Naturalne leczenie boreliozy - Wolf-Dieter Storl - ebook + książka

Naturalne leczenie boreliozy ebook

Wolf-Dieter Storl

5,0

Opis

„Borelioza jest uleczalna; nie ma powodu do strachu!”
Do takiego wniosku doszedł Wolf-Dieter Storl, etnobotanik, który sam padł ofiarą boreliozy, po przeprowadzeniu intensywnych i szeroko zakrojonych badań. Przenoszona przez kleszcze borelioza jest chorobą wieloukładową, która może zaatakować każdy narząd i upozorować każdy objaw. Krętki boreliozy potrafią zmylić układ odpornościowy, a antybiotyki w konfrontacji z nimi są często bezsilne.

Elementy skutecznego leczenia boreliozy można jednak odnaleźć w tradycyjnej medycynie chińskiej, w uzdrowicielskiej wiedzy Indian, w homeopatii i w ziołolecznictwie, przekazywanym w świecie zachodnim z pokolenia na pokolenie. Wolf-Dieter Storl zbadał je i z powodzeniem wypróbował na sobie samym. Swą metodę oparł na szczeci i terapii przegrzaniem.

Książka na tle aspektów biologicznych, kulturowych i społecznych tej „nowej zarazy” ukazuje drogę do skutecznego, holistycznego leczenia boreliozy.

„Leczenie antybiotykami osób z objawami przewlekłej boreliozy lub zespołu poboreliozowego może wywołać u nich poważne szkody”
New England Journal of Medicine

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 295

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




W oddechu znajdziesz dwa łaski rodzaje,

Gdy tchu zaczerpujesz i gdy go oddajesz,

Ów napiera, ten chłodu odświeża strumieniem,

Tak cudownym być może życie połączeniem.

Kiedy cię przyciska, ty Boga wychwalaj

I dziękuj mu wtedy, kiedy cię wyzwala.

Johann Wolfgang von Goethe

Informacja

Zawarte w niniejszej książce informacje zostały przedstawione według najlepszej wiedzy i sumienia oraz zweryfikowane z najwyższą możliwą starannością. Ponieważ nie mogą one zastąpić porady kompetentnego fachowca, lecz tylko ją uzupełniają, zaleca się w każdym przypadku zwrócenie się do zaufanego lekarza bądź bioterapeuty. Autor i wydawnictwo nie ponoszą żadnej odpowiedzialności za szkody wynikające z niewłaściwego wykorzystania przedstawionych tu informacji.

Tytuł oryginału

Wolf-Dieter Storl, Borreliose natürlich heilen

© 2007 AT Verlag, Baden und München

Redakcja

Małgorzata Grochocka

Opracowanie typograficzne

Alicja M. Lewińska

Fotografia na okładce: Biopix (kleszcz); Nikolaus Schwenn. Siegsdorf (Karde)

Litografie: Vogt-Schild Druck, Derendingen

Copyright © for the Polish edition by PURANA 2012

ISBN 978-83-66200-26-5

Wydawnictwo PURANA

ul. Agrestowa 11

55-330 Lutynia

tel.: 71/3592701, 603 402 482

e-mail: [email protected]

www.purana.com.pl

PRZEDMOWA: UPADEK Z WYSOKIEGO KONIA

W książce jest mowa o nowej endemicznej chorobie, która zdaje się stopniowo przybierać rozmiary epidemii: o boreliozie.

Borelioza jest modna. Mnożą się publikacje na jej temat. Najczęściej są to rozprawy medyczne, analizy zgodne ze współczesną kulturową konstrukcją rzeczywistości, niewykraczające poza naukowe ramy obiektywizmu. Pokazuje się wektory – ukąszenie kleszcza i następujące po nim zakażenie bakteriami Borrelia, stawia się diagnozę, a na koniec oferuje akceptowane z punktu widzenia nauki rozwiązanie. Są nim antybiotyki. Niestety, owe cudowne środki na boreliozę niemal nie działają. Te sprytne bakterie umieją sobie radzić z naszą najgroźniejszą bronią, antybiotykami. A może te drobne żyjątka wcale nie są tak nieinteligentne i prymitywne jak myślimy?

