Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
27 osób interesuje się tą książką
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 372
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Anna Van Steenbergen
Nerwy ze stali
Tokio, 1885
Była mroczna i burzowa noc. Zapalone papierowe latarnie kołysały się w silnych podmuchach wiatru jak ogromne, czerwone robaczki świętojańskie. Nieprzyjazna pogoda zagnała większość mieszkańców miasta pod dachy; dźwięk niezliczonych głosów prowadzących rozmowy, zarówno po angielsku, jak i po japońsku, był dobrze słyszalny mimo wichury.
Nie jestem jedyny, pomyślał Ash, jakby z ulgą. Nigdy nie byłem, ani razu, odkąd przybyłem do tego miejsca.
Postępująca modernizacja Kraju Kwitnącej Wiśni i sprzyjający handlowi międzynarodowemu błyskawiczny rozwój technologii sprawiały, że cudzoziemcy stale napływali, szczególnie o tej porze roku. Lada dzień powinna zakwitnąć sakura[1]. W Zatoce Tokijskiej i na nowo pobudowanym, międzynarodowym aeroporcie roiło się od przybyszów, co z kolei zmuszało tutejszych do całodobowej pracy. Nawet teraz, gdyby Ash podniósł głowę, ujrzałby pulsujące światła przychodzącego statku powietrznego.
Sam przybył na podobnym. Dwa, może trzy lata temu. Nigdy tak naprawdę nie liczył. Nie przywiązywał wagi. Czas nie miał żadnego znaczenia tak długo, jak on miał swoją pracę, motywację oraz cel, żeby uczynić ten świat lepszym.
I ją. Tak długo, jak miał ją u swego boku.
– Patrz, jak leziesz! – Czyjś zagniewany głos go przestraszył.
Ash usunął się z drogi w ostatniej chwili, zanim zdążył wpaść pod koła rozpędzonej parobryczki. Pojazd gnał naprzód z taką prędkością, że mignął mu jedynie szklany błysk gogli kierowcy. Epitet baka, oznaczający idiotę, rozpłynął się na wietrze, zanim w ogóle dotarł do uszu adresata.
Gdzie ja w ogóle jestem?, zastanowił się Ash, niczym ktoś nagle wyrwany z przedziwnego snu.
Gdyby nie wiedział lepiej, być może dałby się zwieść wysokim zachodnim budynkom po obu stronach ulicy. Zawsze przywodziły mu na myśl ojczysty Londyn. To zamiłowanie cesarza do wszystkiego, co zamorskie, nadało miastu obecny wygląd, będący fuzją kolorowych, ostro zakończonych pagód z fasadami z czerwonej cegły i żeliwnymi, gazowymi latarniami. Owa fuzja widoczna była na każdym kroku: w dwujęzycznych napisach na szyldach sklepowych, w mieszanym ubiorze, nawet w muzyce – tej unikalnej mieszance lokalnych brzmień z jazzem i innymi popularnymi gatunkami, docierającymi z najdalszych zakątków świata.
Mimo wszystko to wciąż była Japonia. Bogacze mogli sobie nosić zachodnie ubrania, używać noży i widelców zamiast pałeczek i próbować rozmawiać ze sobą po angielsku bądź francusku, ale japoński duch żył dalej, niezachwiany, w codzienności zwykłych ludzi.
Dobrze znany mu, płaczliwy dźwięk za plecami podziałał trzeźwiąco jak kubeł zimnej wody; przypomniał mu, dlaczego właściwie włóczy się po mieście o tej porze i w tak paskudnej pogodzie. Nie bez wysiłku Ash oderwał wrośnięte stopy od podłoża i zaczął biec, jak zwykle bez konkretnego celu, wiedziony płonną nadzieją, że zostawi w tyle to, co go prześladuje. To niemożliwe, wyszeptał wewnętrzny racjonalista. Pewne grzechy są niewybaczalne.
Błysk czerwieni na końcu ulicy dostarczył odpowiedzi na wcześniejsze pytanie. Kaminarimon, znany również jako Brama Grzmotów, główne wejście na teren świątyni Sensō w Asakusie. Tymczasowe ocalenie czekało na niego tuż za tym ogromnym lampionem, strzeżonym dwoma posągami bogów. Jeśli tam dotrze, będzie bezpieczny. Przynajmniej na razie.
Przyspieszył i omal nie zapłakał z ulgi na widok innych ludzi. Niegdyś obskurna rybacka wioska na obrzeżach Zatoki Tokijskiej, a obecnie jedna z najbardziej kwitnących dzielnic Tokio, Asakusa, nigdy nie spała. Swoją popularność zawdzięczała głównie bogatemu wachlarzowi oferowanych rozrywek: teatrom, herbaciarniom, jadłodajniom, okiyom[2], a przede wszystkim słynnemu targowi Nakamise. Podczas swojego pierwszego miesiąca w Japonii Ash przychodził tu często po świeże mochi albo słodkie bułki manju.
Ona uwielbiała manju ponad wszystko. Kupowali ich mnóstwo po drodze do świątyni. Na początku po prostu czekał na nią na zewnątrz. Później zaczął jej towarzyszyć w trakcie ablucji, nie dlatego, że podzielał jej wierzenia, ale ponieważ przyglądanie się jej odprawiającej rytuał sprawiało mu radość. Było coś niesłychanie kojącego w jej ruchach, w sposobie, w jaki podwiązywała rękawy, a potem dokładnie polewała wodą dłonie, żeby się oczyścić przed spotkaniem z bogami. Nigdy nie powiedział jej, że w jego oczach była najczystszą istotą, jaką kiedykolwiek spotkał. Ten rodzaj czystości zwykle przemija z czasem albo pada ofiarą okrutnego świata.
Ostatecznie to on sam ją zniszczył. Kiedy ujrzała go takiego, jaki był naprawdę, serce pękło jej na pół. „Czy ty się w ogóle bogów nie boisz?”, zarzuciła mu. Odeszła bez przebaczenia, aby już nigdy więcej nie powrócić.
To była jego ostatnia myśl, zanim przekroczył bramę. Targ zwinął się o zachodzie słońca, ale wszystkie świątynne pagody były przepięknie oświetlone. Tu i tam skryci pod parasolkami przechodnie zmierzali do domu. Całe szczęście nigdzie ani śladu policji. Rozwieszone, mokre od deszczu plakaty zapowiadały najnowszą sztukę teatralną z Otojirō Kawakamim w roli głównej. Na jej prośbę Ash wybrał się kiedyś obejrzeć jeden z występów Kawakamiego; całkiem dobrze się na nim bawił. Sztukę zatytułowano Gejsza i Mechaniczny Rycerz, albo coś w tym rodzaju.
Skoro już mowa o gejszach – stąd, gdzie się znajdował, nie widać było ani jednej, ale docierała do niego typowa mieszanka głośnego śmiechu oraz subtelnej muzyki wygrywanej na shamisenie. Prawie dotarł na miejsce.
