Niezbadane wyroki. Szlak pokutnika - Maciej Wągiel - ebook

Niezbadane wyroki. Szlak pokutnika ebook

Wągiel Maciej

5,0

Opis

W świecie zamieszkanym przez ludzi, elfy, krasnoludy, demony i wysłanników Niebios zło przybiera jawną postać rogatych, skrzydlatych bestii poddanych woli największego z okrutników, Zerotha. Stać się jednak może, że w demonie obudzi się sumienie, wkracza on na szlak pokutny i kolejnymi stuleciami swego życia stara się odkupić wyrządzone zło. Sariel, Upadły Anioł, który dziś przynależy do grona Odkupionych, prowadzi prywatną krucjatę przeciwko swemu dawnemu zwierzchnikowi, Zerothowi. Nie ustanie w swych działaniach, dopóki największe zło Rivdale nie spłonie w ogniach piekielnych, a zastępy zniewolonych demonów nie odzyskają wolnej woli. W tej podróży czeka go wiele przygód i wyzwań, których powodzenie z czasem zjedna mu coraz więcej zwolenników. Droga do odkupienia jest wyboista, pełna ludzkiej wrogości i wspomnień o wyrządzonych krzywdach. Sariel jest jednak niezłomny i gotowy poświęcić własne życie dla wyższego celu. Czy będzie do tego zmuszony?

Notatka o Autorze

Maciej Wągiel, urodzony 3 kwietnia 1998 roku we Wrocławiu, z wykształcenia analityk chemiczny. Fantastyką zainteresował się głównie za sprawą kina, muzyki i gier komputerowych. Zainspirowany filmami i grami zdecydował się przelać na papier własną wizję fantastycznego świata i w ten sposób narodziły się Niezbadane wyroki, gdzie czarne nie zawsze jest czarne, a białe nie zawsze jest białe.

 

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 546

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Opieka redakcyjna

Agnieszka Gortat

Redaktor prowadzący

Monika Bronowicz-Hossain

Korekta

Agata Czaplarska

Opracowanie graficzne i skład

Marzena Jeziak

Projekt okładki

Aleksandra Sobieraj

© Copyright by Maciej Wągiel 2023© Copyright by Borgis 2023

Wszelkie prawa zastrzeżone

Wydanie I

Warszawa 2023

ISBN 978-83-67642-36-1

ISBN (e-book) 78-83-67642-37-8

Wydawca

Borgis Sp. z o.o.ul. Ekologiczna 8 lok. 10302-798 [email protected]/borgis.wydawnictwowww.instagram.com/wydawnictwoborgis

Druk: Sowa Sp. z o.o.

 

 

Prolog 7

Rozdział 1. Na głęboką wodę 9

Rozdział 2. Fałszywa przepustka 29

Rozdział 3. Obiektywna perspektywa 47

Rozdział 4. Mnich z piekła rodem 69

Rozdział 5. Kopalnia talentów 93

Rozdział 6. Gorące powitanie 111

Rozdział 7. Oddzielić dobrych i złych 135

Rozdział 8. Przymusowa zmiana planów 159

Rozdział 9. Przeklęta znajomość 179

Rozdział 10. Ostateczny test 199

Rozdział 11. Schizma wśród czartów 223

Rozdział 12. Względny spokój 237

Rozdział 13. Niech żyje wolność wyboru 249

Rozdział 14. Siły uwięzione w skałach 265

Rozdział 15. Niecne uczynki 285

Rozdział 16. Nowy dzień 307

Rozdział 17. Upadły i Pokutnik 327

Rozdział 18. Ewakuacja 347

Rozdział 19. Nowe możliwości 365

Rozdział 20. Łowy 385

Rozdział 21. Prowokacja 407

Rozdział 22. Miasto w wojnie 423

Rozdział 23. Rodowe tajemnice 445

Rozdział 24. Cisza przed burzą 469

Rozdział 25. Spory rodzinne 489

Rozdział 26. Najbardziej zwaśnione miasto 511

Rozdział 27. Odległa przeszłość 529

Rozdział 28. Inicjacja 547

Rozdział 29. Pierwszy raz 567

Rozdział 30. Kopanie leżącego 591

Epilog 617

 

 

Aby dokładniej poznać losy Rivdale, trzeba cofnąć się do momentu, gdy Sariel, współzałożyciel świata Piekieł, zobaczył, jak jego talenty, zasady i charakter zostały wypaczone, a powody, dla których mieszkańcy Rivdale z czasem znienawidzili go, stały się jasne jak słońce. Echo jego dawnych czynów ciągnęło się jeszcze przez długi czas z różnych powodów. Ale od początku.

Wbrew woli Stwórcy Sariel dołączył do swego zniewolonego kompana Zerotha, by wspólnie naprawić wady Rivdale. Porzucił przy tym nie tylko swych braci archaniołów, ale również całun bezpieczeństwa.

Z czasem wszystkie opowieści wychwalające Sariela i Zerotha wraz z ich podwładnymi, którzy nazywali siebie Odrodzonymi, zyskiwały gorszący wyraz, a liczne doniesienia o krwawych ekspedycjach, gdzie nikogo nie szczędzono, rozchodziły się po całym Rivdale. Stworzenia zamieszkujące świat zaczęły nazywać ich diabłami i demonami. To był dopiero pierwszy krok do głębokiego krateru wypełnionego mułem, w którym miał się znaleźć Sariel.

Po niezliczonych dekadach, gdy Sariel dojrzał prawdę o swych czynach, nienawiść, żal i ból wypełniły jego serce, by po chwili w przypływie emocji poświęcić niemal całą moc Niebios w swej broni. Nie chcąc profanować wizerunku archanioła, stał się demonem, który porzucił Otchłań, swych braci i poprzysiągł zemstę na tych, którzy go wykorzystali.

 

 

1012 rok (292 lata przed poznaniem Aduraty)

Aby poznać, czym jest raj, wpierw trzeba przeżyć piekło.

Decyzja tak ważna, jak o porzuceniu mocy jednych z najpotężniejszych istot Rivdale podjęta przez Sariela w przypływie emocji, okazała się szczytem lekkomyślności i miała być dopiero początkiem drogi Upadłego.

W czasie swych licznych wędrówek Sariel zdołał poznać regiony Rivdale ‒ ziemie Królestwa Ludzi, Sojuszu Elfów, Górskich Klanów, jak również obszary, gdzie zaczynają się inne światy, do których wstęp mają nieliczni.

To był ten moment, w którym trzeba było poznać otaczający świat od A do Z. Czasu było mnóstwo, lecz Sarielowi nie zależało na zaglądaniu w każdą jaskinię i pod każdy kamień. Dla oszukanego anioła liczyła się tylko krwawa zemsta, gdy to Zeroth, Władca Otchłani i Chaosu, zapłaci za wszystko z nawiązką.

Sariel, zwany Upadłym, oparł się o drzewo i wpatrując się w swe dłonie z wygiętymi pazurami, wciąż widział, jak są splamione krwią zarówno wielu winnych, jak i osób, które na śmierć nie zasługiwały.

Miał na sobie odsłaniającą jedynie dłonie i głowę zbroję płytową wykonaną z rozżarzonych blach stali, która biła żywym ogniem. Demon pokryty był brązowymi łuskami, miał kolce wychodzące z barków i czerwone oczy, ogon i parę błoniastych skrzydeł zdobionych od połowy grubymi kolcami. Przy pasie nosił drobny prowiant otrzymany w ramach podziękowania za swój pierwszy dobry uczynek, jakim była eskorta dzieci.

Demon, będąc daleko już poza wzrokiem mieszkańców wioski, usiadł pod drzewem, gdzie żal i nienawiść do Zerotha, którego niegdyś nazywał przyjacielem, wypełniały mu serce do chwili, gdy na jego spiczastych rogach usiadł drobny ptak, którego Sariel od razu przepędził.

‒ A mówione było głośno, byś go porzucił i został w Niebiosach ‒ wtrącił stojący za nim archanioł z trzema parami białych skrzydeł pokrytych piórami, o skórze białej jak śnieg.

‒ I co? Pozwolić, by prawda została przemilczana? To ci, którzy milczeli, powinni być w okowach. Nie ja! ‒ burknął Sariel.

‒ Czyli co? Zamierzasz polecieć do Niebios? W takim stanie? ‒ dziwił się anioł.

‒ Te blachy w niczym nie odbiegają od twoich, Mantrasie ‒ odparł demon do anioła ubranego w napierśnik, naramienniki i rękawice z niebiańskiej, lekko lazurowej stali. Pod nimi miał długi pozłacany płaszcz, który zakrywał stalowe nogawice. Jego głowę pokrywały krótkie, blond włosy, miał piwne oczy, a wzrostem dorównywał demonowi.

‒ Tu nie chodzi o szaty, a o to, że Wiedzący kazał mi cię pilnować ‒ wtrącił Mantras.

‒ Ty i zawód opiekunki? Zajebiście… ‒ ironizował już całkowicie dobity Sariel, wzruszając ramionami. Doskonale wiedział, jak Mantras przykłada się do swych obowiązków.

‒ Masz w ogóle pojęcie, co uczyniłeś? Do jakich zbrodni przyczyniłeś się w Rivdale? ‒ pytał wkurzony ignorancją Sariela Mantras.

‒ Gówno mnie obchodzi twoja odpowiedź! Ten gnój Zeroth zrobił ze mnie swoją pacynkę i nie zamierzam podążać ścieżką zbawienia! ‒ odgrażał się Sariel, lecz nim dokończył, obok niego uderzył piorun i skończył jego wywody.

‒ Ale to ciebie uznano winnym, a nie Zerotha. Tu masz wszystko podane jak na dłoni ‒ oznajmił anioł, wręczając Sarielowi zapieczętowany list.

‒ „Sarielu. Postanowiłem dać ci ostatnią szansę. Liczę na twój powrót między resztę…” To jakiś żart, prawda? ‒ dociekał Sariel, nie wierząc przeczytanym słowom.

‒ Ja nigdy nie żartuję, podobnie jak Stwórca ‒ odparł Mantras, a demon zacisnął dłoń z listem i go spalił.

‒ Jaka szansa? Jaki powrót? Halo, Niebiosa, czy mnie słychać? ‒ znów ironizował Sariel do odklejonego od rzeczywistości Mantrasa.

Dyskusja miała zatoczyć kolejne wywody, lecz to było bezsensowne marnowanie czasu. Mantras zbyt długo spędził z Sarielem w Niebiosach, by zapomnieć o upartości swego brata, i z westchnięciem spytał go, w czym jeszcze jest dobry poza korzystaniem z oręża.

‒ W pyskowaniu, stawianiu się, myśleniu taktycznym, fechtunku, magii, opatrywaniu ran i tworzeniu sobie wrogów ‒ wymieniał głośno Sariel.

