Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Tom III jest splotem różnych, nieoczekiwanych zdarzeń, które w końcu mogą wywrócić i obrócić w niwecz misterną pracę i wysiłek w odbudowaniu Imperium Morgii przez Cesarzową Karolinę, jej Generała Martę i Łowcę wampirów Iwonę. Nagle do gry wkracza ktoś znacznie potężniejszy od wszystkich czarodziejów, wliczając w to Demona Wzgórz Kaźni. Czy nasi bohaterowie podołają nowemu wyzwaniu, gdy nawet Demon Wzgórz Kaźni ma wątpliwości, czy są szanse na wygranie tego starcia.
Sulteni przeprawiali się do tego świata z gadami, które miały im ułatwić szybkie dotarcie do samego serca Afryki. Olbrzymie gady z trudem przeciskały się przez zbyt mały dla nich portal. Ryczały przeraźliwie, gdy ich ciało ledwie się mieściło, a mimo to były zmuszane do przeciskania się przez ograniczoną przestrzeń. Ryki kolejnych stworzeń trwały nieprzerwanie, bo te, które już były po drugiej stronie ze swoimi jeźdźcami, mimo swobody nadal ryczały przeraźliwie, gdy pod wpływem magii ich uszkodzone bądź połamane kości zrastały się ponownie w jedną całość. Gady, kręcąc się w kółko wokół portalu lub drepcząc tam i z powrotem, niszczyły w swoim zasięgu wszystko, czego nie zniszczyło tornado. Z nie mniej głośnym hukiem pękały kamienne płyty grobów i pomniki. Od uderzeń ogonami rozlatywały się grobowce oraz okoliczne, jeszcze niepołamane drzewa. Poryta długimi szponami ziemia i całe otoczenie sprawiało szokujące wrażenie.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Marek Tarnowicz
ROZBITE IMPERIUM
Tom III
NAABAR
BRAMA FANTAZJI
Redakcja Anna Wołodko Mint Concept
Skład DTP: Joanna Bianga
Projekt okładki: Joanna Bianga na podstawie pomysłu autora
Copyright © by Marek Tarnowicz
Wszelkie prawa zastrzeżone. Przedruk lub kopiowanie całości albo fragmentów książki
jest możliwe tylko na podstawie pisemnej zgody autora.
Wydanie I
ISBN 978-83-66192-13-3
Dziękuję Panu Bogu za wytrwałość.
Niemiec, Moskal nie osiędzie,
gdy jąwszy pałasza,
hasłem wszystkich zgoda będzie
i ojczyzna nasza.
Na to wszystkich jedne głosy:
„Dosyć tej niewoli
mamy Racławickie Kosy,
Kościuszkę, Bóg pozwoli”.
(pominięte zwrotki polskiego hymnu „Mazurek Dąbrowskiego”)
To był wyjątkowy nów. Księżyc był jedynie cieniutką linią i prawie nie było go widać na niemal bezchmurnym niebie. W grobie na cmentarzu zniknęła całkowicie ziemia i błysnęło z tego miejsca mocne światło. Magiczna moc użyta do powiększenia portalu sprawiła, że powstało silne zawirowanie, które wprawiło w ruch warstwy powietrza. Z początku drobiny pyłu i niewielkie fragmenty liści zakręciły się w miniaturowym wirze, lecz kilka sekund później powstało o wiele większe zjawisko atmosferyczne, które poruszyło koronami najbliższych drzew. Wir kręcił się z coraz większą siłą i prędkością, wciągając w siebie coraz rozleglejsze masy powietrza, a tym samym powiększając swoje rozmiary. Powstałe zjawisko zwróciło uwagę obserwatora przed monitorem i zameldował o tym przełożonemu.
– Ogłoś alarm! – krzyknął dowódca grupy uderzeniowej.
Projekt zapoczątkowany przed kilkudziesięcioma dniami przez wampiry mógł być zagrożony, a on pożegnałby się z tym światem szybko i boleśnie, gdyby do tego doszło. Dwa tuziny ludzi wsiadło do furgonetek, które z włączonymi światłami specjalnymi i na sygnale pojechały w kierunku cmentarza.
– Melduj, co widzisz – powiedział dowódca grupy do obserwatora.
– Wir łamie drzewa – usłyszał.
– Dobra. Jak tylko coś się zmieni, od razu…
– Wiatr ucichł – przerwał dowódcy obserwator – i z tego miejsca świeci mocne światło – dodał.
– Przyjąłem. Jestem…
– Ziemia się wokół tego miejsca poruszyła – obserwator przerwał mu ponownie. – Cholera…!
– Co jest?!
– Coś stamtąd wyłazi!
– Co to jest, coś...?!
– Widzę jakiś wielki łeb z otwartym pyskiem!
– Szlag! Możemy nie zdążyć! Poderwij śmigłowce! – padł rozkaz.
Sulteni przeprawiali się do tego świata z gadami, które miały im ułatwić szybkie dotarcie do samego serca Afryki. Olbrzymie gady z trudem przeciskały się przez zbyt mały dla nich portal. Ryczały przeraźliwie, gdy ich ciało ledwie się mieściło, a mimo to były zmuszane do przeciskania się przez ograniczoną przestrzeń. Ryki kolejnych stworzeń trwały nieprzerwanie, bo te, które już były po drugiej stronie ze swoimi jeźdźcami, mimo swobody nadal ryczały przeraźliwie, gdy pod wpływem magii ich uszkodzone bądź połamane kości zrastały się ponownie w jedną całość. Gady, kręcąc się w kółko wokół portalu lub drepcząc tam i z powrotem, niszczyły w swoim zasięgu wszystko, czego nie zniszczyło tornado. Z nie mniej głośnym hukiem pękały kamienne płyty grobów i pomniki. Od uderzeń ogonami rozlatywały się grobowce oraz okoliczne, jeszcze niepołamane drzewa. Poryta długimi szponami ziemia i całe otoczenie sprawiało szokujące wrażenie. Daleko, bo poza zasięgiem gadzich uszu, wystartowały helikoptery. Część wojowników dosiadła swoich wierzchowców. Te pod wpływem czaru zapomniały o bólu, który dopiero co przeszły, i machając mocno błoniastymi skrzydłami, wzniosły się wraz z jeźdźcami w powietrze. Niewielki oddział rozpoczął patrolowanie obszaru, gdzie odbywało się przejście, aby zapobiec ewentualnym atakom. Ci jako pierwsi najpierw usłyszeli, a potem dostrzegli nadlatujące śmigłowce. Pilot jednej z maszyn odpalił rakietę, celując w miejsce, gdzie na cmentarzu emanowała magiczna łuna. Z jakiegoś nieznanego powodu pocisk niespodziewanie zmienił tor lotu i uderzył w cmentarny mur. Potężny huk zagłuszył ryki gadów dochodzące z nekropolii, a wyrzucone siłą eksplozji setki kawałków kamiennych cegieł zasypały najbliższe otoczenie. Kawałki wypalonej gliny niczym odłamki pocisku skosiły wszystko na swojej drodze, niszcząc przy tym kilka najbliższych pomników i groby.
*
Wojownicy krążący nad tym miejscem wyjęli z olstrów przy siodłach metalowe przedmioty do złudzenia przypominające duże kamertony. Śmigłowców jeszcze nie było widać, ale gady już słyszały niepokojący hałas wywołany kręcącymi się z olbrzymią prędkością wirnikami. W tym czasie jeden z roślejszych Sultenów bardziej zorientowany od innych, z czym mają do czynienia, dosiadł swojego latającego wierzchowca. Baraden kierowany zdecydowanymi ruchami, machając błoniastymi skrzydłami, zrobił kilka kroków przed siebie, po czym wzniósł się w powietrze. Krążąc nad cmentarzem, nabierał wysokości. Zanim sulteński czarownik doleciał do krążącego w powietrzu niewielkiego oddziału, pilot śmigłowca odpalił kolejną rakietę. Ułamek sekundy później to samo zrobił pilot drugiej maszyny. Oba pociski pomknęły w stronę portalu, skąd wychodził następny gad. Czarownik coś krzyknął i zrobił gest ręką. Obie rakiety zmieniły kierunek lotu i uderzyły w ziemię daleko przed cmentarzem. Eksplodując, wyrwały z powierzchni ulicy kawałki asfaltu wymieszane z betonem. Gdy lecący czarownik był już w pobliżu swoich ludzi, jeden z pilotów wycelował do krążących nad cmentarzem stworzeń z szybkostrzelnego działka. Okamgnienie później nacisnął spust broni. Seria piętnastomilimetrowych pocisków pomknęła do celu. Lecące z ponaddźwiękową prędkością kule uderzyły z precyzją w Baradena i jeźdźca. Ciężko ranne stworzenie ryknęło głośno z bólu i strachu, po czym runęło w dół. Podczas spadania przez sekundę było nadal ostrzeliwane, a gdy uderzyło łbem w cmentarny mur, było już martwe. W nieco lepszym stanie był jeździec. Trafiły go co prawda dwa pociski, lecz szczęśliwie dla niego przebiły jedynie mięśnie tuż nad pachą prawej i lewej ręki. A dzięki temu, że Baraden upadł na brzuch, nie odniósł żadnych innych obrażeń. Sulten z trudem się odwiązał od siodła. Zsunął się z niego i stanął na nogach. Od dowodzącego nimi czarownika zależało, czy wróci na swój świat, czy też poleci z pozostałymi dalej. Nie mając wyjścia, ruszył wolno na teren nekropolii. Po trafieniu stworzenia piloci śmigłowców rozdzielili się, bowiem gady rozpierzchły się na wszystkie strony. Zaczęło się polowanie.
– Co ty do cholery robisz, Omega Jeden?! – zawołał operator. – Twoim zadaniem jest zniszczenie portalu! – powtórzył rozkaz.
– To jest niemożliwe. Jakimś sposobem strącają wystrzelone pociski – poinformował wywołany pilot.
– Masz zniszczyć portal, Omega Jeden, a ty, Omega Dwa, zabij je wszystkie – polecił operator.
– Zrozumiałem – potwierdził pilot pierwszego śmigłowca.
– Zrozumiałem – potwierdził drugi pilot.
Każdy z nich zajął się wykonaniem swojego zadania. Pilot Omegi Jeden miał blisko do celu. Zrobił skręt, gdy nagle helikopter wpadł w ledwie wyczuwalną wibrację. Kiedy wychodził ze skrętu na prostą, pchnął lekko drążek, aby wycelować rakiety w oświetlającą wszystko łunę portalu, lecz maszyna zaczęła drżeć na tyle mocno, że miał problem z utrzymaniem na celu celownika. Ułamek sekundy później z instalacji elektrycznej przez szczeliny zabudowanego pulpitu zaczął się wydobywać dym.
– Baza! Mam problem – zameldował przez radio. – Instalacja mi się smaży.
– Strzelaj, do cholery! – krzyknął operator.
– Ale… – Przerwały mu wydobywające się ze szczelin języczki ognia.
– Na co czekasz?!
– Mam pożar na pokładzie! Wracam do bazy! – wykrzyknął, sięgając jednocześnie po gaśnicę.
Zanim uruchomił gaśnicę, coś za jego plecami głośno strzeliło, a wraz z tym stracił możliwość sterowania śmigłowcem. „Szlag trafił hydraulikę!”, przemknęło mu przez myśl.
*
Sulteński czarownik po strąceniu pierwszego śmigłowca, który spadł na niezbyt odległy od nekropolii las, skierował swojego gada w kierunku, gdzie poleciała druga maszyna. Z daleka doleciały do tego miejsca dźwięki jadących na sygnale pojazdów. Sulten zwrócił głowę w tamtym kierunku. Gdy ocenił, że w tej chwili nic im nie grozi z tamtej strony, poleciał dalej. Tymczasem ludzie w autach już zdążyli poznać sytuację od operatora z centrum dowodzenia.
– Zakładać noktowizory i po wyjściu z wozów strzelać do wszystkiego, co się rusza – rozkazał dowódca grupy uderzeniowej.