Tam, gdzie pomaga niewiele, tam może pomóc więcej. Hasło brzmi: wzmocnienie oddziałów. Jeszcze większe ilości i jeszcze dłuższe stosowanie bakteriobójczych substancji zdaje się jedynym rozwiązaniem, jakie przychodzi do głowy klasycznej medycynie. Ciężko jej przyznać, że borelioza może być kolejnym znakiem tego, iż dotarliśmy do kresu epoki antybiotyków. Także medycyna komplementarna ma trudności z zajęciem stanowiska. Niczym Sancho Pansa wlecze się na swym „alternatywnym” ośle za dumnym naukowo-medycznym Don Kichotem. Kierunek jest ten sam. W sakwach wiezie oszałamiające ilości „naturalnych” środków. Ale oba punkty widzenia: medycyny klasycznej i medycyny alternatywnej, nie mogą się uwolnić od oficjalnie usankcjonowanego naukowego obrazu świata. Ta sytuacja to doskonała pożywka dla szarlatanów i oszustów oferujących wszelkiego rodzaju cudowne środki. Najwyższy czas, by nastąpił prawdziwy przełom.

Medycyna etniczna

Etnolodzy i antropolodzy kultury mają świadomość, że istnieją również inne modele wyjaśniające choroby i inne metody leczenia niż te, które oferuje klasyczna medycyna, zwana obecnie biomedycyną. Długi czas nikt nie wątpił w to, że nowoczesna zachodnia medycyna klasyczna w swej metodologii jest „obiektywna”, wolna od metafizyki, niepodważalna i w sposób niepozostawiający wątpliwości udowodniona naukowo (Pfleiderer 1995: 45). W przeciwieństwie do niej metody leczenia ludów spoza zachodniej Europy – „plemion tradycyjnych”, „aborygenów”, „dzikich” – były postrzegane jako oparte na zabobonie, niemożliwe do udowodnienia w sposób empiryczno-naukowy i naznaczone irracjonalnymi wyobrażeniami i działaniami. Przy bliższym przyjrzeniu się pogląd ten okazuje się jednak etnocentrycznym uprzedzeniem, kulturową pychą karmioną niewiedzą. Prowadzący badania terenowe etnolodzy wielokrotnie udowadniali, że nie tylko lekarze spoza zachodnich kręgów kulturowych – tradycyjni uzdrawiacze chińscy lub hinduscy terapeuci ajurwedyjscy – pracują skutecznie, stosując metody niezrozumiałe w zachodnim pojęciu, lecz także zielarki, indiańscy szamani, tańczący i bijący w bębny afrykańscy czarownicy, warzący trujące napary i zaklinający duchy przodków, południowoamerykańscy curanderos eksperymentujący z roślinami zmieniającymi świadomość, ekstatyczni syberyjscy szamani i inni uzdrowiciele „ludów niepiśmiennych” mogą się pochwalić znaczącymi sukcesami w leczeniu. Obecnie uznaje je także Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) oraz UNESCO. Już w 1976 roku UNESCO doceniła istotną rolę, jaką tradycyjni uzdrawiacze odgrywają w profilaktyce medycznej obejmującej ponad połowę ludności Ziemi (Foster/Johnson 2006: 10). Podczas konferencji w Ałma Acie (Kazachstan, 1978) WHO opowiedziała się za wzrostem znaczenia medycyny tradycyjnej i zintegrowaniem jej ze współczesną medycyną (Heinrich 2001: 2).

Z punktu widzenia etnomedycyny nauka uniwersytecka nie jest bowiem w zakresie leczenia i medycyny ostatnią instancją. Nie ma monopolu na słuszność, lecz stanowi tylko jeden z wielu punktów widzenia. Także ona podlega wpływom kultury, jest konstruktem kulturowym, produktem określonych procesów historycznych i społecznych. Nasze badania medyczne nie „odkrywają” określonych, istniejących obiektywnie faktów, lecz „produkują” owe fakty w wyniku interakcji między badaczem i przedmiotem. Medycyna klasyczna nieświadomie opiera się a priori na podstawowych definicyjnych założeniach, które same nie podlegają sprawdzeniu.