‒ To może pora na chwilę odłożyć wojowanie i zająć się robieniem za znachora? Jako demon przecież wciąż możesz robić za zwykłego śmiertelnika, prawda? ‒ sugerował Mantras.

‒ Zgadza się, lecz żadne zaklęcie nie pozwala ukryć prawdziwej tożsamości na cały dzień w stu procentach. Nawet twoje czary-mary tu nie pomogą ‒ wtrącił Sariel.

‒ A czy ktoś tu mówi o całkowitym kamuflażu? Wystarczy tylko zakryć to, co widoczne ‒ oznajmił Mantras.

‒ Tylko czym? Zapewne nie masz ciuchów mnicha przy sobie, prawda? ‒ spytał Sariel. Dyskusję przerwała nadlatująca anielica.

‒ Panie, bracia wołają cię na zebranie ‒ raportowała, mając za nic rozmowę anioła i demona.

‒ Savarius i reszta poczekają. Mam swoje sprawy do załatwienia ‒ odmówił Mantras.

‒ Niech „Pan Niania” wraca do siebie. „Duża Dzidzia” znajdzie drogę do celu ‒ wtrącił Sariel, a anielica spojrzała na niego z pogardą.

‒ Twoja… egzystencja, sam fakt, że oddychasz, jest hańbą dla naszego świata ‒ wypowiedziała się kobieta.

‒ Kolejna pierzasta łajza, której duma uderzyła do głowy i znalazła tam sporo miejsca… Wracaj, Mantrasie, do swoich i zabierz ze sobą tę dumną księżniczkę. Zobaczę, czy twoja sugestia się sprawdzi, lecz cudów nie obiecuję ‒ uspokajał go Sariel, podczas gdy Mantras musiał męczyć się z lekkomyślną anielicą, która chciała rzucić się z łapami na demona i go udusić.

‒ A nie zrobisz niczego głupiego? Mogę na pięć minut zostawić cię samego? ‒ wątpił Mantras.

‒ A czy istnieje większa głupota niż, ogólnie ujmując, „mój” przypadek? ‒ odparł Sariel, a anioł poleciał z towarzyszką pod pazuchą.

‒ Od czego by tu zacząć… Ał!!! ‒ rozmyślał, gdy po chwili jego pancerz zaczął go rozgrzewać do bardzo wysokich temperatur. A to był początek katorgi. Zbroja, jaką miał na sobie demon, zaczęła się czerwienić i dusić go w każdym miejscu.

‒ Więc to tak chcesz się bawić, Zerociku. Niestety trochę przy tych blachach grzebałem. Ekflugi…1 ‒ wydał komendę, a zbroja natychmiast przestała się mienić czerwonymi odblaskami i pozwoliła demonowi znów zaczerpnąć powietrza.

Niespodziewana próba ukarania Sariela przez Zerotha pokazała kolejny problem, którego nie można było pominąć. Odzienie demona było przesiąknięte magią Zerotha, niejako pokazującą, gdzie należy szukać Sariela. Jakby tego było mało, obok przejeżdżała konno kawaleria Królestwa.

‒ Pojedynczy demon, ten strój… Odwrót! ‒ rozkazał dowódca dziesięciu żołnierzy, gdy tylko spostrzegł Sariela.

Konni zaczęli gwałtownie hamować i mimo że byli w pełni wyposażeni w najlepsze na ten czas pancerze, zła sława Upadłego siała panikę w sercach żołnierzy.

Stojący naprzeciwko nich demon czekał tylko na uboczu i z podniesioną krnąbrnie głową wpatrywał się w drużynę, która uciekała od niego najdalej, jak to możliwe. Wyjątkiem był młody giermek, który nie był zbyt rozgarnięty.

‒ Co się… ejże, ostrożniej. ‒ Przepychał się konno młodzieniec, a gdy zobaczył powód ucieczki, jego koń się spłoszył i zrzucił go w krzaki.

‒ Giermek Fark został w tyle ‒ oznajmił jeden z żołnierzy.

‒ I co? Chcesz wracać? ‒ spytał dowódca i wszyscy spisali chłopca na straty.

Sariel w tym czasie powoli podchodził do młodzieńca z tajemniczym spojrzeniem. Chłopiec nie wiedział, czy go zabije, czy też wcieli do swego wojska, i cały czas prosił wszystkich świętych o pomoc.

‒ Znikaj. Już! ‒ rozkazał Sariel, a chłoptaś potykając się o własne nogi, próbował dogonić resztę i nie zwracając uwagi, czy demon go goni, zostawił po sobie płaszcz z kapturem.

‒ Chyba się nada… ‒ rozmyślał Sariel.

Kwestia tymczasowego kamuflażu uległa znacznemu uproszczeniu, lecz aby znaleźć kompletny strój, Sariel podleciał do wioski, która nie takdawno poznała, czym jest gniew demonów. A gdy opadł kurz i diabeł ujrzał masakrę ‒ zrozumiał powody, dla których ludzie i elfy nazywają go potworem. Nie było jednak czasu na rozpamiętywanie przeszłości, gdyż to był dopiero początek.

‒ Te nadpalone, zbyt dziurawe, za kobietę się nie przebiorę… ‒ rozmyślał demon, przypatrując się ciałom do chwili, gdy nie ujrzał bandy rozbójników. Bez dłuższego namysłu podleciał do pierwszego z czterech zbirów i z płonącym ostrzem w dłoni przebił mu brzuch, z którego zaczęły wychodzić wnętrzności, podczas gdy reszta stała sparaliżowana strachem.

Drugiego i trzeciego chwycił w locie, a gdy obaj zaczęli błagać o litość, rzucił nimi o drzewa. Wydobywające się z pnia gałęzie wbiły im się w ciało, powodując nagłą śmierć u obu drabów.

Czwarty był podobnej postury co Sariel, a gdy na twarzy demona pokazał się uśmiech, drab przysiągł, że już nigdy nie odważy się wrócić do zawodu.

‒ Załóżmy, że ci wierzę. Puszczę cię wolno i lepiej żebyśmy się nie spotkali ‒ ostrzegł go Sariel.

W głębi duszy demon zastanawiał się, czy nie puścić go w ostatniej bieliźnie i samemu przywdziać jego łachmany, lecz to by nic nie dało. Fetor, jaki unosił się znad rzeczy bandytów, był nie do zniesienia.

Rozwiązanie znalazło się podczas szperania w szafach mieszkańców, którym już nic nie było potrzebne.

‒ I tak już głębiej w tym bagnie nie można się znaleźć, a okradanie zmarłego to i tak drobiazg po tym wszystkim, co miało tu miejsce. Zresztą to i tak tylko na chwilę ‒ wmawiał sobie Sariel, gdy wyciągał białą koszulę i czarne spodnie z szafy.

Po szybkim przebraniu się i schowaniu szerokich na trzy metry skrzydeł, trzeba było ukryć przeklęty pancerz. Podpowiedź przyniosła oparta o wejście do stodoły łopata. Po owinięciu w prześcieradła całego kompletu i zakopaniu go w polu przy samej furtce, demon przywdział ludzką skórę, rzucił kilka zaklęć kamuflujących wokół wsi i ruszył wybadać okolicę. Gorzej było z ostrzem ‒ taki oręż był zbyt ważny do porzucenia choćby na chwilę.

W ten oto sposób demon zwany Upadłym miał okazję oczami śmiertelników poznać świat, jaki nieświadomie stworzył. Zaczął od zgliszczy sąsiadującej wsi. Rozejrzenie się po okolicy dało Sarielowi wiele do myślenia. Spotykał licznych żebraków, którzy prosili choćby o pojedynczą monetę, grupy uchodźców z podbitych mieścin, które były ich domem i zostały zniszczone przez szeregi Zerotha bądź lokalnych bandytów.

‒ Przykro mi, lecz nie mam jak wam pomóc. Chciałbym, lecz sam więcej nie mogę dać ‒ oznajmił demon, wręczając pół bochenka chleba.

Po założeniu człowieczej skóry, Sariel nie potrafił być obojętny na widok pogrążonych w żałobie rodzin; przypatrywał się gęsto poustawianym krzyżom z wyrytymi imionami i zagubionym w pytaniach matkom i córkom.

‒ Jak można pozbawiać kogoś życia z takim spokojem? Powiedzcie mi, bogowie, kiedy ten koszmar się skończy? ‒ błagała o odpowiedź matka, kładąc lilie na grób niewiele większy od kołyski.

Nogi Sariela się ugięły i bezradnie klęcząc, wpatrywał się w ziemię, mając przed oczami migawki z ostatnich ekspedycji.

‒ To wszystko moja wina. Ci wszyscy ludzie… ‒ mówił, nie hamując łez żalu na widok tylu jednakowych, choć unikatowych, obrazów śmierci.

‒ Nic nie mogłeś zrobić. Zabijali każdego, kto się im pod nóż nawinął. Nawet dla mojej ciężarnej synowej nie mieli litości ‒ odpowiedziała z bólem kobieta.

Przez wieki szkoleń, ekspedycji i działań wojennych wśród demonów były zasady, których złamania Sariel nie wybaczał: nie mordować cywilów, nikogo nie gwałcić i pod żadnym pozorem nie tykać kobiet ciężarnych i dzieci. Jeśli ktoś się odważył je złamać, Sariel zabijał go z najwyższym okrucieństwem i wystawiał ciało na pokaz pozostałym żołnierzom.

‒ Kto był aż takim potworem, by odebrać życie takiej kruszynie? ‒ pytał bezradnie Sariel.

‒ Dezerterzy, którzy stracili wszystko, co ludzkie. Zdaję sobie sprawę, że życia synowi nie przywrócę, lecz jedyne czego od nich chcę, to żeby cierpieli tak, jak my teraz. Niech ich nawet Upadły pochwyci i pokaże im, czym jest ból. I niech nikt inny przez to nie przechodzi ‒ oznajmiła kobieta.

‒ A skąd jesteście? Może Królewscy ich znajdą po drodze i powieszą wszystkich na drzewach? ‒ pytał dalej, nie chcąc wzbudzać podejrzeń.

‒ Najbliższy punkt wojskowy jest tydzień drogi stąd. Nasze miasto było na lewo od głównej ścieżki i dalej za mostem, lecz to i tak nic nie da. Żołnierze i nasi mężowie zostali wezwani na wojnę. Ściągali wszystkich, nawet naszego Paza, co miał niecałe trzynaście wiosen ‒ tłumaczyła ze łzami kobieta, a trzymająca ją za rękę córka wtuliła się w nią, by matkę uspokoić.

Sariel w tym momencie zaciskał rękę w pięść. Zły na siebie, wiążąc znaczną większość grobów ze swymi, nie do końca mimowolnymi działaniami, musiał raz jeszcze dobyć ostrza. Mimo że Zeroth był zwyrodnialcem i zasługiwał na śmierć, demon z ciężkim sercem zdecydował odejść od kobiet i zapolować na herszta i jego hanzę.