Wszyscy przyjęli to bez żadnych zastrzeżeń. Niespodziewanie w pierwszą furgonetkę trafiło potężne wyładowanie energetyczne. Kula oślepiającego światła odbiła się od dachu pojazdu i spadła na ziemię, gdzie eksplodowała, rozlewając się w energetyczną kałużę wypełnioną wyładowaniami energetycznymi pełgającymi po jej powierzchni. Na szczęście nie stanowiło to zagrożenia dla pozostałych pojazdów jadących z tyłu. Płynna energia dopłynęła do krawężnika i straciła swój pierwotny impet, rozpływając się wzdłuż niego. Nim auta przejechały kolejnych kilkadziesiąt metrów, uderzyły w nie już nie pojedyncze takie same pociski, a po kilka naraz. Na dwóch pojazdach energetyczne pociski eksplodowały, rozlewając się po karoserii. Efekt był natychmiastowy, bo okamgnienie później, gdy tylko otworzono drzwi i ludzie zaczęli wyskakiwać ze środka, kolejno zaczęły wybuchać zbiorniki z paliwem. Ci, którzy nie odnieśli obrażeń, ukrywali się za dostępnymi w tym miejscu osłonami, szukając wzrokiem napastników. Wkrótce po ich zlokalizowaniu rozległy się wystrzały. Krótkie serie przeszyły powietrze w drodze do słabo widocznych w powietrzu celów. Z oddali doleciał do nich huk potężnej eksplozji. To wybuchły zbiorniki z paliwem drugiego śmigłowca, który rozbił się na ziemi. Z różnych miejsc zaczęło też dolatywać do grupy uderzeniowej głośne wycie oraz groźne powarkiwanie.
– Uwaga! Zbliżają się wilkołaki! – dowódca poinformował wszystkich podwładnych.
Z góry uderzyły w ich pozycje kolejne energetyczne pociski. Eksplodowały na osłonach, a niektóre daleko od nich. Ogólny hałas spowodowany walką zagłuszył ryki Baradenów nadal przeciskających się przez portal.
*
Iwona szła zaintrygowana odgłosami walki po drugiej stronie cmentarza, gdy doleciał do niej ryk dochodzący z samego centrum nekropolii. Odniosła wrażenie, a niezmiernie rzadko się myliła, że miało to miejsce w bezpośredniej bliskości portalu, który otworzył Ósmy. Stamtąd też dochodził blask łuny. Momentalnie stanęła w miejscu. Nagle z ciemności wyłonił się obrzydliwy łeb olbrzymiego stworzenia. Rozdzierający uszy ryk uderzył w nią z całą swoją siłą.
W tym samym ułamku sekundy otworzyła swoje oczy. Trwała przez chwilę w bezruchu, analizując wizję. „Sulteni przechodzą przez portal”, przemknęło jej przez myśl. Błyskawicznie stanęła na nogach, gotowa do natychmiastowego działania. Chwyciła oparty o bok fotela miecz i ruszyła do przedpokoju. Zanim dotarła do drzwi, stwierdziła, że sama niczego nie zwojuje. Potrzebne były większe siły, a te były w Morgii. Musiała się tam udać. Zawróciła do wieszaka w przedpokoju, gdzie wisiał pokrowiec na wędki i włożyła do niego katanę. Zdjęła wiszący obok pokrowca skórzany płaszcz z kapturem i założyła go na siebie. „Klucze”, przypomniała sobie. Uderzyła ręką w kieszeń. Zabrzęczały cicho i metalicznie. Ślusarz, którego za każdym razem prosiła o wymianę zamków, zaczął już z niej żartować. Dla bezpieczeństwa zamknęła drzwi na oba zamki, nie wychodząc z mieszkania. Potem otworzyła sobie portal do obozowiska pod zamkiem w Morgii. Karolina wzmocniła czar osłaniający całą lewitującą budowlę i teraz oprócz Cesarzowej nikt nie był w stanie dostać się dzięki magii bezpośrednio do wnętrza. Tuż przed portalem mignęła jej sylwetka wojownika. Gdy przeszła na drugą stronę, stanęła niespodziewanie dla samej siebie w samym centrum maszerującego oddziału. Jeden z olbrzymich wojowników nie zdążył się zatrzymać i potrącił ją na tyle mocno, że dziewczyna się zatoczyła i wpadła na innego idącego obok. Całe zamieszanie nie uszło uwadze Orth Ze.
– Stój! – wrzasnął niemal tak głośno, jak ryczy Rhalg.
Wojownicy momentalnie zamarli w bezruchu.
– Oczy wam wyłupię, ślepcy! – krzyknął. – Oficera nie widzicie! Cały odział ma mieć dodatkowe ćwiczenia! – wydał rozkaz dziesiętnikom. – Pani im wybaczy... – Podszedł do zaskoczonej Iwony, roztrącając na boki wojowników z karnej kompanii. – ...bo inaczej musiałbym ich na pal powbijać.
– Ale to…
Orth Ze patrzył na nią uważnie, jakby na coś czekając.
– Wybaczam, dowódco – powiedziała, siląc się na chłód. – Chciałabym przejść.
– Przejście! – wrzasnął Morgianin. – Dokąd, pani, idziesz? – zapytał zaraz potem.
– Do miejsca powiadamiania.
– Dziesiętnik, do mnie!
Przejściem, które zostało zrobione dla Iwony, przybiegł podoficer.
– Odprowadzisz oficera do dzwonu i zadzwonisz – rozkazał Orth Ze.
– Rozkaz, dowódco! – Dziesiętnik uderzył się zaciśniętą dłonią w pancerz na piersi.
– Oddział, salut! – wrzasnął dowódca.
Wojownicy niczym automaty unieśli jednocześnie prawe ręce zaciśnięte w pięść i uderzyli nimi w pancerze na piersi. Rozległ się ogłuszający, metaliczny huk, który poniósł się przez równinę. Iwona zgodnie z zasadami również uderzyła się pięścią w pierś i skinęła Orth Ze głową. Zaraz potem z dziesiętnikiem za plecami ruszyła w kierunku punktu powiadamiania.
*
Wysłany z fortecy Rhalg z Gwardzistą z osobistej Gwardii Cesarzowej zabrał ją na górę. Zeskoczyła na dziedziniec przed stajniami dla tych gadów. Uniosła rękę w geście podziękowania i ruszyła w stronę wejścia. Po chwili kroczyła korytarzami w kierunku komnaty Karoliny. Gdy tam dotarła, czekał na nią Kre Za.
– Cesarzowa jest na naradzie – poinformował ją.
– Muszę się z nią pilnie widzieć. Prowadź – powiedziała.
– Co mam powiedzieć?
– Sulteni przedostają się do naszego świata.
Spojrzał na nią z zaskoczeniem, ale nie skomentował tego, co powiedziała. Zeszli schodami dwie kondygnacje. Doszli do olbrzymich drzwi sali, gdzie odbywały się narady. Kre Za skinął głową jednemu ze stojących tu Gwardzistów.
– To pilne – powiedział.
– Wejdź – padła krótka odpowiedź.
Dziesiętnik wszedł. Nie było go przez krótką chwilę. Drzwi się otworzyły i z daleka Marta zawołała Iwonę do środka.
– Witajcie – powiedziała dziewczyna, gdy weszła. – Cesarzowo... – Skinęła Karolinie głową z szacunkiem.
– Ten cmentarz... – powiedziała Karolina domyślnie.
– Tak. Miałam wizję w czasie rzeczywistym. U nas jest teraz noc – powiedziała – a do tego nów – dodała.
– Powinnam go była zamknąć dawno temu. Dużo ich?
– Nie wiem, ale przechodzą z wielkimi gadami. Latającymi – uzupełniła.
– Gdzieś się wybierają i chyba wszyscy wiemy gdzie – powiedziała Cesarzowa.
– Chyba właśnie tam. Ciekawe, ile czasu może im zająć przelot do tamtego miejsca? – zapytała głośno Marta.
– Pani, czy sprawa waszego świata jest ważniejsza niż Morgia? – zapytał jeden z generałów.
– Teraz mamy jednego wroga, Demona z Wzgórz Kaźni, i jego sprzymierzeńców – zaczęła Karolina. – Lecz gdy Sulteni zdobędą to, co mają wampiry… będziemy mieli o wiele większe problemy i nie wiem, czy przetrwamy. Zatem, generale, sam sobie odpowiedz.
– Ustalcie resztę bez nas. Będziemy w świątyni – powiedziała Marta, patrząc na Karolinę.
Ta skinęła głową przyzwalająco.
– Trzeba powiadomić Bogdana – powiedziała Iwona.
– Kroth Zag tego dopilnuje – odpowiedziała Cesarzowa. – Chodźmy. – Wyjęła zza pasa Heka i Nechacha.
W sali obok otworzyła portal i przeszły na drugą stronę bezpośrednio do Świątyni Siedmiu Kopuł.
*
Atakowani z powietrza ludzie oddziału specjalnego usiłowali uniknąć zagłady. Oczekiwana pomoc mimo zapewnień nie nadjeżdżała, a im zaczynało brakować amunicji. Teraz nawet nie było łączności z bazą, bo zakłócały ją energetyczne pociski, które eksplodowały jeden po drugim, a powstałe kałuże płynnej energii rozświetlały okolicę, pokazując każde zajęte przez nich stanowisko obrony. Mimo że się przegrupowali, tworząc gniazdo oporu, to i tak zostało ich tylko sześciu. Ostrzeliwali każdy punkt w górze, który wydawał im się celem. Nagle wysoko nad nimi zaryczał z bólu po trafieniu jeden z gadów. Ten, który tego dokonał, zdjął w końcu przeszkadzające mu z powodu łuny światła gogle noktowizyjne i strzelił z precyzją w miejsce, skąd doleciał do niego ryk stworzenia. Przeliczył się, bo nie trafił w cel tak, jak zakładał, lecz śmiertelnie ranne stworzenie nie utrzymało się zbyt długo w powietrzu i runęło w dół. Spadło nieopodal nich, bo na dach ostatniego z samochodów, a w zasadzie na dogasający wrak. Głośny huk miażdżonej blachy zagłuszyło nieoczekiwane wycie z ponad tuzina wilkołaczych gardeł. Spoza obszaru objętego łuną zostały wystrzelone strzały. Wilkołaki, mające zdecydowanie lepszy wzrok, wyłowiły z otoczenia najbliższy cel, a był nim jeździec. Usiłującego się uwolnić do końca z uprzęży jeźdźca przeszyły wystrzelone przez nie strzały i zawisł martwy w siodle. Inny Baraden ryknął długo i przeciągle, gdy przelatywał nad tym miejscem, po czym zmienił kierunek lotu. Zaraz potem kolejny tuzin strzał wystrzelonych w jego stronę przeszył ze świstem powietrze. Z daleka było słychać wycie kolejnych wilkołaków sadzących olbrzymie susy, aby dobiec do tego miejsca na czas.
– Przejdźmy na drugą stronę i zróbmy z tym porządek – powiedziała Iwona, nieco podekscytowana walką widzianą w energetycznej przestrzeni kolumny.
– W żadnym wypadku – wtrąciła Marta. – My nie wiemy, gdzie jest tamta świątynia, a oni wiedzą. Niech robią swoje, a my będziemy ich obserwować – dodała.
– To ma sens – zgodziła się Karolina. – Ale możemy zrobić nieco więcej – uśmiechnęła się. – Egipt będzie dobrym miejscem, aby to zacząć.
– Co masz na myśli? – zapytała Iwona.
– Wyślę ciebie i Bogdana, abyście rozpuścili w tamtym środowisku wilkołaków pogłoski, że lecą tam Sulteni.
– Niezły pomysł. Zanim tam dolecą, będzie na nich czekał całkiem spory komitet powitalny – pokiwała głową Iwona.
– I to niejeden – powiedziała Marta. – Wampiry też są tym zainteresowane – dodała. – A my posprzątamy, jak już będzie po wszystkim. Wyznacz kilku mnichów, aby ich obserwowali dzień i noc.
– Tak zrobię. Marta, masz trochę złota? – zapytała Cesarzowa.
