14,99 zł
Sophia Langley i Daniel Chatterton od wczesnego dzieciństwa darzą się szczerym uczuciem. Tuż po zaręczynach Daniel razem z bratem wyjeżdża do Indii, aby się wzbogacić i zapewnić ukochanej dostatnią przyszłość. Pod nieobecność narzeczonego Sophia prowadzi przykładne życie młodej damy i czeka cierpliwie na jego powrót. Pewnego dnia wszystko się zmienia. Najpierw Sophia dowiaduje się, że Daniel zginął w katastrofie, a później w jej rodzinnym domu zjawia się Cal, brat bliźniak zmarłego, i proponuje ślub. Sophia staje przed trudnym wyborem. Może podjąć pracę guwernantki albo wbrew wyrzutom sumienia przyjąć oświadczyny Cala i odmienić los swojej rodziny…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 270
Tłumaczenie:
Hertfordshire, 1799 rok
– Kocham Daniela pełnią serca, poczekam i wyjdę za niego! – wykrzyknęła Sophia Langley i spiorunowała Calluma wzrokiem.
Jej biust unosił się i opadał pod dekoltem niemodnej sukni. Na nosie Sophii jak zwykle widniała smużka węgla do rysowania.
– Ależ to absurd. Oboje jesteście zbyt młodzi – zaoponował Cal.
Najchętniej podniósłby ją jak małe, niedożywione kocię, z którym mu się kojarzyła, i solidnie nią potrząsnął, by oprzytomniała. Nie miał pojęcia, czemu jego brat wziął na cel właśnie tę dziewczynę, córkę niezbyt zamożnych sąsiadów. Przecież właściwie nadal była dzieckiem.
– Nie rozumiesz mnie, wcale nie zwracasz na mnie uwagi w czasie odwiedzin, a teraz ni z gruszki, ni z pietruszki wiesz, co jest dla mnie najlepsze! Mam już siedemnaście lat, a Daniel jest dokładnie w twoim wieku. – Zmrużyła pełne złości błękitne oczy, które uważał za najpiękniejszy element jej i tak ślicznej twarzy.
Najchętniej odparłby, że siedemnaście lat to nie jest „już”, lecz „dopiero” i że jest dziesięć minut starszy od brata, ale ugryzł się w język. Takie dziecinne przekomarzanki były nie na miejscu. Przecież liczył sobie osiemnaście lat i jako dorosły mężczyzna nie powinien się wdawać w niemądre sprzeczki z dziewczętami.
– Nie zwracam na ciebie uwagi? – powtórzył z oburzeniem. – Wszakże często bawiliśmy się w dzieciństwie.
Sophia prychnęła lekceważąco. Przeszło mu przez myśl, że zapewne miała chęć wspomnieć o tym, jak włóczył się za nimi niczym piąte koło u wozu, ewentualnie odgrywał rolę gracza drużyny atakującej w krykiecie bądź nadobnej dziewicy do uratowania przed smokami, Saracenami tudzież połową francuskiej armii. To wszystko jednak nie sprawiało, że uważała go za bratnią duszę.
– Wyruszamy w daleką i długotrwałą podróż – dodał. – Poznasz kogoś innego i zakochasz się na nowo, gdy dorośniesz. To naturalne.
Poniewczasie pojął, jak ogromnego dopuścił się nietaktu. Sophia wyprostowała się z oburzeniem. Teraz sięgała Callumowi prawie do brody.
– Ty nadęty, nieczuły draniu! – wycedziła. – Jak to możliwe, że jesteś bratem bliźniakiem kogoś tak cudownego jak Daniel? Nie mam pojęcia, dlaczego tak się stało, niemniej raz jeszcze podkreślam: kocham Daniela i klnę się na Boga, że za niego wyjdę. A co do ciebie… Obyś zakochał się w kobiecie, która złamie ci serce!
Zamierzała odejść z godnością, lecz na własne nieszczęście zahaczyła czubkiem stopy o krawędź dywanu i niemal padła jak długa na podłogę. Cal wybuchnął śmiechem, a Sophia z wściekłością zatrzasnęła drzwi.
Rozbawiony Cal pokręcił głową i powrócił do pakowania kufrów przed wyprawą do Indii.
Glebe End House, Hertfordshire – 5 września 1809 roku
– To list od Calluma Chattertona. – Sophia Langley podniosła wzrok znad kartki papieru i spojrzała na matkę, która zamarła z maślanym tostem w dłoni. – Zamierza odwiedzić nas dzisiejszego popołudnia.
– A zatem wrócił. – Pani Langley zmarszczyła brwi. – Wydaje mi się, że nie było go w kraju od marca.
– Na to wygląda. – Sophia nie miała pojęcia, dlaczego niedoszły szwagier postanowił zjawić się z wizytą teraz, pół roku po pogrzebie jej narzeczonego. – Odnoszę wrażenie, że lord Flamborough bardzo niewiele o nim mówi.
Will Chatterton, hrabia Flamborough, starszy brat bliźniaków, był bliskim sąsiadem Langleyów. Wielokrotnie dowiódł swojej przyjaźni, on także przyniósł wieści o śmierci Daniela. Jej narzeczony zginął w katastrofie statku, którym bracia bliźniacy płynęli do Anglii po zakończeniu dziesięcioletniej wyprawy do Indii w służbie Kompanii Wschodnioindyjskiej. Will nie był nic winien ani Sophii, ani jej bliskim, gdyż definitywnie straciła statut przyszłego członka jego rodziny.
Sophia spojrzała na dłoń bez pierścionka zaręczynowego i na obcisły rękaw porannej sukni w głębokim odcieniu fioletu. Nosiła się na czarno przez trzy miesiące, po czym zdecydowała się na półżałobną odzież. Nadal czuła się jak okropna hipokrytka za każdym razem, gdy ktoś z przyjaciół lub sąsiadów spoglądał wymownie na jej przyodziewek i wzdychał ze współczuciem.
