Napoleon I. Obraz życia. Tom I - Fryderyk M. Kricheisen - ebook
NOWOŚĆ

Napoleon I. Obraz życia. Tom I ebook

Fryderyk M. Kricheisen

0,0

Opis

Fryderyk M. Kircheisen cieszy się zasłużoną sławą najlepszego bodaj w naszym czasie znawcy Napoleona I i jego epoki. Poświęcił on całe życie studiom nad tą niezwykłą osobistością dziejową, nad tym jedynym w swoim rodzaju zjawiskiem, które przez długie jeszcze pokolenia pobudzać będzie wyobraźnię poetów, przykuwać uwagę historyków i socjologów, niepokoić psychologów i filozofów swoją zagadkowością i tajemniczością.

 

Owocem studiów Kircheisena był wpierw szereg cennych wydawnictw natury przygotowawczej, w których gromadził i porządkował różnego rodzaju materiały. Tu wymienić należy: "Bibliografia epoki napoleońskiej" (dwa tomy); "Napoleon I i okres wojen wyzwoleńczych w obrazach"; "Listy Napoleona" (trzy tomy); "Rozmowy Napoleona" (trzy tomy); "Listy panujących do Napoleona" (dwa tomy); "Pamiętniki Napoleona". Potem nastąpiły dzieła syntetyczne: "Upadek Napoleona", "1812-1815" (cztery tomy),"Napoleon I, jego życie i czasy" (zamierzone na dziesięć tomów) i "Napoleon I, obraz życia" (dwa tomy).

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 492

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



© Copyright

Fryderyk M. Kircheisen

Oświęcim 2019

Wszelkie Prawa Zastrzeżone

© All rights reserved

Reedycja z 1931 roku

Redakcja:

Andrzej Bucholz

Tłumaczenie:

Michał Janik

Redakcja techniczna:

Mateusz Bartel

Strona internetowa wydawnictwa:

www.napoleonv.pl

Kontakt: [email protected]

Numer ISBN: 978-83-68402-33-9

Numer ISBN: 978-83-61324

SPIS ILUSTRACJI

1. Carlo Bonaparte

2. Letycja Bonaparte

3. Bonaparte jako młody oficer

4. Józefina w parku w Malmaison

5. Arcole

6. Napoleon podczas bitwy pod Rivoli

7. Talleyrand

8. Bonaparte w Egipcie

9. Bonaparte w czasie kampanii syryjskiej

10. Generał Bonaparte u zadżumionych w Jaffie

11. Ustanowienie trzech konsulów

12. Kompozycja alegoryczna z portretem pierwszego konsula

13. Marszałek Berthier

14. Napoleon jako cesarz

15. Napoleon koronuje swoją żonę na cesarzową Francuzów

16. Biwak Napoleona przed bitwą pod Austerlitz

17. Napoleon przyjmuje klucze do Wiednia

18. Spotkanie Napoleona z cesarzem Franciszkiem po bitwie pod Austerlitz

OD TŁUMACZA

Fryderyk M. Kircheisen cieszy się zasłużoną sławą najlepszego bodaj w naszym czasie znawcy Napoleona I i jego epoki. Poświęcił on całe życie studiom nad tą niezwykłą osobistością dziejową, nad tym jedynym w swoim rodzaju zjawiskiem, które przez długie jeszcze pokolenia pobudzać będzie wyobraźnię poetów, przykuwać uwagę historyków i socjologów, niepokoić psychologów i filozofów swoją zagadkowością i tajemniczością.

Owocem studiów Kircheisena był wpierw szereg cennych wydawnictw natury przygotowawczej, w których gromadził i porządkował różnego rodzaju materiały. Tu wymienić należy: Bibliografia epoki napoleońskiej (dwa tomy); Napoleon I i okres wojen wyzwoleńczych w obrazach; Listy Napoleona (trzy tomy); Rozmowy Napoleona (trzy tomy); Listy panujących do Napoleona (dwa tomy); Pamiętniki Napoleona. Potem nastąpiły dzieła syntetyczne: Upadek Napoleona, 1812-1815 (cztery tomy), Napoleon I, jego życie i czasy (zamierzone na dziesięć tomów, na ukończeniu) i Napoleon I, obraz życia (dwa tomy).

Zdumiewające losy Napoleona stanowiły najurodzajniejsze podłoże, na którym rozrosły się całe gąszcze legend, wypaczające prawdę, często nie do poznania. Tajemnicze zjawisko Napoleona stawało się przez to jeszcze bardziej zagadkowe, a postać jego, odrywana od rzeczywistości historycznej, wchodziła nieomal w krainę fantastyczności. Trzeba było lupy i skalpela pilnego i sumiennego badacza, który by rozejrzał się należycie w materiale źródłowym i miał odwagę przetrzebić chwasty legend w poszukiwaniu stanu faktycznego czyli prawdy. Kircheisen podjął się tego trudnego zadania i wywiązał się z niego w sposób godny uznania, który przynosi mu zaszczyt jako ścisłemu, sumiennemu i bezstronnemu uczonemu. Wypada to tym bardziej podkreślić, że Kircheisen umiał wyzbyć się w tym wypadku wszelkich uprzedzeń Niemca w stosunku do wielkiego Korsykanina, który jako zwycięski cesarz Francuzów wkroczył w swoim czasie na czele wojsk francuskich w bramy upokorzonego Wiednia i Berlina. Rozwianie wielu legend nie przyniosło ujmy Napoleonowi. Była to bowiem tak niezwykła osobistość, tak dobry człowiek, tak wielki charakter i tak gorliwy obrońca i apostoł najistotniejszych zasad Wielkiej Rewolucji, że legendy nie były mu potrzebne, aby zachował na zawsze jedno z najbardziej wyjątkowych stanowisk w dziejach nowożytnej ludzkości.

Dzieło, które dajemy tutaj w przekładzie na język polski, jest wprost doskonałe jako synteza historyczna. Góruje ono tak dalece nad pokaźnym pocztem dawniejszych i nowszych romansów biograficznych na temat Napoleona, że nie warto się nawet bliżej nad tym rozwodzić. Kircheisen połączył w nim harmonijnie zadanie obiektywnego historyka i wnikliwego psychologa. Całość ujął w zwartą i przejrzystą kompozycję i ozdobił ją klasycznym stylem, który wedle potrzeby przechodzi z prostoty do wzniosłości, z lapidarności do barwności, a zawsze w zgodzie z tematem. Czuje się, że uczony autor, mimo ciągłego panowania nad sobą, pozostaje przecież pod urokiem wielkości i geniuszu Napoleona. Dzięki temu dzieło jego działa sugestywnie na czytelnika, co należy uznać za jeszcze jedną i niepoślednią jego zaletę.

Kraków, w marcu 1931 roku

Michał Janik

SŁOWO WSTĘPNE

Dać obrazowi życia Napoleona zamknięte kształty w krótkim ujęciu – oto cel obu tomów, z których pierwszy ma czytelnik przed sobą.

Napisano o Napoleonie wiele książek. Niezmiernie powabną była bowiem myśl, aby przedstawić życie najbardziej nadzwyczajnego człowieka czasów nowożytnych. Powołani i niepowołani kusili się o zbliżenie do nas człowieka i jego dzieła. W ten sposób obok wielu rzeczy dobrych powstał też niejeden obraz, który pokazuje Napoleona nie takim, jakim był w swojej potężnej myśli i działalności, lecz tak, jak postać jego i działanie ukształtowały się w głowie pisarza.

Gdy przystąpiłem do badania Napoleona i epoki, na której wyrył swoje piętno, zdawałem sobie sprawę z ogromu zadania, jakiemu mam podołać. Trzeba było usuwać jedną przeszkodę za drugą, szukać nowych źródeł, badać ścisłość dawniejszych przekazów. Bez uprzedzeń i w najściślejszym oparciu o źródła historyczne starałem się przedstawić w przystępnej formie Napoleona takim, jakim był naprawdę w świetle współczesnych dokumentów. Jeżeli wywiązałem się dobrze z tego zadania, otrzymałem hojną nagrodę za przeszło dwadzieścia pięć lat pracy.

Berlin-Hermsdorf, 15 sierpnia 1927 roku

Fryderyk M. Kircheisen

ROZDZIAŁ ISŁONECZNE DZIECIŃSTWO – CIĘŻKA MŁODOŚĆ 1769-1789

Gdy Letycja Buonaparte1 powiła maleńkiego Nabulione w Ajaccio na Korsyce, dnia 15 sierpnia 1769 roku, ludność wyspy znajdowała się wówczas w gwałtownej walce z potężną Francją.