Szamańscy uzdrowiciele

Zaliczają się do nich na przykład:

› Zestawianie sprzeczności: natura kontra kultura, ciało kontra duch, jednostka kontra społeczeństwo, pasja (uczucia) kontra rozsądek, zdrowie kontra choroba, naturalny kontra nadprzyrodzony, obiektywny kontra subiektywny.

› Założenie, że posługując się logiką i metodami naukowymi, można zrozumieć procesy naturalne, takie jak przebieg choroby lub zdrowienia.

› Założenie, że za pomocą metod technologicznych można zmanipulować świat naturalny i nad nim zapanować, również nad ciałem. Kryje się za tym współczesne podejście, zgodnie z którym człowiek jest właściwie maszyną – choć jest to inteligentna biomaszyna wyposażona w sieć cybernetyczną, ze swego rodzaju komputerem jako mózgiem, na którego twardym dysku zapamiętywane są dane.

Do takiej wizji pasują także powiedzenia w rodzaju: „skończyła mu się energia”, „być wyczerpanym” czy „wykończonym”, „rozładowane akumulatory”, „zepsuła się pompa”, „rury się zatkały”. Bioniczne humanoidy, jak Terminator grany przez Arnolda Schwarzeneggera, są tak samo częścią tego obrazu świata jak pomysł, że osoby ze stwierdzoną śmiercią mózgową albo klony mogłyby służyć jako magazyny części zamiennych oraz że nerki i wątroby można wymieniać tak samo jak gaźnik czy świece w samochodzie.

› Założenie, że wiara w duchy przodków i sprawy nadprzyrodzone jest zbędna i powinna zostać zarzucona, jeśli chcemy zrozumieć przebieg choroby.

„Jakiego ciała potrzebuje społeczeństwo, państwo?” – pyta francuski filozof Michel Foucault. Za jego pytaniem kryje się stwierdzenie, iż ciało nie jest czymś, co zostało po prostu biologicznie zaprogramowane. Jest ono – podobnie jak leki, nazwy chorób, diagnozy i przebieg terapii – tworem kultury. Dotyczy to także pojmowania ciała przez medycynę uniwersytecką, która od czasów oświecenia oddzielała ciało fizyczne od duszy i traktowała je jako mechanizm. Dopiero w XX wieku spróbowano, w ramach psychiatrii i psychosomatyki, z powrotem zakleić pęknięcie między ciałem i duszą. Ale i w tych dziedzinach poszukuje się wciąż jeszcze „rzeczywistych”, to znaczy materialnych, organicznych przyczyn, przede wszystkim w mózgowej przemianie materii.

Istnieje tak wiele modeli ciała, jak wiele jest sposobów leczenia. Tradycyjne ludy nie wyobrażają sobie ciała, wnętrza organizmu i funkcjonowania narządów w sposób mechaniczny. Nie redukują również „rzeczywistości” do tego, co da się zmierzyć i zważyć. Nie znaczy to, że starannie i uważnie nie obserwują. Często postrzegają zjawiska naturalne dokładniej niż my (Levi-Strauss 1977: rozdz. I). Ale z góry nie wykluczają aspektów energetycznych, duchowych i umysłowych jako „nierealnych” bądź „subiektywnych”. Swój model myślenia czerpią nie z komputera czy mechanizmu zegarowego, lecz z krajobrazu, klimatu, rytmu pór roku czy ruchu planet. Analogicznie do zmian pór roku, zgodnie z rytmem natury rozumieją, co dzieje się w ludzkim mikrokosmosie. Wielka przyroda, makrokosmos, sama w sobie jest oddychającym, żywym ciałem. To „Matka Ziemia”, „Pra-Olbrzym” czy też pierwotna, pozbawiona płci istota, która sama złożyła się w ofierze i stała się stworzeniem. Ma tak jak my kości (formacje skalne), żyły i tętnice (rzeki, jeziora), serce (słońce), mózg (księżyc), skórę (ziemia), włosy (lasy, trawy), waginę (źródła, mokradła), piersi, kończyny, oddech (wiatr) i tak dalej. Dla większości współczesnych ludzi metafora ta jest mocno naiwna i prymitywna. Ale o tym, że takie metafory ułatwiają myślenie i pomagają zbudować sensowne związki, świadczy na przykład tradycyjna medycyna chińska. Kręgi funkcjonalne i fazy przemiany łączą ze sobą pięć elementów, pięć pór roku, pięć smaków, pięć nastrojów duszy i pięć części ciała: drewno (wątroba, żółć, gniew, wiosna) płonie ogniem; ogień (serce, radość, lato) staje się ziemią lub popiołem; ziemia (śledziona, zmartwienie, późne lato) zmienia się w metal; metal (płuca, smutek, jesień) topi się i przybiera postać płynną (woda); woda (nerki, bojaźń, zima) z kolei żywi drewno.

