Najważniejsza - Jan Śleszyński - ebook + książka

Najważniejsza ebook

Jan Śleszyński

3,0

Opis

Jedyny sposób, by przetrwać trudny czas, to uwierzyć, że kiedyś jeszcze będzie dobrze

Rok 1989. W Polsce nadchodzi czas wielkich zmian, a na ulicach czuć coraz bardziej optymistyczne nastroje. Udzielają się one również Michałowi Rogińskiemu, który z coraz większą nadzieją patrzy w przyszłość. Wierzy, że wkrótce powróci do kraju jego żona, Ola, która w stanie wojennym musiała wyjechać z Polski, by ratować życie ich córki. Jednak los i źli ludzie szykują im jeszcze wiele traumatycznych przeżyć. Podejrzewany o współpracę z obcym wywiadem Michał stanie przed wyborem, od którego zależeć będą dalsze losy jego najbliższych. Czy powtarzane przez niego niczym mantra słowa: „Już będzie dobrze” w końcu doczekają się spełnienia?

Burzliwe czasy przełomu, rzeczywistość pełna absurdów i niedorzeczności, a w tym wszystkim ludzie, którzy na przekór wszystkiemu próbują po prostu być szczęśliwi… „Najważniejsza” to poruszająca opowieść o wierności, zaufaniu i sile, jaką daje prawdziwa miłość.

Na zdjęciu zobaczył uśmiechniętą Olę i swoją córkę, trzymaną na rękach przez niskiego łysiejącego bruneta.
Zmroziło go, a w oczach pojawił się błysk, który zwiastował burzę.
– Kto to jest?! Przecież oni wyglądają na tym zdjęciu jak rodzina! – powiedział wzburzony.
Do pokoju wszedł Andrzej, rzucił okiem na zdjęcie i wzrokiem skarcił żonę.



Jest to już trzecia część losów Michała Rogińskiego, jego rodziny i przyjaciół, obejmująca bardzo ciekawy okres w historii Polski, czas przełomu po „okrągłym stole”. Autor bardzo trafnie ukazuje absurdy i uciążliwości życia w ówczesnej rzeczywistości, wskazując na aktualną również dzisiaj prawdę, że zawsze najważniejsza jest rodzina. Opisuje także ten okres jako czas przygotowywania się aparatu partyjno-politycznego PRL-u do stworzenia nowej rzeczywistości gospodarczej i uwłaszczenia się na majątku narodowym. Polecam tę książkę zarówno starszemu, jak i młodszemu pokoleniu, również ze względu na bardzo interesującą fabułę.
Andrzej Paradowski – dyplomata i wykładowca akademicki

Jan Śleszyński
Z zawodu jest inżynierem nawigatorem, oficerem Marynarki Wojennej w stanie spoczynku. Urodził się w Olsztynie w 1949 roku, gdzie spędził młodość. Dwadzieścia lat później rozpoczął naukę w Wyższej Szkole Marynarki Wojennej, a w grudniu 1970 roku był świadkiem tragicznych zajść w Gdyni. Jako oficer marynarki wojennej pełnił służbę na stanowiskach sztabowych. Obecnie jest emerytem i mieszka w Korzystnie, w gminie Kołobrzeg. W swoich powieściach ukazujących przełomowe lata najnowszej historii Polski stara się obalać mity związane z tamtymi wydarzeniami. Dotychczas opublikował Czyszczenie broni i Przepustkę od Pana Boga, opisujące odpowiednio tragiczne wydarzenia Grudnia ‘70 oraz powstanie Solidarności i stan wojenny. Najważniejsza to trzecia i zarazem ostatnia książka z tego cyklu, która przedstawia wydarzenia przełomowego 1989 roku.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 477

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,0 (1 ocena)
0
0
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Dla całego świata jesteś tylko jednym z wielu, lecz jest ktoś, dla kogo jesteś całym światem

Antoine de Saint-Exupéry

Od autora

Przygnębienie i brak perspektyw – oto obraz społeczeństwa pierwszej połowy lat osiemdziesiątych dwudziestego wieku. Gospodarka była w ruinie, a próby reform nie przynosiły poprawy. Polska dryfowała, czekając na jakiś przełom. Dopiero dojście Gorbaczowa do władzy w Związku Radzieckim i zapoczątkowanie przez niego „pierestrojki” dało nadzieję na zmiany. Hasło: „Nie ma wolności bez Solidarności” zdobywało w społeczeństwie coraz więcej zwolenników, a wśród rządzących wzbudzało niepokój i zmuszało do poszukiwania rozwiązań, umożliwiających utrzymanie się przy władzy.

W drugiej połowie dekady następowało stopniowe luzowanie polityki wyjazdów zagranicznych. Najpierw wprowadzono paszporty na kraje demoludów, które to dokumenty można było trzymać w domu, a w grudniu 1988 roku, po wprowadzeniu paszportów na wszystkie kraje świata, społeczeństwo poczuło pierwszy powiew wolności. Przełomem w gospodarce okazała się tzw. ustawa Wilczka, której formuła: „Co nie jest zabronione, jest dozwolone”, wyzwoliła w Polakach niespotykaną dotąd aktywność gospodarczą. Jednak prawdziwy przełom nastąpił w 1989 roku. Po wyborach czwartego czerwca naród odrzucił socjalizm i Polska zaczęła stawać się krajem kapitalistycznym.

W książce podjąłem próbę ukazania, jak zmieniała się Polska, a także jakie zmiany zachodziły w Polakach w przełomowym roku 1989. Zmiany widać było zarówno na ulicach miast, jak i w sklepach, ale przede wszystkim dokonywały się w mentalności obywateli. To nie byli już smutni, przygnębieni i wystraszeni ludzie. Na ulicach pojawiało się coraz więcej zachodnich samochodów, a łóżka polowe i popularne szczęki przejmowały na siebie wolnorynkowy handel. Radości powodowanej otwierającymi się przed Polakami nowymi możliwościami nie zakłócała nawet galopująca inflacja.

W obraz ten wpisuje się znany z moich poprzednich powieści główny bohater Michał Rogiński. W nim również następuje przemiana, szybko odnajduje się w nowej rzeczywistości. Nie ma jednak dla niego nic ważniejszego niż być z ukochaną żoną i córką. By tak się stało, musi jeszcze pokonać wiele przeszkód i dokonać dramatycznych wyborów. Kariera w biznesie i pieniądze są dla niego na wyciągnięcie ręki, gotów jest jednak poświęcić je dla swoich bliskich.

Książkę dedykuję wszystkim tym, którzy, bez względu na ich dzisiejsze poglądy, w tych trudnych czasach mieli marzenia i swoimi działaniami doprowadzili do tego, że żyjemy dziś w wolnej Polsce.

Jan Śleszyński

Rozdział I

Wczoraj dzwoniła Ola. Potwierdziła, że już niedługo całe dwa tygodnie będą razem. Wreszcie, po sześciu latach, zobaczy córkę! Dzięki dobrym stosunkom z młodymi z ZSP[1] również i w tym roku Michał wykupił w Almaturze skierowanie na imprezę pobytową w Albenie.

Dzisiaj kończy sesję w Wojskowej Akademii Technicznej, a jutro przyjmuje ostatnie egzaminy na politechnice. Urlop, jak co roku, zaplanowany ma od połowy lipca i już piętnastego wyjeżdża do Bułgarii. Natomiast Ola, z francuskim paszportem, jako madame Alexandra Durant, bez problemu zarezerwowała apartament w hotelu, i zwykłe pokoje hotelowe na ten czas zamienią się dla nich w rajskie komnaty.

Dobrego humoru nie zepsuł mu nawet widok głębokiej rysy na lewych drzwiach jego citroena. Prawdopodobnie w nocy jakiś smarkacz o ptasim móżdżku postanowił pozostawić po sobie ślad. Problemów z naprawą jednak mieć nie powinien, nie jest to żaden metalik, tylko zwykły biały lakier. A swoją drogą przydałby się garaż – pomyślał, wsiadając do samochodu.

Podjechał na parking przed gmachem Akademii, o tej porze niemal całkowicie wypełniony samochodami kadry. Przeważały małe i duże fiaty, choć nie brakowało „limuzyn” produkowanych przez bratnie kraje. Zaparkował obok granatowej łady swojego szefa, profesora pułkownika Orlika, u którego zaraz po ósmej ma się meldować. Przełożony, zapraszając go do siebie, mówił, że ma dla niego propozycję nie do odrzucenia.

Niemal z marszu udał się do niego, zapukał i wszedł do skromnie urządzonego gabinetu.

– Major Rogiński melduje się.

Pułkownik wstał od biurka, uścisnął dłoń gościa i wskazał na fotel przy ławie.

– Właśnie zaparzyłem kawę. Chyba nie odmówisz? – Podsunął filiżankę.

– Bardzo chętnie, moja już się skończyła. – Michał uśmiechnął się.

Nieczęsto major doktor Rogiński rozpoczynał dzień pracy od kawy z pułkownikiem profesorem i nieczęsto obaj bywali w tak dobrych humorach.