Ludy śródziemnomorskie walczyły od wieków o posiadanie górzystej i nieprzesadnie urodzajnej wyspy. Fenicjanie, Focyjczycy, Etruskowie, Kartagińczycy i Rzymianie, Wandalowie, Ostrogoci, Bizantyjczycy, Saraceni, Longobardowie, Frankowie, Berberyjczycy, Pizanie, Genueńczycy i Francuzi pożądali jej w ciągu kolejnych wieków i walczyli o nią. Na początku 18 stulecia przelewali krew na ziemi korsykańskiej nawet niemieccy zaciężnicy pod wodzą księcia Ludwika Wirtemberskiego, których cesarz niemiecki sprzedał Genueńczykom. Lecz nic nie mogło złamać dumnego umysłu Korsykańczyków, którzy woleli raczej ginąć niż poddać się trwale obcemu narodowi. Dlatego też w latach trzydziestych XVIII wieku zdali swoje losy w ręce awanturnika niemieckiego Teodora von Neuhof, gdy jarzmo genueńskie stało się dla nich szczególniej dotkliwe. Przybłęda tumanił Korsykańczyków, że pozostaje w doskonałych stosunkach z kilkoma mocarstwami europejskimi, które są gotowe przyjść im z pomocą. W nagrodę za pośrednictwo żądał korony królewskiej. Jednakże obiecywana i nieraz zapowiadana pomoc nie nadchodziła, a baron niemiecki poczuł się zmuszonym do porzucenia łatwo uzyskanego królestwa. W Anglii wtrącono go nawet za długi do więzienia, ponieważ przekroczył miarę w zaciąganiu pożyczek, aby przypodobać się swoim nowym poddanym.

Zależność od Genui była dla Korsykańczyków ciężkim brzemieniem, a gdy przekonali się, że żaden z dotychczasowych przywódców nie dorósł do spełnienia swojego zadania, postanowili złożyć przyszłość w ręce młodego oficera korsykańskiego Pasquale Paoli, pozostającego w służbie neapolitańskiej. Paoli przyjął propozycję i powrócił w 1755 roku na wyspę ojczystą. Mianowany przez Zgromadzenie Narodowe jedynym naczelnikiem Korsykańczyków, stał się w niedługim czasie wielkim bohaterem narodowym ludu korsykańskiego, który przewyższył sławą nawet zamordowanego skrytobójczo pułkownika Sampierro, bojującego w XVI wieku o niepodległość Korsyki. Paoli znalazł ojczyznę w największej nędzy i zamieszaniu, miłość jednak jego do gniazda, pilność, sprawiedliwość i jasny umysł pozwoliły mu po pewnym czasie poprawić surowe obyczaje rodaków, przywrócić między nimi zgodę, dźwignąć rolnictwo i handel, a nawet przedstawić projekt ustroju, przyjęty dobrowolnie przez lud dotąd tak nieuległy. Szczęście sprzyjało usiłowaniom Paolego i dzięki temu w 1764 roku krajowcy stali się panami Korsyki, z wyjątkiem kilku miejsc portowych.

Tegoż roku Francja zawarła umowę z Genuą, na podstawie której najważniejsze korsykańskie miasta nadbrzeżne miały zostać wydane Francuzom. Hrabia Marbeuf miał z polecenia rządu obsadzić te miejscowości załogą. To zaś stało się powodem nowych zażartych walk o posiadanie wyspy, a gdy Korsyka dowiedziała się, że Genueńczycy odstąpili wyspę Francji dnia 15 marca 1768 roku, wybuchła otwarta wojna. Gdy Marbeuf i markiz de Chauvelin mimo licznych wojsk ponosili ciągłe klęski, Ludwik XV wyprawił jeszcze liczniejszą armię, a nowy wódz, hrabia de Vaux, zaczął w kwietniu 1769 roku od San Fiorenzo swoje manewry.

Korsykańczycy nie zdołali sprostać tej wielkiej armii i tak pod Pontenuovo nad rzeką Golo losy walecznego, małego ludu zostały przypieczętowane dnia 8 maja 1769 roku. Leżąca w środku lądu stolica Corte, obecnie podobna bardziej do dużej, ubogiej wsi górskiej, niż do dawnej rezydencji, wpadła w ręce Francuzów, a wkrótce potem Paoli wsiadł na okręt z kilkoma zwolennikami w Porto-Vecchio, aby szukać schronienia w Anglii.

Ojciec Napoleona, Carlo Buonaparte, odgrywał wcale znaczną rolę w ostatnich walkach z Francuzami. Urodził się on w Ajaccio dnia 27 marca 1746 roku, a pochodził z Buonapartych, wywodzących się z Sarzany w dzisiejszej prowincji genueńskiej. Carlo był człowiekiem wielkich zalet ciała i umysłu, które jednak były przyćmione chęcią błyszczenia i skłonnością do zabaw i zbytku. Chociaż nie był bogaty, przywiózł raz z podróży do Paryża dwanaście strojnych ubrań dla siebie, podczas gdy w domu żona Letycja z dziećmi zaledwie mogła zaspokoić najważniejsze potrzeby. Opowiadano, że po złożeniu w Pizie egzaminu doktorskiego, wróciwszy do ojczyzny, urządził bankiet, który miał kosztować około 6000 franków.

Carlo Buonaparte zaczął studia na akademii w Corte, ponieważ jego wuj Lucjan Buonaparte, archidiakon katedry w Ajaccio, chciał zrobić z niego uczonego prawnika. Gdy Carlo miał zaledwie 18 lat, wuj ożenił go 2 czerwca 1764 roku z czternastoletnią Letycją Ramolino. W parę lat po ślubie młodej pary wybuchła wojna z Francuzami, w której Carlo Buonaparte uczestniczył z zapałem po stronie ojczyzny i Paolego. Korsykański bohater wolnościowy lubił go i mianował nawet swoim sekretarzem.

Miłość ojczyzny nie pozwoliła jednak Carlowi zapomnieć o prywatnych interesach. Gdy zobaczył, że sprawa Korsyki jest stracona, stanął całkowicie po stronie francuskiej, po której wiele sobie obiecywał na przyszłość. Nowa ojczyzna podziękowała mu nominacją na asesora królewskiego w Ajaccio z pensją 900 franków rocznie. Łaskę tę zawdzięczał przede wszystkim nowemu gubernatorowi, hrabiemu Marbeuf, do którego zbliżył się także w sposób przyjacielski.

W jaskrawej sprzeczności z szczupłymi dochodami Carla stały jego górnolotne życzenia. Różne podróże do Francji, przedsiębrane celem poprawienia stosunków majątkowych i pomieszczenia synów w szkołach francuskich, pogorszyły jeszcze bardziej położenie finansowe Buonapartego. Co gorsza, Carlo nie mógł spodziewać się długiego życia, ponieważ już od młodych lat ciężko chorował na żołądek, lekarze zaś, nawet lekarz przyboczny królowej, proszony we Francji o radę, nie mogli mu pomóc. Zmarł też 24 lutego 1785 roku w ramionach najstarszego syna, mając dopiero 39 lat życia.

Carlo był dobrym ojcem rodziny, nie umiał jednak zatroszczyć się o żonę, aby zostawić jej przynajmniej tyle, ażeby mogła przyzwoicie wychować swoje ośmioro dzieci. Ostatnie jego słowa do szlochającego Józefa były podobno następujące: Mój synu, naśladuj mnie w mojej wierze, wystrzegaj się jednak, byś nie popadł w błędy mojej młodości. Bądź opiekunem rodzeństwa i otaczaj twoją nieszczęśliwą matkę wszelką opieką i czcią, jaką jej winieneś... Chciałbym tak bardzo zobaczyć jeszcze raz mojego kochanego, małego Napoleonka, pieszczoty jego osłodziłyby mi ostatnie chwile życia; Bóg nie dopuścił!

Carla pogrzebano tam, gdzie zaskoczyła go śmierć, w Montpellier. Później, za konsulatu, Ludwik kazał przenieść zwłoki ojca do swojego zamku w Saint-Leu-Taverny. Nie pozostały tam jednak na stałe, ponieważ, gdy ciało Napoleona przenoszono do Pałacu Inwalidów, szczątki jego ojca zostały umieszczone w kościele w Saint-Leu.

Rodzina żony Carla pochodziła również z północnej Italii. Letycja Ramolino urodziła się podobno w Ajaccio dnia 24 sierpnia 1749 roku. Już w dziewczęcym wieku straciła ojca, a matka wyszła powtórnie za mąż za kapitana Fescha, pochodzącego z Bazylei, którego pułk pozostawał w służbie genueńskiej. Wuj Napoleona (późniejszy kardynał Fesch) był synem matki Letycji z drugiego małżeństwa.

Letycja była urodziwą panienką smukłego wzrostu, o szlachetnych rysach twarzy. W małżeństwie swoim, które trwało 21 lat, powiła trzynaścioro dzieci, a z tych ośmioro wychowywało się zdrowo i napełniało ją licznymi troskami. Mimo to aż do zgonu pozostała przystojną kobietą. Cesarz powiedział raz o niej na wyspie św. Heleny: Matka moja miała tyleż cnót, co i wdzięków niewieścich; była szczęściem swego męża, a dzieci jej czule ją kochały.

