Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Czy wiesz, kim jesteś? Czy znasz swoją prawdziwą wartość? Czy masz odwagę odkryć nieśmiertelny diament?
Książka ojca Richarda Rohra pomoże Ci spotkać się z samym sobą. Aby dotrzeć na to spotkanie, trzeba zdjąć maskę i zrezygnować z kontroli nad wszystkim, co nas otacza. Uwolnić się od schematów, które nas niewolą. Innymi słowy - doświadczyć śmierci fałszywego "ja". Warto, nawet, jeśli zaboli. Prawda zawsze wyzwala.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 219
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Richard Rohr
Nieśmiertelny diament
W poszukiwaniu prawdziwego ja
tłumacz: Marek Chojnacki
zaproszenie
Nieśmiertelny diament prawdziwego „ja”
Fakt, że życie i śmierć to „nie dwa”, jest dla większości ludzi niezwykle trudny do pojęcia, a trudność ta polega nie tyle na zawiłości, ile na prostocie problemu 1.
Ken Wilber
Jedność życia i śmierci wymyka nam się w chwili, gdy zaczynamy o niej myśleć naszym trywialnym umysłem.
Kathleen Dowling Singh
W pierwotnym, urwanym zakończeniu Ewangelii według św. Marka – najstarszej spośród Ewangelii – pojawia się rozczarowujący (i dlatego wiarygodny) obraz: „One wyszły i uciekły od grobu; ogarnęło je bowiem zdumienie i przestrach. Nikomu też nic nie oznajmiły, bo się bały” (Mk 16, 5–8)2. Cóż to za osobliwa reakcja na słowa anioła, który właśnie przybyłym do grobu kobietom powiedział, by nie czuły lęku!
Taka właśnie ucieczka od zmartwychwstania stanowi w historii chrześcijaństwa – i w dziejach większości religii – swoiste proroctwo, poświadczone w przytoczonej wyżej, wczesnej wersji Pisma Świętego. Widzę w niej przejaw pokusy negacji oraz ucieczki nie tylko od obecności Boga, lecz także od naszego prawdziwego „ja” – od naszej duszy, od ukrytego w naszych wnętrzach przeznaczenia, od naszej rzeczywistej tożsamości. Nasze prawdziwe „ja” jest tą częścią nas samych, która – w dużej mierze nieświadomie – wie, kim jesteśmy i do kogo należymy. Naszym fałszywym „ja” jest to, czym jesteśmy w swoim przekonaniu; nasze przekonanie nie sprawia, że coś staje się prawdziwe.
Jesteśmy stworzeni do transcendencji; naszym przeznaczeniem są bezkresne horyzonty, jednak na przeszkodzie staje nam nasze małe ego, o ile wcześniej nie zdamy sobie sprawy z banalności jego dążeń i nie zaczniemy szukać głębszych prawd. Nasza droga przypomina pracę w kopalni diamentów. Musimy drążyć głęboko; ociągamy się jednak, wręcz czujemy strach. Zauważmy, że nawet w ostatecznym, dodanym później zakończeniu Ewangelii według św. Marka trzy razy mowa jest o tym, że uczniowie nie uwierzyli w zmartwychwstanie (Mk 16, 11–15). Jezus zaś „wyrzucał im brak wiary i upór” (Mk 16, 14). Nie świadczy to o nich najlepiej; nie stanowi też szczęśliwego zwieńczenia historii, która miała stanowić początek nowej religii. Pierwsi uczniowie sami nie mieli owej „prawdziwej wiary”, do której my dziś aspirujemy. Wzmianki o ich niedowiarstwie potwierdzają zapewne historyczną prawdziwość relacji ewangelicznej, w przeciwnym bowiem razie nie chwalono by się taką postawą. (Mogą również poświadczać, że prawdziwej wierze nieodłącznie towarzyszy wątpienie).
I my stawiamy dziś pytanie, które zadają trzy kobiety w obliczu domniemanego faktu zmartwychwstania: „Kto nam odsunie kamień od wejścia do grobu?” (Mk 16, 3). Kto pomoże nam drążyć szyb, na dnie którego znajdziemy nasze prawdziwe „ja”? Ile nas to będzie kosztowało? Wreszcie skąd wiemy, że pod kamieniem naszego ego, życiowych doświadczeń, naszej kultury, rzeczywiście kryje się „nieśmiertelny diament”? Dla nikogo nie było nazbyt kosztowne zadowalanie się – co czyniono do tej pory – intelektualnym uzasadnianiem i wyznawaniem tezy, że fizyczne ciało Jezusa rzeczywiście mogło „zmartwychwstać”. Takie postawienie sprawy zdejmowało z nas ciężar dorastania, ciężar autentycznego wysiłku poszukiwania naszego prawdziwego „ja”.
