Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
“Nie-Boska Komedia” Zygmunta Krasińskiego to trzeci wielki dramat romantyczny, obok “Kordiana” Juliusza Słowackiego i “Dziadów” Adama Mickiewicza. Dostępny bezpłatnie w Legimi w formie ebooka w formacie epub i mobi.
Okres polistopadowy w zaowocował w polskiej literaturze niezwykłą reakcją poetów. Zygmunt Krasiński swoim dramatem zajął miejsce w panteonie polskiej literatury romantycznej.
Krasiński już w tytule nawiązuje bezpośrednio do “Boskiej komedii” Dantego. Podzielił swój dramat na cztery akty, z czego dwa pierwsze opisują sytuację rodzinną Hrabiego Henryka jako Męża. Krasiński podejmuje temat zmagania się z poezją. Henryk próbuje pogodzić życie rodzinne z oddaniem poezji. Mąż jest rozdarty między sztuką a swoją rodziną, żoną Marią i synem Orciem. Sytuacja prowadzi do tragicznego finału.
W “Nie-Boskiej komedii” Krasiński zawarł także swoje głębokie przemyślenia dotyczące historii. Akt trzeci i czwarty opisuje wędrówkę Hrabiego Henryka po obozie rewolucjonistów. Krasiński głęboko przekonany o wyższości arystokracji nad innymi warstwami społecznymi stanowczo potępia działania rewolucyjne.
Kontrowersyjny dramat Krasińskiego stanowi intrygujący głos w dyskusji po powstaniu listopadowym. Jest to oryginalna koncepcja dziejów, młodego wówczas poety. Wciąż możemy odczytać z niej wiele na temat ówczesnych poglądów.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 146
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
„Do błędów, nagromadzonych przez przodków, dodali to, czego nie znali ich przodkowie – wahanie się i bojaźń; – i stało się zatem, – że zniknęli z powierzchni ziemi i wielkie milczenie jest po nich[1]”.
Poświęcone Marii[3]
Gwiazdy wokoło twojej głowy – pod twoimi nogi fale morza – na falach morza tęcza przed tobą pędzi i rozdziela mgły – co ujrzysz, jest twoim – brzegi, miasta i ludzie tobie się przynależą – niebo jest twoim – chwale twojej niby nic nie zrówna. -
*
Ty grasz cudzym uszom niepojęte rozkosze. – Splatasz serca i rozwiązujesz gdyby[5] wianek, igraszkę palców twoich – łzy wyciskasz – suszysz je uśmiechem i na nowo uśmiech strącasz z ust na chwilę – na chwil kilka – czasem na wieki. – Ale sam co czujesz? – ale sam co tworzysz? – co myślisz? – Przez ciebie płynie strumień piękności, ale ty nie jesteś pięknością. – Biada ci – biada! – Dziecię, co płacze na łonie mamki – kwiat polny, co nie wie o woniach swoich, więcej ma zasługi przed Panem od ciebie. -
*
Skądżeś powstał, marny cieniu, który znać o świetle dajesz, a światła nie znasz, nie widziałeś, nie obaczysz? Kto cię stworzył w gniewie lub w ironii? – Kto ci dał życie nikczemne, tak zwodnicze, że potrafisz udać Anioła chwilą, nim zagrząźniesz w błoto, nim jak płaz pójdziesz czołgać i zadusić się mułem? – Tobie i niewieście jeden jest początek[6] -
*
Ale i ty cierpisz, choć twoja boleść nic nie utworzy, na nic się nie zda. – Ostatniego nędzarza jęk policzon[7] między tony harf niebieskich. – Twoje rozpacze i westchnienia opadają na dół i Szatan je zbiera, dodaje w radości do swoich kłamstw i złudzeń – a Pan je kiedyś zaprzeczy, jako one zaprzeczyły Pana. -
*
Nie przeto wyrzekam na ciebie, Poezjo, matko Piękności i Zbawienia. – Ten tylko nieszczęśliwy[8], kto na światach poczętych, na światach, mających zginąć, musi wspominać lub przeczuwać ciebie – bo jedno tych gubisz, którzy się poświęcili tobie, którzy się stali żywymi głosami twej chwały. -
*
Błogosławiony ten, w którym zamieszkałaś, jak Bóg zamieszkał w świecie, niewidziany, niesłyszany, w każdej części jego okazały, wielki, Pan, przed którym się uniżają stworzenia i mówią: „On jest tutaj”. – Taki cię będzie nosił gdyby gwiazdę na czole swoim[9], a nie oddzieli się od twej miłości przepaścią słowa. – On będzie kochał ludzi i wystąpi mężem pośród braci swoich. – A kto cię nie dochowa, kto zdradzi za wcześnie i wyda na marną rozkosz ludziom, temu sypniesz kilka kwiatów na głowę i odwrócisz się, a on zwiędłymi się bawi i grobowy wieniec splata sobie przez całe życie. – Temu i niewieście jeden jest początek.