‒ Gdzie go dorwali? Zostawili jakieś ślady? ‒ pytał Sariel.

‒ To było trzy dni temu przy tamtym szkielecie wiatraka. W biały dzień żądali naszych zapasów pszenicy i złota. Gdy już nic nie mieliśmy, jeden z nich machnął pałką we mnie. Ja miałem szczęście, lecz moja pociecha trzymająca się mnie za nogę… ‒ wyznał mąż kobiety.

‒ Wystarczy. Już nie musisz więcej mówić, dobry człowieku ‒ powiedział Sariel i pomyślał: „Tam jest sporo negatywnej energii. Może dam radę ją wykorzystać”.

Zaczął szukać mordercy we wspomnianym przez kobietę miejscu. Ruszył wzdłuż ścieżki, a jego uwagę przykuły ryk niedźwiedzia i okrzyki bojowe. Sariel spokojnie i dyskretnie przyczaił się za drzewami i obserwował, jak grupa ludzi macha bronią jak kijem od miotły. Zero stylu i kunsztu w ruchach ‒ byli najzwyklejszą grupą maruderów, którzy wymachując ostrą bronią, zatrzęsli życiem okolicznych mieszkańców.

‒ Ani drgnij ‒ syknął jeden z bandy, kładąc nóż na gardle Sariela.

‒ Zrobię, co każesz, tylko puść mnie wolno ‒ „błagał” demon, będąc wciąż w przebraniu prostego człowieka.

‒ Chłopcy! Ile za takiego knypka dostaniemy na rynku? ‒ zwrócił się łotr Fakir do kompanów.

‒ Mycek. Weź, nie zadawaj głupich pytań, tylko zabierz mu ten miecz. Masz szczęście, że szef cię w tej chwili nie widzi ‒ wtrącił drugi towarzysz.

‒ A co on taki małomówny? Na glebę z nim i zobaczmy chociaż, czy czuje ból! ‒ rozkazał trzeci, a Sariel w jednej chwili wydał komendę swemu ostrzu i zbir Mycek chwycił się panicznie za rozcięte gardło. Pozostała dwójka daremnie próbowała uciekać, gdzie pieprz rośnie.

‒ To nie jest człowiek! Rozdzielmy się i… ‒ nakazał Fakir, a po chwili ziemia pod ich stopami zaczęła coraz gwałtowniej się trząść.

Nie byli w stanie uwierzyć swym oczom, że goni ich seria magmowych kolców, powalając przy tym pnie drzew i w końcu łapiąc ich za nogi i łamiąc piszczele. Ostatkiem sił próbowali się czołgać, lecz to była już daremna nadzieja.

‒ Bogowie, błagam was wszystkich ‒ modlił się zbir.

‒ Bogów z nami nie ma. Jestem tylko ja i czekać was będą wieczne męki ‒ przerwał mu Sariel, który wypuścił z ręki strumień ognia w drugiego osobnika.

Sariel, podobnie jak inne wyższe demony, miał możliwość korzystania z magii jako narzędzia pomocniczego nie tylko w celu neutralizacji wrogów, lecz również by zawładnąć umysłem osłabionej osoby. Jednak jego największym atutem była niewrażliwość na broń śmiertelników.

Upadły z furią w oczach chwycił gnidę za głowę, a zbir po chwili miał wypalone na niej znamię. Z wyjątkiem ludzi Zakonu żaden śmiertelnik nie oparł się czarom umysłu bez większego przygotowania na taki rodzaj magii.

‒ Gdzie są tobie podobni? Mów! ‒ zadał pytanie Sariel, a drań zaczął wskazywać palcem.

‒ W tamtą stronę. Będzie tam wielka szczelina, a w środku około dziesięciu ludzi pod przywództwem Herotsa. Bezpieczne przejście jest lewą ścieżką. W prawej jest zapaść z wilczym dołem ‒ raportował Fakir wszystkie istotne informacje.

Gdy Sariel dowiedział się wszystkiego, co istotne, silnym uderzeniem pięści zmiażdżył zbirowi krtań i ruszył po głowę herszta, nie zaprzątając sobie myśli powolną śmiercią duszącego się Fakira. Upadły odwrócił głowę i poleciał w stronę groty.

***

Podróż była szybka i nikt nie miał czelności naruszyć tego stanu rzeczy. Po wylądowaniu w wyznaczonym miejscu Sariel szybko wypuścił z rąk ostrze, które za rozkazem demona zaczęło tępić szkodniki w ludzkiej skórze.

Bandyci z krzykiem opuszczali kryjówkę, a przy wyjściu czekał na nich wściekły Sariel z ognistymi kulami w dłoniach.

‒ Lubicie robić za silnych? ‒ pytał, a jeden z pocisków poleciał w stronę łucznika, który ze strachu nie próbował się nawet ruszyć. Pozostali, którzy zorientowali się, co się dzieje na zewnątrz, próbowali chować się w jaskini zarówno przed Upadłym czekającym na zewnątrz, jak i jego ostrzem, które ciachało każdego z zebranych tam zbirów. Podłoga była śliska od krwi, a niedobitki zostawiono na powolną śmierć.

‒ Będziecie zdychać tak samo jak wasze ofiary: długo, boleśnie i bez krzty litości ‒ oznajmił Sariel, patrząc na jednego z rozciętym brzuchem.

Gdy po dezerterach zostało jedynie wspomnienie, Sariel wezwał broń do siebie i badawczym wzrokiem sprawdzał, kto się chował po kątach, a ruszając dalej, słyszał, jak ktoś wznosi modlitwy o łaskę.

‒ Teraz dziada na modlitwy wzięło… ‒ przewracał oczami demon, lecz to nie był dowódca, jak się mogło wydawać.

Modlitwy były mówione przez zakonnicę, która ze związanymi rękoma uwięziona w klatce prosiła Niebiosa o ocalenie. Z chwilą gdy spostrzegła płonące ostrze i czerwone oczy, uniosła się krzykiem na widok osoby zasłaniającej światło ogniska.

‒ Nie drzyj się i odsuń się od klatki ‒ nakazał Sariel, chwytając żelazne pręty i rozgrzewając je do czerwoności. ‒ Idź ‒ rozkazał robiący przejście demon, ale kapłanka powiedziała, że nigdzie się z nim nie wybiera. ‒ To idź beze mnie. Nie przybyłem tu po ciebie… a zresztą rób, jak chcesz ‒ burknął, lekko przymykając już na stałe otwartą klatkę.

W głębi groty można było zobaczyć biały namiot zdobiony herbami słońca i księżyca, znacznie większy od pozostałych. Przed wejściem znajdował się stojak na włócznie i tablica ogłoszeniowa, a w środku widać było stół z mapami terenu.

‒ Wiem, że tu jesteś ‒ oznajmił Sariel, ciągnąc za wystający sznur podtrzymujący namiot.

Gwałtownym szarpnięciem przechylił namiot, który zaczął się walić i odsłaniać tajne przejście, dobrze chowane za ścianą z płótna.

Sariel, nauczony doświadczeniem, wysłał ostrze na zwiady, a po chwili dało się słyszeć odgłosy bólu i wołania o łaskę. Gdy demon dotarł na miejsce, widział, jak licznie kłuty herszt Herots leży w kącie, pilnowany przez płonące ostrze Sariela nazwane przewrotnie Savo (Zbawienie).

‒ Panie, błagam! Wszystko, tylko nie śmierć! Wszystko! ‒ błagał, a demon schował broń, chwycił go za blachy i rzucił nim o podłoże.

Z nienawiścią w oczach zaczął kopać go po brzuchu, a później po twarzy do momentu, aż nie polała się krew. Zbir próbował się chronić rękoma, lecz nie był w stanie zakryć słabych punktów na całym swym ciele.

Gdy Herots pluł już krwią na potęgę i był półprzytomny, Sariel zaczął go targać przez całą jaskinię, w międzyczasie patrząc, jak siostra zakonna ukradkiem próbuje wymknąć się z klatki, a po zauważeniu Sariela od razu wraca do środka.

‒ Jak cię zwą? ‒ spytał demon.

‒ Siostra Telmina ‒ powiedziała kobieta.

‒ W takim razie posłuchaj mnie, Telmino. Możesz wyjść stąd bez żadnych konsekwencji i wracać do swego klasztoru. Zabraniam ci dołączać do nas, gdyż z tego bagna już się nie wygrzebiesz i będziesz tego żałować. Wracaj do sobie podobnych i już. Nikt nie musi ci wierzyć, kto po ciebie przyszedł ‒ oznajmił Sariel, otwierając jej klatkę i wyciągając wolną rękę, którą zakonnica chwyciła.

Gdy opuścili jaskinię z pojmanym Herots i zmierzali do kobiety z córką, Telmina zapytała Sariela, skąd taka zmiana w stosunku do Otchłani, skoro nie tak dawno ją wychwalał.

‒ Zerothowi nie podobały się moje sposoby działania, więc zadbał, bym stosował je w odpowiednich wobec niego warunkach.

‒ To co teraz poczniesz? A co na to Pierwsi? ‒ spytało dziewczę.

‒ Nie obchodzi mnie ich zdanie. Gnidy same stworzyły potwora, który tworzy kolejne potwory, w tym mnie.

‒ Ale jak to? Czy Niebiosa nie powinny być synonimem raju?

‒ Raj, o którym mówisz, to Elizjum. Reszta Pierwszych widzi w Rivdale porażkę i odwróciła się od was. Głosy, które słyszycie, to najczęściej nie Wiedzący ani archaniołowie, tylko prości mieszkańcy Niebios, którzy chcą wam po cichu pomóc. Sam kilka razy uczestniczyłem w takich formach przekazu, lecz to było za mało ‒ mówił, spoglądając na Herots.

‒ A co z naszymi modlitwami i oddawaniem wam czci? Coś się za tym kryje? ‒ niedowierzała zakonnica.

‒ Osobiście się z tego śmieję i to dość głośno. Składając ręce i wypowiadając formułki, chcecie pokazać, że coś robicie, choć tak naprawdę nic nie robicie ‒ oznajmił demon, a zakonnica się wzburzyła.

‒ To nieprawda. Sama widziałam, jak nasza siostra stała się brzemienna, choć z nikim nie sypiała ‒ odparła, a Sariel wybuchnął śmiechem.

‒ A co się wtedy działo? Impreza na bogato, a po wszystkim przyszło trzech facetów z prezentami? Ha, ha! ‒ wyśmiewał ją Sariel.

‒ No… tak. Niestety ona zmarła przy porodzie, a dziecka nikt nie widział.

‒ A może to nie było dziecko, a jakaś narośl, którą trzeba było usunąć? O tę sprawę również się modliliście? ‒ pytał Sariel, a zakonnica strzeliła focha i zamilkła.

