(Nie)Moc - Marcela Tomas - ebook
NOWOŚĆ

(Nie)Moc ebook

Marcela Tomas

0,0

25 osób interesuje się tą książką

Opis

Zagłada ludzkości staje się coraz bardziej realna… Czy anioły zjednoczą siły z demonami, by zawalczyć o śmiertelników?

Czasami nawet najwięksi wrogowie muszą połączyć siły, by stanąć do walki ze śmiertelnym zagrożeniem.

Dla Aurelii staje się to jasne, gdy niedługo po bitwie w Drugim Edenie na jej heksańskiej drodze pojawia się wysłannik Nieba, anioł Madiel, z wielce kuszącą propozycją. W zamian za pomoc w odnalezieniu Pierwszej Ewy, która nadal pozostaje nieuchwytna, deklaruje wsparcie w ochronie ludzkich dusz.
Świadoma drastycznie malejącej liczby żyjących heks, łowczyni przystaje na propozycję Madiela, który w zamian za przysługę obiecuje dostarczyć Kolebce kandydatów na łowców demonów.

Chociaż zarówno Aurelia, jak i Madiel mają inną wizję współpracy, co do jednego pozostają zgodni – przyjmą pomocną dłoń nawet od samego diabła, byle tylko zwiększyć szanse ludzkości na przetrwanie. Jak zakończy się ostateczne starcie dobra ze złem?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 402

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Marcela Tomas

(Nie)Moc

Rozdział pierwszy

Rok 1763

Stukot końskich kopyt niósł się wśród drzew. Kojący monotonny dźwięk kusił, by chociaż na chwilę przymknąć oczy. Amalie wyjrzała przez okno karety i skrzywiła się na mocne szarpnięcie pojazdem. Siedzący naprzeciwko niej młodzieniec westchnął jedynie i ponownie zwiesił głowę, zasypiając. Kobieta nie potrafiła się nadziwić, że jej Sigimund w tych niesprzyjających warunkach mógł tak smacznie spać. Nic mu nie przeszkadzało – ani zniszczone trakty, ani wszędobylski kurz wdzierający się w każdy zakamarek stroju, nie wspominając o oczach i ustach.

Podróż się dłużyła. Miarowe potrząsanie nie działało na nią usypiająco tak jak na Sigimunda. Miała wiele spraw do przemyślenia i skłamałaby, mówiąc, że podczas podróży z Breslau na Górny Śląsk udało jej się znaleźć rozwiązanie na dręczące firmę problemy.

Amalie von Walther-Croneck była jedną z trzech kobiet, które w roku 1754 przejęły schedę po zmarłym wuju – Fryderyku von Gieschem. Już wtedy przedsiębiorstwo zajmujące się wydobywaniem i sprzedażą galmanu na Śląsku było zagrożone. Fortuna podzielona pomiędzy trzy rody – von Pogrell, von Teichmann oraz von Walther-Croneck – mogła szybko stopnieć, ponieważ na horyzoncie pojawiło się wiele innych rodów gotowych zagarnąć ich złoża. Sytuacji nie ułatwiał fakt, że przywilej wyłączności wydobywania i sprzedaży tego surowca ich przodek, Georg Giesche, otrzymał w 1704 roku, i to jedynie na okres dwóch dekad. Pozycja potomków Georga była więc bardzo niepewna. Mimo to Amalie nie zamierzała się poddawać i walczyła, jak mogła, o to, aby nikt nie zagroził ich interesom. Nie wiedziała jeszcze wtedy, co będzie musiała poświęcić dla rozwinięcia rodzinnego przedsiębiorstwa.

Niewesoła sytuacja na Śląsku Górnym zmusiła Amalie do osobistego pojawienia się w miejscach, gdzie prowadzono wydobycie. Z pozycji Breslau nie była w stanie kontrolować błyskawicznie rozprzestrzeniającej się paskudnej pogłoski, która rzutowała na pracę w kopalni, a co za tym idzie – na zyski przedsiębiorstwa. Amalie miała nadzieję, że uda jej się zdementować plotki o grasującej na terenach lasku bytomskiego grozie, które urosły do niewyobrażalnych rozmiarów. Nawet podczas podróży donoszono jej o kolejnych atakach na zatrudnianych górników.