Wczesna młodość Letycji była powodem, że pierwsze jej dzieci przyszły na świat nieżywe lub wnet po urodzeniu umarły. Mimo młodości i wielu dzieci Letycja była dla wszystkich najlepszą matką, pełną dobroci i dumy, równocześnie jednak umiała być surową i każdy błąd karała. Gdy pewnego razu Carlo, nie zajmujący się zresztą wychowaniem dzieci, usiłował usprawiedliwić jakieś ich wybryki, powiedziała poważnie: Pozostaw to moim staraniom, mój to obowiązek czuwać nad nimi.

Wykształcenie Letycji, jak i wszystkich innych Korsykanek, było bardzo mierne. Poza swoim korsykańskim dialektem rozumiała tylko niewiele po włosku i francusku, a nawet później we Francji posługiwała się gwarą swojej ojczyzny. Ani o włoskiej, ani o francuskiej literaturze nie miała Letycja wyobrażenia. Nawet jako matka najpotężniejszego władcy świata pozostała wierna swoim skromnym nawykom życiowym i zamiast dostosowywać się do nowych okoliczności, oszczędzała na przyszłość. Nieraz mawiała w swoim narzeczu: Pourvou que cela doure. Oszczędność jej posuwała się tak daleko, że żonie Lucjana, jak poczciwej mieszczce, kazała wcześnie kłaść się do łóżka, aby oszczędzić na świetle.

Córki Letycji miały zupełnie inne usposobienie. Elegancka i rozrzutna Paulina drwiła bardzo chętnie z przesadnej oszczędności matki. Gdy później głośno raz z matki zażartowała, ta ją ofuknęła: Milcz, rozrzutnico, muszę przecież troszczyć się o twoich braci, jeszcze nie wszyscy są samodzielni. Nie chcę, ażeby Bonaparte się żalił, że nadużywasz jego dobroci. Letycja była też zapewne jedyną w rodzinie, która nie wierzyła w trwałość tych wszystkich wspaniałości, mawiała nawet często, że musi coś odłożyć na czarną godzinę, gdy siedmiu albo ośmiu suwerenów będzie miała na karku.

Pierwszym dzieckiem, które pozostało przy życiu, był Józef, urodzony w Corte dnia 7 stycznia 1768 roku. Wkrótce po jego narodzeniu Letycja podążyła za mężem do obozu, była to bowiem dzielna niewiasta i chciała w czasach niedoli znajdować się przy boku swojego Carla. Gdy po bitwie pod Pontenuovo przejeżdżano konno podczas odwrotu przez bardzo wezbraną rzekę Golo, Letycja omal nie została porwaną przez rwący strumień. Nie straciła jednak odwagi, choć była znowu przy nadziei, i dzięki swojej energii przewiozła synka na brzeg żywego.

Gdy Carlo umarł, 35-letnia kobieta z ośmiorgiem dzieci pozostała sama. Najstarszy Józef miał dopiero siedemnaście lat. Wuj Lucjan mógłby im dopomagać, lecz poprzestawał na dobrych radach, a piękne dukaty zachowywał dla siebie. Dopiero, gdy umarł 16 października 1791 roku, a Buonapartowie cokolwiek odziedziczyli, poprawiła się ich sytuacja gospodarcza. Na łożu śmierci stary archidiakon miał do rozpłakanej Letycji powiedzieć: Nie płacz, Letycjo. Umieram spokojnie, gdyż widzę cię otoczoną synami. Józef dzisiaj na czele kraju2, potrafi więc i sprawami rodziny pokierować. Ty, Napoleonie, ty będziesz wielkim człowiekiem.

Podczas rewolucji położenie Bonapartych, którzy trzymali z Francuzami, było na Korsyce coraz cięższe. Letycja ze swoimi małymi dziećmi miała jeszcze przed sobą długą drogę ciernistą do przebycia, zanim weszła znowu w spokojne i uporządkowane stosunki.

Po klęsce Pasquale Paolego, Carlo wraz z żoną opuścił Corte i przybył w lipcu 1769 roku do Ajaccio. Trudy ostatnich miesięcy dały się teraz Letycji odczuć, zwłaszcza że znajdowała się bezpośrednio przed rozwiązaniem. Z wierzącym sercem udała się 15 sierpnia, w święto Wniebowzięcia, na mszę św. do kościoła Notre Dame, aby prosić Bogarodzicę o błogosławieństwo. Wierni przysłuchiwali się pobożnie mszy św., a tylko Letycja nie mogła się skupić wewnętrznie; nagle poczuła pierwsze boleści. Szybko, jak tylko mogła, pospieszyła do domu przez świątecznie ustrojone ulice, lecz już się jej nie udało dostać do sypialni i w pokoiku na parterze, na sofie powiła drugiego syna. Później pojawiła się legenda, że przyszłego cesarza Francuzów wydała na świat na dywanie, na którym były przedstawione sceny z Iliady. Letycja śmiała się nieraz z tego i raz zauważyła: My na Korsyce i w zimie nie mieliśmy dywanów, tym bardziej przecież w lecie.

W domu, w którym Napoleon się urodził, pokazują jeszcze dzisiaj sofę, na której matka miała go powić. I z tym domem związana jest cała historia. W 1793 roku paoliści splądrowali go i częściowo zburzyli, a meble zrabowali, spalili albo zniszczyli. Nic więc nie przypomina pobytu Bonapartych w tym domu. Dopiero w latach 1796-1797 dom ten odnowiono i podwyższono o piętro. Z polecenia przyrodniej siostry, Fesch doprowadził dom do dobrego stanu i zakupił meble, podobne do dawniejszych. Są one te same, jakie się dzisiaj zwiedzającym pokazuje.

Przy narodzeniu Napoleona nie było ani lekarza, ani akuszerki. Tylko Gertruda Saveria, szwagierka Letycji, i babka Saveria Buonaparte, wreszcie i służąca Katarzyna były pomocne. Dziecko urodziło się z bardzo wielką głową i było tak słabe, że na wszelki wypadek ochrzczono je wodą. Otrzymało imię Napoleone, po korsykańsku: Napolione lub Nabulione. Właściwy chrzest odbył się 21 lipca 1771 roku, równocześnie z chrztem urodzonej 14 lipca 1771 roku siostry Marianny (umarła już w 1776 r.), a ceremonii tej dokonał archidiakon Lucjan. Kumami dzieci byli: Gertruda Paravicini i Wawrzyniec Giubega, prokurator królewski w Calvi.

Dzieciństwo Napoleona przebiegło tak, jak innych dzieci tego stanu. Aż do drugiego roku życia mały Napoleon był bardzo łagodny, później jednak wybuchnął jego dziki, uparty i władczy temperament. Letycja nie dała się przecież sprowadzić z drogi, lecz wystąpiła z surowością wobec dziecka. Napoleon uznał w późniejszych latach jej metodę wychowawczą za zupełnie dobrą i mówił nieraz, że wszystko w życiu zawdzięcza surowemu i doskonałemu wychowaniu matki.

Łagodny, zupełnie innego usposobienia Józef wycierpiał niemało z powodu upartego brata. Napoleon chętnie to później przyznawał. Mówił: Nic mi nie imponowało. Nic nie odbierało mi pewności. Byłem kłótliwy, skłonny do bójek i nikogo się nie bałem. Jednego uderzyłem, drugiego podrapałem, i wszyscy się mnie bali. Mój brat Józef najwięcej przez to ucierpiał. Biłem go i kąsałem. Był za to łajany, gdyż zanim ze strachu ochłonął, oskarżyłem go już przed matką. Chytrość moja przydała mi się, gdyż mama Letycja byłaby moją zapalczywość do bicia ukarała; ona nie ścierpiałaby tych moich zaczepek.

Liczne ładne opowiastki o młodości Napoleona, mające udowodnić, że już w dzieciństwie miał wielkie zamiłowanie do stanu żołnierskiego, zostały wymyślone prawdopodobnie później. Że mały Napoleon, jak wszystkie prawie dzieci, cieszył się, gdy widział ćwiczenia żołnierzy, że biegł za muzyką wojskową, że bawił się z kolegami w żołnierzy i chciał być przy tym ich wodzem, nie byłoby w tym nic dziwnego ani trudnego do zrozumienia. Faktem jest, że skwapliwie przysłuchiwał się opowiadaniom pasterzy i rybaków, którzy chcieli słuchać tylko Paolego i byliby najchętniej wypędzili z wyspy znienawidzonych Francuzów. Wiemy również, że Napoleon już bardzo wcześnie okazywał wprost wybitne zdolności do matematyki.

Tak wzrastał młody Napoleon początkowo w niekrępowanej swobodzie. Gdy miał pięć lat, matka wyprawiła go do szkoły dla dziewcząt, aby jego szorstkie obyczaje nieco poprawić. Tutaj w stosunku do spokojnych i łagodnych dziewcząt uwydatniał się jeszcze silniej władczy temperament chłopca. Do tego, jako jedyny chłopczyk, został przez siostry kierowniczki niesłychanie rozpieszczony.