‒ To tylko wiadomość z pierwszej ręki. Kto powiedział, że prawda jest zawsze piękna? ‒ skończył Sariel. Resztę drogi przebyli w ciszy przerywanej szuraniem po ścieżce herszta.

Gdy dotarli na miejsce, kobieta nie była w stanie uwierzyć, kogo taszczy dopiero co poznany mężczyzna. Wpadła w histerię i rzuciła się na Herots z pięściami, podczas gdy jej córka zapytała się, kim był Sariel.

‒ Chciałem być kimś dobrym, lecz nikt mi nie powiedział, że trzeba być z dala od złego. Nie patrz na to, co robi mama ‒ takiej straty nikt nie powinien doświadczyć ‒ oznajmił Sariel, biorąc dziecko w ramiona i przytulając je do siebie, cały czas pilnując, by nie było ono świadkiem agresji swojej matki. Nie minęła minuta, a pozostali zebrani dołączyli do egzekucji Herots. Ludzie brali szpadle, widły, deski ‒ wszystko, co było pod ręką.

‒ To za moją żonę! ‒ warknął jeden z nożem i wbił mu go w oko.

‒ Za męża i syna! ‒ oznajmiła jakaś kobieta, patrosząc go żywcem.

Gdy było po wszystkim, truchło gnidy zostało rzucone na bok i zostawione na rozdziobanie przez kruki i rozszarpanie przez dzikie zwierzęta. Telmina przez cały ten czas odwracała wzrok i miała ręce złożone na znak modlitwy.

‒ A tobie co się stało? Żadnych moralitetów o miłosierdziu wobec grzeszników? Okazywaniu miłości wobec bliźniego? ‒ spytał Sariel, ale Telmina odeszła, mówiąc z ukłonem krótkie „żegnam”.

Ludzie zaczęli dawać Sarielowi po kilka drobniaków w podziękowaniu za ofiarowanie im szansy na odwet za pochowane rodziny.

‒ Zostawcie te drobne dla siebie. Wam się bardziej przydadzą ‒ oznajmił Sariel, zakrywając twarz kapturem.

Upadłemu zależało na oczyszczeniu choć w najmniejszym stopniu swego wizerunku. Jeśli jego wendeta ma się spełnić, musiał choć na chwilę oczyścić swe sumienie, jakkolwiek mroczne by nie było.

1 Zdejmij się. Tłumaczenia zawarte w książce pochodzą z języka esperanto [przyp. aut.].

 

 

1014 rok

Wieści o tajemniczym nieznajomym, który nie lękał się atakować podwalin wiary w Stwórcę, roznosiły się po okolicznych wsiach, co z czasem wzbudziło zainteresowanie strażników wiary ‒ Inkwizytorów Zakonu.

Jeśli Sariel nie cierpiał kogoś bardziej niż Zerotha, to z pewnością byli to radykaliści ‒ ślepo posłuszni jednej i „właściwej” idei, którzy zrobiliby wszystko, by ich racja wyszła na wierzch.

Demon na przestrzeni lat nie raz miał styczność z tym gatunkiem wśród elfów i ludzi. Zazwyczaj kończyło się to krwawym starciem, gdzie wszyscy, którzy byli przez nich dręczeni, dziękowali Sarielowi za udzieloną pomoc, jednocześnie nie znając jego motywów.

Upadły, choć pałał nienawiścią do Zerotha, zdawał sobie sprawę, że będzie miał tylko jedno podejście, by krwawo zdetronizować Władcę Otchłani, ale jasność umysłu i władanie chociaż dawnym ułamkiem mocy Niebios było cenniejsze niż złoto. Musiał odzyskać przynajmniej ułamek dawnej potęgi, by móc zwyciężyć Zerotha.

Do Sariela znowu zawitał Mantras, który wysłuchiwał, co jego dawny uczeń robił w Rivdale.

‒ Nic się nie zmieniłeś. Wciąż jesteś tą samą osobą co pół roku temu.

‒ Jeśli nie zauważyłeś, to szlaki handlowe są nieco bezpieczniejsze. A ty co robiłeś w Rivdale w tym czasie? ‒ odbił piłeczkę Sariel.

‒ Mam na głowie rzeczy ważniejsze niż Rivdale. To ty chciałeś zmienić ten świat i sam nawarzyłeś sobie piwa. Twoim obowiązkiem jest teraz to piwo wypić ‒ oznajmił stanowczo Mantras, a Sarielowi z wściekłości zapaliły się pięści.

‒ Czyli gówno zrobiłeś. Ty i cała reszta, jak zawsze ‒ uniósł się gniewem demon.

‒ Oprócz ciebie, mam jeszcze kilka osób na głowie. Nigdy więcej nie graj tą kartą. I tak masz szczęście, że to mnie wytypowano do bycia twoim zwierzchnikiem ‒ ostrzegł go Mantras.

Po głośnym westchnięciu Sariel zadał aniołowi pytanie:

‒ Wciąż bierzesz mnie za tego samego gnoja, którym byłem pięćset lat temu, prawda?

‒ To, co ja myślę, nie ma żadnego znaczenia ‒ odparł Mantras.

‒ A mimo to wciąż widzę w tobie obrzydzenie do mojej osoby ‒ spostrzegł Sariel.

‒ W takim razie spróbuj mnie przekonać do twojej racji ‒ rzucił mu wyzwanie anioł.

Znajdowali się na Wzgórzach Tarsta, na których niegdyś rozpętała się bitwa między elfami a ludźmi. Pamiątką tamtego wydarzenia był pomnik ku czci poległych elfów, które oddały życie za sprawę. Każdy ród biorący udział w bitwie został wyryty na tarczy przedstawionego kawalerzysty, który mimowolnie chował się pod jesiennymi liśćmi.

Sariel, szukając wygodnego miejsca na krótką opowieść, oparł się o pień drzewa.

‒ Otóż, mój drogi Mantrasie, w przeciwieństwie do Zerotha nie jestem fanem dożywotniej służby. Jeśli chciałeś odejść, a okres przykładowo dekady się skończył, miałeś prawo złożyć wypowiedzenie ‒ tłumaczył Sariel.

‒ A jak to się ma do czystki w mieście Enny? ‒ pytał Mantras.

‒ Daj mi dokończyć. Zeroth miał coraz mniej cierpliwości do moich metod, więc sprawił, że będę je nadal szanował, lecz na jego przewrotny sposób. Ty tam widziałeś cywilów, podczas gdy ja miałem przed sobą hordy nieumarłych. Pomnóż sobie taki przypadek razy tysiąc, a zrozumiesz choć w małym stopniu, czym jest prawdziwy „upadek” ‒ żalił się Sariel.

‒ A nie mogłeś na przykład popytać o swoją sławę miejscowych albo nas? ‒ wtrącił Mantras.

‒ Ludzie mówili, co chciałem usłyszeć. Czułem ich strach przed wymawianiem mojego imienia, a rzucenie choćby słowa o Czarnej Straży budziło grozę i kończyło rozmowy ‒ tłumaczył demon.

‒ A co z nami? Co ze Stwórcą? ‒ pytał dalej anioł.

‒ Ty jako jedyny wstrzymałeś się od wyrokowania, podczas gdy reszta już wybrała spaczenie kłamstwem. Pomyśl, Mantrasie! ‒ dodał Sariel.

‒ Zatem wolałeś brnąć w nieznane i liczyłeś, że wszystko będzie mieć szczęśliwe zakończenie, w którym nasz Ojciec przyzna się do błędu? Przecież on jest nieomylny… ‒ siał zwątpienie anioł.

‒ Niby nieomylny, a zwykły gniew podważył zdrowe myślenie. Mówiłem, że są problemy. Że Rivdale nie jest jeszcze gotowe… lecz jak się okazało, nawet Wiedzący nie był przygotowany na tamten dzień ‒ oznajmił, odwracając wzrok.

‒ I co? Nadal chcesz mu udowodnić, że nawet Wiedzący nie wie wszystkiego? ‒ spytał Mantras.

‒ A żebyś się nie zdziwił. Potrzebuję tylko papierów, by się dostać do klasztoru ‒ oznajmił demon, a Mantras zaniemówił.

‒ Po kiego ci wstęp do świątyni naszego Ojca? ‒ pytał zszokowany.

‒ A gdzie znajdę ludzi oczytanych? Do kogo mieszkańcy ustawiają się w kolejkach, gdy mają problemy ze zdrowiem?

‒ Ale wiesz, że tej klingi tak łatwo nie schowasz ‒ spostrzegł anioł.

‒ A kto mówi, że z nią tam od razu wejdę? Nadejdzie noc, to ją przemycę do środka i w razie czego będę ostatnią linią obrony ‒ tłumaczył Sariel.

‒ A myślałeś nad tożsamością? Przecież nie możesz ot tak wejść choćby do stajni ‒ pytał dalej Mantras.

‒ Wszystko już mam obmyślone. Zbyt wiele wolnego czasu zostawia sporo miejsca na myślenie.

Mantras zaczął się zastanawiać. Wpuszczenie demona do zapełnionego relikwiami świętych i artefaktami miejsca kultu było bardzo ryzykowne.

‒ Przecież wiesz, że mnie błyskotki nie interesują, a tym bardziej cudze ‒ uspokoił go Sariel, odsuwając podejrzenia o kradzież.

‒ A co jak ktoś cię zobaczy? Albo jak wywołasz pożar? ‒ dociekał Mantras.

‒ Wiesz dobrze, że jedyne rzeczy, jakie są w stanie mnie wkurzyć w trzy sekundy, to podwójne standardy, hipokryzja i nieuzasadniona podłość. Mimo wszystko będę uważał, by wytrzymać tam jak najdłużej ‒ uspokajał go demon, a anioła wzięło na myślenie.

‒ Hmm… Masz jakiś pomysł na swoją nową tożsamość? ‒ pytał Mantras.

‒ Mam idealną przykrywkę.

‒ W porządku… Ale czy na pewno jesteś gotów poświęcać nieraz po dwanaście godzin dziennie na modlitwy i czczenie tego, który cię tu usadził? ‒ podkreślił anioł.

‒ Słowa z ust mogą padać jedno po drugim, lecz czy są one szczere, to już inna kwestia ‒ odparł demon.

Po chwili namysłu Mantras odmówił.

‒ Czemu? ‒ spytał Sariel.

‒ Bo nie mam zamiaru przykładać do tego ręki. Masz zakaz ‒ podkreślił stanowczo.

‒ To co mam robić? Zająć się sianiem marchwi i oddać się pracy społecznej? ‒ drwił Sariel.

‒ A czemu nie? ‒ spytał Mantras.

‒ Mam dość łażenia od obozu do obozu. Chyba zasłużyłem, by na chwilę odpocząć od wojaczki ‒ skarżył się demon, a do rozmówców zawitała znajoma anielica.

‒ Panie, Savarius prosi o twoje wstawiennictwo w Niebiosach. Czekają w sali treningowej ‒ oznajmiła zagadkowo wysłanniczka.