Kryjąc się przed deszczem pod wywiniętymi dachami sklepów na Nakamise-dori, Ash podjął marsz, ale nie zbliżał się do świątyni. Zamiast tego, zachęcony znajomymi zapachami i dźwiękami, skręcił w jedną z mniejszych uliczek po lewej stronie alei. Znał okolicę tak dobrze, że odnalazłby to miejsce nawet z zawiązanymi oczami.
W „Błękitnej Orchidei” nigdy nie brakowało klientów. Stali bywalcy płci męskiej byli w większości zamożnymi cudzoziemcami, ale krążyły plotki, że niektórzy japońscy notable również lubili spędzić tu miły wieczór w towarzystwie ulubionych dziewcząt. Owszem, to był burdel, nic wytwornego w rodzaju prawdziwego domu gejsz z najładniejszymi i najbardziej wyedukowanymi dziewczętami, serwującymi herbatę, tańczącymi kappore i robiącymi wszystko, co trzeba, do uwiedzenia kogoś naprawdę ważnego. Jednak nie każdy szukał przecież żony czy stałej kochanki. Wręcz przeciwnie, wielu przychodziło tutaj, aby skosztować dziewczyny, albo i chłopca, gotowych spełnić każdą zachciankę za odpowiednie pieniądze.
Stojący przy wejściu wykidajło, wielki, łysy typ o grubych brwiach, dokładnie zmierzył Asha wzrokiem od góry do dołu.
– Dobry wieczór – pozdrowił go Ash grzecznie. – Jestem przyjacielem Kanako. Czy mógłbyś ją zawołać?
– Kanako jest zajęta. Mamy dziś wieczór bardzo ważnych gości. Prywatne przyjęcie, żadnych postronnych. – Słowa wykidajły zabrzmiały jak jakaś nagrana wiadomość. Ni mniej, ni więcej. Właścicielka mogła równie dobrze postawić tam automaton do pilnowania drzwi. Nie zrobiłoby to żadnej znaczącej różnicy.
– Słuchaj, nie chcę być natrętny, ale naprawdę muszę się z nią zobaczyć. Tak się składa, że sprawa, z którą przychodzę, to kwestia życia lub śmierci. Obiecuję nie zakłócać przyjęcia, chcę tylko porozmawiać z Kanako.
– Prywatne przyjęcie, żadnych postronnych – powtórzył beznamiętnie wykidajło.
Nic nie skłoni tej maszyny udającej żywą istotę do zmiany zdania. Ashowi pozostało już tylko jedno.
– Kanako! – krzyknął, ile sił w płucach, próbując wepchnąć się do środka.
Jeden cios w przeponę wystarczył, aby posłać go na ziemię. Klęcząc, kaszlał i gwałtownie chwytał oddech, jak gdyby na świecie miało zaraz zabraknąć powietrza.
– Co tu się dzieje? – Znajomy głos zmusił go do podniesienia głowy. Obok łysego stała kobieta w kwiecistym kimono. – Blackwell-san? – Mechaniczne oko koloru złota mrugnęło, źrenica zwęziła się ze świstem, kiedy go rozpoznała. – W porządku, Matsuda, wpuść go na moją odpowiedzialność. – Podeszła bliżej i podała Ashowi rękę. – Proszę za mną.
Główny korytarz cuchnął przetrawionym alkoholem, potem i żądzą. O poranku prawdopodobnie do tej palety zapachów dołączą też mocz i wymioty. Ash nie zaglądał do pokoi z korytarza, którym podążał za Kanako, ale najwyraźniej „bardzo ważni goście” nie żałowali sobie whisky ani sake. Wnosząc z nerwowych, dziewczęcych pisków, niektórzy przeszli już od słów do rękoczynów.
Nieporuszona hałaśliwą atmosferą, Kanako milcząco zaprowadziła go na górę, po czym zatrzymała się przy pierwszym shōji[3] po lewej stronie. Za jej przykładem Ash zdjął buty, zanim przekroczył próg. Mimo cienkich ścian za zasuniętymi drzwiami raban z dołu znacząco stracił na mocy.
Był to typowy japoński pokój, mały i skromnie urządzony: zaledwie stolik herbaciany, szafa wbudowana w ścianę oraz futon do spania na podłożu z mat tatami. Po tak długim czasie spędzonym w Japonii Ash wciąż nie umiał przywyknąć do wszędobylskiego braku przestrzeni – Pewnie do śmierci pozostanę rozpieszczonym gaijinem[4] – ale obecnie czuł taką wdzięczność z samego tytułu bycia tutaj, że zbierało mu się na płacz.
– Zaskoczyłeś mnie, Blackwell-san, nie spodziewałam się ciebie dzisiaj – powiedziała Kanako w zadziwiająco dobrym angielskim. Ta dziewczyna władała francuskim równie biegle, co czyniło z niej najcenniejszy nabytek madame Ran, właścicielki burdelu. – Wnioskuję – z niesłychaną dyplomacją skomentowała opłakany stan mężczyzny – że szukasz kwatery na noc.
– Wybacz mi, proszę, najście, Kanako. Naprawdę nie mam dokąd pójść.
– Przede mną nie musisz się tłumaczyć.
Z wdziękiem uklękła obok przytłumionej oliwnej lampy na stoliku i uwolniła płomień. W mocniejszym świetle twarz pod grubą warstwą białego makijażu wyglądała całkiem młodo, ale jedyne prawdziwe oko równie dobrze mogło należeć do starszej kobiety. Ash nawet nie próbował zgadywać, jaką tragiczną historię skrywa to nieobecne spojrzenie. W porównaniu z bijącą z niego pustką syntetyczna rzecz w drugim oczodole wydawała się prawdziwa i pełna życia.
– Uczyniłeś mi zaszczyt, przychodząc do mnie. – Z pełnym szacunku ukłonem Kanako wreszcie przerwała ciszę. – Wiele ci zawdzięczam.
Mniej więcej rok temu odwiedziła go w jego warsztacie, szukając pomocy. Agresywny klient niedawno pozbawił ją oka – rzucił jej butelką w twarz. Lekarze pozszywali najgłębsze rany po tłuczonym szkle, ale to wszystko, co mogli dla niej zrobić. Okaleczenie w jej profesji było równoznaczne z utratą pracy. Najgorsze blizny dawało się przykryć dobrym makijażem, lecz nie mogła sobie namalować nowego oka.
Niestety, tylko najbogatszych było stać, by opłacić coś tak skomplikowanego jak w pełni sprawny mechaniczny narząd. Kanako nie dysponowała potrzebną ilością pieniędzy, ale była gotowa zrobić wszystko, nawet zaoferowała mu swoje ciało w ramach zapłaty. Nie żeby w ogóle rozważał przyjęcie oferty.
– To bardzo bolesna procedura – ostrzegł ją. – Poza tym nadal jestem tylko czeladnikiem. Dysponuję wyłącznie suchą teorią. Jeśli wykonane przeze mnie oko nie zadziała, jak należy, twoje cierpienie pójdzie na marne i stracisz pieniądze. Gotowa jesteś podjąć takie ryzyko?