Liczni świadkowie „wieczystej tradycji” zaświadczają na rozmaite sposoby, że nawet właściwe postępowanie „fałszywej osoby” przynosi złe owoce 3. Natomiast „prawdziwa osoba” postępująca niewłaściwie może całkowicie to zmienić, jeszcze w trakcie działania. Wolę zatem mieć do czynienia z osobą prawdziwą. Musimy dotrzeć do naszego prawdziwego „ja”. W przeciwnym razie skutki naszych pozornie dobrych, moralnie chwalebnych czynów będą ograniczone, szkodliwe, może nawet zgubne. I odwrotnie: nasze prawdziwe „ja” może pójść drogą złą, lecz zawsze będzie w stanie naprawić wyrządzone szkody. Wiemy to z własnego doświadczenia. Musimy mieć świadomość, kto jest sprawcą działania i kto dokonuje nad nim refleksji. Czy to „ja” jest „nasze”? Czy jest to „ja” Boga? A może po prostu chorągiewka na wietrze? Pytanie to ma zasadnicze znaczenie dla wszelkich odmian dojrzałej duchowości.
Warto zauważyć jeszcze jedno. Marek mówi również, że Jezus „ukazał się w innej postaci” (Mk 16, 12). Czy radykalna przemiana, wiążąca się ze zmartwychwstaniem, mogła stanowić problem? Czy to dlatego tak wiele osób nie mogło rozpoznać Jezusa? Myślę, że tak właśnie było; jest to pierwsza kwestia istotna dla naszych poszukiwań prawdziwego „ja”.
Wciąż czujemy się nieswojo – wobec formy, jaką rzeczywistość przybiera po zmartwychwstaniu, pomimo corocznych powrotów wiosny, przypadków fizycznych uzdrowień i niezliczonych nowości, które niesie każde życie i każde zdarzenie. Obecny w naszym doświadczeniu aspekt śmierci zawłaszcza wyobraźnię, fascynując – co ze smutkiem musimy stwierdzić – swą negatywnością i lękiem, jaki w nas budzi. Musimy nauczyć się – a jest to z różnych przyczyn o wiele trudniejsze – dostrzegać wszystko, co nieskończone, pozytywne i dobre. Filozofowie próbowali przez setki lat rozwiązać „problem zła”, choć, jak sądzę, znacznie trudniejszy i bardziej zdumiewający jest „problem dobra”. Jak wytłumaczyć, że na świecie tym jest tyle bezinteresowności i zwyczajnej dobroci? Refleksja nad tak postawionym problemem przyniosłaby nieporównanie lepsze wyniki.
Zmartwychwstanie – które będę utożsamiał z objawieniem naszego prawdziwego „ja” – w pewnym sensie rzeczywiście stanowi ryzyko i zagrożenie dla skonstruowanego przez nas świata. Odsłoniwszy nasze prawdziwe „ja”, przestajemy pasować do wielu grup, nawet w obrębie społeczności religijnej, która tak często zafascynowana jest i pobłaża fałszywemu „ja”, jedynemu, jakie zna.
Wszyscy – czy się do tego przyznajemy, czy nie – jesteśmy zakochani, a nawet uzależnieni od status quo i od przeszłości, choćby była dla nas zabójcza. Zmartwychwstanie proponuje przyszłość – śmiem twierdzić, że trwałą, lecz nieznaną, a więc przerażającą. Ludziom łatwiej jest inwestować energię w śmierć, ból i problemy niż w radość. Wiem o tym, gdyż jestem taki sam. Z jakichś niewesołych przyczyn lekceważymy radość, utrzymując ze wszystkich sił swój status ofiary.
Prawdziwe „ja” i jego zmartwychwstanie zawsze są zagrożeniem. Mówiąc o Zmartwychwstaniu Ciała Chrystusa, nie mamy na myśli wskrzeszenia dawnego ciała, lecz wywyższenie czegoś, co zawsze jawić się będzie jako zupełnie nowe. W zmartwychwstaniu nie chodzi o powrót człowieka do swego ciała; wspólne Ciało, które tworzymy w Chrystusie, wprowadza nas we wspólną przyszłość, włączając w nią całą naszą przeszłość i ją przemieniając (Ef 4, 15–16). Zauważmy, że we wszystkich opowieściach o zmartwychwstaniu, we wszystkich czterech Ewangeliach, ukazują się nam wspaniałe obrazy biegu, ruchu, podniecenia, radości, spożywania posiłku, udziału w wielkich żniwach, skakania nago i bez skrępowania do wody. Wszystkie one wskazują na wolność skierowaną ku przyszłości, gdyż wszystko, co przeszłe, minęło, odeszło i zostało w pełni wybaczone.