Napoleon nie pozostawał długo przy małych dziewczętach. Wnet przeszedł z Józefem do szkoły jezuickiej, a potem do jakiegoś innego instytutu w rodzinnym mieście. Testamentem przekazał cesarz księdzu Recco, swojemu nauczycielowi, dwadzieścia tysięcy franków za to, że ten nauczył go czytać.

Lata mijały i trzeba było powoli pomyśleć o tym, żeby obu najstarszych synów Carla przygotować do przyszłego zawodu. Ale przyzwoite wychowanie dużo kosztowało, a Carlo, jak zwykle, nie miał pieniędzy. Wtedy hrabia Marbeuf okazał się zbawcą w potrzebie. Zarzucano pierwszemu francuskiemu gubernatorowi wyspy, że przyszedł z pomocą głównie ze względu na matkę, ponieważ oboje mieli pozostawać w bliskich ze sobą stosunkach. Jednakże, kto zna charakter matki Napoleona, która obarczona kupą dzieci nie miała z pewnością czasu na romansiki, ten uzna to oskarżenie za nieprawdopodobne. Gubernator poradził Carlowi zwrócić się z prośbą, by synowie mogli być wychowani na koszt królewski i przyrzekł mu poparcie. Niezbędnym warunkiem była znajomość francuszczyzny u dzieci, z czym jednak bardzo szwankowało. Napoleon umiał wprawdzie trochę czytać, pisać, rachować i zetknął się z historią biblijną, ale znał dobrze tylko swoje narzecze korsykańskie. Carlo postanowił zatem posłać obu synów wpierw do kolegium w Autun, gdzie mieli nauczyć się po francusku, a Napoleon w szczególności mógłby też przygotować się do szkoły wojskowej.

Carlo, który niedawno został posłem z ramienia szlachty wyspiarskiej, opuścił Ajaccio 15 grudnia 1778 roku w towarzystwie Józefa, Napoleona i młodego Fescha, który miał kształcić się na koszt rządu w seminarium duchownym w Aix. Pozostawiwszy w Aix swojego młodego szwagra Józefa Fescha, przywiózł obu synów do Autun 30 grudnia 1778 roku. Z początkiem nowego roku szkolnego Napoleon, liczący sobie prawie dziesięć lat, zaczął uczęszczać do szkoły, w której miał przebywać tak długo, dopóki nie nauczy się porządnie po francusku. Józef, który chciał zostać księdzem, miał przed sobą pięć lat nauki.

Szkoła w Autun otworzyła przed Napoleonem zupełnie nowy świat, trwało też zatem jakiś czas, nim potrafił przystosować się do nowej rzeczywistości. Na swojej ukochanej wyspie ojczystej wychowywał się dotąd bez wszelkiego przymusu. Teraz musiał trzymać się wyznaczonych reguł porządkowych, czuć się Francuzem, w dodatku być narażonym na kpiny jako „pobity” i jako „niewolnik”. Dziwaczne imię, cudzoziemski akcent i swoiście samodzielne usposobienie odstręczały od niego kolegów, którzy dali mu przezwisko „Paille au nez” (nos słomiany), jakie musiał nosić, nawet później w Brienne. Ponieważ i on także nie mógł porozumieć się z kolegami, a na ich zaczepki nie tylko słowem, ale i czynem odpowiadał, więc między obu stronami zapanowały napięte stosunki, które przez cały czas pobytu Napoleona w Autun nie zmieniły się na lepsze. Ksiądz Chardon, który umacniał obu Bonapartych w podstawach języka francuskiego, wyraził się raz o Napoleonie: W początkach pobytu w Autun był on mrukliwy i melancholijny. Nie bawił się z nikim z kolegów, przechadzał się zazwyczaj samotnie po dziedzińcu szkolnym. Posiadał znaczne zdolności, łatwo pojmował i łatwo się uczył. Gdy mu dawałem godzinę nauki, patrzył na mnie wielkimi oczyma i z otwartymi ustami; gdy jednak chciałem coś dopiero powiedzianego powtórzyć, już tego wcale nie słuchał. A gdy mu to wypominałem, odpowiadał chłodno, prawie władczo: „Ja umiem już to wszystko”.

Józef był o wiele łagodniejszy i gdy nie obruszał się na docinki towarzyszy, ci niebawem przestali go zaczepiać.

Gdy tak obaj Bonapartowie pilnie uczyli się w Autun języka francuskiego, ojciec czynił zabiegi o wolne miejsce dla Napoleona w szkole wojennej w Brienne. Nie było jednak łatwo dostać takie wolne miejsce, gdyż biurokratyzm władz był nazbyt wielki. Na szczęście, Carlo nauczył się już obchodzić z władzami, wnosić podania, czekać, upokarzać się, żeby zostały przesłane z jednego urzędu do drugiego i znowu czekać. Nadspodziewanie wszystko poszło prędzej niż myślał. Zaopatrzył się już zawczasu w potrzebne świadectwo ubóstwa, podpisane przez czterech wpływowych Korsykańczyków. Lecz nie podobało się imię Napoleone, które wymawiano po francusku jak Napoléoné. Trzeba też było złożyć dowód szlacheckiego pochodzenia. Carlo był z tego dumny, że nie tylko czterech, ale aż 11 przodków potrafił udowodnić, a najważniejszym było chyba to, że zarówno dokładnie opisał herb rodzinny, jak i to, że przedłożył go także wymalowany.

Trzy i pół miesiąca trwały cierpienia młodego Napoleona w Autun. Nauczył się po francusku na tyle, że mógł wyrażać się wcale poprawnie w tym swoim nowym języku ojczystym. Za pobyt w Autun ojciec zapłacił 111 franków, 12 soldów i 8 denarów.

Józef płakał gorzkimi łzami, gdy ukochany brat go opuszczał, ale oczy Napoleona były suche. Może tylko ukradkiem jakaś łezka wymknęła mu się z oka. Chłopiec stłumił boleść. On, który pragnął dorównać kiedyś bohaterowi narodowemu Paolemu, nie chciał okazać słabości. Napoleon wyjechał z Autun 21 kwietnia 1779 roku, ale zatrzymał się jeszcze na kilka tygodni w Thoisy-le-Desert w majątku pana Champeaux, którego syn miał także udać się pierwotnie do szkoły wojskowej. Do Brienne, gdzie go już Carlo od kilku dni oczekiwał, przybył dopiero 12 maja.

Szkoła wojskowa w Brienne istniała od 1776 roku i przyjmowała do 150 uczniów, z których sześćdziesięciu było stypendystami państwowymi. Inni musieli opłacać siedemset franków rocznie. Taką samą sumę wyznaczał król na opłatę za wychowanków utrzymywanych na koszt państwa. W zakładzie uczono łaciny (ale nie greki), francuskiego, niemieckiego, historii, historii literatury, geografii, matematyki, katechizmu i rysunków. Dawano też lekcje szermierki, śpiewu, tańca i muzyki. Słusznie pominięto język angielski. Uczono go dopiero później zamiast muzyki.

Opieka cielesna nad wychowankami była lepsza niż duchowa. Jadło było obfite i smaczne. Nauczyciele, tak duchowni jak i świeccy, niewiele znali się na pedagogice. Nie było wakacji. Uczniowie nie mogli też otrzymywać z domu pakietów z podarunkami lub czymś podobnym.

Bardzo prędko okazało się, że Napoleon miał jeszcze luki we francuszczyźnie, wskutek czego musiał otrzymywać prywatne lekcje tego języka. Z łaciną szło także nie najlepiej. Napoleon miał taki mały talent do języków, że w końcu już go nie egzaminowano. W tańcu nie robił także należytych postępów, gdyż nie mogło mu się udać kręcenie i wdzięczne ustawianie nóg oraz dostawał zawrotów głowy. Tańca nauczył się dopiero później przez ponawianą naukę. Próżność pchała go ciągle do nowych prób w tym kierunku: w Valence, żeby tańczyć z panną Du Colombier i z panną Saint-Germain, na koniec jako cesarz, aby podobać się arcyksiężniczce Marii Ludwice.

Napoleon był lichym uczniem w niektórych przedmiotach, odznaczał się natomiast bardziej w innych: w historii starożytnej i nowożytnej, w geografii, matematyce i we właściwych umiejętnościach wojennych. Wszystkie wolne chwile przeznaczał na czytanie książek. Najbardziej lubił Plutarcha i w ogóle kochał pisarzy starożytnych. Równie chętnie czytał wszystko, co się odnosiło do historii Korsyki. Nad inne książki wolał jednak biografie. Żeby rzeczy przeczytane lepiej zapamiętać, robił wyciągi z książek. Gdy przeszedł do szkoły wojskowej w Paryżu, posiadał znaczną ilość zeszytów z wyciągami, które do dzisiaj ocalały i przed laty zostały zakupione przez rząd włoski od prywatnego właściciela angielskiego.

