Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
William odziedziczył tytuł i majątek. Dobrze wie, że jako książę zyskuje wysoką pozycję i przywileje, ale też wiele obowiązków, które traktuje z należytą powagą. Jest świetnie przygotowany do nowej roli. Zawsze opanowany, traci zimną krew tylko wtedy, gdy ma do czynienia z wyjątkowo ekscentryczną osobą. Niestety właśnie taką pannę czuje się zmuszony poprosić o rękę, kiedy zostaje wplątany w skandal, który zrujnowałby jej reputację. Owszem, chciał się ożenić, ale Variety to chyba najgorsza kandydatką na księżną. W dodatku uparta i zbuntowana pannica daje mu kosza i ucieka do Londynu. Najrozsądniej byłoby poczekać, aż plotkarze zapomną o sprawie i zaręczyć się z inną, ale najpierw musiałby wyrzucić z serca Variety…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 267
Louise Allen
Najgorsza kandydatka na żonę
Tłumaczenie:
Małgorzata Borkowska
Tytuł oryginału: Least Likely to Marry a Duke
Pierwsze wydanie: Harlequin Mills&Boons, an imprint of HarperCollins Publishers, 2019
Redaktor serii: Grażyna Ordęga
Opracowanie redakcyjne: Grażyna Ordęga
© 2019 by Melanie Hilton
© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2023
Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
Harlequin i Harlequin Romans Historyczny są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.
HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.
Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone.
HarperCollins Polska sp. z o.o.
02-672 Warszawa, ul. Domaniewska 34A
www.harpercollins.pl
ISBN: 978-83-8342-000-4
Opracowanie ebooka Katarzyna Rek
Great Staning, Dorset, 1 maja 1814 r.
William Xavier Cosmo de Whitham Calthorpe, czwarty książę Aylsham, którego dziadek, niedawno zmarły stary książę, nazywał Williamem, sam o sobie mówił Will, wspiął się na niewielkie wzniesienie. Pewność, że wszystko układa się jak należy, napawała go spokojem.
Co prawda gdy wychodził, w domu panowało niewielkie zamieszanie, ale wiedział, że poradzi sobie z tym po powrocie na śniadanie. Wymagało to wyłącznie łagodnej dyscypliny i cierpliwości. Wiele cierpliwości.
W tej chwili robił to, co z samego rana powinien zrobić każdy odpowiedzialny dziedzic: obchodził posiadłość, poznając jej mocne i słabe strony. Został księciem i wiedział, jakie ma obowiązki, zarówno wobec gromadki niezdyscyplinowanego przyrodniego rodzeństwa, które sprawiało, że życie domowe stało się koszmarem, jak i setek dzierżawców oraz licznych posiadłości, za które był odpowiedzialny.
W rzeczywistości rodowa siedziba książąt Aylsham znajdowała się w oddalonym o dwadzieścia mil zamku Oulton, lecz choć świetnie zarządzany zamek był w idealnym stanie, zupełnie się nie nadawał dla dużej i pełnej wigoru rodziny, którą Will właśnie zyskał. W Stane Hall od lat mieszkali dzierżawcy, jednak dwór ze zmodernizowaną kanalizacją, gotowym do zamieszkania Dower House, wdowim domem, a co ważniejsze pozbawiony niebezpiecznej fosy górujących nad budowlą średniowiecznych murów i całego wachlarza starodawnej broni, w tej chwili był z pewnością znacznie bezpieczniejszym domem. Na szczęście obecny dzierżawca gotów był przenieść się do Worthing i nawet nie trzeba go było do tego przekonywać.
Will odsunął na bok myśli o wszystkich problemach i skupił się na swoim zadaniu. Był tu już od siedmiu dni, a dopiero pierwszy raz udało mu się poświęcić ranek na oględziny majątku. Miał wrażenie, że zbliża się do najdalej wysuniętego na północ krańca posiadłości.
Rozłożył plan, który wyjął z kieszeni. Faktycznie. Sześć nieregularnych wybrzuszeń, które wyglądały jak sznur zakopanych do połowy korali, oznaczono na planie cieniowanym rysunkiem i opatrzono podpisem „starożytne kurhany (druidyczne)”. W porannym słońcu wzniesienia rzucały długie cienie; granica przebiegała wzdłuż ich grzbietów. Po ogrodzeniu nie było ani śladu.
Niedobrze. W idealnie prowadzonym majątku płoty były sprawą najwyższej wagi, a Will postanowił, że Stane Hall będzie zarządzany perfekcyjnie. Książęta nie tolerowali bylejakości, nieważne, czy dotyczyła zatrudnionego personelu, otoczenia, czy też ich samych. Była to jedna z pierwszych nauk, które wpoił mu dziadek, trzeci książę, kiedy wyrwał Willa z chaosu, jaki zapanował w jego życiu, gdy został z ojcem. Nieżyjący już markiz Bromhill zawsze był nieobliczalny.
Próby, jakie podjął stary książę, by wykształcić idealnego dziedzica, spełzły na niczym w chwili, gdy spojrzenie jego owdowiałego syna George’a spoczęło na prześlicznej pannie Claudii Edwards, pisarce i gorącej zwolenniczce edukacji. Para słynęła z ekscentrycznych zachowań, a wszystko się skończyło, gdy markiz spadł z dachu, na którym próbował wprowadzić w życie teorię, że dżentelmen powinien umieć wykonać każde zadanie, jakiego mógłby wymagać od innych.
Trzy miesiące później Willa wciąż irytowała świadomość, że ojciec nie zdołał pojąć prostego faktu, że jego obowiązkiem było zapewnić pracę możliwie wielu pracownikom z okolicy. Tymczasem zamiast zatrudnić wykwalifikowanego rzemieślnika, sam zabrał się za wymianę dachówek. Will podejrzewał również, że stary książę zrezygnował z walki z chorobą serca, kiedy uświadomił sobie, że może bezpiecznie przekazać tytuł wnukowi.
Wciąż jeszcze nie był w stanie wybaczyć ojcu utraty dziadka. Jedynie przez pięć tygodni nosił tytuł markiza Bromhilla, gdy nagle został księciem Aylshamem. Stało się to zaledwie jedenaście… nie, dwanaście tygodni temu. Minęły trzy miesiące, lecz ból po śmierci dziadka, z którym mieszkał przez czternaście lat, nadal nie ustąpił. Jednakże książęta przestrzegali zewnętrznych oznak żałoby, lecz nigdy nie mówili o stracie ani samotności, a już z pewnością nie wspominali o obawach, czy sprostają nowym obowiązkom.