‒ A już myślałem, że cię nam zabraknie, Gerko. Co się stało, że znów go zabierasz? ‒ pytał Sariel anielicy.

‒ Mantras ma zadbać o owoc, który się nie zepsuje tak łatwo i będzie wytrwały w swych przysięgach ‒ odparło dziewczę.

‒ Z tym drugim to ostrożnie. Chwila nieuwagi i jesteś po uszy w szambie. Tyle szczęścia w nieszczęściu, że jak do mnie trafią, to będą miały przewodnika ‒ wtrącił Sariel.

‒ W przeciwieństwie do ciebie te akurat trzymam na bardzo krótkiej smyczy ‒ dodał Mantras, a Sariel czuł w kościach, że będzie miał z nimi styczność prędzej czy później.

Gdy nadeszła pora pożegnania, archanioł raz jeszcze podkreślił, że demon nie może przekroczyć bram klasztoru.

‒ Tak, tak. Jeszcze bym robił za konkurencję wśród przeorów i biskupów ‒ ironizował Sariel.

Plan Sariela przewidywał taką opcję. Kolejna pomoc mogła przyjść z rąk nieświadomego wroga.

‒ W takim razie pora odwiedzić Zakon, nim oni odwiedzą mnie ‒ rozmyślał demon, przyjmując postać szczupłego bruneta z brodą o zadbanym wyglądzie.

Radośnie pogwizdując w najlepsze, nawet się nie przejął, gdy przed jego nogami wbiła się strzała.

‒ Jesteś tego pewien, chłopcze? ‒ spytał go Sariel, zdejmując płaszcz i penetrując mu duszę swymi czerwonymi jak piekło oczyma, lekko odsuwając płonące ostrze, by mógł dostrzec wydobywający się ogień.

Następna strzała poszła już z chwiejnej ręki nieco przestraszonego łucznika, przebijając rozłożone szeroko skrzydło.

Większej zachęty do działania Sarielowi nie było potrzeba. Gwałtownie podleciał do agresora i zabrał go w przestworza.

‒ Kto cię przysłał? ‒ pytał stanowczo, gdy zatrzymali się czterdzieści metrów nad ziemią, a po chwili w jego stronę poleciały kolejne strzały.

‒ Stwórca. Po ciebie ‒ odparł zagadkowo, a Sariel zaczął nim potrząsać, czując coraz mniejszą siłę w rękach.

‒ Za kogo wy się uważacie, co? ‒ pytał demon.

‒ Znamy twoje sztuczki, Upadły. Mamy spisane wszystkie twoje czyny w naszych kronikach. Możesz się chować przed Zerothem w nieskończoność, lecz nie zakryjesz fetoru trupów, które za sobą zostawiasz ‒ odparł jeniec, a Sariel go puścił.

‒ Świetnie… O cholera! ‒ zorientował się, gdy zobaczył spadającego człowieka i szybko do niego podleciał, zostawiając go w koronie drzew i samemu lądując gotowym do batalii. ‒ No dobra. Chcecie walczyć, wasza sprawa, lecz nie dane wam będzie delektować się zwycięstwem ‒ wygłosił Sariel, a pierwszy z brzegu rzucił się na niego z tarczą i pałką morgenstern.

Nim delikwent zdążył dobiec, jego nogi zaczęły krwawić, a przez skórę przebijały się fragmenty gorących kolców; padł przed Sarielem na kolana.

‒ Jeden-zero. Ktoś jeszcze chętny? ‒ spytał demon, a po chwili schował się za kamieniem przed pół tuzinem łuczników.

‒ Savo! Antauen!2 ‒ rozkazał demon, a płonąca klinga zaczęła niszczyć drewniane łuki.

Po neutralizacji łuczników część z nich wycofała się na bezpieczną odległość, podczas gdy templariusze z herbem dwóch kluczy zdobionych skrzydłami ruszyli naprzeciw Upadłego.

‒ Nikt wam nie powiedział, że zakładanie zbroi przeciwko mnie to błąd? ‒ spytał Sariel, formując w dłoniach ogniste zaklęcie.

Gdy byli dostatecznie blisko, jeden z czterech templariuszy został zatrzymany przez miecz Sariela, a pozostała trójka potraktowana strumieniem ognia, który spalił ich ubrania i przypalił skórę.

Jedyne co dało się słyszeć, to krzyk paniki i strachu, gdy zdejmując rozgrzane do czerwoności szyszaki i spoglądając na siebie jak na potwory, cała czwórka uciekła w pośpiechu, a łucznik Zakonu, który rozpoczął cały incydent, właśnie kończył schodzić z drzewa.

‒ Tu cię mam. No… to teraz powiesz mi, o co w tym wszystkim chodziło ‒ oznajmił demon, biorąc go za szmaty i rzucając na ziemię.

‒ Równie dobrze możesz mnie zabić. To, że lew dziś nie zjadł antylopy, nie oznacza, że następnego dnia nie odbierze jej życia ‒ peryfrazował łucznik.

‒ Ile to już będzie, od kiedy widzieliście mnie z innymi demonami? Rok? Półtora? ‒ skłaniał go do myślenia Upadły.

‒ Już się nauczyliśmy, że im dłużej zwlekasz, tym potężniejsze będzie uderzenie. Wieści o tym czego tu dokonałeś, tylko potwierdzają, że nic się nie zmieni w kimś takim jak ty ‒ szydził człowiek, a Sariel starał się zachować resztki cierpliwości.

‒ Słuchaj, ty nędzna imitacjo szlachetności, i odpowiedz mi. Czy widzisz tu jakieś trupy? ‒ pytał stanowczo.

‒ Podniosłeś rękę na naszą kompanię. Stwórca cię za to ukaże ‒ drażnił Upadłego łucznik, by po chwili dostać pięścią w pysk. Dwa razy.

‒ Ty pierwszy wypuściłeś strzałę. To wy rozpoczęliście natarcie, które przypłaciliście kalectwem i ujmą w waszym kodeksie. Wszyscy uciekacie ode mnie, choć mieliście mnie powstrzymać. Ciekawe, co powiedzą Hierofanci, gdy zapytają o prawdę? Wiesz dobrze, że nie da się ich okłamać ‒ podkreślił Sariel i puścił go wolno.

‒ Wiedz zatem, że ofiarowana szansa jeszcze obróci się przeciwko tobie. Umrzesz, a wtedy całe Rivdale będzie czcić ten dzień siedem dni i siedem nocy ‒ odgrażał się żołnierz, a Sarielowi już całkowicie puściły nerwy i za pomocą komendy pozbawił go nogi przy użyciu klingi.

‒ Jak śmiesz, potworze?! Kara cię za to nie ominie i sam diabeł będzie podkładał ogień pod twój kocioł ‒ mówił uciekający w panice człowiek.

‒ Wiem. Pozdrów go ode mnie ‒ odparł wściekły demon, wyciągając do niego swe szpony.

Ludziom trzeba było przypomnieć, gdzie jest ich miejsce. Wielu zapomniało, że Upadły nie był zwykłą miernotą, mimo poświęcenia mocy archanioła, lecz demonem, który dorównywał swą potęgą nawet Zerothowi.

Demon mając dość arogancji i oszczerstw kierowanych w jego stronę, raz jeszcze pokazał swe okrutniejsze oblicze.

Stojąc za niegodziwcem, Sariel chwycił go jedną ręką za głowę, a drugą tłukł go po bokach szyi, aż pojawiły się siniaki. Gdy nastał ten moment, zaparł się o jego ciało i z całej siły wyrwał mu głowę.

‒ Nikt bezkarnie nie będzie mnie upokarzać. Przekaż Zerothowi, że jego czeka ten sam los ‒ mówił do jeszcze żywej głowy, podczas gdy truchło tkwiło w kałuży krwi.

Mając serdecznie dość obracania się wokół takich szui, przeszukał zwłoki aroganckiego łajdaka. W jego torbie znajdowały się zapieczętowane listy z krzyżem Zakonu.

‒ Jak cię teraz otworzyć, by nikt się nie zorientował… Trzeba było go jeszcze zostawić przy życiu ‒ główkował Sariel do chwili, gdy zobaczył, jak wosk topi mu się w dłoni i ulatuje przez palce na kolejny list.

‒ Jestem genialny ‒ powiedział sam do siebie zadowolony.

Demon chwycił suche gałęzie i zaczął przy nich dłubać swymi krótkimi szponami. Skoro nie miał przy sobie pieczęci, to musiał mieć chociaż kopię.

***

Po całej nocy spędzonej na szlifowaniu nadeszła chwila prawdy. Demon chwycił jeden z listów i ostrożnie, by nie szarpnąć dokumentu i nie stracić wosku, odczytał wiadomość:

Marku z rodu Defawa,

Twoim zadaniem jest odprowadzenie moich dwóch synów ‒ Maraza i Zyhyra ‒ do klasztoru pod wezwaniem św. Falafy, tak jak nakazuje ich rodzinna tradycja, tydzień po dwudziestych urodzinach.

Przekaż im, że ich zadaniem będzie nauka Mowy Pierwszych oraz dyscypliny i zwyczajnej przyzwoitości. Mają spędzić tam co najmniej trzy lata nauki. Jeden znajduje się na froncie wschodnim, a drugi w pobliskim mieście Kazit. Przekaż im, że jeśli nie podołają, to ich wydziedziczę.

Z poważaniem,

Jego Ekscelencja Aleksander VI.

Po przeczytaniu tego Sariel tylko się zaśmiał:

‒ Niezły burdel muszą mieć w strukturach władzy. Synów z nimi nie było, a list był zamknięty, więc albo muszą być nieświadomi, co ich czeka, albo adresata musiał spotkać nieszczęśliwy wypadek ‒ rozmyślał demon.

Chcąc zachować pozory, Sariel przyjął postać łucznika, by dowiedzieć się prawdy. Włosy przybrały brązowy odcień, na jego brodzie wyrósł długi na cztery centymetry zarost, a skóra zastąpiła spopielone i miejscami żarzące się łuski.

‒ Działa czy nie działa… ‒ rozmyślał demon, wciąż nie widząc na sobie efektu zaklęć, które znał od zawsze.

Był tylko jeden sposób, by się przekonać ‒ wyjść do ludzi i przekazać list synom. Ludzie chętnie prowadzili Sariela do celu, aż w końcu trafił na wiadomość, gdzie szukać pierwszego z braci.

Po dotarciu do miasteczka Kazit Sariel zaczął szukać dzieciaka z wyższych sfer. Poszukiwania rozpoczął od pytań w ratuszu.

‒ Witam, panienko. Szukam Maraza i Zyhyra, synów Heruza ‒ oznajmił Sariel.

‒ Pan jest zapewne tym ochroniarzem? Podróż z Góry Chwały z pewnością była wyczerpująca. Podobno mieliście spotkanie z Upadłym ‒ pytała zaciekawiona kobieta, spoglądając na jego spopielony krzyż na ramieniu.

