Na skraju świata - Katarzyna Archimowicz - ebook + książka

Na skraju świata ebook

Katarzyna Archimowicz

4,4

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Olga to ambitna i odnosząca sukcesy dyrektorka wielkiej korporacji. Od dziesięciu lat jest w szczęśliwym związku, ma zaufanych przyjaciół i kochającą rodzinę. Pewnego dnia jeden telefon wywraca jej życie do góry nogami. Wszystko zaczyna się rozpadać. Partner popada w uzależnienie i poważne kłopoty finansowe, a ukochany ojciec przyjeżdża z Włoch, by zdradzić pewną rodzinną tajemnicę… Olga będzie musiała wyruszyć w podróż do swoich korzeni i zmierzyć się z narastającymi lękami, a przede wszystkim znaleźć odpowiedź na pytanie: kim jestem?

„Na skraju świata” to pełna ciepła opowieść o poszukiwaniu własnego miejsca w świecie i o prawdziwej miłości, która potrafi zjawić się wtedy, kiedy najmniej jej oczekujemy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 647

Oceny
4,4 (98 ocen)
59
24
13
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
KWronski

Dobrze spędzony czas

Bardzo fajna książka. Tylko mogłaby być trochę krótsza.
00

Popularność




Polecamy także inne książki Katarzyny Archimowicz:

Miłość w Burzanach

W kolejce po życie

Nadwiślańskie serca

Dwie twarze Ioany

Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.

Projekt okładki Magdalena Palej

Projekt typograficzny i redakcja techniczna Robert Oleś / d2d.pl

Fotografie na okładce © by Vincent van Zalinge / Unsplash, Vidar Nordli-Mathisen / Unsplash, Lindsay McGrath / Unsplash

Copyright © by Katarzyna Archimowicz, 2021

Opieka redakcyjna Tomasz Zając

Redakcja Małgorzata Uzarowicz

Korekta Magdalena Kędzierska-Zaporowska

Skład Alicja Listwan / d2d.pl

Skład wersji elektronicznej d2d.pl

ISBN 978-83-8191-187-0

Książkę tę dedykuję wszystkim,

którzy na jej kartach odnajdą choć cień siebie

Część pierwsza

Rozdział 1

– Dokładnie sprawdziłeś wszystkie szuflady? Przecież musi gdzieś być! Jacek, posłuchaj, nie mogę z tobą dłużej rozmawiać. Po prostu jeszcze raz jej poszukaj. Przecież nie odfrunęła! Cholera jasna!

Po wielkim, okrągłym patio przestał się nieść stukot szpilek i niemal natychmiast zastąpił go huk. Olga Daronin niedostatecznie skoordynowała swoje ruchy i torba z laptopem i dokumentami wysunęła się jej z rąk. Próbowała je chwycić w locie, ale upuściła przy tym także telefon, przytrzymywany ramieniem przy uchu. Jeszcze raz zaklęła i westchnąwszy ze złością, z niemałym trudem kucnęła, by pozbierać cały bałagan. Doskonale przylegająca do ud spódnica prezentowała się na niej świetnie, ale wraz z wysokimi obcasami prawie uniemożliwiała ruchy inne niż chodzenie i siedzenie. Olga wreszcie zebrała swoje rzeczy i pobieżnie obejrzała telefon. Z ulgą stwierdziła, że jest cały i wciąż działa, bo usłyszała dobiegające z niego niecierpliwe pytania:

– Halo, Olga, jesteś tam? Co się stało?!

– Wszystko w porządku – odpowiedziała w końcu, gdy już wstała i wygładziła spódnicę. – To co z tą muchą, znalazłeś?

– Nie. I mówię ci, tutaj po prostu jej nie ma.

– To kup sobie drugą – poradziła. – Ja twojej muchy ze sobą do pracy nie zabrałam, więc ci nie pomogę. Skarbie, nie mam już czasu, kończę, pa. – Rozłączyła się.

Kiedy chwilę później wyszła z przeszklonej windy, znów opierała telefon na ramieniu, czekając na połączenie.

– Jacek, zapomniałam torebki na wieczór – rozpoczęła natychmiast po usłyszeniu trzasku w słuchawce. – Leży na toaletce, weź ją ze sobą, dobrze? Dzięki, pa! – Włożyła telefon do kieszeni futra i już kierowała się do swojego gabinetu.

Szła szybko i pewnie, kołysząc zmysłowo biodrami, wcale nie dlatego że tak chciała, tylko wymuszała to na niej wąska spódnica. W krótkich słowach i uśmiechem witała się z mijanymi ludźmi, aż wreszcie dotarła przed drzwi gabinetu i nie zatrzymując się ani na chwilę, zagadnęła asystentkę o umówione na dziś wizyty.

– Wszystko masz na biurku – odparła Aneta.

– Jesteś aniołem! – pochwaliła ją Olga gdzieś z wnętrza szafy, do której właśnie odwieszała okrycie. – Poproszę…

Nie zdążyła wyrazić swej prośby, bo odwróciwszy się ku drzwiom gabinetu, ujrzała w nich asystentkę z filiżanką aromatycznej kawy. Właśnie o nią zamierzała prosić, ale przyjaciółka ją ubiegła. Jak zwykle zresztą. Aneta była bodaj jedyną osobą w całym biurze, która dorównywała Oldze energią i świetnie znała jej przyzwyczajenia.

– Dziękuję, kochana. – Olga już upijała pierwszy łyk, jednocześnie przerzucając skoroszyty piętrzące się na biurku.

– Aha, zapomniałabym… – zawołała Aneta po chwili. – Przy telefonie masz zapisany numer do Wiktora Lubeckiego. Prosił o kontakt.

Olga przeniosła na chwilę wzrok na małą żółtą karteczkę przyklejoną na skraju biurka. Doskonale pamiętała nazwiska wszystkich ludzi, z którymi robiła interesy, ale z całą pewnością nie było wśród nich żadnego Lubeckiego.

– A kto to taki? – podniosła lekko głos, by Aneta dobrze ją usłyszała w swoim gabinecie.

– Nie wiem – odparła. – Myślałam, że ty będziesz to wiedzieć.

– A mówił coś konkretnego?

– Nie. – Zastanowiła się przez chwilę. – Tylko tyle, że to sprawa prywatna.

Prywatnie Olga także nie znała żadnego Lubeckiego. Ani Wiktora zresztą. Szybko przestała zawracać nim sobie głowę, uznając, że jeśli to nie jest sprawa służbowa, nie musi oddzwaniać. Złożyła kilka zamaszystych podpisów na dokumentach, dopiła kawę i energicznie wstając od biurka, strąciła słabo przyklejoną kartkę z namiarami na rzeczonego Wiktora Lubeckiego. Nawet tego nie zauważyła. Mała fiszka przez chwilę lekko wirowała w powietrzu, po czym opadła wprost do kosza z pomiętymi papierami.

– Na szesnastą umówiłam ci fryzjera.

– A na później się nie dało? – Olga nawet nie podniosła wzroku znad danych i analiz, które właśnie przeglądała. – Nie zdążę z robotą.

– Zdążysz – uspokoiła ją Aneta. – W ogóle za dużo pracujesz. I za szybko – dodała.

– Kochana, jeśli będę mniej efektywna, to zastąpią mnie kimś innym.

– Za dobra jesteś, byliby głupcami, gdyby się ciebie pozbyli. Ale dziś to naprawdę mogłabyś sobie trochę odpuścić.

– Dziś tym bardziej nie mogę. – Olga wreszcie spojrzała na przyjaciółkę. – Muszę zaraz zrobić to, co powinnam jutro do południa.

Tego dnia zaplanowana była duża impreza branżowa, niezwykle ważna dla koncernu BelleJournée. Dlatego Olga Daronin, jako dyrektor do spraw badań i rozwoju rynku środkowoeuropejskiego, wiedziała, że najbliższy wieczór i część nocy spędzi na bankiecie, od którego wiele może zależeć. Będą na nim przedstawiciele innych firm, klienci, dziennikarze i kto wie, jak korzystne interesy zostaną ubite przy rozmowach i rautach.

– Samą pracą nie da się żyć – Aneta wciąż próbowała przekonywać szefową.

– Ale ja ją lubię – uśmiechnęła się Olga – więc po co mam cokolwiek zmieniać?

– Może choćby po to, by mieć więcej czasu dla Jacka?

– Na razie nie narzeka, jest dobrze. Zresztą, też sporo pracuje.

– Straszne czasy. – Aneta westchnęła. – Człowiek żyje, by pracować.

Olga może by i coś na to odpowiedziała, ale na dobre zagłębiła się w lekturze dokumentów, pozostawiona więc sobie asystentka wzruszyła tylko ramionami i nie odezwała się więcej.

– Spóźniłeś się – zauważyła chłodno Olga, gdy Jacek stanął w drzwiach jej gabinetu.

– Ale tylko chwilkę – odparł na swoje usprawiedliwienie i cmoknął ją w policzek.

– Dopnij mi sukienkę. – Udała, że się dąsa, odchyliła włosy znad karku i czekała na jego ruch. – Masz torebkę?

– Mam – mruknął, pocałowawszy ją w szyję.

– Świetnie. Ruszajmy, nie chcę wejść ostatnia.

Na sali było już sporo gości, ale do rozpoczęcia imprezy pozostało jeszcze trochę czasu. Olga z Jackiem odnaleźli na jednym ze stołów swoje winietki i zajęli miejsce tuż obok jej szefa.

– Mówi się na mieście, że to będzie bellejournée – szepnął i puścił do niej oko.

– Chyba raczej bellesoirée – odparła.

– Ważne, żeby był nasz – skwitował.

I rzeczywiście, to był wieczór należący do BelleJournée. Olga wraz z szefem Wiesławem Borowiczem trzykrotnie wchodziła na scenę, by odebrać nagrodę. BelleJournée doceniono w kategorii najlepszy zapach roku, innowacja roku oraz największa nadzieja. Wszystkie nagrody były ważne, ale ostatnia zobowiązywała markę do zintensyfikowania działań tak, by w kolejnych edycjach tego konkursu potwierdzić, że wygrała w pełni zasłużenie. I Olga wiedziała, jakie to będą działania, o czym zresztą zaraz po zejściu ze sceny szef jej przypomniał.