W Brienne młody Napoleon żył z początku w podobnym odosobnieniu, jak w Autun i później dopiero przyłączył się do zabaw towarzyszy. Ponieważ jednak koledzy pokpiwali z niego z powodu jego korsykańskiego pochodzenia, cierpiał niewymownie, narażony na obelgi zadawane jemu i jego bohaterowi narodowemu Paolemu. Chłostę cielesną, zwłaszcza gdy była zasłużona, znosił wytrwale, nigdy jednak kar, które ośmieszały go w oczach kolegów.

Napoleon jako chłopiec uczestniczył z największą przyjemnością w grach wojskowych. Dosyć często bywał przywódcą takich przedsięwzięć. Znana jest historia o walce uczniów na śnieżki, jaka odbyła się zimą 1783 roku, gdy na południu Francji opadły niezwykle obfite śniegi. Chłopcy pobudowali w ogrodzie istne fortece ze śniegu, a Bonaparte dowodził to oblegającymi, to oblężonymi.

Nie miał jeszcze czternastu lat, gdy wyzwał jednego z kolegów na pojedynek. Młody Pouget des Ilets obraził ojca Napoleona, wyraziwszy się, że był on tylko ubogim sługą sądowym, gdyż we Francji nie znano używanego na Korsyce słowa „asesor”. Młody Bonaparte popadł we wściekłość, blady jak trup opuścił izbę i wrócił po chwili z wyzwaniem piśmiennym na pojedynek. Sprawa ujawniła się i została załatwiona. Wyzywającego skazano na karcer. Obrażający wykręcił się aresztem domowym.

Chociaż Napoleon zamierzał wstąpić do marynarki królewskiej, inspektor szkoły wojskowej, Keralio, poznawszy zdolności młodego Bonapartego, przeznaczył go do szkoły wojennej w Paryżu. Bez względu na okoliczność, że młodzieniaszek spędził w szkole dopiero cztery lata zamiast przepisanych lat sześciu i właściwie wyróżniał się celująco tylko w matematyce, inspektor wystawił mu następujące świadectwo: Pan de Buonaparte (Napoleon), urodzony 15 sierpnia 1769. Wzrost: cztery stopy, dziesięć cali i dziesięć linii. Skład ciała: dobry. Zdrowie: doskonałe. Charakter: karny (!), uczciwy i przejrzysty. Jego zachowanie jest nienaganne. Wyróżniał się zawsze zamiłowaniem do matematyki. W historii i geografii daje dostateczne odpowiedzi, jest jednak słaby w ćwiczeniach, przeznaczonych na wypoczynek. Będzie znakomitym oficerem marynarki. Zasługuje na przyjęcie do szkoły wojennej wParyżu. Mimo takiego polecenia wyprawa do Paryża nie powiodła się, gdyż protektor umarł i zamiast Napoleona wysłano dwóch innych uczniów do stolicy.

Ojciec Carlo odwiedził go w czerwcu 1784 roku. Wziął ze sobą Lucjana, któremu pragnął zapewnić miejsce, jakie miało opróżnić się przez przeniesienie Napoleona. Towarzyszyła mu także Maria Anna (Eliza), którą chciał umieścić w jakimś pensjonacie.

Gdy Carlo zostawił syna w Brienne, Napoleon był jeszcze dzieckiem. Teraz ojciec zastał już młodzieńca z dojrzałą umysłowością, z którym mógł mówić, jak z człowiekiem dorosłym o sprawach rodzinnych i różnych innych kłopotach. Następujący list, napisany przez piętnastolatka do wuja Mikołaja Paravicini, świadczy o dojrzałości młodego Napoleona:

Kochany Wuju! Piszę dzisiaj do Wuja, ażeby go zawiadomić o przybyciu mojego kochanego Ojca do Brienne. Chce On pomieścić Marię Annę w Saint-Cyr i pragnie naprawić w Paryżu swoje zdrowie. Przybył tutaj 21 z Lucjanem i obu panienkami, które Wuj widział (panna Casabianca i panna Colonna, jego kuzynki). Dziewięcioletniego Lucjana, mającego trzy stopy, jedenaście cali i sześć linii wzrostu, chce tutaj zostawić. Uczęszcza on do seksty, ażeby nauczyć się łaciny, i przerobi wszystkie przedmioty kursu nauk. Okazuje wiele wesołości i dobrej woli. Prawdopodobnie wyrośnie kiedyś na porządnego człowieka. Wygląda dobrze, jest gruby, żywy, dziki, jak na początek można być z niego zadowolonym. Mówi doskonale po francusku i zapomniał zupełnie po włosku. Dopisze zresztą kilka rządków do mego listu. Nie będę mu jednak przy tym pomagał, ażeby Wuj poznał, co sam potrafi. Niezawodnie będzie stąd pisał do Wuja częściej niż z Autun.

Jestem prawie przekonany, że brat mój, Józef, nic jeszcze do Wuja nie pisał. Cóż poradzić! Zaledwie pisze czasem do mego Ojca. Mówiąc otwarcie, nie jest on już taki jak dawniej. Do mnie pisuje w każdym razie bardzo często. Siedzi w niższej prymie i mógłby być najlepszym, gdyby pracował, gdyż pan rektor powiedział memu Ojcu, że nie ma w całej szkole, ani w sekundzie ani w niższej i wyższej prymie, takiego ucznia, który posiadałby takie zdolności i dawał takie dobre opracowania jak on. Co się tyczy zawodu, do jakiego dąży, to obrał naprzód stan duchowny i aż do chwili, w której zamierzył służyć królowi, był na to całkowicie zdecydowany. Zmiana obecna jest tymczasem z różnych powodów głupstwem z jego strony.

Naprzód nie posiada, jak mój kochany Ojciec się wyraża, dosyć odwagi, ażeby wystawiać się na niebezpieczeństwa bitew. Słabe jego zdrowie nie pozwoli mu przetrzymać trudów kampanii wojennej, a do tego brat mój zapatruje się na stan wojskowy tylko ze stanowiska garnizonu. Zapewne, kochany mój brat będzie może wybornym oficerem garnizonu, ma bowiem miłą powierzchowność, umie z łatwością prawić próżne pochlebstwa i przy swoich zdolnościach potrafi wyjść zawsze z powodzeniem z towarzyskich przygód salonowych – czy jednak także i z bitwy? W to właśnie wątpi kochany mój Ojciec.

Po drugie, odebrał on wykształcenie, stosowne do stanu duchownego. Jest już dość późno namyślać się teraz nad czym innym. Przewielebny biskup z Autun wygładziłby mu wszystkie drogi i na pewno zostałby niezadługo biskupem. Jakaż korzyść dla rodziny! Biskup zrobił wszystko, co mógł, ażeby go zachęcić, by został przecież przy powołaniu duchownym, obiecał mu też, że tego nie pożałuje. Lecz na nic, upiera się przy swoim. Jeżeli ma stanowczą skłonność do tego zawodu, najpiękniejszego zresztą, jaki istnieje, i jeżeli wielka siła motoryczna wszystkich rzeczy ludzkich jemu (jak mnie), gdy go tworzyła, wpoiła tę stanowczą skłonność do wojska, w takim razie pochwalam go.

Po trzecie, chce być w wojsku pomieszczonym; to bardzo pięknie, ale przy jakim korpusie? Może przy marynarce? Lecz nie umie zupełnie matematyki. Potrzebowałby dwóch lat, ażeby się czegoś nauczyć, lecz i zdrowie jego nie da się z pobytem na morzu pogodzić. Może przy jakimś korpusie pionierów, gdzie potrzebowałby czterech do pięciu lat, ażeby przyswoić sobie rzeczy najniezbędniejsze – a u kresu tego czasu nie byłby jeszcze niczym więcej jak tylko uczniem pionierstwa! Sądzę też, że nie zgadza się to z jego lekkomyślnym usposobieniem pracować z wysiłkiem przez cały dzień. Te same względy mają znaczenie dla artylerii, z tą różnicą, że musiałby tylko osiemnaście miesięcy pracować, ażeby być dopuszczonym na ucznia, a drugie tyle, ażeby zostać oficerem. Ha! I to nie jest jeszcze po jego smaku. Tak! on chciałby niezawodnie do piechoty! Dobrze, rozumiem. Chciałby nic nie robić przez cały dzień, wałęsać się bezczynnie. I cóż to jest taki bezwartościowy oficer infanterii? Zły żołnierz przez trzy czwarte dnia, a tego, jak myślę, nie chce ani mój Ojciec, ani moja Matka, ani mój kochany Wuj, archidiakon, gdyż Józef złożył już niejeden dowodzik lekkomyślności i chęci rozrzutności. Trzeba więc zrobić jeszcze jedną energiczną próbę, ażeby go pozyskać dla stanu duchownego; jeśli to się nie powiedzie, ojciec zabierze go ze sobą na Korsykę, ażeby mieć go zawsze pod okiem. Będzie się usiłowało pomieścić go przy adwokaturze.