Pokój ludziom dobrej woli – błogosławiony pośród stworzeń, kto ma serce[11] – on jeszcze zbawion być może. – Żono dobra i skromna, zjaw się dla niego – i dziecię niechaj się urodzi w domu waszym. -
W drogę, w drogę, widma, lećcie ku niemu! – Ty naprzód, ty na czele, cieniu nałożnicy, umarłej wczoraj, odświeżony w mgle i ubrany w kwiaty, dziewico, kochanko poety, naprzód. -
W drogę i ty, sławo, stary orle wypchany w piekle, zdjęty z palu, kędy cię strzelec zawiesił w jesieni – leć i roztocz skrzydła, wielkie, białe od słońca, nad głową poety. – Z naszych sklepów wynidź, spróchniały obrazie Edenu[12], dzieło Belzebuba[13] – dziury zalepiem i rozwiedziemy pokostem – a potem, płótno czarodziejskie, zwiń się w chmurę i leć do poety – wnet się rozwiąż naokoło niego, opasz go skałami i wodami, na przemian nocą i dniem. – Matko naturo, otocz poetę!
Jeśli dotrzymasz przysięgi na wieki, będziesz bratem moim w obliczu Ojca niebieskiego.
Pamiętajcie na to. -
Zstąpiłem do ziemskich ślubów[15], bom znalazł tę, o której marzyłem – przeklęstwo[16] mojej głowie, jeśli ją kiedy kochać przestanę. -
*
Jakżeś mi piękna[17] w osłabieniu swoim – w nieładzie kwiaty i perły na włosach twoich – płoniesz ze wstydu i znużenia – o, wiecznie, wiecznie będziesz pieśnią moją. -
Będę wierną żoną tobie, jako matka mówiła, jako serce mówi. – Ale tyle ludzi jest tutaj – tak gorąco i huczno. -
Idź z raz jeszcze w taniec, a ja tu stać będę i patrzeć na cię, jakem nieraz w myśli patrzał na sunących aniołów. -
Pójdę, jeśli chcesz, ale już sił prawie nie mam. -
Proszę cię, moje kochanie. -
*
Niedawnom jeszcze biegała po ziemi w taką samą porę – teraz gnają mnie czarty i każą świętą udawać. -
Kwiaty, odrywajcie się i lećcie do moich włosów. -
Świeżość i wdzięki umarłych dziewic, rozlane w powietrzu, płynące nad mogiłami, lećcie do jagód moich. -
Tu czarnowłosa się rozsypuje – cienie jej puklów, zawiśnijcie mi nad czołem. – Pod tym kamieniem zgasłych dwoje ócz błękitnych – do mnie, do mnie ogień, co tlał w nich! – Za tymi kraty sto gromnic się pali – księżnę dziś pochowano – suknio atłasowa, biała jak mleko,oderwij się od niej! – Przez kraty leci suknia do mnie, trzepocząc się jak ptak – a dalej, a dalej. -
*
Skądże przybywasz, nie widziana, nie słyszana od dawna – jak woda płynie, tak płyną twoje stopy, dwie fale białe – pokój świątobliwy na skroniach twoich – wszystko, com marzył i kochał, zeszło się w tobie.
Gdzież jestem! – ha, przy żonie – to moja żona. -
Sądziłem, że to ty jesteś marzeniem moim, a otóż po długiej przerwie wróciło ono i różnym jest od ciebie. – Ty dobra i miła, ale tamta… Boże – co widzę – na jawie -
Zdradziłeś mnie.
