Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
"Nie-Boska komedia" to dramat Zygmunta Krasińskiego wydany w 1835 w Paryżu. Krasiński, obok Adama Mickiewicza oraz Juliusza Słowackiego, uważany jest za wieszcza, jednego z największych poetów polskiego romantyzmu. Tytuł jest nawiązaniem do dzieła "Boska komedia" Dantego. Utwór ten doczekał się wielu inscenizacji teatralnych.
Dramat podzielony jest na dwie części — część rodzinną oraz społeczną. Głównemu bohaterowi, Henrykowi (Mąż), objawia się zjawa-Dziewica. Postanawia on opuścić swoją żonę oraz nowo narodzonego syna. Uświadamia sobie, że nie chce takiego życia, ponieważ porzucił swoje dotychczasowe marzenia. W drugiej części utworu Henryk, staje na czele arystokracji, która walczy przeciwko rewolucjonistom. Po rozmowie dowódców dwóch obozów zaczynają się przygotowania do bitwy…
Ebook "Nie-Boska komedia" zawiera przypisy opracowane specjalnie dla uczennic i uczniów szkoły ponadpodstawowej.
Książkę polecają Wolne Lektury — najpopularniejsza biblioteka on-line.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 150
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, jest dostępna on-line na stronie wolnelektury.pl.
Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Nowoczesna Polska.
ISBN 978-83-288-3405-7
„Do błędów, nagromadzonych przez przodków, dodali to, czego nie znali ich przodkowie — wahanie się i bojaźń; — i stało się zatem, — że zniknęli z powierzchni ziemi i wielkie milczenie jest po nich1”.
Poświęcone Marii3
Gwiazdy wokoło twojej głowy — pod twoimi nogi fale morza — na falach morza tęcza przed tobą pędzi i rozdziela mgły — co ujrzysz, jest twoim — brzegi, miasta i ludzie tobie się przynależą — niebo jest twoim — chwale twojej niby nic nie zrówna. —
*
Ty grasz cudzym uszom niepojęte rozkosze. — Splatasz serca i rozwiązujesz gdyby5 wianek, igraszkę palców twoich — łzy wyciskasz — suszysz je uśmiechem i na nowo uśmiech strącasz z ust na chwilę — na chwil kilka — czasem na wieki. — Ale sam co czujesz? — ale sam co tworzysz? — co myślisz? — Przez ciebie płynie strumień piękności, ale ty nie jesteś pięknością. — Biada ci — biada! — Dziecię, co płacze na łonie mamki — kwiat polny, co nie wie o woniach swoich, więcej ma zasługi przed Panem od ciebie. —
*
Skądżeś powstał, marny cieniu, który znać o świetle dajesz, a światła nie znasz, nie widziałeś, nie obaczysz? Kto cię stworzył w gniewie lub w ironii? — Kto ci dał życie nikczemne, tak zwodnicze, że potrafisz udać Anioła chwilą, nim zagrząźniesz w błoto, nim jak płaz pójdziesz czołgać i zadusić się mułem? — Tobie i niewieście jeden jest początek6 —
*
Ale i ty cierpisz, choć twoja boleść nic nie utworzy, na nic się nie zda. — Ostatniego nędzarza jęk policzon7 między tony harf niebieskich. — Twoje rozpacze i westchnienia opadają na dół i Szatan je zbiera, dodaje w radości do swoich kłamstw i złudzeń — a Pan je kiedyś zaprzeczy, jako one zaprzeczyły Pana. —
*
Nie przeto wyrzekam na ciebie, Poezjo, matko Piękności i Zbawienia. — Ten tylko nieszczęśliwy8, kto na światach poczętych, na światach, mających zginąć, musi wspominać lub przeczuwać ciebie — bo jedno tych gubisz, którzy się poświęcili tobie, którzy się stali żywymi głosami twej chwały. —
*
Błogosławiony ten, w którym zamieszkałaś, jak Bóg zamieszkał w świecie, niewidziany, niesłyszany, w każdej części jego okazały, wielki, Pan, przed którym się uniżają stworzenia i mówią: „On jest tutaj”. — Taki cię będzie nosił gdyby gwiazdę na czole swoim9, a nie oddzieli się od twej miłości przepaścią słowa. — On będzie kochał ludzi i wystąpi mężem pośród braci swoich. — A kto cię nie dochowa, kto zdradzi za wcześnie i wyda na marną rozkosz ludziom, temu sypniesz kilka kwiatów na głowę i odwrócisz się, a on zwiędłymi się bawi i grobowy wieniec splata sobie przez całe życie. — Temu i niewieście jeden jest początek.