Po pogrzebie, w chwili odczytania testamentu, stało się jasne, że Daniel w żaden sposób nie uwzględnił w nim swojej narzeczonej i nie zadbał o jej utrzymanie. Callum, który swego czasu dużo i chłodno mówił o zaręczynach brata bliźniaka, oraz hrabia, który zdaniem Sophii również nie aprobował tego związku, sprawiali wrażenie całkowicie nieświadomych powagi sytuacji rodziny Langleyów.
Callum, niewątpliwie porażony cierpieniem po utracie brata, próbował wyjaśnić Sophii, że to zaniedbanie wynikało wyłącznie z niefrasobliwości Daniela i jego niechęci do stawienia czoła tak nieprzyjemnym sprawom jak własna śmiertelność. Podobno wcale nie chodziło o brak miłości i obojętność wobec narzeczonej.
Serce podpowiadało Sophii co innego. Poniewczasie zorientowała się, że Dan przestał ją kochać i vice versa. Rzecz jasna, nie mogła tego powiedzieć żadnemu z jego cierpiących braci. Skoro jednak ani ona nie kochała Daniela, ani on jej, nie miała moralnego prawa być jego narzeczoną. Gdyby była ze sobą szczera i zerwała zaręczyny wcześniej, zapewne już dawno temu znalazłaby sobie męża, jej bliscy odzyskaliby bezpieczeństwo finansowe, a ona sama cieszyłaby się urokami rodzinnego życia w otoczeniu wianuszka dzieci.
Callum lub hrabia być może przeznaczyliby dla niej jakąś sumę, gdyby o to poprosiła, lecz nie uczyniła tego z dumy i z przekonania, że musi ponieść konsekwencje młodzieńczej lekkomyślności. Nie byłoby problemu, gdyby w ogóle nie przyjęła nieprzemyślanych oświadczyn.
Will regularnie przychodził w odwiedziny i zawsze proponował pomoc. Raz był gotów przysłać swojego ogrodnika, innym razem wypożyczyć powóz, gdy wybierały się do St. Alban’s. Ponieważ Sophia uprzejmie, lecz konsekwentnie odtrącała jego pomocną dłoń, w końcu przestał się pojawiać. Sophia starała się zamaskować ubóstwo, jak mogła, i na razie szło jej to całkiem nieźle. Sterta niezapłaconych rachunków na biurku rosła jednak nieubłaganie, a uprzejme z początku prośby o zapłatę stawały się coraz bardziej obcesowe. Sophia wiedziała, że już wkrótce przyjdzie jej podjąć trudne i bolesne decyzje.
– Może postanowił zachować się przyzwoicie i przekaże ci część spadku po Danielu – zasugerowała pani Langley i wyraźnie się rozpromieniła.
– Nawet gdyby chciał tak postąpić, w co wątpię, i tak nie może tego zrobić, gdyż prawo mu tego zabrania – odparła Sophia. – Posiadłość, którą odziedziczył po Danielu, jest objęta regułą majoratu – jednym słowem, jest niepodzielna. Nie można jej rozparcelować. A poza tym Callum ma na względzie własną karierę i przyszłość. Bez wątpienia wkrótce się ożeni, zwłaszcza jeśli nie planuje powrotu do Indii.
– No tak… – westchnęła pani Langley. – Mniejsza z tym. Nasz Mark wkrótce skończy studia, otrzyma święcenia i własną parafię i wszystko się ułoży.
Sophia wolała nie mówić, że Mark nie ma szansy na wysokie uposażenie, więc na pewno nie zdoła utrzymać siebie, matki, siostry i jeszcze spłacić ich długów. Bogate parafie przejmowali ci duchowni, którzy mogli liczyć na wpływowych protektorów.
Pokręciła głową i ponownie skupiła się na liście.
Callum miał wyrazisty charakter pisma, nie owijał w bawełnę i niczego nie tłumaczył. Dopiero teraz Sophia zauważyła, że zwracał się bezpośrednio do niej, nie do jej matki. Obwieszczał, że zjawi się tego popołudnia, i miał nadzieję, że Sophia znajdzie czas, by go przyjąć.
Zgarnęła resztę korespondencji, aby matka się nie zorientowała, że większość listów to rachunki. Sophia nie mogła zrozumieć, skąd tyle się ich wzięło, skoro całymi dniami tylko łatała dziury w domowym budżecie i szukała oszczędności.
– Zajmę się tym niezwłocznie – zapowiedziała pogodnym tonem. – Jestem bardzo ciekawa ponownego spotkania z Callumem Chattertonem.
Jej biurko stało w kącie sypialni, do której jak zwykle weszła z ulgą, w poszukiwaniu spokoju i wytchnienia. Wiedziała, że prędzej czy później będzie zmuszona wyjaśnić matce, jak poważna jest sytuacja, ale ten moment jeszcze nie nadszedł. Za miesiąc zamierzała napisać do jednej z londyńskich agencji z prośbą o pomoc w znalezieniu zatrudnienia.
Pokój był skromny i jasny, pełen białych i bladożółtych muślinów. Sophii przyszło do głowy, że tak wygląda pokój młodej dziewczyny, a przecież nie była już młoda. Liczyła sobie dwadzieścia sześć lat i nie miała przed sobą perspektyw. Utkwiła na głębokiej prowincji, gdzie w promieniu wielu kilometrów nie było ani jednego odpowiedniego kawalera do wzięcia.
Cóż, we właściwym momencie nie stawiła czoła faktowi, że się odkochała. Powinna była napisać do Daniela, wyjaśnić mu sytuację, a wówczas rozstaliby się w życzliwej atmosferze, bez skandalu. Ludzie nie posiadali się ze zdumienia, że ojciec Sophii w ogóle przyzwolił na zaręczyny tak młodziutkiej córki.
Ona sama biernie tkwiła w tym niedojrzałym związku, uznawszy go za ostateczny i nieodwołalny, za to pod każdym innym względem ogromnie się zmieniła przez tych dziewięć lat. Dorosła, stała się niezależna i pewna siebie. Nauczyła się nie tylko cierpliwości, ale i prowadzenia domu oraz… rysowania.