Wyjaśnienie istoty tego, co nazywam tu prawdziwym „ja”, i ponowne jego odkrycie kładzie solidny fundament pod wszystkie religie i wyznacza im podstawowy cel. Nie zbudujemy duchowego domu z prawdziwego zdarzenia, jeśli najpierw nie znajdziemy w sobie solidnego fundamentu, na którym można będzie go wznieść. Rządzi tym zasada podobieństwa. Bóg-w-nas już wie, kocha i służy Bogu obecnemu we wszystkim, co nas otacza. Możemy jedynie wskoczyć na pokład. Nazwałbym ten skok świadomością; wierzę, że Chrystus Zmartwychwstały jest ikoną pełnej świadomości. W ludzkim umyśle Chrystusa każda część stworzenia rozpoznaje się jako (1) pomyślana i stworzona przez Boga, (2) umiłowana przez niego, (3) ukrzyżowana i (4) w pełni odrodzona. On sam niesie nas ze sobą, daje poczucie bezpieczeństwa, nadając całej podróży kształt i ukierunkowując naszą świadomość 4. Na tym właśnie polega według mnie „zbawianie” nas przez Jezusa.
Wieczysta tradycja – tradycja mistyczna, na której chcę się tu oprzeć – głosi, że każdy człowiek jest zdolny przyjąć rzeczywistość Boga, w każdym jest do niej podobieństwo i pragnienie jej przyjęcia. Szukamy tego, czym jesteśmy; dlatego właśnie Jezus mówi, że znajdziemy to, czego szukamy (por. Mt 7, 7–8). W tradycji wieczystej niezmiennie zawarte jest przekonanie, że na początku nie wiemy, czego szukamy, bowiem szukamy samego poszukiwania. Bóg nigdy nie będzie przedmiotem, który można by znaleźć czy posiąść, jak znajdujemy inne przedmioty; Bóg dzieli z nami otchłań naszej podmiotowości – nasze „ja”, które zwykliśmy nazywać duszą. W języku religijnym mówimy o „zamieszkiwaniu Boga” w duszy człowieka.
Wierzę, że Chrystus jest archetypicznym prawdziwym „ja”, dawaną historii Jaźnią, w której wspólnie działają duch i materia, a to, co boskie, i to, co ludzkie, zamieszkują jedną przestrzeń; tam „nie ma już Żyda ani poganina, nie ma już niewolnika ani człowieka wolnego, nie ma już mężczyzny ani kobiety” (Ga 3, 28). Chrystus wyprzedza nas na drodze ku wciąż nowej ziemi, na drodze do „Galilei”, zapomnianej prowincji imperium rzymskiego i religii żydowskiej.
„Ty jesteś jednym z nich, bo i twoja mowa cię zdradza”, mówi służąca do Piotra (Mt 26, 73). „Żaden prorok nie powstaje z Galilei”, wyjaśnia arcykapłan (J 7, 52). A jednak „tam Go ujrzycie, jak wam powiedział” (Mk 16, 7). Być może prawdziwe „ja” – i pełnia misterium Chrystusa (nietożsama z chrześcijaństwem zinstytucjonalizowanym) – zawsze będą mieszkać na zapadłych peryferiach wszelkich imperiów i na najgłębszych pokładach wszelkich religii.
Ktoś może mi zarzucić arogancję w rozprawianiu tu o „wewnętrznym Bogu” i zdecydowanie odrzucić taki właśnie sposób mówienia o zmartwychwstaniu jako heretycki, zuchwały czy panteistyczny. Ewangelia ujmuje tę kwestię znacznie subtelniej. Zarówno życie Jezusa, jak i jego zmartwychwstałe ciało uczą nas, że odkrycie w sobie boskiego DNA stanowi jedyny, pełny i ostateczny sens ludzkiego bytu. Prawdziwe „ja” nie jest ani Bogiem, ani człowiekiem. Prawdziwe „ja” jest zarazem Bogiem i człowiekiem; zarówno Bóg, jak i człowiek są w nim darem bez reszty.
Tę radykalnie nową prawdę postrzegamy jako zagrożenie, mimo że objawia się nam w najstarszym, najprawdziwszym i najgłębszym wymiarze tego, czym jesteśmy. Zmartwychwstanie Jezusa oznaczało absolutną odmowę identyfikacji ze statusem ofiary czy też mściwego mnożenia kolejnych ofiar. Wprowadziło do historii zupełnie nową opowieść. Inaczej niż w przypadku wskrzeszenia Łazarza (J 11, 1–44), zmartwychwstanie Jezusa ma dla ludzkiej historii znaczenie trwałe i ostateczne. Chrystus zmartwychwstał w imieniu nas wszystkich.