– Muszę powiedzieć, że twój citroen BX zrobił na kadrze spore wrażenie. Już chyba każdy wie, kto jest jego właścicielem. Jednak ludzie potrafią być zawistni – ostrzegł pułkownik. – A swoją drogą, jak sprawuje się zawieszenie? Cokolwiek by mówić, jest to nowość.

– Żadnych problemów – odrzekł Michał z zadowoleniem. – Jednak najbardziej przydatny jest centralny zamek i elektryczne szyby – pochwalił swoje czteroletnie auto, kupione przez Olę i przywiezione z Francji przez szwagra.

Od kiedy go znał, Andrzej był bardzo przedsiębiorczy i nigdy nie było dla niego spraw nie do załatwienia. Od ponad dwóch lat jest w cywilu i nie ma do siostry pretensji, że to ona stała się przyczyną jego rozstania z mundurem, a wręcz przeciwnie, jest jej wdzięczny, że umożliwia mu wyjazdy na Zachód. W obecnej roli czuje się jak ryba w wodzie. Dzięki swoim znajomościom z okresu służby, nie miał problemów z wyjazdami do demoludów i do Turcji. Twierdzi, że opierając się na znajomości cen poszczególnych towarów, na handlu przez miesiąc zarabiał tyle, co w wojsku przez rok. Przy pomocy Oli i poznanych dzięki niej miejscowych Polaków stworzył sobie ścieżki kupna używanych samochodów w dobrych cenach. Tą drogą ściągnął już pięć aut, które bez problemu z dużym zyskiem sprzedał. Oczywiście nie byłby sobą, gdyby przy tej okazji nie sprowadzał stosunkowo tanich w Paryżu, a u nas niezmiernie prestiżowych francuskich perfum, które służyły mu do pozyskiwania przychylności urzędników celnych.

Po wymianie uwag na temat motoryzacji profesor na chwilę się zamyślił, poczęstował gościa carmenem i przyjaźnie zwrócił się do niego.

– Wyobraź sobie, że w tym roku kończę sześćdziesiąt dwa lata i muszę pożegnać się z mundurem, a jako cywil nie mogę być na etacie szefa katedry. Pracować naukowo mogę, ale kierowanie katedrą muszę przekazać komuś młodszemu. Mój zastępca pułkownik Magiera przechodzi na stanowisko szefa instytutu, więc padło na ciebie – oznajmił.

Michała zamurowało. Wiedział, że pułkownik nosi się z zamiarem odejścia na emeryturę, ale był przekonany, że jego stanowisko obejmie zastępca. Sam pracował dużo i miał sporo sukcesów, ale nie robił tego z myślą o karierze. Już jakiś czas temu, po problemach z uzyskaniem dostępności do materiałów tajnych i trudnościach z pisaniem doktoratu, który ostatecznie skończył i obronił na politechnice, postanowił, że z wojskiem na dłużej niż to konieczne wiązać się nie będzie.

– Myślę, że nie bez znaczenia jest również fakt, że to etat pełnego pułkownika i dziesiąta grupa uposażenia – Profesor podał jeszcze jeden, jak mu się wydawało, ważny argument.

– Wybaczy pan, ale obawiam się, że to nie jest możliwe – odpowiedział Michał po chwili zastanowienia.

– Z jakiego powodu?

– Przecież nie dostałem dostępu do dokumentów tajnych specjalnego znaczenia, a to dla szefa katedry jest chyba niezbędne – wyjaśnił ze spokojem, dając przy tym odczuć, że niespecjalnie mu to przeszkadza.

– Wiesz, że od tego czasu wiele się zmieniło. Formalnie jesteś rozwiedziony, no i sytuacja polityczna się zmienia. Nastał Gorbaczow i „idzie wiosna od wschodu” – pułkownik zacytował słowa znanej piosenki. – Zastanów się dobrze – zachęcał.

Michał upił łyk kawy i na moment się zamyślił. Mając nie najlepsze doświadczenia ze służbami, nie chciał raz jeszcze przechodzić tych wszystkich procedur sprawdzających. Był przekonany, że i tak nic z tego nie wyjdzie. Szefowi jednak odmówić nie może, za bardzo go ceni i szanuje. Zastanawiał się.

– Jestem panu wdzięczny – odrzekł po chwili i spojrzał poważnie na pułkownika.

– Bardzo dobrze. Jeszcze dziś wyślę drogą służbową wniosek, a ty wypełnisz odpowiedni kwestionariusz – zdecydował szef. – Myślę, że po twoim powrocie z urlopu wszystko będzie już jasne.

Zgodził się, bo nie chciał zawieść szefa, ale był sceptyczny. W życiu nigdy nie wiadomo – myślał. Może jednak będzie musiał wyjechać do Paryża, a przecież mając dostęp do tajności z najwyższą klauzulą, nawet po wyjściu do cywila musiałby przejść okres kilku lat „odtajniania” i o paszporcie może zapomnieć. Dziękował szefowi, choć nie potrafił przed samym sobą ukryć, że jego radość całkiem szczera nie jest.

***

Postanowił, że jeszcze wieczorem tego samego dnia porozmawia z Andrzejem. Chciał znać opinię byłego oficera kontrwywiadu wojskowego, do którego miał zaufanie i co do którego wierzył, że dobrze mu życzy. Otworzyła mu Krystyna, a szwagier kończył właśnie obiad połączony ze śniadaniem i kolacją. Wcześnie rano wrócił z Turcji i był tak zmęczony, że nic nie zjadł, tylko legł na kanapie i natychmiast zasnął, by spać do wieczora.

– Wybacz, szwagier, dwa dni w autokarze. Wezmę tylko prysznic i zaraz porozmawiamy – zwrócił się do Michała.

– A może coś zjesz? – zaproponowała szwagierka.

– Dziękuję, jeżeli można, to herbatę – poprosił.

– To powiedz, kiedy jedziesz. – Krystyna postawiła na ławie trzy filiżanki i dzbanuszek ze świeżo zaparzoną herbatą.

– Autokar wyjeżdża piętnastego o trzeciej po południu spod biura „Almaturu”, a następnego dnia wieczorem będę już w hotelu w Albenie. Ola z Ewcią siedemnastego rano przylatują do Warny, a ja odbieram je z lotniska. Zamieszkamy w luksusowym apartamencie w czterogwiazdkowym hotelu.

– W końcu zobaczysz swoją córkę – powiedziała ciepło Krystyna.

– Nie mogę się doczekać – odrzekł poruszony.

O ile z Olą, od kiedy uzyskała paszport francuski, spotykał się stosunkowo często, o tyle córki od ich wyjazdu na operację w kwietniu osiemdziesiątego drugiego roku nie widział ani razu. Po odwołaniu stanu wojennego uzyskał paszport umożliwiający wyjazdy do państw demoludów, a od połowy osiemdziesiątego czwartego roku trzymał go już w domu. Pozwalało mu to w miarę swobodnie wyjeżdżać do Pragi czeskiej i Budapesztu, gdzie na kilka dni, najczęściej w soboty i niedziele, z Paryża przylatywała żona. Z czasem, odkąd Ola podjęła pracę jako lekarz i jej sytuacja materialna się poprawiła, stać ją było, by w wakacje wynajmować apartament w bułgarskich kurortach, i urlop spędzali razem; niestety bez Ewci, bo bez zgody prawnego opiekuna, jakim był jej formalny mąż, nie było to możliwe. W tym roku spełnią się jego marzenia – po sześciu latach zobaczy wreszcie swoją córkę.

– W poniedziałek odebrałam od fotografa zdjęcia, które robiłam podczas ostatniego pobytu u Oli. Zaraz ci pokażę.

Krystyna podeszła do stolika, na którym stał telewizor, i z szuflady wyjęła kopertę z fotografiami. Rozłożyła zdjęcia na ławie i każde kolejno brała do ręki, opisując okoliczność, w jakiej zostało wykonane. Michał oglądał zaciekawiony, a z jego oczu biła taka radość, że widząc to, Krystyna z trudem opanowywała wzruszenie.

– Śliczna ta nasza mała. Prawda? – mówił zachwycony. – Ola to chyba trochę schudła – dodał zaniepokojony.

– Wiesz, że dużo pracuje i do tego jeszcze się uczy, a to nie służy zdrowiu. Wypoczywa tylko, jak przyjeżdża do ciebie. Chociaż też nie jestem pewna, czy się wysypia. – Roześmiała się.

– Już niedługo. W przyszłym roku, jak tylko zda egzaminy, zrobię wszystko, by wrócili. Przecież Ewcia idzie do szkoły.

Nie wyobrażał sobie innego scenariusza.

– W kraju się zmienia i Polska powoli otwiera się na Zachód. – Optymizm go nie opuszczał.

Jedno z kolejnych zdjęć Krystyna odłożyła i odwróciła, jakby chciała ukryć je przed szwagrem. Zauważył to.

– Pokaż – przysunął je do siebie i odwrócił.

Na zdjęciu zobaczył uśmiechniętą Olę i swoją córkę, trzymaną na rękach przez niskiego łysiejącego bruneta.