Pokój ludziom dobrej woli — błogosławiony pośród stworzeń, kto ma serce11 — on jeszcze zbawion być może. — Żono dobra i skromna, zjaw się dla niego — i dziecię niechaj się urodzi w domu waszym. —
W drogę, w drogę, widma, lećcie ku niemu! — Ty naprzód, ty na czele, cieniu nałożnicy, umarłej wczoraj, odświeżony w mgle i ubrany w kwiaty, dziewico, kochanko poety, naprzód. —
W drogę i ty, sławo, stary orle wypchany w piekle, zdjęty z palu, kędy cię strzelec zawiesił w jesieni — leć i roztocz skrzydła, wielkie, białe od słońca, nad głową poety. — Z naszych sklepów wynidź, spróchniały obrazie Edenu12, dzieło Belzebuba13 — dziury zalepiem i rozwiedziemy pokostem — a potem, płótno czarodziejskie, zwiń się w chmurę i leć do poety — wnet się rozwiąż naokoło niego, opasz go skałami i wodami, na przemian nocą i dniem. — Matko naturo, otocz poetę!
Jeśli dotrzymasz przysięgi na wieki, będziesz bratem moim w obliczu Ojca niebieskiego.
Pamiętajcie na to. —
Zstąpiłem do ziemskich ślubów15, bom znalazł tę, o której marzyłem — przeklęstwo16 mojej głowie, jeśli ją kiedy kochać przestanę. —
*
Jakżeś mi piękna17 w osłabieniu swoim — w nieładzie kwiaty i perły na włosach twoich — płoniesz ze wstydu i znużenia — o, wiecznie, wiecznie będziesz pieśnią moją. —
Będę wierną żoną tobie, jako matka mówiła, jako serce mówi. — Ale tyle ludzi jest tutaj — tak gorąco i huczno. —
Idź z raz jeszcze w taniec, a ja tu stać będę i patrzeć na cię, jakem nieraz w myśli patrzał na sunących aniołów. —
Pójdę, jeśli chcesz, ale już sił prawie nie mam. —
Proszę cię, moje kochanie. —
*
Niedawnom jeszcze biegała po ziemi w taką samą porę — teraz gnają mnie czarty i każą świętą udawać. —
Kwiaty, odrywajcie się i lećcie do moich włosów. —
Świeżość i wdzięki umarłych dziewic, rozlane w powietrzu, płynące nad mogiłami, lećcie do jagód moich. —
Tu czarnowłosa się rozsypuje — cienie jej puklów, zawiśnijcie mi nad czołem. — Pod tym kamieniem zgasłych dwoje ócz błękitnych — do mnie, do mnie ogień, co tlał w nich! — Za tymi kraty sto gromnic się pali — księżnę dziś pochowano — suknio atłasowa, biała jak mleko,oderwij się od niej! — Przez kraty leci suknia do mnie, trzepocząc się jak ptak — a dalej, a dalej. —
*
Skądże przybywasz, nie widziana, nie słyszana od dawna — jak woda płynie, tak płyną twoje stopy, dwie fale białe — pokój świątobliwy na skroniach twoich — wszystko, com marzył i kochał, zeszło się w tobie.
Gdzież jestem! — ha, przy żonie — to moja żona. —
Sądziłem, że to ty jesteś marzeniem moim, a otóż po długiej przerwie wróciło ono i różnym jest od ciebie. — Ty dobra i miła, ale tamta... Boże — co widzę — na jawie —
Zdradziłeś mnie.
Przeklęta niech będzie chwila, w której pojąłem kobietę, w której opuściłem kochankę lat młodych, myśl myśli moich, duszę duszy mojej...