To, co próbuję tu powiedzieć, pięknie wyraziła gwatemalska poetka Julia Esquivel:
Jest coś wewnątrz nas,
co nie daje nam spać, nie daje nam spocząć,
co nie zatrzymuje ukrytej w nas brzemiennej głębi.
To cichy, ciepły szloch kobiet pozbawionych mężów.
Smutny wzrok dzieci, sięgający poza granice pamięci…
Tym, co nie daje nam spać,
jest groźba naszego zmartwychwstania!
Bowiem z każdym zapadnięciem nocy,
mimo znużenia od lat nieskończoną
listą zabitych,
wciąż kochamy życie
i nie godzimy się z ich śmiercią!
W tym maratonie nadziei
są zawsze inni, gotowi nam ulżyć,
niosąc odwagę niezbędną do osiągnięcia celu
leżącego poza horyzontem śmierci…
I dowiesz się, co to znaczy śnić!
Dowiesz się, jak wspaniale jest
żyć z groźbą zmartwychwstania!
Śnić na jawie,
Żyć, umierając,
wiedząc, że już zmartwychwstałeś 5.
Tylko nasze prawdziwe „ja” może mówić w ten sposób, rzeczywiście wierząc w to, co mówi. Dla fałszywego „ja” – powodowanego przez ego i jego ograniczone dążenia – tego rodzaju poezja jest tylko literacką fikcją, tanią pocztówką, o której łatwo się zapomina, marną próbą krzyczenia w ciemności. Istnieje jednak prawdziwe „ja”, obecność Zmartwychwstałego; coś, „co nie daje nam spać”. Próbujmy więc odsunąć kamień, odgruzować wejście do zasypanego szybu i ponownie zacząć drążyć w poszukiwaniu naszego prawdziwego „ja”. Na dnie szybu czeka na nas diament.
NIEŚMIERTELNY DIAMENT
Rozdział 1
Co to jest prawdziwe „ja”?
Tu, wysoko,
wszystko jest bardzo proste:
porzuć wszystko, co wiesz.
Wejdź na zimny płaskowyż,
zmów starą modlitwę dzikiej miłości,
otwórz szeroko ramiona.
Ci, którzy przychodzą z pustymi rękami,
będą zdziwieni, wpatrując się w jezioro,
tam, w zimnym świetle,
odbijającym czysty śnieg,
prawdziwy kształt
twojej własnej twarzy.
David Whyte, Tilicho Lake
Konserwatyści szukają prawdy absolutnej; liberałowie czegoś „realnego” i autentycznego. Żony szukają takiego małżeństwa, które będzie trwać, „póki śmierć nas nie rozłączy”. Wierni szukają Boga, który nigdy ich nie zawiedzie; uczeni szukają uniwersalnych formuł. Wszyscy chcą odnaleźć to samo. Wszyscy szukamy nieśmiertelnego diamentu: czegoś, na czym bez reszty możemy polegać, czegoś niezapomnianego, lśniącego niezmiennym blaskiem. Wszyscy dostali to samo zaproszenie, tę samą ofertę zawartą w bardzo krótkim drugim Liście św. Jana. Pisze on o prawdzie, która „w nas trwa i pozostanie z nami na wieki” (2 J 2). Jednak większość z nas prawie nic o niej nie wie; naszą sytuację trafnie opisuje św. Augustyn, przyznając w Wyznaniach: „Późno Cię umiłowałem, Piękności tak dawna a tak nowa, późno Cię umiłowałem. W głębi duszy byłaś, a ja się po świecie błąkałem i tam szukałem Ciebie [...]”12.
W końcu dajemy za wygraną, a może nawet nie próbujemy szukać; zamiast dążyć do prawdy, cofamy się w siebie, jakbyśmy chcieli powiedzieć, że sami będziemy dla siebie punktem odniesienia. Na tym polega najpowszechniejszy problem indywidualizmu i egocentryzmu, które nie mogą obyć się bez siebie nawzajem. Odchodzimy i zamykamy się w sobie, wciąż powracając do naszego ego (naszego małego, fałszywego „ja”), gdyż tylko ono jest nam znane. Powszechne jest tego rodzaju rutynowe działanie, choć zazwyczaj podejmujemy je nieświadomie. Mimo to okazuje się często dominujące i – w zależności od tego, jak daleko „odeszliśmy” – uniemożliwia nam w mniejszym bądź większym stopniu przeżywanie najważniejszych przejawów życia, takich jak małżeństwo, trwałe przyjaźnie, ważne zobowiązania. A jednak to zamknięcie się w swoim prywatnym ego jest czymś absolutnie słusznym, stanowiąc zarazem straszliwy błąd. Chciałbym tego dowieść na kartach tej książki.