Will przyswoił sobie wszystkie nauki trzeciego księcia i zamierzał być równie doskonałym dziedzicem. Wiedział, że byłoby mu łatwiej z żoną u boku. Z odpowiednią żoną. Starszy pan wielokrotnie powtarzał, jak ważne jest, by poślubić właściwą kobietę. Tę zasadę Will w duchu podkreślił na swojej liście priorytetów, choć przykład ojca był już wystarczającym ostrzeżeniem.
Odpowiednia kandydatka powinna pochodzić z dobrego domu, być damą przystojną, płodną i przestrzegającą najwyższych standardów. Miłe usposobienie, odpowiedni poziom wykształcenia i inteligencja też były oczywiście pożądane. Niedopuszczalne były natomiast niekonwencjonalne pomysły, ekscentryczność, jak w przypadku jego macochy, która poza zrozumiałymi wybuchami rozpaczy po niedawnej stracie, stanowczo odmawiała przestrzegania zasad żałoby przyjętych dla jej płci i pozycji.
Dumając o wydarzeniach z przeszłości, dotarł w końcu do największego z kurhanów. Choć na wędrówkę po tych pagórkach ubrał się stosownie w stare bryczesy i wysłużone buty, na szczycie wzniesienia poślizgnął się na wyjedzonej przez króliki trawie. Odwrócił się w stronę drogi, którą właśnie pokonał. Miał stąd ładny widok na park. Dostrzegł błysk wody w jeziorze, stado pasących się danieli, drzewa, które tworzyły malownicze zagajniki. W ciepłym powietrzu unosił się zapach kwitnących żywopłotów, doleciała go też woń obornika, który za chwilę miał być rozsypany na polu.
Ciekawe, czy dom też stąd widać? Cofnął się o krok, żeby spojrzeć pod innym kątem, gdy nagle ziemia umknęła mu spod nóg i Will runął na kurhan, boleśnie uderzając kością ogonową o ziemię. Piach i kamienie posypały mu się na odsłoniętą głowę, a kapelusz potoczył się po ziemi do kolan młodej kobiety, która kucała tuż przed nim.
Młoda dama miała przerzucony przez jedno ramię warkocz o barwie karmelu, duże piwne oczy oraz… ludzką czaszkę, którą przyciskała do siebie. W tym momencie Will poczuł, jak coś go gryzie w lewy pośladek.
Stało się to właściwie bez ostrzeżenia. Padł na nią długi cień i nagle czyjeś ciało zwaliło się na wykopalisko, rozbijając kurhan. Variety rzuciła się do przodu, chwyciła czaszkę i zdążyła odchylić się na piętach, gdy tuż przed nią wylądował mężczyzna. Upadkowi towarzyszyły jęk, mocne anglosaskie przekleństwo i głośny brzęk kamieni.
Cisza. Nie był to grom z nieba, nie siedział też przed nią upadły anioł. Z nimi chyba poradziłaby sobie łatwiej. Kurz opadł i zobaczyła, że naprzeciwko ma jasnowłosego mężczyznę, ze zmrużonymi w jasnym świetle niebieskimi oczami i ustami zaciśniętymi z zakłopotania lub wściekłości. A najpewniej z obu tych powodów. Miał na sobie kosztowny, prosty i stosowny na wsi strój, w tej chwili bardzo brudny.
Stosowny… Wiem, kim jesteś, pomyślała. Och, nie…
Na przystojnej twarzy mężczyzny pojawił się grymas bólu, a Variety nagle zdała sobie sprawę z powodu. Wśród towarzyskich katastrof ta z pewnością zajmowała wysoką pozycję.
– Obawiam się, sir, że mógł pan usiąść na zębie.
Nie zwróciła się do niego jak należało, ale skoro nie zostali sobie przedstawieni…
Niebieskie oczy zwęziły się jeszcze bardziej. Mężczyzna przechylił się na prawe biodro, sięgnął pod poły żakietu i wyciągnął ludzką szczękę.
– Na zębie? Jednym? – spytał i przeniósł spojrzenie na przedmiot, który tuliła do siebie. – Mam wrażenie, że pani trzyma czaszkę. Ludzką czaszkę.
– Owszem – przytaknęła.
Nie miała wątpliwości, że za jego słowami kryje się szyderstwo.
– Rzeczywiście trzymam czaszkę. I faktycznie jest ludzka. Czy szczęka nie uległa uszkodzeniu? To znaczy… czy się pan nie zranił? – Nie było eleganckiego sposobu, by spytać księcia, czy starożytny Bryt nie uszkodził mu pośladka. A już na pewno nie można było wyrwać mu szczęki i sprawdzić, czy jest nienaruszona.
– Jestem pewien, że to nic poważnego. Przepraszam za niecenzuralny język.
Potrafiłaby sobie z tym poradzić, gdyby okazywał gniew, który musiał przecież odczuwać. Lub chociaż jęczał, przyznając, że jest obolały. Tymczasem ich rozmowa przypominała konwersację, jaką mogliby prowadzić w ekskluzywnym londyńskim klubie Almack’s. Książę przesunął nogi, jakby zamierzał się podnieść.
– Nie! – Odetchnęła i zniżyła głos. – Proszę zostać, gdzie pan jest, bo zniszczy pan ścianki. Niech pan pozwoli, że zbiorę to wszystko. – Variety ostrożnie odłożyła czaszkę do przygotowanej skrzynki i wyciągnęła rękę po szczękę. Kiedy i ta kość była już bezpiecznie schowana, zebrała spódnicę przy kostkach i podniosła się na nogi.
Książę, jak przystało na dżentelmena, odwrócił wzrok. Zresztą pewnie był zbyt rozgniewany, żeby się w nią wpatrywać. Variety odczekała, aż wstanie. Zrobił to spokojnie i z godną pozazdroszczenia łatwością.
Jest chyba najmłodszym z książąt, a przy tym nie ma żadnych słabostek, które przeszkadzałyby w zachowaniu świetnej formy, pomyślała.
Jej kuzyn Roderick wspominał o mężczyźnie, który właśnie został księciem. Od wielu lat lord Calthorpe miał opinię nienagannego dżentelmena i najwidoczniej jego dewizą było przestrzegać konwenansów w każdych okolicznościach.