Sophia popatrzyła na otwarty szkicownik. Parę dni wcześniej narysowała autoportret, dzięki czemu udało się jej krytycznie spojrzeć na swoje odbicie. Teraz mogła z całą pewnością powiedzieć, że nie grozi jej popadnięcie w próżność ani samozachwyt.
Była bowiem nieco zbyt wysoka, odrobinę za chuda i brakowało jej sporo do wypełnienia dekoltu sukni. Nos miała za długi, usta zbyt szerokie, ale nie po raz pierwszy doszła do wniosku, że jej oczy są całkiem znośne. Z niewiadomych powodów ich błękit stał się bardziej intensywny – może dlatego, że jej rzęsy pociemniały, a włosy zrobiły się niemal kruczoczarne, choć dawniej były ciemnobrązowe.
Przewróciła kartkę i jej wzrok spoczął na studium popiersia mężczyzny. Gdy otrzymała list z informacją o rychłym powrocie Daniela, ponownie przyjrzała się jego miniaturowemu portretowi, który namalowała, nim Dan odpłynął do Indii. Wiedziała, że jest niewiele warte i wymaga korekty, więc sięgnęła wtedy po ołówki i zabrała się do rysowania podobizny dwudziestosiedmiolatka, na którego mógł wyrosnąć tamten chłopiec. Wówczas ostatecznie pogodziła się ze świadomością, że go nie kocha. Czekała na Daniela tylko dlatego, że miał ją wziąć za żonę i zapewnić jej odpowiednio wysoką pozycję społeczną. Nie wątpiła, że jego pochodzenie, majątek i wysokie stanowisko w Kompanii Wschodnioindyjskiej z powodzeniem uciszą wszystkich wierzycieli.
Wielkim wstrząsem okazał się dla niej widok Calluma, gdy spotkali się kilka razy, nim w marcu opuścił Flamborough Hall. Co oczywiste, dojrzał pod każdym względem. Z patykowatego młodzieńca przeobraził się w zahartowanego i sprawnego mężczyznę. W jego inteligentnych, orzechowych oczach, wówczas pociemniałych z bólu, dostrzegła lata doświadczenia, a na obliczu nieufność. Tylko gęste ciemnobrązowe włosy pozostały takie same i wciąż opadały mu na brwi, tak jak Danielowi.
Doskonale pamiętała, jak patrzyła na portret nieobecnego narzeczonego i zrozumiała bolesną prawdę.
– Już cię nie kocham – szepnęła wtedy. – Co zrobię, kiedy wrócisz i nie będę chciała za ciebie wyjść?
Ta przykra myśl sprawiła, że Sophia nabrała ochoty na samodzielne zarobkowanie. Mogła przecież utrzymywać się z rysowania. Jej serce nie biło już szybciej z miłości do mężczyzny, lecz z uwielbienia dla sztuki. Chciała tworzyć, przelewać swoje wizje na papier. Głęboko wierzyła, że uda się jej skontaktować z wydawcami książek, dajmy na to ze słynnym Johnem Murrayem lub panem Ackermannem, i przekonać ich do zainwestowania w nieznaną artystkę.
Schodząc na ziemię, przypominała sobie, że samodzielne życie to w jej wypadku mrzonka. Damy nie zarabiały jako artystki. Gdyby się na to zdecydowała, ludzie potraktowaliby ją niemal jak aktorkę, a to oznaczałoby skandal, utratę dobrego imienia i wykluczenie towarzyskie.
Dama nie mogła też porzucić dżentelmena, gdyż byłby to wstrząsający przejaw niewdzięczności, zwłaszcza po tak długim czasie od zaręczyn. Nikt nie uważał, że małżeństwo koniecznie musi się opierać na miłości, więc Sophia nie mogła się zasłaniać wygaśnięciem uczuć. Posłusznej i przyzwoitej córce nie wolno też było odrzucać związku, który zabezpieczyłby byt jej rodziny, do tego zdrowy rozsądek podpowiadał jej, że dwudziestosześcioletnia stara panna straciła już szansę wyboru i musi się pogodzić z losem. Bez względu na to, jakim człowiekiem stał się Daniel, czy wyrósł na świętego, czy na grzesznika, musiała za niego wyjść i spełnić swój obowiązek. Dopiero tragedia zwolniła ją z danego słowa. Cóż jednak z tego, że społeczeństwo nie obwiniało Sophii, skoro powróciła do punktu wyjścia i nie wiedziała, co zrobić z życiem.
Z ciężkim westchnieniem rzuciła rachunki na szkicownik i zaczęła nerwowo spacerować z kąta w kąt. W pewnym momencie jej wzrok spoczął na kufrze pełnym poszew i prześcieradeł z wyhaftowanymi literami C oraz maską o kształcie kociego pyszczka, która znajdowała się w rodowym herbie Daniela. Chodziło o grę słów, gdyż francuska nazwa kota brzmiała chat, a ten wyraz znajdował się w nazwisku Chatterton. W kufrze były jeszcze chustki, bielizna, nocne koszule, ściereczki do wycierania piór, a także rękawiczki. Wszystkie te dobra Sophia gromadziła i ozdabiała haftami przez dziewięć lat, starając się zapracować na opinię dobrej i zaradnej żony oraz gospodyni.
Usiadła przy biurku. Nie wolno jej było ignorować trudnej sytuacji, w której się znalazła wraz z rodziną. Mogła zdać się na łaskę i niełaskę lorda Flamborough i poprosić go o pożyczkę, lecz jeszcze nie była gotowa zapomnieć o dumie i szacunku do samej siebie. Gdyby jednak postanowiła zarabiać na życie malowaniem, wszyscy jej krewni i znajomi zareagowaliby oburzeniem. Innymi słowy, znalazła się w sytuacji bez wyjścia.
– Dzień dobry, Callumie. – Sophia rzuciła szkicownik oraz ołówek do koszyka i ruszyła po trawniku do gościa.