– Oczywiście. Jestem w każdej chwili gotowa, aby przekupić kogoś od ręki – potwierdziła zapytana.
– Daj Iwonie. Tylko dziewczyno, rozejrzyj się, ale nic nie rób sama. Za dzień lub dwa wyślę Bogdana.
Użyła teraz Heka i Nechacha, aby skierować obraz w magicznej kolumnie w inne miejsce na ziemi.
– Kair może być?
– Świetnie. Byłam tam raz – powiedziała Iwona. – Znam fajny hotelik.
– To przechodź. Niedługo będzie świtać. Pamiętaj… Nie ryzykuj niepotrzebnie – przypomniała jej Karolina.
– Dobrze – obiecała dziewczyna i przeszła na drugą stronę, stając na zasypanej piaskiem ulicy.
*
Dwadzieścia pięć gadów z Sultenami w siodłach na grzbietach tuż przed świtem wylądowało w górnych partiach gór. Dowodzący nimi czarownik wybrał do tego celu najbardziej odludne z możliwych miejsce. Nie stać ich było na utratę kolejnych wojowników. Tych, co zginęli, spalił na popiół wraz z martwymi gadami, aby utrudnić identyfikację, kto przeszedł przez portal. Przeczekali cały dzień, aby dać stworzeniom wytchnienie. Czarownik co prawda zdawał sobie sprawę, że mogą być obserwowani przez wilkołaki, lecz ignorował to, wiedząc, że zgubią ich, gdy będą przelatywać nad morzem oddzielającym oba kontynenty. Asses miała rację, gdy stwierdziła, że przed tą wyprawą powinien poznać trochę ten świat. Teraz było zdecydowanie łatwiej. Otoczył całe obozowisko czarem maskującym, zmieniając całkowicie rozległy teren, chociaż nadal jakoś przypominał miejsce, na którym wylądowali. Wycie wilkołaków ucichło w momencie, gdy przelatywali nad postrzępionymi szczytami gór. Wojownicy spętali Baradenom skrzydła, aby w razie ataku nie odleciały, i zasiedli do posiłku. Gady węszyły w powietrzu, czując mięso, ale były cicho, bo w tym momencie nie czuły jeszcze głodu. Gdy zakończyli posiłek, wszyscy poza dwoma strażnikami ułożyli się do snu, a ci dwaj obchodzili obozowisko. Wilkołaki co prawda straciły kontakt wzrokowy z Sultenami, lecz mimo to z uporem zakodowanym w ich umysłach forsowały szczyty górskie bądź cały czas biegnąc, omijały je, skracając sobie drogę, o ile to było możliwe. Na godzinę przed zmierzchem jeden z nich natknął się na magiczną osłonę. Węsząc w powietrzu, przysiadł na szczycie przyczajony za kamienną osłoną. Na razie nie wyczuwał żadnych obcych zapachów, lecz było to spowodowane kierunkiem wiejącego wiatru. Nisko przy skale ruszył grzbietem górskim przed siebie, aby dotrzeć do miejsca, gdzie będzie mógł stanąć pod wiatr. Kiedy tak przemieszczał się, schodząc jednocześnie w dół, niespodziewanie zwęszył w zmieniającym się wietrze poznany tej nocy zapach. W pobliżu były Baradeny. Pamiętał porażkę, którą ponieśli w starciu z Sultenami, i kombinował, co mu się bardziej opłaci, bezpośredni atak czy też zwołanie pobratymców. Podjął decyzję, gdy do jego uszu doleciał dźwięk zakładanej uprzęży. Zdjął z pleców łuk i z łbem tuż przy skale ruszył w kierunku zapachu gadów. Niespodziewanie dla samego siebie bez problemu przeszedł na drugą stronę magicznej osłony. Trzysta metrów od niego Sulteni zakończyli właśnie zakładanie uprzęży i zaczęli wsiadać na gady. Wilkołak założył strzałę na cięciwę i z głośnym rykiem, aby spłoszyć gady, rzucił się w ich kierunku. W pięć sekund pokonał ponad połowę drogi, po czym gwałtownie przystanął, naciągając jednocześnie cięciwę broni. W następnym momencie wystrzelił strzałę. Celował w Sultena siedzącego już w siodle i wiążącego rzemienie, które zabezpieczały przed spadnięciem. Ten jednak zdążył zrobić unik i pocisk minął go, nie trafiając w cel, i poleciał dalej. Kilkanaście metrów dalej jeden z gadów uniósł właśnie łeb i strzała trafiła go tuż nad okiem. Odbiła się nieszkodliwie od grubej łuski i spadła na skałę. Wilkołak zdążył nałożyć drugą strzałę i wystrzelił ponownie. Tym razem celował zdecydowanie niżej, lecz znów nie miał szczęścia, silniejszy podmuch wiatru z góry zmienił lot na jeszcze niższy i pocisk utkwił w łęku siodła, wbijając się głęboko, ale znów nieskutecznie. Sulteni wyciągnęli z olstrów swoją broń i energetyczne pociski przeszyły powietrze z głośnym sykiem. Wilkołak odskoczył w bok przed pierwszym z nich, zakładając następną strzałę. Gdy tylko opadł na ziemię, musiał zrobić to samo przed drugim sulteńskim pociskiem. Odskakując z tego miejsca, strzelił. Nieoczekiwanie na drodze strzały znalazła się jedna z energetycznych kul. Trafiona strzałą, eksplodowała gejzerem wyładowań energetycznych. Trzy Baradeny kierowane energicznymi ruchami przez wojowników ruszyły prosto na intruza, zmuszając go do ucieczki. Wilkołak, odskakując, zdążył wystrzelić z łuku. Tym razem pocisk przeszył bok jednego z jeźdźców, który wrzasnął z bólu. Napastnik ryknął zwycięsko i sadząc długimi susami, pognał w kierunku jadącego z boku Sultena. Na kilka metrów od Baradena odbił się od skały, dobywając w powietrzu szabli. Sulten klepnął mocno w łeb swojego wierzchowca, a ten pochylił posłusznie łeb ku ziemi. Wojownik nabrał powietrza w płuca i wrzasnął. Od potężnego dźwięku zadrgało powietrze, a spadający na przeciwnika wilkołak eksplodował niczym dojrzały arbuz trafiony pociskiem rozrywającym.
*
– Pani, to jest nowa pokojówka. – Ochmistrzyni ukłoniła się Cesarzowej.
Karolina spojrzała na nieco ponad dwudziestoletnią dziewczynę. Była odrobinę wyższa niż pozostałe, a po błysku w jej oczach zrozumiała, że chyba bardziej inteligentna. „Zobaczymy”, przemknęło Karolinie przez myśl.
– Jak masz na imię? – zapytała nową.
– Almena, pani. – Dziewczyna ukłoniła się jeszcze raz, patrząc na zatknięte za pasem Cesarzowej Heka i Nechacha.
– Skąd jesteś?
– Z Karleft, to na południe od miejsca skąd ty, pani… przybyłaś.
Karolina pokiwała głową
– To, co ci powiedziano o twoich obowiązkach, na razie nie uległo zmianie.
– Rozumiem, pani – dziewczyna skinęła głową.
– Oprowadź ją po miejscach, które powinna znać – powiedziała do ochmistrzyni. – Zaczyna od jutra – dodała Cesarzowa, kończąc rozmowę.
– Chodźmy. – Ochmistrzyni ruszyła do drzwi.
Obie kobiety wyszły z komnaty, a Karolina spojrzała na leżące przed nią na stole przedmioty. Każdy był innego rodzaju. Metalowe strzemię, kamień, kawałek kryształu oraz nieduży fragment skóry. Usiłowała sobie przypomnieć, o czym myślała, nim weszła tu ochmistrzyni z pokojówką. Po zastanowieniu wyjęła Heka i Nechacha i wypowiedziała słowa zaklęcia. Kamień uniósł się w powietrze i zamarł w bezruchu. Wypowiedziała to samo zaklęcie, lecz tym razem skierowała Laski na strzemię. Metalowy przedmiot również wzniósł się do góry. Wszystko było tak jak trzeba. Na razie. To samo zaklęcie uniosło kryształ i skórę. Nagle strzemię szybko opadło na stół. Chwilę później zaczęły spadać pozostałe elementy. „Cholera! Jak oni stabilizowali zaklęcie?”, przemknęło jej przez myśl. „Może coś przeoczyłam?”, skonkludowała. Ruszyła do drzwi swojej prywatnej zbrojowni, gdzie trzymała księgę. Otworzyła je, używając skomplikowanej kombinacji szyfrowej przeznaczonych do tego celu widniejących na nich ornamentów. Wzięła księgę i nie zamykając zbrojowni, podeszła z nią do stołu. „Musi być jakiś sposób, bo zamek nie jest jakimś małym kamykiem”, pomyślała o fortecy. Odnalazła kartę z zaklęciem i opisem, jak je wykonać poprawnie. Starożytny język był trudny i wieloznaczny. „Na dobrą sprawę nie znam wszystkich niuansów”, podsumowała w myślach. Nagle rozległo się głuche stukanie do drzwi. Odkąd wzmocniła czary ochraniające lewitującą fortecę, zdjęła Gwardzistów stojących dzień i noc przed jej drzwiami i teraz każdy bez żenady w nie stukał. Po sile odgłosów poznała Bogdana.
– Wejdź – powiedziała.
Inny czar wzmocnił jej głos i przeniósł za drzwi, więc był dobrze słyszalny za nimi. Mężczyzna pchnął ciężkie drzwi i metalicznie zastukały jego pancerne buty na kamieniu w komnacie.
– Wzywałaś mnie – powiedział, wchodząc.
– Iwona jest w Kairze i musisz do niej dołączyć.
– Coś się stało?
– Czyli nie rozmawiałeś z Martą – domyśliła się.
Pokręcił przecząco głową.
– Sulteni przeprawili się do naszego świata i pewnie chcą zdobyć kamienie lub to, co mają gdzieś na pustyni wampiry.
– Co mamy tam robić? – zapytał mężczyzna, patrząc na elementy leżące na stole. – Badasz minerały?
– Musicie zmobilizować wilkołaki, aby ich mocno przerzedziły, nim my wejdziemy do akcji. Sulteni mają skuteczną broń energetyczną i jeszcze jakąś, bo strącili dwa śmigłowce.
– Groźny przeciwnik – pokiwał głową.
– A tu… Próbuję zrobić coś, co starożytni zrobili z tą fortecą. Czyli unieść to wszystko w powietrze – wyjaśniła w odpowiedzi na jego pytanie.
– Ciekawe… ale faktycznie, zamek lewituje niczym buddyjski mnich – pokiwał głową. – Mam tak lecieć?
– Główny kapłan wyśle cię na drugą stronę – potwierdziła.
– Jak ci idzie? – Wskazał głową na stół.
– Średnio – wzruszyła ramionami.
Wypowiedziała zaklęcie i strzemię uniosło się w powietrze. Potem to samo zrobiła z pozostałymi elementami. I dokładnie tak jak poprzednio wszystkie w określonej kolejności spadły po chwili.
– My też możemy… – nie dokończył.
– Raczej nie. Zamek tak wisi od tysiącleci.
– Mimo wszystko i tak ciekawe… antygrawitacja – powiedział Bogdan.
– Muszę nad tym popracować. – Karolina westchnęła smętnie.
– Wykombinuj też czar identyfikujący ludzi przed drzwiami – zasugerował.
– Po co?
– Mało było zamachów? Chociaż Gwardziści byli bardzo dobrym rozwiązaniem. No i byli zawsze pod ręką, jak to się mówi.
– Poradzę sobie.
– Karolina... – Spojrzał na nią wymownie.
– Marudzisz jak Marta.
– Demon… zresztą… chyba nie tylko on, pewnie czeka na okazję.
– Dobra – znów westchnęła. – Pogrzebię za czymś takim – obiecała.
– I popracuj nad tym. – Wskazał głową na stół.
– Spodobało ci się?
– Nie musiałbym używać napędu – zaśmiał się, wychodząc.
