłopak otrzymuje wiadomość od kogoś, kogo nie spodziewał się jeszcze kiedykolwiek spotkać. Czy ta osoba jest tym, za kogo się podaje? I czy jest ona w stanie pomóc ocalić jego starszego brata? Wyścig o życie Taylora właśnie się rozpoczął, a aby go ocalić, Max będzie musiał sięgnąć tam, gdzie spojrzeć boją się nawet upiory.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 404
Rok wydania: 2022
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Kochanej żonie i córkom
PROLOG
Osamotniony księżyc na czarnym niebie, tej nocy był jedynie wąskim rożkiem jasnego światła. Na opuszczonym starym parkingu, gdzie natura upomniała się już o swoje, obok kęp trawy przebijających się wysoko spod betonu zastygła w bezruchu mysz. Nie wiedziała, że w miejscu, gdzie przystanęła, pod starym kontenerem na śmieci, czaiła się śmierć. Wąż uniósł łeb wyżej, niewidoczny za ścianą mroku. Był gotowy do ataku.
Rozległ się przeraźliwy krzyk mężczyzny, który spłoszył zwierzęta. Wrzask docierał z opuszczonej fabryki, do której niegdyś należał parking. Z nagła zaczął dąć wicher, korony drzew zaszamotały się, piach wzbił się w powietrze. Kolejny pogłos bólu zgrał się z gwizdaniem nieszczelnych, brudnych okien starej budowli. Przeciąg zakołysał pajęczynami, które przysłaniając stare maszyny, połyskiwały w srebrnym świetle księżyca.
Na niższym poziomie opuszczonej budowli słychać było przeraźliwe odgłosy. Przed drzwiami, skąd docierały krzyki, stało kilka osób. Jedynym źródłem światła obejmującym niewielką powierzchnię była stara, brudna lampa na suficie. Nie lubili światła, woleli przebywać w ciemnościach. Skryci w mroku jak węże, bali się choć pisnąć, by nie zostać wciągniętymi w to, co działo się za stalowymi drzwiami. Dwóch wybiegło na górę. Przygarbiona dziewczyna, stojąca najbliżej drzwi, odziana była w schodzony brudny podkoszulek. Dłonie miała ciemne, jakby sine, a na koniuszkach palców wyróżniały się ciemnoczerwone rany. Dwa paznokcie były ściągnięte i sączyła się ropa. Dziewczyna miała szatynowe włosy – potargane i sklejone, częściowo opadały jej na twarz.
Spojrzała na nich zgniłymi oczami i parsknęła, czując zażenowanie tą postawą. Zza drzwi uniósł się krzyk, najgłośniejszy do tej pory, a po nim nie było już nic.
Chowający się w mroku ludzie popatrzyli po sobie pytająco, ale nie mieli zamiaru wychodzić do światła. Dziewczyna złapała za starą, chropowatą klamkę i otworzyła ciężkie drzwi z hukiem. Gdy wchodziła do środka, podmuch powietrza uderzył w nią zapachem krwi i potu. Na końcu pomieszczenia dostrzegła mężczyznę. Zdyszany, opierał się o zachlapany krwią stolik na kółkach. Facet zgarnął za uszy długie, czarne włosy, po czym odłożył na stolik zakrwawione obcęgi. Stojąca na nim zapalona lampka biurowa rzucała na niego żółty blask, dodając sytuacji patosu.
– Czy to już koniec? – spytała dziewczyna niepewnym głosem.
– Koniec? – wymamrotał, łapiąc oddech. – Nie, to nie...
Odwrócił się, a światło lampki rozjaśniło niebieski podkoszulek z żółtymi wstawkami przyklejony do spoconego ciała. Szeroki dekolt i zakasane rękawy ukazywały wytatuowane ciało od nadgarstków aż po szyję, na której wytatuowana była złota korona. Po wąskiej twarzy spływały krople potu skręcając na szerokim, satysfakcjonującym uśmiechu, nie pasującym do wrednego, złego spojrzenia.
Wyciągnął do niej dłoń, w której leżał świeżo wyrwany, zakrwawiony kieł.
– To jest początek – rzekł i splunął. – Zwołaj pozostałych...
Odłożył ząb na stoliku, a dźwięk, jaki temu towarzyszył, poniósł się echem po pustym pokoju.
– Czy młody Garou jest pilnowany? – spytał, ściągając z policzka sklejone włosy.
– Nie spuszczamy z niego wzroku.
– Zatem – zarzucił na siebie czarny płaszcz – możemy zaczynać.
Mówiąc to, uśmiechnął się do niej szeroko, ukazując brak prawego kła i zakrwawione dziąsło.
ROZDZIAŁ 1
Nowa droga
Księżyc tej nocy, choć samotny, rzucał jasne światło na całe Chicago. Powietrze było ciepłe, lecz nie duszne, co było rajem dla owadów. Max odnosił wrażenie, że jeszcze tylko je ten świat bawi. Po raz kolejny odganiał natarczywe muchy – zaczynały doprowadzać go do szału. Mrok zalewał korytarz starego, opuszczonego od lat hotelu, a owady dostawały się do środka przez powybijane kamieniami przez podchmieloną młodzież okna. Odgłos kroków zagłuszał wyłożony na podłodze materiał. Po wyblakłym kolorze domyślał się, że oryginalnie był czerwony, obszyty złotymi kółkami, które zauważył, świecąc wcześniej latarką.
Zapach wilgoci i porośniętych grzybem ścian wwiercał się nieznośnie w nozdrza Max odnosił wrażenie, że czuł je, nawet gdy oddychał ustami. Zaczynała boleć go od tego głowa. Zauważył, że jak na opuszczony hotel było tu mało pajęczyn. Spojrzał za siebie, na szeroką klatkę schodową z drewnianymi, zdobionymi barierkami. Budynek powstał, gdy windy nie były jeszcze tak popularne, więc hotele przywiązywały dużą wagę do wyglądu ich klatek schodowych. Wąskie korytarze były za to ich przeciwieństwem. Hotel Ceryl wzniesiony był w tysiąc dziewięćset dwudziestym czwartym roku w tamtejszej dzielnicy handlowej, blisko centrum Chicago. Światło księżyca, odbite przez okna, oświetlało twarz Maxa, która po pięciu latach od jego powrotu z Mrocznej Umbry urosła w kształtną szczękę i zyskała lekkiego zarostu. Przez ostatnie pięć lat wyrósł, ale wciąż był niższy od Taylora. Posturą bliżej mu było do mężczyzny niż chłopca, tył i boki głowy wygolone miał niemal do skóry, a krótkie włosy stawiał sobie do góry na paście.
Idąc korytarzem, mijając kolejne drzwi z wyblakłymi śladami po wywieszonych na nich niegdyś numerach, Max wyciągnął telefon i zaczął raz jeszcze czytać artykuł o tym miejscu i jego złej sławie.
Hotel Ceryl w sensie formalnym już nie istniał, gdyż w dwutysięcznym siedemnastym roku nowy właściciel zmienił tę nazwę na Hotel Stay, starając się tym pozbyć jego fatalnego wizerunku. Na nic się to jednak zdało, gdyż dwa lata później rozegrała się tutaj kolejna tragedia. Z nieznanego nikomu powodu hotel ten był chętnie wybierany przez samobójców, seryjnych morderców oraz, jak twierdziło wielu, również i przez opętanych.
– Idealne miejsce dla mnie – powiedział pod nosem Max.
Budynek miał dwanaście pięter i mieścił aż sześćset pokoi. Z racji zniszczeń, jakich dopuścili się bezdomni, narkomani i złodzieje, nie było tabliczek informacyjnych na ścianach, przez co odnalezienie tego, czego szukał Max, zajmowało mu więcej czasu, niż przypuszczał. Budynek, który był postawiony niemal sto lat temu, nie posiadał zorganizowanego rozstawu pokoi. Wokół budynku wybudowano kilka biurowców i apartamentowców, centrum handlowe i parkingi, jednak nawet to nie zapobiegło upadkowi dzielnicy. Dziś wiele ze wzniesionych budowli stoi pustych, inne są do wynajęcia, w kilku koczują biedacy i bezdomni. Nawet w ciągu dnia bywa tu niebezpiecznie, jakby nad całą dzielnicą ciążyła klątwa.