‒ Owszem. Stwórcy niech będą dzięki za to, że jeszcze żyjemy ‒ kłamał Sariel.

‒ Tyle czasu Rivdale przez niego cierpiało. Najdziwniej było słuchać o tym, jak puszczał zakładników wolno, w tym osoby duchowne. Po co? ‒ dziwiła się kobieta.

‒ Jak go spotkasz, to spróbuj szczęścia i go zapytaj. Może mi pani pomóc z braćmi? ‒ niecierpliwił się Sariel.

‒ Tak, było coś o Marazie ostatnio… Niestety nie mam dobrych wieści ‒ oznajmiło dziewczę, wyciągając po chwili szukania czarną księgę.

‒ A co się stało?

‒ On… nie żyje. Choroba go zabrała dwa dni temu, rodzina została powiadomiona.

‒ A wiadomo chociaż jaka choroba? Jak wyglądał? Kaszlał albo kichał? ‒ pytał zaciekawiony Sariel.

‒ Jego ciało pokrywała wysypka, a na palcu i siodełkowatym nosie miał wrzody. Taki młody i przyjacielski chłopiec, a już grób się o niego upomniał ‒ żaliła się kobieta.

‒ Grób to skutek, a kiła była przyczyną. Któraś z was musiała mu ją przekazać, a on rozesłał ją po kolejnych. Zostaw pracę, przekaż tym, co trzeba, co im grozi, i pędźcie co sił do znachora albo czarodziejki. Musicie działać, nim będzie za późno ‒ oznajmił stanowczo Sariel, chwytając ją za rękę.

‒ A skąd pan wie? ‒ pytała przerażona, a demon zaczął się głowić.

‒ Kolega kolegi na to zmarł. Opisywał przebieg choroby na sobie, a gdy znalazł lekarstwo, było dla niego za późno. Niemniej jednak udało mu się ocalić swoją córkę, która też to gdzieś złapała.

Po tych słowach kobieta zaczęła szykować się do wyjścia, a Sariel ruszył na poszukiwania drugiego brata. Aby go znaleźć, musiał szukać wśród wojskowych. Powinien dostać się do wojskowego najwyższego rangą. „Skoro to miasto jest najbliżej frontu, to znaczy, że muszą tu być dowody ich obecności. Przecież muszą mieć gdzie się zrelaksować” ‒ rozmyślał demon, który zaczął przyglądać się kamiennej budowli otoczonej niskim murkiem.

Szukanie słabych punktów budowli przerwał wychodzący w eskorcie dwunastu żołnierzy dowódca.

‒ Jest pan pewien? Owszem ‒ nasi wygrywają, lecz czy nie będzie lepiej wysłać posłańca? ‒ pytał doradca.

‒ Nigdy nie uciekałem się do wymawiania mych słów cudzymi ustami. W meldunkach słyszałem, jak każdy jeden walczy z determinacją i nie lęka się śmierci, a swą kreatywnością dościgają Czarnych Upadłego. Wybieramy się na front i basta ‒ skończył dyskusję generał w pełnej zbroi.

Sariel od razu zmienił plan działania. Mógł podążać za grupą i obserwować ją z lotu ptaka lub poczekać na dogodny moment, gdy odciągnie eskortę od generała i wejdzie mu do głowy, poznając cel jego podróży.

***

Grupa pędziła, ile sił w końskich kopytach, a gdy byli już daleko od miasta, Sariel wypuścił wokół nich kilkanaście bomb dymnych.

‒ Do formacji! Demony dają o sobie znać! ‒ krzyknął dowódca, a pod nogi grupy poleciała kolejna dymna bomba, która wybuchła siarczystymi oparami.

Cała grupa walczyła o oddech czystym powietrzem, podczas gdy Sariel jak gdyby nigdy nic podchodził do mężczyzn.

‒ Ty, khe… Jednak nie sczeznąłeś ‒ mówił z trudem dowódca, podczas gdy reszta kompanii straciła przytomność. Rozkaz ochrony był dla nich ważniejszy niż ich żywot.

‒ Nie martw się o to, podobnie jak o swoją drużynę. Martwi mi się nie przydacie ‒ odparł demon, który chwycił oficera za głowę.

***

Sariel w wizji zobaczył mapę z położeniem wojsk oraz z formacją najbardziej wysuniętą, która ma utrzymać pozycję, by reszta armii mogła ją nadgonić.

‒ A wiadomo co z Zyhyrem? Jego Ekscelencja kazał mi trzymać go przy życiu ‒ pytał wysłannik dowódcy.

‒ Jest w oddziale żelaznych. Tutaj, przy wsi Jarzęba.

‒ To co stoi na przeszkodzie, by to miasto podbić? Co z wami nie tak? ‒ pytał wątpiąco posłaniec.

‒ Zdobywamy to miasto za pomocą marchewki, a nie kija. Ludzie i elfy, którzy tam mieszkają, głodują i nie mają jak się bronić. Możesz wpisać w papierach, że to tereny zależne od nas ‒ oznajmił dowódca.

‒ Nie takie były rozkazy szlachty. To miejsce miało posłużyć jako podwaliny nowego miasta dla ludzi! Tam nie ma prawa być żadnych elfów. Masz zabrać swych ludzi i zrobić tam czystkę ‒ polecił chłodno posłaniec, a oficer zdzielił go w pysk i chwycił za chabety.

‒ Chcesz robić za zbrodniarza, to idziesz z nami! Do wora z nim i na front! Niech zobaczy, co znaczy mieć krew na rękach… Zasrany biurokrata ‒ wściekł się generał, a po chwili zakneblowanego gryzipiórka pakowano w worku na wóz.

***

‒ Tyle chciałem zobaczyć. Winszuję postawy ‒ pochwalił go Sariel, który raz-dwa poleciał na pole bitwy.

Odzyskujący przytomność ludzie zaczęli pytać, o co Upadłemu chodziło.

‒ Nie wiem, lecz musimy znaleźć się jak najszybciej wśród swoich ‒ rozkazał dowódca.

Dla Sariela zarówno sen, jak i głód nie były przeszkodą. Istoty posiadające w sobie Otchłań są w stanie brać siły z negatywnych emocji, które zataczają błędne koło. Ból rodzi ból, smutek budzi więcej smutku… a demony ucztują.

2 Zbawienie! Naprzód!

 

 

1016 rok

Minęły już prawie dwa lata od chwili, gdy Sariel walczył przeciwko regularnej armii na froncie. Wciąż był w czołówce najgroźniejszych istot Rivdale, lecz plan zemsty upadłego archanioła nie uległ zmianom choćby w najmniejszym stopniu.

Przez cały czas zarówno podczas, jak i po zakończeniu współpracy z Zerothem wszystko, co czynił, uważał za dobro… gdy to intencje się liczą i ich rezultat. By nakarmić głodnego na całe życie, uczy się go korzystać z wędki, zamiast wręczać trującą rybę.

W głowie Sariela coraz głośniej wyła myśl, że skoro ma już tyle odebranych żyć na koncie, to jakie znaczenie ma jedna dusza w tę czy drugą stronę? Czemu nie pójść pod mury, zgładzić jakiegoś człowieka i się pod niego nie podszyć? Przecież to takie proste.

W takich momentach odzywało się jego zagłuszone bólem odrzucenia myślenie, które jasno podkreślało, kto jest tym złym i choć sam nie zastanawiał się, ile szkód wyrządził na ziemiach elfów, kiedyś musiał nadejść ten czas, gdy spotka się z nimi twarzą w twarz.

Wojna ‒ rzecz równie powszechna co inne choroby, różniąca się tylko skalą. Tragedia niosąca ze sobą śmierć, gwałt, niszczenie dziedzictwa przodków, rozboje i represje wobec ludów podbitych.

Piekła, jakie trwa na terenach ziemi niczyjej, nie sposób opisać. Żadne zdobyte informacje nie potwierdzają w stu procentach czy atak nastąpi za tydzień, czy teraz. Nie znasz pozycji drużyn partyzanckich do chwili, gdy nie jest za późno.

Obie strony próbowały wysyłać swych ludzi na przeszpiegi, lecz nie każdemu udawało się wejść do obozowiska, a tym bardziej z niego wyjść. Większość danych była szacowana na podstawie liczenia wozów z zaopatrzeniem oraz tego, co ile dni takie zapasy trzeba było uzupełniać.

Sariel zatrzymał się na wystającej skarpie, by wybadać teren. Odór spalonych ciał, płonących domostw, których dym zasłaniał słońce ‒ to wszystko przypominało Upadłemu, co musi uczynić, gdy zdetronizuje Władcę Otchłani ‒ postarać się, by nigdy więcej nikt nie musiał nieść tyle niepotrzebnej nikomu śmierci.

‒ Tyle czasu… a mam wrażenie, jakby to było wczoraj ‒ wspominał Sariel z żalem, patrząc, jak ścierające się oddziały kawalerii elfów i ludzi oddają swoje życia w „istotnej”, lecz nie dla nich, sprawie. ‒ Ile czasu musi jeszcze upłynąć, by zdali sobie sprawę, że są kolejnymi pionkami w większej grze, tak jak niegdyś ja? Oby Zyhyr jeszcze żył… ‒ zastanawiał się demon.

W tym wszystkim Sarielowi zależało na odnalezieniu jednego człowieka. Gdzie zacząć szukać? Jak wygląda? Czy jest w niewoli? Na te pytania trzeba było znaleźć odpowiedzi.

Bitwa trwała intensywne cztery godziny. Obie strony w tym czasie wzywały wsparcie, ostrzeliwały się z katapult i balist, a gdy było po wszystkim ‒ zawiesiły broń, by odesłać bliskich.

Sariel już miał wyruszać w drogę, lecz jedna rzecz go niepokoiła.

‒ Coś tu za cicho. Zdecydowanie za dużo ciszy… ‒ rozmyślał i z chwilą, gdy wstawał, w jego plecach i skrzydłach znalazły się cztery strzały z elfimi zdobieniami.

Demon nie miał na sobie pancerza, przez co niektóre strzały były w nim tak głęboko, że grot wychodził między jego połamanymi żebrami. Nie mogąc się uchronić przed upadkiem, Sariel poleciał prosto na skaliste zbocze, łamiąc kolejne kości i odnosząc wewnętrzne obrażenia.

‒ Ja pier… ‒ wycedził przez zęby obolały demon, z którego ran zaczął uchodzić dym.

Przez liczne obrażenia Sariel nie mógł się poruszyć, a chwilę przed utratą przytomności słyszał, jak kilka osób zbliża się w jego stronę.

‒ Tu ktoś jest! Szykować strzały i strzelać, gdy tylko się ruszy! ‒ rozkazał dowodzący.