Słusznie zwracamy się ku sobie samym: inaczej zatracilibyśmy się w zewnętrznej przestrzeni, w której wirują krzywe zwierciadła; o tym właśnie mówi św. Augustyn. Należy jednak zadać pytanie: ku któremu „sobie”? Posługuję się rozróżnieniem pomiędzy prawdziwym i fałszywym „ja”, pomagającym w wielu przypadkach właściwie opisać sytuację. Dobre i konieczne jest skupienie się na prawdziwym „ja”; natomiast koncentracja na „ja” fałszywym – długotrwała lub, co gorsza, niezmienna – oznacza katastrofę. Ponieważ nasze prawdziwe oraz fałszywe „ja” odczuwamy jako własne, musi zaistnieć niebezpieczeństwo ich pomylenia. Zwracając się ku prawdziwemu „ja”, skupiamy się na tym, co istotne i prawdziwe; skupiając się na „ja” fałszywym, egocentrycznie koncentrujemy się na „sobie”, i to stanowi istotę problemu.
Dlatego Jezus, podobnie jak większość wielkich mistrzów duchowych, bardzo wyraźnie zaznacza, że istnieje „ja”, które mamy odnaleźć, oraz „ja”, które musimy porzucić, wręcz go się „zaprzeć” (Mk 8, 35; Mt 10, 39; 16, 25; Łk 9, 24; J 12, 26). Bezkompromisowy jest w tej zasadniczej kwestii buddyzm – radykalna szczerość tej religii fascynuje wielu ludzi.
O istnieniu dwóch „ja” dość powszechnie mówi wieczysta tradycja. Istotne jest, jak definiujemy różnicę. Ci, którzy przeczą istnieniu świętego początku wszechświata („Boga”), nie mogą mówić, że coś jest „prawdziwe”; muszą, szukając autorytatywnej miary, odwoływać się do psychologii, filozofii i norm kulturowych. Owa miara jest dobra – ale w zakresie, do którego się ogranicza. Osoby deklarujące wiarę w Boga nie chcą zazwyczaj uznać, że już są dziećmi Bożymi (1 J 3, 1), i szukają własnych, arbitralnie wybranych „skakanek”, które też niekiedy znajdują, o ile są dostatecznie uczciwi. A wtedy ochoczo przez nie skaczą. Mamy wówczas do czynienia z sytuacją, w której miarą staje się nasze płynne „ja” moralne i wszelka Miara absolutna znów ginie nam z oczu. Można odnieść wrażenie, że fałszywe „ja” woli odnieść parę drobnych „sukcesów”, niż pozwolić zwyciężyć Bogu we wszystkim i we wszystkich. Takie oto smutne wnioski nasuwają mi się po latach praktyki duszpasterskiej prowadzonej w wielu kościołach i na wielu kontynentach; ich sens trafnie oddaje tekst biblijny, którego wymowę zniekształca większość kaznodziei i tłumaczy: „Wszystkich was powołuję, lecz tylko niewielu z was pozwala mi się wybrać” (Mt 22, 14 – tłum. aut.)13.
Temu, co różni obie jaźnie, będziemy się przyglądać na wiele sposobów. Wzorując się na perypatetyckiej metodzie Sokratesa, proponuję snuć rozważania, „spacerując”. Dzięki terminom odpowiadającym współczesnej umysłowości uformowanej przez psychologię poszukiwanie duszy nabrało w naszych czasach nowego, klarowniejszego sensu. Możemy teraz nazwać fałszywe „ja” naszym małym „ja” lub ego, a prawdziwe „ja” – duszą. Gdy lepiej zrozumiemy pojęcie prawdziwego „ja” – nasza duchowość skupi się na swym pierwszym, najważniejszym celu, przez co zyskamy dostęp do najskuteczniejszych wskazówek psychologicznych i duchowych. Bardzo lubię mówić ludziom: „Właśnie zaoszczędziliście dziesięć tysięcy dolarów, które kosztowałyby was już niepotrzebne wizyty u terapeutów”. Dlaczego? Bo odnajdując prawdziwe „ja”, odnajdziemy absolutny punkt odniesienia, który znajduje się całkowicie w nas, a zarazem zupełnie poza nami. Dusza odkryje i przyswoi sobie wielką prawdę, na której będzie mogła odtąd polegać. „Moim najgłębszym «ja» jest Bóg!”, krzyczała, biegnąc ulicami miasta, św. Katarzyna z Genui; podobnym odkryciem dzielili się niegdyś ze współmieszkańcami Kolosów ci, którzy wołali do Żydów i pogan: „Tajemnicą jest Chrystus w was – nadzieja chwały!” (Kol 1, 27 – tłum. aut.).