Podobno nazywają go Nieskazitelnym Lordem.
Tak właśnie jakieś półtora roku napisał Roddy w jednym ze swoich gawędziarskich, pełnych ploteczek listów.
Oczywiście markiz, jego ojciec, jest – mówiąc oględnie – ekscentrykiem, a macocha znaną sawantką, więc z pewnością ulżyło mu, gdy został wybawiony przez dziadka, który zabrał go do siebie, kiedy Calthorpe był jeszcze dzieckiem.
Nawet sobie nie wyobrażasz, do jakiego stopnia stary książę jest zbzikowany na punkcie zasad właściwych dla jego pozycji, lecz wydaje się, że Calthorpe wręcz popadł w skrajność. Pewnego dnia zostanie najbardziej drętwym księciem w całym królestwie.
Wyglądało na to, że Variety była odpowiedzialna za niestosowne przekleństwo, które mu się wyrwało i uszkodzenie idealnego książęcego zadka.
Na szczęście raczej nic sobie nie złamał, pomyślała. Postanowiła poczekać, aż książę odejdzie, zanim ponownie zajmie się ostrożnym przekopywaniem kurhanu.
– Pewnie ciekawi pana, co robię? – spytała. Sposób, w jaki starał się nie patrzeć na jej strój, który składał się z prostej spódnicy, sznurowanych trzewików i tweedowego żakietu wyraźnie świadczył o zdumieniu na widok tak odzianej panny z wyższej sfery. Jeden Bóg wie, gdzie się podział jej słomkowy kapelusz!
– Faktycznie zdumiałem się, widząc, że mój druidyczny zabytek został przecięty na pół – powiedział bardzo uprzejmie, choć bez cienia uśmiechu. – Jeszcze bardziej zaskoczył mnie fakt, że rozkroiła go dama.
Variety otworzyła usta i zaraz zamknęła je ponownie. Zadziwiło ją, jak wielką miała ochotę potrząsnąć tym człowiekiem. Był uprzejmy. Był także, co nie znaczy, że przywiązywała do tego wielką wagę, wyjątkowo atrakcyjnym przedstawicielem swojej płci. Miał nienaganne maniery, lecz była przekonana, że budzi w nim dezaprobatę, a jej zajęcie uważa za dziwaczne i niestosowne.
Och, co za okropność! Kobieta z intelektualnymi aspiracjami, które wymagają użycia mózgu i pobrudzenia rąk! W jego mniemaniu to oznacza rychły upadek cywilizacji.
– Przepraszam, że panu zaprzeczę, sir, ale to nie jest pański zabytek, tylko nasz. Z wielką ostrożnością odkopałam fragment tylko z mojej strony. Nie mam pewności, czy w ogóle jest w jakiś sposób powiązany z Druidami, a z całą pewnością nie kroję kurhanu na kawałki. To wykopalisko prowadzone zgodnie z najnowocześniejszymi zasadami archeologii. Mogę panu pożyczyć odpowiednie materiały, jeśli to pana interesuje. – Posłała mu czarujący uśmiech, który kiedyś przeznaczała na podwieczorki w Pałacu Biskupim, zanim tata przeszedł na emeryturę.
Zmrużył oczy, zaskoczony uśmiechem, który stał w sprzeczności z jej słowami.
– Z pani strony? Ta ziemia należy do pani?
Variety wskazała jedyny słupek, który sterczał na szczycie wzniesienia, dokładnie dwanaście cali od brzegu wykopu.
– To pozostałość pańskiego ogrodzenia.
Mężczyzna zacisnął wargi.
– Chyba powinienem już wcześniej się przedstawić. – Zdjął rękawiczki, dużą, nieskazitelnie czystą, białą chustką wytarł dłonie z kurzu, który dostał się do środka i wyciągnął prawą rękę. – Nazywam się Aylsham.
– Tego się domyśliłam, Wasza Książęca Mość. – Variety otarła dłoń o spódnicę, ujęła jego rękę i przedstawiła się: – Panna Wingate. – Dość gwałtownie cofnęła dłoń. – Mój ojciec jest biskupem Elmham. To znaczy biskupem w stanie spoczynku. Wiejska rezydencja obecnego biskupa znajduje się bliżej granicy hrabstwa, a stary pałac należy do taty. Odkupił go od kościelnej rady, gdy wracał do zdrowia po udarze. Uznali, że pałac jest zbyt staroświecki jak na obecne czasy, ale my go bardzo lubimy.
– Zamierzałem jutro odwiedzić pani ojca, panno Wingate. Oczywiście, jeśli jego zdrowie na to pozwala.
Czemu jestem zła? – zastanawiała się, wyjaśniając jednocześnie, że ojciec najlepiej czuje się po południu i oczywiście będzie zachwycony, mogąc poznać księcia. Pewno dlatego, odpowiedziała w myślach na swoje pytanie, że wyglądam jak straszydło, a obchodzi mnie, co on sobie pomyśli. I to mnie doprowadza do szału. Nie było żadnego powodu, żeby wdzięczyć się do mężczyzny tylko z powodu jego szerokich ramion, mocno zarysowanej szczęki, niebieskich oczu i uśmiechu, który zapewne wyglądałby wspaniale.
Książę rozejrzał się wokół. Między brwiami, które były o ton ciemniejsze od włosów, pojawiła się niewielka zmarszczka.
– Jest tu pani sama, panno Wingate? Nie widzę pokojówki ani pracowników.
– Chłopiec stajenny przyjdzie po mnie o ósmej. – Spojrzała w kierunku wschodu, oceniając pozycję słońca. – Chyba już dochodzi ta godzina. Jeśli pan pozwoli, zabezpieczę wykopalisko.
– Czy mogę jakoś pomóc?
– Nie – odparła szorstko. – To znaczy… nie, dziękuję, Wasza Wysokość. Gdyby mógł pan trochę odsunąć się od wykopu i stanąć tam. O, właśnie tak, świetnie.
Przestań! – upomniała się, sięgając po szczotkę, żeby uprzątnąć kamyki i ziemię. To nie jest żaden ideał, po prostu dobrze zbudowany mężczyzna. I nie udawaj, że nie sprawdzasz, jak wygląda z tyłu.