Zmroziło go, a w oczach pojawił się błysk, który zwiastował burzę.

– Kto to jest?! Przecież oni wyglądają na tym zdjęciu jak rodzina! – powiedział wzburzony.

Do pokoju wszedł Andrzej, rzucił okiem na zdjęcie i wzrokiem skarcił żonę.

– To jest Daniel. Poznałem go, kiedy byłem w ubiegłym roku u Oli. Wierz mi, szwagier, prawdziwym mężem Oli jesteś ty i nie masz podstaw do jakichkolwiek podejrzeń – rzekł z przekonaniem.

– Co ty opowiadasz?! Przecież on przytula moją córkę jak swoją! To ja tam powinienem być! – niemal krzyczał. – W końcu muszę coś z tym zrobić. Minęło sześć lat, a ja ciągle czekam i czekam. W przyszłym roku kończę piętnaście lat służby zawodowej i przysługują mi uprawnienia emerytalne. Wiem, że będzie problem, ale zrobię wszystko, by zwolnić się z wojska, choćby przez szpital albo prokuratora – mówił zdeterminowany. – Tylko szkoda, że dzisiaj się zgodziłem – dodał po chwili.

– Na co się zgodziłeś? – zainteresował się Andrzej.

– Jesienią pułkownik Orlik odchodzi na emeryturę i zaproponował mi stanowisko szefa katedry.

– Słuchaj, Michał – Andrzej przysunął się do szwagra – pułkownik jest naukowcem i nie do końca zna te mechanizmy. Widać wysoko ceni twoje wyniki w pracy naukowej, jednak dla decydentów nie tylko to się liczy. To jest stanowisko nomenklaturowe i o jego obsadzeniu decydują gremia partyjne, a ty mało że nie jesteś partyjny, to jeszcze nie masz dostępu do dokumentacji z klauzulą „tajne specjalnego znaczenia”.

– Nie myślisz chyba, że teraz zapiszę się do partii? – odparł Michał z irytacją.

– Oczywiście, ale możesz koło tego pochodzić. Przecież taką propozycję dostaje się raz w życiu. Możesz kiedyś żałować.

– Kariera mnie nie interesuje. Liczy się tylko żona i córka. Dobrze, że w kwestionariuszu dla służb wszystko opisałem, również to, że mimo rozwodu z żoną, która jest za granicą, nadal utrzymuję z nią kontakty.

– To masz z głowy. Żeby tylko nie zrobili z ciebie szpiega – rzucił z ironią Andrzej.

Krystyna siedziała zdenerwowana, zdając sobie sprawę, że niezamierzenie sprowokowała całą tę sytuację. To ona przez te lata była powiernikiem obojga małżonków. Po raz pierwszy już wiosną osiemdziesiątego trzeciego roku udało jej się uzyskać paszport i na zaproszenie Oli wyjechać do Paryża. Pomimo że była żoną oficera kontrwywiadu, co na wstępie eliminowało możliwość przyznania jej paszportu, to jednak dostała go już za pierwszym razem. Andrzej tłumaczył to bałaganem w wydziale paszportowym; według niego to, że go dostała, zawdzięcza również podwójnemu nazwisku Misiuro-Kownacka. Pod literą „M” nie znaleziono podpułkownika Kownackiego. Będąc po raz pierwszy w Paryżu, Krystyna naocznie przekonała się o warunkach, w jakich żyła Ola z córką, i zdała szczegółową relację Michałowi. Propozycja rozwodu i fikcyjnego ślubu, jaką otrzymała Ola, była z nią dyskutowana. To ona uznała, że dla nich obojga będzie to najlepsze rozwiązanie.

– Posłuchaj, Michał… – Krystyna, oceniając, że szwagier już nieco ochłonął, uznała za konieczne wyjaśnić okoliczność wykonania zdjęcia, które tak go wzburzyło. – Już przed rozwodem tłumaczyłam ci, że Daniel, jej mąż, jest homoseksualistą i to małżeństwo było mu potrzebne do ukrycia przed bardzo konserwatywną rodziną swoich preferencji seksualnych. Od lat żyje z partnerem, Pierre’em, zresztą bardzo sympatycznym młodym mężczyzną, i uwierz mi, że jego małżeństwo z Olą nie zostało w żaden sposób skonsumowane. Daniel po ślubie wyprowadził się do Pierre’a, a swoje mieszkanie w centrum Paryża zostawił Oli – mówiła nieco podniesionym głosem. – Prosił o wykonanie tego zdjęcia dla swoich rodziców, którzy poznali i bardzo polubili Olę, a Ewcię traktują jak wnuczkę. Pochodzi z małej miejscowości w Burgundii, na południe od Dijon, w okolicach Beaune. Jego rodzina jest właścicielem winnicy i winiarni położonej w samym centrum Cote-d'Or, po polsku – Złotego Zbocza. Winnicę prowadzi jego siostra z mężem. Wytwarzają jedne z najbardziej cenionych i drogich win burgundzkich. – Krystyna wyjaśniała Michałowi sytuację fikcyjnego męża Oli. – To dzięki temu małżeństwu Ola dostała francuski paszport i może się z tobą spotykać. I jeszcze jedno: jako mężatce łatwiej jest jej trzymać na dystans adoratorów, a wierz mi: z jej urodą ich nie brakuje.

Przerwała i spojrzała na Michała, który zdawał się rozumieć jej wyjaśnienia i jakby żałował wypowiedzianych wcześniej słów.

– Trzeba być skończonym idiotą, by mieć jakieś wątpliwości co do uczciwości Oli! – powiedziała gniewnie. – Przecież te lata nie były stracone. Ewcia musiała przejść nie, jak początkowo planowano, trzy, a pięć operacji. Na szczęście teraz jest zdrowa i bardzo dobrze się rozwija. Wiesz przecież, że Ola już po roku podjęła pracę w zawodzie. Bez problemów, po czterech latach, uzyskała specjalizację, a równolegle, na prestiżowym Uniwersytecie Pierre et Marie Curie, zrobiła doktorat! Teraz uzupełnia specjalizację z kardiochirurgii dziecięcej, sam wiesz, że to nie jest bez znaczenia, jeżeli chodzi o jej powrót do kraju. – Krystyna nie miała wątpliwości, że Ola dokonała trafnych wyborów.

Takich pieniędzy jak we Francji to w Polsce nigdy by nie zarobiła – wpadł jej w słowo Andrzej. – Wiesz, że w przeliczeniu na dolary zarabia niemal półtora tysiąca miesięcznie. Ma spore oszczędności, które na pewno przydadzą się wam po jej powrocie.

Co prawda Michał źle nie zarabia, ale gdyby nie Ola, to do dzisiaj spłacałby zobowiązania, które zaciągnęli na operacje córki. Za pierwszą zapłacili z własnych środków zebranych w Polsce, dwie sfinansowała francuska Polonia, a jej pobyt w szpitalu i następne operacje, po wystąpieniu przez Olę o azyl polityczny, nie wymagały już pieniędzy.

– Ola ci wszystkiego nie mówiła, ale ja wiem, jak ciężko było jej na początku – kontynuowała Krystyna, chcąc raz na zawsze uświadomić szwagrowi, że jego wątpliwości są bezpodstawne.

Znała ją od lat, jeszcze od czasów studiów, i była przekonana, że w stosunku do Michała jest uczciwa, a jego podejrzliwość może tylko zniszczyć ich miłość, która już tyle przetrwała.

– Musisz wiedzieć, że po przyjeździe pracowała jako zwykła salowa na oddziale, gdzie przebywała córka. Wynajmowała pokój u starszych zamożnych Polaków w zamian za codzienne sprzątanie ich mieszkania. Uczyła się języka i przygotowywała się do nostryfikacji dyplomu.

Na chwilę przerwała, sięgnęła po papierosa i groźnie spojrzała na Michała.

– Po roku, jak skończył się termin ważności paszportu, a ambasada postawiła warunki, których nie mogła przyjąć, została bezpaństwowcem. Sam uznałeś, że donoszenie na przyjaciół, którzy jej pomogli, nie może być ceną za przyznanie paszportu. Ślub z Danielem był najlepszym rozwiązaniem, bo mimo azylu politycznego obywatelstwa francuskiego by nie uzyskała.

– Ale dlaczego nie zachowała nazwiska Rogińska? – Michał po raz kolejny wyraził swoje pretensje, chociaż Ola już nieraz się z tego tłumaczyła i prosiła o zrozumienie.

– Doskonale wiesz, że jako Rogińska wizy wjazdowej do Polski w życiu by nie dostała. Paradoksalnie zrobiła to dla ciebie, bo jako Alexandra Durand kilka razy już przyjeżdżała do Polski, do ciebie – odparła nieco zirytowana Krystyna. – Zastanów się jeszcze nad jednym. Powiedz, czy w Polsce zapewniłbyś córce takie warunki, jakie ma we Francji? Niech chociaż ona ma szczęśliwe dzieciństwo – zakończyła, przekonana o słuszności podejmowanych przez bratową decyzji.