Oczywiście, że była! Tak samo jak on.
Wtedy jeszcze głowę wciąż miał pełną ideałów. Dlatego właśnie zdecydował się zaangażować swoje niezwykłe technologiczne umiejętności w budowę automeli – z greckiego: automélos, „mechaniczne kończyny” – dla ludzi, którzy w ten czy inny sposób utracili własne. W wieku dwudziestu dwóch lat na zlecenie rządu Wielkiej Brytanii został wysłany do Japonii na studia pod kierunkiem najlepszych inżynierów świata. Ci nauczyli go nie tylko tworzenia i mocowania protez na żywym ciele, lecz także pokazali mu całkiem nową dyscyplinę: konstrukcję oczu, które widziały, oraz sprytnych małych urządzeń dla niesłyszących. Zaledwie paru cudzoziemców przed nim dostąpiło tego zaszczytu.
Kanako była pierwszą i – jak na razie – ostatnią osobą, dla której kiedykolwiek wykonał oko. Był tak dumny i szczęśliwy, że działało tak, jak miało działać, że poprosił ją jedynie o pokrycie kosztów materiałów. A dokładnie połowy z nich.
– Możesz tu zostać do jutra. Chętnie gościłabym cię dłużej, ale obawiam się, że okasan[5] na to nie zezwoli. – Skłoniła się pokornie. – Przepraszam.
– Nie przepraszaj. Nie zabawię tu długo. Ulotnię się stąd, zanim zauważysz, masz moje słowo.
– Czy przynieść ci coś do jedzenia? Wyglądasz, jakby ze dwie miski miso dobrze ci zrobiły.
Zupełnie zapomniał o jedzeniu. Właściwie to nie mógł sobie przypomnieć, ile czasu minęło od ostatniego, porządnego posiłku. Zdaniem żołądka o wiele za długo.
– Faktycznie jestem bardzo głodny. – Cóż za niedopowiedzenie! – Zjem cokolwiek, co mi przyniesiesz. Dziękuję ci bardzo i… Kanako? Może już czas skończyć z formalnościami? – Posłał jej zachęcający uśmiech. – Mów mi po imieniu. Jestem Ashton, pamiętasz?
Jak zawsze, gdy zaczynał ten temat, Kanako potrząsnęła głową. W tym społeczeństwie istniała niewidzialna granica pomiędzy dłużnikiem a dobroczyńcą. Zwyczaj, którego nigdy do końca nie zrozumiał.
Po wyjściu dziewczyny Ash pozwolił sobie wreszcie odetchnąć głęboko. Chwała Bogu! Jakimś cudem zdołał zgubić swój „ogon”. Policja na pewno nie przyjdzie go tu szukać, nie dzisiaj. Co zaś się tyczy tego drugiego…
Z nagłą czujnością, z plecami przy ścianie, podkradł się do okna, chwycił za sznurek opuszczonych, bambusowych rolet i powolutku podciągnął je do góry.
Ulica tonęła w ciemności, jedyne słyszalne źródło hałasów stanowił deszcz, padający na błotnistą ziemię i dzwoniący w deszczowym łańcuchu kusaridoi. Świat na zewnątrz sprawiał wrażenie opuszczonego, a zarazem kojąco spokojnego.
Wtem z cienia wysunęła się pojedyncza sylwetka i spojrzała w górę, jak gdyby kogoś szukając. Ten widok momentalnie zmroził Ashowi krew w żyłach. Opuścił rolety, szybko zgasił światło i na kolanach doczołgał się do futonu. Jeszcze przed chwilą odczuwane i trzymające strachy na wodzy mdłe poczucie bezpieczeństwa zniknęło, ustępując miejsca lodowatej panice i przytłaczającemu poczuciu straty.
Skulony niczym przerażone dziecko, łkał w poduszkę, dopóki całkiem nie zmogło go zmęczenie.
Rok wcześniej
– Najbardziej kluczowym czynnikiem w produkcji automeli są materiały. Miedź jest zbyt miękka. Żelazo natomiast jest zbyt sztywne i łatwo rdzewieje. Nie da się zastąpić solidnego i elastycznego mosiądzu żadnym z nich, jak ma to miejsce w niecertyfikowanych tworach sprzedawanych na czarnym rynku. Jeśli spróbujecie, usterka jest kwestią dni, nie mówiąc już o tym, że oba wspomniane metale są toksyczne dla ludzkiego organizmu. – Profesor Takashima poprawił swoje podwójne okulary na nosie. – Jako gwarant bezpieczeństwa odbiorcy, złącza powinny być wykonane ze stali nierdzewnej, elektrum lub złota, w zależności od indywidualnego budżetu. Uprzedzając pytanie wypisane na waszych twarzach, panowie: mosiądz i stal są wprawdzie dość ciężkie w noszeniu, ale ponieważ nie wynaleziono lepszych, lżejszych i zarazem porównywalnie wytrzymałych stopów, stanowią jedyny dozwolony i legalny wybór.
– A co z tytanem, sensei? Jest dużo lżejszy i bardziej elastyczny od mosiądzu, odporny na wysokie temperatury, nie rdzewieje i, według najnowszych badań, nie zatruwa krwi.
– Bylibyśmy niesłychanie szczęśliwi, mając do dyspozycji pożądane ilości czystego tytanu, Watabe-kun. Niestety, to niezwykle rzadki pierwiastek. Import większych ilości tytanu z Australii, Kanady czy nawet Chin byłby finansowym seppuku[6]; większości inżynierów na to nie stać, że nie wspomnę o samych odbiorcach. Ale przede wszystkim nie byliśmy dotąd w stanie pozyskać w stu procentach czystego, metalicznego tytanu. Dobrze, wracajmy do głównego tematu. Czy ktoś zechciałby powiedzieć, jakie materiały są niezbędne w konstrukcji mechanicznego oka? – Zauważył podniesioną rękę. – Yamazaki-kun?
– Złoto i elektrum. Pomimo wysokiej sterylności stali nierdzewnej niektórzy ludzie są na nią uczuleni, więc z definicji używamy jej wyłącznie do wyrobu kończyn. Im większa zawartość złota w protezie, tym większa szansa, że ciało jej nie odrzuci. Przez to cały proces produkcji jest tak drogi. W efekcie tylko nieliczni z nas mają szansę w pełni opanować tę sztukę.
– Tak, tak, pieniądze rządzą światem. Nic na to nie możemy poradzić, więc…
– Powinniśmy mierzyć wyżej, sensei!
Wszystkie twarze, wliczając w to profesorską, zwróciły się w stronę, skąd dobiegły słowa.
– Zechciałbyś nas oświecić, co przez to rozumiesz, Blackwell-kun?