Książę miał muskularne ramiona, wąską talię i bardzo długie nogi. To jakieś szaleństwo! Chyba musi mieć jakąś niedoskonałość. Pomijając oczywiście jego zachowanie. Nie potrzeba lodowni, gdy w pobliżu ma się księcia Aylshama.
Chrzęst kół toczących się po żwirze zapowiedział przybycie Toma, który powoził dwukółką zaprzężoną w kuca. Zatrzymał się spory kawałek od wykopu, jak go nauczono, po czym zbliżył się.
– Dzień dobry, sir. Czy jest panienka gotowa, panno Wingate? – spytał.
– To jest książę Aylsham, Tomie. Tak, możemy już wracać. Zabierz, proszę, narzędzia, a potem bardzo ostrożnie włóż do bryczki tę skrzynkę.
Will odprowadził wzrokiem odjeżdżającą bryczkę, podniósł kapelusz i chusteczką otrzepał go z ziemi. Kapelusz i chustka wydawały się całkiem zniszczone, lecz Notley, jego kamerdyner, z pewnością je odratuje, tak jak i podrapane buty, sfatygowane rękawiczki i brudny żakiet.
Obszedł dokoła wzniesienie i zatrzymał się w przerwie między nim a mniejszym kurhanem.
Co za zuchwała osoba z tej panny Wingate! Will wydłużył krok i ruszył wzdłuż żywopłotu w stronę prowadzącej do domu ścieżki. Ubrana jak służąca, bez kapelusza i rękawiczek, z włosami opadającymi na ramiona, grzebiąca na klęczkach w ziemi i trzymająca w dłoniach ludzką czaszkę, jakby to był garnek z puddingiem. Oburzające. W dodatku gdy się zorientowała, która z części jego ciała została poszkodowana w zetknięciu z tą piekielną szczęką, dostrzegł błysk rozbawienia w jej oczach. Miały dość atrakcyjną piwną barwę…
Nawet jego macocha nie posunęła się do tego, żeby grzebać w ziemi w poszukiwaniu starych kości. Takie zajęcie w żadnym razie nie przystoi damie. Biedny biskup najwidoczniej niedomaga, skoro pozwala córce tak spędzać czas. Bardzo to wszystko niefortunne, ponieważ nie widział sposobu, jak uchronić siostry przyrodnie od zawarcia tej całkiem nieodpowiedniej znajomości. Byli przecież sąsiadami, a nie wypada robić afrontu biskupowi.
Ile ona ma lat? Dwadzieścia trzy, cztery? Te ciemne oczy, włosy jak złoty karmel poprzetykany pięknym głębokim brązem, długie nogi i wdzięczne kształty, które dostrzegł, gdy się podnosiła… Stopy okryte były buciorami, które bardziej pasowałyby pomocnikowi ogrodnika, ale kostka, która mignęła, była szczupła i zgrabna.
Przestań, Will! – upomniał się, czując wyrzuty sumienia. Ta panna z pewnością będzie krępującą sąsiadką, a ty w ogóle nie powinieneś na razie myśleć o kobietach.
Żałoba stanowiła dużą niedogodność. Oczywiście tak powinno być, tyle że Will rozpaczliwie potrzebował pomocy przy gromadzie przyrodniego rodzeństwa, a żona nadałaby się do tego idealnie. Najlepiej żona z nerwami ze stali i poczuciem obowiązku, dodał w myślach. Jednak żadna dama, która byłaby odpowiednią kandydatką na żonę księcia, nie zlekceważyłaby konwenansów i nie pozwoliła na zaloty i ślub przed upływem roku żałoby.
Przeszedł już połowę zaplanowanego dystansu, gdy uświadomił sobie, że zapomniał o odnotowaniu informacji o posiadłości. Przekroczył kolejny przełaz, usiadł na stopniu i wyjął notatnik.
Zator w zachodnim rowie odwadniającym, ogrodzenie wzdłuż kurhanów…
Ciepłe, kpiące spojrzenie piwnych oczu… Kpiące! Diabelnej smarkuli wydawało się, że całe zdarzenie jest zabawne.
– Dzień dobry, tato. Dzień dobry, panie Hoskins. Larlingu. – Wchodząc do sypialni ojca punktualnie o wpół do dziesiątej, Variety dostrzegła swoje odbicie w wysokim lustrze i kiwnęła głową z aprobatą. Wykąpała się, przebrała, zjadła śniadanie i zredagowała w myślach wydarzenia wczesnego poranka, a teraz, gdy już wyglądała jak przystało na wzorową córkę starszego duchownego, mogła towarzyszyć ojcu przy śniadaniu.
Ojciec uśmiechnął się trochę asymetrycznie, wielebny Hoskins zerwał się na nogi i wymamrotał powitanie, a kamerdyner Larling umieścił tacę na szafce nocnej.
Ciężki udar, który jej ojciec przeszedł prawie dwa lata temu, sprawił, że biskup miał kłopoty z zachowaniem równowagi, łatwo się męczył, a jego mowa była w zasadzie niezrozumiała. Na szczęście udar nie zostawił śladu na jego nieprzeciętnym intelekcie. James Wingate wciąż był godnym podziwu badaczem początków kościoła w Wielkiej Brytanii i kontynuował pracę z pomocą swojego kapelana i sekretarza Christophera Hoskinsa.
Metodą prób i błędów udało się zorganizować dom według ustalonych zasad. Variety wstawała o świcie, wkładała do kieszeni jabłko i szła na dwie godziny do swoich wykopalisk. Po powrocie brała kąpiel i jadła śniadanie. O dziewiątej trzydzieści ojciec jadł śniadanie w łóżku, a ona opowiadała mu o wynikach porannej pracy i planach na resztę dnia.
Potem biskup razem z Hoskinsem, z którym porozumiewali się swoim sposobem, szedł do gabinetu. Pozostawali tam aż do lunchu o dwunastej trzydzieści. Później ojciec przez dwie godziny odpoczywał i albo wracał do badań, które kontynuował do czwartej, albo przyjmował odwiedzających.
W tej sytuacji jeśli nie mieli gości, a sprawom domowym wystarczyło poświęcić ranek, Variety miała wolne popołudnie. I właśnie dzisiaj nic jej nie zatrzymywało. Groźbą jutrzejszego najazdu księcia będzie się martwić, gdy do tego dojdzie.
Ojciec skończył owsiankę i uniósł brew, co było sygnałem, że córka może zacząć zdawać relację z pracy.