– Cholera, teraz to już nie mamy wyjścia i musi nam się udać z tymi naturalnymi kosmetykami.

– Uda się, zobaczysz. Umiemy przecież robić rzeczy dobre.

– Najlepsze, kochana. Najlepsze. – Poklepał ją po dłoni.

Wieczór upływał w atmosferze radości podsycanej szampanem. Kryształowe i srebrzone trofea połyskiwały na stole, a wokół nich toczyły się branżowe rozmowy, przerywane chwilami tańca. Olga promieniała ze szczęścia, jej koledzy z firmy zresztą też. Było wszak z czego się cieszyć. Zdobyte nagrody już w najbliższej przyszłości przełożą się na wyniki sprzedaży, a co za tym idzie, można będzie spodziewać się premii albo i całkiem znaczącej podwyżki. Ubiegły rok należał w branży kosmetycznej do BelleJournée. Zanosiło się, że i w kolejnym firma popłynie na fali wznoszącej, windując wysoko swe produkty i ludzi pracujących na jej sukces.

– Idę pod prysznic. – Olga, kierując się w stronę łazienki, zrzucała z przemarzniętych stóp szpilki i zdejmowała kolczyki. – Dołączysz do mnie?

– Może za chwilę. – Jacek rozpiął muchę, którą wcześniej zdołał jednak znaleźć w swojej szafie. – Napiję się jeszcze. Chcesz drinka na rozgrzanie?

– Nie, mnie już wystarczy – odpowiedziała, przekrzykując szum lejącej się wody. – I tobie także. A może ty byś mnie rozgrzał? – dopowiedziała, ale nie doczekawszy się reakcji, zrezygnowała z flirtu.

Kwadrans później wyszła z łazienki, okryta jedynie ręcznikiem, który pochłaniał strużki wody spływające z włosów. Jacek siedział na kanapie ze szklaneczką whisky w dłoni. Sączył powoli złoty trunek, a przełknąwszy go, kładł głowę na zagłówek i wyglądał na zadumanego albo mocno zmęczonego.

– Moja piękna. – Spojrzał na Olgę, uśmiechnął się i wyciągnął do niej dłoń. Przysiadła tuż obok niego, podciągnąwszy nogę na kanapę. – Jestem z ciebie dumny.

Pocałował ją w policzek, potem za uchem, pogłaskał mokry od włosów kark, aż wreszcie położył dłoń na brzegu ręcznika i wsunął ją pod miękką tkaninę. Olga wtuliła twarz w jego gęstą, pieczołowicie przystrzyżoną brodę i poczuła delikatny zapach wody kolońskiej zmieszany z alkoholem.

Zanim usnęli znużeni emocjonującym wieczorem, Jacek zaproponował krótkie egzotyczne wakacje.

– Nie dam rady – odmówiła. – Nie teraz. Jestem zawalona robotą. Naprawdę nie mogę się wyrwać.

– To może chociaż weekend u twoich rodziców? – nie odpuszczał. – Rzym w styczniu jest o wiele ciekawszy niż Warszawa.

– Innym razem, kochanie. Poczekajmy chociaż do kwietnia, może wtedy będę wolniejsza. Słyszałeś przecież, że Wiesiek już zapowiedział dalszą orkę. Te nagrody zmuszają nas do jeszcze większej pracy, nie możemy spocząć na laurach.

– Wiesiek, Wiesiek – przedrzeźniał lekko zirytowany Jacek. – To go chociaż zagadnij o jakąś podwyżkę, chyba ci się należy.

– Kochanie, przecież wiesz, że stary jest w porządku. Mam nadzieję, że sam podejmie taką decyzję i nie będę musiała go o nic prosić. Pracowałam solidnie i dziś przyszły piękne efekty, więc on powinien równie pięknie podziękować mi za tę pracę. Liczę na sporą premię.

Od samego rana w biurze panowała atmosfera radości i fetowania. Nie wszyscy pracownicy byli poprzedniego wieczoru na gali, więc świętowanie przeniosło się do gabinetów.

– Opowiadaj, jak było! – z niecierpliwością zawołała Aneta, ledwo Olga przestąpiła próg. – Kawa czy jakieś elektrolity?

– Kawa.

– Phi, to jak ty świętowałaś, że cię dzisiaj głowa nie boli? – rozczarowała się Aneta.

– Z umiarem, kochana – roześmiała się szefowa. – Świętowałam ja, a głowa boli Jacka. Troszkę przeholował po gali.

Olga tego dnia pozwoliła sobie na odrobinę luzu i odpuściła nieco z obowiązkami. Najpilniejsze sprawy szybko przepchnęła, a te, które mogły trochę zaczekać, odłożyła na bok. Nie sposób było się skupić na pracy, gdy ciągle ktoś przychodził z gratulacjami lub po opowieści z wczorajszej gali. Telefony też częściej niż z pilnymi kwestiami dzwoniły, by winszować firmie sukcesu.

Sam szef również zajrzał do Olgi, rozsiadł się wygodnie w fotelu i nawet podarował jej jedną z kryształowych statuetek.

– Pani dyrektor – zaczął niezwykle poważnie – zasłużyła pani na tę nagrodę, będzie się tu dobrze prezentować. – Postawił niemal przezroczystą bryłę na biurku i sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki. – A tutaj jeszcze mała gratyfikacja. Zasłużyłaś, dziewczyno. – Puścił do niej oko.

Olga właśnie na to liczyła. Sięgnęła po kopertę, w której znalazła czek na piętnaście tysięcy.

– O, tak – mruknęła przeciągle – szef to wie, jak zadowolić kobietę. – Uśmiechnęła się.

– Jestem lepszy od Jacka? – zażartował.

– Dziś z całą pewnością. A tak serio, bardzo ci dziękuję.

– Należy ci się. – Zabawił u niej jeszcze chwilę, po czym wyszedł na papierosa.

Premia, której się spodziewała, spełniła jej oczekiwania. Zastrzyk pieniędzy zawsze się przyda, choćby na małe zakupy, może jakieś zgrabne szpilki albo sukienkę. A może wakacje. Jacek miał niezły pomysł z tym wyjazdem. Co prawda czas był trochę nieodpowiedni, ale Olga chętnie pogrzałaby się na jakiejś rajskiej plaży. Rozważała wszelkie za i przeciw, gdy gdzieś w głębi szafy rozdzwoniła się jej komórka.

– Cześć, skarbie. Powiedz, czy mamy jakieś plany na dzisiejszy wieczór?

– Hej – odpowiedziała. – Ja nie mam żadnych, chyba że ty… – chciała dodać coś dwuznacznego i kuszącego, ale Jacek przerwał jej w pół słowa.

– To świetnie, bo umówiłem się z chłopakami na partyjkę kart. Tylko powiedz, może być u nas, czy raczej mam zarezerwować coś na mieście?

– Może być u nas – zgodziła się trochę rozczarowana. – To ja w takim razie wyskoczę z Anetą na ploteczki.

– Super! – zawołał zadowolony, nie zorientowawszy się, że Olga nie jest zachwycona jego planami.

– A na jakie ploteczki idziemy? – Aneta odezwała się natychmiast po tym, jak Olga odłożyła komórkę.

– Na żadne – odparła. – Tak tylko mu powiedziałam. Zostanę trochę po godzinach, mam sporo do zrobienia.

– O nie, kochana! Skoro obiecałaś, to dotrzymaj słowa.

– Daj spokój – Olga nie sądziła, że przyjaciółka zechce w ogóle podchwycić jej kłamstwo.

– Co daj spokój? Jaki spokój?! Idziemy wieczorem na drinka i to już przesądzone! Ty stawiasz – zaznaczyła dobitnie, celując w nią palcem wskazującym. – Trzeba uczcić ten wczorajszy sukces.

Olga tylko westchnęła, co oznaczało, że skapitulowała i poddała się woli Anety.

Z biura do restauracji szły pieszo, na co Olga nie była zupełnie przygotowana, bo przywykłszy do poruszania się wszędzie samochodem, miała nieodpowiedni strój. Piękne sztuczne futro świetnie na niej leżało, ale stanowiło raczej ozdobę niż okrycie przed chłodem. Rękawy były niepełnej długości, a poły leżały jedna obok drugiej, nawet się nie stykając. Delikatny szal i szpilki na bardzo cienkiej podeszwie także nie chroniły przed styczniową aurą. Śniegu i mrozu co prawda jeszcze w tym sezonie w stolicy nie było, ale Olga i tak wyróżniała się pośród przechodniów i wyglądała co najmniej osobliwie, choć elegancko. Nie to co Aneta. Ona była przyzwyczajona do pieszych wędrówek i komunikacji miejskiej i rzadko się zdarzało, by pogoda ją zaskoczyła.

Zasiadły przy oknie w przytulnej restauracji U Fabiana. Było to miejsce na tyle drogie, że nie przychodziła tu stołeczna hałaśliwa młodzież, ale też nie miało w sobie luksusu i ekstrawagancji, które przyciągałyby zmanierowanych i zblazowanych bogaczy. Można tu było przyjść na biznesowy lunch, romantyczną kolację albo z paczką przyjaciół. Olga bywała tu niekiedy z Anetą, częściej z Jackiem, a najczęściej przesiadywał tu Jacek ze swoimi branżowymi partnerami, ubijając interesy przy dobrym obiedzie. Lokal chętnie odwiedzano nie tylko ze względu na dobrą atmosferę i kuchnię. Można było w nim znaleźć rozrywkę w postaci klimatycznych koncertów na pianino i trąbkę albo rozegrać z przyjaciółmi partię darta w odosobnionej sali.