Tymi, którzy odważyli się tutaj niegdyś nocować, byli turyści nieświadomi reputacji hotelu, lub po prostu skuszeni niskimi cenami. Do dziś, jak podaje pewna gazeta, ludzie skarżą się na dziwne cienie czy niepokojące odgłosy. Wielu miało poczucie duszenia się we śnie czy wrażenie bycia obserwowanymi przez kogoś z mroku.
Max dotarł do drugich schodów, gdyż pierwsza klatka schodowa prowadziła tylko do siódmego piętra. Skrolował dalej telefon. Z hotelem wiązało się wiele strasznych historii, między innymi morderstwo niedoszłej aktorki, słynnej „Złotej Elzi”, Elizabeth Long, zabitej w tysiąc dziewięćset trzydziestym siódmym. Po raz ostatni widziano ją właśnie w barze tego hotelu pijącą w samotności i zachowującą się, według zeznań barmanów, dziwnie, jakby mówiła sama do siebie. Wszystkie media o tym pisały, gdyż jak wykazała sekcja zwłok, dziewczynę dręczono, jej ciało rozcięto na pół – morderca okaleczył wcześniej jej twarz i narządy płciowe. Gdy właściciel sądził, że gorzej być nie może, okazało się, że był to dopiero początek równi pochyłej. Emerytowana telefonistka Goldie Osweed, początek sześćdziesiątego czwartego roku, zaatakowana przez nieznanego sprawcę tępym narzędziem.
Rok później w kłótni małżeńskiej mąż wyskoczył z okna i spadł na przechodzącą chodnikiem staruszkę – oboje zginęli na miejscu. Przez te wszystkie lata funkcjonowania hotelu pod różnymi nazwami, takich samobójstw zanotowano aż trzydzieści, tak jakby samo miejsce doprowadzało tych ludzi do szału i wymuszało do sięgnięcia po drastyczne rozwiązanie swoich problemów.
– Oby to było tutaj – rzucił pod nosem z nadzieją.
Wyszedł na ósme piętro i ku swemu zdziwieniu zauważył wiszący na ścianie znak. Podszedł do niego i oświetlił telefonem. Wyciągnął rękę, by zetrzeć brud rękawem kurtki, ale zawahał się i ostatecznie zrobił to dłonią. Tabliczka urwała się i upadła na podłogę, niosąc się echem po opuszczonym budynku. Wsłuchiwał się przez moment, licząc na odpowiedź, lecz nie doczekał się.
– Tak, to to piętro – stwierdził i przetarł brudną ręką spodnie.
Poprawił czarną dżinsową kurtkę ze złotą koroną wyszytą na plecach i podszedł do starej windy, otwartej akurat na tym piętrze. Spojrzał na kamerę w rogu wagonu i stare przyciski, na których numery pięter dawno się wytarły. Winda zabita była drewnem i zdobiona złotymi wstawkami, na wzór klatki schodowej. To tutaj nagrano ostatnią ofiarę, która straciła życie. Po tym wydarzeniu hotel został zamknięty i nikt nie odważył się go kupić.
To wydarzenie było powodem, dla którego Max przyszedł tu tej nocy.
Osiemnastego lutego, trzy lata wcześniej, policja w Chicago opublikowała nagranie z tej windy, które było ostatnim zapisem wizerunku Emmy Lens. Jego treść zszokowała opinię publiczną i od tamtej pory ludzie twierdzili, iż była opętana bądź miała kontakt z duchami. Max stojąc w tej samej windzie co ona, włączył przycisk „play” na telefonie i przyglądał się uważnie nagraniu. Film trwał około trzech minut. Dziewczyna w szarej bluzie weszła do windy zgarbiona i zatopiona w kapturze, ze skrzyżowanymi rękami na piersi. Na pierwszy rzut oka widać było, że coś jest nie tak. Gwałtownie wciskała nie jeden, lecz wiele przycisków, po czym przywarła do rogu kabiny, jakby ewidentnie się bała. Max stanął w dokładnie tym samym miejscu, naśladując jej zachowanie. Drzwi się zasunęły, a ta patrzyła na nie z dużym napięciem. Chłopak uniósł na moment wzrok, próbując zrozumieć, co zaszło.
Na nagraniu widać było, że winda zatrzymuje się na trzecim piętrze – pierwszym, które wcisnęła. Emma ostrożnie wychyliła głowę na korytarz i rozejrzała się w obie strony, po czym jakby spanikowana szybko wycofała się do środka, wciskając wielokrotnie przycisk zamykania drzwi – te w końcu zasunęły się. Max usłyszał dźwięk dochodzący z klatki schodowej, jakby ktoś przesunął ciężki mebel. Zastopował film. Odgłos docierał z kilku pięter niżej. Wychylił się i popatrywał przez dłuższą chwilę wzdłuż ciemnego korytarza opuszczonego hotelu. Cisza. Przełknął ślinę, nasłuchując jeszcze kilkanaście sekund, po czym wrócił do oglądania. Widział, że dziewczyna na każdym piętrze robiła to samo, jakby przed kimś uciekała. W windzie krążyła od narożnika do narożnika, chowając głowę w kapturze, wyraźnie przestraszona.
Dojechała na ósme piętro, tam gdzie znajdował się teraz Max. Podeszła do progu windy, zerknęła w lewo, a potem w prawo i wtedy wzdrygnęła się, jakby zobaczyła ducha. Na nagraniu widać, jak z kimś rozmawiała, natomiast kamera z korytarza pokazywała, że dziewczyna jest sama. Wyszła z windy jak nieśmiałe dziecko, po czym szybko wróciła do środka. Następnie wyszła ponownie i zaraz zniknęła z pola widzenia obu kamer. Max zauważył jeszcze jedną dziwną rzecz, mianowicie drzwi do windy pozostały ciągle otwarte, jakby system się zawiesił albo coś je trzymało.
Chłopak wyszedł na środek korytarza, próbując coś dostrzec, lecz ciemność była nieprzenikniona i nie był w stanie przyuważyć czegokolwiek. Wrócił do filmu. Emma pojawiła się w zasięgu kamery, a właściwie tylko jej ręka i noga. Można było wywnioskować, że dziewczyna z kimś rozmawiała, po czym wbiegła do windy, trzymając się za głowę, a następnie znów wróciła na korytarz. Jej ruchy stały się się gwałtowne, nerwowe, jakby siłą wciskała niewidzialne przyciski. Nagle poczyniła krok do windy, ale zatrzymała się w połowie kroku. Widać było teraz dokładnie, jak poruszała ustami, ale kamera nie zarejestrowała jej rozmówcy.
Max odwrócił role i stanął w miejscu, gdzie powinna stać niewidzialna postać. Na nagraniu było coś, co przykuło uwagę chłopaka. Palce dziewczyny. Stały się rozczapierzone, gdy rozmowa zaczynała przeradzać się w kłótnię, po czym sprawiała wrażenie, jakby chciała kogoś podrapać. Piksele na nagraniu wskazywały, jakby jej palce nienaturalnie się wydłużyły.
Max zdębiał.
Przysunął telefon do twarzy, by się lepiej przyjrzeć. Wtedy się zasłoniła i niemal upadła. Widać było, że krzyczy. Drzwi do windy się zamknęły i ponownie otworzyły, następnie kilkakrotnie na powrót zamknęły i otworzyły. Emmy jednak nie było już widać. Kamera w korytarzu skierowana była na przeciwległą do kabiny ścianę.