Kończę prośbą o zachowanie dla mnie nadal Swojej życzliwości. Będzie moim pierwszym i najpiękniejszym obowiązkiem, ażeby okazać się godnym tego.

Pozostaję z najgłębszą czołobitnością, oddany Wujowi i najposłuszniejszy sługa i kuzyn, Napoleone di Buonaparte.

Dopisek:

Kochany Wuju! Proszę podrzeć ten list; chciejmy spodziewać się, że Józef z tymi zdolnościami, jakie posiada, i z tymi uczuciami, jakie musi w niego wpoić wychowanie, poweźmie należyte postanowienie i stanie się podporą naszej rodziny; proszę wszystkie te pożytki pokrótce mu przedstawić.

Zdrowie Carla było coraz gorsze, toteż w przeczuciu rychłej śmierci czynił wszystko, aby przynajmniej kilkoro jego dzieci miało zapewnione na lata zaopatrzenie. Marię Annę umieścił w zakładzie wychowawczym w Saint-Cyr, gdzie była wychowywana na koszt państwa. O ileż byłby spokojniejszy, gdyby widział także Lucjana zaopatrzonym! Dążył uporczywie do celu. Ale na ostatnią jego prośbę do ministerstwa wojny odpowiedziano, że nie jest rzeczą możliwą, by dwaj synowie byli równocześnie na koszt państwa wychowani w Brienne.

Tymczasem Napoleon pracował tak pilnie, że we wrześniu 1784 roku zdał wspaniale egzamin, a inspektor Reynaud de Monts przeznaczył go do szkoły wojennej w Paryżu, gdy równocześnie Bonaparte zdecydował się wstąpić nie do marynarki, lecz do artylerii. W świadectwie odejścia przymioty jego scharakteryzowano doskonale w następujących słowach: Ambitny, władczy i samodzielny charakter.

Młodego Bonapartego zaproponowano do kompanii „Cadets gentilhommes” paryskiej szkoły wojennej. Był to zaszczyt, który tylko nielicznym dostawał się w udziale. Napoleon opuszczał mury szkoły wojennej w Brienne wraz z czterema towarzyszami 30 października 1784 roku, po pięcioletnim tam pobycie. Czynił to z patentem jako „Cadet gentilhomme” z 22 października 1784 roku. Jego najlepszy przyjaciel, Fauvelet de Bourrienne, który nie znalazł się między wybranymi, odwiózł go do Nogent.

Paryska szkoła wojenna była właściwie instytutem dla synów bogatych rodzin, gdyż koszty utrzymania wynosiły w niej dwa tysiące franków rocznie. Na stu trzydziestu wychowanków sześćdziesięciu było jednak stypendystami królewskimi. Nie mniej niż stu pięćdziesięciu urzędników, w tym trzydziestu samych tylko profesorów, było zatrudnionych w szkole wojskowej, aby troszczyć się o zaopatrzenie i naukę wychowanków. Żywność była doskonała, wykształcenie duchowe znakomite, a pomieszczenie, jak na ówczesne stosunki, było do pewnego stopnia zbytkowne.

Między profesorami znajdowali się: Ludwik Monge, brat sławnego matematyka Kaspra Monge, oraz równie znany astronom Laplace. Napoleon nie zapomniał o obydwóch i wyniósł ich później na wybitne stanowiska.

Życie Napoleona w paryskiej szkole wojskowej upływało mniej samotnie niż w Brienne, jednakże zbliżył się właściwie tylko do towarzysza z sypialni, Des Mazisa, gdyż wraz z innymi kolegami z dawnej szkoły przybyły do Paryża także drwinki dotyczące Bonapartego. Ponadto, swoiste usposobienie młodego Korsykańczyka niepokoiło tutaj innych tak samo, jak w Brienne. Ale w końcu nic już sobie robił z małych żarcików. Łaknął wiedzy, miłował porządek i szanował surową karność paryskiego zakładu naukowego, opartą całkowicie na zasadach wojskowych. Ponieważ zaś przywiązywano tam wielką wagę do ćwiczeń cielesnych, pokrzepił tak bardzo zdrowie, że mógł później znosić z łatwością największe trudy i niewygody. Napoleon bawił ledwie kilka miesięcy w Paryżu, gdy otrzymał smutne wiadomości o rodzinie. Ojciec jego, który znowu wybrał się do Francji, aby szukać lekarstwa na swoją chorobę i równocześnie przeprowadzić najstarszego syna, Józefa, z Autun do szkoły wojskowej w Metzu, zmarł w Montpellier na dolegliwość żołądka, podczas gdy kilka miesięcy wcześniej urodził mu się syn Hieronim (dnia 15 listopada 1784 roku). Boleść Napoleona z powodu śmierci ojca była ogromna, usiłował ją jednak opanować mocą woli. Brata Józefa uważał za osobę zbyt miękkiego serca, dlatego zaczął na siebie patrzeć, jak na głowę rodziny. Pobudzony tą świadomością, pracował z ognistym zapałem, by jak najprędzej otrzymać stanowisko i móc dopomagać swojej rodzinie. Niektórzy nauczyciele umieli już wtedy poznać rodzący się geniusz. Tak przynajmniej twierdzą. Także nauczyciel historii, Delesquille, słusznie – zdaje się – ocenił Napoleona, a ten znowu miał raz do niego powiedzieć w Malmaison: Ze wszystkich pańskich godzin nauki najgłębsze wrażenie wywarła na mnie ta, na której pan mówił o wyniesieniu konetabla Burbona. Powiedział pan jednak niesłusznie, iż największą jego zbrodnią było to, że walczył przeciw własnemu królowi. Zbrodnia jego raczej na tym polegała, że napadł na Francję z pomocą cudzoziemców.

Natomiast nauczyciel języka niemieckiego, Bauer, mało cenił Napoleona i był w każdym razie poniekąd uprawniony do takiego zapatrywania. Gdy młody Bonaparte nie przyszedł raz na lekcję i kazał się tym usprawiedliwić, że właśnie miał składać egzamin wstępny z artylerii, Bauer nie dowierzał temu i nie dał się przekonać o dużej wiedzy swojego najgorszego ucznia. Nauczyciel języka nie udobruchał się nawet wtedy, gdy mu powiedziano, że Korsykanin jest najlepszym matematykiem w całej szkole, odparł bowiem krótko: Tak, tak, słyszałem zawsze, że matematyka jest tylko dla głupców.

Napoleon zdał egzamin we wrześniu 1785 roku jako czterdziesty drugi, a jego przyjaciel Des Mazis jako pięćdziesiąty szósty. Równocześnie mianowano obu młodych ludzi podporucznikami. Cytowane często świadectwo ukończonych nauk Napoleona w szkole wojskowej jest nieprawdziwe.

Letycja Bonaparte Według obrazu Gérarda

w Muzeum Narodowym w Wersalu

Z początkiem października otrzymał Napoleon rozkaz udania się na razie do, stojącego w Valence, pułku artylerii „La Fère”, który obrał sobie dlatego, ponieważ musiał on wystawiać dwie kompanie artylerii dla Korsyki. Młody Korsykanin spodziewał się zatem, że w ten sposób będzie kiedyś przeniesiony do ojczyzny. Mając szesnaście lat i kilka tygodni, podporucznik Bonaparte opuścił szkołę wojskową 30 października 1785 roku. Uczęszczał do niej zatem tylko przez rok.

Dnia 4 lub 5 listopada 1785 roku przybył w towarzystwie Des Mazisa do Valence i wynajął mieszkanie u panny Bou, która trzymała kawiarnię i wynajmowała pokoje oficerom. Było to bardzo dobre pomieszczenie, ponieważ pięćdziesięcioletnia panna Bou gospodarowała doskonale i troszczyła się, jak matka o dobro młodych oficerów, nie znających jeszcze należycie życia praktycznego.

Napoleona przydzielono do kompanii bombardierów kapitana Masson d’Autume, ale minęły jeszcze trzy miesiące, nim objął normalną służbę oficerską. Musiał przerobić wszystkie stopnie od szeregowca i dopiero wtedy mógł przywdziać upragniony i ulubiony mundur podporucznika.

Zwłaszcza w początkach służby pułkowej Napoleon miał wiele do roboty, aby poznać szczegóły ściśle nadzorowanej służby praktycznej. Dopiero po pewnym czasie ten młody oryginał zaczął powoli szukać rozrywek towarzyskich. W domu pani Grégoire du Colombier, należącej do najwybitniejszych osobistości miasta, poznał jej miłą szesnastoletnią córkę, w której natychmiast się zakochał. Była to jednak miłość bardzo niewinna. Gdy Napoleon przypominał sobie na wyspie św. Heleny pierwsze czasy, spędzone w Valence, opowiadał, że cały ich urok i szczęście polegały na tym, że razem z ukochaną jadali czereśnie. Flirt trwał niedługo, bo przedmiotem jego nowej sympatii stała się panna Lauberie de Saint-Germain. Miłostki te były tylko epizodami w życiu Napoleona, ale młode damy, albo raczej późniejsi ich mężowie, mieli z tego pożytek, ponieważ Napoleon pomógł im w zajęciu wysokich stanowisk, gdy sam znalazł się w takim położeniu, że mógł stanowiska te rozdawać.