Przeklęta niech będzie chwila, w której pojąłem kobietę, w której opuściłem kochankę lat młodych, myśl myśli moich, duszę duszy mojej…
Co się stało – czy już dzień – czy powóz zaszedł? – Wszak mamy jechać dzisiaj po różne sprawunki. -
Noc głucha – śpij – śpij głęboko. -
Możeś zasłabł nagle, mój drogi? Wstanę i dam ci eteru[18]
Zaśnij. -
Powiedz mi, drogi, co masz[19], bo głos twój niezwyczajny i gorączką nabiegły ci jagody[20]. -
Świeżego powietrza mi trzeba. – Zostań się – przez Boga, nie chodź za mną – nie wstawaj, powiadam ci raz jeszcze. -
*
Od dnia ślubu mojego spałem snem odrętwiałym, snem żarłoków, snem fabrykanta Niemca[22] przy żonie Niemce – świat cały jakoś zasnął wokoło mnie na podobieństwo moje – jeździłem po krewnych, po doktorach, po sklepach, a że dziecię ma się mi narodzić, myślałem o mamce. -
Do mnie, państwa moje dawne, zaludnione, żyjące, garnące się pod myśl moją – słuchające natchnień moich – niegdyś odgłos nocnego dzwonu był hasłem waszym. -
Boże, czyś Ty sam uświęcił związek dwóch ciał? czyś Ty sam wyrzekł, że nic ich rozerwać nie zdoła, choć dusze się odepchną od siebie, pójdą każda w swoją stronę i ciała, gdyby dwa trupy, zostawią przy sobie? -
Znowu jesteś przy mnie – o moja – o moja, zabierz mnie z sobą. – Jeśliś złudzeniem, jeślim cię wymyślił, a tyś się utworzyła ze mnie i teraz objawiasz się mnie, niechże i ja będę marą, stanę się mgłą i dymem, by zjednoczyć się z tobą. -
Pójdzieszli za mną, w którykolwiek dzień przylecę po ciebie? -
O każdej chwili twoim jestem. -
Pamiętaj. -
Zostań się – nie rozpraszaj się jako sen. – Jeśliś pięknością nad pięknościami, pomysłem nad wszystkimi myśli, czegóż nie trwasz dłużej od jednego życzenia, od jednej myśli? -
Mój drogi, chłód nocy spadnie ci na piersi; wracaj, mój najlepszy, bo mi tęskno samej w tym czarnym, dużym pokoju. -
Dobrze – zaraz. -
Znikł duch, ale obiecał, że powróci, a wtedy żegnaj mi, ogródku i domku, i ty, stworzona dla ogródka i domku, ale nie dla mnie.
Zmiłuj się – coraz chłodniej nad rankiem. -
A dziecię moje – o Boże!
*
Byłam u Ojca Beniamina, obiecał mi się na pojutrze. -
Dziękuję ci.
Posłałam do cukiernika, żeby kilka tort[23] przysposobił, boś podobno dużo gości sprosił[24] na chrzciny – wiesz – takie czokoladowe[25], z cyfrą Jerzego Stanisława[26]. -
Dziękuję ci.
Bogu dzięki, że już raz się odbędzie ten obrządek – że Orcio nasz zupełnie chrześcijaninem się stanie – bo choć już chrzczony z wody[27], zdawało mi się zawsze, że mu nie dostaje czegoś[28]. -
Śpij, moje dziecię – czy już się tobie coś śni, że zrzuciłeś kołderkę – ot, tak – teraz leż tak. – Orcio mi dzisiaj niespokojny – mój maleńki – mój śliczny, śpij. -
Parno – duszno – burza się gotuje – rychłoż tam ozwie się piorun, a tu pęknie serce moje? -
Dzisiaj, wczoraj ach! mój ty Boże, i przez cały tydzień, i już od trzech tygodni, od miesiąca słowa nie rzekłeś do mnie – i wszyscy, których widzę, mówią mi, że źle wyglądam. -
Nadeszła godzina nic jej nie odwlecze.-
Zdaje mi się owszem, że dobrze wyglądasz.