Max usłyszał skrzypienie drzwi na końcu korytarza. Przełknął nerwowo ślinę i poczuł lodowate dreszcze. Wychylając się, ujrzał otwarte już drzwi, choć mógłby przysiąc, że jeszcze minutę temu wszystkie były zamknięte. To był pokój, w którym nocowała Emma, pamiętał po mapce budynku. Schował telefon do kieszeni, poprawił kurtkę z koroną na plecach, którą podarował mu starszy brat, i poszedł wolno wzdłuż korytarza. Spojrzał za siebie dla pewności. Zatrzymał się przed uchylonymi drzwiami, wziął wdech i pchnął je delikatnie. Te otworzyły się z drażniącym uszy skrzypnięciem. Wszedł do pokoju, a w wilgotnym, ciepłym powietrzu poczuł swąd czegoś przypalonego, jakby świeżo zgaszonej świecy. Pokój nie wyróżniał się niczym nadzwyczajnym – pościelone starannie łóżko, biurko oraz komoda z telewizorem, wszystko pokryte ciężkim kurzem. Gęstą atmosferę dawno niewietrzonego pokoju złamało chłodne powietrze, które pojawiło się nagle, a w ślad za nim wystąpiła gęsia skórka.
Czuł obecność kogoś jeszcze. Od tego momentu jego ruchy były ostrożne i wyważone. Zajął swoją pozycję na środku pokoju i usiadł na brudnym dywanie.
– Emmo, wiem, że tutaj jesteś – zaczął cicho i spokojnie. – Wiem również, że jesteś świadoma mojej obecności.
W rogu pokoju na zakurzonej szafie pojawiła się odbita dłoń dziewczyny, a z łazienki dotarł do niego odgłos kapiącej wody z kranu. Max wypuścił wolno powietrze, luzując napięcie. Wiedział, że ciało dziewczyny odnaleziono trzy dni po tym, jak kamera windy nagrała ją po raz ostatni. Pływało w zbiorniku wodnym na dachu hotelu, drzwi na ostatnim piętrze były zabezpieczone, a wejście do zbiornika jest ciężkie i wąskie. Do dziś tajemnicą pozostało to, jak zdołała się tam dostać w pojedynkę, bez drabiny i kluczy na dach. Faktem jednak było, iż przez trzy dni goście hotelowi myli się i pili wodę, w której pływały rozkładające się zwłoki Emmy i gdy to wyszło na jaw, to był koniec tego hotelu.
– Przyszedłem tutaj, ponieważ mam dla ciebie propozycję – ciągnął i czuł, jak się do niego zbliża, a bijąca od niej złość była niemal namacalna. – Mogę podarować ci odpoczynek od tej męki i błądzenia pomiędzy ścianami tego miejsca. Ale ma to swoją cenę.
Była blisko. Czuł w płucach chłód. Piekło go przy każdym wdechu. Kątem oka w brudnym lustrze zauważył postać przemoczonej dziewczyny, z której skraplała się woda. Jej ciało było w stanie rozkładu. Płaty skóry odklejały się od reszty sinego ciała.
Patrzyła na niego z pochyloną głową.
– Zrobię to wszystko – ciągnął – jeżeli wpuścisz mnie do Umbry...
Gdy to powiedział, dziewczyna spojrzała na lustro, tam złapali kontakt wzrokowy. Tafla pękła nagle, a ona uniosła głowę wyżej, rozszerzając oczy w strachu, po czym zniknęła.
Chłód ustąpił. Jego miejsce zajęło ciepło letniej nocy i duszne powietrze.
– Czekaj!
Max wstał i zaczął się rozglądać. Wtedy usłyszał odgłos dochodzący z korytarza. Wybiegł z pokoju, podążając za głuchymi dźwiękami. Zbiegł po klatce schodowej dwa piętra niżej, uderzając głośno butami o stare drewniane schody. Zatrzymał się przed kolejnym pokojem, skąd docierały dźwięki. Wziął do ręki latarkę i wbiegł do środka.
Smród śmietnika uderzył w niego z impetem. W pokoju znalazł trzech bezdomnych, którzy zerwali się na jego widok i przestraszeni zasłonili głowy rękami. Zrujnowany pokój z kilkoma brudnymi materacami i całym dorobkiem bezdomnych, którzy zrobili sobie tu swoją melinę. Max zgasił latarkę, by nie razić ich po oczach i spuścił wzrok, zrezygnowany, wiedząc, że kolejny raz mu się nie powiodło.
Wyciągnął wodę i rzucił do jednego z bezdomnych, po czym zamknął za sobą drzwi, wychodząc.
Mrok okrył Maxa ciężkim kocem, przyćmiewając jego wszystkie zmysły. Przebijał się jedynie cichy głos wymawiający jego imię. Słyszał, że go woła, był tego świadom, lecz nie reagował. Ktoś położył rękę na jego ramieniu. Max zerwał się ze snu, widząc, że siedzi na krześle wśród ubranych na niebiesko uczniów, którzy właśnie kończą szkołę. On kończył szkołę – dotarło do niego i przetarł twarz dłonią, biorąc głęboki wdech, by się pobudzić.
– Wołają cię – powiedział mu kumpel z klasy.
– Max Ewing? Max Ewing! Zapraszamy!
Dyrektorka szkoły machała do niego ręką ze sceny, w tym roku ustawionej wyjątkowo przed szkołą. Max wstał i zaczął pospiesznie przeciskać się przez rząd uczniów. Niestety, pomimo tego ważnego dnia, liczba białych krzeseł znacznie przeważała nad ubraną na niebiesko młodzieżą. Ich miny pozbawione były pozytywnych emocji. Odkąd wrócił z Mrocznej Umbry pięć lat temu, a Garou, który przywłaszczył sobie ciało jego starszego brata, zamknął świat astralny przed fizycznym, ludzie zaczęli popadać w głębokie depresje, które w wielu przypadkach doprowadzały do samobójstw. Ludzie pozbawieni duchowości nie posiadają nadziei, nie odnajdują w sobie chęci ani żadnej przyjemności, gdyż nagle, jak odcięte toporem, wszystko, co wcześniej sprawiało im radość, stało się płaskie i pozbawione sensu. Pozostała wegetacja.
Max szedł wzdłuż czerwonego dywanu pomiędzy starannie ułożonymi rzędami krzesełek. Czuł, że jeszcze nie do końca doszedł do siebie po tym, jak odpłynął podczas przemowy dyrektorki. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz zasnął w łóżku. Wszedł na podest i stanął przed panią Davis, dyrektorką szkoły, która miała siwe loki i okulary o bardzo grubych szkłach. Była stara, choć nie umiał określić jej wieku. Dwa uściski dłoni, dwa, nie trzy, gdyż wicedyrektor w zeszłym tygodniu przestał już pojawiać się w szkole. Usprawiedliwiano go chorobą, ale Max był pewien, że po prostu się poddał. Chłopak nie miał mu tego za złe, wicedyrektor nie wiedział, że to nie jego wina.
Nikt z nich nie wiedział – pomyślał, spoglądając na uczniów ze sceny.
– Max?
Dyrektorka wskazała na mikrofon, dodając mu otuchy. Spojrzał na rówieśników. Widział ich zbolałe miny i puste oczy. Chciał ich jakoś pocieszyć. Wiedział, że jako Garou był bardziej odporny na działania świata cienia, choć nie pozostawał mu obojętny. Spojrzał na swój dyplom i stanął przed mikrofonem. Nikt z uczniów nie chciał przemawiać tego roku. Nabrał powietrza w płuca i otworzył usta, by zacząć, ale coś przykuło jego uwagę. Zastygł nagle, a mikrofon głośno zapiszczał.
Patrzył na duże drzewo po prawej tuż za ostatnim rzędem pustych krzeseł. Jego uwagę przykuł czarny, gęsty dym unoszący się za nim. Widział już wcześniej taki dym, ale nie tutaj. Zauważył równie czarną dłoń, która niespiesznie objęła pień. Max zamknął oczy, jakby miało to spowodować, że obraz zmieni się, ale tak się nie stało. Jeden z uczniów o azjatyckiej urodzie stał jak posąg i patrzył na upiora. Czarna istota wołała go do siebie, wabiła go. Napięcie rosło i zaciskało się w powietrzu; czuł, jak przyspiesza mu serce, a jego policzki zaczynają płonąć. Czarna dłoń wyłoniła się zza drzewa w kierunku ofiary, a chłopak jak zahipnotyzowany podchodził bliżej i bliżej. Jeszcze krok i będzie na wyciągnięcie ręki, pomyślał Max.