– Współczesna medycyna dotąd nie znalazła rozwiązania dla szwankujących narządów wewnętrznych. Zawały, niewydolność nerek, marskość wątroby… – wyliczał Ash. – Kiedy organ umiera, umieramy razem z nim. A przecież serce to nic innego jak pompa obiegowa, nerki i wątroba są ledwie filtrami. Japonia jest niekwestionowanym liderem w produkcji mechanicznych oczu i aparatów poprawiających słuch. Co zatem stoi na przeszkodzie, aby spróbować przywrócić inne funkcje? Robiąc to, nie tylko możemy ocalić wiele żyć, lecz także podtrzymać je i przedłużyć. Może nawet odzyskać!
– Z pewnością żartujesz, Blackwell-kun. Poważnie bierzesz pod uwagę wszczepianie mechanicznych organów ludziom? Wieczne serce? – Słowa Takashimy ociekały drwiną. – Co będzie następne? Automaton z ludzkim mózgiem?
Zgromadzeni w sali studenci zachichotali jak jeden mąż.
– Z całym szacunkiem, sensei, to nie są żadne mrzonki. – Ash zachował spokój. – Jak już wcześniej wspominałem, serce i nerki są prostymi mechanizmami. Zaprojektowanie sztucznych ekwiwalentów nie powinno stanowić problemu. Nie zdziwiłbym się, gdybyśmy z czasem znaleźli bardziej efektywne rozwiązanie.
– Ach, tak? Zaspokój więc moją ciekawość. Jak taki organ miałby działać, jeśli przyjmiemy, że w ogóle zostałby zaakceptowany przez organizm odbiorcy? Serce nie jest czymś, co można wyłączyć przed pójściem do łóżka i nakręcić po przebudzeniu. Pracuje bez przerwy. Powiedz, jak chciałbyś to zrobić?
– Sądzę, że kluczem jest tu elektryczność, sensei. Czyż połączenie oka z mózgiem to nie raptem kwestia wkłucia cienkiego drutu we właściwy punkt na półkuli mózgowej? No, a protezy? Co napędza je do pracy bez zewnętrznego zasilania, jeśli nie wystarczająca ilość elektryczności produkowanej przez samo ciało? Ojcowie neurobiologii, Emil du Bois-Reymond, Richard Caton oraz Adolf Beck, dowiedli elektrycznej natury sygnału nerwowego, wiemy też, że poszczególne regiony mózgu odpowiadają określonym funkcjom życiowym. Skoro ustanowiliśmy łączność pomiędzy automelem a nerwami określonej części ciała, to znalezienie podobnej dla organów jest kwestią czasu i eksperymentów. Na zwierzętach, oczywiście. – Ash dał się ponieść ekscytacji. – W mojej opinii szok elektryczny powinien wystarczyć dla zainicjowania tętna. Przy odpowiednich obliczeniach raz wprawione w ruch serce nie powinno wymagać dodatkowej stymulacji. A jeśli stanie, możemy ożywić je w ten sam sposób. Ma się rozumieć, to wymagałoby eksperymentów na zwłokach i…
– Ach! – wpadł mu w słowo profesor. – Czyli jesteś jednym z tych czytujących Mary Shelley Poszukiwaczynieśmiertelności? – Wyraz twarzy z kpiącego stał się złowrogi. – Słuchajcie uważnie, wszyscy, jak tu siedzicie, bo nie zamierzam się powtarzać. Pomijając fakt, że temat elektryczności jest wciąż omawiany przez japoński rząd – niektórzy uważają, że to diabelski wynalazek – nikt przy zdrowych zmysłach nie zalegalizowałby tego rodzaju eksperymentów. Przedłużanie życia, które dobiegło końca, jest nie tylko wbrew naturze, jest całkowicie naganne! Samo myślenie o tym to bluźnierstwo. Na twoim miejscu nie poruszałbym więcej tego tematu na moich wykładach, Blackwell-kun, chyba że pragniesz pożegnać się z odebraniem licencji na koniec roku. – Takashima spojrzał na swój kieszonkowy zegarek. – Nareszcie, przerwa na lunch. Rozejść się!
Ashton opuścił klasę cały czerwony, drżąc z oburzenia. Przeklęty krytykant! Jako student przywykł do bycia traktowanym z góry, ale nigdy nie posądzałby swojego nauczyciela o tak ciasne myślowe horyzonty. Diabelski wynalazek? Bluźnierstwo? Byli naukowcami, do ciężkiej cholery! W przeszłości ludzie płonęli na stosach za samo myślenie o latających maszynach, a dziś, proszę, wszyscy łamią te tak zwane prawa natury na co dzień. Jeśli zaprzestaniemy postępu w obawie przed gniewem tego czy innego wymyślonego bóstwa, to jaki sens w ogóle być naukowcem?
– Blackwell-kun? – Ktoś zawołał go po nazwisku.
Wzięty z zaskoczenia, Ash obejrzał się z tym samym, nabzdyczonym wyrazem twarzy.
– Czego? – Na krótką chwilę irytacja wzięła nad nim górę. Odetchnął głęboko dla ukojenia nerwów. W osobie, która go zaczepiła, rozpoznał jednego z japońskich studentów z tego samego rocznika. – W czym mogę pomóc… Ech… Yamada? Proszę darować, nie mam pamięci do nazwisk.
– Nazywam się Yukimura Sanada. – Przedstawiwszy się, Japończyk natychmiast przeszedł do rzeczy. – Chciałbym ci coś pokazać.
***
Kiedy Ash się obudził, było już koło południa.
Cholera. Obiecał Kanako odejść stąd z samego z rana. Oby nie miała przez niego żadnych kłopotów. W każdym razie powinien zabierać swoją żałosną dupę w troki tak szybko, jak to możliwe.
Wstając, zauważył notatkę zostawioną na stole tuż obok miski z wystygniętą zupą. Dobrą chwilę zajęło mu rozszyfrowanie angielskich słów zapisanych katakaną: „Możesz skorzystać z naszej łazienki. Ręcznik i świeża yukata[7] leżą koło drzwi. Przyjęcie zakończyło się o świcie, więc idę już spać. Wybacz, proszę, że nie pożegnam cię osobiście. Powodzenia”. Do tego jakieś symbole kanji, bardzo prawdopodobnie znaczące tyle co „Kanako”.
Biedna, teraz gnieździ się Bóg wie gdzie, ponieważ on zaspał. Ale, do diaska, po wszystkich ostatnich wydarzeniach naprawdę potrzebował odrobiny odpoczynku!
Ash łapczywie wypił zimną zupę miso, nałożył na siebie yukatę i zszedł na dół.
Szczęśliwym trafem dom uciech wydawał się całkowicie wyludniony, co uczyniło całą sytuację nieco mniej niezręczną. A dzięki tradycyjnemu rozmieszczeniu pokoi odnalezienie łazienki nie zajęło mu dużo czasu.
Kąpiel rzeczywiście wyszła mu na dobre. Odświeżyła ciało i rozjaśniła umysł. Nadal nie wiedział, w jaki sposób dokładnie rozwiązać obecne problemy, ale przynajmniej bycie czystym i ogolonym po raz pierwszy od kilku dni nieco podniosło go na duchu.