Zagryzła ze złością wargi. Fachowców ich pokroju nie można było łatwo zastąpić. Giesche’owie sprowadzali ich z głębokich Prus i Saksonii, a to generowało wysokie koszty. Tymczasem stale zgłaszano jej, że górnicy tchórzliwie uciekali pod osłoną nocy i już nigdy nie wracali, podobno zbyt przerażeni zagrożeniem kryjącym się pod ziemią.

Amalie podejrzewała, że tubylcy celowo częstowali tą bajeczką obcych. Z jakich powodów, nie potrafiła jeszcze ustalić. Jeśli jednak to miejscowi straszyli przybyłych górników bliżej nieokreśloną grozą, musieli mieć ku temu jakiś powód albo cel. Swoją drogą, nigdy nie pomyślałaby, że mężczyźni mogli być tak zabobonni. Dlatego też postanowiła osobiście wszystkiego dopilnować. Jeśli zobaczą, że jedna z trzech dziedziczek fortuny i członkini zarządu przedsiębiorstwa nie okaże strachu, skonfrontuje plotki z rzeczywistością i pozostanie na miejscu, by mieć na wszystko baczenie, to górnicy przestaną opuszczać przygotowane dla nich stanowiska pracy i mieszkania. Wszystko zależało od tego, czy zobaczą w niej silnego, nieustraszonego przywódcę.

Początkowo ludzie pozostawali wobec niej nieufni i nie chcieli z nią rozmawiać na jakiekolwiek tematy związane z rzekomym potworem. Kiedy tylko Amalie napominała o tym w rozmowie, wszyscy nagle nabierali wody w usta. Coś przerażało ich bardziej niż utrata dobrej posady. Przyczyna mogła być tylko jedna: było to coś, co zagrażało ich życiu.

Sprawa wyszła na jaw niedługo później. Amalie właśnie studiowała księgi rachunkowe przedsiębiorstwa, gdy służący oznajmił, że przybyło czterech górników. Nie musiał mówić, w jakim celu przyszli. Powód był oczywisty. Kobieta ścisnęła w dłoniach pióro, ledwie panując nad złością. Miarka się przebrała. Nie da odejść już ani jednemu pracownikowi. Nie mogła sobie pozwolić na dalsze straty.

Wyprostowała się na swoim miejscu i poleciła wpuścić ich do środka.

Czterech mężczyzn pojawiło się w gabinecie, a Amalie od razu pojęła, że coś było nie tak. W ich oczach czaiło się przerażenie. Wyglądali, jakby znaleźli się na granicy obłędu wywołanego strachem wykraczającym poza wszelkie pojęcie. Czyżby potwór znów zaatakował?

– Co was do mnie sprowadza? – spytała ich po niemiecku, którym wówczas posługiwano się na tamtych terenach.

Jeden z nich, dość krępej budowy, wystąpił przed pozostałych. Miętosząc w dłoni kapelusz, powiedział stanowczym głosem:

– Musicie porzucić wydobycie w lasku bytomskim.

Do stu czortów, co oni sobie wyobrażali?! Firma, o którą tak zaciekle walczyła wspólnie z kuzynkami, upadnie, bo górnicy mieli takie widzimisię? Za kogo oni się uważali?

– Co takiego? – wysyczała, a oni wbili wzrok w mozaikową podłogę. – Jak to porzucić?! Wyjaśnijcie mi to natychmiast.

Górnicy spojrzeli po sobie i ponownie pokręcili głowami. Dobrze. Skoro nie chcieli gadać, sama zbada, co działo się w tamtym lesie. Może to po prostu trzęsące portkami tchórze, biorące nazbyt poważnie bzdurne opowieści miejscowych?

– Udowodnię wam, że w tym lesie nie ma żadnego potwora – powiedziała wibrującym od gniewu głosem. Zadrżeli, gdy wspomniała o grozie czyhającej w miejscu wydobycia, i spojrzeli po sobie w popłochu. – A wy wskażecie mi miejsce, gdzie ten potwór się znajduje.

Po jej słowach wszyscy zaczęli gwałtownie protestować.

– Nie możecie, pani! – krzyknął pierwszy z nich. – To Szarlej nas ostrzegł, że tam nie wolno się zbliżać! Tamto miejsce pochłonęło już zbyt wiele ofiar. Na naszych oczach zabrało Alberta, Gustawa i Ludwika.

– Dlaczego nikt nie ruszył im z pomocą? – spytała zimno. – Sądziłam, że moje instrukcje były jasne.