Model chiński: jin-jang i pięć elementów

Podobnym schematem posługiwali się uzdrowiciele w starożytnej Grecji. Cztery pory roku z czterema rozmaitymi stopniami upału i wilgotności odpowiadają czterem sokom życia (krew, żółć, czarna żółć, śluz), czterem elementom, czterem porom dnia, czterem fazom życia, czterem typom osobowości i innym zjawiskom. Posługując się tą metaforą, leczono przez ponad tysiąc lat, aż do schyłku renesansu.

Schemat humoralno-­-­patologiczny

Boliwijscy Indianie Qollahuya przyrównują ciało do góry, z głową, sercem (wioską), żołądkiem, wnętrznościami, piersiami, stopami i tak dalej. Źródła i strumienie to jego krew, zmieniające się pory roku to rytm życia. Wyrąb i wydobycie narażają na niebezpieczeństwo jego zdrowie; trzęsienia ziemi, osuwiska, nagłe powodzie to choroby. Ludzkie patologie leczy się, odprawiając rytuały na cześć świętej góry w pobliżu wioski (Loc/Scheper-Houghes 1996: 57).

Starożytni Egipcjanie porównywali ludzkie ciało do zielonej doliny Nilu, otoczonej pylistą pustynią. Życiodajny Nil, nanosząc żyzną glebę, pobudzając wegetację i odprowadzając zgniłą, zainfekowaną wodę w kanałach nawadniających, był przyrównywany do układu trawienia, sięgającego od ust do ujścia jelita grubego. Należy wprowadzić równowagę między suszą, spiętrzeniami wody, zmianami, zaburzeniami i blokadą kanałów. Dlatego w egipskiej sztuce medycznej ważną rolę odgrywały przede wszystkim środki przeczyszczające i wymiotne, lewatywy i upuszczanie krwi.

W Indiach za wzorzec posłużyły trzy charakterystyczne pory roku: czyż człowiek nie przeżywa stanów gorąca (pitta), przypominających gorący, suchy i pylisty okres przedmonsunowy? Czyż nie doznaje stanów wilgotnych, gorących, śluzowatych, zaraźliwych (kapha), podobnych do pory monsunowej, i chłodnych, wietrznych (waja/wata), jakich doświadczamy w przyrodzie późną jesienią (Storl 2004a: 30)?

U niektórych ludów, także europejskich ery przedchrześcijańskiej, przedstawiano ciało jako dom: ciepły piec pośrodku, palenisko – to było serce; znajdująca się w tym samym budynku stajnia ze wszystkimi zwierzętami stanowiła podbrzusze. Zgodnie z tą wizją choroba była nieczystością, niedostatkiem paszy lub drewna albo niepożądaną wizytą (duchów, demonów).

W średniowieczu, a przede wszystkim w okresie renesansu, ludzkie ciało zostało włączone w kosmiczno-astrologiczno-energetyczną sieć relacji. Uważano je za mikrokosmiczne odbicie całego wszechświata. Znajdowały się w nim wszystkie znaki zodiaku, od sił Barana w głowie aż po siły Ryb w stopach. Planety panowały nad narządami i samopoczuciem; energetyczne tory planet przecinały całe ciało. Lekarz musiał być astrologiem, musiał wiedzieć, jakie planety skutecznie oddziałują na narządy oraz na lecznicze zioła i jak należy je ze sobą łączyć.