Michał słuchał z pokorą wywodów Krystyny, w duchu przyznając jej rację, jednak tak długa rozłąka odcisnęła na jego psychice trwałe ślady i nie mógł pogodzić się z tym, że trwa to już tyle lat. Patrzył na szwagierkę zbity z tropu.

– Zrozumcie jednak: ja jestem ojcem Ewci. Sześć lat jej nie widziałem, a jakiś dupek ją przytula. To boli – mówił smutno. – Nawet sobie nie wyobrażacie, jakie bez nich mam dziurawe życie – westchnął.

– Masz rację, szwagier. Życie jest po to, by żyć, a nie tylko czekać. Jestem przekonany, że za rok będziecie już prawdziwą rodziną – wsparł go Andrzej.

– Ciesz się, że za dwa tygodnie chociaż jakiś czas pobędziecie razem – pocieszała Krystyna.

Wyszła do drugiego pokoju, by po chwili powrócić z cienką książką w twardej okładce. Położyła ją przed Michałem – Antoine de Saint Exupéry, „Mały Książę” – przeczytał.

– To ode mnie dla małej. Poczytasz jej, a przy okazji poduczysz ją polskiego. Przez ten czas będziesz prawdziwym tatą.

– Dziękuję – rzekł wzruszony i nieco zaskoczony.

– A ode mnie masz płytę. – Andrzej wstał i z szuflady w stoliku pod telewizorem wyjął płytę z piosenkami Leonarda Cohena wykonywanymi po polsku. – Tu są piękne teksty tłumaczone na polski przez Macieja Zembatego. Przekazuję ją tobie, a ty zapewne podarujesz żonie. – Uśmiechnął się.

– Bardzo ci dziękuję, od miesięcy polowałem na tę płytę. – Michał wstał, uścisnął Andrzejowi dłoń i przyjaźnie poklepał go po ramieniu.

W ubiegłym roku razem byli na koncercie Cohena, który nie tylko im bardzo się podobał. W przeciągu kilku miesięcy stał się w Polsce niezwykle popularny. Wydano jego płyty i często puszczano w radiu, jednak od kiedy w wywiadach i na koncertach z sympatią zaczął wypowiadać się o Solidarności, płyty zniknęły, a radio przestało go prezentować.

Michałowi powrócił dobry humor i żegnając się, przepraszał, że miał chwilę zwątpienia.

***

Pociąg z Olsztyna spóźniał się jak zwykle. Na peronie sporo ludzi, którzy ciągnąc za sobą duże torby i walizy, chaotycznie przemieszczali się wzdłuż peronu. Michał na prośbę Marii Kozyry zobowiązał się, że odbierze Piotrka z dworca i zaopiekuje się nim podczas egzaminów. Utrzymywał z nim i Marią przyjazne kontakty, wiedział, że maturę chłopak zdał bardzo dobrze i złożył papiery na politechnikę, na wydział elektroniki. Był inteligentnym, dobrze wychowanym młodzieńcem i Michał był pełen podziwu dla Marii, że jako babcia praktycznie sama tak dobrze go wychowała. Cieszył się, że teraz może pomóc Piotrkowi. Znając jego zdolności do przedmiotów ścisłych, był przekonany, że zda egzaminy, i miał nadzieję, iż pomimo dużej konkurencji (sześciu na jedno miejsce!) zostanie przyjęty.

W końcu z wizgiem zaciągniętych hamulców pociąg wjechał na tor. Michał stanął przy zejściu do tunelu i rozglądał się na obie strony. Dojrzał chłopaka niosącego jedną torbę przerzuconą przez ramię, a drugą wspólnie z towarzyszącą mu drobną dziewczyną. Wyszedł im na spotkanie. Piotrek go dostrzegł, postawił torby i pomachał na powitanie.

– Cześć, wujek. – Wyciągnął dłoń, a Michał serdecznie go przytulił. – To jest moja koleżanka. – Piotrek wskazał na dziewczynę.

– Jestem Ania – przedstawiła się, podała rękę i lekko dygnęła.

– Miło mi cię poznać – powiedział Michał przyjaźnie.

Dziewczyna ubrana była na sportowo: w dżinsy, sportowe buty i cienką bluzeczkę z dzianiny. Miała lekko zakręcone blond włosy z kosmykiem opadającym na czoło. Ładna, trochę podobna do Ewy – ocenił.

Podniósł stojącą na peronie torbę i ruchem ręki wskazał w kierunku wejścia do tunelu. Obejrzał się za siebie i się uśmiechnął – trzymając się za ręce, szli pół kroku za nim. Ileż to lat minęło, jak obejmując ramieniem Olę, pokonywał te schody, targając jednocześnie jej ciężką torbę.

Podeszli do samochodu. Michał otworzył bagażnik i włożył do niego obie torby.

– Ładne auto. Chyba francuskie? – domyślał się Piotrek.

– Citroen BX. Ciocia nim jeździła, a wiosną został sprowadzony do Polski – wyjaśnił Michał.

– A kiedy ciocia wraca?

– Skoro jej samochód już jest, to myślę, że niedługo i ją sprowadzę. – Michał gorzko się uśmiechnął. – Jedziemy do mnie do domu. Zapraszam was na obiad, mam przygotowany rosół i kurczaka w potrawce. Ocenicie moje zdolności kulinarne, bo jakoś ostatnio nie bardzo mam okazję, by się wykazać.

Spojrzał w lusterko. Młodzi przytuleni, uśmiechając się, szeptali coś do siebie.

– Wiesz, wujku, Ania zdaje na SGPiS[2] – odezwał się Piotrek po chwili.

– To tak jak planowała twoja mama – oznajmił Michał. Tyle lat minęło od jej śmierci, zamyślił się. – Czy mogłaby na czas egzaminów zamieszkać u ciebie? Co prawda w Warszawie ma rodzinę, ale tam nie miałaby warunków do nauki. – Chłopak z nadzieją zwrócił się do Michała.

– Nie bardzo. Dysponuję jedynie dwoma pokojami. Musielibyście spać w jednym pokoju, jedna osoba na kanapie, a druga na podłodze – udawał niezdecydowanego.

– Nie w takich warunkach już spaliśmy.

– Na jednej kanapie też?

– Też – odpowiedzieli wspólnie i się roześmiali.

Weszli do mieszkania i od razu poprowadził ich do sypialni, gdzie na rozłożonej wersalce leżała świeża pościel i dwie poduszki. Piotrek spojrzał porozumiewawczo, a Ania, nieco zaskoczona, uśmiechnęła się.

– Skąd wiedziałeś, że będę z Anią? – dociekał Piotrek.

– Nawet nie wiesz, jaką domyślną masz babcię. – Michał się roześmiał. – Czujcie się jak u siebie w domu.

Zaprosił do dużego pokoju.

– To jest pana żona i córka? – Ania zwróciła uwagę na stojące na stoliku zdjęcie.

– To są ciocia Ola i Ewcia – wyręczył Michała Piotrek. – A imię Ewa to po mojej mamie – dodał.

***

Po obiedzie Ania przeprosiła i wyszła do miasta odwiedzić swoich krewnych. Z Piotrkiem uzgodnili wersję, że cudem udało jej się znaleźć miejsce w akademiku i że dziękuje im za propozycję noclegu. Michał uśmiechał się w duchu, wspominając czasy, gdy sam stosował różne zabiegi, by koleżanki Oli z pokoju w czasie jego odwiedzin mogły wybrać coś z szerokiego repertuaru warszawskich kin.

– Z Anią to tak na poważnie? – zwrócił się do Piotrka, siadając przy ławie, na której postawił filiżanki z herbatą i paterę z ciasteczkami.

– Oczywiście, oboje się kochamy i nie wyobrażam sobie życia bez niej.

– A co będzie, jeżeli na studia dostanie się tylko jedno z was? Rozłąka niezbyt sprzyja miłości. Wiem, bo sam to przeżyłem. Też bardzo kochałem i byłem kochany.

– Ustaliliśmy z Anią, że jeżeli jedno z nas się nie dostanie, to, aby być razem, drugie zrezygnuje ze studiów i za rok spróbujemy ponownie – odpowiedział Piotrek z powagą.

Chwilę trwało milczenie. Michał wspomniał swój ból spowodowany zdradą Eli, która nie potrafiła czekać.

– To musicie się bardzo kochać – stwierdził z uznaniem.

– Oczywiście zrobimy wszystko, żeby się dostać, ale boję się o Anię, ona jest trochę słaba z matematyki.

– Najważniejsze, żeby zdała egzamin, a na SGPiS-ie matematyka jest łatwiejsza niż na politechnice.

– Zdać to zda, bo przerobiliśmy zadania, które były na egzaminach w ubiegłym roku. Dostałem je od mojego ojca, który jest tam profesorem.

– Często rozmawiasz z ojcem? – Michał zmienił temat.

– Rzadko, ale wczoraj do niego dzwoniłem, obiecał, że pomoże Ani, podobno zasiada w komisji kwalifikacyjnej. Ty go, wujku, nie lubisz? Prawda?