– Stój! – ryknął donośnie do mikrofonu, aż wszyscy zgromadzeni podskoczyli i spojrzeli na niego zdziwieni.
– Max Ewing! – krzyknęła dyrektorka ze złością.
Chłopak zerknął na nią, a gdy znów spojrzał w stronę drzewa, nie zauważył ani dymu, ani upiora, a skołowana ofiara odeszła pospiesznym krokiem, rzucając Maxowi przestraszone spojrzenie. Max widział wklejone w siebie oczy, pełne osądu, jakby patrzyli na wariata.
– Przepraszam – powiedział do mikrofonu i zszedł ze sceny. Szybkim krokiem podszedł do drzewa, ale nikogo w jego pobliżu nie było. Jego dziwaczne zachowanie nikogo nie zdziwiło – nikt dzisiaj nie zachowywał się naturalnie, a większość nie pamiętała już, co to jest „normalnie”. W oddali dostrzegł chłopaka, którego wabił upiór; stał przy stołach z napojami. Max skierował się prosto ku niemu.
– Widziałeś go, prawda? – spytał Max.
Chłopak popatrzył na niego.
– Niby kogo?
– Jak to kogo? Tę ciemną postać za drzewem?
– Nie wiem, o czym mówisz – odparł nagle tamten, wyraźnie przestraszony. Unikał kontaktu wzrokowego.
– Przestań, przecież... – Max drążył.
– Daj mi spokój, dobra? Nie mam pojęcia, o co ci chodzi.
– Szedłeś do niego, widziałem ze sceny. – Max wskazał na podest. – Mówił coś do ciebie?
Azjata wyraźnie się denerwował i rozglądał, czy nikt ich nie słyszy.
– Musisz mi powiedzieć – naciskał Max. – To bardzo ważne.
– Odpieprz się! – chłopak odłożył kubek na stolik i odszedł. – Jesteś świrem!
Max zauważył wlepione w siebie oczy innych uczniów. Chłopak coraz bardziej rozumiał, jak Taylor musiał się czuć gnębiony przez te wszystkie lata za to, że był inny. Spojrzał ostatni raz na drzewo, jak kołysało liśćmi na lekkim wietrze, a cień, który rzucało, stał nieruchomo, jakby było w Umbrze.
Coś się zmieniło, ale Max nie wiedział jeszcze co.
Niedługo później Max w towarzystwie dwóch kolegów i koleżanki z klasy wracali pieszo do domów. Jednak, mimo iż szli obok siebie, byli jakby osobno. Nikt nic nie mówił. Każde z nich gapiło się w telefon, poza dziewczyną, która trzymała w dłoni książkę. Max czytał o kolejnych strasznych i nawiedzonych miejscach w okolicach Chicago, które mógłby odwiedzić. Miał już na oku opuszczony dom dziecka, o którym zła opinia głosi, że męczone tam dzieci, a następnie zabijane, mówiły teraz do ludzi zza ścian.
– Mało ci dramatu dookoła? – spytała go w końcu Elisa.
Była zgrabną blondynką o długich nogach i z warkoczem, który zaplotła sobie specjalnie na odbiór dyplomu ukończenia szkoły. Miała na sobie prostą sukienkę nad kolana i białe buty sportowe. Max uważał to za dziwne połączenie, ale u niej to zadziałało. Miała zielone, szeroko rozstawione oczy, nos wypukły jak ostrze szabli i wąskie usta zakrywające idealne zęby. Była dziwnej urody, ale to czyniło ją ładną.
– Co? Aaaa, przepraszam. – Max schował telefon. – Po prostu mnie to interesuje.
– Za dużo przepraszasz – odpowiedziała Elisa.
– Co cię interesuje? – wtrącił Bobby, blondyn, który był tak podobny do Elisy, że cała szkoła myślała, że są rodzeństwem. Miał na sobie niebieską koszulę i dżinsy.
– Duchy. – Max odpowiedział krótko, nie chciał się rozgadywać. – A wy co czytacie?
– Przyglądałem propozycję pracy, albo może chociaż jakiegoś stażu. Mam dziwne wrażenie, że nie ma sensu próbować. Ten świat się skończy, zanim zdążę dostać wypłatę.
Max spojrzał na zwiędłe kwiatki rosnące przy chodniku i kilka martwych robaków obok nich. Już nawet rośliny nie chcą rosnąć – stwierdził.
– A ja wam mówię, to wszystko przez tę technologię, niszczy nas od środka – dodał Johnny, niski i tęgi, jako jedyny miał na koszulę zaciągnięte szelki. – Oglądałem w Internecie rozmowę, jak psycholog potwierdzał negatywny wpływ technologii na nasze komórki mózgowe, które finalnie prowadzą do poczucia utraty sensu. Brzmi znajomo?
– Ten znowu o tym... – Bobby wywrócił teatralnie oczami.
– Pomyślcie. – Johnny uniósł rękę. – Na ziemi jest zbyt dużo ludzi, muszą się nas jakoś pozbyć. Wprowadzą narzędzia takie jak smartphony, które uzależniają nas od siebie i przez to, co pokazują nam na ekranach, załamują psychicznie większość społeczeństwa. Ci, co są słabi, mentalnie popełnią samobójstwo i sprawa się sama wyjaśni. Mniej ludzi, większe szanse dla planety.
– Johnny, daj spokój – odparła Elisa. – Nie chcę słyszeć o kolejnej teorii spiskowej, o tajnych akcjach rządów, ludziach jaszczurach czy płaskiej ziemi. Nie mam dziś nastroju.
– To nie jest żadna teoria spiskowa, tylko fakty, na które są dowody. Planeta nas w końcu nie wyżywi, nie w takich liczbach, więc liczby trzeba zmniejszyć. Dlatego właśnie...
– Świat zamknął się na jego duchową stronę. To jest powód naszego złego samopoczucia – wtrącił spokojnie Max, a znajomi zamilkli. – Wszystko ma drugą stronę. Żeby człowiek był zdrowy, żeby rośliny, rzeki i zwierzęta były zdrowe, muszą współżyć z astralną częścią siebie. Teraz tego nie ma, zostaliśmy uwięzieni w materialnej części świata, dlatego dzieje się to, co się dzieje. Technologia nie ma z tym nic wspólnego.
Szli w milczeniu, a chwilę potem uniósł się dźwięk klaksonu. Kierowcy trąbili na inne auto, które zatrzymało się wolno i zablokowało przejazd. Kobieta siedząca za kierownicą zakrywała twarz dłońmi i płakała, nie reagując na hałasy. Max chciał do niej podejść, ale dziewczyna złapała go za rękę i odciągnęła nalegając, by iść dalej. Posłuchał, a po chwili martwą ciszę przerwał Bobby:
– No to może wywołamy jakieś duchy? I zapy-tamy je?
– Proszę, nie róbcie tego – wtrącił Max. – O ile nie wierzę, że jest to teraz w ogóle możliwe, ma to swoją cenę. Jeżeli wy zobaczycie ich, oni zobaczą was, a nigdy nie wiecie, jaki duch jest w pobliżu. Nie wszystkie są dobre.
– Skąd ty to wszystko wiesz? – spytała Elisa i schowała książkę do torby.
– Dużo czytam – odparł po chwili, uciekając wzrokiem.
– Czy to duchy, czy ludzie jaszczury, uważam, że powinniśmy świętować ukończenie szkoły. Co wy na to? – wtrącił Johnny. – Należy nam się!
– Nie wiem... – wymamrotała dziewczyna.
– Ja odpadam – rzekł dobitnie Max.
– Znowu jesteś zajęty? – Bobby obrzucił wszystkich szybkim spojrzeniem. – Ostatnie lata widujemy cię tylko w szkole, gdzie odsypiasz nieprzespane noce. Co ty wtedy robisz, że nigdy nie śpisz?
– Czytam – odpowiedział zmieszany.