Co się stało — czy już dzień — czy powóz zaszedł? — Wszak mamy jechać dzisiaj po różne sprawunki. —
Noc głucha — śpij — śpij głęboko. —
Możeś zasłabł nagle, mój drogi? Wstanę i dam ci eteru18
Zaśnij. —
Powiedz mi, drogi, co masz19, bo głos twój niezwyczajny i gorączką nabiegły ci jagody20. —
Świeżego powietrza mi trzeba. — Zostań się — przez Boga, nie chodź za mną — nie wstawaj, powiadam ci raz jeszcze. —
*
Od dnia ślubu mojego spałem snem odrętwiałym, snem żarłoków, snem fabrykanta Niemca22 przy żonie Niemce — świat cały jakoś zasnął wokoło mnie na podobieństwo moje — jeździłem po krewnych, po doktorach, po sklepach, a że dziecię ma się mi narodzić, myślałem o mamce. —
Do mnie, państwa moje dawne, zaludnione, żyjące, garnące się pod myśl moją — słuchające natchnień moich — niegdyś odgłos nocnego dzwonu był hasłem waszym. —
Boże, czyś Ty sam uświęcił związek dwóch ciał? czyś Ty sam wyrzekł, że nic ich rozerwać nie zdoła, choć dusze się odepchną od siebie, pójdą każda w swoją stronę i ciała, gdyby dwa trupy, zostawią przy sobie? —
Znowu jesteś przy mnie — o moja — o moja, zabierz mnie z sobą. — Jeśliś złudzeniem, jeślim cię wymyślił, a tyś się utworzyła ze mnie i teraz objawiasz się mnie, niechże i ja będę marą, stanę się mgłą i dymem, by zjednoczyć się z tobą. —
Pójdzieszli za mną, w którykolwiek dzień przylecę po ciebie? —
O każdej chwili twoim jestem. —
Pamiętaj. —
Zostań się — nie rozpraszaj się jako sen. — Jeśliś pięknością nad pięknościami, pomysłem nad wszystkimi myśli, czegóż nie trwasz dłużej od jednego życzenia, od jednej myśli? —
Mój drogi, chłód nocy spadnie ci na piersi; wracaj, mój najlepszy, bo mi tęskno samej w tym czarnym, dużym pokoju. —
Dobrze — zaraz. —
Znikł duch, ale obiecał, że powróci, a wtedy żegnaj mi, ogródku i domku, i ty, stworzona dla ogródka i domku, ale nie dla mnie.
Zmiłuj się — coraz chłodniej nad rankiem. —
A dziecię moje — o Boże!
*
Byłam u Ojca Beniamina, obiecał mi się na pojutrze. —
Dziękuję ci.
Posłałam do cukiernika, żeby kilka tort23 przysposobił, boś podobno dużo gości sprosił24 na chrzciny — wiesz — takie czokoladowe25, z cyfrą Jerzego Stanisława26. —
Dziękuję ci.
Bogu dzięki, że już raz się odbędzie ten obrządek — że Orcio nasz zupełnie chrześcijaninem się stanie — bo choć już chrzczony z wody27, zdawało mi się zawsze, że mu nie dostaje czegoś28. —
Śpij, moje dziecię — czy już się tobie coś śni, że zrzuciłeś kołderkę — ot, tak — teraz leż tak. — Orcio mi dzisiaj niespokojny — mój maleńki — mój śliczny, śpij. —
Parno — duszno — burza się gotuje — rychłoż tam ozwie się piorun, a tu pęknie serce moje? —
Dzisiaj, wczoraj ach! mój ty Boże, i przez cały tydzień, i już od trzech tygodni, od miesiąca słowa nie rzekłeś do mnie — i wszyscy, których widzę, mówią mi, że źle wyglądam. —
Nadeszła godzina nic jej nie odwlecze.—
Zdaje mi się owszem, że dobrze wyglądasz.
Tobie wszystko jedno, bo już nie patrzysz na mnie, odwracasz się, kiedy wchodzę, i zakrywasz oczy, kiedy siedzę blisko. — Wczoraj byłam u spowiedzi i przypominałam sobie wszystkie grzechy — a nie mogłam nic znaleźć takiego, co by cię obrazić mogło. —
Nie obraziłaś mnie.
Mój Boże — mój Boże!
Czuję, że powinienem cię kochać. —
Dobiłeś mnie tym jednym: „powinienem”. — Ach! lepiej wstań i powiedz — „nie kocham” — przynajmniej już będę wiedziała wszystko — wszystko. —
Jego nie opuszczaj, a ja się na gniew twój poświęcę — dziecko moje kochaj — dziecko moje, Henryku. —
Nie zważaj na to, com powiedział — napadają mnie często złe chwile — nudy29. —
O jedno słowo cię proszę — o jedną obietnicę tylko — powiedz, że go zawsze kochać będziesz. —
I ciebie, i jego — wierzaj mi.