*
Bobi spadł na drzewa w środku tropikalnej dżungli niemal w samo południe. Na szczęście oparzenia, których doznał, nie były groźne, bo krótko przebywał w powietrzu bezpośrednio wystawiony na promieniowanie słoneczne. „Szybko się zagoją”, ocenił, siedząc w cieniu drzewa o gęstych liściach na licznych konarach.
– Tamto miejsce to skarbnica ciekawostek – skomentował półgłosem to, co zobaczył w świątyni. – Gdybym tylko mógł tam wrócić – westchnął.
Najpierw jednak musiał się zorientować, dokąd trafił. Rodzaj roślinności wskazywał, że nie było to żadne miejsce na ich świecie. Przynajmniej on takiego nie znał. Na potwierdzenie swoich domysłów włączył urządzenie, jakie miał na przedramieniu, aby zlokalizować swoje położenie. Nie było odczytu. „Więc i nie ma tu satelitów GPS”, skonkludował w myślach. Bez względu na wszystko, i tak był uziemiony pod tym drzewem aż do zachodu słońca. Oparł się plecami o pień i zamknął oczy. Miał okazję do dłuższej drzemki. Dość szybko zapadł w lekki sen, co nie znaczyło, że stracił kontakt z otoczeniem. Jego słuch nieustannie wyłapywał inne dźwięki niż wiatr w liściach, o czym szybko przekonało się coś, co było w połowie podobne do węża, a w połowie do jaszczurki. Stworzenie wypatrzyło wampira znacznie wcześniej, lecz długo czekało, aż zaśnie i straci czujność. Ostrożnie, aby nie zwrócić na siebie uwagi, wspięło się za pomocą swoich sześciu łapek uzbrojonych w ostre pazurki na pień drzewa z drugiej strony, a potem równie wolno przeszło nad głowę ofiary. Gdy wampir nadal nie reagował, skoczyło w dół z zamiarem owinięcia się wokół jego szyi, aby na koniec zatopić w jego ciele swoje kły z jadem. Gdy spadało, wampir w okamgnieniu poderwał do góry rękę, wysuwając z niej jednocześnie ostrze. Równie błyskawicznie ciął nim, trafiając bezbłędnie w wężowate cielsko. Trysnęła żółta, lekko fosforyzująca posoka, chlapiąc na niego.
– Szlag! – zaklął, odrzucając od siebie kopnięciem truchło zabitego stworzenia.
„Ciekawe, jak to będzie nocą”, przemknęło mu przez myśl. W krzakach, gdzie spadły obie części stworzenia, coś się zaczęło dziać. Odgadł, że to jakiś inny chętny na darmowy posiłek właśnie rozpoczął ucztę. Zdecydował, że lepiej mu będzie gdzieś na gałęzi i wskoczył na jedną z nich. Znalazł sobie miejsce, gdzie był pewien, że przed zachodem słońca nie dotrze tu światło. Ponownie zamknął oczy i zapadł w drzemkę.
*
Siedziała w hotelu drugiej kategorii i patrzyła na ulicę przez okno. Celowo wynajęła pokój z widokiem na skrzyżowanie oraz ulicę. Była ciekawa, czy ktoś nie będzie obserwował hotelu, a skrzyżowanie było do tego celu najlepsze. Osoba, z którą kiedyś miała kontakt, już nie mieszkała pod znanym jej adresem. Zastanawiała się, co robić w tej sytuacji. W sumie została jej jedna opcja. Udać się nocą na peryferie miasta, aby odszukać jakiś zrujnowany budynek, których nie brakowało, a w nim wilkołaka. To było najprostsze. Trudniejsze było przekonanie go, aby na początek jej nie zabił, bo ona musiałaby to zrobić pierwsza. „Jak potem przekonać trupa, że mam coś do powiedzenia?”, westchnęła w duchu. „Ciężko będzie, o ile w ogóle wykonalne”, skonkludowała w myślach. „Żeby coś mieć… jakiś dowód”, kolejna myśl przemknęła jej przez głowę.
– Nie ma co czekać – powiedziała półgłosem do siebie, wstając.
Założyła na ramię pokrowiec z mieczami i wyszła z pokoju. Przed hotelem było pusto, więc wróciła do recepcji, aby zamówić taksówkę.
– Kończę zmianę, to podwiozę panią – zaoferowała pomoc dziewczyna z recepcji. – Proszę tylko zaczekać pięć minut, aż przekażę zmianę koledze – uśmiechnęła się.
– To poczekam na zewnątrz – uprzedziła ją Iwona i wyszła.
Faktycznie czekała około pięciu minut. Dziewczyna wyjechała z parkingu dla personelu i zatrzymała auto tuż przed nią. Otworzyła od środka drzwi.
– Proszę wsiadać – zaprosiła Iwonę do samochodu.
Zdjęła pokrowiec z ramienia i wsiadła, kładąc go pomiędzy swoimi nogami.
– Dokąd? – zapytała dziewczyna.
Iwona podała nazwę dzielnicy, która graniczyła z miejscem, gdzie była przed trzema laty.
– To trochę niebezpieczne miejsce – skomentowała recepcjonistka, spoglądając dyskretnie na Iwonę.
Auto ruszyło.
– Szukam znajomego. Sąsiedzi powiedzieli, że niedawno się przeprowadził i być może właśnie tam – wytłumaczyła kłamstwem. – Proszę się nie obawiać… Zresztą… – Włożyła rękę do kieszeni i wyjęła zwitek banknotów.
Bez wahania wyjęła jeden o największym nominale i podała dziewczynie.
– No co pani…
– Weź, proszę. Wszystko dzisiaj kosztuje… Poza tym za taksówkę i tak musiałabym zapłacić. Chyba nawet więcej niż to. – Udała, że nie wie, ile to kosztuje.
– Nie mogę. – Dziewczyna pokręciła przecząco głową.
Iwona uśmiechnęła się i otworzyła schowek w desce rozdzielczej przed sobą. Położyła w nim banknot i zamknęła go.
– Jesteś po pracy… więc nie widzę problemu – powiedziała do niej. – Długo mieszkasz w tym mieście? – zapytała.
– Od urodzenia. Dobrze pani mówi po arabsku. Skąd taka znajomość języka? – zainteresowała się dziewczyna.
– Nauka języków to moje zamiłowanie. Znajomy tu wyjechał… więc była okazja. Zresztą przydało się dzisiaj. Szukał wyznawców Seta – powiedziała, spoglądając na dziewczynę kątem oka.
Ta nie zareagowała.
– Nie słyszałam o czymś takim. – Popatrzyła zaciekawiona na Iwonę. – I znalazł?
– Nie mam pojęcia… Kontakt nam się urwał.
– I dlatego pani przyjechała – domyśliła się.
– Jego rodzina prosiła… Mam akurat urlop, więc… – Wzruszyła ramionami. – U nas jest już chłodno, a tu słońce. – Uśmiechnęła się, zerkając w boczne lusterko.
Nikt za nimi nie jechał. Przynajmniej tego nie dostrzegła.
– O! Tu proszę się zatrzymać – poprosiła Iwona, poznając ulicę z domami.
– Nie ma sprawy. Życzę powodzenia w poszukiwaniach. – Samochód stanął. – Mogę po panią przyjechać. – Recepcjonistka czuła się zobowiązana z powodu sumy, jaką dostała.
– Dziękuję, ale proszę wypocząć. – Iwona uśmiechnęła się do niej. – To ja jestem na urlopie, a pani pewnie idzie jutro do pracy. – Otworzyła sobie drzwi. – Dziękuję – powiedziała i wysiadła.
*
– Gdzie byłaś tak długo? – Ochmistrzyni była niezadowolona.
– Zapatrzyłam się na widok za oknem – powiedziała nowa pokojówka Cesarzowej. – Nigdy czegoś takiego nie widziałam – westchnęła.
– Przyszłaś tu na służbę – przypomniała jej.
– Wiem, ale…
– Kroth Zag nie lubi, jak ktoś bez powodu chodzi po zamku. Złapie cię na tym i w najlepszym razie stracisz pracę – ochmistrzyni ostrzegła młodą kobietę.
– Myślałam, pani, że ty tu… decydujesz.
– On jest dowódcą Gwardii i odpowiada za bezpieczeństwo. O ile nie wrzuci cię do lochu, to każe zwolnić… I tak się stanie. Zapowiadasz się dobrze, więc… nie zaprzepaść tego – uprzedziła.
– Będę o tym pamiętała, pani. – Pokojówka się ukłoniła.
Ochmistrzyni popatrzyła na nią.
– Nie musisz mi się kłaniać. Szacunek okazuj Cesarzowej – powiedziała. – Mimo że sprawuje rządy w całym Imperium, jest lepsza niż niejedna… Pamiętaj… Obowiązki. A na podziwianie widoków masz jeden dzień na siedem – przypomniała.
– Będę pamiętała pani. – Chciała się ukłonić, lecz zreflektowała się i nie zrobiła tego.
– Zajmij się obowiązkami – poleciła ochmistrzyni i wyszła.
Dziewczyna stała chwilę, myśląc nad czymś, po czym wyjęła z szafki wypraną pościel na łoże Cesarzowej oraz jej garderobę. Na metalowe naczynie przypominające patelnię z rączką zakrzywioną do góry wygarnęła z paleniska rozżarzone węgle. Otworzyła pojemnik na wodę, a zza dekoltu wyjęła niewielką buteleczkę. Dodała do wody odrobinę zawartości z buteleczki.
*
Karolina schodziła z Kroth Zagiem olbrzymimi schodami w głąb fortecy. Oboje trzymali rozświetlające ciemności Xatrony.
– To jest, pani, najniższy poziom zamku – oznajmił dowódca Gwardii.
– Co tam jest? – zapytała, pokazując niknący w ciemnościach korytarz.
– Lochy.
– Ostatnio puste – uśmiechnęła się.
– Na twój rozkaz, pani.
– A tam? – pokazała drugi koniec korytarza.
– Tam nie ma nic. Kończy się nieociosaną skałą.
– To zaczniemy tam. – Ruszyła w stronę przeciwną do lochów.
Po drodze uważnie oglądała ściany i podłogę. Do sufitu miała zbyt wysoko, aby mogła dostrzec szczegóły.
– Czego szukamy, pani?
– Nie mam pojęcia… Ale gdybyś dostrzegł jakieś szczeliny w ścianach, na podłodze lub w suficie, to mi powiedz.
– Wyślę tu ludzi, to sprawdzą stopa po stopie.
– Nie wątpię w ich spostrzegawczość, ale zrobię to sama za pomocą Lasek. – Położyła rękę na jednej z nich.
Liczyła na to, że jeżeli użyto tu magii, to Heka i Nechacha na nią zareagują.
– Zrobimy tak… Ty patrzysz na prawą stronę, a ja na lewą – zdecydowała.
Doszli do końca korytarza i nic nie wskazywało na to, że coś tu ukryto. Przystanęła, aby sobie uzmysłowić, w którym są miejscu. Zorientowała się, że pod nogami mają jakieś sto metrów skały. „Czyżby jednak jakaś dziwna anomalia, a nie magia?”, przemknęło Karolinie przez myśl.
– Wiesz może, co tu miało być? – zapytała dowódcę Gwardii.
– Nie znam zamysłów budowniczych zamku, pani.
– Są jakieś zapiski z okresu budowy?
– Trzeba sprawdzić w archiwum.
– A co mówią legendy? O właśnie! Co mówią podania?
– Odbyła się ciężka walka pomiędzy Boccorami daleko stąd na olbrzymiej równinie, na skutek której doszło do trzęsienia ziemi. Rozszalała się potężna nawałnica z piorunami, a ta góra eksplodowała. Na niej stał już zamek. Rok po roku wznosił się coraz wyżej, aż Cesarzowa postanowiła go zakotwiczyć łańcuchami.
– Chodźmy na drugą stronę – powiedziała po usłyszeniu legendy. – Ale patrzymy na ściany i podłogę – przypomniała.
– Oczywiście, pani.
– O co poszło Boccorom?
– O klejnoty.
– Klejnoty?