Zdrowy autorytet wewnętrzny prawdziwego „ja” można teraz zrównoważyć gorzkim obiektywizmem zewnętrznego autorytetu Pisma Świętego i dojrzałej Tradycji. Inaczej mówiąc, nasze doświadczenia nie są wyłącznie naszymi doświadczeniami. W ten sposób możemy się upewnić, że nie popadliśmy w obłęd. To, że Bóg jest jednocześnie całkowicie we mnie i całkowicie poza mną, stanowi w moim przekonaniu rzadko osiągany w większości religii stan doskonale wyważonej równowagi. Prawo wyryte zostało zarówno na kamiennych tablicach (Wj 31, 18), jak i w naszych sercach (Pwt 29, 12–14), a stare przymierze słusznie przemieniło się w nowe (Jr 31, 31–34), jak je rozumieli i przeżywali święci Żydzi. Ów idealny stan równowagi objawiony w Biblii żydowskiej w pełni ucieleśnia Jezus. Pamiętajmy, że Jezus nie był „chrześcijaninem”!
Osoby, które osiągają tego rodzaju integralność, cechuje ogólna równowaga. Dążą one do pomyślnego obrotu spraw, w przeciwieństwie do konformistów oraz, z drugiej strony, wiecznych buntowników. Jedni i drudzy mają o wszystkim własne zdanie i nie zważają na to, co podpowiada im mądrość. Przypomnijmy sobie postać nieszczęsnego Galileusza, który, zmuszony przez Kościół do wyparcia się poglądu, że Ziemia krąży wokół Słońca, powiedział spokojnie przed śmiercią: „A jednak się kręci!”. Galileusz umiał w swej mądrości przetrwać w systemie totalitarnym, a dziś, oczyszczony z zarzutów przez współczesnych papieży, triumfuje i trwa w naszej pamięci jako ojciec nowoczesnej nauki. Jesteśmy jednocześnie Ciałem Chrystusa i ledwie jedną z jego części. Stanowimy zarazem centrum świata i tkwimy na jego obrzeżach; jak mówi św. Bonawentura, „środek jest teraz wszędzie, nigdzie zaś nie ma obwodu”.
Nasze osobiste doświadczenie bycia wybranym pozwala przekazać je innym, co poświadczają Izajasz i św. Paweł (Iz 2, 1 – 5, 56; Rz 11, 16n). Wiara oparta na zewnętrznych formach duchowości skłania nas do mówienia: „tylko tu”, „tylko tam”, podczas gdy autentyczne poznanie wewnętrzne podpowiada słowa: „zawsze i wszędzie”. Zaczynamy od poczucia elitarności, kończymy zaś jako egalitaryści. Ken Wilber słusznie dopowiada w tym miejscu: „zawsze!”. Co darmo otrzymaliśmy, darmo dajemy (Mt 10, 8). Zewnętrzny autorytet objawił nam naszą wyjątkowość (tylko tak mogliśmy wyruszyć w drogę), lecz już dojrzały autorytet wewnętrzny pozwala dostrzec, że wyjątkowi i niepowtarzalni jesteśmy wszyscy. Faktem jest jednak, że możemy to zrozumieć dopiero dzięki dojrzałości drugiej połowy życia. Młodzi gorliwcy żyją w przekonaniu, że wyjątkowość ogranicza się wyłącznie do nich14.
Gwarantuję, że odkrycie prawdziwego „ja” to przeżycie porównywalne ze zrzuceniem z siebie wielotonowego ciężaru. Nie musimy już konstruować, chronić ani lansować wyidealizowanego obrazu siebie. Życie w prawdziwym „ja”, choć nigdy nie udaje się nam w nim wytrwać dwadzieścia cztery godziny na dobę, jest znacznie szczęśliwsze. Raz odkryte, staje się sferą, do której zawsze możemy powrócić. Odnajdujemy wreszcie alternatywę dla naszego fałszywego „ja”. Jak Jakub budzimy się ze snu, dołączając do chóru mistyków wszystkich epok: „cały czas tu byłeś, a ja nie wiedziałem” (Rdz 28, 16 – tłum. aut.). Jakub wylewa oliwę na kamień, który służył mu za wezgłowie, gdy miał widzenie podczas snu, i nazywa to miejsce Betel, to jest „Dom Boży i brama nieba” (Rdz 28, 17–18) 15. Następnie zabiera ze sobą tę obecność we wszystkie miejsca, do których się udaje. Bramie nieba przypisane jest najpierw jedno określone miejsce; potem nosimy ją ze sobą, aż wreszcie odnajdujemy wszędzie. Na tym polega rozwój życia duchowego.