Dziewczyny rozpoczęły wieczór od podpłomyków z kurczakiem i grzanego piwa. Potem Aneta kilkakrotnie jeszcze zamawiała drinki, a Olga poprzestała na drugim piwie i ledwo je sączyła.

– Pij szybciej, coś ty taka cienka? – Aneta kiwnęła głową na duży kielich przyjaciółki, a w odpowiedzi zobaczyła jedynie grymas na jej twarzy.

Olga pijała rzadko, raczej symbolicznie i kiedy tylko mogła, wybierała trunki smakowe, by nie czuć mocy i goryczy alkoholu. Bywając na zakrapianych imprezach, zwykle sięgała po jedną szklaneczkę i przy niej upływał jej czas.

W lokalu prawie wszystkie stoliki były zajęte, w krótkich chwilach zamyślenia czy milczenia dziewczyny dyskretnie rozglądały się po sali, obserwując gości. Aneta jednak skupiała swą uwagę głównie na jednym z kelnerów.

– Spójrz na tego chłopaka – szepnęła, przechylając się przez stolik w kierunku Olgi. – Przystojny, prawda?

Olga przyjrzała się uważniej i przyznała jej rację. Rzeczywiście, miał w sobie coś, co mogło przykuwać uwagę. Był wysoki, po męsku zgrabny, fason koszuli i krój spodni dobrze podkreślały jego sylwetkę, a przy tym spoglądał na swoich klientów tak uważnie, jakby powierzali mu bardzo ważne sprawy, a nie składali zwykłe zamówienia.

– Zbieramy się! Kończ pić, ja zamawiam taksówkę i zaraz poproszę rachunek.

Olga uznała, że Aneta wystarczająco dużo wypiła jak na jeden wieczór, i czas już najwyższy wracać do domu.

– Hej! – koleżanka wniosła sprzeciw. – Przecież nic nie robię! Daj chociaż popatrzeć! Jestem wolna, mogę oglądać się za facetami.

– Owszem, ale zawsze lepiej na trzeźwo – spokojnie odparła Olga. – Wychodzimy.

Trochę im jeszcze zeszło, zanim opuściły restaurację. Aneta, jak na złość, powoli dopijała drinka, więc Olga zdążyła jeszcze wziąć kolację na wynos, zanim podjechała taksówka. Wchodząc do mieszkania, miała nadzieję, że koledzy Jacka już się rozeszli, a on posprzątał po ich wizycie. Pomyliła się jednak. Od dużego kuchennego stołu wstawało właśnie sześciu mężczyzn, zbierając karty i pieniądze. Mieszkanie przesiąknięte było dymem przemieszanym z oparami alkoholu. W Oldze się zagotowało, ale przełknęła wściekłość i zdołała uprzejmie przywitać Jackowych gości. Na szczęście wszystko wskazywało na to, że zbierają się do wyjścia.

– Jak się bawiłaś? – zagadnął Jacek, zamykając drzwi za kumplami.

– Jak dotąd świetnie – odparła oschle – ale teraz znacznie gorzej.

– Daj spokój – zbagatelizował jej niezadowolenie. – Zaraz to ogarnę i będzie po sprawie.

Olga dopadła okien w kuchni i salonie i pootwierała je na oścież. Do środka wpadło natychmiast mroźne nocne powietrze.

– Wyziębisz cały dom.

– Bo ty go zasmrodziłeś! – krzyknęła. – I jesteś pijany!

– Daj spokój, czepiasz się. Ty też piłaś. – Pochylił się nad nią, próbując ją pocałować.

– Ale się nie upiłam – warknęła.

– Ja też nie – bronił się. – Jestem tylko na lekkim rauszu.

– Coraz częściej ostatnio. Głodny jesteś? – złagodniała trochę.

– Coś bym zjadł – odparł, zaglądając do papierowej torby z logo U Fabiana.

By nie prowokować kłótni, która zawisła w powietrzu, Olga napuściła wody do wanny i wzięła długą, gorącą kąpiel. Gdy wyszła z łazienki, w mieszkaniu po gościach pozostał już tylko lekki zapach papierosowego dymu. Jacek posprzątał ze stołu, włączył zmywarkę i czekał na rozwój wypadków. Wszystko wskazywało na to, że złość Olgi zelżała, i widział szansę na uniknięcie scysji. Kiedy tylko opuściła łazienkę, sam wśliznął się do środka, by wziąć szybki prysznic. Kwadrans później już układał się po swojej stronie łóżka, zerkając w półmroku, czy jego złośnica śpi.

Olga czuła zmęczenie, ale resztki irytacji i jeszcze jedna sprawa nie pozwalały jej usnąć. Uniosła głowę nad poduszkę i spytała:

– Graliście na pieniądze?

– Ale tylko jedną partyjkę – odparł.

– Ile było w grze?

– Jakieś grosze.

Niezadowolenie Olgi znów wzrosło. Zacisnęła zęby i nie zrobiła mu żadnych wyrzutów, ale powzięła decyzję, by ograniczyć kontakt z kumplami. Bez nich nie będzie go kusił ani alkohol, ani hazard. Zapomniała tylko, że ma do czynienia z dorosłym facetem.

Rozdział 2

W Osadzie dawno nie było takiego wypadku, do którego pędziłyby dwie karetki na sygnałach. Przy rozbitych pojazdach zebrał się pokaźny tłumek gapiów, bo akurat był czwartek, dzień targowy. Ratownicy najpierw musieli utorować sobie dostęp do poszkodowanych, a dopiero potem mogli przystąpić do udzielania pomocy. Przybyły na miejsce patrol policji rozgonił ciekawskich, zostawiając jedynie kilku, którzy podali się za świadków zajścia. Gdy dwie ofiary wypadku jechały na chełmski SOR, czynności policyjne na miejscu zdarzenia trwały jeszcze w najlepsze. Na poboczu jezdni stał rozbity maluch i mocno pognieciony skuter vespa.

Kilkanaście minut później pacjenta z pierwszej karetki przetransportowano na oddział ratunkowy i umieszczono na najdalszym z łóżek. Był przytomny i po wstępnych oględzinach nie stwierdzono większych obrażeń, jedynie kilka stłuczeń, otarć i zwichnięcie nadgarstka.

Parę chwil po pierwszym pacjencie wwieziono na salę i drugiego z tego samego wypadku i ulokowano go na przeciwległym końcu sali. Wszystko wskazywało na to, że jego obrażenia są poważniejsze, choć złamanie nogi przy upadku ze skutera i tak można byłoby nazwać szczęściem.

Obaj pacjenci leżeli na wznak, ze wzrokiem wbitym w sufit, z dala od siebie. Przy obu krzątali się lekarze i pielęgniarki. Wreszcie ten pierwszy przechylił głowę w lewo i uniósł się lekko na łokciu.

– Ale nam się przytrafiło – odezwał się, ale nikt mu nie odpowiedział. – Dobrze, że żyjem. Jeszcze może jakoś trochę pociągniem. Tylko kołomyi teraz dużo będzie z nami. Mnie to ręka najbardziej boli. No i głowa.

– Panie, coś się pan tak rozgadał?! – nie wytrzymał ten drugi i ofuknął sąsiada. – Człowieka łeb i noga napierdala, a temu się na pogaduchy zebrało! Daj już pan spokój! Ja pana nawet nie znam!

– Ale ja pana znam – odpowiedział mężczyzna, niezrażony jego słowami.

– Taak? – przeciągle zapytał ten ze złamaną nogą i wreszcie, oderwawszy spojrzenie od sufitu, przekręcił głowę w prawo. – Ha! – zakrzyknął. – Toż to ty! A skąd żeś się tu wziął?!

– A stąd, co i ty – odparł mężczyzna, uśmiechając się nieznacznie. – Tak mnie się właśnie widziało, że jakbyś to ty we mnie wjechał.

– Co!? Zdurniałeś albo się w łeb stuknąłeś! To ty żeś we mnie wjechał!

– Ale to ty skręcałeś w lewo i mnie nie przepuściłeś.

– A czego ja miał cię przepuszczać?! – obruszył się kierowca skutera.

– Bo takie są zasady – spokojnie tłumaczył ten z malucha.

– A ja mam w dupie twoje zasady! Tyś młodszy, powinieneś ustąpić!

– Bronek, to tak nie działa.

Kłótnia rozwijała się w najlepsze, ale z interwencją wkroczył rozbawiony nią lekarz.

– No, panowie, koniec tych żartów.

– Panie, to nie są żadne żarty – Bronisław wciąż się wściekał. – Ja się tu chyba połamałem, a ten pacan jeszcze winy we mnie szuka!

– To prawda – zgodził się z nim lekarz – udo się panu złamało i kość piszczelowa i właśnie jedziemy na salę operacyjną. Wygląda na to, że poleży pan sobie u nas trochę na wyciągu.

Tymczasem na salę wszedł policjant, by przesłuchać obu poszkodowanych, ale Bronisława właśnie zabierano na zabieg.

– Pańskie nazwisko? – zwrócił się do kierowcy malucha.

– Janczar Ignacy – odparł mężczyzna.

Potem nastąpił cały szereg kolejnych pytań, na które przesłuchiwany odpowiadał logicznie, sensownie i spokojnie. Wszystko wskazywało na to, że jego wersja wydarzeń była tą prawdziwą, potwierdzili to też wcześniej świadkowie w Osadzie. Na zeznania Bronisława trzeba będzie jeszcze poczekać, ale sprawa wydawała się prosta i przejrzysta. Niespotykane w całym tym zdarzeniu było jedynie to, że zderzyli się ze sobą dwaj bracia, a jeden z nich uważał, że pierwszeństwo należało mu się z powodu starszeństwa.

Jedyne, co łączyło Bronisława i Ignacego Janczarów, to ta sama matka z ojcem, poza tym wszystko raczej ich dzieliło. Temperamenty, światopoglądy, poziom kultury osobistej – wszystko to sprawiało, że byli jak ogień i woda. Bronisław był porywczy, kłótliwy, egocentryczny, często wręcz wulgarny w słowach, Ignacy zaś stanowił ostoję spokoju, mądrości i anielskiej cierpliwości, zwłaszcza do brata. Obaj wdowcy. Ignacy bezdzietny, Bronisław – ojciec dwóch córek, które od lat mieszkały w Norwegii i rzadko go odwiedzały.