Pora iść. Co za szkoda, że nie mógł uprać i wysuszyć swoich brudnych ubrań. Zbliżanie się do wynajmowanej kwatery nie wchodziło w grę, wobec czego pozostało mu jedynie kupić sobie jakieś nowe ubrania.
O tej porze dnia Asakusa – głośna, żywa i roztaczająca przyjemne zapachy – przypominała pracowity ul. Ryksze, zarówno mechaniczne, jak i ciągnięte przez ludzi, woziły ludzi w tę i z powrotem.
Opuściwszy targ, Ash przystanął koło drzewa wiśniowego, żeby popatrzeć na pękające pączki. Obiecałem Aoi, że razem pójdziemy oglądać kwitnącą sakurę, przypomniał sobie i gorące łzy zakłuły go w oczy. Aoi przepadła, razem z jego pracą i studiami.
– Hej, ty! Igirisu[8]!
W jego stronę zmierzała wysoka sylwetka w czarnym policyjnym mundurze. Ash zadrżał na widok miecza. Po upadku szogunatu tylko jeden człowiek w Japonii miał rządowe pozwolenie na publiczne noszenie katany. Niedobrze!
Jak mógł być tak durnym, żeby stać sobie w biały dzień na widoku? Nawet w tak kosmopolitycznym mieście jego blond włosy i cudzoziemska uroda rzucały się w oczy!
– Stój!
Ignorując rozkaz, a także dźwięk gwizdka wzywający innych funkcjonariuszy do podjęcia pościgu, Ash rzucił się do ucieczki i nie zwolnił, póki całkowicie nie zostawił pogoni w tyle. Zdyszany, rozejrzał się w poszukiwaniu kryjówki.
Tamta ulica. Znał pewne miejsce w pobliżu, ale niedawno obiecał sobie nigdy więcej tam nie chodzić.
Kolejny, wysoki gwizd pomógł mu podjąć decyzję. Niech tam, wóz albo przewóz!
Zmierzał ku jednej z wysokich, zbudowanych na europejski wzór kamienic. Zbiegł w dół, do sutereny, i załomotał w drzwi.Proszę, zanosił w duchu modły, bądź w domu!
Kilka uderzeń serca później drzwi otworzyły się ze skrzypieniem i ukazały młodego Japończyka w skórzanym fartuchu i goglach na głowie. Smugi sadzy na twarzy wskazywały, że właśnie oderwano go od spawania.
– Ash? – Migdałowe oczy rozszerzyły się w zdumieniu.
– Cześć, Sanada. Mogę wejść?
Bez entuzjazmu Japończyk ustąpił miejsca w progu. Kiedy obaj byli w środku, zaryglował drzwi i razem weszli do nieco mrocznego, aczkolwiek dużego pomieszczenia, które służyło za warsztat, salon i kuchnię w jednym.
– Daj mi chwilę na umycie się. – Sanada ściągnął fartuch. – Rozgość się, zaraz wracam.
Przygnieciony wspomnieniami, Ash pozostał nieruchomy. Spędzili w tym miejscu z Sanadą tyle miesięcy, planując, konstruując, marząc i sprzeczając się o każdy detal… Tak zaczęła się ich przyjaźń. Połączyli siły, żeby dokonać czegoś, czego nikt przed nimi nigdy nie dokonał. I na własne nieszczęście dopięli swego.
Wszystko tutaj wyglądało strasznie znajomo: wielki stół, pokryty planami i przypadkowymi narzędziami, fragmenty protez, sterta książek medycznych, mapa ludzkiego mózgu na ścianie, wreszcie dokładna, odlana w żywicy replika ludzkiego serca, podwędzona z klasy anatomii. Agregat prądotwórczy, który Ash własnoręcznie zbudował, kurzył się w kącie pokoju. Wspomnienie tyrady Sanady wywołało na jego twarzy uśmiech: „Na razie nie mamy tu żadnego prądu, więc o ile nie chcesz czekać na burzę z piorunami, sugeruję, abyś brał się do roboty!”. Sanada potrafił być istnym wrzodem na tyłku, kiedy czegoś bardzo chciał.
Ash przerzucił luźne kartki zaśmiecające stół i wziął jedną z nich do ręki.
To ten. Na widok projektu poczuł w piersi ucisk. Od niego wszystko się zaczęło.
***
– No i? – dopytywał niecierpliwie Sanada. – Co o tym sądzisz?
Ash oglądał szkic pod każdym możliwym kątem.
– Jeśli mam być absolutnie szczery, oczekiwałem czegoś… Bo ja wiem, czegoś bardziej „sercowego”?
Sanada wywrócił oczami.
– Czepia się gość, który powiedział Takashimie, że serce to tylko pompa. Dla twojej informacji: to jest dokładnie to.
– Wybacz mój sceptycyzm. Nie sądziłem, że to będzie aż tak proste. Na rysunku wygląda dobrze, ale czy naprawdę zadziała?
Po chwili namysłu Sanada zanurkował pod stołem, a kiedy wstał, trzymał w ręku metalową skrzynkę z kłódką. Rozpiął kołnierzyk koszuli i wyciągnął spod niej łańcuszek, na którego końcu znajdował się klucz.
– Jesteś pierwszą osobą, której to pokazuję, więc masz dochować sekretu! – ostrzegł, odkrywając zawartość skrzynki.
Na pierwszy rzut oka spoczywające na miękkiej wyściółce metalowe urządzenie złotawego koloru z grubsza przypominało ludzkie serce. Za niemym pozwoleniem twórcy Ash wyciągnął je z pudełka.
– Rolki obracają się, dbając o kompresję w rurkach, pompują i wypompowują krew – objaśniał projekt Sanada. – Przepływ krwi można regulować zarówno poprzez dostosowanie prędkości obrotów, jak i ciśnienie wywierane w punkcie okluzji. Innymi słowy, im większy nacisk, tym silniej krew jest pompowana. Dodatkowo projekt wyposażony jest w regeneracyjną pętlę energetyczną – samodzielny mechanizm, który odzyskuje część energii mechanicznej generowanej przez pulsacje, aby nieustannie doładowywać źródło zasilania. Wciąż musimy ustalić optymalne parametry dla zdrowego organizmu, ale zapewniam: gdy tylko zakończę obliczenia, tego serca nic nie zatrzyma!
Ash postukał kłykciem w metalową powłokę.
– Czy to złoto?
– A czy ja wyglądam jak Krezus? To elektrum, w większości z lombardu, więc nie dam gwarancji za jego jakość. Na prototyp akurat wystarczy.
– Imponujące. – Autentycznie zaintrygowany, Ash ostrożnie odłożył mechanizm na miejsce. – Mogę zapytać, do czego ja ci jestem potrzebny?
– Nie rozwiązałem jeszcze problemu, jak zmusić serce do pracy. – Sanada posłał mu przeciągłe spojrzenie. – Do tego właśnie jesteś mi potrzebny, przyjacielu.
***
Zrobiłem to. Znalazłem sposób. Wolałbym, żeby mi się nie udało.
Ash upuścił szkic, przeszedł do części gościnnej i usiadł w wysłużonym fotelu. Niebo za pokrytym smugami okienkiem wydawało się smutne i tak odległe.
