Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Sen budzi się w zimowym lesie sama. Co gorsza, nie pamięta ze swego życia prawie niczego poza imieniem. W przebłyskach denerwujących wizji pojawia się szklana góra i chłopak o szarych oczach. Kim był? Czy to on zrzucił ją w przepaść i zostawił na pewną zgubę? A przecież wydaje się jej, że go kocha. Czy można kochać wroga? To nie jest jednak największy problem dziewczyny. Kiedy wśród okrytych śniegiem drzew odnajduje ją elfka - zabójczyni, Sen rozumie, że śmierć wcale nie odpuściła, że wciąż musi przed nią uciekać. Pomaga jej w tym młoda czarownica Lawa. Obie wyruszają do Pamary, miasta magów, tam bowiem Sen może odnaleźć maga, który odebrał jej wspomnienia, a Lawa się szkolić. W drodze towarzyszy im Myrddin, gadający kot, jakoby człowiek, a nawet mag, za swoje przewiny zaklęty w kocią skórę. W ślad za Sen podąża jednak niestrudzenie pragnąca ją zabić elfka oraz… Bóg Śmierci, przybierający najczęściej postać białego kruka, z którym dziewczyna jest dziwnie powiązana. Po pełnej niebezpieczeństw podróży docierają do Pamary. Czy dziewczynom uda się zrealizować swoje cele? Oto jest pytanie.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 590
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Prolog
Znowu było cicho. Krzyki, które tak go przestraszyły, wreszcie umilkły. Już nikt nie wołał o pomoc. Nikt nie błagał o litość. Wokół unosiła się gęsta jak śmierć cisza, której nie zakłócał najmniejszy nawet szept.
Chłopiec wyczołgał się spod łóżka. Drzwi były otwarte na oścież. W progu leżała Odis. Odis była dobra. Zawsze dawała chłopcu zimowe jabłka i opowiadał mu bajki do snu. Odis się nie ruszała. Jej dłonie były zaciśnięte w pięści, zaś na twarzy zastygł wyraz uprzejmego zdziwienia. Chłopiec bez słowa wyminął jej ciało i poszedł dalej.
W korytarzu leżeli kolejni. Nikt się nie ruszał. Wszyscy wyglądali jak zastygnięte na wieki marmurowe pomniki. Chłopiec przechodził między nimi na palcach, starając się nie patrzeć na twarze. Puste, szeroko otwarte oczy napełniały go lękiem.
Wreszcie dotarł do pokoju taty. Tata leżał nieruchomo na łóżku. Jego oczy także były otwarte, wargi miał białe jak śnieg. Chłopiec przyglądał mu się przez chwilę, mocno zaciskając zęby, po czym usiadł na podłodze, podciągnął nogi i objął kolana dłońmi. Było mu zimno, przeraźliwie zimno. Zadrżał i już miał wtulić głowę w ramiona, gdy dostrzegł błysk. Tuż obok jego stopy coś leżało – szklana kula, w środku której zamknięta była figurka jasnowłosej, szeroko uśmiechniętej dziewczynki. Chłopiec sięgnął po kulę i nią potrząsnął. Leżące na dnie płatki śniegu podniosły się i zawirowały. Zamknięta w kuli dziewczynka wciąż się uśmiechała.
Przepaść
Bała się. Nad sobą widziała srebrną tarczę księżyca, wokół piętrzyły się hałdy śniegu, wiatr wściekle zawodził w gałęziach drzew, a ona nie miała najmniejszego pojęcia, jak się tutaj znalazła. Przeszłość tonęła we mgle. Wszystkie jej myśli były zamazane i niewyraźne, a migające przed oczami wspomnienia nie miały najmniejszego sensu. Białe płatki kwiatów. Mężczyzna o szarych oczach. Jego dłonie wyciągające się w jej stronę. Czarne oko przepaści. Jej krzyk. Obiecaj mi, że… Jego wargi poruszające się w ciszy. Co do niej mówił? Jedno słowo. Co powiedział? Jedno… Sen? Gwałtownie wciągnęła powietrze i w tym samym momencie jej płuca rozdarł przeraźliwy ból. Zakrztusiła się, a po policzkach popłynęły jej łzy. Kaszląc, przekręciła głowę i splunęła – śnieg zabarwił się na czerwono. Otarła usta wierzchem dłoni i znowu wbiła wzrok w księżyc. Sen… Miała na imię Sen. I to było wszystko, co pamiętała.
Wiatr zawył jeszcze głośniej. Pokryte lodem konary drzew zaczęły falować, skrzypiąc ponuro. W oddali zawył wilk. Trzasnęła gałązka.