– Magiczne klejnoty i władzę nad nimi.
– Aa – pokiwała głową.
– Takie jak ta bransoleta Iwony – odparła domyślnie.
– Nie znam szczegółów, pani.
Przeszli ponad sto metrów i niczego nie odkryli. Dotknęła ściany w miejscu, gdzie odniosła wrażenie, że kamień jest gorzej obrobiony. Skała ją lekko połaskotała w dłoń.
– A to co? – powiedziała zdziwiona.
Kroth Zag spojrzał na nią zaskoczony, gdyż powiedziała to w języku polskim. Zdawała sobie sprawę, że nie ma co go prosić o sprawdzenie, gdyż Morgianie mieli zdecydowanie grubszą skórę.
– Chodźmy. Sprawdzimy to na drugim końcu. – Wiedziała, że na poziomach mieszkalnych czegoś takiego nie ma.
Zrobili zaledwie dwa kroki, gdy do głowy przyszedł jej pewien pomysł. Dotknęła ściany. Poczuła łaskotanie.
– Podnieś mnie Kroth Zag, chcę dotknąć sufitu – poprosiła.
Olbrzymi wojownik pochylił się i chwytając ją ostrożnie w pasie, uniósł do góry. Mimo to brakowało jej jeszcze ponad metr do stropu.
– Muszę wejść ci na ramiona – stwierdziła i oparła ręce na jego hełmie.
Gdy ją puścił, dzięki swojej olbrzymiej sile wskoczyła na jego ramię. Dotknęła sufitu. Tu łaskotanie było ledwie wyczuwalne. „Czyli coś jest pod podłogą”, skonkludowała w myślach. Zeskoczyła na posadzkę. Wiedziała, że musi szukać tego czegoś w innym miejscu.
*
Iwona stanęła przed budynkiem na samym początku opuszczonej przez mieszkańców ulicy. Ponieważ było jeszcze przed wieczorem i słońce zalewało ulice, widziała pojedyncze osoby przechodzące szybkim krokiem. Miała nadzieję, że nie będzie zmuszona do walki. Ale podświadomie czuła, że to była bardzo nikła nadzieja.
– No to do środka – powiedziała sama do siebie i ruszyła w stronę zrujnowanej bramy.
Mocno skorodowany metal pamiętał chyba jeszcze średniowiecze. Dziewczyna prześliznęła się pomiędzy jej niedomkniętymi skrzydłami i szła dalej, omijając dziury w bruku. Doszła do budynku równie starego, ostatnio remontowanego chyba przed dwoma wiekami. Tu również prześliznęła się pomiędzy uchylonymi drzwiami. Wewnątrz panował półmrok i śmierdziało stęchlizną i odchodami. Westchnęła, po czym weszła dalej, nie licząc jednak na to, że w tym smrodzie wilkołaki nie wyczują zapachu Karoliny i Marty na jej ubraniu. Kopnęła kawałek starej cegły, aby narobić trochę hałasu. Doszła do zrujnowanych i rozpadających się drewnianych schodów. Na ich boku nie było barierki, a prowadziły wysoko. Stanęła na pierwszym stopniu, który zatrzeszczał niemiłosiernie, gdy oderwała drugą nogę, aby ją oprzeć wyżej. Na razie sytuacja nie uległa zmianie. Poprzez trzeszczenie drewna nie doleciał do niej żaden inny dźwięk. Wolno zaczęła wchodzić nimi coraz wyżej. Mimo że z uwagą wybierała miejsca, gdzie mogła bezpiecznie stanąć, to i tak jedna z desek pękła z głośnym trzaskiem pod naciskiem ciężaru jej ciała. „Teraz to tylko głuchy niczego nie dosłyszał”, przemknęło jej przez myśl. Jednak myliła się. Nikt się nie pojawił. Wolno wchodziła coraz wyżej, aż weszła na piętro, rozglądając się z uwagą i nadal nasłuchując. Nie zamierzała stracić życia z powodu nieuwagi.
Okno na końcu korytarza zostało zabite deskami chyba równie dawno, czyli jakieś stulecie temu. Część z nich odpadła i rozleciała się, a pozostałe wolno zamieniały się w próchno, ograniczając dostęp do środka zachodzącemu słońcu. Podłoga skrzypiała tak głośno, że ledwie wyłapywała inne dźwięki. Po jej prawej ręce był pokój. Zwalniając jeszcze bardziej, doszła do otworu, w którym nie było już od dawna drzwi. Jedyne okno pokoju było zamurowane lub tylko przysłonięte starymi cegłami. Nasłuchiwała, ale panowała tu cisza. Przy kolejnym kroku znów zaskrzypiała oskarżycielsko deska pod delikatnym naciskiem. Gdy odgłos ucichł, odniosła wrażenie, że nie do końca tak się stało, gdyż skrzypienie jak na jej wyczucie potrwało zdecydowanie zbyt długo. „Tam jesteś!”, przemknęło jej przez głowę. Instynktownie ustaliła odległość pomiędzy nimi. Ruszyła dalej. Stawiała kroki ostrożnie i z uwagą.
– Wiem, że mnie słyszysz i rozumiesz – powiedziała wolno po arabsku. – Nie przyszłam tu, aby kogokolwiek zabić – powiedziała uczciwie, uważnie nasłuchując.
Nadal panowała niczym niezmącona cisza i nikt jej nie odpowiedział.
– Nie szukam zwady. Mam dla wszystkich waszych klanów ważną informację.
Znów nikt nie odpowiedział, chociaż do wilkołaka przyczajonego kilka metrów dalej powinny dotrzeć jej słowa.
– Możecie odzyskać skradziony klejnot… a do tego dopaść…
Nie dokończyła, gdyż zareagowała wyuczonym odruchem na nieoczekiwany atak z mijanego otworu drzwiowego. Zrobiła unik, odskakując jednocześnie susem w tył. Ostrze dwuręcznego miecza ze świstem przecięło powietrze tuż przed nią. Silnym kopnięciem w jego klingę odrzuciła ostrze dalej od siebie. Stal dźwięcznie uderzyła w starą cegłę muru, wykruszając w niej wgłębienie. Iwona kopnęła jeszcze raz, lecz tym razem w łapę wilkołaka zaciśniętą na rękojeści broni. Lecz on trzymał miecz wystarczająco mocno i nie wypuścił go z niej. Dziewczyna odskoczyła w tył.
– Nie chcę walczyć z wami – powtórzyła głośno i wyraźnie. – Przyszłam z informacją.
Wilkołak, nie zważając na jej słowa, ryknął głośno i porażająco, po czym chwycił obiema łapami za rękojeść. Wolno wyszedł z pomieszczenia, powarkując półgębkiem.
*
– Nie rozumiesz, co do ciebie mówię?! – prawie krzyknęła na całe gardło.
Mimo to nie zareagował.
– Szlag – syknęła przez zęby z irytacją.
Odskoczyła w tył przed sztychem miecza.
– Nie chcę z tobą walczyć! Nie widzisz tego?! Do centrum Sahary leci grupa Sultenów. – Usiłowała go przekonać ostatni raz.
Lecz wilkołak mimo ciasnego korytarza zdołał obrócić miecz i zaatakował ją ponownie. W momencie gdy ostrze spadało jej na głowę, wygenerowała telekinetyczny impuls, który cisnął nim w głąb korytarza. Stworzenie z rozłożonymi łapami, nadal trzymając oręż, który sztychem rysował brudną ścianę, przeleciało w powietrzu kilka metrów i na końcu drogi runęło z hukiem na drewnianą podłogę. Zaraz potem z pomieszczenia odległego o metr za leżącym wyszedł drugi wilkołak. To był ten, którego słyszała. Ten również trzymał w swojej łapie broń. Był nim duży i ciężki bułat.
– Ej, ty! – krzyknęła. – Nie przyszłam tutaj, aby się z wami wadzić! Mam dla was wiadomość! W tym kierunku leci zgraja Sultenów! – krzyknęła. – Zrozumiałeś?!
Ten stał w miejscu i patrzył na nią, jakby analizował to, co usłyszał. Widocznie wyciągnął z tego inne wnioski, niż chciała, gdyż przeskoczył długim susem nad pobratymcem i rzucił się na nią z rykiem. Gdy zrobił następnego susa i był w połowie drogi do niej, dziewczyna wygenerowała niewidzialny cios i posłała go prosto na tamtego, właśnie wstającego.
– Nic tu po mnie – stwierdziła głośno i błyskawicznie odwróciła się w kierunku schodów, którymi tu weszła.
Po kilku szybkich krokach doszła do pierwszego stopnia prowadzącego w dół, lecz tam właśnie wchodził na górę kolejny wilkołak.
– Szlag! – wysyczała półgłosem przez zęby.
Tamte dwa za plecami, rycząc głośno, zaczęły wstawać. Wilkołak na schodach ryknął nie mniej groźnie. Odwróciła się w kierunku tamtych dwóch. Wygenerowała telekinetyczny impuls, powalając ich ponownie na podłogę, po czym ruszyła biegiem w ich kierunku. W międzyczasie skierowała rękę w podłogę, w miejsce tuż przed leżącymi stworami. Tym razem wygenerowany przez nią niewidzialny impuls bez trudu, ale za to z głośnym trzaskiem pękającego drewna zarwał częściowo spróchniałe deski podłogi. Ciężar wilkołaków sprawił, że deski pękły również pod nimi, a one razem z nimi runęły w dół. Rozpędzona Iwona widziała na swojej drodze ziejącą dziurę, w której zniknęły. Dobiegła do miejsca, które powinno ją utrzymać, i odbiła się, skacząc przed siebie. Jeden z wilkołaków poderwał swój łeb do góry i patrząc na nią, ryknął głośno z wściekłości, po czym wyskoczył z impetem w jej kierunku. Ona przelatując nad dziurą opuściła jedną nogę i odbiła się nią od jego łba, jednocześnie ponownie spychając go w dół. Przeleciała w powietrzu ponad trzy i pół metra, lądując na ugiętych nogach za wyrwą. „Uf!”, przemknęło jej przez myśl, gdy deski nie pękły pod wpływem jej lądowania. Z przysiadu zerwała się do biegu. Przed sobą miała ścianę. Skierowała w nią rękę i wygenerowała telekinetyczny impuls. Potężny huk wybijanej dziury w kilkusetletnim murze oznajmił, że właśnie powstało w nim przejście. Za plecami usłyszała groźny ryk. Tuż przed wyrwą w murze chwyciła jedną ręką za wystający zza pleców pokrowiec i zanurkowała w nią z wyciągniętą przed siebie ręką. Za wyrwą zrobiła przewrót w przód, czując na plecach odłamki cegieł rozrzucone na podłodze. Błyskawicznie wstała na nogi i zwróciła się twarzą do miejsca, skąd tu trafiła. W ostatnich promieniach zachodzącego poza budynkiem słońca, a wewnątrz półmroku zobaczyła, jak wilkołak sadzi olbrzymimi susami, zbliżając się coraz bardziej. Wolno, krok za krokiem cofała się, patrząc nieustannie na niego. Stanęła na fragmencie cegły i nogi się pod nią niespodziewanie ugięły. W ostatnim susie wilkołak wskoczył w wyrwę w ścianie.
*
Coś z głośnym brzękiem upadło na podłogę. Dźwięk brzmiał długo, jak w zwolnionym tempie. Wielkie przednie łapy zakończone zabójczymi pazurami wbiły się w drewno podłogi tuż za jej głową. Olbrzymia, rozwarta na ile to możliwe paszcza zawisła tuż nad jej twarzą. Olbrzymie z tej odległości kły wyglądały przerażająco. Z emocji nie czuła zabójczego wyziewu smrodu wydobywającego się z niej i opływającego jej głowę. Z kłów spłynęła ślina, kapiąc dziewczynie na policzek. Jakiś dziwny paraliż ogarnął jej ciało. Nie miała siły ani woli i nie była w stanie użyć w tym momencie bransolety, aby pozbyć się stwora. Wilkołak, warcząc głośno, patrzył prosto w jej oczy. Ona również patrzyła w jego, niczym zahipnotyzowana.