Tobie wszystko jedno, bo już nie patrzysz na mnie, odwracasz się, kiedy wchodzę, i zakrywasz oczy, kiedy siedzę blisko. – Wczoraj byłam u spowiedzi i przypominałam sobie wszystkie grzechy – a nie mogłam nic znaleźć takiego, co by cię obrazić mogło. -
Nie obraziłaś mnie.
Mój Boże – mój Boże!
Czuję, że powinienem cię kochać. -
Dobiłeś mnie tym jednym: „powinienem”. – Ach! lepiej wstań i powiedz – „nie kocham” – przynajmniej już będę wiedziała wszystko – wszystko. -
Jego nie opuszczaj, a ja się na gniew twój poświęcę – dziecko moje kochaj – dziecko moje, Henryku. -
Nie zważaj na to, com powiedział – napadają mnie często złe chwile – nudy[29]. -
O jedno słowo cię proszę – o jedną obietnicę tylko – powiedz, że go zawsze kochać będziesz. -
I ciebie, i jego – wierzaj mi.
Co to znaczy?
O mój luby, przynoszę ci błogosławieństwo i rozkosz – chodź za mną. -
O mój luby, odrzuć ziemskie łańcuchy, które cię pętają. – Ja ze świata świeżego, bez końca, bez nocy. – Jam twoja. -
Najświętsza Panno, ratuj mnie! – to widmo blade, jak umarły – oczy zgasłe i głos jak skrzypienie woza, na którym trup leży. -
Twe czoło jasne, twój włos kwieciem przetykany, o luba. -
Całun w szmatach opada jej z ramion. -
Światło leje się naokoło ciebie – głos twój raz jeszcze – niechaj zaginę potem. -
Ta, która cię wstrzymuje, jest złudzeniem. – Jej życie znikome – jej miłość jako liść, co ginie wśród tysiąca zeschłych – ale ja nie przeminę. -
Henryku, Henryku, zasłoń mnie, nie daj mnie – czuję siarkę i zaduch grobowy[31]. -
Kobieto z gliny i błota, nie zazdrość, nie potwarzaj[32] – nie bluźń – patrz – to myśl pierwsza Boga o tobie, ale tyś poszła za radą węża i stałaś się, czym jesteś[33]. -
Nie puszczę cię. -
O luba! rzucam dom i idę za tobą. -
Henryku – Henryku -
*
Dziwna rzecz, gdzie Hrabia się podział. -
Zabałamucił się gdzieś lub pisze. -
A Pani blada, niewyspana, słowa do nikogo nie przemówiła.
Chrzest dzisiejszy przypomina mi bale, na które zaprosiwszy gospodarz, zgra się wilią[34] w karty, a potem gości przyjmuje z grzecznością rozpaczy. -
Opuściłem śliczną księżniczkę – przyszedłem – sądziłem, że będzie sute śniadanie, a zamiast tego, jako Pismo mówi, płacz i zgrzytanie zębów. -
Jerzy Stanisławie, przyjmujesz olej święty?
Przyjmuję. -
Patrzcie, wstała i stąpa, jak gdyby we śnie. -
Roztoczyła ręce przed się i chwiejąc się idzie ku synowi. -
Co mówicie! – Podajmy jej ramię, bo zemdleje. -
Jerzy Stanisławie, wyrzekasz się Szatana i pychy jego?
Wyrzekam się. -
Cyt – słuchajcie. -
Gdzie ojciec twój, Orcio? -
Proszę nie przerywać. -
Błogosławię cię, Orciu, błogosławię, dziecię moje. – Bądź poetą[35], aby cię ojciec kochał, nie odrzucił kiedyś. -
Ale pozwólże, moja Marysiu. -
Ty ojcu zasłużysz się i przypodobasz – a wtedy on twojej matce przebaczy. -
Bój się Pani Hrabina Boga. -
Przeklinam cię, jeśli nie będziesz poetą. -
Coś nadzwyczajnego zaszło w tym domu, wychodźmy, wychodźmy! -
Jerzy Stanisławie, dopiero coś został chrześcijaninem i wszedł do towarzystwa ludzkiego[36], a później zostaniesz obywatelem, a za staraniem rodziców i łaską Bożą znakomitym urzędnikiem – pamiętaj, że Ojczyznę kochać trzeba i że nawet za Ojczyznę zginąć jest pięknie…
*
Tegom żądał, o to przez długie modliłem się lata i nareszciem już bliski mojego celu – świat ludzi zostawiłem z tyłu – niechaj sobie tam każda mrówka bieży i bawi się dźbłem[37] swoim, a kiedy go opuści, niech skacze ze złości lub umiera z żalu. -
Tędy – tędy. -
*
Gdzie mi się podziała – nagle rozpłynęły się wonie poranku, pogoda się zaćmiła – stoję na tym szczycie, otchłań pode mną i wiatry huczą przeraźliwie. -
Do mnie, mój luby.