Bronisławowi pod narkozą nastawiono złamane kości, zespolono śrubami, zamontowano wyciąg i przewieziono go na oddział ortopedii. Ignacy tymczasem szykowany był do wypisu, ale lekarz zdecydował, że jednak pozostawi go przez noc na obserwacji i wypuści dopiero następnego dnia.

– Nie może tak być, panie doktorze – pacjent próbował oponować. – Toż tam na mnie mój przychówek czeka, obrządek trza robić, kury pozaganiać, krowę wydoić. Zwierzyna nie da rady. Tylko kot se poradzi, ten włóczykij. A reszta to bidna beze mnie.

Lekarz rozumiał argumentację, jednak wypisu odmówił. Pacjent więc westchnął tylko i zapytał o swoją komórkę.

– Nie wiem, gdzie jest pański telefon – odparł lekarz.

– A kurtka gdzie?

Z kurtki rozebrano go w karetce i teraz złożona była w depozycie. Szybko ustalono, że w jej kieszeni są też portfel i telefon. Ignacy niewprawnie wybrał jeden z kilkunastu zapisanych kontaktów i przyłożywszy aparat do ucha, czekał na połączenie.

– Dzień dobry, Wiktor – przywitał się charakterystycznym dla siebie zaśpiewem i najkrócej, jak potrafił, wyjaśnił okoliczności swojej niedyspozycji, skromnie i nieśmiało prosząc sąsiada o pomoc.

Wiktor Lubecki nie miał sumienia odmówić. Choć sam ledwo znajdował chwilę dla siebie, Ignacego nigdy nie zostawiłby bez ratunku. Obiecał, że doglądnie jego gospodarstwa, a jutro odbierze go ze szpitala.

Zajrzał do pokoju, a upewniwszy się, że babka drzemie przy włączonym telewizorze, pochwycił roboczą kurtkę z wieszaka i wyszedł z domu. Do obejścia Janczara miał nie więcej niż trzysta pięćdziesiąt metrów, kiedy wyszedł za stodołę, widział je jak na dłoni. By jak najszybciej obrobić się przy jego zwierzętach, wskoczył w samochód i w minutę był u sąsiada. Dobrze się orientował w jego gospodarstwie, bo znał je od dzieciństwa i do dziś często tu bywał.

Najpierw sypnął kurom ziarna w kurniku, na co z hałasem zleciały się pod grzędę i już miał je z głowy, za ostatnią zamknąwszy drewniane wrota. Potem napoił konia i krowę, podrzucił im siana, po czym zabrał się do dojenia. Szło mu powoli i niezgrabnie, bo od dawna już się w tym nie wprawiał. Zanim wyszedł z obory, zerknął jeszcze na prosię i podsypał mu nieco otrąb. Kotu wlał ciepłego mleka do miski, ale wygłodniały pies pierwszy do niej dopadł. Dolał im więc jeszcze, a na koniec gwizdnął na kundla i wpuścił go do swojego auta. Zwierzę dobrze go znało i ufało mu, bo bez oporu dało się wywieźć.

– Chodź! – Wiktor zachęcił psa, by wszedł do domu babki. – Poczekaj, zaraz coś dostaniesz.

Nie było go ponad pół godziny. Wacława Mądrzyk ocknęła się w tym czasie i cierpliwie czekała na wnuka.

– Już nie śpisz, babciu? – zapytał z troską. – Potrzeba ci czegoś?

– Niczego, kochany – odparła kobieta. – A co on tu robi? – Wskazała na psa.

– A, Ignacy w szpitalu, to musiałem dojrzeć jego zwierzyny. Wszystko nakarmiłem, tylko jego karma gdzieś w domu, a ja klucza nie mam. Zaraz mu nasmaruję jakiego chleba ze smalcem, niech je – mówiąc to, już krzątał się po kuchni i szykował psu jedzenie.

Cywil dreptał przy nim niecierpliwie, a kiedy dostał wreszcie pełną miskę, zajadał zachłannie, głośno mlaskając. Potem pokręcił się chwilę po podwórzu, po czym, skierowawszy się ku domowi Ignacego, umknął w mroku.

Teraz Wiktor musiał zająć się własnymi obowiązkami. Gospodarstwa wprawdzie żadnego nie miał, ale mocno schorowaną babkę na utrzymaniu, której doglądał najtroskliwiej, jak tylko potrafił. Dopóki zdrowie jej pozwalało na samodzielną egzystencję, wnuk zaglądał do niej często, ale życie wiódł kilkanaście kilometrów od Białogóry, w Sokolinie, gdzie przed kilku laty wybudował piękny dom. Teraz bywał u siebie niczym gość, coraz częściej pomieszkując u babki. Chciał zabrać ją do siebie, wtedy łatwiej byłoby mu pogodzić pracę z opieką, ale nie potrafiła się zaaklimatyzować w nowym miejscu. Wacława co prawda nigdy nie narzekała, jednak wnuk wyraźnie widział, jak tęskni za swoimi kątami, więc nie zważając na niedogodności, podporządkował jej całe swoje życie.

Chwilę dla siebie wygospodarował dopiero przed północą. Zebrał w garść okruszki z kuchennego stołu, strzepnął je do zlewu, machinalnie nalał wody do czajnika i wstawił na gaz. Równie odruchowo sięgnął po pojemnik z czarną herbatą, wsypał sporo do kubka, uniósł nakrywkę czajnika, by nie gwizdał i nie zbudził Wacławy. Oparłszy się o kredens, czekał. Dopiero teraz poczuł tępy ból w kręgosłupie i pulsowanie w skroniach. Przemknęło mu przez myśl, że jeszcze trochę, a stanie się wrakiem człowieka, zupełnie jak jego osiemdziesięciotrzyletnia babka.

W kaflowym piecu zaczynało dogasać, narzucił więc na ramiona polarowy koc i sprawdził skrzynkę mailową. Jak co dzień było sporo wiadomości. Trochę spamu, ale przeważała korespondencja służbowa. Firma wciąż dobrze prosperowała tylko dzięki Arturowi, wspólnikowi Wiktora, który wziął na siebie w ostatnim czasie większość obowiązków. Jasno jednak mówił, że dłużej tak się nie da, i namawiał Wiktora do znalezienia jakiejś pomocy przy opiece nad babką.

– Stary, zatrudnij opiekunkę na kilka godzin w tygodniu albo odłóż ten swój honor na bok i powiedz Monice, żeby poczuła się trochę do odpowiedzialności.

Wiktor wtedy mruczał coś pod nosem i uchylał się od odpowiedzi. Opiekunkę może i kiedyś weźmie do pomocy, ale Moniki nigdy nie poprosi. Choćby miał się zaharować przy Wacławie, żona nie dowie się, że on sobie nie radzi.

Monika była jego pierwszą miłością. Dziewczyna z sąsiedniej wsi, ładna, radosna i bardzo chętna do poznawania uciech młodego życia. Może wszystko potoczyłoby się inaczej, ale młodzieńczą miłość zdusiła proza dorosłości. Mieli po siedemnaście lat, gdy Monika zaszła w ciążę i wszystko szlag trafił. Skończyły się marzenia o wielkim, bogatym życiu w mieście, za to na wsi zawrzało. Ludzie szeptali po kątach o młodocianych rodzicach i złym wychowaniu, a oni musieli stawić temu wszystkiemu czoła. Obie niezadowolone ze stanu rzeczy rodziny zgodziły się w jednym: młodych trzeba pożenić, by wstydu jeszcze większego nie było. I pewnie jakoś by to się dalej nieźle potoczyło, gdyby nie fakt, że ani Wiktor, ani Monika do małżeństwa po prostu nie dorośli. Przez rok żyli razem, ucząc się wychowywania dziecka, ale w końcu oboje zaczęli oddalać się od siebie i miłość przerodziła się w kłótnie i wzajemne pretensje. Monika zarzucała Wiktorowi, że wrobił ją w dziecko, sam się dalej uczy, a ona nie ma takiej możliwości. Z czasem zaczęła podrzucać syna swoim rodzicom i zaocznie studiować w Lublinie. Wiktor też studiował i pracował, dla chłopca mając niewiele czasu. Po kilku latach on zdecydował, że chce mieszkać na wsi i dojeżdżać do pracy, ona zaś chciała pracować i mieszkać w Lublinie. Mieszkali więc na dwa domy, Wiktor u rodziców, Monika z dzieckiem na stancji. Niby się odwiedzali, wspierali i wychowywali syna, ale wszystko to rozłaziło się w szwach, aż wreszcie po latach oboje uznali swoją porażkę i przestali się starać. Już się nawet chyba nie lubili, a największym przegranym był syn.

– Wiktor, dziecko. – Wacława ocknęła się z lekkiego snu i wyrwała go z zamyślenia. – Idźże już spać. Toż już późno.

– Tak, tak, babciu. – Podniósł głowę znad laptopa i zajrzał przez otwarte drzwi do pokoju. – Nic ci nie trzeba? Może poduszkę poprawić?

– Wszystko w porządku, kochany. To już niedługo – dodała po cichutku.

Wiktorowi aż ciarki przeszły po grzbiecie, ale udał, że nie słyszał słów babki. Może coś jej się tylko przyśniło? Lepiej nie drążyć tematu.

Przed południem zajechał pod chełmski szpital i odnalazł tam Ignacego, który czekał już gotowy do wyjścia, z wypisem w dłoniach.

– Ot, widzisz, narobiło się. Mieli my przygodę. Ale dobrze, żeś ty zechciał pomóc. Teraz to tylko w tobie nadzieja.

– Pomogę, panie Ignacy – zapewnił Wiktor. – Jak zawsze, pomogę.