– Udało mi się wyjąć czaszkę w nienaruszonym stanie. Nie zauważyłam nic, co pogrzebano razem z ciałem, chociaż reszty szkieletu nie widać zbyt dobrze, ponieważ znajduje się trochę głębiej. Oczyszczę go, zrobię pomiary, a wtedy będę mogła pogrzebać go z powrotem i zasypać wykop. Pamiętasz pewno, że już zrobiłam szkic odsłoniętej części kurhanu.
Kiwnął potakująco, zachęcając do dalszej relacji. Problem w tym, że nie wydarzyło się nic więcej poza niespodziewanymi odwiedzinami.
– Książę był na przechadzce i… ee…podszedł tam, żeby zobaczyć, co robię.
– Książę Aylsham? – spytał pan Hoskins, zupełnie jakby w sąsiedztwie było wielu książąt.
– Tak. Był bardzo uprzejmy i wyraził chęć odwiedzenia cię jutro, tato. Powiedziałam, że z przyjemnością go przyjmiemy.
Ojciec zaczął poruszać dłonią, dając znaki, które tylko kapelan potrafił odczytać.
– Czy ma intelektualne zainteresowania? – spytał Haskins.
– Obawiam się, że nic o tym nie wiem. Wydawał się inteligentny, ale nie potrafię ocenić, czy jest intelektualistą. Nie wyglądało na to, że wie cokolwiek o archeologii.
I z pewnością nie sprawiał wrażenia osoby, która wierzy, że kobiety potrafią korzystać z mózgu, dodała w myślach.
Kapelan znowu tłumaczył słowa ojca:
– Cieszę się, że go poznam. Jego dziadek miał wielkie możliwości. Wiążę nadzieje z naszym nowym sąsiadem.
Variety pomyślała, że powinna się z tego cieszyć. Taki bodziec dobrze tacie zrobi. Obecność książęcej rodziny pomoże miejscowej gospodarce, więc nie powinna zachowywać się samolubnie. Jakie to ma znaczenie, że mężczyzna uważał ją za dziwaczkę? Jego opinia, dobra czy zła, nie obchodziła jej w najmniejszym stopniu. Z pewnością miała ważniejsze sprawy niż para niebieskich oczu.
Pokój śniadaniowy bardzo przypominał menażerię po otwarciu wszystkich klatek. Will przeszedł do szczytu stoły i skinął głową kamerdynerowi Peplowowi, który na ten znak wyciągnął ciężkie rzeźbione krzesło, przechylił je, po czym z głośnym łomotem opuścił na podłogę.
Dźwięk był wystarczająco głośny, by przyciągnąć uwagę. Zapadła cisza. Sześć głów odwróciło się w jego stronę, natomiast czterej lokaje bez zmrużenia oka wpatrywali się w przeciwległą ścianę. Już po dwóch dniach umieli zachować kamienne twarze.
– Dzień dobry, Altheo, Araminto, Alicio. Dzień dobry, Basilu, Bertrandzie, Benjaminie. Panowie, wasze siostry czekają, żebyście pomogli im usiąść. – Czekał, aż jego siostry przyrodnie w sposób bardziej lub mniej elegancki zajmą miejsca za stołem, a wtedy sam usiadł i ruchem głowy dał pozwolenie chłopcom, którzy rzucili się do swoich krzeseł. – Basilu, wydaje mi się, że dziś twoja kolej na odmówienie modlitwy.
Czternastoletni Basil, chyba najmniej pobożny chłopiec na świecie, ponownie wstał i w panice rozejrzał się w poszukiwaniu inspiracji.
– Eee… Dzięki ci, Boże, za potrawkę z ryżu i ryby na śniadanie. Amen. – Opadł na krzesło z pełnym ulgi uśmiechem.
Will uznał, że chyba powinien czuć wdzięczność, skoro podziękowanie było adresowane do Boga, a nie Belzebuba, i dał znak kamerdynerowi, że mogą podawać. Bardzo szybko odkrył, że śniadanie, po które każdy musi sam podejść do kredensu, oznacza bałagan.
– Serwetki, chłopcy. Benjamin, podaj siostrze masło, nie powinna o nie prosić dwa razy. Altheo, Araminto, Basilu, jutro po południu razem ze mną odwiedzicie naszego sąsiada, biskupa Elmham. Przekażcie pannie Preston i panu Catfordowi, że nie będzie was na lekcjach.
– Biskupa? – Althea zmarszczyła śliczny nosek. – Jakie nudy.
– Biskup Wingate z powodu choroby przeszedł na emeryturę. W każdym razie jest wybitnym uczonym i powinniście wiedzieć, że choćby był nudny jak flaki z olejem, naszym obowiązkiem jest złożyć mu wizytę. Do biskupa należy się zwracać księże biskupie.
Reszta posiłku stanowiła tor przeszkód, w którym trzeba było pokonać utrudnienia w postaci poznawania zasad etykiety, wykładu na temat konieczności wypełniania obowiązków, a także odkrycia, że Basil trzyma w kieszeni mysz.
Kiedy ucichły już gniewne krzyki wywołane tym odkryciem, gdy złapano i pozbyto się myszy, Will zaczął się psychicznie przygotowywać do codziennego spotkania z nauczycielem i guwernantką dzieci. Ciekaw był, czy już przed trzydziestką nabawi się wrzodów żołądka.
W zasadzie nie powinien oczekiwać, że w ciągu kilku tygodni naprawi szkody z wczesnego dzieciństwa, kiedy nadmiernie czuli i naiwni rodzice pozwalali dzieciom robić, na co miały ochotę. Jak wyjaśniała to jego macocha, w ten sposób naturalne zdolności każdego dziecka mogły się rozwijać delikatnie jak płatki kwiatu.
Całe szczęście, że przynajmniej nie są analfabetami, myślał Will, kończąc jajka na szynce. Chęć dobrania się do zupełnie nieodpowiednich książek skłoniła ich wszystkich do opanowania umiejętności czytania, a gdy zapragnęli tworzyć własne opowieści, nauczyli się pisać. Matematyka jednakże pozostała dla nich czarną magią, a podstawowe zasady zachowania wydawały się całkiem obcym pojęciem.
Potrzebna mi żona, powtórzył w myślach.