– Wierz mi, mam powody.

– Czy to ma związek z moją mamą?

– Owszem.

– A mógłbyś mi wyjaśnić o co chodzi? Chciałbym wiedzieć.

– Nie. – Michał uciął i spojrzał groźnie.

Przed oczyma stanął mu obraz Ewy, która roztrzęsiona opowiada, jak została zwabiona do pokoju i zgwałcona przez Zdziarskiego. Nigdy nie został za to ukarany, bo nie chciała tego ujawniać przed rodziną z obawy, że prawda o tym mogłaby zabić jej ojca.

– Jutro jest niedziela i wstępnie uzgodniłem z ojcem, że się spotkamy.

– Nie gniewaj się, ale myślę, że nie jest to konieczne. – Michał był sceptyczny.

– Ania bardzo nalega, boi się, że pomimo zdania egzaminów może się nie dostać. W tym roku nie ma już punktów za pochodzenie, a jej by się należały.

– Zrób, jak uważasz. Widzę, że bardzo ją kochasz. Jeśli jednak pozwolisz, to chciałbym być przy tej rozmowie. Myślę, że najlepiej byłoby, byś zaprosił go do mnie – zaproponował Michał.

– Oczywiście, wujku. Zaraz do niego zadzwonię.

Z kieszonki spodni Piotrek wyjął mały notatnik i podszedł do telefonu.

Wyglądało, jakby Zdziarski czekał na połączenie, bo odebrał niemal od razu, a Piotrek zamienił z nim dosłownie dwa zdania.

– Jesteśmy umówieni na jutro, na godzinę dwunastą – oznajmił zadowolony.

***

Jajecznica z cebulką bardzo im smakowała. Zaraz po śniadaniu Ania z własnej inicjatywy pozbierała naczynia i od razu je umyła. Czekając na Zdziarskiego, młodzi byli bardzo podekscytowani, a szczególnie Ania, która nie mogła się zdecydować, co ma na siebie włożyć. W końcu, prawdopodobnie po konsultacji z Piotrkiem, weszła do pokoju w ładnej cienkiej sukience powyżej kolan, białej na dole, a wyżej w czerwone kwiaty. W pantoflach na niskich obcasach wyglądała dziewczęco powabnie, a jej niemały biust podkreślał zgrabną figurę.

– Masz doskonały gust – ocenił Michał, lustrując dziewczynę, która odgarnęła z czoła kosmyk włosów i uśmiechnęła się, wdzięczna za komplement.

– Piękna i zdolna. Sama uszyła tę sukienkę. – Piotr pochwalił swoją dziewczynę. Podszedł do niej i przytulił ją do siebie.

– Zapowiada się piękna pogoda, więc zaraz po spotkaniu z ojcem Piotrka zapraszam was na spacer i na obiad – zaproponował Michał. – Niczego się już nie nauczycie, a na egzaminach trzeba być wypoczętym.

Planowali powtórzyć wzory z trygonometrii i jego propozycję przyjęli bez entuzjazmu. Michał spojrzał na zegarek, dochodziła dwunasta. Wyszedł do kuchni i wstawił czajnik z wodą. Za nim weszła Ania.

– Pan pozwoli, ja pomogę. – Nie czekając na przyzwolenie, zabrała się za rozkładanie na tacy filiżanek i spodeczków.

– Widzę, że twoja dziewczyna w kuchni też się sprawdza. Ciekawe, czy potrafi obierać ziemniaki.

– Przecież jesteśmy harcerzami, poznaliśmy się trzy lata temu na obozie – odrzekł Piotrek i uśmiechnął się do Ani.

– Ja też swoją pierwszą dziewczynę poznałem na zbiórce harcerskiej.

– I co z nią dzisiaj?

– Obiera ziemniaki innemu – odrzekł ironicznie Michał.

Wymianę zdań przerwał dzwonek. Obaj z Piotrkiem wyszli do przedpokoju, a Ania, lekko zdenerwowana, pozostała w pokoju.

Otworzył drzwi. W progu stał Paweł Zdziarski, biologiczny ojciec Piotrka. Ledwie go poznał, ostatni raz widział go niemal dziesięć lat temu. Bardzo się postarzał, wyglądał dużo poważniej niż na swoje niespełna sześćdziesiąt lat. W niczym nie przypominał pewnego siebie, postawnego mężczyzny, którego pierwszy raz widział dwadzieścia lat temu, podczas tego tragicznego dla Ewy pobytu w ośrodku nad jeziorem. Już nie szpakowaty, a siwy, nie szczupły, a wręcz chudy. Twarz miał zmęczoną, a oczy zapadnięte i pozbawione błysku. Nie trzeba było być lekarzem, żeby stwierdzić, że zdrowy to on nie jest. Po tym, co kiedyś zrobił, to współczuć mu jednak nie będę – pomyślał Michał.

– Dzień dobry. Paweł Zdziarski. – Przybysz podał rękę. – Kiedyś się poznaliśmy, pamięta pan?

– Pamiętam – odpowiedział oschle Michał.

– Dziękuję, że pan mnie zaprosił.

– Piotrek nalegał – odrzekł.

Zdziarski spojrzał na syna i twarz mu się rozpogodziła.

– Jak się masz? – zwrócił się do Piotrka.

Uścisnął wyciągniętą dłoń, przyciągnął do siebie i serdecznie poklepał po plecach. Weszli do pokoju. Ania onieśmielona podeszła do Piotrka i stanęła obok.

– To jest moja dziewczyna – zaprezentował Anię ojcu.

– Ania Jelonek – przedstawiła się i podała mężczyźnie rękę.

– Zdziarski. Bardzo mi miło cię poznać. – Uśmiechnął się. – Piotrek mi mówił, że zdajesz na SGPiS. Bardzo dobry wybór.

– Siadajcie – zaprosił Michał.

– To może ja podam kawę albo herbatę – zaproponowała dziewczyna i wyszła do kuchni.

Po chwili wróciła i rozstawiła na ławie filiżanki, dzbanuszek z kawą i paterę z ciasteczkami.

– Jeżeli można, to ja poproszę słabą herbatę – zwrócił się do Ani Zdziarski.

Usiedli przy ławie. Michał patrzył na Zdziarskiego, który z ożywieniem rozmawiał z Piotrkiem o jego wyborze kierunku studiów. Widać było, że bardzo mu zależało na spotkaniu z synem. Dotychczas wiele okazji nie miał. Dopiero kiedy Piotrek poszedł do szkoły średniej, babcia zezwoliła na spotkanie z ojcem. Było to po tym, jak Zdziarski przeżył tragedię podobną do rodziny Kozyrów. Dokładnie w dziesiątą rocznicę śmierci Ewy jego dorosły syn zginął w wypadku samochodowym, a zaraz potem żona dostała udaru mózgu i po kilku miesiącach zmarła. Zdziarski pozostał sam i całe swoje ojcowskie uczucie przelał na Piotrka. Maria Kozyra nie wybaczyła mu tego, co zrobił jej córce, uznała jednak, że wystarczająco już został przez los doświadczony, i postanowiła nie utrudniać mu kontaktów z synem.

– A co będzie, jeżeli na studia się nie dostaniecie? – zatroskał się ojciec Piotrka.

– Oboje muszą się dostać – odrzekł Michał i porozumiewawczo spojrzał na profesora.

– Musicie zdać egzaminy, to jest warunek konieczny - odrzekł Zdziarski. Z kieszeni marynarki wyjął notatnik i długopis. – Anna Jelonek. Czy tak? – upewnił się.

– Zgadza się – odpowiedziała dziewczyna.

Chowając notatnik, uśmiechnął się. Rad był, że może pomóc. Przez te lata, pomimo propozycji z jego strony, Maria nie chciała przyjąć jego pomocy. Teraz, kiedy Piotrek jest już pełnoletni, sytuacja się zmieniała.

– A co z wakacjami? – zainteresował się Michał.

– Chcemy popracować, żeby zarobić na studia. Samo stypendium może nie wystarczyć. – Tym razem Ania uznała się za bardziej kompetentną w temacie.

Pochodziła z niezamożnej wielodzietnej rodziny. Oboje rodzice pracowali: matka jako kucharka w szkole podstawowej, a ojciec jako kierowca w Transbudzie. Spośród czwórki dzieci była najstarsza i zdawała sobie sprawę, że jej studia będą sporym obciążeniem dla rodzinnego budżetu. Dlatego z wdzięcznością przyjęła propozycję pracy jako pomoc kuchenna na turnusie kolonijnym, z wynagrodzeniem dwudziestu pięciu tysięcy złotych plus wyżywienie. U Piotrka sytuacja nie była tak zła. Żyli skromnie z emerytury Marii i renty rodzinnej, jaką otrzymywał po dziadku. Starczało to na podstawowe potrzeby, a na studia mieli odłożone dolary.

– A nie chcielibyście popracować za dewizy przy zbiorze winogron? – Michał zaskoczył młodych swoją propozycją.

– Oczywiście! – odpowiedzieli uradowani.