W tradycyjnej Afryce człowiek i jego ciało są częścią życia społecznego. Choroba nie ogranicza się do jednostki. Choroby są spowodowane napięciami w obrębie plemienia czy w sąsiedztwie, łamaniem tabu, obrazą przodków itp. Zawiść, nienawiść, złe myśli zakłócają harmonię społeczną i są uznawane za czary. Diagnoza choroby oznacza znalezienie źródła zaburzeń, to zaś nie wynika z zakłóceń funkcjonowania organizmu czy bakterii, lecz z zaburzeń stosunków międzyludzkich. Rytuałem leczniczym obejmuje się społeczeństwo, całą wioskę.

Ludzki embrion w Zodiaku

Kolejne przykłady mogłyby wypełnić całą książkę. Ale wystarczy. Nas interesuje to, iż każdy system medyczny, każdy model myślenia ma swoją ważność i może wykazać skuteczne uzdrowienia. Dlatego w tej książce nie będziemy się ograniczać do ortodoksyjnych badań i tworów biomedycznych, lecz uwzględnimy także źródła etnomedyczne i etnobotaniczne.

Przewodnictwo duchowe nie zawsze jest przyjemne

Książka ta nie została napisana z próżnego pędu do wiedzy czy naukowej ciekawości, lecz w związku z niebezpieczną sytuacją zdrowotną, która miała miejsce, kiedy sam zostałem zaatakowany przez boreliozę. Jest to więc książka bardzo osobista, opisująca długą, pełną przygód drogę, która doprowadziła mnie do znalezienia właściwego leku i odpowiedniej dla mnie metody leczenia. Na tej drodze przydało mi się to, czego jako etnolog mogłem się nauczyć od rozmaitych ludów. Jednocześnie mogłem czerpać z przekazywanej od wieków wiedzy i doświadczenia zachodniego zielarstwa. Od czejeńskich uzdrowicieli, hinduskich lekarzy i starego górnika Arthura Hermesa nauczyłem się ufać swej intuicji. Nauczyłem się, że znamy swoje ciało lepiej, niż chciałby to uznać nasz lękliwy rozum. Dusza w akcie medytacji i wejrzenia w siebie może lepiej zbadać i wysondować ciało niż najbardziej skomplikowane tomografy komputerowe, skanery i ultrasonografy. Nawet powierzchowny rozum nie bardzo może to pojąć, dusza wie, co nas dręczy, a co nam sprzyja. Starałem się więc, prócz dokładnych obserwacji zewnętrznych objawów somatycznych, skierować świadomość do wewnątrz. Od Indian nauczyłem się zwracać uwagę na obrazowe przesłania snów. Pierwotni mieszkańcy Ameryki są przekonani, że wiele wizji, snów, uzdrawiających inspiracji, ale również wiele chorób jest nam przesyłanych przez nasze współstworzenia, naszych „krewniaków”– zwierzęta, kamienie, chmury, góry i rośliny – oraz przez przodków, którzy w dosłowny sposób przekazują nam właściwe inspiracje. Przodkom zawdzięczam to, że znalazłem właściwy leczniczy korzeń przeciw boreliozie, szczeć sukienniczą; tymi przodkami byli bowiem tkacze, oni zaś od wieków mieli do czynienia z tą rośliną.

Z biegiem czasu wieść się rozniosła: coraz więcej chorych dowiadywało się o kuracji z zastosowaniem szczeci, docierało do mniecoraz więcej zapytań za pośrednictwem poczty e-mail, listów czy telefonu. Stało się dla mnie jasne, że przyszedł czas, by napisać na ten temat książkę. Ostatnio zgłosił się do mnie biofizyk z Wetterau. Napisał, że sam cierpiał na boreliozę. Dręczyły go chroniczne zmęczenie, bóle mięśni, drętwienie kończyn, zaniki pamięci, aż po stany przypominające psychozę. Kiedy spróbował kuracji z użyciem szczeci, objawy znikły. „Zasłużył się Pan dla medycyny tym leczeniem” – napisał i zaproponował wypożyczenie mi w ramach podziękowania swojej dokumentacji z badań nad boreliozą na tak długo, jak długo będę jej potrzebował. Potem w skrzynce na listy znalazła się paczka z grubym segregatorem. Segregator zawierał wybór najnowszych raportów medycznych i literatury fachowej. Z zaciekawieniem przejrzałem teksty i natknąłem się na dżunglę pełną ezoterycznego, medycznego żargonu: cerfuroksyma, Human Granolocytic Ehrlichiosis, Western Blot, lipopolisacharydy, cytokiny, a do tego wszędzie skróty: CPK*, ELISA**, ESR***, EMC****, JHR*****, IgM i IgG******, PCR******* itp., które nie były wyjaśniane. O święty Pschyremblu********, pomocy! Potrzebowałbym tygodni, żeby przeorać ten ugór. Ale nie było mi to potrzebne. Poza tym musiałem jeszcze narąbać całą masę drewna, zająć się ogrodem przed zimą, przenieść kompostownik, naprawić płoty i wysprzątać stajnię. Odłożyłem segregator na bok i postanowiłem wziąć się do pracy fizycznej w domu i stajni, wieczorami pisać i zapomnieć o tym segregatorze.