Weszli na ulicę, na której mieszkał Max. Przechodząc przez pasy, kątem oka zauważył ruch za latarnią. Zwolnił nieco, po czym odwrócił się, lecz nie dostrzegł niczego podejrzanego ani niepokojącego. Ale gdy znów ruszył szybciej, coś stuknęło. Głośno i wyraźnie. Jakby tam coś było i bawiło się z nim.
Ponownie się odwrócił. Zobaczył turlającą się puszkę po coli. I coś jeszcze... Wyczuwał czyjąś obecność, to było dziwne, niemal namacalne. Ale to uczucie szybko zniknęło.
– Max! – krzyknęła dziewczyna. – Max, uważaj!
Uniósł się pisk opon hamującego gwałtownie samochodu. Chłopak w ostatniej chwili odskoczył i oparł ręce na masce zatrzymującego się auta. Żołądek podszedł mu do gardła, a serce waliło, jakby chciało wyskoczyć. Max zobaczył wściekłego kierowcę, który machał ręką, wyganiając go sprzed pojazdu.
– Kurwa, życie ci niemiłe? Co ty odpierdalasz? Gówniarz jeden!
Jak tylko się odsunął, auto odjechało z rykiem silnika.
– Niech cię szlag trafi, pojebańcu! – usłyszał jeszcze głos rozwścieczonego kierowcy.
– Nienormalny jesteś!? – rzucił Bobby, a dziewczyna podbiegła do Maxa, wyglądając na bardziej przerażoną niż on.
– Nic mi nie jest – uspokajał ją.
– Nie zatrzymuj się na środku drogi, sam się prosisz o wypadek – moralizował tęgi kumpel.
– Johnny! – zbeształa go.
– No co? Taka prawda. Wszedł na ulicę, jakby w transie był!
Max nie słyszał kłótni znajomych, gdyż wciąż patrzył na puszkę, która wturlała się do kanałów ściekowych zapraszająco. Jeżeli było to zaproszenie, Max nie miał zamiaru z niego skorzystać, zdawało się być pułapką, która omal go nie zabiła. Wrócił na chodnik.
Grupka przyjaciół dotarła w końcu do domu Maxa. Zatrzymali się przed szeregowymi budynkami w stylu brytyjskim. Chłopak uniósł rękę w pożegnaniu i ruszył w kierunku drzwi.
– Możemy wejść? – spytała Elisa.
– No właśnie! – Blondyn jakby ożył. – Nikt nigdy u ciebie nie był, a to idealny pomysł na zakończenie szkoły, żeby urządzić małą balangę u ciebie, co nie?
– Mój ojczym jest chory, przełóżmy to na inny czas. – Max w odpowiedzi uniósł ramiona.
– No weź, chcemy go poznać. – Bobby zaczął podchodzić do drzwi. – Pewnie nie będzie zły, co?
– Naprawdę, to nie takie...
– Bobby ma rację, jestem za. – Dwóch znajomych zaczęło wychodzić po schodach i sięgnęli po klamkę.
– Nie możecie wejść!
Paniczny krzyk opuścił jego gardło i widząc miny znajomych, od razu zdał sobie sprawę, że przesadził.
– Chłopaki, Max ma rację, nie ma sensu męczyć jego ojczyma, kiedy nie czuje się najlepiej – powiedziała Elisa, próbując załagodzić sytuację.
Bobby spuścił głowę, w oczach Johnny’ego na moment błysnęła złość, ale zatuszował ją szyderczym parsknięciem. Odchodzili, kręcąc przy tym głowami, wyraźnie nim zawiedzeni.
– To nie tak... – Max powiedział jeszcze pod nosem, ale go nie słyszeli. Czuł się z tym źle. Nie zachował się jak dobry kolega i miał tego świadomość. Elisa rzuciła mu ostatnie spojrzenie, wplatając w nie lekki uśmiech, po czym poszła za kolegami. Po przeciwnej stronie ulicy, Max zauważył przyglądającego się całemu zajściu sąsiada, który był o pięć lat młodszy od niego. Miał na imię Nanu i pochodził z Nowego Jorku. Był Afroamerykaninem, zawsze nosił wygoloną do skóry głowę. Wprowadził się wraz z rodzicami rok po tym, jak Taylor został uwięziony w Mrocznej Umbrze. Dzisiaj pozostał jedynie cień po radosnym dziecku, jakie wtedy poznał. Nanu był szczupły i wysoki, miał bardzo regularne rysy twarzy i duże wargi. Nie rozstawał się ze swoją bluzą z kapturem z kijem bejsbolowym na piersi, nosił ją nawet dzisiaj, gdy panował upał.
Nanu trzymał w dłoni siatkę ze sklepu budowlanego. Gdy zobaczył, że Max na niego patrzy, schował siatkę za plecami, jakby nie chciał pokazywać, co w niej miał. Kiwnął głową do Maxa, po czym wszedł do swojego domu. Samochód jego rodziców stał przed budynkiem w liściach po felgi, pokryty brudem. Nie był odpalany od miesięcy. Większość aut wyglądała tak samo, ludzie coraz częściej porzucali swoje obowiązki i nie wychodzili z domów. Przechodzili na tryb pracy zdalnej, a przynajmniej ten, kto mógł.
Max wszedł do środka. Zamknął za sobą drzwi i przekręcił klucz. Pięć długich lat minęło, odkąd wszedł do tego domu po raz pierwszy. Miało to być miejsce nowego początku, lepszej, spokojniejszej przyszłości. Przez pięć lat wchodził tu, widząc te same ciemne zasłony i meble. Zbita szyba w rogu framugi, którą Taylor w ciele Emmy się włamał, została przez Max’a zaklejona taśmą. Do dziś nic się pod tym względem nie zmieniło. Kanapa wciąż była splamiona krwią Carla, mimo iż starał się ją wyprać, a lustro, na którym w Umbrze jego starszy brat wypisał wskazówkę, jak się okazało nie dla niego, wciąż odbijało salon.
Dzienne światło boleśnie uświadamiało chłopaka, jakimi kilogramami kurzu przykryty był salon. Pozostawione szklanki i miski nadal wypełnione były starym jedzeniem – dookoła roiło się od much. Zauważył kolejną już plamę na podłodze po rozlanej herbacie. Zapach dalece nie odbiegał od tego z pokoju bezdomnych w opuszczonym hotelu.
– Nienawidzę tego miejsca – westchnął.
Skierował się wprost na schody, lecz przystanął i spojrzał na ciemną kuchnię, w której wszystkie okna były zasłonięte żaluzjami. W ciemnym pomieszczeniu przy stole kuchennym siedział Carl. Zgarbiony nad stołem jakby spał na siedząco, w noszonych od miesięcy dżinsach i czarnym podkoszulku. Bordowa zimowa czapka, przemoczona od zaschniętej krwi, wciąż widniała na jego głowie. Max zaczął ostrożnie pokonywać schody. Usłyszał świst przeciągu w dziurze kominka, którą zrobił własnoręcznie, by sprawdzić, czy Taylor nie ukrył tam czegoś więcej niż księgi. Kominek okazał się pusty.
Kładąc stopę na stopniu, jego ciężar wydał odgłos skrzypnięcia. Niezadowolony z siebie zmarszczył brwi i powoli wychylił się w stronę Carla, który niczym zombie zaczął wolno unosić głowę. Max nie czekał dłużej i szybkimi skokami pokonał schody, a następnie pospiesznie wszedł do swojego pokoju. Zatrzymał drzwi przy framudze, by sprawdzić, czy Carl za nim idzie, ale nie było go tam, więc domknął cicho drzwi. Rzucił plecak na łóżko, włączył laptopa i odpalił radio.
– ... pomimo tych niefortunnych zdarzeń, niestety nie możemy na nich skończyć naszego popołudniowego podsumowania dnia. Przy przerażająco szybko rosnących liczbach samobójstw i rekordowo małej liczbie rodzenia się dzieci. Wygląda na to, że kryzys pogłębiający się od pięciu lat nabiera tempa i zaczyna dotykać nie tylko nasze samopoczucie, ale zaczyna być realnym zagrożeniem epidemicznym. Mówimy tutaj o globalnym kryzysie, którego dłużej politycy nie mogą zamiatać pod dywan...