Przez ostatnie pół godziny wolała udawać, że zbiera kwiaty niż czekać, aż jedyna służąca w domu – nie licząc kucharki – otworzy gościowi drzwi.
– Dzień dobry, Sophio – odparł Callum.
Zeskoczył z konia i zarzucił wodze na sztachetę w drewnianym płocie, po czym otworzył furtkę i wszedł do ogródka od frontu budynku. Tam zdjął kapelusz i z poważną miną uścisnął podaną dłoń.
– Mam nadzieję, że dobrze się miewasz – dodał.
– Nawet bardzo dobrze, dziękuję. – Uśmiechnęła się pogodnie, jakby w nadziei, że dzięki temu odwróci uwagę gościa od swojej sfatygowanej i spłowiałej ze starości sukni. – Wyglądasz… To znaczy, od naszego ostatniego spotkania…
Stracił opaleniznę przywiezioną z Indii i podróży przez ocean, ale z jego oblicza znikły zmarszczki bólu i żalu po śmierci brata. Miała teraz przed sobą zaskakująco przystojnego mężczyznę. Powinna była się spodziewać tej przemiany, w końcu nie widziała go od pół roku. Mimo to jej tętno gwałtownie przyśpieszyło i nie potrafiła zebrać myśli.
Sophia doszła do wniosku, że Callum bez wątpienia uważa ją za patentowaną głuptaskę, jednak nawet jeśli tak było, w żaden sposób tego nie okazał.
– Przeżyłem sporo trudnych chwil – przyznał. – Ale mam to chyba za sobą. Jestem już w stanie przywoływać przyjemne wspomnienia, a nawet wybiegać myślami w przyszłość.
Sophia zorientowała się, że Callum nadal trzyma ją za rękę; wcale nie miała ochoty jej oswobodzić.
– Cieszę się, że twój ból mija – odparła. – Śmierć rodzonego brata musi być strasznym przeżyciem, lecz odejście bliźniaka z pewnością jest znacznie gorsze.
– Tak, to prawda. Jesteś jedną z niewielu osób, które zwróciły na to uwagę. – Delikatnie przesunął jej dłoń na zgięcie swojego łokcia. – Czy letni domek jeszcze stoi?
– Letni domek? Ależ naturalnie.
Zaskoczona nagłą zmianą tematu Sophia odwróciła się i pod rękę z Callumem ruszyła w głąb ogrodu.
– Dziwne, że o nim napomknąłeś – dodała. – Przed laty zaszywałam się tam z Danielem, by rozmawiać bez końca. Mniemam, że moi rodzice nie mieli pojęcia, gdzie się wtedy ukrywaliśmy. Domek jest taki sam jak przed laty, tylko nieco zaniedbany.
Drzwi do letniego domku nie były zamknięte na klucz, więc je otworzyła i weszła pierwsza do małego, zakurzonego wnętrza.
– Nie jest tak romantycznie jak dawniej… – westchnęła z żalem w głosie. – Zechciej nie zwracać uwagi na pająki i skorki.
– Nadal nie posiadam się ze zdumienia, jak małe są angielskie owady – odparł Callum z uśmiechem. – Czy możemy tu usiąść i pogawędzić?
– Ależ naturalnie. Mam powiedzieć pokojówce, by przyniosła poczęstunek? Chyba powinnam wezwać mamę.
– Dziękuję, poczęstunek nie będzie potrzebny. – Callum postawił przy drzwiach dwa krzesła, strzepnął kurz chustką, odłożył kapelusz, rękawiczki oraz pejcz i zaczekał, aż Sophia usiądzie. – Czy sądzisz, że potrzebujemy przyzwoitki?
– Bynajmniej, przecież znamy się od lat. Można powiedzieć, że jesteś dla mnie jak brat.
Callum uniósł brew.
– Zapewniam cię, droga Sophio, że moje uczucia do ciebie nie są i nigdy nie były w najmniejszym stopniu braterskie – podkreślił.
Podenerwowana Sophia zajęła krzesło z lewej strony. Słowa Calluma ją zaniepokoiły. Nagle wydał się jej stanowczo zbyt męski.
– Czy hrabia dobrze się miewa? – zapytała pośpiesznie.
– Owszem, miewa się świetnie. Jak mniemam, nie odwiedza cię od pewnego czasu.
Sophia wolała unikać życzliwego Willa z obawy, że upokorzy się przed nim i poprosi go o wsparcie. Gdyby zorientował się, jak trudna jest sytuacja Langleyów, honor nakazałby mu spłacić ich długi.
– Okazał nam wiele serca i życzliwości – powiedziała cicho. – Pojechałeś do Londynu…
– Po pogrzebie, zgadza się. Zaproponowano mi wysokie stanowisko w Kompanii, w Domu Wschodnioindyjskim przy Leadenhall Street. Ciężka praca z początku pomagała, potem zrozumiałem, że jest fascynująca.
– Bardzo mnie to cieszy. – Sophia zastanawiała się, co to ma z nią wspólnego, ale cieszyła się, że Callum dochodził do siebie po tragedii. – To dobrze, że twoja wiedza i umiejętności zostały docenione.
– Dziękuję. Mieszkam obecnie w domu przy Half Moon Street, która się mieści w modnej okolicy blisko St. James’s Park.
– Doprawdy?
– A ostatnio uznałem, że w moim nowym życiu brakuje już tylko jednego. – Patrzył na gęstą zieleń, ale widać było, że nie myśli o ogrodnictwie ani nawet o zaniedbanym otoczeniu.
– Tak? – powiedziała z ciekawością.
– Tak. W moim życiu brakuje żony. – Callum Chatterton odwrócił się do Sophii i zatopił w niej uważne spojrzenie
– Żony? – Sophia machinalnie spojrzała mu w oczy.
– Owszem, żony. Zastanawiałem się, czy byłabyś skłonna uczynić mi ten zaszczyt, Sophio, i za mnie wyjść.
– Ja?