Nie mógłby inaczej z kilku powodów. Najważniejszy z nich był ten, że Ignacy zawsze w zgodzie sąsiadował z Wacławą i dopóki zdrowie im pozwalało, wspierali się w gospodarskich obowiązkach. Dlatego też Wiktor nie wyobrażał sobie teraz pozostawić tego starszego człowieka na pastwę losu albo egoistycznego brata Bronisława. Nawet gdyby kiedykolwiek zamierzał czegoś odmówić sąsiadowi, to wiedział doskonale, że zmieniłby zdanie w chwili, gdy spojrzałby w jego twarz. Z pozoru była ona zwyczajna, jak to u starych ludzi, usiana wieloma zmarszczkami, ze starczymi plamami, ale ze szczerym uśmiechem i niesamowitymi oczami, które z uwagą obserwowały rozmówcę. Oczy te były jakby rozmyte, wypłukane, bladoniebieskie i prawie bezrzęse. Powieki opadały na nie, ale i tak nie zdołały przesłonić tego czaru, delikatności i ufności, które z nich biły. Takie szczere oczy rzadko ludzie miewają, a jeśli już, to zwykle wzbudzają nimi w innych instynkty opiekuńcze i niczym nieuzasadnioną tkliwość. Wiktor przez całe swe życie spoglądał w te Ignacowe oczy, zdążył się więc z nimi obyć, ale bywało, że wciąż jakaś żałość ściskała go na ich widok.

Zanim zabrał Ignacego do Białogóry, wstąpili jeszcze do Bronisława. Leżał przykuty do łóżka, z uniesioną nogą i przytroczoną żelazną kulą. Na sali byli podobni jemu, każdy z jakimiś złamaniami po wypadkach. Od czasu do czasu ktoś jęknął przy próbie przekręcenia się na drugi bok, a ktoś inny poskarżył się na doskwierający ból.

– Panooowie – odezwał się na to Bronisław – was dwóch razem nie boli tak, jak mnie jednego – zapewnił z niejaką dumą.

Usłyszawszy to, Wiktor mimowolnie się uśmiechnął. Cały Bronisław, nigdy nikomu nie potrafił współczuć, zawsze myślał tylko o sobie.

„Biedny Ignacy. Będzie musiał przez jakiś czas doglądać tego marudę. No, chyba że córki pokwapią się wreszcie do ojca”.

– Bidę mam teraz, wiesz? – zagadnął Ignacy w drodze do domu. – Samochód pognieciony albo i co gorszego w nim jeszcze, trza naprawić i się wykosztować. A i do Bronka trza jeździć, a potem przy nim w domu chodzić. Na mnie to wszystko spadnie, bo na kogóż by? Oj, ciężko będzie – westchnął. – A niech no tylko śniegu nawieje, to już całkiem se nie poradzę.

– Damy radę, panie Ignacy. – Wiktor spojrzał w te blade ufne oczy. – Damy radę.

– Toż ty swoje kłopoty masz. Na co ci jeszcze i moje? Mnie tylko trochę ręka doskwiera, mnie nic nie jest. Tylko bez tego samochodu ja jak bez ręki właśnie.

– Naprawi się – pocieszył. – A dopóki auto będzie w warsztacie, to ja ze wszystkim pomogę.

Ignacy pokiwał głową i poczuł, jak mu łzy napływają do oczu. Nadziwić się jakoś nie mógł, że tyle dobroci w tym chłopaku.

Następne dni były bardzo intensywne i wyczerpujące zarówno dla Wiktora, jak i Ignacego. Jeden wciąż sprawował opiekę nad babką, próbował nie zaniedbywać przy tym firmy i jeszcze wygospodarował czas, by znaleźć mechanika dla rozbitego malucha sąsiada. Drugi zaś z nadwyrężonym nadgarstkiem doglądał swego dobytku, zachodził niekiedy do Wacławy w odwiedziny i jeszcze dojeżdżał do Chełma, by dotrzymać towarzystwa unieruchomionemu w szpitalu bratu. Córki Bronisława nie przyjechały do ojca, ale zapowiedziały, że jak tylko go wypiszą do domu, to wpadną na trochę, by się nim opiekować.

– Przepraszam – Ignacy zagadnął któregoś razu pielęgniarkę, dojrzawszy ją przechodzącą korytarzem – przy łóżku mojego brata dzwonek nie działa. Czy można by go jakoś naprawić?

Bronisław poskarżył mu się, że pielęgniarki nie opiekują się nim odpowiednio, bo kiedy próbuje się do nich dodzwonić, żadna nie przychodzi. A kiedy już któraś zajrzy, to szybko pyta, czy nie brak niczego, i ucieka.

– Proszę pana – odpowiedziała pielęgniarka, po chwili zawahania – ten dzwonek nie działa, bośmy go odcięły.

– A dlaczego?

– Bo pański brat niemal bez przerwy go używał, wydzwaniał sobie na nim jakieś rytmy i wzywał nas po kilka razy na godzinę. I, proszę mi wierzyć, te wezwania nigdy nie były uzasadnione. Przeważnie swędziała go noga pod bandażami i kazał ją sobie drapać.

– Ach tak… – Ignacy myślał, że spali się ze wstydu. – To ja panią najmocniej przepraszam.

– Nie, niech pan się tym nie przejmuje. – Pielęgniarka uśmiechnęła się delikatnie. – Pan lepiej spyta brata, dlaczego wczoraj odciął ciężarki.

Ignacy jęknął, jeszcze bardziej zażenowany, i aż przymknął oczy. Sapnął, westchnął i po raz kolejny przeprosiwszy, poszedł do Bronisława.

– No i co z tym dzwonkiem? Będzie działał?

– Nie będzie – obruszył się Ignacy. – Ty lepiej powiedz, czegoś te kulki odciął?

– O, już się poskarżyli – zagderał Bronisław. – Przeszkadzali, tom je urżnął.

– Toż dla draki ci ich nie przyczepili! – syknął. – To potrzebne, żebyś do zdrowia wrócił.

– Ty gówno wisz! – rozdarł się pacjent i próbował odwrócić plecami do brata, ale ze względu na wyciąg było to niemożliwe.

Rozdział 3

Poza premią Olga zdołała jeszcze wynegocjować z zarządem całkiem znaczącą podwyżkę. Teraz była zapewne jednym z najlepiej opłacanych fachowców na swoim stanowisku w skali całego kraju, jej zarobki sięgały niemal dwudziestu pięciu tysięcy. Biorąc pod uwagę również niemałe dochody Jacka, mogli czuć się bezpiecznie i stabilnie.

Rzadko zasiadali przed telewizorem, ale jeśli zdarzało im się oglądać programy informacyjne, to miewali wrażenie, że żyją w innym świecie. Polacy co rusz wyrażali niezadowolenie, narzekali na niskie płace i stale rosnące ceny, a rząd na każdą frustrację wyciągał, niczym królika z kapelusza, nowy program dofinansowujący obywateli.

– Dziwny jakiś ten kraj – stwierdzali czasem zgodnie. – Czego ci ludzie chcą? Przecież wszystko jest. Są towary w sklepach, praca dla chętnych jest, wolność mamy. Na co oni czekają?

– No właśnie mówią, że pracy nie ma. I pieniędzy też.

– Chcą dobrej pracy, to trzeba się uczyć. I jeszcze trochę chęci do tego trzeba mieć.

Wszyscy znajomi z ich kręgu byli ludźmi porządnie wykształconymi, pracującymi na wysokich stanowiskach i na dodatek często pochodzili z szanowanych, zamożnych rodzin. Olga i Jacek zaopatrywali się w drogich butikach, luksusowych delikatesach, jadali w najlepszych restauracjach, korzystali z usług prywatnych klinik i salonów piękności, toteż trudno im było spotkać na swej drodze rodaków, którzy wykazywali niezadowolenie ze swego stanu posiadania. Może gdyby chociaż czasem wyszli na ulicę, to zaczerpnęliby jakiejś wiedzy o życiu innym niż ich, ale oni rzadko chadzali piechotą. Codziennie wsiadali do swoich aut w podziemnym garażu luksusowej kamienicy, a wysiadali również w podziemnych garażach pod swoimi biurowcami.

Styczeń dobiegał końca i dopiero teraz spadło trochę śniegu. Przez parę godzin Warszawa była piękna i czysta, ale potem znów poszarzała i zbrzydła.

– Kochanie, może uda mi się teraz wykroić wolny weekend, więc jeśli twoja propozycja jest aktualna, to moglibyśmy wyskoczyć do Rzymu. – Olga pamiętała, jak niedawno prosił ją o to Jacek.

– Nic z tego, skarbie – rzucił, nie podnosząc głowy znad laptopa. – Teraz to ja nie mam czasu. Nowe farmaceutyki wprowadzamy na rynek, więc sama rozumiesz…

– No popatrz, czemu to pieniądze nie chodzą w parze z czasem? Jak jest jedno, to brak drugiego. Co robisz? – Spojrzała mu przez ramię. – Samochody? Myślałam, że pracujesz, a ty się bawisz.

Jacek nosił się z zamiarem zmiany auta i przeglądał magazyny motoryzacyjne i oferty salonów. Olga przystanęła za nim, oparła się o jego plecy i z zaciekawieniem spoglądała w zmieniające się zdjęcia. Przez chwilę oczyma wyobraźni widziała się w jednym z takich luksusowych aut, ale ten czar prysł, kiedy Jacek podniósł się z krzesła i podszedł do barku.

– A może napiłbyś się ze mną herbaty?

– Mam ochotę na drinka.

Wyciągnęła dłoń i delikatnie przejęła szklaneczkę z whisky.

– A może zamiast alkoholem zająłbyś się mną? – Przeciągnęła się kusząco i dotknęła jego skroni. – Co ty na to?

Zdawało się, że propozycja mu się spodobała. Objął ją, pocałował namiętnie, ale w międzyczasie, gdzieś poza jej plecami, sięgnął po szklankę i upił mały łyk. Potem powrócił do pieszczot, ale Olga poczuła smutek zamiast ekscytacji.