– Wybacz, że kazałem ci czekać. – Jego przyjaciel powrócił.
Yukimura Sanada ucieleśniał znany z popularnych magazynów i tak uwielbiany przez obie płcie chłopięcy typ o wysokich kościach policzkowych, zwany bishōnen[9]. Chociaż był kompletnym geniuszem, z powodu urody mało kto brał go na poważnie, a do tego notorycznie padał ofiarą molestowania przez przypadkowych ludzi. Nawet Aoi przy pierwszym spotkaniu była całkowicie pod jego urokiem, co wywołało zazdrość Asha. „Nie dąsaj się”, spróbowała go jakoś ugłaskać. „Ty bardziej mi się podobasz”.
– Proszę. – Sanada poczęstował Asha alkoholem i usiadł w przeciwległym fotelu.
Ash nie cierpiał letniej sake, ale dzisiaj był daleki od wybrzydzania.
Pili w ciszy. Dwie kolejki później Sanada odważył się zabrać głos.
– Zaskoczyłeś mnie. Ostatnim razem przysięgałeś unikać mnie jak zarazy. – Mimowolnie dotknął szczęki; siniak, który Ash zostawił mu kilka dni temu, jeszcze nie całkiem zbladł.
– Nie przyszedłem tu z własnej woli. Po prostu przez godzinę lub dwie nie powinienem się wychylać.
Sanada potaknął ze zrozumieniem.
– Czyżby znowu Fujita? Był tutaj, rozpytywał o ciebie i o Aoi.
– Wszędzie go pełno! Tak węszył w gildii, że aż zablokowali mi licencję, a uniwersytet zawiesił mnie w prawach studenta! – Ash ukrył twarz w dłoniach. – Boże. Dlaczego ze wszystkich ludzi właśnie mnie się to przytrafia?
– Po pierwsze to ty, a nie kto inny, w biały dzień dostarczyłeś obiekt – przypomniał mu Sanada. – Po drugie ktoś podsłuchał groźby Aoi, że naśle na nas policję. Fujita zaledwie dodał dwa do dwóch.
Ash cicho zazgrzytał zębami. Obiekt! Z drugiej strony – czyż Sanada nie miał trochę racji? Racjonalnie patrząc, efekt ich wysiłków okazał się abominacją życia. Rzeczą.
– Yuki – wyszeptał zgnębiony. – Cóżeśmy uczynili?
Sanada wzruszył ramionami.
– Zrobiliśmy to dla nauki. Obaj znaliśmy ryzyko i postanowiliśmy je podjąć. – Jego głos brzmiał obojętnie, ale w oczach tańczyły mu całe miriady emocji. – Jedyne, czego żałuję, to że nie poprzestaliśmy na tamtym psie.
Kiedy serce było gotowe, Sanada przyniósł do domu rannego psa znalezionego na ulicy. Zwierzę zostało potrącone przez pojazd i było na skraju śmierci. Uśpili je do momentu, aż jego serce stanęło, a potem spróbowali wszczepić mu własne urządzenie.
Drżąc na całym ciele, Ash opróżnił kolejną czarkę. Wszystko wróciło do niego jednocześnie: krew, otwarta klatka piersiowa psa… jego serce, zwalniające na ich oczach.
To, co stało się później, pamiętał jak przez mgłę, ale na pewno krzyczał: „Napraw to, Sanada!”.
Śmierć i zmartwychwstanie. Trzask elektryczności. Smród przypalanego mięsa.
I ten krzyk. O, mój Boże, ten krzyk!
Bliski wymiotów, Ash zerwał się na nogi i ruszył ku drzwiom.
– Popełniłem błąd, przychodząc tutaj. Wychodzę.
– Jeszcze jedno. – Cichy ton Sanady zatrzymał go. – Czy udało ci się TO uśmiercić?
Ash zamarł z ręką na klamce. Utkwione w drzwiach oczy miał ślepe na wszystko prócz wspomnienia, odciśniętego w mózgu niczym dłoń na śniegu.
Przywiązane do krzesła, szarpało się z bólu. Żadne lekarstwa nie mogły uśmierzyć jego cierpienia.
– Próbowałem. – Odpowiadając, połykał łzy. – Ale dobrze się spisaliśmy, Yuki, zbyt dobrze. Serca nie dało się zatrzymać.
Nie mówiąc nic więcej, Ash wyszedł.
Przez następne kilka godzin włóczył się ulicami, nie wiedząc, dokąd zmierza. Po prostu podążał naprzód, zobojętniały na roześmianych ludzi wkoło i na świąteczną atmosferę, nawet na czas.
Krwiste światło zachodzącego słońca skąpało wszystko w czerwieni. Wiśniowe sady wypełniały powietrze swoim słodkim zapachem. Wkrótce rozpocznie się festiwal. Lampiony rozświetlą noc, odpalone zostaną fajerwerki, życie będzie toczyć się dalej, a pośród ogólnej radości nikt nie dostrzeże tragedii pojedynczego człowieka.
Ash przystanął dopiero wtedy, kiedy jego stopy same odmówiły posłuszeństwa. Znajdował się na moście Nijubashi, nieopodal Cesarskich Ogrodów. Rzeka Sumida szumiała cichutko poniżej, światełka rozwieszone na drzewach wokół zamku Edo odbijały się na jej gładkiej powierzchni.
Tyle piękna. Aż żal podziwiać je w samotności. Ten prosty wniosek bolał jak cholera.
Gdyby tylko Aoi była tu teraz z nim. Najedliby się po same uszy manju i poszli tańczyć pod kwitnącymi drzewami. Zerwałby najpiękniejszy kwiat i wsunął go jej we włosy. Uśmiechnęłaby się do niego i wtedy…
Niewidzialna siła chwyciła Asha od tyłu i cisnęła nim o ziemię. Był tak zaskoczony, że nie docierała do niego powaga sytuacji, póki tuż przed nosem nie ujrzał ostrza japońskiego miecza.
– Nareszcie cię mam – powiedział zimno inspektor Gōro Fujita. – Dzięki tobie miałem co robić przez ostatnie kilka dni i zafundowałeś mi niezły spacer od domu swojego kompana. Koniec gierek. Nie masz dokąd uciekać i nikt cię przede mną nie ocali. A teraz – czubek katany zawisł o włos od gardła Asha – gadaj, gdzie jest Aoi Hirata?
Gdyby nie miał tak serdecznie dosyć wszystkiego, włącznie z życiem, Ash mógłby spróbować ucieczki, prawdopodobnie ze skutkiem śmiertelnym. Dość uciekania. Skoro już go złapano, równie dobrze mógł zrzucić z siebie ten ciężar.
– Aoi nie żyje. – Przyznanie tego na głos po raz pierwszy, głównie przed sobą samym, odczuł niczym kopniak w żołądek, ale jakby trochę mu ulżyło. – Ja jej nie zabiłem! – dodał szybko, widząc własny wyrok śmierci w oczach Fujity.