Zdumiona i zaskoczona Sophia zupełnie się pogubiła. Przez moment wpatrywała się w Cala z tak szeroko otwartymi ustami, że naszły go poważne wątpliwości co do jej inteligencji. W końcu zacisnęła wargi i zamrugała, myśląc gorączkowo.
– Ale z jakiego powodu miałbyś się ze mną żenić? – zapytała w końcu.
Callum odetchnął z ulgą. A zatem umysł Sophii funkcjonował, jak należy, a w dodatku odzyskała typowy dla siebie tupet. Nieoczekiwane oświadczyny wytrąciły ją z równowagi, ale nie na długo. Cal przypomniał sobie, kiedy zobaczył ją po raz pierwszy po powrocie do domu. Był wtedy na wpół przytomny, poobijany, posiniaczony i zachrypnięty od wielogodzinnego nawoływania brata, którego zabrało morze. W takim stanie nie miał siły, by delikatnie przekazać Sophii tragiczne wieści.
Zemdlała na wieść o śmierci Daniela, ale oprzytomniawszy, zachowywała się spokojnie i stanowczo wobec matki, która wpadła w histerię. Pogrążony w rozpaczy Cal nie potrafił zadbać o uczucia Sophii, lecz był jej wdzięczny za powściągliwość. Ukryła się pod maską opanowania, dzięki czemu zachowywała się względnie normalnie.
Opowiedział jej trochę o tym, co zaszło, a ona okazała mu wspaniałomyślność i zrozumienie, choć mogła żywić do niego urazę, gdyż nie zdołał uratować jej narzeczonego.
– Znajdowałem się na pokładzie, a Daniel w jednej z łodzi. Pomagał kobietom opuszczać statek – wyjaśnił wówczas Cal. – Porwała go ogromna fala. Nie udało mi się go znaleźć.
– Wskoczyłeś do wody? Próbowałeś go uratować? – zapytała ze zgrozą.
Wyobraziła sobie wzburzone morze, ciemność i skały, a także trzask łamanego drewna i krzyki ludzi.
– Naturalnie. – Cal spojrzał wtedy na nią ze zdumieniem. – Oczywiście, że próbowałem.
– Wielkie nieba. – Sophia przyłożyła rozpaloną dłoń do jego lodowatego policzka. – Musisz się ogrzać, żeby nie dostać gorączki.
Kilka tygodni później nadal wspominał ten czuły dotyk i jej bezinteresowną troskliwość.
Z biegiem czasu wracały też inne wspomnienia. Gdy porządkował swoje sprawy, wielokrotnie przypominał bratu, że i on powinien poprawić testament. Dan jednak o to nie dbał i wciąż przekładał ów obowiązek na później. Obiecał, że się tym zajmie, ale w swoim czasie, bo przecież i tak nic mu się nie stanie. Nie imały się go żadne choroby szalejące w Indiach, nic go nie pokąsało, nie użądliło, nie pogryzło i nie poturbowało. Dan nie tylko uważał się za dziecko szczęścia, ale jeszcze głęboko wierzył, że nawet gdyby spotkało go coś złego, Cal i tak zaopiekuje się Sophią.
– Tak, oczywiście – zgodził się na to. – W takiej sytuacji zaopiekowałbym się nią najlepiej, jak się da. Mimo to…
Dan jednak nie pochylił się nad swoim testamentem, a potem, gdy już doszło do tragedii, Cal nie ruszył palcem, żeby pomóc Sophii. Wstrząs i rozpacz przyćmiły mu zdolność trzeźwego myślenia. Dopiero gdy ochłonął, przypomniał sobie o obietnicy, i do tej pory wyrzuty sumienia nie dawały mu spać.
Otrząsnął się ze wspomnień i spojrzał na młodą kobietę w spłowiałej sukni. Sophia patrzyła na niego z uwagą czujnymi niebieskimi oczami. Przez te lata dorosła i wypełniła się w odpowiednich miejscach. Nie przypominała już chudej dziewczyny sprzed niemal dekady, ale i tak wydawała się nieco zbyt szczupła i niepokojąco blada.
– Po raz pierwszy od wielu miesięcy pomyślałem o przyszłości i dotarło do mnie, że pora się żenić. Mam już prawie dwadzieścia osiem lat, mam posiadłości, którymi muszę się zajmować, a także ważną i absorbującą pracę. W takiej sytuacji żona wydaje się… naturalną konsekwencją.
– Rozumiem – powiedziała Sophia ostrożnie. – Ale dlaczego zdecydowałeś się właśnie na mnie? Jesteś przecież bratem hrabiego i mieszkasz w Londynie, gdzie nie brakuje panien na wydaniu, które mają przed sobą o wiele więcej lat na rodzenie dzieci. Wybacz mi szczerość, lecz właśnie tak wygląda rzeczywistość. Zapewne bardzo ci zależy na spadkobiercy. Skoro mówisz o posiadłościach, kwestia dziedzica wydaje się zasadnicza.
Podobała mu się szczerość i bezpośredniość Sophii, dlatego postanowił odpowiedzieć równie otwarcie.
– Rzecz w tym, że wolałbym uniknąć długiego narzeczeństwa – wyznał. – Jeśli chodzi o nas… moglibyśmy szybko nadrobić stracony czas.
Sophia natychmiast się zorientowała, co Cal ma na myśli, i poczerwieniała. Mimo to dostrzegł na jej ustach uśmiech.
– Pozwól, że powtórzę pytanie – powiedziała z naciskiem. – Dlaczego chcesz się ożenić akurat ze mną? Cóż z tego, że londyński sezon dobiegł końca, skoro bez trudu mógłbyś znaleźć żonę gotową w okamgnieniu zrezygnować z panieńskiego stanu i szybko związać się z tobą na resztę życia.
– Uważam, że ty doskonale się nadajesz na moją małżonkę, a poza tym poczytuję sobie za obowiązek otoczenie cię opieką. – Cal zmrużył oczy. – Daniel właśnie tego by oczekiwał. Obiecałem zatroszczyć się o ciebie, lecz ból i żal po śmierci brata przyćmiły mi jasność myśli. Wybacz, że zaniedbałem swoją powinność.