– Jacek, kupujemy coraz więcej alkoholu, nie zauważyłeś tego?

Teraz i on stracił ochotę na jakąkolwiek bliskość z nią.

– Sam tego nie piję – bronił się. – Przecież przyjmujemy czasem gości i ty też nie jesteś abstynentką. Nie rób ze mnie alkoholika – warknął.

Nie miała go za alkoholika, wiedziała przecież, jak drink czy dwa potrafią świetnie odprężyć, a picie ich bywa naprawdę przyjemne, ale u siebie nie zauważyła zwiększonego spożycia, a u Jacka owszem. To ją zaczynało niepokoić, dlatego wyraziła przed chwilą swoje zdanie. I zaraz tego pożałowała, bo jego argumenty były całkiem rozsądne.

Następne dni przyniosły jej jednak pewną refleksję. Otóż, nie wiedzieć czemu, w ich mieszkaniu robiło się coraz ciszej. Nie od razu zorientowała się w nowym stanie rzeczy, bo zwykle to, co następuje powoli, jest przeoczane. Najpierw przyłapała się na tym, że chce znów zwrócić Jackowi uwagę, by wieczorami nie robił drinków. Powstrzymała się jednak, nie chcąc go denerwować. Więc zmilczała. Potem już miała na końcu języka, żeby odwrócił się od niej w łóżku, bo czuje od niego nieprzyjemny zapach alkoholu. Zamiast tego sama się odwróciła. Kilka dni później nie przyszedł na noc do sypialni, a rano tłumaczył się, że usnął na kanapie przed telewizorem. Nie miała pojęcia, czy mówi prawdę, ale znów poczuła narastający smutek.

Na szczęście po kiepskim tygodniu czy dwóch wszystko zaczynało wracać do normy. Olga uznała, że ich maleńki kryzys spowodowany został nawałem pracy, stresem i brakiem czasu i z pewnością dołożyła się do niego jeszcze paskudna, przytłaczająca warszawska zima. Żeby ratować się przed czyhającą depresją, zmobilizowali wszystkie siły i wykroili trzy dni na urlop. Weekend spędzili w przyjemnej atmosferze w domu rodzinnym Olgi w Rzymie.

Państwo Daronin mieszkali w klimatycznej willi z drugiej dekady ubiegłego wieku, w dzielnicy Coppedè. Olga była ich jedynym dzieckiem, które mieszkało na swoim. Trzech jej braci wykazywało wyraźne cechy gniazdowania i mimo dawno osiągniętej pełnoletniości nie śpieszno im było do wyprowadzki. Owszem, pomieszkiwali czasem ze swoimi dziewczynami, jeśli akurat je mieli, lub w wynajętych mieszkaniach, ale i tak wcześniej czy później wracali do domu.

Rodzina ojca Olgi w XIX wieku wyemigrowała z Rosji do Włoch, wżeniając się w którymś pokoleniu w rodzinę innych emigrantów, tym razem z Polski, tak że już jego babka miała polski paszport, a jemu po rosyjskich przodkach pozostało jedynie rosyjsko brzmiące nazwisko. Żonę Polkę przywiózł sobie z Warszawy. Spotkali się na początku lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku i z krótkiej znajomości zrodziła się przyjaźń, a z tej równie szybko miłość, którą Olga zawsze miała za wzór.

Ona jedyna z rodzeństwa wrodziła się w matkę, dziedzicząc po niej bujne blond włosy i jasną karnację. Bracia wyglądali na typowych Włochów, byli brunetami o wiecznie opalonej skórze, tak samo zresztą jak i ojciec.

Daroninowie od prawie czterdziestu lat projektowali i tworzyli z sukcesem galanterię skórzaną. Ich zakład był jedną z najlepszych firm kaletniczych we Włoszech. Zapach wyprawionych i wybarwionych skór na zawsze pozostanie dla Olgi zapachem dzieciństwa.

– Jestem z ciebie dumny, córeńko. – Jerzy Daronin pocałował Olgę w skroń, po raz kolejny gratulując niedawnego sukcesu.

Po skończonej kolacji panie przeszły do salonu na kawę, a panowie gawędzili o męskich sprawach: sporcie i samochodach. Rozegrali też partyjkę bilardu w piwnicy.

– Co dalej, Jacku? – spytał Jerzy gdzieś pomiędzy jednym uderzeniem w bilę a drugim.

– A co ma być? – Jacek nie zrozumiał intencji.

– No, pytam ogólnie. Jesteście dawno po trzydziestce, dobrze wam się powodzi, żyjecie jak małżeństwo, to kiedy się wreszcie pobierzecie?

Jacek zbaraniał. Nie sądził, że przyszły teść wprost zada mu to pytanie. Jednak zadał, trzeba więc było zaspokoić jego ciekawość.

– Ślub nie jest nam chyba potrzebny – odparł niepewny reakcji Jerzego. – Czasu brak.

Starszy mężczyzna uniósł brew i lustrował… kochanka córki. Tak właśnie o nim pomyślał i poczuł nagłą złość, ale powstrzymał się od nieprzyjemnych uwag.

– A ja bym ją jednak na twoim miejscu zapytał, jakie ma zdanie w tej kwestii – doradził – bo wcale bym się nie zdziwił, gdyby kiedyś ktoś inny zadał jej to pytanie.

– Jakie? – Jacek pogubił się w rozważaniach Jerzego.

– Wyjdziesz za mnie, kochanie? – odpowiedział Daronin i pchnął kulę do łozy.

Jacek wrócił z Rzymu z niemałym kłopotem. Między nim a Olgą znów wszystko grało i gdyby nie sugestie Jerzego, nawet by mu do głowy nie przyszło, by się żenić. Oldze chyba zresztą też nie. Bo gdyby chciała wyjść za mąż, to pewnie po prostu by mu o tym powiedziała. A może nie?

– Skarbie? – przemógł się wreszcie i zdobył na odwagę, by zapytać. – Chciałabyś może wyjść za mnie?

Olga aż przystanęła podczas sprzątania ze stołu i wbiła w niego wzrok.

– Oświadczasz mi się?

– Nie wiem – jęknął bezradnie.

Temat jakoś rozszedł się po kościach i całe szczęście, bo Jacek czuł, jakiego idiotę z siebie zrobił, a przy okazji dupka. Tak załatwił sprawę, że nawet najbardziej spragniona małżeństwa dziewczyna pogoniłaby takiego absztyfikanta. Postanowił wrócić do tej kwestii, ale dopiero za jakiś czas. Przygotuje się do tego odpowiednio, ułoży kilka mądrych zdań, zaplanuje romantyczny wieczór. Tak będzie najlepiej, ale jeszcze nie teraz. Kiedyś.

W połowie lutego Wiesław Borowicz zaprosił Olgę do swojego gabinetu i rozpoczął od komplementów:

– Jesteś najlepsza, wiesz o tym?

– Dziękuję – odparła nieco skrępowana, ale zadowolona.

– I dlatego – kontynuował szef – mam dla ciebie nową misję.

Olga uniosła brew i uważniej na niego spojrzała, czekając w napięciu, jak rozwinie swą myśl.

– Lublin będzie dla ciebie – Borowicz zawiesił głos i bacznie obserwował jej reakcję. Znał się na mowie ciała i wiedział doskonale, że zachowania zdradzają więcej niż słowa.

– Co masz na myśli? – Olga próbowała nie dać po sobie poznać zaskoczenia.

– Jak tylko będziemy gotowi do otwarcia naszego oddziału, ty przejmiesz tam stery. Urządzisz wszystko po swojemu, każdy człowiek będzie podlegał tobie. Ufam ci i wiem, że zrobisz dobrą robotę.

Olga zaczęła się jąkać, próbując wydusić z siebie dobrze brzmiącą odmowę.

Lubelski oddział BelleJournée szykowany był od dawna, od podstaw wybudowano laboratoria, hale produkcyjne i biurowiec. Inwestycja pochłonęła gigantyczne pieniądze, ale wobec świetnej koniunktury i prognoz na najbliższe lata miała się zwrócić z nawiązką. Olga miała w tym projekcie niemały udział, wiele godzin spędziła na analizach, poszukiwaniach nowych dostawców i odbiorców, właściwie współbudowała nową fabrykę. Znała temat od podszewki, ale nigdy nie zamierzała przenosić się do Lublina.

– Wiesiek, nie – zaprotestowała wreszcie. – Nie było przecież o tym mowy. Stworzyliśmy razem ten projekt, znamy go doskonale, ale nasze miejsce jest tutaj. Mieliśmy rozpoczynać rekrutację do Lublina – przypomniała mu. – Mieliśmy razem decydować o wszystkim. Ja zostaję w Warszawie.

– Rekrutacja właśnie się rozpoczęła – szef wszedł jej w słowo. – Jesteś pierwszą przyjętą, gratuluję – próbował zażartować, ale jej nie było do śmiechu.

– Nie zrobisz mi tego. – Spojrzała mu odważnie w oczy, zaciskając szczęki ze złości. – Nie zasłużyłam na takie wygnanie.

– Dziewczyno, jakie wygnanie!? Potraktuj to jak awans, nowe wyzwanie. Dostajesz niemal wolną rękę i masz za zadanie powiększyć imperium. To chyba piękny wątek w karierze, nie sądzisz?

– Skoro taki piękny – syknęła – to może ty się tam przeprowadź. Nie śmiem zabierać ci takiego pola do popisu!

– Ty nic nie rozumiesz – Wiesław miał już dość tych przekonywań. – Jesteś najlepsza, więc tobie przypadło to zadanie, proste – skwitował, rozkładając ręce.

– Czyli wystarczyło mniej się starać i mieć gorsze wyniki? Tak, to o to chodzi? Wtedy mogłabym tu zostać, nie przenosilibyście mnie?

– Nie – odparł oschle. – Gdybyś nie była taka dobra, w BelleJournée nie byłoby dla ciebie miejsca. Ani w Warszawie, ani w Lublinie. Czy teraz zrozumiałaś?