– Kłamca! Kilku sąsiadów zgłosiło kobiece krzyki dobiegające z twojego mieszkania! Na własne oczy widziałem bezbożne urządzenia, które tam trzymałeś, widziałem fotel, do którego była przywiązana, strzykawki z morfiną, którymi ją szprycowałeś, ty cholerny morderco!
– To był wypadek! Spadła ze schodów w trakcie kłótni, przysięgam!
Słowo za słowem, Ash opowiedział inspektorowi wszystko o nagłym najściu Aoi w jego warsztacie, kiedy on i Sanada przeszczepiali serce martwemu psu. Ujrzawszy ich, patroszących to biedne stworzenie, wpadła w szał. Ash wybiegł za nią, ale jego tłumaczenia tylko dolały oliwy do ognia. „Brzydzę się tobą!”, wykrzyczała mu w twarz. „Doniosę na was obu policji!”. Doszło do szarpaniny, Aoi straciła równowagę i zanim się obejrzał, nagle, tak po prostu, leżała martwa.
Fujita słuchał z gniewem i obrzydzeniem.
– Nie wierzę w ani jedno twoje słowo. Gdybyś naprawdę był niewinny, nie trzymałbyś tego w sekrecie. Co zrobiłeś z ciałem? Spaliłeś? Zakopałeś? Jej rodzina ma prawo wiedzieć!
– Nie ma żadnego ciała. – Ash ledwie poruszał ustami. – Przywróciliśmy ją do życia.
Inspektor zmarszczył brwi.
– Coś ty powiedział?
Tama trzymająca łzy Asha w środku w końcu pękła.
– Kochałem ją! Nie chciałem jej stracić, więc ja… ja…
Powrócił do warsztatu, trzymając zwłoki Aoi w ramionach i krzycząc do Sanady, żeby ją naprawił. Na początku Yuki miał swoje wątpliwości, ale w końcu zdrowy rozsądek przegrał z naukową ciekawością. Przy użyciu generatora, który Ash zbudował, poddali mózg Aoi oraz mechaniczne serce jednoczesnym elektrowstrząsom.
Twarz Fujity zbladła jak kreda.
– Nie ośmieliliście się!
Ośmielili. Osiągnąwszy swój cel, nie mieli pojęcia, że prawdziwy koszmar dopiero przed nimi.
Wkrótce po ożywieniu Aoi Ash wiedział, że coś jest z nią niezaprzeczalnie nie w porządku. Wszystkiego musiała się uczyć od nowa: jeść, mówić, nawet trzymać mocz. Co gorsza, towarzyszył jej bezustanny ból, więc tylko morfiną udawało się ją jako tako uspokoić.
Żaden z nich nie był pewien, co dokładnie poszło nie tak, dlaczego taka jest. Być może jej mózg zbyt długo pozostawał martwy. Niezależnie od przyczyn, Sanada nalegał, aby położyć kres jej cierpieniu. Ash odmówił. Nawet się o to pobili i Ash zakazał Sanadzie kiedykolwiek pokazywać mu się na oczy.
Bóg raczy wiedzieć, jak długo jeszcze oszukiwałby sam siebie, gdyby tak szybko nie skończyła mu się morfina. Aoi krzyczała w agonii jak potępieniec, oczy jej krwawiły. Niezdolny dłużej oglądać jej w tym stanie, Ash rozciął szwy w jej piersi i spróbował zatrzymać serce. Na próżno.
Mógł albo je wyrwać, albo zabić ją w inny sposób, ale nie umiał się na to zdobyć. Po raz pierwszy w życiu modlił się do wszystkich bogów Aoi o siłę, patrzył na nią, płaczącą krwawymi łzami, i płakał razem z nią, a jego drżąca dłoń stopniowo odnajdywała drogę do szczypców.
Zanim jednak zdołał porozcinać rurki i kable, Aoi – a właściwie ta rzecz – uwolniła się z pasów i go zaatakowała. Ash zdołał jakoś zamknąć ją w pokoju i stamtąd uciec.
Wydawać by się mogło, że od tych wydarzeń minęło całe życie, a nie raptem dwa dni. Nieważne, gdzie się ukrywał, Aoi podążała za nim jak pies tropiący. Widząc jej poskręcaną sylwetkę w deszczu ostatniej nocy, Ash zrozumiał, że to tylko kwestia czasu, zanim go dopadnie i zabije.
Niech przyjdzie. Po wszystkim, co za jego sprawą wycierpiała, gotów był zginąć z jej ręki, tak jak na to zasługiwał. Tylko w ten sposób mógł odpokutować za grzechy.
Rysy inspektora Fujity przypominały zimny marmur, kiedy odpowiadał:
– Niezłą historyjkę mi tu sprzedajesz, Igirisu, ale nie łudź się ani przez sekundę, że dam się na nią nabrać. To jasne, że z zimną krwią zabiłeś biedną dziewczynę, ponieważ potrzebowałeś królika doświadczalnego do swoich bezbożnych eksperymentów, i pozbyłeś się jej, gdy nie była ci już potrzebna. Zawiśniesz za swoje zbrodnie, już ja o to zadbam. Wstawaj! – Odsunąwszy na bok miecz, policjant chwycił Anglika za poły marynarki i siłą postawił na nogi. – Ashtonie Blackwell, aresztuję cię w imieniu cesarza. A teraz ruchy!
Ash wcale się nie poruszył. Tkwił w miejscu, gapiąc się na coś przerażonymi oczami. Fujita spojrzał w tym samym kierunku i dosłownie opadła mu szczęka.
W ich stronę zmierzała Aoi – albo raczej to, co z niej zostało. Jej bezwładne, dziwnie nieludzkie ruchy przywodziły na myśl popsuty automaton. A chociaż miała wyraźnie przetrącony kark, oczy dzikie i nabiegłe krwią od cierpienia, już nie krzyczała.
– Aaaaaash – zajęczała.
Gorące łzy popłynęły Ashowi po policzkach.
– Aoi.
– Yabai! – Inspektor Fujita wykonał gest odpędzający złe duchy.
Tyle że Aoi nie była zjawą. Była prawdziwa.
– Aaaaaash – powtórzyła słabo. – Boli. Boli.
To były jedyne słowa, jakich zdołał ją nauczyć. Pomimo jego szczerych wysiłków w celu nawiązania z nią kontaktu pozostała czymś pomiędzy zwierzęciem a popsutą lalką. Jak każda żywa istota doświadczała głodu i bólu, ale na tym kończyły się możliwości jej nieodwracalnie uszkodzonego mózgu. Człowieczeństwo, dusza, cała esencja Aoi, którą Ash kochał, przepadła na zawsze.
Teraz przywarła rękami do kołnierza kimona, tego samego, w którym wydała swoje ostatnie tchnienie, i rozwarła szeroko poły, odsłaniając korpus i mechaniczne serce bijące w szparze pomiędzy piersiami. Głębokie zadrapania znaczyły skórę wokół niego – dowód nieudanych prób zatrzymania go na własną rękę. Stworzenie o nawet szczątkowej świadomości spróbowałoby je raczej wyrwać, ale półrozumna lalka tego nie wiedziała. Ktoś musiał jej w tym pomóc.