Jakże już daleko, a ja przesadzić nie zdołam przepaści. -
Gdzie skrzydła twoje? -
Zły duchu, co się natrząsasz ze mnie, gardzę tobą. -
U wiszaru[38] góry twoja wielka dusza, nieśmiertelna, co jednym rzutem niebo przelecieć miała, ot kona! – i nieboga twoich stóp się prosi, by nie szły dalej – wielka dusza – serce wielkie. -
Pokażcie mi się, weźcie postać, którą bym mógł zgiąć i obalić. – Jeśli się was ulęknę, bodajbym Jej nie otrzymał nigdy. -
Uwiąż się dłoni mojej i wzleć. -
Cóż się dzieje z tobą – kwiaty odrywają się od skroni twoich i padają na ziemię, a jak tylko się jej dotkną, ślizgają jak jaszczurki, czołgają jak żmije. -
Mój luby! -
Przez Boga, suknię wiatr zdarł ci z ramion i rozdarł w szmaty. -
Czemu się ociągasz? -
Deszcz kapie z włosów – kości nagie wyzierają z łona. -
Obiecałeś – przysiągłeś -
Błyskawica zrzenice[39] jej wyżarła[40]. -
Stara, wracaj do piekła – uwiodłaś serce wielkie i dumne, podziw ludzi i siebie samego. – Serce wielkie, idź za lubą twoją[41]. -
Boże, czy Ty mnie za to potępisz, żem uwierzył, iż Twoja piękność przenosi o całe niebo piękność tej ziemi – za to, żem ścigał za nią i męczył się dla niej, ażem stał się igrzyskiem szatanów!
Słuchajcie, bracia – słuchajcie! -
Dobija ostatnia godzina. – Burza kręci się czarnymi wiry – morze dobywa się na skały i ciągnie ku mnie – niewidoma siła pcha mnie coraz dalej – coraz bliżej -z tyłu tłum ludzi wsiadł mi na barki i prze ku otchłani. -
Radujcie się, bracia – radujcie! -
Na próżno walczyć – rozkosz otchłani mnie porywa[42] – zawrót w duszy mojej – Boże – wróg Twój zwycięża! -
Pokój wam, bałwany, uciszcie się. -
W tej chwili[43] na głowę dziecięcia twego zlewa się woda święta. -
Wracaj do domu i nie grzesz więcej. -
Wracaj do domu i kochaj dziecię twoje. -
*
Gdzie Pani?
Pani słaba. -
Byłem w jej pokoju – pusty. -
Jasny Panie, bo JW. Pani tu nie ma.
A gdzie?
Odwieźli ją wczoraj…
Gdzie?
Do domu wariatów.
Słuchaj, Mario, może ty udajesz, skryłaś się gdzie, żeby mnie ukarać? Ozwij się, proszę cię – Mario – Marysiu -
Nie – nikt nie odpowiada. – Janie – Katarzyno! – Ten dom cały ogłuchł – oniemiał. -
Tę, której przysiągłem na wierność i szczęście, sam strąciłem do rzędu potępionych już na tym świecie. – Wszystko, czegom się dotknął, zniszczyłem i siebie samego zniszczę w końcu. – Czyż na to piekło mnie wypuściło, bym trochę dłużej był jego żywym obrazem na ziemi?