Max zdjął z siebie ubrania szkolne i spojrzał w lustro – na sińce i krwiak znajdujące się na żebrach oraz barku. Zarzucił na siebie koszulkę i spodnie dresowe, po czym wlał wodę do szejka z odżywką. Dbał o swoje ciało, trenując sztuki walki. Pamiętał, jak łatwo Teurg spuścił łomot jemu i Taylorowi. Wiedział, że na kolejne spotkanie musi być lepiej przygotowany.
Do jego uszu dotarł dźwięk dobiegający z korytarza, odgłos skrzypiących schodów, wolno jeden po drugim. Max podszedł do drzwi i delikatnie je uchylił. Na końcu korytarza zobaczył wychylone martwe oko psychologa, który obserwował teraz jego pokój. Wyglądał jak Gollum czający się z mroku na pierścień. Max nie wiedział, co Teurg mu zrobił i jak to możliwe, że przywrócił go do życia po postrzale w głowę, ale w głębi serca nie chciał nawet wiedzieć. Dręczyło go sumienie, męka, jaką uwięziony w tym ciele Carl musiał czuć – którego nie słuchało własne ciało. Los psychologa był kolejnym ciężarem, jaki chłopak obarczał swoje barki.
Zamknął drzwi, usiadł na krześle i mieszając szejka, słuchał dalej radia.
– ...ta niezrozumiała dla nikogo sytuacja dotyka nie tylko ludzi czy zwierzęta, ale również i rośliny, gdyż te wyraźnie spowolniły dostarczanie tlenu czy pożywienia. Dziś rano pierwszy raz w historii w Nowym Jorku brakło tlenu, by swobodnie oddychać, ludzie dosłownie nie mieli sił wstać ze swoich łóżek. Służby dostarczały butle z tlenem osobom i kilka godzin później sytuacja uległa poprawie. Do jakiej tragedii musi dojść, by prezydent wreszcie zareagował? Najpierw pandemia, a teraz to...
Max przegrzebał stos starych książek, w których tonął pokój. Chłopak zdołał uzbierać przez te wszystkie lata sporą kolekcję ksiąg dotyczących Umbry i wychodzenia duszy z ciała. Próbował odnaleźć sposób na agresywne wtargnięcie na drugą stronę. Od pojawienia się Teurga, Umbra z czasem zaczęła być trudniej dostępna. Ostatni jego spacer po świecie cienia zaraz będzie miał rocznicę. Wyciągnął książkę, jaką udało mu się ostatnio odkupić od mężczyzny, który w Internecie ogłaszał się jako „pro-szaman” – prędzej był to wariat niż szaman, ale to cudo skądś wytrzasnął.
– ...na teraz dziękuję za uwagę. Miejmy nadzieję, że w wieczornych wiadomościach będę miał dla was jakieś pozytywne informacje. Pamiętajcie, nie jesteście w tym sami, wspólnymi siłami przetrwamy to szaleństwo. Do usłyszenia, trzymajcie się.
Max wyłączył radio i podstawił kosz na śmieci, po czym jednym machnięciem ręki zrzucił syf, jaki zebrał mu się na biurku. Następnie podłożył pod laptop książkę i zaczął przeczesywać Internet. Szukał miejsc, w których ludzie twierdzili, że widzieli duchy. Dzięki informacjom, jakie zdołał zgromadzić przez ostatni rok na temat wejścia do Umbry, dowiedział się, że
jedyną opcją przedostania się na drugą stronę jest bycie zaproszonym i wciągniętym przez ducha, który świat cienia zamieszkuje. Niestety, Penumbra również stawała się niewidoczna, Max czuł w kościach, że czas się kończy. Dzisiejsze wydarzenie z upiorem podczas rozdania dyplomów było tego dowodem.
Odwrócił się za siebie. Za oknem było już ciemno. Nie zauważył nawet, kiedy zaszło słońce. Sięgnął do plecaka po energetyk i wyciągnął z kieszeni monetę z podobizną Noah, którą znalazł w Mrocznej Umbrze.
– Ty wiedziałbyś, co trzeba zrobić – powiedział do monety. – To trwa już pięć lat, Noah, a ja mam wrażenie, że nie robię żadnych postępów. Dlaczego jeszcze rok temu mogłem wejść do Umbry, a teraz jest dla mnie zamknięta? Dlaczego nie mogę odnaleźć Sary? Nie wiem, co mam robić, jak mam ocalić brata? – Wziął głęboki wdech. – Nie mam już siły, Noah.
Odłożył monetę obok laptopa. Położył na niej dłoń i zamknął oczy. Wziął kilka kolejnych wdechów, uspokoił myśli. Taylor by się nie poddał, odnalazłby mnie – dodawał sobie otuchy. Następnie otworzył książkę i zaczął czytać.
Głośny wrzask i krzyk postawił go na równe nogi i omal nie przewrócił krzesła. Za oknem było już ciemno. Zbiegł na dół, przeskakując stopnie i wbiegł do kuchni. Zapalił światło i zobaczył Carla, który trzymał się mocno za skórę na policzkach, ściągając ją w dół i wrzeszczał przeraźliwie, mieszając krzyk z płaczem. Max chciał podejść bliżej, ale ten machnął ręką na oślep, uderzając w rzeczy na blacie – talerze roztrzaskały się w drobny mak.
– Carl, postaraj się uspokoić! Jestem tutaj! – wołał do niego, spanikowany.
Nieumarły wymachiwał rękami, śląc w powietrze wszystko, co znalazło się w jego zasięgu. Max odskoczył, ale uniósł ręce do góry, po czym znów ruszył powoli w jego stronę.
– Spokojnie, tylko spokojnie – powtarzał.
Carl odwrócił się do lampy plecami, jakby sprawiała mu ból, a Max widząc to, zgasił światło.
– Carl, proszę, musisz się uspokoić!
Ale ten złapał się za głowę i zaczął uderzać całym ciałem o lodówkę, szafki i ścianę niczym wariat zamknięty w pokoju bez klamek. Jednak krzyki, jakie dobywały się z gardła Carla, wyraźnie sugerowały, że jego zachowanie wynikało z ogromnego bólu. Psycholog spojrzał na swoje dłonie, były splamione zakrzepłą krwią, przesiąknięta nią była również czapka. Przestał krzyczeć, otworzył szeroko usta jak karp, a martwe oczy rozszerzyły się i zaszkliły. Stał w bezruchu i patrzył na ręce, po czym wolno skierował twarz na Maxa, który znajdował się po drugiej stronie stołu, wystraszony do cna.
– Zabi... zabij mnie... – powiedział, a łzy popłynęły mu po policzku. – Zabij...
– Carl, musisz się uspokoić. Proszę cię, postaraj się uspokoić!
– Zabij mnie! – wrzasnął przeraźliwie Carl, po czym sięgnął po nóż znajdujący się na blacie. Max dobiegł do niego w porę i złapał go od tyłu, rąbnął jego dłonią o stół, aż tamten puścił ostrze i obaj padli na kafelki. Max obejmował teraz Carla i trzymał go mocno, tak by nie mógł zrobić sobie krzywdy.
– Jestem przy tobie, nie zostawię cię samego.
Max chciał, by Carl wiedział, że go nie skreślił. Psycholog rzucał się i wrzeszczał, a był to wrzask zmieszany z bólem, smutkiem i załamaniem. Dźwięk, który nawiedzał Maxa w koszmarach. Utrzymanie rosłego mężczyzny kosztowało go całą siłę, gdyż tamten szarpał się jak dziki zwierz, wierzgając nogami. Aż po chwili, jak za pstryknięciem palca, Carl przestał się rzucać. Jego mięśnie się rozluźniły, a krzyk zamienił się w postękiwanie. Ruchy stały się ślimacze, a wzrok pusty. Max wiedział, że to już koniec, że świadomość Carla odpłynęła gdzieś, gdzie nie musi patrzeć na swoje dłonie, pełne zakrzepłej krwi, ani odczuwać bólu po strzale w głowę.