– Co takiego? – Sophia pokręciła głową. – Cóż za absurd! Owszem, doszło do tragicznego wypadku, lecz nikt nie jest mi nic winien. Nie mam też żadnych oczekiwań, a już na pewno nie liczę na to, że staniesz ze mną przed ołtarzem. Gdy byliśmy młodsi, nie interesowałeś się mną w najmniejszym stopniu, o czym z pewnością doskonale pamiętasz, Callumie.
Rozzłoszczona, zerwała się na równe nogi. Callum zrobił to samo, lecz nie próbował jej dotknąć. Widział, jak bardzo jest wstrząśnięta i urażona.
Doszedł do wniosku, że korzystnie to wpływa na jej wygląd.
– Chciałbym zaproponować ci… małżeństwo z rozsądku – powiedział w nadziei, że uspokoi Sophię.
– Jakże to szlachetne z twojej strony – wycedziła.
Przypatrywał się z podziwem, jak doskonale umie nad sobą zapanować. Zachowywała się z godnością i nie brakowało jej odwagi.
– Nie jestem pewien, czy dobrze rozumiem – dodała z wahaniem. – Czy chcesz powiedzieć, że nie masz ochoty… To znaczy, nie chciałbyś dzielić ze mną łoża?
– Ależ oczywiście, że chciałbym dzielić z tobą łoże i uprawiać w nim miłość, Sophio – podkreślił gorliwie.
Wpatrywała się w niego szeroko otwartymi oczami, a Cal pomyślał, że naprawdę musi być całkiem niewinna. Uznał, że to ogromnie interesujące… i pobudzające. Dotąd poszukiwał towarzystwa dam o ogromnym doświadczeniu. Niewinna żona byłaby dla niego pod każdym względem nowinką.
Sophia z wyraźnym trudem odzyskała spokój.
– Wybacz, lecz nie potrafię się zdobyć na przyjęcie tak wspaniałej propozycji – oznajmiła z ironią w głosie.
– Wydaje mi się, że masz dostatecznie dużo zdrowego rozsądku, żeby nie liczyć na puste komplementy z mojej strony ani na romantyczne dyrdymałki – powiedział Callum. – Mógłbym zapewniać cię o uczuciach, których nie żywię, o czym oboje wiemy, i których nie oczekuję od ciebie. Bądźmy jednak szczerzy. Zakładam, że nie złożyłaś żadnych, pożal się Boże, ślubów czystości. – Zmarszczył brwi. – Za kogo zatem teraz wyjdziesz? Za jakiegoś wiejskiego szlachcica? Za pastora? Po cóż ci to, skoro możesz być bratową hrabiego i wieść życie pełne wygód?
– Na razie zostawmy w spokoju to, co mogłabym zyskać na tym małżeństwie – zasugerowała Sophia ze wzrokiem utkwionym w krzewach, które wymagały natychmiastowej interwencji ogrodnika. – Cóż takiego przyjdzie ci ze ślubu z kobietą w moim wieku, bez wpływów i majątku? Czy naprawdę chodzi tylko o uspokojenie sumienia? Pierwsza lepsza dama ogrzeje ci łoże równie dobrze jak ja.
Callum poczuł chęć, żeby się z nią podrażnić.
– Gdybyś się zgodziła za mnie wyjść, zyskałbym żonę o eleganckim wyglądzie, wysokiej inteligencji, wielkiej odwadze i niezrównanym opanowaniu. – Policzki Cala przybrały barwę różowej piwonii, gdyż wiedział, że przesadza. Żadna kobieta nie miała szansy wyglądać elegancko w takiej sukni. – Ponadto czerpałbym satysfakcję ze świadomości, że postąpiłem zgodnie z wolą brata bliźniaka. – Zawahał się, lecz doszedł do wniosku, że Sophia zasługuje na szczerość. – Nie liczę na związek oparty na miłości. W gruncie rzeczy sądzę, że nie jestem już zdolny do tak silnego zaangażowania. Od tragedii na morzu czuję się tak, jakby ktoś ograbił mnie z głębszych uczuć. Przed laty znałaś nas obu i wierzę, że naprawdę rozumiesz, jakim ciosem była dla mnie śmierć brata. Postaraj się pojąć teraz, że chyba już nigdy nie zdołam nikogo pokochać całym sercem.
Sophia się odsunęła i nerwowym ruchem oparła dłoń o framugę drzwi. Nie wiedziała, co powiedzieć.
– Jesteś już dojrzałą kobietą i połączyło nas cierpienie po stracie bliskiej osoby – ciągnął. – Mam nadzieję, że choć w części zaakceptujesz mnie takim, jakim się stałem. Nie liczę na podobne zrozumienie u jakiegoś młodego dziewczęcia, poszukującego pierwszej miłości.
Nadal milczała. Cal pomyślał, że z pewnością zadaje Sophii ból, mówiąc o Danie, którego śmierć pogrzebała jej wieloletnie marzenia.
Przypomniał sobie, jak straciła przytomność na wieść o tragedii. Przez dziewięć długich lat kurczowo trzymała się przysięgi, którą wymieniła z narzeczonym. Dochowała Danielowi wierności. Przed kilku laty dobitnie dała Calowi do zrozumienia, że już podjęła ostateczną decyzję i że jego nieporadne próby przekreślenia jej związku są skazane na porażkę. Callum uważał, że ta reakcja jest przedwczesna i nieprzemyślana, a w dodatku pozbawiona sensu. Miał prawo tak myśleć, gdyż jego brat bliźniak nie zdradzał żadnych oznak głębokiego zaangażowania emocjonalnego. Kolejne lata dowiodły, że obawy Cala nie były bezpodstawne.