Ludzie z ostrożnością podchodzili do źródła jęków, a widząc błoniaste skrzydła i pokryty łuskami grzbiet, wysłali w stronę Sariela kolejne strzały. I choć większość demonów nie przeżyłaby już dwóch strzał, nie wspominając upadku z piętnastu metrów, śmierć dla wyższego demona nie mogła paść z rąk ludzi i elfów. Ludzie nadal słyszeli jęk i ciężko było im uwierzyć, że osobnik ze strzałą w głowie wciąż jest przytomny.

‒ Dobijmy go i zanieśmy dowódcy ‒ polecił jeden z nich, a z chwilą gdy ujrzał twarz demona, kazał go zakopać w stercie ciał.

‒ Na pewno, sir? ‒ wątpił podwładny.

‒ To Sariel. Nie zamierzam ściągnąć na nas nieszczęścia. Wykonać! ‒ rozkazał dowódca, a żołnierze posłusznie wykonali jego polecenie.

Fetor rozkładających się ciał był dla Sariela czymś znanym od wielu lat. Nie znosił go, podobnie jak widoku sprofanowanych zwłok. Nigdy nie zakładał, że zostanie pośród nich pochowany.

***

Wraz ze wschodem słońca Sariel w końcu się obudził i z przerażeniem próbował zrobić sobie trochę wolnego miejsca wokół siebie. Brzęczenie much i smród zwłok powodowały u demona odruch wymiotny, a zaklinowane wśród ciał skrzydła nie ułatwiały sytuacji. W końcu się udało. Ze strzałami w sobie i resztką sił wystawił głowę na świeże powietrze i nie zwlekając, wyszedł na czworaka w stronę najbliższego strumienia wody, wyciągając przy okazji strzały ze swego ciała.

‒ Od razu lepiej… ‒ westchnął, wchodząc do strumyka. Po chwili zorientował się, że ktoś zabrał mu broń. ‒ Nawet nie wiecie, jak bardzo mi pomogliście. Savo, al mi!3 ‒ rzucił w wiatr demon.

Sariel czekał… czekał… aż w końcu usłyszał szelest z prawej strony, a przed nosem demona zatrzymała się jego własność.

‒ Dobry „piesek” ‒ oznajmił Upadły, a po chwili wyciągnął ze skrzydła ostatnią strzałę i chwycił za ostrze.

Podążając w kierunku, z którego wrócił Savo, był w stanie określić, gdzie znajduje się obóz. Gdy dostrzegł murek z nabitych pali, zatrzymał się i zaczął przyglądać się obozowi, w którym rozbrzmiał alarm.

‒ Uciekajmy stąd, póki jeszcze nas nie znalazł! ‒ rzucił jeden z żołnierzy.

‒ Ani mi się śni! Jeśli udało się go zranić, to z pewnością można go zabić ‒ wyraził się dowódca Gerad.

‒ A co z Ludwikiem? Dziura, jaką miał w sobie, gdy siłował się z ostrzem, była tak wielka, że można było rękę wsadzić ‒ wykłócał się dalej szeregowy.

‒ Hej, wy! Zaprowadźcie tego tchórza do celi na dobę. Nikt nie będzie rozbijał naszej jednostki ‒ rozkazał dowódca Gerad.

Nim wojak trafił do klatki, płonące ostrze zbierało swe żniwo. Na pierwszy ogień poszli obserwatorzy na palisadzie.

‒ On tu jest! ‒ krzyknął wcześniej już przerażony wojak, wskazując palcem na przeklęte ostrze.

Wszyscy zebrani mogli jedynie uciekać, podczas gdy Sariel gdzieś na uboczu przyglądał się, jak broń sama latała i zabijała każdego żołnierza, który się napatoczył. Jedni próbowali parować ciosy, podczas gdy inni chowali się po różnych zakamarkach.

To nie był czas na brawurowe wejście. Chwila niedocenienia przeciwnika kosztowała Sariela wiele cierpienia, a jedyną osobą, która miała prawo przeżyć, był Zyhyr. Prosty człowiek, który miał stać się jego przepustką do zemsty na Zerocie.

Gdy w obozie dało się usłyszeć tylko modlitwy o pomoc i agonię, Sariel wyszedł z ukrycia w swych podziurawionych łachmanach. Z wściekłością podszedł do jednego z modlących się żołnierzy i chwycił go za szmaty.

‒ Zyhyr! Gdzie on jest? ‒ pytał, pozbawiając wojaka podłoża.

‒ N… nie ma go tu ‒ jąkał się, a Sariel uderzył go pięścią.

‒ Widzę. Pytam raz jeszcze. Gdzie? ‒ huknął na niego demon.

‒ Aaa! P… porwali go. Kilka tygodni temu ‒ odparł przerażony.

‒ Kto? Elfy? Nieumarli?

‒ Elfy! W tamtą stronę do ich obozu! ‒ oznajmił jeniec, a Sariel go puścił.

‒ Widzisz? To nie było takie trudne. A teraz znikaj, nim zatrujesz się mą stalą ‒ ponaglał go demon, kłując czubkiem ostrza w plecy.

Zostawiając po sobie stertę ciał i przebrawszy się w świeższą odzież, pozbawioną dziur po strzałach, Upadły ruszył na poszukiwania obozu drugiej strony konfliktu.

Wszystkie ptaki dawno opuściły swe gniazda. Panowała grobowa cisza, którą zakłócały tylko odgłosy kroków Sariela. Takiego spokoju doświadcza się bardzo rzadko, co rodziło kolejne wątpliwości.

‒ Savo! Sercu!4 ‒ rzucił komendę demon, a po chwili miecz zaczął wędrować między koronami drzew.

W stronę Sariela poleciały elfie pociski. Dzieci Lasu szyły z łuków ze wszystkich stron, ale ostrożniejszy teraz już demon wykonał unik pojedynczym machnięciem skrzydeł i szybko wzbił się w powietrze, podczas gdy jego broń robiła czystki.

Żaden z elfów nie potrafił mierzyć dokładnie w stojącego pod słońce demona. Strzały leciały na oślep, a gdy ostał się tylko jeden przy życiu, ostrze przyszpiliło go do drzewa. Młodzieniec próbował się uwolnić, lecz żar bijący z ostrza nie pozwalał w najmniejszym stopniu się z nim siłować.

‒ Z góry chciałbym wam podziękować za wczorajszy wieczór. Dawno nie byłem tak wściekły ‒ oznajmił Sariel, podlatując bliżej. ‒ Gdzie jest wasz więzień? ‒ spytał demon.

‒ Kto? Jaki więzień? ‒ pytał nic nierozumiejący elf, a po chwili dostał w pysk.

‒ Nie rób ze mnie idioty! Szczeniak, szesnaście wiosen na karku.

‒ Nikogo takiego nie widziałem. Naprawdę! ‒ spowiadał się jeniec, a Sariel puścił go wolno.

‒ W takim razie trzeba będzie złożyć wizytę twoim towarzyszom. Ciekawe jak zareagują na Deszcz Ognia…

‒ Nie. Nie możesz tego zrobić. Tam jest za dużo cywili ze spalonych wiosek, rannych… Okaż im litość ‒ błagał elf.

‒ W takim razie do wieczora masz mi go przyprowadzić albo zobaczysz, do czego jestem zdolny. Wyraziłem się jasno? ‒ spytał Sariel, a młodzieniec pobiegł w stronę obozu przekazać wiadomość.

Po usłyszeniu żądania w obozie od razu zaczęto bić na alarm. Zabierano każdego rannego z namiotu. W tym czasie jedna z elfek wyszła przed szereg i zaczęła działać na własną rękę, z nadzieją, że uda jej się ocalić swych rodaków. Szybko opuściła obóz i udała się w stronę traktu. Gdy była daleko, poczuła na sobie wzrok Upadłego.

‒ Wiem, że tu jesteś, Sarielu. Przyszłam ci pomóc! ‒ rzuciła w eter Dastria, a po chwili zobaczyła demona opartego o drzewo.

‒ Jeśli liczysz, że oddanie swego życia za niego będzie słuszną decyzją, to się mylisz ‒ oznajmił demon.

‒ Tu nie chodzi o to. Mogę cię do nich zaprowadzić, tylko oszczędź moich braci i siostry. Zawsze dotrzymywałeś warunków swych żądań ‒ prosiła kobieta.

‒ Przynajmniej jednej rzeczy wasz lud się nauczył. Prowadź i lepiej żeby to nie była kolejna zasadzka ‒ nakazał Sariel i oboje ruszyli między drzewa.

Przez większość czasu krążyli w ciszy i omijali patrole.

‒ Więc nie wiedzą nic o twoich poczynaniach? ‒ spytał Sariel

‒ Nie muszą. Powiedz mi tylko, co z nimi chcesz zrobić? ‒ pytała Dastria.

‒ Porozmawiać i przekazać kilka wieści jednemu człowiekowi. Nic więcej ‒ oznajmił Sariel. Po chwili zatrzymali się przed zapuszczoną, drewnianą chatą.

‒ Są w środku. Tylko proszę, okaż im litość ‒ rzuciła na pożegnanie kobieta, która wracała do swoich, by nie wzbudzać podejrzeń.

‒ O to się nie martw ‒ oznajmił demon, a po chwili wszedł do izby z rannym Zyhyrem i elfką.

‒ To jeszcze nic. Nasz porucznik miał zwyczaj budzić nas w środku nocy i zadawać durne pytania. Śpisz sobie spokojnie, wracając myślami do domu, a tu nagle huk: „Ile to jest dwa plus dwa? Dlaczego nie wolno jeść zielonego chleba?”. Przez jego kociokwik cały pułk się budził i nie mógł zasnąć. Wyobrażasz sobie głupszego przełożonego? ‒ opowiadał Zyhyr, leżąc ze złamaną nogą.

‒ Przestań już… Żebra mnie bolą od śmiechu… ‒ prosiła ranna w bok elfka do chwili, gdy oboje nie zobaczyli cienia nowo przybyłej postaci.

‒ Doceniam wasz sposób na zabicie czasu, lecz wpierw należałoby nastawić kość i założyć usztywnienie ‒ wtrącił Sariel, a oboje z bólem próbowali od niego uciec. ‒ Nie bójcie się. Nie zrobię wam krzywdy. Jak to się stało, że się tu znaleźliście? Jesteś jej więźniem? ‒ zapytał spokojnie demon.

‒ To nie to. Uciekliśmy razem z wczorajszej bitwy ‒ odparł Zyhyr.

‒ Dostałam w tył głowy, ale tak, że miałam ciemność przed oczami. Później w tym zgiełku Zyhyr wpadł na mnie, gdy czołgał się po pobojowisku. I tak prowadził ślepy kulawego, aż zatrzymaliśmy się w lesie ‒ tłumaczyła płomiennowłosa Grastia.

‒ Więc z tego, co rozumiem, to tylko Dastria wie o waszej obecności? ‒ wywnioskował Sariel.