Pomógł mu wstać.
– Już dobrze, Carl – powiedział. – Chodź, ogarnijmy cię.
Zdyszany Max zaprowadził Carla do umywalki i zaczął obmywać mu dłonie z jego własnej krwi. Carl patrzył na niego posłusznie, otumanionym wzrokiem, jakby przedawkował środki uspokajające. Jednocześnie, zdziwiony, nie rozumiał, co się dzieje. Chłopak wytarł czyste dłonie mężczyzny, po czym podstawił mu krzesło i posadził na nim. Carl spojrzał ospale na Maxa, a ten z lekkim uśmiechem otuchy poklepał go po ramieniu i zdjął ostatnią płynącą łzę z zimnego policzka psychologa. Carl spojrzał w dół, garbiąc się trochę, a Max wypuścił powietrze z płuc. Takie przebłyski świadomości nie zdarzały się często, ale niestety miały miejsce.
Max nie wiedział, co zrobił mu Garou. Jak to możliwe, że ciało Carla funkcjonowało po tym, jak strzelili mu w głowę. Jednak wiedział, że jego duch jest uwięziony w tym ciele, widział go, gdy był jeszcze w stanie wchodzić do Umbry. Niestety nie potrafił mu pomóc. Nawet jako duch wydawał się być otumaniony, czasem reagował na swoje imię, a czasem nie, jakby czegoś szukał, albo starał się rozpoznać, gdzie jest. Przez ostatnie pięć lat Carl w momentach świadomości zadawał sobie śmiertelne ciosy, dźgał, ciął, ale nic to nie dawało. Kończyło się na tym, że potem Max musiał go zszywać, by nie chodził z otwartymi ranami. Chłopak przysiągł sobie, że odnajdzie sposób na uwolnienie go z tego koszmaru.
Był mu to winien.
Kiedy Carl ewidentnie się uspokoił, Max mógł udać się do swojego pokoju. Minął podziurawiony kominek, z którego wciąż wiało, po czym wszedł na schody. Wtedy ktoś zapukał do drzwi. Chłopak spiął się cały ze strachu, słysząc rytmiczne trzy uderzenia. Czuł, jak zmroziło mu krew w żyłach, paraliżując ciało niczym kamień. Dłonie zaczęły mu drżeć, a ścisk w klatce utrudniał oddychanie. Odwrócił się i ujrzał ciemną sylwetkę za oknem salonowym, zaglądającą do środka. Wiedział, z kim ma do czynienia, czuł to w kościach.
Podszedł do drzwi i przekręcił klucz w dziurce. Następnie uchylił je.
Przełknął ślinę, widząc stojącego przed jego domem starszego brata. W gardle stanęła mu ogromna gula. Dało się usłyszeć łopotanie przelatującego kruka.
– Nie zaprosisz mnie do środka? – spytał z zadziornym uśmiechem brat.
Max wrócił do salonu, zostawiając drzwi otwarte. Teurg w ciele Taylora zamknął je za sobą i usiadł na kanapie, tuż obok plamy krwi oświetlonej delikatnie światłem nocnych latarni. Max zauważył, że świecą o wiele słabiej niż zwykle i wiedział, że była to sprawka jego gościa. Przyzwyczajone do ciemności oczy poznały go pomimo panującego tam mroku.
– Powiedziałem ci ostatnim razem, że nie jesteś tu mile widziany – wtrącił Max, zapalając lampkę na dosuniętym do ściany stoliku.
Miał rozpuszczone, długie włosy i przedziałek na środku głowy. Wyprostowana postawa, noga założona na nogę i ręka oparta wzdłuż oparcia była wystarczającym dowodem dla Maxa, że na kanapie nie siedział jego brat. Czarny płaszcz, czarne spodnie i niebieski podkoszulek z żółtymi wstawkami. Zaś jego szyję jak wąż owijał czerwony szalik.
– Kiedy to było... – Taylor zaciągnął się papierosem, a żarząca się końcówka rozświetliła mu twarz na czerwono. – Mówisz to tak, jakbyś mną gardził, wszak jesteśmy tacy sami, ty i ja, obaj jesteśmy Garou. Czyżbyś zapomniał, że dzielimy tę samą krew?
Max parsknął, odwracając wzrok.
– Jesteś kłamcą i mordercą, a jedyna krew, jaka ma tutaj znaczenie, to ta na twoich rękach. – Chłopak stanął za fotelem. – I nawet te ręce nie są twoje.
Teurg zaśmiał się i wstał. Ruszył w kierunku Maxa.
– To ile krwi przeleje się przez te dłonie – uniósł ręce, ukazując liczne okaleczenia na kostkach od zadawania ciosów – zależy od ciebie, Max, przecież wiesz. Zabrałeś mi coś i teraz chcę to z powrotem.
– Już ci mówiłem – odparł chłopak. – Nie mam nic, co należy do ciebie. Ale jeżeli coś zgubiłeś, w Dalekiej Umbrze znajdziesz miejsce, gdzie wpada wszystko, co zapomniane bądź zgubione. Tam poszukaj.
Teurg uśmiechnął się paskudnie, a następnie stanął tuż przed Maxem i spojrzał na niego groźnie. On zaś schował dłoń za plecami, by nie zdradzać, ile stresu go to kosztuje.
– Nie zmuszaj mnie do tego, bym musiał oglądać więcej takich widoków jak ten w kuchni. Co byś powiedział, gdybym, tak jak Carla, przyprowadził tu twoją matkę? I znajomych, którzy odprowadzili cię dzisiaj ze szkoły? – Zaciągnął się papierosem. – Wiesz, że nie chcę dla ciebie nic złego. Daj mi to, o co proszę i więcej mnie nie zobaczysz.
Taylor wypuścił dym prosto na niego. Z kuchni uniósł się odgłos szlochania. Carl zszedł z krzesła i schował się za stołem. Był przerażony obecnością Garou.
– Możemy przejść już do momentu, gdzie będziesz próbował wymusić odpowiedź pięściami? Albo naślij na mnie kolejnych opętanych, by zrobili to za ciebie – odparł Max, patrząc mu odważnie w oczy. – Robi się późno.
– Mógłbym. – Obcy zagryzł wargi, aż mięśnie na jego twarzy stały się nader wyraźne. – Ale gdzie w tym zabawa? Gdzie to jest, Max!? – warknął.
– Tarhe miał co do ciebie rację...
Teurg złapał chłopaka za szyję i docisnął go do ściany, aż huknęło. Zdjęcie Carla i Maxa wiszące w ramce na ścianie spadło na podłogę z trzaskiem. Max miał ochotę walczyć, miał ochotę go uderzyć, nie był już dzieckiem, ale wiedział, że nie mógł. Robiąc mu krzywdę, skrzywdziłby ciało brata. Jeżeli zaczną walczyć, mogłoby dojść do tragedii i Taylor nie będzie miał do czego wracać.
– Przynieś mi to. – Nieprzyjaciel zacisnął jego szyję mocniej. – Masz czas do rana.
Teurg w ciele Taylora zgasił papierosa na jego szyi, a Max zasyczał z bólu i krzyknął w końcu, choć nie chciał dać mu tej satysfakcji. Garou puścił jego szyję, a chłopak wziął głęboki wdech i charczał. Teurg poszedł w kierunku drzwi i odwrócił się.
– Gratulacje ukończenia szkoły – dodał i wyszedł z domu, a głębokie czernie spowijające salon wsunęły się za nim pod drzwiami wyjściowymi, jak wylewająca się woda. Lampka, którą zapalił, sięgała teraz salonu swą łuną ciepłego światła. Max stęknął z bólu, ostrożnie macając palcami dookoła wypalonej na szyi rany. Wychylił się i spojrzał na Carla, który wciąż chował się za stołem kuchennym.
Następnie wrócił do swojego pokoju.