Mógł z chłopców zrobić dżentelmenów, jednak siostrom nie wystarczała guwernantka. Choć oczywiście miały matkę. Lady Bromhill mieszkała w Dower House, gdzie – jak można było mniemać – pisała kolejny traktat o naturalnych metodach wychowania dzieci. I każdemu, kto zechciał słuchać, obszernie opowiadała o niegodziwym zmuszaniu kobiet do pozostawania w żałobie. Will nie miał wątpliwości, że szczerze opłakiwała śmierć męża, jednak sposoby wyrażania żalu były oburzające. Każdego dnia obawiał się, że wywoła skandal w okolicy, pojawiając się w szkarłatnej sukni lub zacznie rozdzierać szaty i uderzać się w nagie piersi, zawodząc w klasycznej grece.
Wzdrygnął się. Niedobrze się składa, że jutro podczas wizyty u biskupa jego rodzeństwo zostanie narażone na spotkanie z kolejną niekonwencjonalną osobą.
Variety z satysfakcją rozejrzała się po słonecznym pokoju. Chiński salonik był mniejszy od pozostałych dwóch pokojów przeznaczonych do podejmowania gości, ale że znajdował się tuż obok biblioteki, był najwygodniejszy dla ojca. Biskup siedział w głębokim skórzanym fotelu, omawiając poranne gazety z panem Hoskinsem. Kapelan czytał artykuły, które tata później będzie komentował migowym językiem.
Doszli właśnie do relacji z Izby Lordów, co zawsze wywoływało gwałtowną gestykulację, kiedy ich kamerdyner, Bosham, zaanonsował:
– Jego Wysokość książę Aylsham, lady Althea Calthorpe, lady Araminta Calthorpe i lord Basil Calthorpe.
Variety w myślach oceniła wiek młodych gości i porozumiewawczo spojrzała na Boshama. Kamerdyner skinął głową i odszedł. Z pewnością udał się do kuchni, by zawiadomić, że trzeba będzie przygotować więcej herbaty i ciasteczek.
– Panna Wingate, Wasza Wysokość – przedstawił ją Hoskins, przejmując obowiązki, których nie mógł wypełnić jej ojciec.
Książę zrobił wielkie oczy, ewidentnie zaskoczony, ale natychmiast się opanował. Variety obdarzyła go uśmiechem i w jego niebieskich oczach dostrzegła błysk, który mógł oznaczać uznanie.
Jestem tą samą kobietą, która tak cię wczoraj zszokowała, pomyślała z gniewem. Mam na sobie ładną popołudniową suknię, włosy leżą na swoim miejscu, a ślady słońca na nosie przypudrowałam. A więc teraz mnie akceptujesz, tak? Tyle że ja nie zabiegam o pańską aprobatę, Wasza Wysokość.
Podał jej rękę, po czym podszedł do biskupa i podał mu rękę.
Pan Hoskins ukłonił się.
– Jego eminencja wita w pałacu. Ja nazywam się Christopher Hoskins, jestem kapelanem i sekretarzem jego eminencji.
Variety z zadowoleniem zauważyła, że książę nie jest wyniosły i z panem Hoskinsem również wita się uściskiem dłoni. Przywołał teraz do siebie dzieci.
– Księże biskupie, panno Wingate, wielebny Hoskinsie, pozwólcie proszę, że przedstawię brata i siostry. Trójka młodszego rodzeństwa została w domu.
Tworzą ładną rodzinę, oceniła Variety, chociaż dzieci wydawały się dość skrępowane, jakby powtarzały wykute na pamięć gesty.
Książę usiadł blisko ojca, a Variety posadziła młodych Calthorpe'ów na dwóch sofach wokół stolika.
– Wkrótce podadzą poczęstunek. – Uśmiechnęła się, widząc nieskrywaną ciekawość, z jaką przyglądali się jej i salonowi. – Powiedzcie mi coś o sobie. Jak rozumiem, macie więcej braci i sióstr?
Najstarsza z nich, Althea, odparła:
– Och, tak, jest nas sześcioro. Ja mam szesnaście lat, Araminta i Basil są bliźniakami i mają po czternaście lat, potem jest trzynastoletnia Alicia, dziesięcioletni Bertrand i Benjamin, który ma dziewięć lat.
– Mieszkacie z bratem i z mamą? Chciałabym ją poznać, ale z pewnością w tej chwili nie ma ochoty na wizyty. Wiadomość o waszym ojcu i dziadku napełniła mnie wielkim smutkiem.
– My nie znaliśmy starego księcia. On nie miał dobrych stosunków z mamą i tatą – wtrącił Basil. – Teraz mieszkamy z Williamem, a mama we wdowim domu, bo William jest naszym opiekunem i mówi, że jesteśmy małymi dzikusami i musimy zostać ucywilizowani. Mama uważa, że cywilizacja opóźnia wrodzoną kreatywność. Tęsknimy za tatą, a mama się smuci. Ale Willa to nie obchodzi, tylko każe nam się uczyć różnych głupot, jak arytmetyka i łacina. W dodatku musimy dobrze się zachowywać. I to przez cały czas – zakończył ponuro.
– Musimy się uczyć manier i szycia – dorzuciła Araminta. – To znaczy dziewczynki. Chłopcy nie muszą szyć ani chodzić z książkami na głowie.
Te metody nie sprawiały wrażenia zbyt despotycznych. W zasadzie tak wyglądało typowe wychowanie w arystokratycznych domach.
– Arytmetyka jest bardzo przydatna – zapewniła Variety. – Pomoże wam w zarządzaniu kieszonkowym, na przykład będziecie mogli się upewnić, czy was nie oszukują w sklepach.
Do dziewcząt ta uwaga chyba przemówiła, lecz Basil nie wydawał się przekonany.
– Mamy mnóstwo pieniędzy, nie musimy się nimi przejmować. Zresztą mama i tata nigdy nie kazali nam robić rzeczy, na które nie mieliśmy ochoty. Mama mówi, że żałoba to przestarzały obyczaj, który ma na celu dręczenie kobiet. Uważa, że żal po tacie możemy wyrażać, jak chcemy i wcale nie musimy chodzić spowici w czerń. – Skrzywił się. – Myślę, że żałoba ma też gnębić chłopców. Tata nie chciałby pozbawiać nas zabawy. To nie znaczy, że go nam nie brakuje, bo przecież za nim tęsknimy.