– Zacznijmy od początku. – Olga kipiała złością, ale powstrzymywała się, jak mogła, by tego nie okazywać zbyt mocno. – Jaki mam zatem wybór?

– Szczerze mówiąc – Wiesław spuścił trochę z tonu – nie ma tu żadnego wyboru.

– No, dziękuję ci za tę szczerość – sarknęła. – Jestem ci za nią wdzięczna, jak cholera!

– Olga, widzę, że się dziś nie dogadamy. Przemyśl moją propozycję i wrócimy do tematu za kilka dni, okej?

– To nie jest propozycja, zdajesz sobie z tego sprawę, prawda? A co, jeśli nie zgodzę się na ten Lublin? – desperacko próbowała jeszcze coś ugrać.

– Cenię cię, wiesz o tym, ale nie jestem pewien, czy wobec takiej niesubordynacji udałoby mi się wynegocjować z zarządem, żebyś z nami została w Warszawie.

– Grozisz mi zwolnieniem?

– Nie, tylko głośno myślę.

– Jestem świetnym fachowcem, wszędzie mogę robić karierę – odparła buńczucznie, mając na myśli inne marki kosmetyczne.

– Dlaczego zatem nie w Lublinie? Wiem, że jesteś najlepsza, ale pamiętaj, że przez najbliższy rok możesz nie mieć gdzie tego dowieść. Własnego imperium w tak krótkim czasie raczej nie zbudujesz, więc albo zrobisz sobie długie wakacje, albo zahaczysz się znacznie poniżej własnych kompetencji w jakimś nudnym biurze.

Ach, te cholerne lojalki! Szef miał rację, jej umowa o pracę była tak skonstruowana, by w razie odejścia nie przeszła natychmiast do konkurencji. W najgorszych snach nie spodziewałaby się, że dostanie takie ultimatum. Poczuła się zdegradowana i niedoceniana. Z zaangażowaniem pracowała na rzecz BelleJournée, od podstaw budowała nowy oddział, a teraz sama ma zostać w nim zatrudniona, a raczej… osadzona. Kolejna fabryka kosmetyków to oczywiście rozwój marki, większe znaczenie strategiczne, prestiż, ale przeniesienie ze stolicy na wschód kraju Olga traktowała jako porażkę, a nie perspektywę własnego rozwoju. Lubiła wyzwania, ale to było ciosem w plecy. Przyszło znienacka i zupełnie niespodziewanie. No i zakładało całkowitą rewolucję w jej przyjemnym, poukładanym życiu. Praca w Lublinie wymusiłaby na niej przeprowadzkę. Nawet jeśli zdecydowałaby się na weekendowe powroty do Warszawy, to i tak właściwie oznaczałoby to rozłąkę z Jackiem, a na to nie miała najmniejszej ochoty. Poza tym często przecież i ona, i on pracowali także w weekendy.

– Cholera! – zaklęła i walnęła pięścią w biurko, nerwowo obracając się w swoim fotelu.

Aneta, jak nigdy dotąd, bała się wejść do gabinetu przyjaciółki. Wyczuwała, że za jej podenerwowaniem kryje się jakaś grubsza sprawa, ale nie miała pojęcia jaka. Podgryzana ciekawością i hamowana bojowym nastrojem szefowej, przemogła się jednak, zaparzyła zielonej herbaty i przystanęła przy jej biurku.

– Co jest? – spytała na tyle neutralnie i ogólnie, by ewentualnie nie rozdrażnić Olgi jeszcze bardziej. Zechce, to powie, co ją gryzie.

– Dostałam właśnie propozycję nie do odrzucenia – mimo wrogości w postawie, jej głos brzmiał spokojnie, jakby się poddała i pogodziła z decyzjami szefostwa.

– Jaką? – Aneta aż pozwoliła sobie nieproszona zasiąść naprzeciw.

– Taką całkiem do dupy – odparła enigmatycznie. – Boli mnie głowa. – Podniosła się ciężko i sięgnęła do szafy po futro. – Wychodzę. Może wrócę jutro, pa.

– Może? – Asystentka ze zdziwienia aż nie domknęła ust.

Aneta widziała w tej firmie różne rzeczy. Bywały kłótnie, romanse, płacze, śmiechy i utyskiwania, ale Olga, jak dotąd, była najbardziej stabilnym członkiem tej załogi. Zawsze profesjonalna, gotowa do pracy po godzinach, pełna zapału i pomysłów. Zachodziła w głowę, co się stało, ale nic prawdopodobnego nie potrafiła wymyślić.

Olga tymczasem, kipiąc złością, z piskiem opon ruszała z każdego skrzyżowania, aż szybko dotarła do mieszkania, które spodziewała się zastać puste. W środku jednak był Jacek ze swoim znajomym. Siedzieli na kanapach w salonie, pochyleni nad jakimiś papierami i laptopem.

– Olga? – Zaskoczony Jacek obrócił się przez ramię. – A co ty tu robisz? Stało się coś?

– A ty? – uniknęła odpowiedzi. – Co tu robisz w środku dnia?

– Interesy, skarbie. – Wstał i pomógł jej zdjąć futro.

– W domu? – zdziwiła się. – Wyrzucili cię z biura?

– Nie – odparł rozbawiony. – Mamy po prostu do omówienia delikatną kwestię.

Olga więcej nie drążyła. Była tak przejęta swoimi sprawami, że Jacek chwilowo przestał ją interesować. A nawet zaczął irytować, bo miała ochotę posiedzieć w samotności. Przez chwilę próbowała znaleźć dla siebie miejsce w mieszkaniu, jednak dziś żaden kąt nie spełniał jej oczekiwań – kanapy zajmowali mężczyźni, kuchnia nie oferowała niczego, co zajęłoby jej umysł, sypialnia również, pozostała więc ucieczka. Wymawiając się, że zapomniała czegoś kupić, wyszła z domu bez konkretnego planu. Wsiadła do auta i wybrała najprostszą z możliwości – galerię handlową.

Muzyka, kolory, wędrujący tłum, różne aromaty unoszące się w butikach, słowem, cała mnogość bodźców, które docierały do jej umysłu i ciała, zmanipulowała ją na tyle, że zdołała odsunąć dzisiejsze troski nieco na bok. Odwieczne kobiece sposoby na chandrę i złość zadziałały także w jej przypadku.

Na koniec, gdy już dotkliwie zaczynała odczuwać fizyczne zmęczenie, zadzwoniła Aneta.

– O, jak miło, że odebrałaś – przywitała ją przyjaciółka. – W biurze miałaś taką minę, jakbyś zamierzała wszystkich wymordować.

– Bo zamierzałam – odparła nieco burkliwie Olga. – Takiego jednego dupka.

– Chcesz o tym pogadać?

– Niekoniecznie – ucięła.

– Spotkamy się? – Aneta nie odpuszczała.

– Dzisiaj? Nie bardzo mam ochotę. Zresztą, jestem na mieście, zgłodniałam i wracam zaraz do domu.

– A gdzie konkretnie jesteś? Może zjemy coś razem? Dziś ja stawiam – kusiła Aneta.

– Ooo! W takim razie nie odmówię. – Olga się trochę rozchmurzyła. – To co, Fabian?

Aneta pierwsza dotarła do restauracji, usiadła w pobliżu pianina i cierpliwie czekała na przyjaciółkę. Olga weszła zziębnięta, elegancka i jak zwykle w zbyt lekkich ubraniach, ale już spokojniejsza niż przed wyjściem z pracy.

– Alkoholizujemy się dzisiaj? – zażartowała Aneta.

– Znowu mam zostawić auto na tutejszym parkingu?

– Czemu nie? – lekko rzuciła przyjaciółka. – Przy winku będzie ci się lepiej opowiadało.

– Tak sądziłam, że zżera cię ciekawość. – Zdobyła się na uśmiech.

– A gdzież tam! – zawołała Aneta z udawanym oburzeniem. – To troska. A poza tym naprawdę mam do ciebie pewną sprawę.

Zanim jednak wyłożyła tę sprawę, Olga zrelacjonowała jej przebieg dzisiejszej rozmowy z Borowiczem. Nie omieszkała dokładnie opisać też swoich odczuć i kilkakrotnie nazwała go co najmniej dupkiem.

– A ja? – spytała na koniec Aneta.

– Słucham? – nie zrozumiała Olga.

– No, co będzie ze mną? Jadę z tobą do Lublina, czy zostaję tutaj? A może mnie zwolnią?

– Nie wiem, ale ja nigdzie nie jadę.

W tej rozmowie było przede wszystkim dużo żalu i złości, ale w pewnym momencie pojawił się i gorzki humor, podlewany alkoholem, aż na koniec obie drwiły z całej sytuacji.

– Ty! – zauważyła Aneta. – To chyba rzeczywiście degradacja? No pomyśl tylko: dwadzieścia lat życia w Rzymie, potem kilkanaście w Warszawie, a teraz Lublin. Gdyby było odwrotnie, to można mówić o awansie, ale w tę stronę? – zakpiła.

– Odczep się – burknęła Olga.

– Spójrz – koleżanka zmieniła nagle temat i wskazała głową w przestrzeń. – Lubię na niego patrzeć.

W odległym kącie sali krzątał się, sprzątając stolik, młody kelner, ten sam, na którego Aneta zwracała uwagę poprzednim razem. Chłopak, jakby wyczuł, że o nim mowa, podniósł głowę i zatrzymał wzrok na stoliku przy pianinie. Aneta wytrzymała jego spojrzenie i odwzajemniła delikatny uśmiech, który jej posłał.

– A ty, zdaje się, miałaś do mnie jakąś sprawę – przypomniała sobie Olga.

– A tak. – Aneta skupiła ponownie uwagę na przyjaciółce. – Ale to raczej znów prośba do Jacka. Zaraz ci wszystko opowiem, ale może byśmy się najpierw przesiadły, chętnie bym się trochę rozruszała. Co powiesz na darta?