– Rozumiem, że ciocia mogłaby załatwić nam zaproszenie? – Piotrek upewnił się, że to może być realne.

Wyjazdy na winobranie do Francji pod względem finansowym były bardzo atrakcyjne. Dwa tygodnie ciężkiej pracy, średnio dziesięć do dwunastu godzin dziennie, pozwalały zarobić około trzech tysięcy franków, co odpowiadało pięciuset dolarom. W przeliczeniu na złotówki po czarnorynkowym kursie dawało to około miliona złotych, czyli równowartość kilkunastu miesięcznych pensji.

– Okres winobrania to pierwsza połowa września, czyli macie zaledwie dwa miesiące, a musicie otrzymać zaproszenie, uzyskać paszport i wizę, a w międzyczasie zdać egzaminy na studia. – Zdziarski sprowadził ich na ziemię.

– Damy radę! – Piotrek nie tracił nadziei.

– Zaproszenie możecie uzyskać w ciągu jednego do dwóch tygodni. Ciocia takie sprawy już załatwiała. Jeszcze dzisiaj, pomimo że niedziela, z Poczty Głównej zadzwonię do niej. Jeżeli będzie mogła, to w przyszłym tygodniu wyśle zaproszenia, a jak wszystko dobrze pójdzie, to w następnym tygodniu je dostaniecie. – Michał na powrót wlał w serca młodych nadzieję.

Piotrek i Ania słuchali podekscytowani i potakująco kiwali głowami. Byłby to dla nich pierwszy wyjazd za granicę i na pewno zobaczyliby Paryż.

Michał ze Zdziarskim patrzyli na młodych i widząc ich radość, niezależnie od siebie uznali, że trzeba im pomóc.

– Paszport dostaniecie w przeciągu miesiąca. Kontrwywiad wojskowy nie musi was sprawdzać – powiedział drwiąco Michał. – Pozostaje francuska wiza, którą na pewno dostaniecie, tylko nie wiem, jak długo trzeba na nią czekać.

– Wizę biorę na siebie. Mam przyjaciela, dyrektora departamentu konsularnego w MSZ, który co prawda zajmuje się wydawaniem wiz do Polski, ale zapewne współpracuje z ambasadą francuską – zadeklarował Zdziarski.

Ania cała w skowronkach spoglądała to na Piotrka, to na swoich dobroczyńców, a chłopak dumny uśmiechał się, jakby chciał powiedzieć: „Zobacz, jakiego wspaniałego mam ojca i wujka”. Choć nie było między nimi pokrewieństwa, to Michała nazywał wujkiem, a Olę ciocią. Od dziecka był z nimi związany i zwracając się do nich w ten sposób, rekompensował sobie brak rodziców i dziadka.

– A ciocia załatwi nam pracę w winnicy? – Piotrek chciał się upewnić.

– Nie powinno być problemu – zapewnił Michał. – Mąż mojej żony jest współwłaścicielem winnicy, a ona jest z jego rodziną w dobrych stosunkach.

– Mąż pana żony? Nie rozumiem – zdziwiła się Ania.

– Jesteśmy po rozwodzie cywilnym, a Ola, by uzyskać paszport francuski, fikcyjnie wyszła za mąż.

– A czy mogę zapytać, jak często małżonka bywa w Polsce? – zwrócił się do Michała Zdziarski.

– W Polsce jest dwa, trzy razy w roku, najczęściej na zaproszenie Centrum Zdrowia Dziecka, którego jest konsultantem. Zmieniła nazwisko na francuskie i uzyskała wizę na pięć lat.

– Bardzo słusznie, bo bez tego nawet mój przyjaciel byłby bezradny. – Zdziarski dał do zrozumienia, że to jemu Ola zawdzięcza uzyskanie wizy.

Czy on sugeruje, że wiza dla Oli jest jego zasługą? – zastanawiał się Michał. Może rzeczywiście się zmienił i w ten sposób chce odkupić swoje winy?

– Czy to znaczy, że pan miał coś wspólnego z wizą mojej żony? – zapytał zdziwiony.

– Maria opowiedziała mi o waszej walce o życie córki. Przynajmniej tak mogłem pomóc – odezwał się Zdziarski po chwili wahania. – Wizę wydaje konsul w Paryżu, ale w takich przypadkach jak ten pańskiej żony robi to departament w Warszawie i musi zasięgnąć opinii MSW, a w aktach ich nie figurowała obywatelka francuska o nazwisku Durant; zresztą mają tam niezły bałagan.

Michał słuchał i powoli docierało do niego, że to może być prawdą. Spojrzał życzliwiej na Zdziarskiego.

– Dziękuję – powiedział tylko.

Młodzi rozpromienieni wymieniali między sobą uwagi na temat ich coraz bardziej prawdopodobnego wyjazdu do Francji.

– Jednak przede wszystkim musicie pamiętać, że przed wami egzaminy. Jeśli nie dostaniecie się na studia, to zamiast na winobranie do Francji pojedziecie na wykopki do PGR-u w Klewkach – zaśmiał się Michał.

– A pan był już w Paryżu? – zaciekawiła się Ania.

– Niestety, niektóre służby uważają, że mogę być szpiegiem i skutecznie blokują wydanie paszportu – odpowiedział z sarkazmem.

– Jak to?

– Wujek jest majorem i wykładowcą na Wacie – wyjaśnił Piotrek.

– Już niedługo – wtrącił się Zdziarski. – Są przygotowywane paszporty na wszystkie kraje świata. W grudniu będą wydawane i wszyscy będą mieli prawo je otrzymać, nie będzie już uznaniowości.

– Wojskowi też? Coś nie chce mi się wierzyć. – Michał wyraził wątpliwość.

– Wszyscy obywatele, i można będzie paszport trzymać w domu. Mam informacje z pierwszej ręki. Jestem przekonany, że wiosną pojedzie pan do Paryża – uspokajał Zdziarski. – Od kiedy nastał Gorbaczow, wiele się zmienia, starszy brat już nam nie przeszkadza – mówił z przekonaniem. – Rząd planuje poważne reformy gospodarcze. Przygotowywana jest ustawa o działalności gospodarczej, która będzie bardzo liberalna. Każdy na równych prawach będzie mógł prowadzić działalność gospodarczą, a wszystko, co nie jest prawem zabronione, będzie dozwolone.

Michał słuchał z zainteresowaniem, przekonany, że Zdziarski wie, co mówi. Co prawda nie był już ważnym towarzyszem w KC, ale jako profesor ekonomii był konsultantem w wielu sprawach gospodarczych.

– Zbliża się pora obiadowa, a ja zapraszałem was na obiad i na spacer – zreflektował się gospodarz. – Jest piękna pogoda, szkoda siedzieć w domu. Jednak mam problem, muszę na poczcie zamówić rozmowę do Paryża, a to może potrwać godzinę albo dłużej…

– Jeżeli pozwolicie, to ja zastąpię pana majora i przejdę się z wami na spacer, a później zapraszam na obiad. Będziemy czekać na pana w restauracji Melodia. Zna pan ten lokal?

– Znam, jeszcze sprzed lat – odrzekł i wspomniał swoją piątą rocznicę ślubu, świętowaną w tym lokalu osiem lat temu.

Młodzi wyszli do pokoju, by spisać dane do zaproszeń i przebrać się bardziej spacerowo. Zdziarski odczekał, aż zamkną się za nimi drzwi. Nachylił się do Michała.

– Bardzo pana proszę… – Głos mu się łamał.

– Wiem – wszedł mu w słowo. – Proszę być spokojnym. Ewa od lat już nie żyje i ze względu na dobro Piotrka to, co się wtedy wydarzyło, zachowam w tajemnicy.

– Dziękuję bardzo. – Zdziarski odetchnął z ulgą.

Jakże doświadczenia i czas zmieniają ludzi – zastanawiał się Michał. Kiedyś król życia. Przystojny i elokwentny, lgnęły do niego kobiety, miał władzę i pieniądze. Czuł się bezkarny, brał, co chciał. Niestety na jego drodze stanęła Ewa, dwudziestoletnia piękna dziewczyna, którą bez skrupułów siłą wykorzystał. Teraz siedział przed nim starzejący się, zmęczony życiem mężczyzna. Był przybity, podobnie jak kiedyś sekretarz Kozyra, ojciec Ewy, zatroskany o los córki. To na prośbę Kozyry i jego żony Michał zaopiekował się Ewą i nakłonił, by nie przerywała ciąży, z której urodził się Piotrek. Widać nic tak nie uczy pokory jak spadające na ludzi nieszczęścia – skonstatował. Zdziarski pozostał sam, dlatego z taką determinacją i nadzieją próbuje zbliżyć się do swojego biologicznego syna. Widać, że Piotrek, który całe dzieciństwo spędził bez ojca, też tego chce – i nic dziwnego, że tak do niego lgnie.