– To naturalne, że brak wam ojca. – Variety drgnęła, gdy zza jej pleców dobiegł głęboki głos. – Jednak społeczeństwo ma zasady, które są częścią tego, co czyni z nas kulturalnych ludzi. A przecież chcecie być kulturalni, prawda?
– Tak, Williamie – odparły dzieci chórem.
Chce z nich zrobić marionetki, pomyślała Variety, przyglądając się ich minom.
– Chcecie wyjść do ogrodów? – spytała.
Zerwali się na nogi, co spotkało się z dobiegającym z tyłu psyknięciem wyrażającym niezadowolenie.
Variety podniosła się i odwróciła do księcia.
– Piękne popołudnie, czyż nie?
– Zachwycające – przytaknął. – Z wielką przyjemnością zobaczę ogrody.
Ciebie nie miałam na myśli, odpowiedziała w duchu.
Lecz powiedzieć tego nie mogła.
– Proszę tędy. – Poprowadziła ich w stronę oszklonych drzwi, które wychodziły na taras. Książę ją minął i otworzył drzwi przed nią.
Pałac biskupi był piętnastowieczną ufortyfikowaną budowlą. Jego cztery skrzydła tworzyły czworobok wokół dużego wewnętrznego dziedzińca. W niespokojnych czasach za panowania Henryka VII ówczesny biskup zburzył jedno skrzydło, tworząc budynek w kształcie litery U, co otwierało dziedziniec od południa. Za Henryka VIII ślady rozbiórki zasłonięto dwiema fantazyjnymi wieżami na obu krańcach U, aż wreszcie za Jakuba I w miejscu dziedzińca założono ogród.
W tej chwili, przy słonecznej majowej pogodzie, kwitły już wczesne róże, pszczoły bzyczały nad niewidoczną jeszcze lawendą i rozmarynem, w centralnie położonej fontannie szemrała woda.
– Jak pięknie. Bardzo harmonijne połączenie barw.
No wreszcie, skomentowała Variety w myślach. Coś ci się w końcu podoba.
– Prawda, że jest tu uroczo? Uważa się, że to najbardziej romantyczny ogród.
– Romantyczny… – Zabrzmiało to, jakby nigdy wcześniej nie słyszał tego słowa. – Chodziło mi o to, że jest dobrze zaplanowany.
Variety obrzuciła go zirytowanym spojrzeniem i potknęła się na ostatnim schodku, lecz zanim zdążyła się zorientować, została chwycona w pasie i postawiona bezpiecznie na ziemi.
– Dziękuję. – Ten fizyczny kontakt przy jego powściągliwym zachowaniu wydał jej się bardzo onieśmielający. I trochę niepokojący…
Dzieci zniknęły gdzieś na prowadzącej w dół ścieżce. Książę już marszczył brwi, ale porzucił myśl o ich zachowaniu, bo w tym momencie pan Hoskins pomógł jej ojcu wyjść na taras.
– Jego ekscelencji będzie bardzo miło, jeśli zechce pan obejrzeć ogród – powiedział kapelan.
Ojciec przyglądał się córce z niezgłębionym wyrazem twarzy, co wzbudziło jej podejrzenia. Co ty kombinujesz, tato?
I wtedy spostrzegła, jak przenosi wzrok z niej na księcia i z powrotem, i już rozumiała.
Och, nie!
– Jeśli można, pokażę panu fontannę. Zbudowana jest według projektu mojej świętej pamięci matki.
Położyła końce palców na ramieniu, które jej podał, i główną alejką ruszyli w kierunku fontanny. Czy to dlatego że był księciem, tworzył wokół siebie tę dziwną aurę? Czy wynikało to z tego, że był wysoki, dobrze zbudowany, w kwiecie wieku? A może chodziło o to, jak jego obecność na nią działała, o tę dziwną kombinację pociągu fizycznego i niechęci.
Jej przyjaciółka Melissa Taverner bez wątpienia powiedziałaby, że powodem jest tłumienie naturalnego instynktu. Jej zdaniem Variety powinna trochę sobie pofolgować, pozwolić na jakiś flirt, może nawet pocałunki. Tyle że Melissa w macosze księcia pewnie odnalazłaby bratnią duszę, bo obie miały podobne poglądy. Variety nie miała ochoty wracać do natury. Raz już poszła za głosem instynktu i dowiedziała się, że ta droga ma liczne wady.
Kiedy szli do sadzawki, pogodnie opowiadała o roślinach i planie ogrodu. W odpowiedzi słyszała wyłącznie uprzejme pomruki, ale nagle książę zadał pytanie:
– Pani straciła matkę niedawno, panno Wingate?
– Kiedy miałam dziesięć lat. Chorowała krótko, zaledwie kilka miesięcy. Odeszła, nim ktokolwiek się zorientował, jak poważna jest sytuacja. – W jego milczeniu było coś, co skłoniło ją do zadania pytania: – Pan swoją matkę stracił w dzieciństwie, prawda?
– Miałem dziewięć lat. Osiemnaście lat temu. Ledwie ją znałem. – Chyba uznał, że zabrzmiało to zbyt szorstko, bo dodał: – Czy pani dobrze pamięta matkę?
– Pamiętam jej twarz. To zresztą nic dziwnego, bo jej portret wisi w pokoju stołowym. Pamiętam też jej głos, łagodny i słodki. Wydaje mi się, że nigdy nie słyszałam, by go podniosła. A jej dłonie były miękkie. – Variety opanowała się, nim głos jej zadrżał. – Była bardzo pobożna, a jako żona niezmiernie tradycyjna.
Domyślam się też, że niezbyt inteligentna, ciągnęła w myślach. Nie na tyle, żeby dorównać tacie. Jednak była dobrą kobietą i stworzyła szczęśliwy dom.
– Pani również jest pobożna i tradycyjna, panno Wingate?
Zaskoczona podniosła na niego wzrok i w jego niebieskim spojrzeniu uchwyciła niespodziewany błysk. Rozbawienie? Sarkazm?
– Pobożna? Mam nadzieję, że jestem dobrą chrześcijanką, ale do pobożności nie roszczę sobie pretensji. Nie jestem też tradycyjna, jak już Wasza Wysokość wie. Jednak kto wie, czy nie będę taką żoną, jaką była moja matka.
Doszli już do fontanny. Variety usiadła na kamiennym obramowaniu i włożyła rękę do chłodnej wody. Z oddali dobiegły śmiechy i wołania dzieci. Domyśliła się, że odnalazły labirynt. Ponad ich radosnymi głosami dało się słyszeć pierwsze ciche takty sonaty fortepianowej.