– Aoi, przepraszam. Tak bardzo przepraszam.
W międzyczasie inspektor wziął się w garść.
– Wyłącz to. Słyszysz? Wyłącz serce!
– Nie mogę. – Ash potrząsnął głową. – Nikt nie może. Serce jest wiecznotrwałe.
Fujita spojrzał na trzymaną w dłoni katanę. Drżała. Niewiarygodne. Były samuraj i członek Shinsengumi[10], który osobiście niósł śmierć wrogom szogunatu, drży? Od czego, jeśli nie od strachu?
Żal, uświadomił sobie Ash. To żal.
– Aaaaaash, to boli!
Inspektor podjął decyzję. Poprawił chwyt i ruszył naprzód, jednak Ash zatrzymał go, mówiąc:
– Ja to wszystko zacząłem, więc moją odpowiedzialnością jest położyć temu kres. Proszę mi pozwolić.
W milczącej zgodzie Fujita wręczył mu swój ukochany miecz, chociaż można było odnieść wrażenie, że rozstaje się z własną ręką.
Właśnie wtedy dotarło do Asha, że niebo nad Tokio ściemniało i że noc spowiła ich miękko jak kocem. Na szczęście większość mieszkańców przebywała w ogrodach, oczekując fajerwerków, w bezpiecznej odległości od rozgrywającego się dramatu.
Ash unikał patrzenia Aoi w twarz. Zamiast tego skupił się na sercu. Ku jego zdziwieniu – było doskonałe. Dotąd nie miał okazji przyjrzeć się jego działaniu chłodnym, akademickim okiem. Każdy tryb pracował z niezawodną precyzją, krew krążyła w przezroczystych aortach, a niczym niezakłócony rytm byłby nieosiągalny dla prawdziwego serca…
– Na co czekasz? Zabij to, do cholery!
Słowa Fujity ściągnęły go na ziemię. Od dziewczyny dzieliła go obecnie odległość dwóch ramion. Jeden cios wystarczyłby, żeby odciąć jej głowę, ale to nie zatrzymałoby serca. Marna szansa, aby bezgłowe ciało Aoi dalej się poruszało, mimo to nie miał odwagi podjąć takiego ryzyka.
Muszę zniszczyć serce.
Ash uniósł miecz na wysokość piersi Aoi, pozwolił jej się do siebie zbliżyć, a kiedy wyciągnęła dłonie w kierunku jego gardła, wzrokiem prosząc ją o przebaczenie, zagłębił ostrą jak brzytwa klingę w plątaninie kabli i sztucznych arterii.
Aoi zajęczała, krew chlusnęła i zamoczyła przód kwiecistego materiału. Drugą rękę Ash zacisnął wokół serca, wyrwał je jednym ruchem i odrzucił na bok. Upadło z rezonującym brzękiem, małe części rozprysły się naokoło, ale nawet wtedy nie przestało bić.
Klnąc po japońsku, inspektor Fujita miażdżył urządzenie butem, raz za razem, póki nie została z niego tylko kupka złomu.
Aoi zachwiała się, wbiła Ashowi palce w ramiona, nogi ugięły się pod nią i upadła. Ash złapał ją i ukląkł, po raz ostatni trzymając ją w ramionach, i delikatnie ułożył ją na ziemi.
W tym samym momencie niebo ponad nimi eksplodowało feerią kolorów. Z każdego zakątka miasta słychać było śmiech i wiwaty.
Autentyczna ciekawość, z jaką Aoi, obecnie pozbawiona serca i wykrwawiająca się na śmierć, obserwowała sztuczne ognie, była jedyną ludzką reakcją, jaką Ash kiedykolwiek zaobserwował u niej od czasu zmartwychwstania. Z zachwytem dziecka po raz pierwszy doświadczającego magii w życiu sięgnęła w górę, jak gdyby chciała dotknąć tych cudownych iskierek.
– Fajerwerki – zapłakał Ash. – Hanabi. Oglądamy razem fajerwerki. Dokładnie tak, jak chciałaś, Aoi.
– Ha… na… bi… – Po ostatniej sylabie Aoi umilkła.
Trzymając jej dłoń, która opadła bezwładnie, i nareszcie mogąc opłakać swoją stratę, Ash całkowicie zignorował obecność Fujity, kiedy tamten podnosił i wkładał swoją katanę z powrotem do pochwy.
– Jeszcze nie. – Zareagował dopiero na próbę zamknięcia szklanych oczu Aoi. – Kochała fajerwerki. Niech sobie popatrzy do końca.
Cokolwiek chodziło policjantowi po głowie, pozostawił swoje myśli niewypowiedziane. Z wewnętrznej kieszeni munduru wyjął małą flaszkę i pociągnął solidny łyk. To była jedna z tych sytuacji, z którymi nie radził sobie na trzeźwo.
W ogłuszającej kanonadzie nikt nie usłyszał słabiutkiego skrzypienia pojedynczego trybiku, dochodzącego ze zniekształconej sterty częściowo wgniecionego w bruk metalu.
Z wnętrza Wiecznotrwałego Serca.
Tokio, 1886
Dalsza część dostępna w wersji pełnej
[1] Sakura – odmiana wiśni japońskiej oraz, potocznie, kwiaty kwitnącej wiśni.
[2]Okiya (jap.) – dom gejsz.
[3]Shōji (jap.) – w tradycyjnej japońskiej architekturze drzwi, okno albo parawan do dzielenia pokoi na mniejsze połowy.
[4]Gaijin (jap.) – pejoratywnie: cudzoziemiec, obcy.
[5]Okasan (jap.) – matka. Tu: „burdelmama”.
[6]Seppuku (jap.) – honorowe samobójstwo, polegające na rozcięciu brzucha mieczem lub sztyletem. Do XIX wieku było przywilejem samurajów, w późniejszych latach stało się formą protestu przeciwko polityce rządu.
[7]Yukata (jap.) – rodzaj kimona bez podszewki, latem noszona na zewnątrz, a przez cały rok w domu.
[8]Igirisu (jap.) – „Anglik” albo, w odniesieniu do miejsca, „Wielka Brytania”.
[9]Bishōnen (jap.)– „piękny chłopiec”; młody mężczyzna androgenicznej urody.
[10] Shinsengumi – elitarna jednostka policyjna, złożona z samurajów, w służbie szoguna. Jej celem było tłumienie ruchów przeciwko szogunatowi.
Nerwy ze stali
ISBN: 978-83-8373-768-3
© Anna Van Steenbergen i Wydawnictwo Novae Res 2025
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Novae Res.
REDAKCJA: Małgorzata Piotrowicz
KOREKTA: Anna Miotke
OKŁADKA: Krystian Żelazo
Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.
Grupa Zaczytani sp. z o.o.
ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia
tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]
http://novaeres.pl
Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.
Opracowanie ebooka Katarzyna Rek