– Sulteni tu lecą – wyszeptała wolno, ale wyraźnie.
Wilkołak patrzył nadal, jakby jej nie słyszał. Ryknął prosto w jej twarz i uniósł łeb, aby zadać cios łapą i wysuniętymi z niej pazurami. Nagle coś trafiło w jego olbrzymi, kudłaty łeb z taką siłą, że niemal całego poderwało go w powietrze. Okamgnienie później opancerzona stalą stopa trafiła go w porośniętą sierścią klatę i stwór, rycząc porażająco, przeleciał w powietrzu odległość dzielącą go od muru, po czym rąbnął z impetem w cegły. Ten ktoś przeleciał nad nią i potężnym ciosem zaciśniętej pięści pozbawił go przytomności. Iwona ujrzała plecy Bogdana.
– Długo tak będziesz leżała? – zapytał mężczyzna.
– Raczej nie. Na tych cegłach nie jest zbyt wygodnie. – Na początek usiadła.
– Spadamy stąd, bo zaraz się od nich nie opędzimy – ponaglił ją.
– Wiem – potwierdziła, wstając.
Zaraz potem telekinetycznym ciosem wybiła dziurę w ścianie do pomieszczenia obok.
– To będzie najkrótsza droga – wyjaśniła.
Przeszła na drugą stronę, a tam zrobiła wyrwę, lecz tym razem w oknie zabitym deskami. On złapał ją jedną ręką w pasie. Za nimi było słychać wściekłe wycie i warczenie. Bogdan włączył napęd. Gdy do pomieszczenia zaczęły wbiegać wilkołaki, unieśli się z Iwoną w powietrze i wylecieli na zewnątrz. Do okna dobiegł najszybszy wilkołak, skowycząc, a za nim doskoczyły kolejne, równie wściekłe.
*
– Zanocujesz? – zapytała, gdy wisieli nad jednym z domów w pobliżu hotelu.
– Miałaś się rozejrzeć, a nie wdawać w problemy, ryzykując życiem – skierował rozmowę na inny temat.
Westchnęła.
– Porozmawiamy w pokoju. Postaw mnie na ziemi – poprosiła. – Niczym nie ryzykowałam… To był wypadek – dokończyła.
– Tak. Mógł się jednak źle skończyć. One są silniejsze niż wampiry.
– Wiem to. Otworzę okno…
– Romeo i…
– Zamierzasz, Romeo, wejść w tym wdzianku do hotelu? – zapytała, przerywając mu.
– Przecież wiesz. – Postawił ją na ziemi w zaułku, gdzie nikt ich nie widział.
– No to za kwadrans.
– Co tak długo? Zamierzasz się najpierw wykąpać? – zażartował.
– I owszem, ale później. – Ruszyła w stronę ulicy prowadzącej do hotelu.
*
Katarzyna wróciła ze świątyni, gdzie sprawdzała stare księgi pod kątem zaklęcia używanego do lewitacji poszczególnych materiałów. Albo zaklęcie było niepełne, albo w grę wchodził jeszcze jeden bądź kilka jej nieznanych czynników.
– Kroth Zag, wyślij dwóch lub trzech wojowników, aby jeszcze raz przeszukali wszystkie poziomy zamku – poprosiła dowódcę Gwardii.
– Tak, pani – skinął jej głową.
– Jakby co, to będę w swojej komnacie – uprzedziła.
Rozeszli się na schodach. Szybko dotarła do tej części fortecy, gdzie było jej osobiste mieszkanie. Pchnęła drzwi i weszła do środka. Od razu poczuła łagodny, ulotny zapach. „A to co, co to tak pachnie?”, przemknęło jej w zwolnionym tempie przez myśl. Zapach wypełniał całe pomieszczenie. Dzięki zmutowanym zmysłom jej węch zaprowadził ją prosto do łóżka, a w zasadzie do łoża. „Nowa pokojówka”, to była druga myśl, gdy odkryła, że to faktycznie tak pachnie pościel. „Lawenda”, jej myśli odpłynęły do miejsca, gdzie dawno nie była. Miejsca, skąd tu trafiła. Chwilę krążyła myślami nad tym, czy nie warto by było je odwiedzić. Ocknęła się z zadumy. Coś ją niespodziewanie zaniepokoiło. Usiłowała sobie przypomnieć, o czym myślała, i nie potrafiła. „Zaraz...?”, przemknęło jej przez głowę pytanie. Skupiła się bardziej i znów gdzieś z głębi podświadomości wypłynęła obawa. Nie potrafiła jej sprecyzować. „Cholera! Co jest grane?!”, zakołatało jej w głowie. Dotknęła rękami Heka i Nechacha. Paraliż umysłowy zaczął wolno ustępować. Spojrzała na leżące na stole rzeczy potrzebne jej do prób z magiczną lewitacją. „Tym się zajmę”, zdecydowała w końcu. Ponieważ znała zaklęcie perfekcyjnie na pamięć, nie potrzebowała do tego księgi. Zaczęła od strzemienia. Wypowiedziała słowa zaklęcia, lecz nie zadziałało. „Coś pomyliłam”, przemknęło jej przez myśl. Wypowiedziała je ponownie. Nadal nic.
– Szlag! – zaklęła.
Patrzyła przez chwilę na całość z namysłem.
– No nic… Bez niej się nie obejdzie – powiedziała sama do siebie i ruszyła do drzwi swojej prywatnej zbrojowni i jednocześnie skarbca.
Wyciągnęła rękę, aby dotknąć pierwszego elementu z kombinacji szyfru, gdy nagle odniosła wrażenie, że coś jest nie tak. Cofnęła rękę i położyła obie dłonie na Heka i Nechacha. Nie znała przyczyny, ale Laski delikatnie wibrowały. Trzymając lewą na Nechacha, prawą wyciągnęła przed siebie, aby dotknąć pierwszego magicznego elementu. Znów pojawiła się w niej obawa. Jakby coś chciało ją ostrzec przed dotknięciem tego miejsca. Postanowiła nie ryzykować i posłuchała podszeptów intuicji. Podeszła do łoża i pociągnęła za linkę alarmową, po czym wyszła na korytarz. Nim w jej odczuciu upłynęło dziesięć sekund, w korytarzu rozległy się głośne dźwięki biegnących Gwardzistów. Stukot podkutych butów niósł się echem po najbliższych zakamarkach. Pierwszy z nich z Xatronem gotowym do strzału wybiegł zza załomu muru. Gdy ją ujrzał przed komnatą, błyskawicznie uniósł go do góry. Dwa uderzenia serca później dobiegli do niej i otoczyli ją szczelnie swoimi ciałami.
– Jakie rozkazy, pani? – zapytał dziesiętnik.
– Wyślij jednego z Gwardzistów do przeszukania mojej komnaty – poleciła.
– Tak jest. Kro Zare, natychmiast sprawdź komnatę Cesarzowej! – padł głośny rozkaz.
Gwardzista bez wahania zdjął z ramienia topór i otworzył drzwi.
– Przytrzymajcie je – powiedziała.
Chciała zobaczyć, co się będzie działo, gdy wojownik wejdzie do środka. Ten bez chwili namysłu zrobił kilka kroków przed siebie i stanął w pomieszczeniu. Niespodziewanie jego ruchy uległy spowolnieniu.
– Szlag! – zaklęła po polsku. – Nie wchodzić i zróbcie mi przejście – uprzedziła pozostałych i gdy się rozstąpili, weszła do wnętrza.
Po krótkiej chwili zaczęło ją opanowywać to samo odczucie co poprzednio. Chwyciła obiema rękami za Heka i Nechacha, nie pozwalając czarowi sobą zawładnąć. Na szczęście dzięki Laskom jej organizm zaczął go zwalczać. Zbliżyła się do wojownika i obeszła go dookoła, stając przed jego twarzą, spoglądając mu w oczy. Miał mgliste spojrzenie. Pchnęła go lekko. Nie zareagował. „Cholera!”, przemknęło jej przez myśl. Naparła na niego całym ciałem. Zachwiało nim, ale nadal nie reagował. Nie miała innego wyjścia, musiała go przewrócić. Nagle, jak na zwolnionym filmie, wojownik zaczął robić krok w tył. Jego noga wolno, lecz konsekwentnie kierowała się do tyłu. Wykorzystała jego ruch i naparła na niego całym ciałem, aż stanął na tej nodze, a potem pociągnął drugą do pierwszej. Dłuższą chwilę trwało, nim w ten sposób dotarli do drzwi.
– Wyciągnijcie go – poleciła Gwardzistom.
Dwóch weszło pół kroku za drzwi i chwycili go pod ramiona. Wolno wyciągnęli go na zewnątrz.
– Zabierzcie go stąd i dobrze pilnujcie – rozkazała. – Weźcie go między siebie, aby nikt się nie domyślił, że coś się stało.
– Tak, pani – powiedział dziesiętnik.
Korytarzem nadszedł Kroth Zag.
*
Dowódca Gwardii spojrzał na nią.
– Pani? – zapytał.
– Zostań przed drzwiami – powiedziała do niego.
Skinął jej głową bez słowa. Weszła do pomieszczenia. Wewnątrz, mimo otwartego okna i drzwi, zapach nadal utrzymywał się w powietrzu. Stanęła tuż za drzwiami z rękami zaciśniętymi na Heka i Nechacha.
– Kroth Zag, w zamku jest jakiś Boccor. Musicie zacząć dyskretne poszukiwania – przekazała mentalnie. – Tylko ostrożnie, jest bardzo niebezpieczny – ostrzegła. – Zacznijcie pilnować Rhalgów. Może nawet opuścić kraty w wejściach do stajni.
Skinął głową, że tak zrobi.
– Przyślę do ochrony najlepszych wojowników – przekazał jej.
– Lepiej nie. Niech mu się zdaje, że jest w stanie osiągnąć cel i stąd uciec.
– Tak, pani – odpowiedział, lecz patrzył na nią, jakby nalegał, aby zmieniła zdanie.
– Nie, Kroth Zag. Wzmocnij tylko straże przy stajniach i wyjściach. Zgoda – przekazała nieoczekiwanie. – Ale mają to robić z pewnej odległości. Nie za blisko. Najlepiej rozpuść pogłoski, że Demon coś knuje. Jakiś atak z powietrza i patrole muszą krążyć po korytarzach.
– Tak, pani.
Dowódca Gwardii odszedł. Karolina tkwiła jeszcze krótką chwilę w pobliżu drzwi, gdzie oddziaływanie czaru było najsłabsze. Usiłowała wymyślić coś, co by go chociaż trochę zneutralizowało. „Bez księgi nie dam rady”, pomyślała. Żadne inne rozwiązanie nie przychodziło jej do głowy. Patrzyła na drzwi skarbca. Kusiło ją, aby tam wejść. „Nic z tego. W końcu się zdradzisz, o co ci chodzi”, pomyślała o Boccorze, trzymając ręce na Heka i Nechacha. Wolno ruszyła w kierunku drzwi skarbca, aby sprawdzić, czy przy wejściu do niego czar jest równie silny. Kiedy stanęła przed nimi, odniosła wrażenie, że ktoś wszedł do komnaty. Zamarła w bezruchu. Zrobiła to bezwiednie i intuicyjnie. Tym kimś musiał być właśnie on. Nagle zobaczyła przed sobą nową pokojówkę. Dziewczyna spojrzała jej w twarz i zaraz potem sięgnęła do Lasek. Karolina pod wpływem impulsu spróbowała użyć magii, by wyczarować energetyczny pocisk i ją porazić, lecz nic z tego nie wyszło. Brak magicznej reakcji zaskoczył ją całkowicie. Pokojówka, pewna sukcesu, złapała za Heka i Nechacha. Nagle powietrze wokół jej postaci mocno zaiskrzyło, a skumulowany ładunek energetyczny wreszcie na nią przepłynął. Wytworzona iluzja okrywająca dziewczynę przestała działać i Cesarzowa ujrzała prawdziwą postać. Energia nie tylko zlikwidowała czar, lecz również cisnęła Boccorem w tył. Z impetem uderzył w drzwi skarbca i tu zadziałał czar, który wcześniej przygotował dla niej. Miał ją sparaliżować na dłuższy czas, a teraz jego samego okryły iskierki wyładowań i Boccor osunął się na podłogę. Gdy tylko stracił przytomność, ona odzyskała nieco skrępowane do tej pory ruchy. Jednym susem doskoczyła do linki alarmowej i pociągnęła za uchwyt. Trwało to zaledwie dwie lub trzy sekundy, ale chyba o jedną sekundę za długo, gdyż jak tylko się odwróciła, nie ujrzała go w ogóle. Napastnik zniknął, a jednak nie słyszała, aby wychodził. Ostrożnie zbliżyła się do drzwi, po czym wyszła na korytarz. Z oddali doleciał do niej odgłos podkutych butów.