Teurg szedł ulicą, szybkim i agresywnym krokiem. Był przekonany, że będzie miał z Maxa więcej pożytku, choć zaszkodzić mu również nigdy nie zdołał. Usłyszał szczekanie psa, który podbiegł do niego z zadowolonym pyskiem. Uniósł głowę i dostrzegł jednego z sąsiadów, który siedział na schodach przed domem. Tęgi i z zarostem obejmującym wszystkie trzy brody, miał na sobie szarą koszulkę z napisem „Your soul is mine”. Siedział tak bez emocji, z pustą twarzą zapatrzoną w tylko jemu znany punkt.
Teurg zatrzymał się przed schodami, na których siedział, a pies stanął na tylnych łapach, zadowolony opierając się przednimi o jego spodnie. Garou pochylił się do niego, aż opadające włosy przysłoniły mu twarz i zaczął go głaskać, patrząc mu głęboko w oczy. Latarnia oświetlająca ten fragment ulicy wydała dźwięk wyładowania elektrycznego i mrugnęła, a potem przygasła. Pociemniało, a twardy cień zgromadził się przy zwierzęciu, jak nadpływająca czarna woda. Pies wyczuł, że jest w niebezpieczeństwie i zaszczekał. Po chwili chciał uciec, ale Teurg pochwycił jego łapę. Zwierzę ugryzło go w dłoń i tylko dlatego je puścił. Zrobił to w momencie, gdy cień miał pochłonąć psa. Ten odbiegł z podkulonym ogonem, wyjąc i piszcząc na przemian. Popędził do domu, mijając właściciela na schodach.
Mężczyzna dopiero teraz mozolnie uniósł głowę, zauważając stojącego przed nim, ubranego na czarno mężczyznę w długich włosach. Garou patrzył na niego z obrzydzeniem, a złość gotowała się w nim jak wrzątek. Teurg zacisnął pięści i wtedy zadzwonił telefon. Odebrał, słychać było jedynie ciche mamrotanie w słuchawce.
– Dobra robota. Obserwuj go i nie pozwól, by cię zauważył.
Włożył telefon do kieszeni i znów spojrzał na tęgiego mężczyznę, który nie spuszczał teraz z niego wzroku. Garou przekręcił głowę na bok, a mrok zza schodów rozciągnął się pokrywając stopnie, na których teraz siedział właściciel psa. Teurg poszedł obok schodów, gdzie nie sięgało żadne światło i wszedł w mrok, niknąc w nim, jakby wszedł za kurtynę, zostawiając po sobie jedynie czarny dym. Cień wrócił na swoje miejsce za schodami, a latarnia zaświeciła mocniej. Tęgi mężczyzna zaczął się nagle rozglądać w poszukiwaniu swojego psa na chodniku.
– Bagi? – zawołał, nie widząc go nigdzie, po czym znów zapatrzył się w jakiś punkt pod nogami i dodał cicho, bez emocji: – Bagi, chodź do mnie.
Max wrócił do swojego pokoju, trzymając się za przypaloną ranę na szyi i wszedł do łazienki. Oblana wodą paliła jeszcze bardziej. Przechodząc przez pokój, zauważył, że Carl znów stoi na schodach i jednym okiem przyglądał się Maxowi. Chłopak zamknął drzwi na klucz i usiadł przed biurkiem. Rzucił gazikiem, zdenerwowany. Co miało dać mu to niecałe dziesięć godzin, skoro przez pięć lat nie zdołał przedostać się choćby do Horyzontu? Czuł, że zaczynało go to przerastać.
Nic z tego nie rozumiał. Po uwolnieniu Teurga z Mrocznej Umbry spodziewał się końca świata, chaosu, krwi i krzyków. Zamiast tego wszystko się wyciszyło, ludzie zabijali się w swoich domach, pozbawieni sensu i chęci do samej egzystencji, nawet rośliny i zwierzęta wymierały. A on siedział w pokoju, nie mając pojęcia, co robić. Przetarł twarz dłońmi, załamany i bezradny, po czym oparł się na krześle i spojrzał na monetę Noah.
– Ty byś wiedział – powiedział cicho. – Będę wdzięczny chociaż za małą podpowiedź...
Usłyszał dźwięk przychodzącej wiadomości. Otworzył laptopa i rozszerzył oczy w zdziwieniu, gdy zobaczył, kto był jej adresatem...
ROZDZIAŁ 2
Nie ma jak w domu
Max w pośpiechu rzucił plecak na łóżko i zaczął pakować do niego najpotrzebniejsze rzeczy – mapę, kompas, latarkę, nóż, pióro oraz rękawiczki. Na każdym z tych przedmiotów wyrysowany został znak, jakim Noah oznaczył latarkę, dzięki czemu te przedmioty mogły być używane w Umbrze. Gdy miał już wszystko, założył na siebie dżinsową kurtkę ze złotą koroną na plecach i małą pszczołą, którą doszył sam. Tą pszczołą mama zacerowała mu dżinsy, w których po raz pierwszy znalazł się w Umbrze i była ostatnią rzeczą, jaką dla niego zrobiła. Chciał mieć cząstkę mamy na kurtce, która wcześniej należała do jego ojca, brata i teraz jego samego.
Zarzucił plecak na ramię i wyszedł z pokoju. W ciemnym korytarzu stał Carl. Ramiona miał opuszczone, głowa wisiała mu bezwładnie. Przemoczona, rdzawa już czapka była czymś, co przerażało chłopaka do dziś, ale obiecał sobie nigdy jej nie ściągnąć. Max próbował go ominąć, ale Carl przechylił się jak pijany, zagradzając mu drogę. Chłopak próbował jeszcze raz z drugiej strony, ale tamten zrobił to samo. Max zagryzł dolne wargi ze zdenerwowania i pokręcił głową.
– Czy Garou znów kazał ci trzymać mnie w zamknięciu? – spytał.
Psycholog odpowiedział suchym stęknięciem, które mogło znaczyć wszystko.
– Carl, posłuchaj mnie, wiem, że tam jesteś. – Pochylił się, patrząc w jego trupie oczy. – Jesteśmy tu już pięć lat i od tamtego czasu nic się nie wydarzyło, a świat umiera. Może ty tego nie czujesz, ale wierz mi, że tak jest. W końcu los się do mnie uśmiechnął, dlatego muszę iść. Przepuść mnie.
Max chciał go obejść, ale Carl odepchnął go i chrząknął agresywnie, po czym strzelił zębami. Chłopak zdenerwował się. Tracił cierpliwość.
– Ostatni raz mówię, przepuść mnie.
Ale Carl tego nie zrobił.
Max zaatakował bez ostrzeżenia, chcąc go powalić, ale bez skutku. Siłowali się, obijając o ściany korytarza. Nieumarły szarpał się jak zwierz, wydając z siebie okropne, zwierzęce warki, drapał, szarpał, nie sposób było go zrzucić. Max położył dłoń na jego zimnej twarzy, próbując poluzować uścisk, ale Carl mocno ugryzł. Chłopak krzyknął i odskoczył do tyłu. Krew lała mu się po palcach.
– Niech cię szlag! – skonkludował, nie kryjąc zażenowania.
Chłopak krzyknął, machając dłonią i wściekły wrócił do pokoju, zamykając za sobą drzwi, lecz te się nie zatrzasnęły. Zauważył, że Carl włożył swoją rękę pomiędzy framugę, a drzwi. Nie wszedł do środka, stał tak z wystającą zza drzwi ręką. Wtedy Maxowi wpadł na myśl kolejny pomysł. Podszedł do okna, zerkając ostrożnie na strzeżącego go półżywego, który z tego kąta go nie widział. Przekręcił zacisk okna i bardzo wolno zaczął przesuwać szybę w górę. Spojrzał na drzwi do pokoju, gdzie wciąż wystawały sine palce Carla, ruszające się wolno jak u kraba. Max przełożył nogę za okno i zaczął przechodzić na drugą stronę. Wtedy poczuł, że coś go trzyma i że nie może się ruszyć. Plecak zahaczył się o rączkę okna. Chłopak sięgnął palcami i starał się odczepić, ale będąc w połowie poza domem, było to trudne. Użył więcej siły. Klamka przeskoczyła nagle, wydając głośny dźwięk.