Gdy Napoleon opuszczał Paryż, miał w kieszeni sto pięćdziesiąt siedem franków i szesnaście soldów, z czego dwadzieścia cztery franki zaliczki na żołd, wynoszący osiemset franków rocznie. Do tego dołączało się sto dwadzieścia franków wyrównania mieszkaniowego i dwieście franków specjalnego dodatku. Nie była to zapewne olbrzymia suma, odpowiadała jednak mniej więcej wysokości dzisiejszych czterech do pięciu tysięcy franków. Nie potrzebował więc Bonaparte głodować, jak to często twierdzono. Jeżeli zaś tak było, działo się to dobrowolnie. W każdym razie żołd nie wystarczał na rzucanie się w szeroki wir życia, o ile w ogóle małe miasto garnizonowe dawało do tego sposobność. Stroniącemu od ludzi oficerowi nie zależało jednak na tego rodzaju rozrywkach, prowadził bowiem samotne i spokojne życie i starał się przede wszystkim o uzupełnienie braków w wykształceniu i rozszerzenie widnokręgów umysłowych. Z zapałem siadał w ulubionej wówczas czytelni księgarza Autela, gdzie z czasem przeczytał wszystko, co go interesowało. Wtedy pociągały go bardzo silnie pisma filozofa genewskiego, J. J. Rousseau. Równocześnie nawiedzały go ciągle myśli o ulubionym kraju ojczystym. W swojej pogardzie świata zapomniał całkowicie, że był oficerem francuskim, skoro dnia 3 maja 1786 roku mógł napisać w ten sposób: Samotny zawsze wśród ludzi wracam do domu, ażeby oddać się marzeniom i pogrążyć się w bezwzględnej melancholii. Jak bardzo ludzie oddalili się od natury! Jakże są tchórzliwi, podli i służalczy! Jakież obrazy oczekują mnie w mojej ojczyźnie? Moi zakuci w kajdany rodacy z drżeniem całują rękę, która ich uciska! Nie są to już owi waleczni Korsykanie, których ożywiał bohater swoją odwagą, nieprzyjaciele tyranii, zbytku i niegodnego dworactwa!

Troska o liczną rodzinę nie opuszczała go i w tych latach. Z domu nadchodziły same niewesołe wiadomości. Wprawdzie przyznana została rodzinie Buonapartych posiadłość Milelli, o którą od lat się procesowano, lecz przywrócenie jej do porządku i utrzymanie kosztowały dużo pieniędzy, jak również zaopatrzenie Lucjana, który dotąd jeszcze nie mógł otrzymać wolnego miejsca w Brienne! Łączyła się z tym nieprzeparta tęsknota za ojczyzną. Pragnienie ujrzenia jej znowu opanowywało serce Napoleona coraz bardziej i coraz silniej. Już to odczuwał jako wielkie szczęście, że w Tournon, oddalonym o cztery godziny drogi od Valence, mieszkał jego rodak, Pontornini, którego mógł czasem odwiedzać i gawędzić z nim do syta o Korsyce.

Młody Bonaparte czytał wprawdzie wiele w owym czasie i pracował, ale pozwalał sobie jednak także na towarzyskie rozrywki. Czas jego porucznikowania we Valence nie był tak bezwzględnie wstrzemięźliwy, jak to przeważnie pisano. W małym mieście prowincjonalnym znajdowała się gospoda, której kuchnia cieszyła się dalekim i szerokim rozgłosem. Napoleon umiał ją także cenić i zachował na długo w pamięci sztukę kucharza, który w owej gospodzie gotował. Po wielu latach, było to w początkach kampanii rosyjskiej, przyjął raz burmistrza z Valence i powitał go natychmiast w słowach następujących: Cóż, panie Planta, jak powodzi się pańskim rodakom? Czy zawsze jeszcze są takimi smakoszami, jak za moich czasów? Czy restaurator Faure robi jeszcze ciągle takie doskonałe pasztety? Tak, tak! Faure to sława Valence, nie zapomniałem go pod tym względem!

Mimo niejednej miłej godzinki, jaką siedemnastolatek przeżywał, i chociaż częściej niż dawniej przebywał w towarzystwie rówieśników, nawiedzały go przecież intensywniej posępne refleksje. Tak pisze w swoim notatniku: Życie jest mi ciężarem, gdyż nie doznaję w niczym radości i wszystko sprawia mi smutek. Jest mi ono ciężarem, ponieważ obyczaje ludzi, z którymi żyję i prawdopodobnie zawsze żyć będę musiał, są od moich tak odmienne, jak światło księżyca od blasku słońca.

Z czasu pierwszego pobytu Napoleona we Valence niewiele zachowało się wiadomości. Ze zdarzeń pozaosobistych tyle tylko wiemy, że w sierpniu 1786 roku wybuchnął w Lyonie strajk tkaczy i że także młody oficer został tam ze swoim batalionem na kilka dni przeniesiony. Porządek zdołano wkrótce przywrócić bez większego rozlewu krwi.

Napoleon nie spędził jeszcze pełnego roku przy swoim pułku, gdy mu udzielono sześciomiesięcznego urlopu. Mógł teraz odwiedzić ojczyznę. Jakże wielka była jego radość, gdy dnia 15 września 1786 roku znalazł się znowu w Ajaccio po ośmioletniej niebytności i do tego w ozdobnym mundurze oficera artylerii. Był przecież pierwszym Korsykaninem, który ukończył szkołę wojskową w Paryżu! Radość ujrzenia się była obustronna i uściskom nie było końca. Mógł nawet powitać troje nowych z rodzeństwa, dotąd niewidzianych: sześcioletnią Paulettę (Paulinę), czteroletnią Annunziatę (Karolinę) i malutkiego Hieronimka. Brat jego, Józef, kreśli we fragmencie swoich pomiętników wrażenia, jakie wywołał w rodzinie powrót młodego oficera: Napoleon przybył i było to wielkie szczęście dla naszej matki i dla mnie. Widok kraju zachwycał go. Miał on nawyknienia młodego, pilnego, gorliwie oddanego naukom człowieka, był jednak całkiem inny niż go przedstawiają autorowie pamiętników, którzy wszyscy w te same błędy popadają. Był wtedy zapalonym wielbicielem Rousseau’a i żył, jak to nazywaliśmy, w krainie ideałów. Lubował się w arcydziełach Corneilla, Racina i Woltera, których ustępy deklamowaliśmy codziennie. Posiadał w przekładach francuskich pisma Plutarcha, Platona, Korneliusa Neposa, Tytusa Liwiusza i Tacyta, oprócz tego dzieła Montaigna, Monteskiusza i Raynalsa. Wszystkie te książki znajdowały się w kufrze o wiele obszerniejszym od tego, który był przeznaczony na ubrania. Nie przeczę, że posiadał też poezje Ossiana, natomiast przeczę temu stanowczo, że przenosił je nad poematy Homera.

Napoleon był teraz całkowicie szczęśliwy. Ujrzał znowu swoich, znajdował się w ojczyźnie i zażywał pełnym tchem swobody. Ponieważ jednak już jako młody człowiek niczego bardziej nienawidził niż życia nieczynnego, przeto wkrótce oddał się znowu pracy. Czytał wiele, uczył się po włosku i zbierał materiały do dziejów Korsyki, o ile nie wolał przeczytać czegoś z przywiezionej ze sobą biblioteki.

Czas urlopu przemijał, ale wzruszało to Napoleona niewiele. Wiedział już przed wyjazdem z Francji, że było w pułku zwyczajem przedłużanie urlopu nie tylko raz, ale nawet dwukrotnie, zależnie od okoliczności. Ponieważ zaś na wiosnę 1787 roku zapadł na trzydniową zimnicę, nie potrzebował szukać długo powodu. Urlop, o który prosił, przedłużono mu bez kłopotu o pół roku, a wyjątkowo przyznano nawet jeszcze jeden miesiąc ze względu na długą podróż. Lecz i ten okres przeminął, a wtedy Napoleon pozwolił sobie na śmiałość proszenia jeszcze raz o przedłużenie urlopu, jednak tym razem bez żołdu. Zgodzono się i na to. Zanim przedłużony urlop się skończył, Napoleon podjął podróż do Paryża i Wersalu, gdyż chciał osobiście interweniować u rządu w sprawie niewypłacenia wydatków na utrzymanie szkółki drzew morwowych i wolnego miejsca dla Lucjana.

Z początkiem października Napoleon przybył do Paryża, lecz wszystkie jego zabiegi okazały się bezskuteczne. Długą i kosztowną podróż odbył na darmo. Nie jest wiadomo, dlaczego młody oficer zatrzymał się tak długo w Paryżu, w każdym razie dopiero w połowie grudnia zabrał się do powrotu. Przecież życie w Paryżu było kosztowne, a w domu byłoby mu lepiej w jego warunkach, gdyż Józef studiował w Pizie i Letycja nie miała nikogo, kto by jej pomagał przy instancjonowaniu u władzy.