***

Najważniejszy egzamin z matematyki oboje zdali bardzo dobrze. Choć oficjalnych ocen jeszcze nie znali, to na podstawie porównania wyników zadań z innymi zdającymi, uznali, że wszystkie rozwiązali prawidłowo. Piotrek cieszył się nie tyle ze swojego sukcesu, ile z oceny Ani, która dostała zadania wcześniej przez nich przerabiane i wszystkie bez problemu rozwiązała.

Młodzi obiady jedli, tak jak i Michał, na stołówce, ale śniadania i kolacje musieli sobie przygotowywać w trójkę sami. W lodówce tylko światło, a Michał jako gospodarz postanowił ją zapełnić. Nie było to proste. Aby wywiązać się z tego obowiązku, musiał wziąć dzień wolny.

Ceny na podstawowe produkty spożywcze ostatnio zostały podniesione, w związku z tym na jakiś czas zaopatrzenie nieco się poprawiło, co nie oznaczało, że zniknęły kolejki. Za to od kiedy uwolniono ceny na warzywa, z ich zakupem problemów nie było. Podobnie z pieczywem, które, sprzedawane w małych prywatnych sklepikach, we wczesnych godzinach rannych było na ogół dostępne. Dlatego skupił się na zakupie mięsa. Jako że to początek miesiąca, dysponował całą kartką, czyli mógł kupić należne mu cztery i pół kilograma mięsa i wędlin. Postanowił wykupić całą kartkę. Nie ma potrzeby jej trzymać, przecież drugą połowę lipca i tak spędzi w Bułgarii. Było około południa i zanosiło się na deszcz. Zabrał ze sobą parasol, jedną dużą płócienną siatkę i drugą żyłkową, którą schował do kieszeni kurtki. O tej porze zaczynał się ruch. Właśnie rzucali na sklepy towary deficytowe.

Autobusem podjechał cztery przystanki i wysiadł w pobliżu delikatesów, w których według jego oceny było najlepsze zaopatrzenie, zawsze więc tam zaczynał polowanie. Przed sklepem kolejki nie było, lecz w środku przy dziale mięsnym stało kilkanaście osób, głównie kobiety w wieku emerytalnym. Te raczej konkurencji nie stanowią, bo polują na tańsze wędliny i podroby.

Przeprosił kobiety w kolejce i podszedł do lady. Rzucił okiem na haki – w większości puste, jedynie kilka pęt myśliwskiej i trzy żywieckie. Na ladzie kilka kostek smalcu, głowizna i kości na zupę. Za ladą dwie ekspedientki niespecjalnie zapracowane, prawdopodobnie, tak jak ludzie przed ladą, czekające na dostawę towaru.

– Żywiecka po ile? – zwrócił się uprzejmie do młodszej pracownicy.

– Po pół kilograma na osobę – powiedziała beznamiętnie.

– Potrzebuję kilogram, może w drodze wyjątku?… – Starał się być miły.

– Nie ma żadnych wyjątków – odrzekła i spojrzała z góry.

– Pani sprzeda, my czekamy na mięso – wstawiły się kobiety z kolejki.

– Nikt mi nie będzie dyktował, komu i ile mam sprzedawać – rzuciła gniewnie ekspedientka.

Jedną kiełbasę zawinęła w papier i włożyła pod ladę.

– To proszę sprzedać pół kilo dla mnie – zażądała kobieta pierwsza w kolejce.

Kolejka solidarnie stanęła po stronie Michała. Kolejkowicze nie szczędzili złośliwości pod adresem sprzedawczyni i głośno wyrażali, co myślą o jej machlojkach. Lisica PRL-u spojrzała urażona i łaskawie zważyła jedną kiełbasę.

– Kilo pięć deko, należy się tysiąc pięćdziesiąt złotych – rzuciła.

– I jedno pęto myśliwskiej – poprosił i sięgnął do portfela po kartkę.

– Razem kilo czterdzieści pięć. – Z kartki wycięła półtora kilograma. – Należy się tysiąc pięćset dwadzieścia złotych.

– A szynka jeszcze będzie?

– Była rano, ale szybko wyszła – odpowiedziała łaskawie.

Zapłacił i podziękował życzliwej kobiecie z kolejki. Podszedł do wyjścia.

– Pan stanie i poczeka parę minut, za chwilę mają rzucić towar. Ma być mięso i tańsze wędliny – nieco ściszonym głosem oznajmiła ostatnia stojąca w kolejce amatorka mięsa.

Miała dobre informacje, bo po chwili za ladą pojawiło się dwóch mężczyzn w białych fartuchach wnoszących aluminiowe skrzynie z towarem. Natychmiast jak spod ziemi wyrośli kolejni klienci z pytaniem: „Za czym kolejka ta stoi?”.

– Rzucili mięso – informował Michał.

Nim się spostrzegł, kolejka wydłużyła się na tyle, że wypełzła na zewnątrz sklepu. Ponadto ustawiła się dodatkowa kolejka kobiet w ciąży i inwalidów o widocznym stopniu upośledzenia lub z upośledzeniem niewidocznym, ale wyposażonych w odpowiednie legitymacje.

– Czy ktoś pilnuje dostawy? – dopytywał młody mężczyzna, gotów podjąć się funkcji nadzorującego.

Po latach wystawania w kolejkach ludzie nabrali doświadczenia i dla wszystkich było jasne, że jeśli nie będą patrzeć sprzedawcom na ręce, część towarów może zostać rozprowadzona spod lady. Dzisiejsi kolejkowicze to nie są już ci natręci, jakimi byli jeszcze kilka lat temu. Teraz są solidarni i mają odwagę rzucić w kierunku uważających się do niedawna za specjalną kastę niejedno grube słowo.

– Idź pan. Z przodu same kobiety. – Głosami kilku kolejkowiczów mężczyzna został wydelegowany na funkcję kontrolnego.

Po piętnastu minutach Michał był już przy ladzie. Trzeba przyznać, że sprzedawczynie uwijały się jak w ukropie i sprawnie odkrajały żądany kawałek mięsa czy kiełbasy. Podziwiał dziewczynę, która dużym toporem niczym drwal rąbała na pół duży kawał schabu. Poprosił o kilogram żeberek, kilogram schabu i po pół kilograma kiełbasy szynkowej i podlaskiej, co w sumie kosztowało dwa tysiące osiemset złotych. Dodatkowo, już bez kartek, kupił po pół kilograma kaszanki i wątrobianki. Miał szczęście, bo za jednym podejściem udało mu się wykupić całą kartkę. Podszedł jeszcze do działu monopolowego, gdzie stanął w kilkuosobowej kolejce i nabył butelkę bułgarskiego wermutu Istra oraz paczkę kawy Orient. Pomimo że torba mu ciążyła, postanowił podjechać jeszcze do megasamu po nabiał.

Zadowolony z siebie porozkładał zakupy w lodówce i zamrażarce. Mięsa i wędlin starczy na dwa tygodnie, przewidywał. W niedzielę Ania zobowiązała się przygotować obiad. Michał żartował, że będzie to może nie najważniejsza, ale jedyna dostępna dla niego możliwość wydania oceny przydatności na żonę; domyślał się, że tą najważniejszą, niewątpliwie wysoką, Piotrek już wystawił.

***

W poniedziałek zdawali ostatnie egzaminy z języków obcych – Ania z rosyjskiego, a Piotrek z angielskiego. Jak twierdzą, poszły im dobrze i problemów być nie powinno. Oficjalne listy przyjętych mają być wywieszone za tydzień, i do tego czasu niczego pewni być nie mogą. Oczywiście Michał miał wszystko pod kontrolą, bo już na początku egzaminów od prodziekana do spraw studentów Pawła Wojciechowskiego, dobrego kolegi Oli jeszcze z lat szkolnych, uzyskał zapewnienie, że jeżeli kandydat Kozyra zda egzaminy, to zostanie przyjęty. We wtorek zadzwonił Zdziarski i poinformował, że Ania zdała i może być spokojna. Na tę okoliczność Michał przy kolacji zaproponował po symbolicznej lampce wina i z barku wyjął kupioną ostatnio butelkę istry.

– Za was – wzniósł toast.

Stuknęli się kieliszkami i zadowoleni wypili, patrząc z wdzięcznością na Michała.

– Powiedz, wujku, kiedy może przyjść zaproszenie od cioci? – pytał nieco zaniepokojony Piotrek.

– We wtorek papiery zostały wysłane i na początku przyszłego tygodnia powinniście je otrzymać. Ja wyjeżdżam w piątek, a wy musicie czekać na listonosza i na oficjalne listy przyjętych na studia. Paszporty, myślę, szybciej załatwicie w Olsztynie, a z nimi musicie przyjechać do Warszawy po wizy francuskie, tu przydatny będzie twój ojciec – instruował. – Z głodu nie zginiecie, bo lodówka i zamrażarka są zaopatrzone, a Ania pod moją nieobecność będzie zaliczała sprawność kucharki i żony. – Spojrzał na dziewczynę, a ta uśmiechnęła się, lekko speszona.

– Jak będziesz się widział z ciocią, to podziękuj jej i ucałuj za to, co dla nas robi – poprosił Piotrek.

– O to możesz być spokojny – odrzekł, śmiejąc się.