* Kinaza fosfokreatynowa.

** Chodzi tu nie o imię żeńskie, lecz o „enzyme-linked immuni sorbent assay”.

*** Współczynnik sedymentacji erytrocytów, inaczej: reakcja Biernackiego.

**** Rumień wędrujący.

***** Reakcja Jarischa-Herxheimera.

****** IgM i IgG to klasy immunoglobulin.

******* Reakcja łańcuchowa polimerazy.

******** Pschyrembel to licząca ponad sto lat encyklopedia medycyny klinicznej, ciągle aktualizowana; do tej pory ukazało się około 260 wydań [przyp. tłum.].

Uprzedzając dalszy ciąg: Nalewka ze szczeci sukienniczej, stosowana przez kilka tygodni, do tego codzienna terapia przegrzaniem (sauna, gorące kąpiele, łaźnia inipi, z temperaturą ponad 42 stopnie Celsjusza) pozwala wyleczyć boreliozę (przepis jest podany w dalszej części książki).

Nim usiadłem do komputera, żeby znowu zabrać się do tego projektu, chcieliśmy jeszcze pojeździć konno. To był piękny słoneczny dzień. Osiodłaliśmy konie i ruszyliśmy w teren leśną drogą między świerkami. Psy, dysząc, biegły za nami. Po chwili przejażdżka przekształciła się w wyścigi. Najczęściej przegrywam, ale tym razem zwietrzyłem szansę na to, by pierwszy dotrzeć do skrzyżowania dróg, które było naszą metą. Lecz nagle, w pełnym galopie, mój koń pod ostrym kątem skręcił z drogi. Siodło zsunęło się, a ja uderzyłem głową w pień drzewa i spadłem. Czułem się tak, jakby duch gór zdzielił mnie po twarzy pałką. Na szczęście uderzenie trafiło poniżej kości nosa, w przeciwnym razie złamałbym nos. Miałem jednak naruszone przednie zęby i przecięte wargi. A potem, kiedy chciałem z powrotem wsiąść na konia, zauważyłem, że coś jest nie tak z moją lewą ręką. Przegub napuchł – był złamany. Indianie, których poznałem w Montanie, zapytaliby najpierw, jaki duch wstąpił w mojego konia. Ale tu, w Europie, nikt nie pyta o takie rzeczy. Arthur Hermes, który zapoznał mnie z bóstwami i duchami natury, powiedziałby zapewne, że uderzenie przyszło „z innego wymiaru”, że miało coś wspólnego z „duchowym przewodnictwem”. I jako ilustrację wygrzebałby historię, jak to w styczniu 1945 roku zjeżdżał na nartach po polu w swej zaśnieżonej górskiej posiadłości w Szwarcwaldzie i przewróciwszy się, złamał sobie nogę. Było dla niego zagadką, jak to się mogło stać, był bowiem wprawnym narciarzem i zawsze jeździł ostrożnie. Gdy tego samego dnia powrócił do domu, w skrzynce na listy czekało na niego powołanie do wojska. Wystawiano jednostkę kawalerii na froncie wschodnim i potrzebowano ludzi, którzy umieli obchodzić się z końmi. Hermes miał już wtedy 55 lat, ale sytuacja była poważna. Nim noga mu się zrosła, wojna zdążyła się skończyć. „Oto duchowe przewodnictwo! Na pewno nie wróciłbym żyw do domu. Bogowie mieli co do mnie inne plany”.