Nie odpowiedzieli. W ich oczach oprócz strachu pojawiło się teraz poczucie winy. Jeden z nich przymknął powieki, chcąc ukryć swoją bezradność.

– Rozumiem – oznajmiła lodowato. – Uznaliście, że to potwór ich porwał, i ratowaliście własne skóry, a potem jak gdyby nigdy nic przyszliście do mnie. Wy zabobonni tchórze! – Amalie prychnęła zdegustowana.

Nie mogła pozwolić na to, by dopiero co rozkręcony interes podupadł, bo tak zachciało się tym przesądnym mężczyznom. Płynęła w niej krew Giesche’ów, a oni nigdy łatwo się nie poddawali. Mieli w zwyczaju brnąć wbrew nurtowi rwącej rzeki. Żadne zabobony jej nie przestraszą, nie mieli co na to liczyć! Amalie von Walther-Croneck nie była strachliwa. Nie porzuci swoich ludzi wtedy, gdy jej potrzebują.

– Przygotować powóz – warknęła tylko, a górnicy jęknęli przerażeni. – Milczeć! – nakazała surowo. – Pojedziecie ze mną! Musimy zebrać grupę ratunkową! – Zatrzymała się w pół kroku i zmrużyła oczy, patrząc na przybyłych. – Kiedy już znajdziemy zaginionych, a ja pokażę wam, że żadnej grozy tam nie ma, wtedy wrócicie do swoich obowiązków!

*

Amalie była wściekła i miała zamiar raz a dobrze rozprawić się z rozsiewanymi plotkami. Już ona im pokaże potwora. Najwyraźniej nie poznali jeszcze swojej chlebodawczyni, która zagniewana potrafiła być o wiele straszniejsza niż wymyślone przez miejscowych mary. To pewnie zwykły wypadek, jakich mało pod ziemią, i żadne nadprzyrodzone siły nie maczały w tym swoich szponów.

Nie rozumiała, jak mogli porzucić swoich współpracowników! Kiedy tylko to wszystko się skończy, Amalie wprowadzi nowe zasady. Pod groźbą stryczka zabroni im choćby pomyśleć o porzuceniu swoich. Przyświecać im będzie naczelna zasada, że należy ratować poszkodowanych, jeśli istnieje cień szansy, że żyją.

Wysiadła z wozu, dziękując zdrowemu rozsądkowi, że przebrała się w strój podróżny. Miała na sobie skórzane spodnie z jedną warstwą spódnicy, która ułatwiała poruszanie się, na wierzch zarzuciła kontusik. Gdyby mogła, ciągle chodziłaby tak ubrana. Wolała działać, ruszać się, podróżować, niż tkwić w miejscu, ale dobrze rozumiała, że nie zawsze tak mogło być. Chociaż wyglądała dosyć młodo i tryskała energią, osiągnęła już sędziwy wiek.

Zignorowała popiskiwanie mężczyzn i spojrzała na nich twardo.

– Prowadźcie do tego miejsca – nakazała.

– Ale Szarlej… – zająknął się jeden. – On zabronił się tam zbliżać!

Amalie wyjęła zza paska rewolwer i przytknęła lufę do jego czoła. Grożenie pracownikom śmiercią nie spotka się z aprobatą zarządu, lecz nawet jeśli ta sytuacja wyjdzie na jaw, niech patałachy wiedzą, że była twardą zawodniczką. Nie mogła pozwolić sobie na okazanie słabości. Jeśli przegra w tak trywialnej sytuacji jak ta, ludzie zaczną sobie pozwalać na coraz więcej. Musiała przypomnieć im, gdzie ich miejsce.

– To nie była prośba – zawarczała.

Przełknęli głośno ślinę i zwiesili głowy. Mamrocząc pod nosem modlitwy i robiąc nerwowy znak krzyża, ruszyli przed siebie w głąb bytomskiego lasu.

Gdy znaleźli się na miejscu, Amalie rozejrzała się po wykarczowanych polach. Wzrok prześlizgnął się po hałdach i wyrobiskach. Ze złością odnotowała, że naprawdę nikt nie podjął się próby ratowania górników.

Podbiegł do nich ubrudzony ziemią mężczyzna.

– Coście za jedni? – spytał bez ogródek, a w jego głosie pobrzmiewał gniew.

– Właścicielka tego, pożal się Boże, przybytku pełnego zabobonnych mężów, Johanne Gottliebe Amalie von Walther-Croneck. – Amalie uniosła dumnie brodę.

Na czole tamtego pojawiła się pozioma zmarszczka.

– Mieliście nakłonić ją do porzucenia tego terenu. Na coście ją tu przyprowadzili? – zwrócił się do górników.

W kobiecie zawrzało, ale postanowiła odłożyć ten problem na później. Na chwilę obecną liczyli się tylko uwięzieni pod ziemią.

– Gdzie są zaginieni? – spytała zimno.

Odpowiedziało jej milczenie. Amalie mocniej zacisnęła dłoń na rączce rewolweru, aż jej skórzana rękawiczka zaskrzypiała od nacisku. Ten ruch przełamał ich opór.

– W północnej dukli – odparł sztywno mężczyzna.

– Ktoś zajmuje się ich ratunkiem?

– Nie.

– Więc proszę jak najszybciej rozpocząć odpowiednie czynności, panie…

– Powołka.

– Powołka – powtórzyła. – Dziwi mnie, że jeszcze nie zaczęliście. Upłynęło co najmniej kilka godzin. Chcecie pozwolić tym ludziom umrzeć? – wysyczała, ale mężczyzna nie wyglądał na poruszonego.

– Szarlej zabronił się tam zbliżać. Jeśli to zrobimy, zginiemy.

– Bzdury! – odpowiedziała wzburzona. – Szykować ratunek.

– Nie możesz! – Powołka złapał ją za ramię, ale szybko zdał sobie sprawę ze swojego niedopuszczalnego zachowania i ją puścił. – Nie możecie, pani – dodał spokojniej.

Mięśnie jego twarzy drżały od zaciskanych z całych sił zębów. On też nie umiał się pogodzić z porzuceniem górników. Niemniej to zrobił.

– Pójdą tylko ochotnicy – zaczęła ugodowo Amalie. – Nie możemy ich tak zostawić. Oni czekają na naszą pomoc. Powiedzcie, co i jak mam robić – dodała z mocą. – Pójdę z wami.

– Ale…! – odezwali się równocześnie.

– Milczeć! – podniosła na nich głos, brzmiała ostro i szorstko. – Panie Powołka, zbierzcie ochotników. Nie marnujmy więcej czasu.

Amalie doskonale wiedziała, że jeśli sama chce ratować zaginionych, nie będą mogli jej odmówić.

– Znacie ryzyko. Jeśli się nie uda, będzie pani miała na sumieniu nas wszystkich – powiedział poważnie Powołka.

– Właśnie dlatego chcę zrobić wszystko, by nie mieć na sumieniu żadnego, wliczając w to zaginionych – odparła ze spokojem.

*

Nie czuła się komfortowo, schodząc w dół wąskim szybem, mimo że wzmocniono go drewnianym szkieletem. Przeklinała w duchu spódnicę, która plątała się między nogami, ale nic już nie mogła z nią zrobić. Przystanęła za Powołką i musiała przyznać, że wcale nie zazdrościła im tej pracy. Jeśli wcześniej sądziła, że górnicy nie byli pracowici, nie mogła bardziej się mylić. Chociaż światło słoneczne nie docierało na dół, potrafiła dostrzec wyżłobienia i drewniane wzmocnienia powstałe dzięki sile ludzkich rąk.

Zadrżała. Przebywanie praktycznie w całkowitej ciemności i na tak ograniczonej powierzchni potrafiło wywołać strach. Amalie mocniej ścisnęła materiał kontusika, by jakoś rozładować szalejące w niej napięcie. Nie mogła dać ponieść się panice, nie tutaj. Musiała skoncentrować się na czymś, teraz, natychmiast.

– Opowiedzcie mi o tym „ataku” – rozkazała cicho.

Sama nie wiedziała, dlaczego zniżyła głos. Być może miała z tym coś wspólnego ta przytłaczająca, wszechogarniająca ciemność. Światło lamp naftowych pozwalało jedynie rozróżniać kontury, przez co Amalie czuła się jak w grobowcu. Stanowczo odrzuciła tę myśl.

Powołka zerknął na nią przez ramię.

– Chcieliśmy zbudować krótki chodnik, by móc poruszać się w poziomie. Na jego końcu pracowali Albert, Gustaw i Ludwik. Poczuliśmy, jak ziemia drży, a w następnej chwili pojawił się Szarlej.

Amalie zignorowała ten wymysł, chociaż jeśli miałaby być szczera, znajdując się pod ziemią, była bardziej skłonna uwierzyć w tę niedorzeczną część opowieści.

– Zebraliśmy się do ucieczki, bo to nie pierwszy raz, kiedy nas przed czymś ostrzegał. Ale nim zdołaliśmy wszyscy się wydostać…

– Usłyszeliśmy potworne wrzaski – dopowiedział za niego drugi, który wcześniej przedstawił się imieniem Hyniek. – Ziemia zaczęła się trząść, jakby coś chciało się z niej wydostać. Jakaś straszna… groza.

Dziedziczka słuchała tego w milczeniu. Rozumiała, że powrót po takim przeżyciu do tego podziemnego piekła musiał być dla nich trudny. Była im wdzięczna za to, że poszli razem z nią. Ona sama drugi raz już by się na to nie zdobyła. Mogła sobie być odważna i twarda, gdy widziała swoich przeciwników i wrogów, ale wobec mocy natury była bezsilna tak samo jak pozostali.

Nadstawiła uszu, bo zdawało jej się, że usłyszała odgłosy walki. Nie, to przecież niedorzeczne. Walka? Pod ziemią? Chyba atmosfera tego miejsca za bardzo jej się udzieliła.

– Słyszycie to? – spytał cicho Powołka, a ona odetchnęła z ulgą.

Chyba jednak nie było z nią tak źle, skoro i on słyszał te niepokojące dźwięki.

– Tak – potwierdziła. – Co to może być?

– Nie wiem. – W jego głosie usłyszała bezradność. – Do zawaliska zostało nam kilka metr…

Amalie zamarła, ujrzawszy osuwającą się na ziemię sylwetkę Powołki. Oddech później, gdy światło lampy spoczęło na nim, jej oczom ukazał się brutalny widok. Ciało mężczyzny było rozszarpane od gardła aż po brzuch. W wątłym blasku dostrzegła biel żeber i szkarłat krwawiących wnętrzności.

Zasłoniła usta dłonią, tłumiąc mdłości. Wciągnęła głośno powietrze przez nos, starając się zachować spokój. Do jej uszu dobiegł dziwny dźwięk, jakby klekotania. Podniosła wzrok znad ciała Powołki w kierunku tych odgłosów, a wątłe światło lampy obnażyło przed nią czającą się w ukryciu grozę.

Zorientowała się, że została sama. Pozostali mężczyźni uciekli, krzycząc w przerażeniu, czym przywołali do siebie potwora. Ciemność mignęła Amalie przed oczami i dopadła do uciekających, rozpłatając im gardła. W powietrzu unosił się metaliczny zapach krwi. Słyszała potępieńcze wycie i spróbowała się cofnąć, ale potknęła się o ciało Powołki i zwaliła na ziemię. Potwór zastygł w bezruchu i nasłuchiwał, a ona wiedziała, że nie wyjdzie z tej wyprawy cało. Zaraz rozszarpie ją tak jak pozostałych. Umrze tu zabita przez jakąś mroczną siłę, której istnienia nawet nie podejrzewała.

Próbowała zamknąć oczy, by nie patrzeć na zbliżającego się potwora. Nie chciała, żeby ta straszna mara była ostatnim, co zobaczy w życiu. Serce zamarło ze strachu, a ona wstrzymała oddech, czekając na to, co nieuniknione.

Do jej uszu dobiegł odgłos szybkich kroków. Amalie uchyliła powieki w momencie, gdy znad niej wyskoczyła drobna postać i mieczem zderzyła się ze szponami stwora. W świetle lampy mignęły płomienne, długie kobiece włosy. Nieznajoma sparowała cios demona, ale zdołał wbić jej w ramię dwa ze swoich długich pazurów. Rany jej nie odstraszyły, przeciwnie, zdawało się, że tylko rozsierdziły. Cofnęła się, zaparła stopą o ziemię i ruszyła do ataku. Sylwetka demona jakby rozpływała się w powietrzu, przez co miecz wojowniczki nie mógł go dosięgnąć. Wreszcie, gdy płomień lampy spoczął chwilowo na potworze, kobieta dobyła kuszy, z której strzeliła prosto między czerwone oczy. Demon nie zdążył nawet zawyć. Jego ciało wyglądało teraz jak rozżarzone fragmenty popiołu. Powoli się ulatniało, dopóki całkowicie nie rozpłynęło się w powietrzu.

Wojowniczka upadła na jedno kolano i podparła się wbitym w ziemię mieczem. W następnej chwili jej ciało przechyliło się niebezpiecznie w bok, a ona sama padła nieprzytomna na ziemię.

*

– Pani. – W drzwiach pokazał się służący. – Obudziła się.

Amalie skinęła głową i podniosła się z fotela. Spojrzała na swoje zabandażowane dłonie, które zdarła do krwi, próbując wydostać z dukli siebie i nieprzytomną kobietę. Kilku drobniejszych drzazg nie udało się wyjąć, ale opatrujący ją doktor zapewnił, że ciało samo się ich pozbędzie.

Udała się do sypialni na piętrze, gdzie leżała ranna. Jak na razie dziedziczka nikomu nie wyjawiła prawdy o tym, co wydarzyło się na dole. Zachowując ostrożność, powtórzyła plotkę, że zawaliła się kolejna część chodnika. Nie pozwoliła nikomu się tam zbliżać, dopóki nie wyda jasnego rozkazu. Nakazała też odgrodzić szeroki teren, nie mając pewności, czy kobieta wybiła całe to plugastwo, które zalęgło się w podziemiach. Mimowolnie zadrżała. Oby te demony polowały tylko tam. Nie chciała nawet myśleć, co by było, gdyby grasowały też na powierzchni.

Zapukała do drzwi, a gdy usłyszała ciche: „Proszę”, weszła do środka. Już wcześniej przyjrzała się kobiecie, ale teraz mogła w pełni podziwiać jej nieprzeciętną urodę. Płomienne włosy były długie i falowane, twarz miała kilka piegów, a oczy… Oczy były piękne i zimne. Lodowata szarość gryzła się z ognistymi kosmykami, tworząc coś pięknego i zakazanego jednocześnie. Obca wyglądała młodo, ale zdawało się, że ma za sobą o wiele więcej wiosen niż Amalie. Dziedziczka zerknęła na bandaże opasające talię kobiety. Rana była głęboka, a doktor ze zdziwieniem twierdził, że to cud, że dziewczyna przeżyła, a jeszcze większy, że wszystko tak dobrze się goiło.

Amalie usiadła na krześle, czujnie obserwowana przez oczy wojowniczki.

– Nazywam się Amalie von Walther-Croneck. Jak ci na imię?

– Warwara – zabrzmiało to jak warknięcie.

– Warwaro – powiedziała – dziękuję ci za ratunek.

Odpowiedziało jej prychnięcie. Ale jej się trafiła „rozmówczyni”, nie ma co.

– To ty jesteś właścicielką tego przemysłu – rzuciła kobieta, wbijając w nią twardy wzrok. – Natychmiast zamknij interes, bo te ataki nie ustaną.

Całe ciało Amalie zesztywniało.

– Tych potworów jest więcej? – wydusiła z niedowierzaniem.

Warwara parsknęła.

– Całe mnóstwo. To demony.

– Więc tak wyglądają demony? – wyszeptała zdrętwiałymi wargami.

– Tylko te o najniższych rangach. Są tak owładnięte żądzą zdobycia ludzkich dusz, że nie obchodzi ich, jak to osiągną. W szale rozszarpują człowieka, jeśli ten za bardzo się do nich zbliży.

Amalie starała się szybko dostosować do tematu, który był dla niej tak obcy i abstrakcyjny, że zastanawiała się, czy czasem nie zwariowała.

– Ale ty go pokonałaś – odezwała się po chwili. – Mogłabyś zrobić to ponownie. Zatrudnię cię. Zapewnię odzienie, wyżywienie, godziwą pensję oraz opiekę medyka.

– Zapomnij – burknęła Warwara. – Myślisz, że jesteście jedyni na tym świecie, których trzeba chronić? – Zrobiła zamaszysty ruch ręką w powietrzu. – Demony są wszędzie, w każdym zakątku ziemi, a nas jest zbyt mało, byśmy mogły chronić wszystkich.

– To jest więcej takich jak ty? – podchwyciła Amalie. – Kim jesteście?

– Łowczyniami demonów. Nazywa się nas heksami. – Podczas ich wymiany zdań Warwara nie przestawała sztyletować Amalie wzrokiem. – Nie drąż więcej ziemi, bo dokopiecie się do kolejnych siedlisk demonów.

– Siedlisk?

Łowczyni westchnęła zniecierpliwiona.

– I tak za dużo ci powiedziałam – oznajmiła niechętnie.

– Ale ja chcę wiedzieć! Muszę wiedzieć, jak chronić moich ludzi! – odparła z mocą Amalie.

Heksa posłała jej nieprzychylne spojrzenie, a z jej gardła wydobył się ostrzegawczy syk.

– Ochronisz ich, jeśli zamkniesz interes.

Amalie zagryzła nerwowo wargę. Nie mogła spełnić żądania Warwary. Ściągnęli tu ponad dwadzieścia nowych rodzin górników, zakontraktowane było drugie tyle. Nie mogła zostawić ich bez pracy, była za nich odpowiedzialna. Tylko co z tego, jeśli ataki będą się powtarzać? Będzie ich miała na sumieniu, nieważne co zrobi.

– Naucz nas – odezwała się Amalie. – Naucz nas, jak zabijać te demony.

– Naprawdę myślisz, że przekażę wam moją wiedzę, że wnet wszystkiego się nauczycie i z powodzeniem będziecie niszczyć całe siedliska? Jesteś głupia!

– Coś muszę zrobić. Jeśli można się tego nauczyć, to dlaczego by nie?

Warwara przyglądała się jej, jakby miała zamiar ją rozszarpać, aż Amalie ciarki przeszły po kręgosłupie. Wytrzymała jednak jej stalowe spojrzenie, nie pozwalając sobie na najdrobniejsze drgnięcie mięśni na twarzy. Intuicyjnie wyczuwała, że właśnie toczyły się losy jej samej i firmy, a że była Giesche’ówną, to nie zamierzała oddać dziedzictwa bez walki do ostatniej kropli krwi. Nawet jeśli miałoby się to wiązać z tępieniem demonów.

– Niech będzie, ale mam dwa warunki – powiedziała heksa. – Po pierwsze, to ty będziesz szkolić się na moją następczynię.

– Mam czterdzieści dwa lata – powiedziała sceptycznie Amalie. – Nie będę potrafiła biegać jak chart i skakać jak łania.

Chytry uśmiech pojawił się na twarzy heksy.

– Kiedy przekażę ci moją moc, wstąpią w ciebie nowe siły, a przynajmniej tak zakładam. Nigdy wcześniej jej nie przekazywałam.

– Więc skąd wiesz, że twój plan się powiedzie?

– Intuicja. Heksy mają ją bardzo wyostrzoną – wyjaśniła krótko Warwara. – Musisz mi obiecać, że nie przekażesz tej mocy dalej. Nie wolno ci też jej rozszczepiać. Musisz pozostać najsilniejszą z nas.

– Dlaczego?

– Będziesz gwarantem.

Amalie zmarszczyła czoło.

– Gwarantem czego?

Chłodne oczy heksy błysnęły tajemniczo.

– To mój drugi warunek. Stworzysz dla moich sióstr miejsce, gdzie będą mogły się szkolić nowe pokolenia. Jest nas tak mało… A po procesach czarownic jeszcze mniej – powiedziała zagniewana, zaciskając dłonie na pościeli. – Ukryj nasze istnienie przed innymi, ale pozwól się rozwijać. Niech chociaż jedno miejsce na ziemi będzie dla nas bezpieczne.

Amalie nie mogła przejść obojętnie obok wydarzeń dnia poprzedniego, więc bez wahania przystała na warunki łowczyni.

*

Syn Amalie osobiście sporządził projekt umowy gwarantującej heksom możliwość schronienia się w każdym dworze należącym do rodu Giesche’ów. Nim jednak nastąpiło jego podpisanie, Warwara skontaktowała się z pozostałymi heksami, informując je o układzie z Giesche’ówną. Po kilku tygodniach napłynęły wiadomości zwrotne zawierające żądania heks, by w ośrodku szkoleniowym była na przestrzeni lat obecna osoba gwaranta. Zastrzegły również, że nie mogła zostać nią Amalie. Kilka najpotężniejszych heks uznało, że gwarantem musiał być ktoś, kto pozostanie na miejscu. Mimo ostrych kłótni i stanowczych protestów matki Sigimund zaproponował swoją kandydaturę, którą po krótkiej debacie zaaprobowano. Przyjmując przydomek Gieszy, w zamian za długowieczność darowaną przez Warwarę, stał się gwarantem niezawisłości łowczyń. Zajął się też budową miejsca, które miało posłużyć do szkolenia nowego pokolenia heks. Miejsce to nazwano Kolebką.

Otrzymawszy moc, wspomnienia i wszelką wiedzę Warwary, Amalie zerwała ze swoim poprzednim życiem dziedziczki i przedsiębiorczyni. Odtąd znana była jako Aurelia.

Początki były trudne, nawet ona musiała to przyznać. Im głębiej drążono ziemię, tym częściej zdarzały się ataki na górników. Chociaż Amalie i pozostałe dziewczęta dysponowały świetnym zmysłem powonienia, niejednokrotnie nie były w stanie zdążyć, by wyczyścić chodniki z siedlisk. Z pomocą ponownie przyszedł im Szarlej zwany też Skarbnikiem – ten sam, który ostrzegał górników jeszcze przed przybyciem Amalie. Współpraca z tym niegroźnym bytem (obraziłby się śmiertelnie, gdyby nazwano go demonem), alarmującym Gieszę, że górnicy zbliżali się do siedlisk, przebiegała na tyle sprawnie, że przetrwała do dnia dzisiejszego. Duszek lubił górników i cieszył się, gdy jego imieniem nazwano kopalnię w Bytomiu.

Nie dziwiło nikogo, że górnicy to tak pobożni ludzie, bo ze wszystkich wykonywanych zawodów byli najbliżej demonów. Nawet księża nie mieli z nimi do czynienia na co dzień. Tymczasem oni niezmordowanie drążyli ziemię, ryzykując nie tylko swoim życiem na ziemi, ale też tym ważniejszym, wiecznym. Demony niższej rangi były bowiem tak oszalałe i spragnione światła ludzkich dusz, że gdy już dopadły ofiarę w swoje ręce, rozszarpywały ją na strzępy. Nie było wiadomo, czy taka dusza przetrwała spotkanie z demonami, więc łowczynie robiły wszystko, co w ich mocy, aby zapobiec niepotrzebnym tragediom.

Rozdział drugi

Obecnie

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji

Nakładem wydawnictwa Amare ukazała się również:

Podobno demony

TO MŚCIWE ISTOTY

Doskonale przekonuje się o tym pisarka, Olga Małecka, która odrzuca zaloty jednego z nich i ściąga na siebie klątwę. Niedługo potem w życiu Olgi zaczynają pojawiać się idealni mężczyźni, których pierwowzory wykreowała w swoich powieściach. Przy ich pomocy demon próbuje doprowadzić do tego, by pisarka stała się jego własnością. Jednak ona nie zamierza się łatwo poddać i rozpoczyna walkę, której stawką jest jej dusza.

Chociaż Asmodeusz czuje na karku oddech polującej na niego łowczyni demonów, wcale nie zamierza się poddać. Nie zrezygnuje ze zdobycia Olgi, nawet gdy zostanie ona wplątana w burzliwy spór pomiędzy demonami i heksami. Wkrótce jego działania doprowadzą do tego, że na szali zostanie postawione nie tylko jej życie, ale również istnienie całej ludzkości…

Droga Czytelniczko,

serdecznie zapraszamy Cię do polubienia naszego profilu na Facebooku. Dzięki temu jako pierwsza dowiesz się o naszych nowościach wydawniczych, przeczytasz i posłuchasz fragmenty powieści, a także będziesz miała okazję wziąć udział w konkursach i promocjach.

Przyłącz się i buduj z nami społeczność, która uwielbia literaturę pełną emocji!

Zespół

Spis treści:

Okładka
Strona tytułowa
Rozdział pierwszy
Rozdział drugi
Rozdział trzeci
Rozdział czwarty
Rozdział piąty
Rozdział szósty
Rozdział siódmy
Rozdział ósmy
Rozdział dziewiąty
Rozdział dziesiąty

(Nie)Moc

ISBN: 978-83-8373-042-4

© Marcela Tomas i Wydawnictwo Amare 2024

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Amare.

REDAKCJA: Marta Grochowska

KOREKTA: Joanna Kłos

OKŁADKA: Izabela Surdykowska-Jurek

Wydawnictwo Amare należy do grupy wydawniczej Zaczytani.

Grupa Zaczytani sp. z o.o.

ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia

tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]

http://novaeres.pl

Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.

Opracowanie ebooka Katarzyna Rek