Przypisy końcowe
1 Ken Wilber, Spektrum świadomości, przeł. Jacek Majewski, Jacek Santorski & Co Agencja Wydawnicza, Warszawa 2009, s. 157 [przyp. tłum.].
2 Korzystałem z Biblii Jerozolimskiej, używałem New American Bible; często sięgałem też po The Message, by odświeżyć interpretację danego fragmentu. Często jednak przytaczam tekst biblijny w moim własnym tłumaczeniu lub kompiluję wspomniane wyżej wersje. [Cytaty z Pisma Świętego w polskim przekładzie pochodzą z Biblii Tysiąclecia, wyd. IV, Pallottinum, Poznań 2003. W tekście zaznaczono miejsca, gdy tłumaczenie poczynione przez autora odbiega od polskiego przekładu biblijnego – przyp. tłum.]
3 Odwołuję się tu do definicji Aldousa Huxleya, którą podaje w swej książce Filozofia wieczysta [przeł. J. Prokopiuk, K. Środa, Wydawnictwo Biblioteka Nowej Ziemi, Kraków 2011, s. 7 – przyp. tłum.], uznając za adekwatną definicję tego, co ja sam rozumiem przez to pojęcie: „Określenie «philosophia perennis» ukuł Leibniz, ale rzecz, którą ona określa – metafizyka, która boską Rzeczywistość uznaje za substancję świata rzeczy, istot żywych i umysłów, psychologia, która w duszy widzi coś podobnego do boskiej Rzeczywistości lub nawet z nią tożsamego, i etyka, która ostateczny cel człowieka znajduje w poznaniu immanentnej i transcendentnej Podstawy bytu – rzecz ta jest odwieczna i uniwersalna”.
4 Jeśli może nam tu pomóc Pismo Święte, istotny jego fragment stanowi w tym kontekście hymn z pierwszego rozdziału Listu do Kolosan (1, 15–20). Mowa jest w nim nie tyle o Jezusie historycznym, lecz raczej o postaci kosmicznej, która „rekapituluje” w sobie sens stworzenia, w pełni utożsamiając się z Jezusem, który przyjmuje tę rolę wraz ze wszystkimi jej konsekwencjami. Jest to o wiele bardziej uniwersalny obraz Jezusa, którego większość chrześcijan zdaje się dziś pojmować bardzo plemiennie. Nazwę go obrazem Chrystusa kosmicznego (podobny obraz znajdujemy w Liście do Efezjan – Ef 1, 3–14).
5 Julia Esquivel, Threatened with Resurrection, [w:] Threatened with Resurrection: Prayers and Poems from an Exiled Guatemalan Woman (wydanie hiszpańskie: 1982).
12 Augustyn z Hippony, Wyznania, X, 27, przeł. Z. Kubiak, Pax, Warszawa 1992, s. 312.
13 Ten fragment Ewangelii – Mt 22, 14 – choć występuje tylko w jednym miejscu, doczekał się różnych okropnych (a wręcz przerażających!) interpretacji, formujących ekskluzywny model nauk Jezusa, kierowanych jakoby tylko do nielicznego grona wybranych. Większość badaczy uważa, że wersy 11–14 niemal na pewno zostały dodane do inkluzyjnej przypowieści przez późniejszego kopistę, któremu nie spodobała się wcześniejsza, jednoznaczna treść wersów 9–10. Stworzył więc idiotyczny mit o stroju weselnym, który z „płaczem i zgrzytaniem zębów” próbowały zrozumieć całe pokolenia, nie pojmując tej tajemniczej perykopy. Niewątpliwie bliższa pierwotnej wypowiedzi inkluzyjnego Jezusa jest wersja Łukasza (Łk 14, 15–24). Jakąż mogę mieć nadzieję, jeśli nie zaliczam się do „wybranych”? W Ewangelii, tak jak w życiu, kryje się jakaś anty-Ewangelia. Nawet samo powołanie skierowane jest tu nie do wszystkich, lecz do „wielu”, co prawdopodobnie tłumaczy się tym, że Ewangelia według św. Mateusza adresowana była do Żydów. Mimo to w słowach tej przypowieści pobrzmiewa pierwotna intencja inkluzyjnego Jezusa.