*
– Nikt nie przechodził tędy, pani – odpowiedział Gwardzista pełniący straż w tej części korytarza.
– Tam, gdzie byłem, też nikogo nie widziałem – powiedział niepytany drugi, który przybiegł tuż przed całym oddziałem, na czele którego był Kroth Zag.
– To znaczy, że nadal używa iluzji – powiedziała domyślnie. – Jeżeli już…
– Złapcie ją! – usłyszeli okrzyk. – Napadł na mnie i zabrał mi Laski! – Z jej komnaty wyszła jej dokładna kopia. – Trzymajcie go i nie dajcie się omamić!
Jej dublerka trzymała się za głowę. Spomiędzy jej palców wolno sączyła się krew. Karolinę dosłownie zamurowało.
– Kroth Zag! Szybciej, bo ucieknie! – krzyknęła ponownie postać.
Gwardziści zareagowali odruchowo. Obaj niemal jednocześnie złapali Karolinę za ręce, odciągając ją, gdy chciała sięgnąć do Heka i Nechacha.
– Puśćcie mnie! – Szarpnęła się. – To on jest pod tą iluzją! – krzyknęła.
Jej nalegania nic nie dały. Trzymali ją za ręce na tyle mocno, że nie pomogła jej siła, którą zyskała dzięki mutacji.
– Kroth Zag, nie pozwól mu wziąć Lasek – przekazała mentalnie.
Boccor był już zaledwie dwa kroki od niej i sięgał rękami do jej pasa, gdzie miała jak zwykle zatknięte Heka i Nechacha. Dowódca Gwardii zareagował w ostatnim momencie. Boccor patrzył Karolinie w oczy. Widniała w nich pewność, że osiągnął cel. Nagle, bez ostrzeżenia, potężne kopnięcie okutym stalą bojowym butem cisnęło nim w bok.
– Łapać go! – wydał rozkaz Kroth Zag. – Puścić natychmiast Cesarzową!
Gwardziści zrobili to w jednej chwili. Karolina w następnym momencie wyciągnęła Heka i Nechacha i wygenerowała energetyczne wyładowanie. Krzaczasta błyskawica minęła w okamgnieniu biegnących za Boccorem Gwardzistów i trafiła w kamienną podłogę. Tamten jednak zdążył im zniknąć z widoku ułamek sekundy wcześniej. Tymczasem ją i Kroth Zaga minęli inni wojownicy. Nikt nie musiał im mówić, co mają robić. Miała obawy, czy aby jednak im się to uda, skoro Boccor potrafił iluzją zmieniać swój wygląd.
*
Sulteni stali w wodzie i rozglądali się dookoła. Nieopodal nich gady piły wodę.
– Cholera, co oni robią? – powiedziała Iwona, patrząc na to przez lornetkę.
– Wiem dokładnie tyle samo co ty. Moim zdaniem moczą odciski – zażartował Bogdan.
– Jak nad tym pomyśleć, to chyba tak jest – powiedziała poważnie.
Oboje nie zdawali sobie sprawy, że Sulteni w ten sposób poprzez system rurek i połączeń włosowych gasili pragnienie.
– To najpierw do Morgii, a potem do Kairu. – Dziewczyna powtórzyła ułożony plan.
– Szkoda, że nie można od razu na miejsce – westchnął Bogdan.
– Dobrze, że w ogóle możemy się szybko przemieszczać.
– To lecę, a ty otwieraj portal – powiedział i wystartował tylko odrobinę wolniej niż rakieta wystrzelona z wyrzutni.
Iwona ponownie przyłożyła lornetkę do oczu i obserwowała poczynania intruzów. „Oby tylko tamta czarownica nam nie przeszkodziła”, przemknęło jej przez myśl. Liczyli na to, że nie obserwuje swojego oddziału cały czas, a jedynie momentami. W końcu Sulteni zaczęli wychodzić z wody. Bogdan w tym czasie zatoczył spore półkole poza zasięgiem ich wzroku i wykorzystując nierówności terenu, leciał kursem kolizyjnym, aby pochwycić upatrzoną wcześniej ofiarę. Tuż przed jej pochwyceniem zwolnił na okamgnienie, a zaraz potem przyśpieszył ponownie, lecąc w kierunku wzgórz. Stwór szarpnął się raz i drugi, aby się uwolnić, lecz on trzymał go mocno, plecami do siebie. Po kilku sekundach, nim ktokolwiek z pozostałych zdążył zareagować, dolecieli do otwartego przez Iwonę portalu. W Morgii słońce było jeszcze za horyzontem, ale noc wolno zaczynała przechodzić w świt. Bogdan wylądował tuż za magicznym przejściem, po czym ogłuszył porwanego stwora. Nim do nich dotarła Iwona, Sulten był dobrze związany i w odpowiedni sposób zakneblowany.
– Trzeba go sprawdzić, czy nie ma czegoś ukrytego – powiedziała. – Lepiej, aby się obyło bez niepotrzebnych niespodzianek.
– Zrób to ty, bo ja… – Pokazał ręce w opancerzonych rękawicach.
Wszystko, co znalazła, ułożyła na ziemi nieopodal. Gdy zakończyła przetrząsanie sakw i kieszeni, podniosła szarą kulkę i zaczęła ją oglądać z zaciekawieniem. Ścisnęła ją lekko. Popłynęła z niej oleista ciecz.
– Hm… – skomentowała to monosylabą i rzuciła kulkę na ziemię.
Wzięła teraz coś, co przypominało kamień, a zarazem grudkę lub samorodek złota. O ile to było złoto. Kamień był chyba lekko naelektryzowany, a przynajmniej odniosła takie wrażenie.
– W sumie nic ciekawego – skomentowała. – Szkoda, że nie ma przy sobie broni, której używali na cmentarzu – dodała.
– Broń? Zabrzmiało ciekawie. A jaką mają? – zapytał Bogdan.
– Z wyglądu przypomina kamerton i wystrzeliwuje kule płynnej energii.
– Skąd wiesz, że to płynna energia?
– Bo widziałam w wizji, jak to działa.
– Będę się musiał o to… Budzi się – przerwał Bogdan.
– Zobaczymy, czy to na niego zadziała – powiedziała Iwona i wyjęła z kieszeni małą buteleczkę wraz z kłębkiem bandaży i opatrunków.
Kłębek skropiła obficie zawartością buteleczki, po czym przyłożyła go do otworów sprawiających wrażenie nosa i żabich ust. Stwór wciągnął parujący z kłębka środek usypiający i oczy uciekły mu w tył głowy.
– No, proszę… działa – stwierdziła z satysfakcją. – W takim razie w drogę!
*
Mieli szczęście, bo portal nie otworzył się w murze, a obok niego. W miejscu, do którego trafili, było tak ciemno, że nic nie było widać. Bogdan przeniósł więźnia na drugą stronę, a zaraz za nimi przeszła tam Iwona.
– To gdzie jesteśmy? – zapytał retorycznie, penetrując uważnie otoczenie przez obiektyw kamery na podczerwień. – Może jednak stąd odejdziesz? Może być niebezpiecznie, a nawet będzie.
– Nie znasz języka i jak im wytłumaczysz, o co chodzi? Pięściami?
– To często przynosi lepszy efekt niż słowa – uśmiechnął się. – Pamiętaj… Robi się zbyt gorąco i znikasz – przypomniał jej umowę.
– Pamiętam.
– Ciekawe, gdzie…
– Na pewno Kair i gdzieś w niezamieszkałej dzielnicy – odpowiedziała.
– Pusto wszędzie, ciemno… – nie dokończył. – Ale mamy kogoś ciekawskiego. – Wskazał ręką na budynek.
Ona też go dostrzegła. W oknie na drugim piętrze stała nieruchomo jakaś postać.
– To zaczynamy – zdecydował. – Na początek powiedz, o co nam chodzi – poprosił.
– Przyszliśmy was ostrzec – zaczęła głośno w języku arabskim. – Tu mamy dowód, że to nie jest…
Głośny ryk z gardeł kilku wściekłych wilkołaków przerwał jej na samym początku. Ryk niemal tak samo głośny odbił się echem w ciszy ulicy.
– No, proszę… Słuchają nas – powiedział z uśmiechem Bogdan.
– Zaraz się przekonamy, czy aby na pewno – powiedziała bez przekonania.
– Ano, zobaczymy. – Hełm z cichym, metalicznym trzaskiem zasłonił mu głowę.
Dziewczyna stanęła plecami do niego.
– Jak się zrobi za gorąco, to otwieram portal – uprzedziła.
– Oczywiście – potwierdził.
– Stójcie! – wrzasnęła, gdy wilkołaki były już na kilka metrów przed nimi.
Nie usłuchały. Pierwszy z nich skoczył prosto na Iwonę. Potężnym, ale nie morderczym niewidzialnym telekinetycznym ciosem odesłała go tam, skąd na nią skoczył. Miała nadzieję, że był nieprzytomny, a nie martwy. Drugiego potężnym ciosem w pysk powalił Bogdan. Wilkołak przeleciał w powietrzu kilka metrów, po czym runął z impetem na plecy i szorując grzbietem po brudnym bruku, rąbnął w kubeł na śmieci. Trzeci był w połowie skoku, gdy zderzył się z niewidzialną przeszkodą, która cisnęła nim z powrotem. Okamgnienie później i on podzielił los dwóch pozostałych.
– Chyba nie ma tu z kim rozmawiać. Żaden nie potrafi myśleć niczym innym jak tylko żądzą zabijania – skomentował początek zajścia Bogdan.
– Też zaczynam nabierać takiego przekonania – odpowiedziała, gdy z okien budynku zaczęły wyskakiwać następne.
Stworzenia z takim samym zapałem jak ich poprzednicy ruszyły na nich. Mimo to nadal czekali na inną reakcję, zachowując zimną krew. Nagle z jednego z okien na wyższym piętrze rozległo się przeciągłe wycie. Trwało kilka chwil i chyba było stanowcze, gdyż wszystkie atakujące ich stworzenia zamarły w bezruchu.
– No proszę… Coś się zmienia – mruknął Bogdan. – Chyba odezwał się intelektualista – zażartował.
– Może chce nas osobiście wypatroszyć – dziewczyna miała wątpliwości.
– Doradzam pewną dozę optymizmu – odparł. – Z drugiej strony… fajnie się zaczęło – dodał.
Wilkołaki stały i powarkiwały, ale nie ruszały się z miejsca. Z okna na drugim piętrze wyskoczył naprawdę okazały osobnik. Ruszył w ich kierunku wolno i jakby z namysłem. Pozostałe nadal tkwiły w tym samym miejscu.
– Chyba ich samiec alfa – skomentował Bogdan i rzucił Sultena na bruk.
Wilkołak, podchodząc krok za krokiem coraz bliżej, zaczynał węszyć intensywnie.
– Skąd macie to ścierwo? – wychrypiał, dochodząc do nich.
– Widzę, że poznajesz zapach – zainteresowała się Iwona. – Nie będę pytała skąd. Lecą tutaj i jest ich ponad dwa tuziny – dodała.
Patrzył na nich, nie odpowiadając.
– Nie interesuje cię, po co? – zapytała dziewczyna.
– A powinno? – odpowiedział, chrypiąc, pytaniem.