Na jakiejże poduszce ona dziś głowę położy? – Jakież dźwięki otoczą ją w nocy? – Skowyczenia i śpiewy obłąkanych. Widzę ją – czoło, na którym zawsze myśl spokojna, witająca – uprzejma – przezierała – pochylone trzyma – a myśl dobrą swoją posłała w nieznane obszary, może za mną, i błąka się biedna, i płacze. -
Dramat układasz[44]. -
Ha! – mój Szatan się odzywa -
Tatara mi osiodłać – płaszcz mój i pistolety! -
*
– Może Pan krewny Hrabiny. -
Jestem przyjacielem jej męża, on mnie tu przysłał. -
Proszę Pana – wiele sobie z niej obiecywać nie sposób – mój mąż wyjechał, byłby to lepiej wyłuszczył – przywieźli ją zawczoraj – była w konwulsjach. – Jakie gorąco. -
Mamy dużo chorych – żadnego jednak tak niebezpiecznie, jak ona. – Imainuj[45] sobie Pan, ten instytut kosztuje nas ze dwakroć sto tysięcy. – Patrz Pan, jaki widok na góry – ale Pan, widzę, niecierpliwy – więc to nieprawda, że jakóbiny[46]jej męża porwali w nocy? – Proszę Pana. -
*
Chcę być z nią sam na sam. -
Mój mąż by się gniewał, gdyby…
Dajże mi W. Pani pokój! -
W łańcuchy spętaliście Boga. – Jeden już umarł na krzyżu. – Ja drugi Bóg, i równie wśród katów. -
Na rusztowanie głowy królów i panów – ode mnie poczyna się wolność ludu. -
Klękajcie przed królem, panem waszym. -
Kometa na niebie już błyska – dzień strasznego sądu się zbliża. -
Czy mnie poznajesz, Mario? -
Przysięgłam ci na wierność do grobu. -
Chodź – daj mi ramię, wyjdziemy. -
Nie mogę się podnieść – dusza opuściła ciało moje, wstąpiła do głowy. -
Pozwól, wyniosę ciebie. -
Dozwól chwil kilka jeszcze, a stanę się godną ciebie. -
Jak to?
Modliłam się trzy nocy i Bóg mnie wysłuchał. -
Nie rozumiem cię. -
Od kiedym cię straciła, zaszła odmiana we mnie – „Panie Boże” mówiłam i biłam się w piersi, i gromnicę przystawiałam do piersi, i pokutowałam, „spuść na mnie ducha poezji” i trzeciego dnia z rana stałam się poetą. -
Mario -
Henryku, mną teraz już nie pogardzisz – jestem pełna natchnienia – wieczorami już mnie nie będziesz porzucał. -
Nigdy, nigdy. -
Patrz na mnie. – Czy nie zrównałam się z tobą? – Wszystko pojmę, zrozumiem, wydam, wygram, wyśpiewam. – Morze, gwiazdy, burza, bitwa. – Tak, gwiazdy, burza, morze – ach! wymknęło mi się jeszcze coś – bitwa. – Musisz mnie zaprowadzić na bitwę – ujrzę i opiszę – trup, całun, krew, fala, rosa, trumna. -
Przeklęstwo – przeklęstwo[48]! -
Henryku mój, Henryku, jakżem szczęśliwa. -
Trzech królów własną ręką zabiłem – dziesięciu jest jeszcze – i księży stu śpiewających mszę. -
Słońce trzecią część blasku straciło – gwiazdy zaczynają potykać się po drogach swoich – niestety – niestety[49].
Dla mnie już nadszedł dzień sądu.
Rozjaśnij czoło, bo smucisz mnie na nowo. – Czegóż ci nie dostaje? – Wiesz, powiem ci coś jeszcze.
Mów, a wszystkiego dopełnię.
Twój syn będzie poetą.
Co?
Na chrzcie ksiądz mu dał pierwsze imię – poeta – a następne znasz, Jerzy Stanisław. – Jam to sprawiła – błogosławiłam, dodałam przeklęstwo – on będzie poetą. – Ach, jakże cię kocham, Henryku.
Daruj im, Ojcze, bo nie wiedzą, co czynią.
Tamten dziwne cierpi obłąkanie – nieprawdaż?
Najdziwniejsze.