– Kto to gra? Wydaje się bardzo utalentowany. – Książę oparł laskę o kamień i stanął obok. Podejrzewała, że jego pozycja nie pozwala mu przysiąść na brzegu fontanny. Podniósł wzrok na wschodnią wieżę.
– To moja przyjaciółka. W domu nie ma fortepianu, więc ćwiczy na moim. – Lucy grała w Wieży Panien, jak kiedyś pan Hoskins nazwał jej prywatną wieżę; Melissa z palcami umazanymi atramentem pracowała tam nad najnowszą powieścią, Prue siedziała z nosem w podręczniku greckiej gramatyki, natomiast Jane malowała widoki lub przyjaciółki przy pracy.
– Bardzo to szlachetne z pani strony. A pani przyjaciółka dobrze wykorzystuje okazję. – Umilkł na tak długo, że Variety posłała mu badawcze spojrzenie i zobaczyła, że ze zmarszczonym czołem patrzy w kierunku, skąd dochodziły gwizdy i śmiechy. – Proszę wybaczyć, jeśli wyciągam niewłaściwe wnioski, lecz jeśli brak fortepianu oznacza, że jej warunki materialne wymagają pewnych ograniczeń, może byłaby zainteresowana, by dawać lekcje moim siostrom?
W domu Lucy nie było fortepianu, ponieważ jej rodzice uważali, że muzyka – poza kościelną – jest nieprzyzwoita. Zdaniem państwa Lambert większość rzeczy była grzeszna, a już z pewnością te, które sprawiały przyjemność. Variety czasami zastanawiała się, jakim cudem Lucy i jej czterej bracia w ogóle zostali powołani na świat. Lucy nauczyła się grać w szkole, z której rodzice ją zabrali, gdy tylko dotarła do nich informacja, że trzy spośród uczennic były nieślubnymi córkami dziedzica. Kiedy zorientowali się, że Lucy nadal ćwiczy na starym pianinie w zakrystii kościoła, ich córka przez wiele dni miała sińce na rękach.
– Obawiam się, że nie. To nie brak środków tylko wrażliwość jej mamy na każdy głośniejszy dźwięk nie pozwala Lucy grać w domu. – Te głośne dźwięki to także śmiech, pomyślała. – Mój fortepian jest dobry, ale nie gram dobrze, więc cieszę się, że Lucy z niego korzysta.
– Nie wątpię, że gra pani biegle na innym instrumencie. Może na harfie? No i z pewnością pani śpiewa.
– Nie. Nie gram na żadnym instrumencie, a mojego śpiewu lepiej słuchać z daleka.
– Z pewnością jest pani zbyt skromna, panno Wingate. – Wciąż ze zmarszczonymi brwiami patrzył w kierunku labiryntu.
– Nie pozwalam sobie na fałszywą skromność, Wasza Wysokość. Znam swoje mocne strony i możliwości, wiem także, jakie są moje słabe punkty. – Widziała, jak obrzuca ją badawczym spojrzeniem. Być może panny z dobrych domów nie powinny mówić o swoich niedoskonałościach. – Podejdziemy do labiryntu, żeby sprawdzić, czy pana siostry i brat znaleźli drogę do środka?
– Oczywiście. – Podał jej ramię. Zmarszczka między brwiami zniknęła, gdy zmienili temat. – Czy labirynt ma skomplikowany układ?
– Bardzo, Wasza Wysokość. Letni domek w sercu labiryntu jest uroczy, ale droga jest tak kręta, że rzadko ktoś go odwiedza. Labirynt pochodzi z bardzo dawnych czasów, być może z epoki Tudorów. Tak sądzi mój ojciec, który ocenia to na podstawie pni cisów tworzących żywopłoty. Słyszę rodzeństwo księcia i wydaje mi się, że jeszcze nie dotarli do środka.
– Zwykle słychać ich aż za dobrze, panno Wingate – chłodno zauważył. Jednak w jego głębokim głosie pojawił się ślad rozbawienia.
A więc mimo wszystko ich kocha, pomyślała. Może pod tym sztywnym pancerzem kryło się gorące serce, choćby wyłącznie dla jego źle wychowanego rodzeństwa.
– Jak rozumiem, ich mama jest zwolenniczką bardzo liberalnego podejścia do wychowania?
– Każde dziecko pozostawione samemu sobie rozwinie się jak doskonały kwiat – wyrecytował książę. – To niemal dosłowny cytat. Jeszcze tylko muszę odkryć, jaka roślina pisana jest Basilowi. Być może jeżyna. Albo wilcza jagoda.
– Jestem pewna, że założenia tej teorii nie są takie złe – zauważyła odważnie.
Mój Boże, co za niebezpieczne pomysły, skrytykowała w cichości ducha. Dzieciom potrzeba ochrony i granic, a także nauki, która pomoże im dostrzec piękno świata, ale również wskaże problemy i przygotuje do obowiązków.
– No cóż, panno Wingate, ta pochwała brzmi raczej słabo. – Tym razem wyraźnie słyszała, że jest rozbawiony.
A niech to, pomyślała. Nasz gość ma poczucie humoru. Tego się nie spodziewałam.
– Zgadzam się, że błędem jest pozbawiać dziecko radości lub wypaczać mu charakter. Sztuka, jak sądzę, polega na tym, żeby pozwolić kwiatom rozkwitać, ale mieć pewność, że rosną na właściwej glebie.
– Też tak myślę, panno Wingate. Mam trzy siostry i trzech braci. Dziewczęta powinny dobrze wyjść za mąż, a chłopcy muszą wybrać zajęcia odpowiednie dla ich pozycji i talentu. Nie mogą całe życie folgować swojej fantazji. Z pewnością uda się to osiągnąć, ale szczerze przyznam, że to będzie żmudna praca.
– Basil, ty draniu! Mówiłeś, że bez trudu znajdziesz środek, a kiedy się zgubiliśmy, nie masz pojęcia, jak stąd wyjść. Teraz pomrzemy tu z głodu i dopiero za sto lat odnajdą nasze pobielałe kości! – Przenikliwy krzyk dobiegał zza najbliższego odcinka żywopłotu.
Książę westchnął.
– Wygląda na to, że czeka mnie jeszcze długa droga.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji