Niecierpliwe - Djaïli Amadou Amal - ebook

Niecierpliwe ebook

Djaïli Amadou Amal

4,7

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Odważna powieść, która w 2020 roku stała się sensacją literacką we Francji. Kameruńska pisarka przełamuje tabu i oddaje głos kobietom z Sahelu, które na co dzień doświadczają przemocy.

Trzy kobiety, trzy historie, trzy powiązane ze sobą losy. Ta polifoniczna powieść jest poruszającym świadectwem. Ukazuje losy młodziutkiej Ramli oderwanej od ukochanego, jej siostry Hindou wydanej za brutalnego kuzyna oraz nieco dojrzalszej Safiry, której męża musiała poślubić Ramla.

Djaïli Amadou Amal jako pierwsza afrykańska pisarka przełamuje tabu i mówi autentycznym głosem kobiet z Sahelu o przemocy, jakiej doświadczają na co dzień, zwłaszcza w aranżowanych poligamicznych małżeństwach.

Największą cnotą, której oczekuje się od kobiet w tamtej kulturze, jest munyal, cierpliwość, bo „na końcu cierpliwości jest niebo”. Jednak niebo może stać się piekłem…

Czy odważnym i ambitnym, a na pewno nie cierpliwym bohaterkom uda się wydostać z tego piekła?

Francuskie wydanie Niecierpliwych (Les Impatientes) w 2020 roku znalazło się w finale Nagrody Goncourtów, zdobyło Prix Goncourt des lycéens i spotkało się z bardzo dobrym przyjęciem w wielu krajach (Choix Goncourt w Wielkiej Brytanii, Tunezji, Serbii, Algierii, Grecji, Czechach oraz krajach Bliskiego Wschodu). Ukazało się już angielskie, włoskie, niemieckie, chorwackie, brazylijskie i arabskie wydanie powieści. Wkrótce premiera szwedzka.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi

Liczba stron: 172

Oceny
4,7 (32 oceny)
23
7
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
kasiatylek

Nie oderwiesz się od lektury

Jednym tchem, w ciągu kilku godzin przeczytałam tą wspaniałą powieść nie o trzech a o tysiącach kobiet żyjących w kulturze, w której mężczyźni mają władzę absolutną. Niezwykle poruszające historie.
00
ligea1313

Dobrze spędzony czas

fajna
00
Weganka_i_Tajga

Nie oderwiesz się od lektury

Wstrząsająca, trudna, ale zdecydowanie warta przeczytania. Niesamowite, że ludzie mogą tak żyć, że kobiety znaczą praktycznie tyle co nic
00

Popularność




Nie­cier­pli­we

Ty­tuł ory­gi­na­łu fran­cu­skie­go Les Im­pa­tien­tes

Co­py­ri­ght © Em­ma­nu­el­le Col­las, 2020 (Fran­ce)

Pu­blié par l’in­ter­média­ire de Mi­le­na Ascio­ne – BO­OK­SA­GENT– Fran­ce (www.bo­ok­sa­gent.fr)

Co­py­ri­ght © No­we­la, Po­znań 2022

Co­py­ri­ght © for the trans­la­tion by Jo­an­na Klu­za

Re­dak­tor se­rii Emi­lia Zwo­niar­ska

Opra­co­wa­nie gra­ficz­ne i skład JNK Gra­ftekst Ju­sty­na No­wa­czyk

Ko­rek­ta Jo­an­na Świercz

ISBN 978-83-67029-86-5

Wy­daw­nic­two Nowe

No­we­la sp. z o. o.

ul. Żmi­grodz­ka 41/49

60-171 Po­znań

Dział han­dlo­wy (+48 61) 847 40 40

www.wy­daw­nic­two­no­we.pl

e-mail: re­dak­cja@wy­daw­nic­two­no­we.pl

Mu­ny­al de­fan hay­re.

Cier­pli­wo­ść wy­pa­la ka­mień.

Przy­sło­wie Fu­la­nów

Mo­je­mu mężo­wi Ha­ma­dou Ba­bie,

wszyst­kim moim dzie­ciom

z mi­ło­ścią i czu­ło­ścią

Ram­la

VIII

W przed­dzień ślu­bu Al­ha­dji Issa przy­słał kil­ka­dzie­si­ąt wor­ków orzesz­ków coli oraz kar­to­nów z cu­kier­ka­mi i ła­ko­ci na uro­czy­sto­ść zwa­ną tégal. Prze­sta­łam już w ogó­le sy­piać. W gło­wie kłębi­ły mi się nie­ustan­nie te same ob­ra­zy. Naj­trud­niej będzie za­po­mnieć o Ami­nou. Czy kie­dy­kol­wiek mi się to uda? I czy rze­czy­wi­ście chcę o nim za­po­mnieć? Jego wspo­mnie­nie było żywe i bło­gie. Czu­łam się sa­mot­na. Je­śli na­wet mat­ka zda­wa­ła so­bie spra­wę z mo­jej roz­pa­czy, za­pew­ne sądzi­ła, że to zwy­kła dzie­ci­na­da i że gdy zo­sta­nę mężat­ką, będę za­do­wo­lo­na ze swo­je­go losu. Przede wszyst­kim jed­nak jej zda­niem po­win­nam zro­zu­mieć, że ta­kie jest moje prze­zna­cze­nie, a „na prze­zna­cze­nie nic nie mo­żna po­ra­dzić”, jak ma­wia­ła. Czyż wkrót­ce nie będę żoną jed­ne­go z naj­bo­gat­szych lu­dzi w mie­ście?

Ow­szem, wła­śnie o ta­kim lo­sie dla cór­ki ma­rzy ka­żda mat­ka. Dzi­ęki temu wszyst­kie jej wspó­łżo­ny zzie­le­nie­ją z za­zdro­ści! Wy­star­czy­ło przy­po­mnieć so­bie bły­ski po­żądli­wo­ści w oczach ma­coch i przy­rod­nich sióstr na wi­dok no­wiut­kie­go sa­mo­cho­du, któ­ry na­rze­czo­ny ofia­ro­wał mi pew­ne­go wie­czo­ru jako pierw­szy pre­zent ślub­ny.

Pa­ra­li­żo­wał mnie strach. Nie po­tra­fi­łam usie­dzieć w miej­scu. Du­si­łam się. Tak często pła­ka­łam, że moje oczy zro­bi­ły się czer­wo­ne, a po­wie­ki spu­chły. Ten ci­chy żal nie wzru­szył ani mat­ki, ani cio­tek. Wszyst­kie szlo­cha­ły przed ślu­bem. We łzach pan­ny mło­dej od­bi­ja się je­dy­nie tęsk­no­ta za skra­dzio­ną mło­do­ścią, za utra­co­ną nie­win­no­ścią i lęk przed przy­szły­mi obo­wi­ąz­ka­mi. Wy­ra­ża­ją one wy­łącz­nie przy­wi­ąza­nie do ro­dzi­ny i oba­wę przed we­jściem do ob­ce­go domu.

Pó­źną nocą, gdy zmęczy­ło mnie nie­usta­jące roz­go­ry­cze­nie, na­gle po­czu­łam po­trze­bę opusz­cze­nia tego su­ro­we­go po­ko­ju. Za­pra­gnęłam zo­ba­czyć ksi­ężyc, po­dzi­wiać gwiaz­dy. Z pew­no­ścią uj­rzę je z miej­sca, w któ­rym się znaj­dę, ale czy będą lśnić ta­kim sa­mym bla­skiem? A po­wie­trze? Czy na­dal będzie rów­nie czy­ste? A czy wie­trzyk będzie tak samo ła­god­nie szu­miał w li­ściach mio­dli? Czy ci­ągle będzie prze­sy­co­ny świe­ży­mi i de­li­kat­ny­mi wo­nia­mi? A czy pia­sek pod mo­imi sto­pa­mi na­dal będzie tak samo mi­ęk­ki?

Cały dom po­grążo­ny był we śnie. Mat­ka w ko­ńcu pa­dła ze zmęcze­nia na wąski ma­te­rac w sa­lo­nie. W nocy przez dom prze­wi­nęło się spo­ro ko­biet. Nie­któ­re spa­ły wprost na dy­wa­nie. Prze­szłam nad nimi po ci­chu, bo­jąc się, że je obu­dzę, a przede wszyst­kim że mnie przy­ła­pią.

Jak wy­ko­rzy­stać ostat­nie go­dzi­ny wol­no­ści? I po­my­śleć, że na­za­jutrz o tej sa­mej po­rze będę mu­sia­ła dzie­lić łoże z ob­cym czło­wie­kiem... Z mężczy­zną, któ­ry będzie wo­dził dło­ńmi po mo­jej skó­rze, przy­go­to­wa­nej dla jego roz­ko­szy, będzie chci­wie błądził wzro­kiem po ta­tu­ażach, ma­jących na celu uwie­dze­nie go, będzie wdy­chał za­pach ka­dzi­dła i będzie miał pra­wo po­si­ąść mnie ca­łko­wi­cie, cho­ciaż nie ko­cham jego, tyl­ko in­ne­go. Jak się po­go­dzić z tym, że opusz­czę dom i ro­dzi­nę, aby na­le­żeć do in­nej?

Gdy­by przy­naj­mniej wszyst­ko to sko­ńczy­ło się ju­tro! Tyl­ko że ślub nie ogra­ni­cza się do sa­mej ce­re­mo­nii, ma­łże­ństwo trwa całe ży­cie.

Noc była ci­cha, jak na tę porę roku chłod­na, a nie­bo usia­ne ty­si­ąca­mi gwiazd. Ksi­ężyc roz­świe­tlał mia­sto, to­też było ja­sno jak w dzień. Wo­la­ła­bym czar­ną noc, rów­nie prze­ra­ża­jącą jak lęk, któ­ry chwy­tał mnie za gar­dło i ści­skał w żo­łąd­ku. Sko­ńczo­ne, już ni­g­dy nie będę mo­gła wy­jść, kie­dy tego za­pra­gnę, ni­g­dy nie uko­ńczę stu­diów, to kres ma­rzeń o uni­wer­sy­te­cie. Uwi­ęzio­na w zło­tej klat­ce, nie zo­sta­nę far­ma­ceut­ką.

Ni­g­dy jesz­cze nie by­łam taka sa­mot­na.

Gdy do­ta­rłam na wspól­ny dzie­dzi­niec, uj­rza­łam Hin­dou. Sta­ła przed miesz­ka­niem swo­jej mat­ki.

Nie by­ły­śmy so­bie tak bli­skie, jak po­win­ny być sio­stry, mimo że uro­dzi­ły­śmy się w tym sa­mym roku i ra­zem zo­sta­ły­śmy za­pi­sa­ne do szko­ły. Przez pierw­sze nie­win­ne lata była moją naj­lep­szą przy­ja­ció­łką. W mia­rę jed­nak jak do­ra­sta­ły­śmy, w nie­ustan­nych kłót­niach, któ­re to­czy­ły na­sze mat­ki, ka­żda sta­wa­ła po stro­nie swo­jej.

Lecz tam­te­go dnia dzie­li­ły­śmy wspól­ny los. Hin­dou zaś po­zby­ła się nie­uf­no­ści w sto­sun­ku do mnie. Wzbu­rzo­na pod­nio­sła gło­wę, po­ka­zu­jąc ciem­ne kręgi pod ocza­mi, zdra­dza­jące wie­le nie­prze­spa­nych nocy. Ski­nęła na mnie i za­ci­ągnęła do ogrom­nej kuch­ni. W ol­brzy­mich ko­tłach bul­go­tał sos mi­ęsny, pre­lu­dium do zbli­ża­jącej się po­ran­nej uczty. W po­miesz­cze­niu jesz­cze pa­no­wał spo­kój, al­bo­wiem świt do­pie­ro nad­cho­dził. Mimo pa­nu­jące­go go­rąca Hin­dou za­drża­ła, po­ta­rła dło­nie i przy­su­nęła je do ognia. Od­wró­co­na do mnie ple­ca­mi za­py­ta­ła bez­barw­nym gło­sem:

– I jak? Co czu­jesz, gdy my­ślisz o dzi­siej­szym ślu­bie? Bo­isz się?

– Jest mi smut­no. Skąd to py­ta­nie? Bo co, ty się bo­isz?

Od­wró­ci­ła się, a wte­dy, zdu­mio­na, za­uwa­ży­łam łzy spły­wa­jące po jej po­licz­kach. Prze­jęta wła­snym lo­sem nie za­prząta­łam so­bie gło­wy sy­tu­acją sio­stry. Uzna­łam, że do­ga­da­ła się z na­rze­czo­nym, któ­ry jest sy­nem na­sze­go stry­ja Mo­us­sy. Sądzi­łam, że jest w nim za­ko­cha­na, a w ka­żdym ra­zie wy­da­wa­ło mi się, że ma wi­ęcej szczęścia niż ja.

Mo­uba­rak sko­ńczył za­le­d­wie dwa­dzie­ścia dwa lata i nie był brzyd­ki. Wprost prze­ciw­nie!

– Boję się go – wy­szep­ta­ła.

– Bo­isz się? Ale dla­cze­go?

– Nic nie wiesz o kło­po­tach, ja­kie miał, za­nim jego oj­ciec po­pro­sił o moją rękę?

Mo­uba­rak po­pa­dł w al­ko­ho­lizm i wca­le się z tym nie krył. Wy­star­czy­ło po­wąchać jego cuch­nący od­dech, by wie­dzieć, cze­go się spo­dzie­wać. Od ja­kie­goś cza­su już w ogó­le rano nie wy­cho­dził. Wi­dy­wa­no go wy­łącz­nie po­po­łud­nia­mi lub wie­czo­ra­mi. Igno­ro­wał ojca, od­kąd tam­ten od­mó­wił mu ka­pi­ta­łu na biz­nes obuw­ni­czy w Du­ali. Stryj nie ufał in­te­re­som na wy­brze­żu, zresz­tą dał mu już pie­ni­ądze kil­ka lat wcze­śniej, kie­dy Mo­uba­rak po­sta­no­wił han­dlo­wać drew­nem, jak jego stryj Yougo­uda. Wszyst­ko prze­pu­ścił na dziew­czy­ny, noc­ne klu­by i ciu­chy. Go­rzej, nie dość, że po­grążył się w al­ko­ho­li­zmie, to jesz­cze za­czął się nar­ko­ty­zo­wać tra­ma­do­lem, sil­nym środ­kiem prze­ciw­bó­lo­wym, któ­ry siał spu­sto­sze­nie wśród lud­no­ści Ma­ro­ua. Wszyst­kie te plot­ki po­zo­sta­ły bez kon­se­kwen­cji, do­pó­ki pi­ja­ny w sztok Mo­uba­rak nie wy­ko­rzy­stał mło­dej słu­żącej mat­ki. Bez­bron­ną na­sto­lat­kę naj­zwy­czaj­niej w świe­cie ode­sła­no z po­wro­tem na wieś, a w ra­mach je­dy­ne­go za­do­śću­czy­nie­nia wręczo­no jej bank­not w wy­so­ko­ści pi­ęciu ty­si­ęcy fran­ków. Co do Mo­uba­ra­ka, oj­ciec uznał, że naj­wy­ższa pora, by się ustat­ko­wał. Nie szu­kał da­le­ko: Hin­dou wła­śnie osi­ągnęła od­po­wied­ni wiek do za­mążpó­jścia, w ro­dzi­nie zaś ce­nio­no ją za spo­koj­ne i spo­le­gli­we uspo­so­bie­nie. Świet­nie się skła­da­ło! Jej spo­kój mógł utem­pe­ro­wać bu­zu­jące­go ener­gią Mo­uba­ra­ka. Oj­co­wie oboj­ga mło­dych pod­jęli de­cy­zję, nie py­ta­jąc ich o zda­nie.

Hin­dou mó­wi­ła da­lej:

– Któ­re­goś dnia za­ci­ągnął mnie do swo­je­go po­ko­ju i chciał po­ca­ło­wać!

– Co? – od­pa­rłam obu­rzo­na. – A ty co zro­bi­łaś? – do­da­łam roz­go­rącz­ko­wa­na.

– Oczy­wi­ście go ode­pchnęłam, ale on mnie szar­pał za ra­mię. Wte­dy ugry­złam go do krwi i uda­ło mi się uciec, ale obie­cał, że mnie urządzi w noc po­ślub­ną. O, mój Boże, Ram­lo, jak ja się go boję!

– Nie mó­wi­łaś o tym mat­ce?

– Niby co mia­łam jej po­wie­dzieć? Prze­cież wiesz, że ta­kich te­ma­tów nie po­ru­sza się z mat­ką.

Hin­dou po­chli­py­wa­ła. Czu­łam się bez­bron­na wo­bec ta­kie­go bez­mia­ru roz­pa­czy.

– Ram­la, już bym wo­la­ła wy­jść za tego ca­łe­go Al­ha­djie­go Issę niż za Mo­uba­ra­ka. To oprych. Boję się go! Ty to masz szczęście.

Dom już się bu­dził. Nad­sze­dł czas przy­go­to­wać się na naj­wa­żniej­szy dzień w na­szym ży­ciu.

Hin­dou

II

Dłu­go nie cze­ka­łam! Gar­dząc tra­dy­cją, zgod­nie z któ­rą przy­ja­cie­le pana mło­de­go od­pro­wa­dza­ją go do domu bar­dzo pó­źną nocą, kie­dy wszy­scy już śpią, a on po­wi­nien za­cho­wy­wać się jak naj­ci­szej, Mo­uba­rak wkrót­ce wkra­cza do sy­pial­ni, po­zwo­liw­szy, by po­zo­sta­li świ­ęto­wa­li przed dzie­dzi­ńcem, sie­dząc na dy­wa­nach, po­grąże­ni w gło­śnej roz­mo­wie, ra­cząc się her­ba­tą i kawą.

Ko­bie­ty, któ­re mnie tu przy­wio­dły, śpią w moim miesz­ka­niu, zbu­do­wa­nym w tym sa­mym cza­sie co miesz­ka­nie Mou-ba­ra­ka w pra­wym rogu po­se­sji. W po­wie­trzu uno­si się woń świe­żej far­by, któ­ra ma­sku­je wy­zie­wy kro­wie­go łaj­na, jako że za­nim stryj Mo­us­sa po­sta­no­wił po­sta­wić czte­ry miesz­ka­nia – ma­jąc na uwa­dze dwa ślu­by, w tym mój – miej­sce to dłu­go słu­ży­ło jako za­gro­da dla by­dła. Aby stłu­mić fe­tor i przy­go­to­wać plac pod bu­do­wę, po pro­stu wy­sy­pa­no pia­sek z po­bli­skie­go stru­mie­nia.

Le­d­wie Mo­uba­rak wcho­dzi do sy­pial­ni, nie za­szczy­ca­jąc mnie na­wet jed­nym spoj­rze­niem, włącza mu­zy­kę. Sie­dzę sku­lo­na na dy­wa­nie, w naj­ciem­niej­szym kącie. Na­pad pła­czu mnie wy­czer­pał i zu­pe­łnie zwa­lił z nóg. Gar­dło mam ści­śni­ęte ze stra­chu.

– Po­patrz, po­patrz! Moja uko­cha­na ku­zyn­ka i żona! Po­dej­dziesz tu? Za­raz skon­su­mu­je­my za­war­te w po­śpie­chu ma­łże­ństwo. Mó­wi­łem, że ten dzień pręd­ko na­stąpi.

– Pro­szę cię…

– Sko­ńcz te głu­po­ty i raz dwa się roz­bie­raj! Nie cier­pię wsty­dli­wych ko­biet.

Kom­plet­nie prze­ra­żo­na wiem, że nic nie dzie­je się nor­mal­nie. Mo­uba­rak nie tyl­ko pił. Po­łk­nął ta­kże ta­blet­ki tra­ma­do­lu w po­łącze­niu z via­grą. Do­brze zna­ny mu kok­tajl, po­dob­nie jak wie­lu tu­tej­szym mło­dym mężczy­znom. Mo­żna go do­stać na ka­żdym rogu, za­rów­no w po­bli­skim spo­żyw­cza­ku, jak i u ob­wo­źnych han­dla­rzy. Przed nocą po­ślub­ną mężczy­źni bez wa­ha­nia fa­sze­ru­ją się nar­ko­ty­ka­mi, do­da­jąc so­bie wi­go­ru, za­pew­nia­jąc spraw­no­ść i męsko­ść, pod­sy­ca­jąc pło­mień, aby spro­stać wy­zwa­niu.

– Ści­ągaj ciu­chy. Śmiesz­nie wy­glądasz taka za­kry­ta.

– Bła­gam cię…

– Chcesz się ba­wić? Zgo­da, za­ba­wi­my się. To na­wet le­piej, jak będziesz się tro­chę opie­rać. Z chęcią cię roz­bio­rę.

Pod­kręca mu­zy­kę i za­czy­na po­wo­li zdej­mo­wać gar­de­ro­bę. Ja jesz­cze bar­dziej co­fam się w kąt. Tak bar­dzo się boję, że aż szczękam zęba­mi i drżę jak liść. On sia­da na łó­żku, po­sy­ła mi po­zba­wio­ne życz­li­wo­ści spoj­rze­nie i rzu­ca:

– To jak? Przyj­dziesz z wła­snej woli czy sam mam się po­fa­ty­go­wać?

– Pro­szę cię…

Pod­ry­wa się gwa­łtow­nie, znie­nac­ka ci­ska mnie na łó­żko i zdzie­ra ze mnie ubra­nie. Bro­nię się, jak tyl­ko po­tra­fię. Kie­dy roz­szar­pu­je sta­nik suk­ni, gry­zę go z za­cie­kło­ścią. Cofa dłoń, na któ­rej wi­dać kro­ple krwi. Za­czy­na mnie wście­kle bić. Krzy­czę, wy­ry­wam się, gdy wtem ogłu­sza mnie po­tężny cios, po któ­rym pa­dam w po­przek łó­żka.

Kil­ka go­dzin pó­źniej bra­ku­je mi sił, by krzy­czeć, i łez, by pła­kać. W sy­pial­ni pa­nu­je ci­sza. Tak moc­no krzy­cza­łam, tak moc­no szlo­cha­łam i bła­ga­łam, że stra­ci­łam głos. Kulę się na łó­żku obo­la­ła, z cia­łem po­kry­tym si­nia­ka­mi i wy­bro­czy­na­mi. Krwa­wię tak bar­dzo, że aż cała po­ściel jest mo­kra. Czu­ję sil­ny ból. Pró­bu­ję wstać.

Śpi­ący obok Mo­uba­rak bu­dzi się i spo­gląda na mnie kpi­ąco.

– Do­brze spa­łaś, ko­cha­na ku­zyn­ko? Ee, co ja mó­wię, ko­cha­na żono! Tyl­ko się nie ru­szaj, już do cie­bie pędzę.

– Nie, pro­szę cię!

– Zda­je się, że zno­wu za­czy­nasz te swo­je idio­ty­zmy?

– Prze­pra­szam, je­stem po­ra­nio­na. Boli mnie.

– Ależ skąd! To nor­mal­ne.

Pa­trzy na łó­żko z obrzy­dze­niem i ści­ąga mnie na podło­gę. Upa­dam gwa­łtow­nie i za­czy­nam krzy­czeć. Za­ty­ka mi ręką usta.

– Jest jesz­cze bar­dzo wcze­śnie. Lu­dzie o tej po­rze śpią. Ucisz się! Wczo­raj wie­czo­rem na­ro­bi­łaś dość ha­ła­su. Ni­g­dy bym nie przy­pusz­czał, że taki z cie­bie tchórz. Jesz­cze ktoś po­my­śli, że cię mor­do­wa­łem. Tym ra­zem za­mknij ryj!

Po­now­nie mnie wy­ko­rzy­stu­je. Ból jest tak ostry, że na szczęście tra­cę przy­tom­no­ść.

Mój stan nie obu­rzył ni­ko­go. Prze­cież to nie zbrod­nia! Mou-ba­rak miał do mnie wszel­kie pra­wa i nie ro­bił nic in­ne­go, tyl­ko spe­łniał ma­łże­ńskie po­win­no­ści. Za­pew­ne był odro­bi­nę bru­tal­ny, ale w ko­ńcu to zu­pe­łnie zdro­wy i jur­ny mło­dzie­niec. W do­dat­ku ja by­łam pi­ęk­na jak dzień! Na wi­dok tylu wdzi­ęków mu­siał stra­cić gło­wę. Przede wszyst­kim był bar­dzo za­ko­cha­ny! Za­słu­ży­łam rów­nież na gra­tu­la­cje, po­nie­waż po­tra­fi­łam do­cho­wać czy­sto­ści. Nie sha­ńbi­łam ro­dzi­ny.

To nie zbrod­nia! To czyn le­gal­ny! Ma­łże­ńska po­win­no­ść. To nie grzech. Wręcz prze­ciw­nie. Czy to dla mnie, czy dla Mo­uba­ra­ka, to do­bro­dziej­stwo od Al­la­ha.

To nie gwa­łt. To do­wód mi­ło­ści. Jed­na­kże ze względu na ilo­ść szwów, ja­kich wy­ma­ga­ła moja rana, za­su­ge­ro­wa­no Mo­uba­ra­ko­wi, by nie­co po­wści­ągnął swo­je za­pędy. Po­cie­szo­no mnie. Na tym po­le­ga ma­łże­ństwo. Na­stęp­nym ra­zem będzie le­piej. A poza tym to wła­śnie mu­ny­al, cier­pli­wo­ść, o któ­rej mi mó­wio­no. Ko­bie­ta prze­cho­dzi przez wie­le bo­le­snych eta­pów w ży­ciu. To, co się sta­ło, sta­no­wi­ło je­den z nich. Nie po­zo­sta­ło mi nic in­ne­go, jak ro­bić okła­dy z sody i brać go­rące kąpie­le, żeby przy­spie­szyć go­je­nie.

Ma­łże­ńska po­win­no­ść! Za­cy­to­wa­no mi ha­dis Pro­ro­ka: „Bia­da ko­bie­cie, któ­ra roz­gnie­wa męża, szczęśli­wa zaś ta, któ­rej mąż jest z niej za­do­wo­lo­ny!”. Le­piej bym zro­bi­ła, gdy­bym jak naj­prędzej na­uczy­ła się za­do­wa­lać swo­je­go ma­łżon­ka.

Le­karz rów­nież się nie prze­jął. To nie był gwa­łt. Wszyst­ko od­by­ło się nor­mal­nie. Po pro­stu je­stem świe­żo upie­czo­ną mężat­ką, wra­żliw­szą niż inne. Mój mąż jest mło­dy i za­ko­cha­ny! To w pe­łni uza­sad­nio­ne, że ma go­rący tem­pe­ra­ment! To, że tak się dzie­je, jest pra­wi­dło­we. Zresz­tą kto ośmie­lił się użyć sło­wa „gwa­łt”? W ma­łże­ństwie gwa­łt nie ist­nie­je.

Pó­źniej Gog­go Diya przy­zna­ła się, że było jej za mnie wstyd, bo tak moc­no krzy­cza­łam: wszy­scy mu­sie­li mnie usły­szeć. W szpi­ta­lu, gdy za­kła­da­no mi szwy, na­dal wrzesz­cza­łam. Za­cho­wa­łam się bez­wstyd­nie. W moją noc po­ślub­ną ogar­nęło ją tak sil­ne za­kło­po­ta­nie, że o mało so­bie nie po­szła. Na­wet oj­ciec i teść bez wąt­pie­nia wie­dzie­li, że mąż wła­śnie mnie do­ty­ka! Co za ha­ńba! Co za nie­skrom­no­ść! Co za wul­gar­no­ść! Ta chwi­la jest owia­na ta­jem­ni­cą. Jak te­raz spoj­rzę lu­dziom w oczy? Co za brak od­wa­gi, brak mu­nyal! Co za brak sem­te­en­de, wsty­du, brak umia­ru! Gdzie się po­dzia­ło pu­la­aku, któ­re mi od za­wsze wsz­cze­pia­no? Czło­wiek z ludu Ful­be umie­ra ni­czym owca, w mil­cze­niu, a nie me­cząc jak koza. Sko­ro cier­pia­łam bar­dziej niż inni, to była moja wina. Gdy­bym się nie opie­ra­ła, nie mu­sia­ła­bym tego wszyst­kie­go zno­sić! Coś ta­kie­go, Gog­go Nen­né opo­wia­da­ła jej, że Ram­la była rów­nie czy­sta jak ja, ale nikt nie sły­szał dźwi­ęku jej gło­su.

Za­mil­kłam. Nie mia­łam już nic wi­ęcej do po­wie­dze­nia.

Ciot­ki czym prędzej upich­ci­ły bas­sis­sé, kle­ik z ryżu, mle­ka i ma­sła. Roz­da­je­my go ca­łej ro­dzi­nie, a w szcze­gól­no­ści dziew­czętom, aby im po­ka­zać, że ja, Hin­dou, po­tra­fi­łam do­cho­wać dzie­wic­twa aż do ślu­bu. Spo­sób, żeby je na­kło­nić do zro­bie­nia tego sa­me­go.

Tak oto ule­czo­no moje cia­ło, ale nie umy­sł. Ni­ko­mu nie prze­szło przez myśl, że no­szę w so­bie głęb­sze i bar­dziej bo­le­sne rany. Po­wta­rza­no mi, że nie wy­da­rzy­ła się żad­na tra­ge­dia. Zwy­kły ba­nal­ny in­cy­dent. Nic poza przy­krą nocą po­ślub­ną. Tyl­ko czyż wszyst­kie noce po­ślub­ne nie są przy­kre? Oświad­czo­no mi też, że nic nie zro­zu­mia­łam z rad ojca.

Je­stem win­na po­słu­sze­ństwo mężo­wi!

Nie wol­no mi do­pu­ścić, by mój umy­sł się roz­pra­szał!

Po­win­nam być jego nie­wol­ni­cą, żeby go usi­dlić!

Po­win­nam być mu zie­mią, żeby on był mi nie­bem!

Po­win­nam być mu po­lem, żeby on był mi desz­czem!

Po­win­nam być mu ło­żem, żeby on był mi do­mem!

Na­za­jutrz po ślub­nej ce­re­mo­nii wszy­scy wró­ci­li do swo­ich do­mów, tym­cza­sem ja roz­po­czy­na­łam nowe ży­cie. Mo­uba­rak nie­co powści­ągnął swe za­pędy, cho­ciaż nie wy­ra­ził ani cie­nia skru­chy. Prze­cież nic się nie sta­ło. Czyż nie je­ste­śmy ma­łże­ństwem?