Nie miałem już co myśleć o rąbaniu drewna, przekopywaniu ogródka, sprzątaniu stajni. Mogłem też zapomnieć o pisaniu na klawiaturze komputera. Nawet nie mogłem sobie obrać pomarańczy, założyć butów, otworzyć słoika z dżemem czy zapiąć kurtki. Absolutnie nic, poza jedzeniem, spaniem i… czytaniem. Teraz miałem czas na czytanie, dużo czasu. Wziąłem więc ten segregator naukowca i zagłębiłem się w nim, aż głowa zaczęła mi dymić. Stopniowo uświadamiałem sobie, że bez tych wstępnych badań nie mógłbym napisać tej książki. To była pouczająca lektura. Stało się dla mnie jasne, jak wiele sprzeczności i niepotwierdzonych teorii kryje się za wszystkimi tymi cyframi i liczbami w raportach z badań i za tymi skomplikowanymi pojęciami. Za fasadą naukowości odkryłem wiele bezradności, zagubienia, ale także silnej potrzeby ukierunkowania. Przytoczone statystyki często były ze sobą sprzeczne. Na przykład: jaki jest procent zakażenia bakterią boreliozy wśród kleszczy? Każdy z naukowców podawał inne liczby. Jak szybko krętki rozprzestrzeniają się w organizmie? Czy trwa to kilka tygodni, jak utrzymują eksperci, czy zaledwie parę godzin? Czy jest to lekka infekcja, którą można zwalczyć trzytygodniową kuracją antybiotykową? Czy może jest to modne schorzenie, po prostu zbyt często diagnozowane? Czy też chodzi o epidemię o zasięgu światowym, która zatacza coraz szersze kręgi i skrywa się za zmieniającymi się nieustannie objawami? Jak twierdzą niektórzy fachowcy, procent chorych na boreliozę wyleczonych przez klasyczną medycynę wynosi 90, inni mówią o 25–45 procentach, niektórzy zaś podają, że jest to choroba nieuleczalna. Naukowcy spierają się na temat wartości badań krwi (diagnostyki serologicznej) i co jakiś czas okazuje się, że te badania właściwie nie pozwalają sformułować miarodajnej opinii. Czy tylko kleszcze przenoszą krętki, czy może także końskie muchy, komary, roztocze i inne stawonogi, a może zakażenie przenosi się nawet przez ślinę i inne płyny ustrojowe, przez nasienie (spermę) i mleko matki? A może nawet przez preparaty krwiopochodne w szpitalach? Tego nie wiadomo. Ile jest nowych zachorowań? Oficjalne szacunki w USA mówią o 18 000–1 800 000 rocznie. Czy jest to nowa choroba, czy istniała ona zawsze? Dlaczego wtedy, w 1907 roku, gdy Borrell, lekarz ze Strasburga, odkrył bakterie w kształcie korkociągu, nie stanowiła problemu? Ile istnieje szczepów bakterii boreliozy? I czy to prawda, że w Ameryce u kleszczy i pacjentów znajduje się przede wszystkim Borrelia burgdorferi, w Europie zaś istnieją także inne szczepy (B. afzelli, B. garinii, B. lusitanae, B. valaisiana)? Jak to możliwe? Czy bakterie nie wiedzą jeszcze, że mogą bez trudu przebyć morza na pokładzie samolotu lub statku? Niezliczone pytania i niewiele jednoznacznych odpowiedzi. Im więcej czytałem, tym bardziej fascynująca stawała się lektura.

Zapewne to faktycznie „przewodnictwo duchowe” wyłączyło mnie z gry, abym mógł podejść do sprawy poważniej. Duchowe przewodnictwo nie zawsze jest takie przyjemne i miłe, jak utrzymują to moi przyjaciele z kręgów New Age. Może też dać nieźle popalić. Czasem angażuje złośliwego górskiego skrzata z pałką albo wysyła chochlika do końskiego mózgu.