‒ Musiałam komuś powierzyć tę tajemnicę, a samego go tu nie zostawię. Nie przeżyje tu bez wsparcia, a za dezercję go powieszą ‒ tłumaczyło dziewczę.

‒ A co jeśli ci powiem, że oni myślą, że jest w niewoli? ‒ odparł demon.

‒ A skąd ta wiadomość? Byłeś u nich? ‒ spytał Zyhyr.

‒ Zgadza się. Twoja jednostka została rozbita na ich własne życzenie ‒ oznajmił Sariel, a Zyhyr załamał ręce.

‒ Bogowie… Czemu to zrobiłeś? ‒ pytał zrozpaczony.

‒ Naszpikowanie strzałami, zagrzebanie pod stertą zwłok i kradzież broni. Tylko garstka przeżyła starcie ze mną ‒ wyznał demon.

‒ A czy to samo spotkało nas? ‒ zapytała Grastia.

‒ Nie. W tej chwili prowadzą ewakuację placówki, a patrole szukają śladów mej obecności. Włos im z głowy nie spadnie ‒ zapewniał Sariel.

‒ W takim razie czemu trudziłeś się poszukiwaniami mnie? Na sumieniu mam tylko kilka komarów i pomniejszych pająków ‒ nie rozumiał Zyhyr.

‒ Spotkałem kuriera z listem adresowanym do ciebie. Tradycja Klasztoru wzywa ‒ wyjaśnił Sariel.

‒ Co? Ale on nie może mnie teraz zostawić. Nie teraz ‒ oznajmiła Grastia, kładąc swą dłoń na jego barku i od razu ją cofając.

‒ Aa… Więc o to chodzi. Ale wiesz, że on nie dotrwa do setki? ‒ zwrócił uwagę Sariel.

‒ To bez znaczenia. Skoro dorosłem, by zostać wysłanym na wojnę, to z pewnością poradzę sobie jako rodzic. Nie to co mój wiecznie balujący brat ‒ odparł Zyhyr.

‒ Akurat tak się składa, że Maraz nie żyje. Choroba i kobiety zabrały go do grobu ‒ oznajmił Sariel.

‒ Ale jak to? To nie jest jakiś głupi żart? ‒ niedowierzał Zyhyr.

‒ Ja się nie śmieję ‒ oznajmił z kamienną twarzą demon.

‒ Ech… Zawsze wychodził z założenia, by żyć tak, jakby jutro miało nie nadejść. Powtarzałem, by dojrzał, lecz bardziej go obchodziły ulotne chwile… Reszta rodziny już wie? ‒ spytał Zyhyr.

‒ Zapewne tak. Chyba nie planujesz pójść na pogrzeb w tym stanie i z nią jako towarzyszką? Ją zgwałcą i zabiją, a ciebie mogą się wyrzec ‒ odwodził go od pomysłu demon.

‒ Idź na jego pogrzeb. Zostaw mnie i nie szukaj ‒ radziła Grastia.

‒ I zostawić taki klejnot jak ty bez opieki? Jedyne co ofiarowała mi rodzina, to przyspieszony kurs bycia posłusznym tradycji bez własnego myślenia. Żadnych przyjaciół i chwil radości, a tylko wieczne powtarzanie kodeksu naszego rodu, zamiast podążania za tym, co naprawdę ważne ‒ wyznał Zyhyr.

‒ A co z twoim bratem? ‒ pytała Grastia.

‒ Powtarzałem mu iks razy, by uważał na siebie i zmądrzał… A teraz nawet nie mogę być na jego pogrzebie ‒ oznajmił, wpatrując się w jej zielone oczy, a w tym czasie Sariel poszedł do pokoju obok.

‒ Jesteś tego pewien? Twój ród się skończy na tobie. W dodatku jak sobie poradzimy bez domu i pracy? ‒ powątpiewała Grastia.

‒ Akurat na to mogę coś poradzić. Można? ‒ wtrącił Sariel.

‒ Oczywiście. Jak by to miało wyglądać? ‒ pytał zaniepokojony Zyhyr.

‒ Wpierw trzeba wam pomóc z obrażeniami. W międzyczasie zastanówcie się nad nowym życiem ‒ oznajmił demon.

Sarielowi ta sytuacja była bardzo na rękę. Przybierając postać młodzieńca, mógł wejść do klasztoru i dostać się do Fontanny Życia, która była darem od Stwórcy dla ludzi, aby te najbardziej zasłużone w jego oczach dusze powróciły do życia jako anioły. Nikt nie musiał wiedzieć, co spotkało prawdziwego Zyhyra.

Pod wieczór para była już opatrzona, a wykorzystując kilka wyłamanych desek od stołu, Sariel zrobił prowizoryczną kulę dla Zyhyra.

‒ To wam pozwoli się sprawniej poruszać, a na tej mapie macie wskazane miejsca, gdzie ukryte jest kilka tysięcy sztuk złota ‒ oznajmił Sariel, wręczając mapę.

‒ Ile?! ‒ niedowierzała Grastia.

‒ Listy gończe, przeszukiwanie skrzyń w poszukiwaniu skradzionych kosztowności, zapłaty za sprowadzenie do domu jakiejś sieroty, co zgubiła się w deszczu… Długo by wymieniać ‒ oznajmił demon.

‒ Jesteś pewien? Za to można kupić i wyposażyć pokaźną oberżę ‒ upewniał się Zyhyr.

‒ To, czego potrzebuję, nie kupię za żadne pieniądze tego świata. Szukam czegoś, czego nie można dotknąć ‒ tłumaczył zagadkowo Sariel.

‒ W takim razie pozostaje nam zniknąć. Nigdy nie sądziłam, że to powiem, ale… dziękujemy ci, Upadły ‒ rzekła Grastia.

‒ To jeszcze nic, lecz co do ostatniego prezentu, muszę was zapytać o zgodę.

‒ A o co chodzi? ‒ pytał Zyhyr.

‒ O ciebie i twoją długość życia. Znam dwa sposoby, by przedłużyć wasz związek. W pierwszym przypadku mogę uczynić z ciebie ‒ czy też z was ‒ demona, przez co wasze życie znacznie się wydłuży. Wciąż będziecie sobą i będziecie mogli żyć własnym życiem długo i szczęśliwie.

‒ Mało nam się podoba ta opcja. Może i wspólne loty w tę i nazad byłyby piękne, lecz chciałabym spotykać się z rodziną.

‒ Druga sugestia to Rytuał Dedykacji. Łączna liczba lat do przeżycia jest dzielona przez ilość „darczyńców”. Jeśli ty dożyjesz tysiaka, a ty pięćset, to razem dożyjecie równo siedemset pięćdziesiąt lat. Chyba oboje wiemy, od kogo zależy ta decyzja ‒ zobrazował Sariel.

‒ A czy są jakieś skutki uboczne? ‒ pytała Grastia.

‒ Nie. Będziecie złączeni nawet wtedy, gdy wasze drogi miłosne się rozejdą. Sam obrzęd dotyczy tylko śmierci naturalnej.

‒ A co w innych przypadkach? ‒ pytał Zyhyr.

‒ Jak któreś z was umrze z rąk, dajmy na to, topornika, więź zostaje zerwana, a cała pula reszty lat trafia do osoby, która ostała się przy życiu ‒ tłumaczył Sariel.

‒ Nie musisz tego robić. Znamy się przecież od tak niedawna ‒ oznajmił Zyhyr, chwytając jej dłoń.

‒ A skąd wiadomo, kiedy znów napotkamy taką szansę? Nie chcę patrzeć, jak odchodzisz ‒ oznajmiło dziewczę.

‒ Tyle tylko, że niewiele o tobie wiem ‒ sprzeciwiał się dalej młodzieniec.

‒ To będziecie mieć mnóstwo czasu na poznawanie się. To jak będzie? Tak czy nie? ‒ wtrącił Sariel.

‒ Chcę tego. Miałam wystarczająco dużo czasu, by poznać Zyhyra. Może i pochodzi z przeciwnej strony barykady, lecz dla mnie jest jak przyjaciel z domu obok ‒ dziewczyna postawiła sprawę jasno.

‒ Jesteś tego pewna? Sama widziałaś, jak odbierałem życie twoim towarzyszom.

‒ Ale pokazywałeś coś, co mało który z nas jest w stanie zademonstrować. Utożsamiałeś się z nimi, a w twoich oczach było widać prośbę o przebaczenie. Do chwili gdy odzyskałeś widzenie, miałam szansę wpatrywać się w twoje sumienie jak w obraz ‒ oznajmiła Grastia.

‒ To wy się naradzajcie, a ja skoczę po dwa naczynia i kilka rzeczy.

Aby wykonać wszystko zgodnie ze sztuką, trzeba było zapuścić się na ziemię niczyją, która roiła się od bandytów, morderców, dezerterów, po wszelkiej maści kieszonkowców i oszustów.

Najprościej było załatwić dwa nieprzeciekające naczynia. Dalej były potrzebne jagody, żurawina i kilka mniszków lekarskich.

Dla Sariela poruszanie się po tych terenach było emocjonalnym powrotem do przeszłości. Czuł, że na zawsze jego imię pozostanie synonimem wojny. Nie Zerotha, którego imienia ludzie boją się wymawiać głośno, a jego. Anioła, którego zgubiły cena głoszenia prawdy i nadgorliwość.

Gdzieś w tym pogorzelisku syn stracił ojca albo ojciec syna. Narzeczona straciła swoją miłość i nadal nie jest w stanie pojąć dlaczego. I choć wokół Sariela nikogo nie było, krzyki ofiar wojny w głowie demona nie dawały mu zebrać myśli. Gdy jęki i błagania o litość były nie do zniesienia, demon próbował je odepchnąć rękoma, wypuszczając z nich falę odpychającego ognia. Gdy Sariel odzyskał świadomość, zobaczył, że nikogo nie ma poza nim.

‒ To tylko sen. Już… po wszystkim ‒ oznajmił, chwytając się za głowę.

Gdy na niebie wisiał już księżyc, Sariel miał już wszystko i właśnie przekraczał próg kryjówki kochanków.

‒ Jestem. Namyśliliście się już? ‒ spytał Sariel, lecz w odpowiedzi usłyszał głuchą ciszę i dało się wyczuć zapach krwi. Wzniecił w dłoni ogień, by rozświetlić okolicę… i wtedy zrozumiał powód ciszy.

‒ Nie… ‒ jęknął demon, widząc, że para ma poderżnięte gardła i leży na podłodze. ‒ Ciała jeszcze ciepłe… jeden tępy, zakrwawiony nóż… ale sposób pociągnięcia ostrza się nie zgadza… I nie ma mapy skarbów. To nie samobój ‒ wykluczył Sariel, a po chwili przypomniał sobie o elfickiej kobiecie, która wskazała mu miejsce pobytu pary.