Dan powinien był dawno temu wrócić do Anglii i ożenić się z Sophią. Naturalnie, nie chciał jej narażać na niebezpieczeństwa związane z życiem w Indiach, ale ona na niego czekała. Gdyby wzięli ślub, cieszyłaby się wysoką pozycją społeczną, miałaby włości i zapewne także dzieci. Trudno było znaleźć usprawiedliwienie dla opieszałości Daniela. Zachował się nieodpowiedzialnie, a powodowała nim wyłącznie chęć przedłużenia młodości i używania życia. Z kolei Callum czuł, że mógł zmusić brata do powrotu i ożenku, lecz wolał mieć go przy sobie.
Teraz był gotów związać się z Sophią, gdyby tylko przyjęła jego oświadczyny. Tak powinien postąpić przyzwoity dżentelmen, a ponadto Callum dostrzegał w tym korzyści dla siebie. Ponieważ jednak liczył się z jej uczuciami, nie zamierzał naciskać.
Tak czy owak, wkrótce musiał znaleźć sobie żonę i się ustatkować. W grę wchodziły dwie posiadłości. Jedna znajdowała się pod zarządem powierniczym i miała przejść na jego własność, gdy się ożeni albo skończy trzydzieści lat. Druga została zapisana Danielowi na tych samych warunkach, a po jego śmierci stała się częścią majątku Cala. Wolał uniknąć konieczności poszukiwania żony, zalecania się i udawania miłości. O wiele prościej było ożenić się z Sophią i tym samym rozwiązać problemy ich obojga.
Sophia drgnęła, jakby z trudem powstrzymywała chęć ucieczki. Promienie słoneczne rozbłysły w jej włosach i padły na cienką suknię, ujawniając zarys smukłego ciała. Sophia się odwróciła, spojrzała na Cala i dostrzegła w jego oczach zadumę i pragnienie, których wcześniej nie zauważała.
Cal w tym momencie najchętniej objąłby Sophię i zagarnął ją tylko dla siebie, nawet gdyby stawiała opór.
– Więc jak, skarbie? – Przysunął się na tyle blisko, że rąbek jej sukni muskał czubki jego butów. – Ustalimy datę od razu czy trochę później?
– Cal, nie mogę za ciebie wyjść – oznajmiła Sophia wprost. W tym momencie nie umiała się zdobyć na inną odpowiedź.
Nie zamierzała polemizować z jego poczuciem obowiązku i pragnieniem zadbania o sprawy brata. Wiedziała jednak, że nie może zaakceptować związku z Calem, gdyż niepotrzebnie i z własnej winy pozostawała narzeczoną Daniela. Powinna była rozstać się z nim lata temu i w ten sposób zakończyć sprawę. Daniel nie mógł wyjść z tą sugestią, gdyż był dżentelmenem, a dżentelmeni dotrzymują słowa.
– Jestem świadom, że twoje uczucia do Daniela nieco komplikują sytuację – oświadczył Callum tak obojętnym tonem, jakby rozmawiali o cenach herbaty. – Postaram się jednak być dobrym mężem. W tej chwili już wiem z niezachwianą pewnością, że pozostanę w Anglii, więc nie musisz się obawiać ani o kwestie niezdrowego klimatu, ani o prawdopodobieństwo długich rozstań.
Sophia zamrugała ze zdumieniem. Uczucia, które żywiła do Daniela, należały do przeszłości. W tym momencie wolała jednak nie tłumaczyć Calowi, jak bardzo się mylił.
– …więc byłaby z ciebie rozsądna i miła żona – ciągnął Cal. – Sama wiesz najlepiej, że potrzebujesz męża. Pobierzemy się cicho, w spokoju, bez obecności niezliczonych gości.
– Widzę, że wszystko starannie przemyślałeś. – Sophia poczuła, że zaschło jej w gardle. – Twoja zapobiegliwość jest godna podziwu, niemniej w tej chwili nie czuję się specjalnie rozsądna, a już na pewno nie miła.
Odniosła wrażenie, że zaraz wybuchnie ze złości. Oczywiście, że potrzebowała męża. Spędzała bezsenne noce na rozmyślaniach o tym, jak sobie poradzą, kiedy wierzyciele się zorientują, że w rodzinie brakuje odpowiednio sytuowanego mężczyzny, który zapłaci rachunki. Jako guwernantka musiałaby latami oszczędzać, żeby uregulować należności. To jednak nie oznaczało, że pragnęła związku z mężczyzną, który oświadczał się jej wyłącznie z poczucia obowiązku i chłodnego wyrachowania.
– Nie mogę wyjść za ciebie tylko dlatego, że masz przypływ ludzkich uczuć – oznajmiła.
– Tutaj nie chodzi o ludzkie uczucia… – westchnął cierpiętniczo, ale jego usta wykrzywił uśmiech. – To sprawa wielkiej wagi, a na szali leży mój honor.
– Postępujesz impulsywnie – wytknęła mu.
– Z zasady nie poddaję się impulsom.
Nagle zorientowała się, że Callum badawczo się jej przypatruje. Sophia przygryzła wargę, żeby powściągnąć gniew. Zamierzała mu zaraz pokazać, że tylko od niej zależy, jak się rozwinie sytuacja.
– Nie obchodzą cię moje uczucia do twojego brata? – spytała zdecydowanym głosem, choć znała odpowiedź. Powiedział nad wyraz jasno, że zależy mu jedynie na fizycznym aspekcie małżeństwa.
– Ani trochę.
Odwróciła wzrok od szerokich ramion i długich nóg Calluma. Myśl o fizycznej namiętności wzbudziła w niej dziwny niepokój. Cal był atrakcyjnym mężczyzną, niemniej wygląd nie powinien przesądzać o ślubie, zwłaszcza jeśli przyszły mąż raczej nie odwzajemniał zainteresowania żony.
Perspektywa związku z Callumem wydała się jej równie koszmarna jak małżeństwo z Danielem. Sophia przypomniała sobie, że zajmował się handlem, więc zapewne podchodził do małżeństwa tak jak do każdej transakcji – racjonalnie i trzeźwo.