On nie wie, co gada, ale ja ci ogłoszę, co by było, gdyby Bóg oszalał[50]
Wszystkie światy lecą to na dół, to w górę – człowiek każdy, robak każdy krzyczy – „Ja Bogiem” – i co chwila jeden po drugim konają – gasną komety i słońca. – Chrystus nas już nie zbawi – krzyż swój wziął w ręce obie i rzucił w otchłań. Czy słyszysz, jak ten krzyż, nadzieja milionów, rozbija się o gwiazdy, łamie się, pęka, rozlatuje w kawałki, a coraz niżej i niżej – aż tuman wielki powstał z jego odłamków – Najświętsza Bogarodzica jedna się jeszcze modli i gwiazdy, Jej służebnice, nie odbiegły Jej dotąd – ale i Ona pójdzie, kędy idzie świat cały. -
Mario, może chcesz widzieć syna[51]? -
Jam mu skrzydła przypięła, posłała między światy, by się napoił wszystkim, co piękne i straszne, i wyniosłe. – On wróci kiedyś i uraduje ciebie. – Ach!
Źle tobie?
W głowie mi ktoś lampę zawiesił[52] i lampa się kołysze – nieznośnie. -
Mario moja najdroższa, bądźże mi spokojna, jako dawniej byłaś. -
Kto jest poetą, ten nie żyje długo.
Hej! ratunku – pomocy! -
Pigułek – proszków! – Nie – nic zsiadłego – owszem, płynne jakie lekarstwo. – Małgosiu, bież do apteczki! – Pan sam temu przyczyną – mój mąż mnie wyłaje. -
Żegnam cię, Henryku. -
To JW. Hrabia sam w osobie swojej!
Mario, Mario! -
Dobrze mi, bo umieram przy tobie. -
Jaka czerwona. – Krew rzuciła się do mózgu.
Ale jej nic nie będzie!
Już jej nic nie ma – umarła. -
Czemu, o dziecię, nie hasasz na kijku, nie bawisz się lalką, much nie mordujesz, nie wbijasz na pal motyli, nie tarzasz się po trawnikach, nie kradniesz łakoci[54], nie oblewasz łzami wszystkich liter od A do Z? – Królu much i motyli, przyjacielu poliszynela[55], czarcie maleńki, czemuś tak podobny do aniołka? – Co znaczą twoje błękitne oczy, pochylone, choć żywe, pełne wspomnień, choć ledwo kilka wiosen przeszło ci nad głową? – Skąd czoło opierasz na rączkach białych i zdajesz się marzyć, a jako kwiat obarczony rosą, tak skronią twoje obarczone myślami? -
*
A kiedy się zarumienisz, płoniesz jak stulistna róża i, pukle odwijając w tył, wzroczkiem sięgasz do nieba – powiedz, co słyszysz, co widzisz, z kim rozmawiasz wtedy? – Bo na twe czoło występują zmarszczki, gdyby cieniutkie nici, płynące z niewidzialnego kłębka – bo w oczach twoich jaśnieje iskra, której nikt nie rozumie – a mamka twoja płacze i woła na ciebie, i myśli, że jej nie kochasz – a znajomi i krewni wołają na ciebie i myślą, że ich nie poznajesz – twój ojciec jeden milczy i spogląda ponuro, a łza mu się zakręci i znowu gdzieś przepadnie. -
*
Lekarz wziął cię za puls, liczył bicia i ogłosił, że masz nerwy. – Ojciec Chrzestny ciast ci przyniósł, poklepał po ramieniu i wróżył, że będziesz obywatelem pośród wielkiego narodu. – Profesor przystąpił i macał głowę twoją, i wyrzekł, że masz zdatność do nauk ścisłych[56]. – Ubogi, któremuś dał grosz, przechodząc, do czapki, obiecał ci piękną żonę na ziemi i koronę w niebie. – Wojskowy przyskoczył, porwał i podrzucił, i krzyknął: „Będziesz pułkownikiem”. – Cyganka długo czytała dłoń twoją prawą i lewą, nic wyczytać nie mogła; jęcząc odeszła, dukata wziąć nie chciała. – Magnetyzer[57] palcami ci wionął w oczy, długimi palcami twarz ci okrążył i przeląkł się, bo czuł, że sam zasypia. – Ksiądz gotował cię do pierwszej spowiedzi – i chciał ukląc[58]