Jeżeli wierzyć własnym zapiskom Napoleona, w Paryżu po raz pierwszy w jego życie wkroczyła kobieta. Była to zresztą najpospolitsza przygoda. Dnia 22 listopada 1787 roku wybrał się młody oficer na operę włoską i, wracając do domu, przechodził przez portyk Palais Royal, wówczas równie ożywiony, jak dzisiaj cichy. Pomiędzy wielu kapłankami Wenery, które tutaj polowały, młodością swoją i skromnym zachowaniem ujęła go pewna dziewczyna, błąkająca się na uboczu. Napoleon zagadnął ją i ciekawy, jak zawsze, zapytał również, co ją skłoniło do tak poniżającego zajęcia. Gwarząc przechadzał się z nią tam i z powrotem, aż na koniec znajomość zakończyła się w niemiłym pokoju hotelowym.

Gorączka zmysłowa szybko Napoleona opuściła. Nie był on stworzony do miłostek i romansików. O wiele więcej zajmowało go życie polityczne. Dnia 27 listopada wieczorem zapisał w dzienniczku: Zaledwie dojrzałem, a już chwytam za rylec dziejopisarza! Znam swą słabość, lecz może to właśnie jest najlepszym stanem serca i umysłu do tego rodzaju pism. Mam zapał, który często utrudnia naszemu sercu głębsze studium człowieka. Stałość męska nie zeszpeci mojego pióra! Oddycham tylko czystą prawdą i czuję w sobie siłę, że potrafię ją także wypowiadać!

Dopiero na początku nowego roku (1788) Napoleon znalazł się znowu w Ajaccio. Czynił tu, co było w jego mocy, aby zdjąć z matki brzemię kłopotów. Oprócz tego pracował nad swoją historią Korsyki, którą zamierzał poświęcić ówczesnemu premierowi Francji, panu de Brienne.

Lecz i ten nowy urlop dobiegł wreszcie do końca. Pod koniec maja 1788 roku wybiła gorzka godzina rozstania i Napoleon opuścił ojczyznę, by wrócić do swojego pułku we Francji.

Po roku i trzech kwartałach, dnia 31 maja 1788 roku, Napoleon zgłosił się znowu do służby. Pułk jego stał teraz w Auxonne. Chociaż Napoleon podczas urlopu zapomniał wiele ze specjalnych wiadomości wojskowych, nabrał jednak mimo młodości doświadczenia życiowego. Teraz w nowym garnizonie pogrążył się znowu w pracy, a miał szczęście spotkać tam mężów, od których mógł się czegoś nauczyć i którzy umieli traktować go indywidualnie. Dość wymienić dwa nazwiska: generała Du Teil, komendanta szkoły artyleryjskiej w Auxonne, i nauczyciela Lombarda. Napoleon wiele im zawdzięczał i jeszcze na wyspie św. Heleny pamiętał o nich z sympatią i uznaniem.

Du Teil poznał się niebawem na nadzwyczajnych zdolnościach artyleryjskich Napoleona i dlatego wyszczególniał go, gdzie tylko mógł. Dumny z tego, dnia 22 sierpnia 1788 roku napisał Napoleon do wuja Fescha: Jestem nieco cierpiący; powodem tego ciężkie prace, jakie musiałem ostatnimi czasy wykonać. Jak kochanemu Wujowi wiadomo, jenerał okazuje mi wiele szacunku i uwagi do tego stopnia, że polecił mi przeprowadzić na strzelnicy różne roboty, wymagające znacznych obliczeń. Przez dziesięć dni na czele dwustu ludzi byłem od rana do nocy zatrudniony. Ten wyjątkowy dowód życzliwości obruszył nieco na mnie kapitanów, którzy sądzili, że wyrządza się im niesprawiedliwość, gdy porucza się tak ważne sprawy podporucznikowi; między trzydziestu pracownikami był też zapewne któryś między nimi do tego zdatny. Moi koledzy są też nieco zawistni; lecz to się jakoś ułoży. Najwięcej niepokoi mnie moje zdrowie, które zdaje się nie być szczególniej dobre.

W Auxonne Napoleon żył bardzo skromnie. Mieszkał z innymi kolegami w budynku oficerskim, należącym do koszar. Urządzenie pokoju było bardzo proste i nic lepsze niż bywa to w dzisiejszych pokojach podoficerskich.

Z rachunku krawieckiego, jaki się jeszcze zachował, wynika, że Bonaparte wydawał niewiele na swoje ubiory. Dwa franki za uszycie spodni sukiennych i dwa razy tyle za sporządzenie tużurka. Nie są to ceny za ubiory zbytkowne. W istocie też młody Korsykanin ubierał się skromniej niż większość jego kolegów.

Tak samotniczy dawniej oficer korsykański zaczął powoli zbliżać się do kolegów w równym wieku. Wymieńcie mi nieszczęśliwca, który by nie miał przynajmniej dwóch zaufanych przyjaciół między swymi kolegami pisał około tego czasu w swoim „Discours de Lyon”. Dzięki życzliwemu wstawiennictwu generała Du Teil, Napoleon wszedł w stosunki z kilku poważanymi rodzinami w Auxonne, a gdy później żegnał jednego ze swoich znajomych, tak był wzruszony, że powiedział do niego: Nie zapomnę nigdy przyjęcia, jakiego doznałem w pańskiej rodzinie.

W marcu 1789 roku wybuchły rozruchy w miasteczku Seurre nad Saoną. Kompania miała przywrócić porządek. Mimo swojej młodości Napoleon otrzymał dowództwo oddziału. Dwudziestolatek usiłował zręcznie wywiązać się ze zadania, choć nie było mu ono w smak. Gdy tłum skupił się znowu i mimo wszelkich upomnień nie chciał się rozejść, Bonaparte uciekł się do podstępu, który dowodzi, jak dobrze umiał już wtedy posługiwać się próżnością ludzką. Nim dał rozkaz do strzelania, zwróciwszy się jeszcze raz do ludu, powiedział: Obywatele, otrzymałem rozkaz strzelania tylko do kanalii, przyzwoici ludzie mogą się cofnąć. Słowa poskutkowały. Tłum rozszedł się, gdyż nikt nie chciał uchodzić na „kanalię”.

W Seurre pozostawał Napoleon do końca maja, po czym wrócił znowu do garnizonu. Tam raz o mało nie umarł, gdyż pewnego dnia podczas kąpieli dostał skurczów, stracił przytomność i poszedł na dno. Na szczęście prąd uniósł go na ławicę piaskową, gdzie prawdopodobnie dzięki uderzeniu wrócił znowu do przytomności. Używając wszystkich swoich sił, zdołał przepłynąć na drugi brzeg Saony.

Oznaki rewolucji stały się w różnych stronach widoczne. Także w Auxonne zaczęło wrzeć. Jak w innych miastach Francji, doszło i tutaj do gwałtownych walk domowych między bogatymi i ubogimi, między cywilnymi i wojskowymi. Napoleon bywał często świadkiem takich rozruchów, napełniających go obrzydzeniem, ponieważ wszelka wojna domowa była mu wstrętna. Wprawdzie idee wolnościowe znalazły dostęp i do jego serca, ale Korsykanin inaczej pojmował „wolność” niż Francuzi.

Bądź co bądź usiłował możliwie jak najbardziej odciąć się od świata zewnętrznego. Znowu zakopał się w książki. Nie mam tu żadnych innych rozrywek poza pracą, pisał do domu w czerwcu 1789 roku, zmieniam bieliznę tylko co osiem dni, pracuję w swoim pokoju i kładę się o godzinie dziesiątej do łóżka. Od czasu zasłabnięcia sypiam mało. Wstaję o czwartej godzinie rano i jadam tylko raz na dzień, o godzinie trzeciej, co mi jednak wychodzi na zdrowie.

Napoleon spędził wiek dziecięcy w nieograniczonej swobodzie, jednakże już przed dziesięcioletnim chłopcem otworzyła się twarda i pozbawiona radości młodość, gdy przybył do nieznanego sobie kraju, do obcych usposobieniem kolegów w Brienne. Z dala od matki, ojca i rodzeństwa, skazany sam na siebie, młody chłopiec rozwijał się we właściwy sobie sposób i nie doszedł nigdy do poufałości ze swoimi francuskimi kolegami. Gdy zaś jego ojciec przedwcześnie umarł, a Napoleon poczuł się opiekunem rodziny, dojrzał na mężczyznę w takim wieku, w jakim dla innych zwykł się dopiero otwierać okres młodości.

1 Nazwisko rodowe Napoleona pierwotnie brzmiało Bounaparte. Bardziej francuski wydźwięk przyszły cesarz nadał mu dopiero w 1796 roku (przyp. red.).

2 Józef był członkiem zarządu departamentu.