– Jak rozumiem, powinienem wziąć pod uwagę twoje problemy finansowe – powiedział bez emocji.
Sophia postanowiła być szczera, choć wolałaby tego uniknąć.
– Owszem – przyznała. – Mamy długi, z którymi już sobie nie radzimy. Zamierzałam poszukać posady guwernantki.
– Spodziewałem się tego – odparł Callum. – Nie sądziłem jednak, że sytuacja jest aż tak poważna. Zapewniam cię, że zajmę się tą sprawą.
Sophia ponownie utwierdziła się w przekonaniu, że ten związek jest o wiele bardziej korzystny dla niej niż dla Calluma, który nie dostanie nic poza nią samą, a nie uważała siebie za szczególnie wartościową istotę. Jej modlitwy zostały wysłuchane, dlaczego zatem tak się burzyła przeciwko swojemu losowi? Każda młoda kobieta z dobrego domu, wykształcona i wychowana na damę, z radością przyjęłaby wszystko, co miał do zaoferowania Callum.
Sophia jednak nie uważała się za typową młodą kobietę. Była sobą i potrzebowała do życia nie tylko pieniędzy, lecz również miłości, bratniej duszy o podobnych przekonaniach. Serce podpowiadało jej, by odrzuciła oświadczyny uprzejmie, acz stanowczo, w ten sposób kładąc kres upokorzeniu. Rozum jednak powstrzymywał ją przed pochopną i nieodwracalną decyzją.
– Potrzebuję czasu do namysłu – powiedziała w końcu.
– Nad czymże tu się namyślać? – Callum wydawał się szczerze zdumiony. – Czy chodzi o twoją matkę? Na pewno zastanawiałaś się nad jej przyszłością, kiedy powróci Dan. Idę o zakład, że masz jakąś krewną, która świetnie odnalazłaby się w roli sympatycznej damy do towarzystwa dla twojej mamy.
– No cóż, w istocie – przyznała Sophia. – Kuzynka Lettice z radością by z nami zamieszkała. Od dawna nosiła się z tym zamiarem.
– Wyśmienicie. – Z aprobatą pokiwał głową.
– Naprawdę nie masz nic przeciwko temu, że byłam zaręczona z twoim bratem? – Wyciągnęła ku niemu ręce, jakby usiłowała się przebić przez szklaną ścianę, którą między nimi wznosił, myśląc tylko o praktycznych aspektach związku. – Czy patrząc na mnie, nie będziesz myślał o Danielu?
Callum popatrzył na jej dłonie.
– Wyjaśniłem ci już, jak się czuję – odparł cicho. – W końcu udało mi się przezwyciężyć cierpienie i obecnie głęboko wierzę, że nie będę zazdrosny o twoją miłość do Daniela. Jeśli jednak chcesz powiedzieć, że nie możesz związać się ze mną ze względu na to uczucie…
Zawiesił głos, jakby chciał zostawić otwartą furtkę, którą Sophia mogłaby się wycofać.
– Nie, nie w tym rzecz. – Pokręciła głową. – Wiem, że on… Pogodziłam się z jego odejściem. Chodzi o to, że twoja propozycja jest nagła i zupełnie nieoczekiwana. Potrzebuję więcej czasu do namysłu.
– Czas nie działa na twoją korzyść. Jakkolwiek patrzeć, nie jesteś wdową, która dochowała się gromadki dzieci. – Callum mówił tak rzeczowym tonem, że Sophia dopiero po kilku sekundach pojęła sens tych słów. Jego zdaniem przechodziła jej koło nosa ostatnia szansa na macierzyństwo. – Byłoby dobrze, gdybyś przekonała się na własne oczy, gdzie zamieszkasz, jeśli za mnie wyjdziesz. Mam dom w mieście, naturalnie, a do tego dwie wiejskie posiadłości do wyboru. Proponuję, byśmy razem pojechali i wspólnie postanowili, gdzie zamieszkamy, a które nieruchomości wynajmiemy.
– Mamy dokonać wyboru? – Zamrugała nerwowo. – Przecież Long Welling zawsze należało do ciebie.
– Posiadłością zarządzał mój ojciec, a potem Will. Nie mogłem kierować sprawami z Indii, ostatnie pół roku zaś spędziłem w Londynie. Nie jestem przesadnie związany ze swoim domem, a oba majątki stoją teraz puste. Naturalnie, potrzebujesz czasu na zastanowienie – dodał, a Sophia dopiero teraz zauważyła w jego rękach kapelusz, rękawiczki i pejcz. – Wrócę jutro rano. Do widzenia, Sophio.
– Do widzenia – odparła machinalnie, jakby wyrwał ją z głębokiej zadumy. – Cal…
– Ależ oczywiście, wybacz mi gapiostwo. – Pochylił się i pocałował ją w usta. – Czy tego pragnęłaś?
– Sama nie wiem… – Miała chęć przesunąć językiem po wargach, lecz w porę udało się jej powstrzymać. – Nie mam pojęcia, czego pragnę… Czego powinnam pragnąć. Wywróciłeś mój świat do góry nogami.
– Doskonale. – Ruszył przez trawnik, nie oglądając się za siebie.
Sophia mimo wszystko oblizała usta i poczuła na nich delikatny, obcy, lecz fascynujący smak, okraszony nutą kawy.
„Doskonale?”
– Ty uparty, nieznośny człowieku! – zirytowała się. – Czy w ogóle słuchasz tego, co mówię?
Tytuł oryginału: Married to a Stranger
Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Ltd, 2011
Redaktor serii: Dominik Osuch
Opracowanie redakcyjne: Dominik Osuch
Korekta: Lilianna Mieszczańska
© 2011 by Melanie Hilton
© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2018
Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
Harlequin i Harlequin Romans Historyczny są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.
HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.
Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone.
HarperCollins Polska sp. z o.o.
02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B, lokal 24-25
www.harlequin.pl
ISBN 978-83-276-3558-7
Konwersja do formatu EPUB: Legimi Sp. z o.o.