14 Richard Rohr, Spadać w górę, przeł. B. Majczyna, współpr. E. Zamorska-Przyłuska, Wydawnictwo WAM, Kraków 2013. W książce tej formułuję tezę, że życie dzieli się na dwie połowy, którym towarzyszą różne cele. Jeśli w pierwszym okresie życia otrzymujemy pewien „ładunek” treści (traktowany jako całość), później stajemy się gotowi na przyjęcie już samych treści zawartych w owym ładunku.
15 Wyjaśnienie symboliki namaszczenia oliwą pewnie nie zmieści się w ramach przypisu; mimo to spróbuję. Symbolika namaszczenia obecna jest w imieniu Chrystusa (które znaczy: „Pomazaniec”) i wskazuje na zespolenie materii z Duchem. Tęsknota Żydów za Pomazańcem (Mesjaszem) jest czymś absolutnie właściwym, a nawet uniwersalnym. Dopiero później zaczęto odnosić ją do Jezusa z Nazaretu, który stał się dla chrześcijan żywym ucieleśnieniem prawdziwego „ja”, w którym współistnieją ze sobą rzeczywistość boska i ludzka. Wszystko to zaczęło się od Jakuba i jego kamienia, epifanii, która wzniosła drabinę pomiędzy niebem a ziemią. Tam, gdzie dostrzeżemy ów „kamień”, odnajdziemy początek odwiecznego misterium Chrystusa – odnajdziemy Mesjasza.
Spis treści
Zaproszenie:
Przedmowa
Załącznik: Doświadczenie oparte na praktyce
NIEŚMIERTELNY DIAMENT
Rozdział 1
Co to jest prawdziwe „ja”?
Ślady i dowody
Dusza – nasza najgłębsza tożsamość
Pan przyzwolenia
Przestrzenie duszy
Rozdział 2
Co to jest fałszywe „ja”?
Odkrywanie fałszywego „ja”: terapia a kierownictwo duchowe
Dalsza podróż
Taktyka różnicowania
Troski fałszywego „ja”
Mit odrębności
Przypowieść
Pieśń prawdziwego „ja”
Rozdział 3
Co umiera i kto żyje?
Rozdział 4
Ostrze doświadczenia
Zmartwychwstanie
Taniec tchnienia i gliny
Nasze przeznaczenie
Miłość i prawda
Rozdział 5
Ty jesteś tym
Meandry i ślepe uliczki
Tajemnica uczestnictwa
Uczestnictwo i świadomość
Drogocenna perła
Zamieszkiwanie ducha
Rozdział 6
Jeśli to prawda, to zawsze i wszędzie
Rozdział 7
Oświecenie z lufą przy skroni
Śmierć i lęk
O umieraniu
Przywiązanie i brak przywiązania
Bóg i śmierć
Rozdział 8
Intymna bliskość ze wszystkim
Rozdział 9
Miłość silniejsza jest niż śmierć
Maria Magdalena
Musimy wyjść poza „nie”
Epilog
Załącznik A
Prawdziwe „ja” i fałszywe „ja”
Prawdziwe „ja”
Fałszywe „ja”
Załącznik B
Mozaika metafor
Obrazy przemienienia
Załącznik C
Patrząc na grób. Postawy modlitwy
Załącznik D
Głowa przy sercu. „Najświętsze Serce Jezusa”
Załącznik E
Tchnienie Adama. Modlitwa z wnętrza gliny
Modlitwa umysłu
Modlitwa ciała
Załącznik F
Dwanaście sposobów niezwłocznego praktykowania zmartwychwstania
Bibliografia
Tytuł oryginału
Immortal Diamond
The Search for Our True Self
Copyright © 2013 by Richard Rohr
All Rights Reserved. This translation published under license
© Wydawnictwo WAM, 2013
Redakcja: Ewa Zamorska
Korekta: Dariusz Godoś
Projekt okładki wg oryginału
do druku przygotował: Andrzej Sochacki
Skład: Edycja
ePub e-ISBN: 978-83-277-3773-1
Mobi e-ISBN: 978-83-277-3774-8
WYDAWNICTWO WAM
ul. Kopernika 26 31-501 Kraków
tel. 12 62 93 200 faks 12 42 95 003
e-mail: [email protected]
www.wydawnictwowam.pl
DZIAŁ HANDLOWY
tel. 12 62 93 254-255 faks 12 62 93 496
e-mail: [email protected]
KSIĘGARNIA WYSYŁKOWA
tel. 12 62 93 260, 12 62 93 446-447
faks 12 62 93 261
e.wydawnictwowam.pl