Co to znaczy?
O mój luby, przynoszę ci błogosławieństwo i rozkosz — chodź za mną. —
O mój luby, odrzuć ziemskie łańcuchy, które cię pętają. — Ja ze świata świeżego, bez końca, bez nocy. — Jam twoja. —
Najświętsza Panno, ratuj mnie! — to widmo blade, jak umarły — oczy zgasłe i głos jak skrzypienie woza, na którym trup leży. —
Twe czoło jasne, twój włos kwieciem przetykany, o luba. —
Całun w szmatach opada jej z ramion. —
Światło leje się naokoło ciebie — głos twój raz jeszcze — niechaj zaginę potem. —
Ta, która cię wstrzymuje, jest złudzeniem. — Jej życie znikome — jej miłość jako liść, co ginie wśród tysiąca zeschłych — ale ja nie przeminę. —
Henryku, Henryku, zasłoń mnie, nie daj mnie — czuję siarkę i zaduch grobowy31. —
Kobieto z gliny i błota, nie zazdrość, nie potwarzaj32 — nie bluźń — patrz — to myśl pierwsza Boga o tobie, ale tyś poszła za radą węża i stałaś się, czym jesteś33. —
Nie puszczę cię. —
O luba! rzucam dom i idę za tobą. —
Henryku — Henryku —
*
Dziwna rzecz, gdzie Hrabia się podział. —
Zabałamucił się gdzieś lub pisze. —
A Pani blada, niewyspana, słowa do nikogo nie przemówiła.
Chrzest dzisiejszy przypomina mi bale, na które zaprosiwszy gospodarz, zgra się wilią34 w karty, a potem gości przyjmuje z grzecznością rozpaczy. —
Opuściłem śliczną księżniczkę — przyszedłem — sądziłem, że będzie sute śniadanie, a zamiast tego, jako Pismo mówi, płacz i zgrzytanie zębów. —
Jerzy Stanisławie, przyjmujesz olej święty?
Przyjmuję. —
Patrzcie, wstała i stąpa, jak gdyby we śnie. —
Roztoczyła ręce przed się i chwiejąc się idzie ku synowi. —
Co mówicie! — Podajmy jej ramię, bo zemdleje. —
Jerzy Stanisławie, wyrzekasz się Szatana i pychy jego?
Wyrzekam się. —
Cyt — słuchajcie. —
Gdzie ojciec twój, Orcio? —
Proszę nie przerywać. —
Błogosławię cię, Orciu, błogosławię, dziecię moje. — Bądź poetą35, aby cię ojciec kochał, nie odrzucił kiedyś. —
Ale pozwólże, moja Marysiu. —
Ty ojcu zasłużysz się i przypodobasz — a wtedy on twojej matce przebaczy. —
Bój się Pani Hrabina Boga. —
Przeklinam cię, jeśli nie będziesz poetą. —
Coś nadzwyczajnego zaszło w tym domu, wychodźmy, wychodźmy! —
Jerzy Stanisławie, dopiero coś został chrześcijaninem i wszedł do towarzystwa ludzkiego36, a później zostaniesz obywatelem, a za staraniem rodziców i łaską Bożą znakomitym urzędnikiem — pamiętaj, że Ojczyznę kochać trzeba i że nawet za Ojczyznę zginąć jest pięknie...
*
Tegom żądał, o to przez długie modliłem się lata i nareszciem już bliski mojego celu — świat ludzi zostawiłem z tyłu — niechaj sobie tam każda mrówka bieży i bawi się dźbłem37 swoim, a kiedy go opuści, niech skacze ze złości lub umiera z żalu. —
Tędy — tędy. —
*
Gdzie mi się podziała — nagle rozpłynęły się wonie poranku, pogoda się zaćmiła — stoję na tym szczycie, otchłań pode mną i wiatry huczą przeraźliwie. —
Do mnie, mój luby.