Nawiasem mówiąc, złamane przedramię – kość promieniowa i łokieć – szybko się zrosło. Gdy medytując, pozwoliłem memu duchowi wędrować przez rękę i zorientowałem się, że w złamaniu nie ma odłamków, a ścięgna pozostały całe, wiedziałem, że nie muszę iść do lekarza. Mogłem sobie darować prześwietlenie, gips i tabletki przeciwbólowe. Założyłem na rękę okład ze świeżo startego żywokostu lekarskiego, który reguluje proces granulacji******** oraz tworzenie modzelu kostnego, a przy tym działa przeciwbólowo, i piłem duże ilości wywaru ze skrzypu polnego. Zawarty w nim kwas krzemowy także wspomaga proces budowania kości. Dodawałem do niego działający przeciwzapalnie napar z krwawnika. Szyny służące do unieruchomienia stawu moja żona zrobiła z cienkich, elastycznych witek wierzbowych. Łatwo było je zdejmować do zabiegów z użyciem ziół leczniczych. Z gipsem byłoby to niemożliwe i proces leczenia trwałby znacznie dłużej. Po upływie trzech tygodni mogłem znowu zasiąść do komputera i pisać.

******** Tworzenie się nowej, miękkiej, bogatej w komórki tkanki w procesie zdrowienia.

Przedmowa do wydania drugiego

Dzieło to zebrało nie tylko pochwały, lecz także krytykę: nieostrożnością jest utrzymywać, że antybiotyki nie pomagają na boreliozę, a dotknięci nią ludzie, idąc za tymi radami, wystawiają się na ryzyko kalectwa. Nie mówię, że antybiotyki nie pomagają, lecz że często nie pomagają. Napisałem tę książkę między innymi dlatego, że otrzymałem kilkaset listów i e-maili od chorych, którzy mimo leczenia antybiotykami nie wyzdrowieli, a słyszeli, że istnieją inne możliwości. W początkowym stadium zatrzymanie infekcji za pomocą antybiotyków jest bardziej prawdopodobne. Ale czasem mijają trzy, a nawet sześć tygodni, nim po zakażeniu wytworzą się przeciwciała, które można wykryć w badaniu krwi; często zakażeni nawet nie wiedzą, że zostali ukąszeni przez kleszcza. Także rumień wędrujący, jeden z pierwszy widocznych objawów, występuje tylko u około połowy zakażonych. W tej fazie jest za późno na doksycyklinę, ponieważ bakterie boreliozy zdążyły się już rozprzestrzenić w organizmie i skryć w słabo ukrwionych tkankach (chrząstkach, bliznach, śródbłonku). Poza tym jeśli znajdą się w sprzyjającym środowisku, mogą się otorbić na okres nawet dziesięciu miesięcy i dopiero później uaktywnić. Ze względu na te wszystkie trudności w leczeniu boreliozy zasadne wydało mi się uwzględnienie etnomedycznych inspiracji spoza zachodniego kręgu kulturowego oraz medycyny ludowej, od wieków przekazywanej z pokolenia na pokolenie. Tak dotarłem do szczeci i na własnej skórze przekonałem się, że wydatnie pomogła mi w mojej boreliozie. Oczywiście lek ten należy poddać dalszym badaniom, by móc obiektywnie ocenić jego wartość.

Jako zagrażającą życiu krytykowano również terapię polegającą na przegrzewaniu ciała w temperaturze ponad 40 stopni Celsjusza, zainspirowaną metodami stosowanymi na Karaibach. Istotnie, może ona być niebezpieczna, ale tylko dla osób o wyjątkowo słabym zdrowiu, ze schorzeniami układu krążenia lub epilepsją. Ale o tym piszę dalej. Łaźnie inipi czy normalne temperatury w dolinie Gangesu w porze przedmonsunowej są przecież jeszcze wyższe (45 stopni Celsjusza).

Na koniec chciałbym podkreślić, że mimo okazjonalnych ostrzejszych sformułowań nie chodzi mi w żadnym wypadku o naigrawanie się z lekarzy, nie prowadzę też kampanii przeciw medycynie uniwersyteckiej. Zdaję sobie sprawę ze stresu i obciążenia, jakim poddawany jest lekarz. Niniejsza książka ma zawierać nie dogmaty, lecz inspiracje.