Oldze było wszystko jedno, co będą dalej robić. Zjadła, odpoczęła, odprężyła się nawet, więc dla dalszego relaksu może i porzucać lotkami. Przeniosły się do tylnej sali bez okien, gdzie światła zawsze były przyćmione. Goście mogli tam zagrać w bilard lub urządzić strefę kibica, oglądając mecz.

Sala była pusta, dziewczyny zajęły jeden ze stolików, a kelnerka przyniosła im nowe nakrycia i przyjęła kolejne zamówienie na wino i deskę serów.

Aneta nie musiała wyjaśniać, z jaką prośbą zwraca się do przyjaciółki. Chodziło o realizację recepty dla starszej, schorowanej sąsiadki, której lekarz rodzinny permanentnie przepisywał lek, niedostępny w aptekach. Chodziła od jednej do drugiej, słysząc przeważnie, że leku nie ma w hurtowniach, dlatego też brak go w aptekach. Usłużni farmaceuci oferowali jednak możliwość zamówienia go. Po kilku dniach, sytuacja powtarzała się, leku wciąż brakowało. Zdarzyło się też, że na pytanie starszej pani, czy jest ten lek i w jakiej cenie, sprzedawca odpowiedział:

– Na receptę czy bez?

– Na receptę – odparła kobieta.

– A to nie ma – padła natychmiastowa odpowiedź.

Kobieta miała bystry umysł i wyczuła, że tak podaną informację należy rozumieć dwojako. Dopytała więc:

– A bez recepty?

– Jest.

– A po ile? – dociekała, zadowolona, że wreszcie kupi deficytowy towar.

Kwota, którą usłyszała, zwalała z nóg. Ponad czterysta złotych to na kieszeń biednej emerytki suma wręcz zawrotna.

– Nie rozumiem – kobieta próbowała negocjować. – Na receptę nie ma, ale bez niej zaraz się znajdzie?

– Bierze pani czy nie? – zirytował się aptekarz.

Nie wzięła. Zwyczajowo, na receptę, i tak płaciła sporo. Na ponad czterysta po prostu nie było jej stać.

Jacek był dyrektorem w jednym z oddziałów firmy farmaceutycznej, dobrze znał tę branżę, stąd prośba Anety o pomoc dla sąsiadki. Wcześniej już zdarzyła się taka sama sytuacja, wtedy bez problemu zrealizował receptę, może uda mu się i teraz.

Olga schowała receptę do torebki i sięgnęła po lotki. Dopiero teraz zrobiło się naprawdę przyjemnie. Krążący w żyłach alkohol zrelaksował, a wylane wcześniej żale i żółć pomogły wrócić do równowagi emocjonalnej.

– Nie ma to jak pogadać z przyjaciółką – pochwaliła Olga.

– Yhy… – mruknęła w odpowiedzi Aneta, popijając wino.

Do restauracji tymczasem wszedł Jacek z czterema mężczyznami. Nie rozglądali się za stolikiem, ale wzrokiem ściągnęli do siebie kelnera. Tego, który przyciągnął uwagę Anety.

– Dzień dobry – zwrócił się do nich chłopak. – Czy życzą sobie panowie stolik?

– Chętnie – odpowiedział Jacek – ale wolelibyśmy w sali obok.

– Rozumiem, oczywiście. Ale sala nie jest pusta. – Kelner zawahał się na chwilę, wiedząc, że niektórzy klienci idą tam właśnie po to, by bez świadków dobijać interesów. – Są tam dwie panie.

Jacek ze znajomymi woleliby mieć salę na wyłączność, ale trudno, usiądą z daleka od tych kobiet i w półmroku nawet nie będą się widzieć.

– Nic nie szkodzi – odparł. – Nie przeszkadza nam to.

– W takim razie zapraszam. – Kelner otworzył drzwi i przepuścił gości. – Może ten stolik? – Wskazał miejsce dość odległe od Olgi i Anety.

– Niech będzie – zgodzili się.

– Czy już mogę przyjąć zamówienie, czy za chwilę?

– Za moment. – Jacek właśnie dostrzegł Olgę i zwrócił się do niej: – Skarbie, co ty tu robisz?

Oboje byli zdziwieni swoim widokiem, ale Olga przynajmniej miała już lepszy nastrój, więc uprzejmie przywitała się z Jackiem, dając się pocałować w policzek.

– Przyjechałeś autem? – szepnęła do niego, licząc na to, że razem wrócą do domu.

– Owszem i jeśli ładnie poprosisz, to może cię nim przewiozę. – Objął ją w talii i przyciągnął do siebie, chwaląc się nią w ten sposób. Wiedział, że koledzy bacznie im się przyglądają, więc jeszcze odchylił jej włosy i pocałował za uchem. – Teraz trochę popracuję, a potem zajmę się tobą – w jego głosie brzmiała prowokacja i zapowiedź dalszej gry.

– A nad czym ty tak właściwie pracujesz po knajpach? – podchwyciła temat.

– Opowiem ci w domu – obiecał.

– Nie dosiądziemy się do nich? – spytała Aneta po chwili, gdy Olga wróciła do darta.

– Robią jakieś interesy. Raczej nas tam nie potrzebują.

– Szkoda – Aneta była zawiedziona. – Ten pod ścianą jest całkiem przystojny.

– A kelner? – spytała rezolutnie Olga.

Aneta nieustannie rozglądała się za miłością życia, do tego stopnia, że nikt ze znajomych nie brał już tego na serio. Stale jej się ktoś podobał, ale rzadko zawierała bliższe znajomości, bo w gruncie rzeczy odważna była tylko na odległość.

Po dziesiątej panowie wciąż prowadzili biznesowe rozmowy, a dziewczyny miały już dość i rozmów, i alkoholu. Aneta zamówiła taksówkę i pojechała do domu, Olga zaś cierpliwie czekała na powrót z Jackiem. Najpierw na chwilę przysiadła się do jego stolika, ale znudzona, postanowiła skusić się na jeszcze jedną lampkę wina. Nie czekając na kelnera, wyszła z mrocznej sali i zasiadła na hokerze przy barze. W restauracji było już prawie pusto, kelnerzy krzątali się, dyskretnie sprzątając i szykując salę na kolejny dzień.

Olga miała ochotę odpocząć na własnej kanapie, marzyły jej się prysznic i rozmowa z Jackiem. Nie wiedział nawet, jaki miała nieprzyjemny dzień w pracy, musi mu się wyżalić i wtulić w niego. Zatopiona w myślach, nie zauważyła, kiedy wyszli ostatni goście. Już tylko na Jacka i jego kolegów czekali zniecierpliwieni kelnerzy i ona. Gdzieś mimochodem usłyszała imię tego, który zwrócił uwagę Anety. Marcin.

„Ładnie” – pomyślała i na dłużej zawiesiła na nim zmęczone spojrzenie. Dostrzegł je i lekko się uśmiechnął, polerując kieliszki.

Wreszcie Olga doczekała się końca interesów Jacka. Mężczyźni opuścili restaurację, rozchodząc się w różne strony. W środku pozostał tylko Jacek i ona.

– Chodź, skarbie, zabieram cię do domu. – Podał jej futro i torebkę. – Jeszcze tylko zapłacę twój rachunek.

– Dziś płaciła Aneta. Zapłać tylko za tę lampkę – odparła sennie.

Wyszli z restauracji objęci, nawet nie mając pojęcia, że kelner odprowadził ich wzrokiem.

– Boże, jaki miałam paskudny dzień – poskarżyła się.

– Co się stało? – zapytał Jacek z troską.

W drodze do domu opowiedziała mu z grubsza o planach przeniesienia do Lublina.

– Nic się nie martw – pocieszył ją. – Jesteś najlepsza i bez problemu znajdziesz inną pracę.

Westchnęła ciężko, ale nie skomentowała jego słów. Nie miała ochoty na dalsze wałkowanie tego tematu. Przerobiła go wystarczająco z Anetą.

– A jak tobie minął dzień?

– Świetnie – ożywił się. – Chyba wejdę w spółkę – pochwalił się.

– W jaką spółkę? – spytała zdziwiona. – Masz czas na coś jeszcze?

– Znajdzie się, spokojnie.

– No to opowiadaj – ponagliła go.

Jacek postanowił zainwestować w apteki. Wraz z kilkoma kolegami zrobił biznesplan i doszedł do wniosku, że może być to całkiem dobry sposób na dodatkowy zarobek.

– A to nie jest konflikt interesów? – zastanawiała się Olga. – Ach, właśnie – przypomniała sobie – Aneta znów ma do ciebie prośbę. Mógłbyś? – Podsunęła mu receptę.

– To, co poprzednio? – upewnił się. – Zrobi się. Na jutro będzie miała.

– Kochany jesteś. A co to się dzieje, że ten lek jest taki absurdalnie drogi albo nie ma go wcale?

– Nie wiem, ale postaram się go załatwić.

Jacek całkiem dobrze orientował się w zasadach panujących na polskim rynku farmaceutycznym i wiedział, że kłopoty z dostępnością niektórych specyfików mogą być skutkiem praktyki dumpingowej. Nie chciał jednak niepotrzebnie straszyć Olgi, bo od razu zaczęłaby drążyć, skąd on bierze te leki dla Anety i czy aby na pewno jest to legalne. Oczywiście, że zdobywał je uczciwie, wystarczyły do tego jego dyrektorskie znajomości, zwykłe rozpytanie wśród ludzi z branży, ot i cała filozofia.

Rozdział 4

U Janczarów powolutku wszystko szło ku dobremu. Bronisław przeleżał kilka tygodni w szpitalu, potem jeszcze trochę w domu i wreszcie o kulach zaczął kuśtykać po obejściu. Dopóki był leżący, doglądały go córki i często odwiedzał brat, a kiedy zaczął chodzić, kobiety wróciły do siebie i pozostał jedynie pod opieką Ignacego. Z wizytą zachodzili też czasem sąsiedzi, ale rekonwalescent tak narzekał na swój los, że mało kto odważył się na ponowne odwiedziny.