Jakże już daleko, a ja przesadzić nie zdołam przepaści. —
Gdzie skrzydła twoje? —
Zły duchu, co się natrząsasz ze mnie, gardzę tobą. —
U wiszaru38 góry twoja wielka dusza, nieśmiertelna, co jednym rzutem niebo przelecieć miała, ot kona! — i nieboga twoich stóp się prosi, by nie szły dalej — wielka dusza — serce wielkie. —
Pokażcie mi się, weźcie postać, którą bym mógł zgiąć i obalić. — Jeśli się was ulęknę, bodajbym Jej nie otrzymał nigdy. —
Uwiąż się dłoni mojej i wzleć. —
Cóż się dzieje z tobą — kwiaty odrywają się od skroni twoich i padają na ziemię, a jak tylko się jej dotkną, ślizgają jak jaszczurki, czołgają jak żmije. —
Mój luby! —
Przez Boga, suknię wiatr zdarł ci z ramion i rozdarł w szmaty. —
Czemu się ociągasz? —
Deszcz kapie z włosów — kości nagie wyzierają z łona. —
Obiecałeś — przysiągłeś —
Błyskawica zrzenice39 jej wyżarła40. —
Stara, wracaj do piekła — uwiodłaś serce wielkie i dumne, podziw ludzi i siebie samego. — Serce wielkie, idź za lubą twoją41. —
Boże, czy Ty mnie za to potępisz, żem uwierzył, iż Twoja piękność przenosi o całe niebo piękność tej ziemi — za to, żem ścigał za nią i męczył się dla niej, ażem stał się igrzyskiem szatanów!
Słuchajcie, bracia — słuchajcie! —
Dobija ostatnia godzina. — Burza kręci się czarnymi wiry — morze dobywa się na skały i ciągnie ku mnie — niewidoma siła pcha mnie coraz dalej — coraz bliżej —z tyłu tłum ludzi wsiadł mi na barki i prze ku otchłani. —
Radujcie się, bracia — radujcie! —
Na próżno walczyć — rozkosz otchłani mnie porywa42 — zawrót w duszy mojej — Boże — wróg Twój zwycięża! —
Pokój wam, bałwany, uciszcie się. —
W tej chwili43 na głowę dziecięcia twego zlewa się woda święta. —
Wracaj do domu i nie grzesz więcej. —
Wracaj do domu i kochaj dziecię twoje. —
*
Gdzie Pani?
Pani słaba. —
Byłem w jej pokoju — pusty. —
Jasny Panie, bo JW. Pani tu nie ma.
A gdzie?
Odwieźli ją wczoraj...
Gdzie?
Do domu wariatów.
Słuchaj, Mario, może ty udajesz, skryłaś się gdzie, żeby mnie ukarać? Ozwij się, proszę cię — Mario — Marysiu —
Nie — nikt nie odpowiada. — Janie — Katarzyno! — Ten dom cały ogłuchł — oniemiał. —
Tę, której przysiągłem na wierność i szczęście, sam strąciłem do rzędu potępionych już na tym świecie. — Wszystko, czegom się dotknął, zniszczyłem i siebie samego zniszczę w końcu. — Czyż na to piekło mnie wypuściło, bym trochę dłużej był jego żywym obrazem na ziemi?
Na jakiejże poduszce ona dziś głowę położy? — Jakież dźwięki otoczą ją w nocy? — Skowyczenia i śpiewy obłąkanych. Widzę ją — czoło, na którym zawsze myśl spokojna, witająca — uprzejma — przezierała — pochylone trzyma — a myśl dobrą swoją posłała w nieznane obszary, może za mną, i błąka się biedna, i płacze. —
Dramat układasz44. —
Ha! — mój Szatan się odzywa —
Tatara mi osiodłać — płaszcz mój i pistolety! —
*
— Może Pan krewny Hrabiny. —
Jestem przyjacielem jej męża, on mnie tu przysłał. —
Proszę Pana — wiele sobie z niej obiecywać nie sposób — mój mąż wyjechał, byłby to lepiej wyłuszczył — przywieźli ją zawczoraj — była w konwulsjach. — Jakie gorąco. —
Mamy dużo chorych — żadnego jednak tak niebezpiecznie, jak ona. — Imainuj45 sobie Pan, ten instytut kosztuje nas ze dwakroć sto tysięcy. — Patrz Pan, jaki widok na góry — ale Pan, widzę, niecierpliwy — więc to nieprawda, że jakóbiny46jej męża porwali w nocy? — Proszę Pana. —
*