– Jakiś czas temu usiłowali ukraść z innego kraju wasz klejnot, ale gdy wybili waszych pobratymców… klejnot ukradły wampiry.
Jego ślepia zmalały, gdy zaczął przymykać powieki.
– Wampiry są w starożytnym mieście… gdzieś w centrum Sahary, które wybudowała Asses – kontynuowała Iwona. – Sprawdź zapiski… Oni tam lecą.
Wilkołak pochylił się bez słowa ku ziemi i chwycił Sultena. Bogdan zrobił gest, jakby chciał mu w tym przeszkodzić.
– Załatwię to – wychrypiał stwór.
– Idziemy – powiedziała do mężczyzny Iwona. – Reszta należy do niego.
*
– Czterech, pani – powiedział Kroth Zag.
– Wystarczy dwóch, Kroth Zag.
– Nie, pani. Nie złapaliśmy go. – Dowódca Gwardii nie chciał ustąpić.
– Zgoda – ona ustąpiła.
– Jak rozkazałaś, przerwaliśmy poszukiwania.
– Wznowimy je, jak już będzie po wszystkim. Nikt nie może chodzić w pojedynkę – przypomniała.
– Służbie towarzyszy Gwardzista.
– W południe cała służba ma być w sali audiencyjnej.
– Jak każesz, pani. – Kroth Zag skinął jej głową.
Odwrócił się i wyszedł. Została sama. Przez wcześniejsze wydarzenia zapomniała o testach. Wciągnęła głęboko powietrze do płuc. Nie pachniało już lawendą. Intuicja jej nie zawiodła. To czar zawarty w substancji, którą nasycono jej pościel, neutralizował magiczne zaklęcia inicjowane przez nią. Nie pozwoliła spalić tamtego kompletu pościeli, lecz kazała zamknąć w stalowej skrzyni i umieścić w lochu, z daleka od ludzi w zamku, aby mogła ją w przyszłości zbadać. Podeszła do stołu z różnymi materiałami. Najpierw użyła czaru do uniesienia strzemienia, a potem wypowiedziała zaklęcie, kierując Heka i Nechacha ku kryształowi. Gdy minerał zaczął się unosić do góry, kątem oka dostrzegła jakiś ruch. Po stronie, gdzie go zarejestrowała, miała drzwi prowadzące na korytarz. Odwróciła nieco głowę. Drzwi były zamknięte. „Chyba mam przywidzenia”, przemknęło jej przez myśl. Gdy powróciła spojrzeniem na stół, coś ją pchnęło. Ręka, która trzymała Heka, trąciła lewitujące strzemię, a ono spadło na blat stołu. Zareagowała intuicyjnie i drugą ręką zadała cios. Lecz jej ręka bezskutecznie przeszyła jedynie powietrze. Odwróciła się błyskawicznie plecami do stołu w kierunku, skąd ją uderzono. Zaczęła szukać wzrokiem napastnika, ale nie mogła go nigdzie dostrzec. „Telekineza”, skonkludowała w myślach rodzaj ciosu, gdy nagle ktoś niewidzialny chwycił za Heka i usiłował jej wyrwać laskę. Po kierunku, w jakim ją pociągnął przeciwnik, zorientowała się, gdzie może być i błyskawicznie uniosła nogę, zadając nią potężny cios. Znów jej kończyna przeszyła jedynie powietrze. „Co jest?”, przemknęło jej przez głowę pytanie. Dzięki swojej nadludzkiej sile utrzymała jednak laskę w ręce. Wykorzystała to, że ten ktoś również ją trzyma, i wygenerowała energetyczne wyładowanie. Potężna eksplozja targnęła całym pomieszczeniem, wprawiając w drżenie ściany, a podmuch zerwał z nich wszystkie wiszące tkaniny i przesunął meble. Sekundę później drzwi zostały gwałtownie otwarte, prawdopodobnie przez jednego z Gwardzistów, a potem równie szybko zatrzaśnięte przez niewidzialną postać. „Jest tu jeszcze”, pomyślała i w tym samym momencie wygenerowała kolejne potężne wyładowanie energetyczne, kierując je w stronę drzwi. Tym razem pocisk lecący z prędkością światła trafił. Potężna eksplozja rozniosła drzwi na kawałki. Gwardziści stojący za nimi zostali podmuchem rozrzuceni na boki.
– Jakoś kiepsko ci idzie… Chyba dlatego, że słaby jesteś – powiedziała, cofając się w kierunku ściany pomiędzy łożem a prawie trzymetrową komodą.
Zanim zdążyła się oprzeć o ścianę, komoda się zachwiała, a okamgnienie później runęła na nią. Karolina wygenerowała telekinetyczny impuls, który w ułamku sekundy rozbił ją na fragmenty.
– Nadal kiepsko ci idzie – oceniła z uśmiechem.
W odpowiedzi kawałki drewna uniosły się nad powierzchnię podłogi i od razu pomknęły w jej kierunku. W ostatnim momencie wyczarowała na ich drodze magiczną osłonę, w którą uderzyły. Uniknęła obrażeń, a jednocześnie do głowy przyszedł jej ciekawy pomysł. Widać było, że przeciwnik jest mistrzem iluzji. Postanowiła więc zamknąć oczy i zdać się na swoje pozostałe zmysły. Zakrzywiając magiczną osłonę wokół siebie, zamknęła oczy i zaczęła nasłuchiwać.
*
Kilka kroków od niej, ledwie dosłyszalnie i już poza możliwościami ludzkiego słuchu, dotarł do niej dźwięk przypominający zgrzyt ziarenka piasku na kamiennej podłodze. Dla niej było pewne, że ziarenka piasku same tego nie robią, a taki dźwięk powstaje w momencie, gdy ktoś na nie nadepnie. „Mam cię!”, przemknęło jej przez głowę. Musiała działać szybko i precyzyjnie, gdyż za kilka sekund spodziewała się przynajmniej tuzina Gwardzistów, a wówczas polowanie zacznie się od nowa. Ledwie dostrzegalnie zmieniła położenie Heka i Nechacha. Czekała. Minęła pierwsza sekunda, po niej druga i znów usłyszała zgrzyt. Znów zmieniła położenie Lasek. Gdzieś z oddali doleciał tupot podkutych metalem butów. Zaczęli także wstawać powaleni przez podmuch Gwardziści. On także musiał zacząć działać znacznie szybciej. Kolejna sekunda i znów odgłos tarcia tuż na granicy słyszalności. Niespodziewanie w całą gamę dźwięków wdał się jeszcze jeden. Było to coś, co przypominało odległy przelot pocisku przez powietrze. Kolejny zgrzyt sprawił, że była w stu procentach pewna, gdzie on jest. Już zaczynała kierować Heka i Nechacha w miejsce, dokąd Boccor miał dojść w następnej sekundzie, gdy nagle poczuła w powietrzu zapach lawendy. „Szlag!”, przemknęło jej przez myśl i zaatakowała go potężnym kopnięciem, bo włożyła w zadany cios całą swoją siłę. Jej zaskoczenie było olbrzymie, gdy jej noga ponownie bezskutecznie przeszyła powietrze. Zaraz potem poczuła ukłucie na boku szyi. Jedno uderzenie serca zmagała się z toksyną, ale i tak zaraz potem straciła przytomność, po czym runęła bezwładnie na kamienną posadzkę. Boccor pochylił się nad nią i wyjął z jej rąk Heka i Nechacha. Zadowolony z osiągniętego celu wyprostował się i ruszył w kierunku wyjścia z komnaty. Niespodziewanie do komnaty wleciał Bogdan, którego Karolina usłyszała, gdy był jeszcze daleko od zamku. Boccor, odwracając się do niego plecami, przybrał postać Cesarzowej.
– Karolina… – zaczął Bogdan, zwracając się do iluzji, i przerwał, widząc leżącą na podłodze kobietę.
Ta, do której się odezwał, była łudząco podobna do Karoliny.
– Wszystko w porządku? – zapytał odruchowo w języku polskim.
Cesarzowa nie odpowiedziała, lecz wciąż stała odwrócona do niego plecami. Bogdan podszedł bliżej.
– Karolina – powiedział znów w ojczystym języku i chciał jej dotknąć.
– Nie waż się mnie dotykać! – powiedziała postać w języku Morgian.
– No, coś ty… Co to za…
Karolina odwróciła się do niego twarzą. Chyba była zmęczona, a przynajmniej na taką wyglądała.
– Te drzwi i ona… Co tu się stało? – Wskazał ręką na leżącą kobietę.
Cesarzowa nie odpowiedziała, tylko chciała go ominąć i wyjść. Gwardziści stali już na nogach i patrzyli na całą sytuację niezdecydowani. Po ostatnim wydarzeniu nie mieli pojęcia, jak zareagować. Nagle leżąca postać poruszyła się wolno.
– Zejdź mi z drogi – powiedziała Cesarzowa w języku Morgian i skierowała w jego kierunku Heka i Nechacha.
Coś go tknęło... Karolina nigdy się tak nie zachowywała...
– W takim razie powiedz to po polsku. – Nie zamierzał jej schodzić z drogi. – No, dalej... – Sięgnął rękami do jej przedramienia.
Ta zamiast zrobić, o co poprosił, użyła Lasek do zadania telekinetycznego ciosu.
*
– Nie jesteś Karoliną! – powiedział głośno, gdy komputer sterujący pancerzem wyhamował jego lot ku ścianie.
Skierował w jej kierunku działka zamocowane na przedramionach.
– Odłóż to! – krzyknął do niej.
W drzwiach stanęli Gwardziści z wycelowanymi w niego Xatronami. Część z nich nie do końca była zdecydowana, czy aby na pewno on powinien być obiektem ataku.
– Zabijcie go! – wrzasnął Boccor głosem Karoliny.
W tym samym momencie Bogdan strzelił, lecz tamten, używając Heka i Nechacha, odbił w bok skoncentrowane wiązki energii. Ułamek sekundy później Bogdan runął z olbrzymią prędkością na niego. Przeciwnik wypowiedział jakieś słowa i powietrzna forteca się zatrzęsła. Wszystkie widoczne powierzchnie z kamienia pokryły się ledwie widoczną poświatą. Tuż po tym prawdziwa Karolina odzyskała całkowicie kontrolę nad ciałem, które zwalczyło do końca toksynę. Uniosła się nieco na nogach i skoczyła w stronę napastnika. Wszyscy odnieśli wrażenie, że lewitująca do tej pory skała i wyciosany na niej zamek zaczęły wolno opadać. Bogdan w ostatnim momencie chwycił Boccora za pas, gdy ten zamiast podjąć walkę, skierował się ku oknu, aby uciec. Cesarzowa podcięła mu nogi i złapała za Laski, nie zamierzając ich wypuszczać z rąk. Przeciwnik się szarpnął i uderzył łokciem w tył na oślep, licząc, że trafi Bogdana w bok tułowia. Ten nawet się nie zasłonił, bowiem cios trafił w metal pancerza, a jego właściciel nadal zaciskał swoją dłoń na karku przeciwnika. Uciekinier użył jednak czaru i w okamgnieniu zniknął z komnaty. Oboje z Karoliną spojrzeli w okno. Chmury wolno odpływały ku górze.
– Trzymajcie się czegoś! – krzyknęła Cesarzowa i wypowiedziała zaklęcie.
Forteca zaczęła zwalniać opadanie i po sekundzie lub dwóch zaczęła się wznosić. Nim jednak minęły trzy, cztery sekundy, znów zaczęła opadać. Kobieta znów wypowiedziała zaklęcie, lecz już wiedziała, że to nic nie da. Zdawała sobie jedynie sprawę, że o ile wystarczy jej sił, może nikt nie zginie, gdy skała uderzy w ziemię.
– Wyprowadzić Rhalgi i smoki! – rozkazała. – Szybko! Nie wiem, jak długo ją utrzymam w powietrzu – wypowiedziała swoje obawy na głos.
Część Gwardzistów wybiegła, ale inni pozostali na miejscu.
– Wszyscy! – rozkazała i wypowiedziała zaklęcie.