– A podczas pobytu we Francji będziemy mogli zwiedzić Paryż? – pytała podekscytowana Ania.

– Oczywiście, zaproszenie dostaniecie na miesiąc, a winobranie trwa dwa tygodnie, czyli resztę czasu spędzicie u mojej żony w Paryżu. Mieszka w siódmej dzielnicy w samym centrum miasta, przy ulicy Rue de Grenelle 29, dosłownie pięćset metrów od wieży Eiffela.

– Szkoda, wujku, że ty nie możesz zobaczyć Paryża – współczuł Piotrek, nie mogąc zrozumieć, jak to możliwe, że mąż nie może odwiedzić żony.

– Tu nie chodzi o Paryż, bez tego można żyć. Najgorsze jest, że ktoś decyduje za mnie, co mi wolno, a czego nie… – Michał przerwał swój wywód, nie chcąc psuć pogodnego nastroju.

Młodzi spoważnieli i patrzyli na niego, nie do końca rozumiejąc, co miał na myśli.

– Dla was ten wyjazd jest potrzebny i będzie bardzo ważny. Nie chodzi o to, że poznacie Paryż, ważniejsze, że poznacie siebie. Winobranie to ciężka, wielogodzinna praca i życie w nie najlepszych warunkach. Tam nie będzie zabawy i picia sobie z dzióbków. Będziecie mieli okazję poznać się nawzajem i ocenić, czy pomimo trudności będzie wam razem dobrze. – Moralizował nieco, ale młodzi słuchali z uwagą.

Chwilę milczeli, a Ania przytuliła się do Piotrka.

– Damy radę. Prawda? – zwróciła się do chłopaka.

Skinął głową i musnął dłonią jej policzek.

– Wy z ciocią podobny sprawdzian na pewno macie już dawno za sobą, prawda? – zainteresował się.

– Nikomu nie życzę takich sprawdzianów – odrzekł Michał i na chwilę się zamyślił. – Olę, swoją żonę, znam już dwadzieścia lat – rozpoczął swoją opowieść. – Byłem w twoim wieku i bardzo kochałem, zresztą z wzajemnością, najpiękniejszą na świecie dziewczynę, tak mi się wtedy wydawało. Byłem tak zakochany, że na Olę, koleżankę mojej dziewczyny, nie zwracałem uwagi. Po maturze zdawałem na politechnikę i pomimo zdania egzaminów zabrakło mi punktów, w tym za pochodzenie, choć mi się one należały. Rok pracowałem w fabryce, gdzie poznałem twoją mamę.

– Babcia mówiła, że mogliście być piękną parą, mama podobno skrycie cię kochała – wspomniał Piotrek.

– Wtedy byłem tak zakochany, że nic do mnie nie docierało, gdyby nie to, być może faktycznie z Ewą, twoją mamą, bylibyśmy razem.

– I mógłbyś być moim tatą?

– To niemożliwe. – Roześmiał się. – Ojciec biologiczny jest jeden i wiadomo kto. Paradoksalnie, gdybym był z Ewą, to ciebie by nie było, ale ona by żyła. Pokręcone są te nasze losy.

Ania słuchała zaciekawiona, nie do końca rozumiejąc wywód Michała.

– Jak to? – zwróciła się do Piotrka.

– Kiedyś ci to wytłumaczę – odrzekł chłopak. – A jak było z ciocią? – Piotrek oczekiwał dalszej opowieści.

– Po roku powołano mnie do wojska, a moja dziewczyna zdawała na uniwerek. Na studia się nie dostała i wróciła do Olsztyna. Zostaliśmy rozłączeni, a jej matka robiła wszystko, by ją do mnie zniechęcić. W końcu zauroczył ją korepetytor – pajac, który kreował się na poetę i tak ją pocieszał, że po pół roku mu uległa. Krótko potem porzucił ją, a ona zrozumiała swój błąd i chciała do mnie wrócić. Boleśnie to przeżyłem i nie potrafiłem wybaczyć jej tej zdrady. Był to dla mnie bardzo trudny okres. Na szczęście wtedy pojawiła się Ola. Przy niej odzyskałem wiarę, że można kochać i być kochanym. Ona studiowała w Warszawie i niemal rok na mnie czekała. Nie była to miłość od pierwszego wejrzenia, ale pomimo że byliśmy rozłączeni, uczucie dojrzewało. Żeby być blisko niej, będąc jeszcze w służbie zasadniczej, zdałem egzaminy i dostałem się do Wojskowej Akademii Technicznej. Po trzech latach pobraliśmy się i zamieszkaliśmy razem w małym pokoju w internacie dla młodych małżeństw. To był dla nas niełatwy, ale szczęśliwy czas. Oboje dużo pracowaliśmy i uczyliśmy się, Ola robiła specjalizację, a ja doktorat.

Przerwał na chwilę, rozlał do kieliszków resztkę wina i smutno uśmiechnął się do młodych.

– Za moją żonę, która potrafiła czekać – wzniósł toast. – Teraz ja czekam. Też potrafię.

Po kilku latach dostaliśmy mieszkanie i do szczęścia brakowało nam już tylko dziecka – kontynuował swoją opowieść. – Nastał sierpień osiemdziesiątego roku. Ola bardzo zaangażowała się w „Solidarność”. Została członkiem zarządu zakładowego Solidarności i uczestniczyła w tworzeniu struktur krajowych. Mnie, jako oficera bezpartyjnego, uznano za niepewnego ideowo i wysłano do odbycia stażu w jednostce liniowej. Znów nastał dla nas okres rozłąki. Na szczęście często uzyskiwałem przepustki do żony. W maju Ola zaszła w ciążę, a ja nie mogłem sobie darować, że w takim momencie nie mogłem być przy niej.

Po ogłoszeniu stanu wojennego mój pułk został skierowany do Gdańska i brał udział w pacyfikacji stoczni. Będąc w stoczni, dostałem wiadomość, że Ola z zagrożoną ciążą trafiła do szpitala. Najszybciej, jak mogłem, znalazłem się przy jej łóżku. Była bez opieki i skrajnie wyczerpana, wymagała natychmiastowej operacji, jej życie było zagrożone. Cudem udało się ją uratować, jednak u dziecka zdiagnozowano poważną chorobę serca. By je leczyć, potrzebna była bardzo droga operacja w klinice w Paryżu. Przy pomocy rodziny i przyjaciół zebraliśmy cztery tysiące dolarów, a Ola wystąpiła o paszport. Niestety dostała dokument z pieczątką jednokrotnego przekroczenia granicy, co oznaczało, że nie będzie mogła wrócić do kraju.

– Jak to? – Ania nie mogła zrozumieć. – Przecież to oznaczało, że musieliście wybierać, czy być razem, czy ratować córkę.

– Dla nas wybór był oczywisty, nie ma nic ważniejszego od życia dziecka.

– Kto mógł być tak bezduszny? – dziwił się Piotrek.

– To był ordynarny szantaż. Służby specjalne liczyły, że Ola, będąc już na miejscu, zostanie ich tajnym współpracownikiem i będzie donosiła na ludzi, którzy po przyjeździe do Paryża bardzo jej pomogli. Znowu nastąpiła rozłąka, trwająca do dzisiaj. Oboje na siebie czekamy. Całe szczęście, że Ola jako obywatelka francuska dostała wizę do Polski i przyjeżdża do kraju kilka razy w roku. A za niespełna tydzień spędzimy razem dwa tygodnie w Bułgarii. – Michał zakończył swoją opowieść.

Przez chwilę milczeli i smutno na siebie patrzyli.

– Tyle przeżyliście i nadal jesteście razem, musicie się bardzo kochać – powiedziała wzruszona Ania.

– Myślę, że tak jak wy dzisiaj. Jednak przed wami jeszcze wiele okazji, by się sprawdzić. Życzę wam wytrwałości i mądrości, żebyście tej miłości nie rozmienili na drobne. Miłość jest jak skała, niełatwo ją zniszczyć, ale niewielkie kropelki wody, które sączą się na nią przez lata, potrafią wyżłobić w niej głęboką ranę – rzekł filozoficznie.

***

Dalsza część dostępna w wersji pełnej

[1] Zrzeszenie Studentów Polskich.

[2] Szkoła Główna Planowania i Statystyki.

Spis treści:

Okładka
Karta tytułowa
Od autora
Rozdział I
Rozdział II
Rozdział III
Rozdział IV
Rozdział V
Rozdział VI

Najważniejsza

ISBN: 978-83-8219-715-0

© Jan Śleszyński i Wydawnictwo Novae Res 2022

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt

jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu

wymaga pisemnej zgody wydawnictwa Novae Res.

Redakcja: Paweł Pomianek

Korekta: Konrad Witkowski

Okładka: Grzegorz Araszewski

Zdjęcia na okładce: kantver | depositphotos.com,

ksena32 | depositphotos.com,

domena publiczna

Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.

Zaczytani sp. z o.o. sp. k.

ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia

tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]

http://novaeres.pl

Publikacja dostępna jest w księgarni internetowej zaczytani.pl.

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Rek