Pamiętała tylko swoje imię i nic więcej. Nie wiedziała, kim jest. Nie wiedziała, skąd wzięła się w tym miejscu. Nic nie wiedziała. Panika zaczęła wypełniać jej żyły. W tyle głowy poczuła tępe pulsowanie. Zacisnęła dłonie. Co teraz? Co ma robić? Dokąd iść? Nim zdołała cokolwiek wymyślić, powietrze rozdarł przerażający wrzask. Serce podeszło jej do gardła. Zerwała się z ziemi i odwróciła w kierunku, z którego dochodził ten straszliwy dźwięk, ale zamiast spodziewanego potwora ujrzała siedzącego na gałęzi białego kruka, który łypał na nią czarnymi jak przepaść oczami i wydawał z siebie upiorne krakanie.
– Nieźle mnie wystraszyłeś, kruku – mruknęła i w tej samej chwili poczuła się tak, jakby miała zemdleć. Przytrzymując się pnia, niezgrabnie usiadła na ziemi i głęboko odetchnęła. Całe jej ciało drżało i pulsowało bólem, przed oczami latały czarne plamy, a w uszach huczała krew. Bez sił oparła głowę na kolanach i spróbowała uspokoić oddech. Jednocześnie zaczęła do niej docierać groza sytuacji. Była sama w środku lasu, nic nie pamiętała i w dodatku nie miała siły, żeby iść. Poderwała głowę i rozejrzała się w panice dookoła. Musi coś wymyślić, cokolwiek, bo inaczej… Jej dłonie zacisnęły się w pięści, a usta wypełnił ohydny smak strachu. Inaczej umrze.
Tarcza księżyca schowała się za ciężkimi zwałami chmur i okolica pogrążyła się w ciemności. Wiatr zawył jeszcze głośniej, a jego wściekłe uderzenia wzbiły w powietrze tumany śniegu. Sen nabrała powietrza w płuca i znowu spróbowała wezwać pomoc, ale na próżno – huk wichury był zbyt głośny i kolejny raz zagłuszył jej wołanie. Czując, że gardło ma zdarte niemal do krwi, zamilkła. Nikt jej nie pomoże, tego mogła być pewna, a skoro tak, to musiała wydostać się stąd sama. Tylko jak? Rozejrzała się zmęczonym wzrokiem dookoła, szukając jakiejkolwiek podpowiedzi, ale na próżno. Znajdowała się na zasypanej śniegiem polanie otoczonej pierścieniem drzew i to było wszystko. Drzewa, śnieg i łypiący na nią z gałęzi biały kruk.
– Jeżeli jesteś magicznym krukiem, to wiedz, że to jest właśnie ten moment, w którym powinieneś mi pomóc – rzuciła w jego stronę, ale ptak tylko głośno zakrakał i podleciał na wyższą gałąź.
– Jak rozumiem, to oznacza, że mam sobie radzić sama – mruknęła, zwieszając głowę i wbijając zrezygnowany wzrok w ziemię. Będzie ciężko, bo nawet na nogach nie może się utrzymać. Ale gdyby wsparła się o drzewo? Zmarszczyła brwi. To już jakiś pomysł, a czy się uda? No cóż… Nie była co do tego przekonana, innego rozwiązania jednak w tym momencie nie widziała.
Przez parę chwil usiłowała zebrać siły, po czym głęboko odetchnęła, wbiła palce w ośnieżony pień i rozpaczliwie podciągnęła się do góry. Stała. Nogi drżały, w piersi czuła straszliwy ucisk, na czoło wystąpiły krople potu, ale stała. Udało się i teraz musiała tylko dotrzeć do następnego drzewa. A potem kolejnego.
Wiatr powoli ucichł, granatowe chmury rozstąpiły się na boki i wreszcie wyjrzała zza nich tarcza księżyca. W powietrzu zawirowały pojedyncze płatki śniegu, pokryte lodem gałęzie zaskrzyły się jak srebro, a Sen wciąż szła. Nie miała pojęcia, ile drzew już minęła – przestała liczyć przy trzecim. Całą uwagę skoncentrowała na utrzymaniu się na nogach – wiedziała, że wystarczy chwila rozproszenia, a runie na ziemię i pewnie już nie wstanie. Czuła się chora i słaba, starała się jednak nie myśleć o tym, że cała się trzęsie, tępe pulsowanie rozrywa jej głowę na kawałki, a oczy zalewa pot. Skupiła się na stawianiu kolejnych kroków. Od drzewa do drzewa.
Kruk towarzyszył jej w tej powolnej wędrówce niczym cień. Przelatywał z gałęzi na gałąź, łypiąc dookoła czarnymi jak przepaść oczami i wydając z siebie gardłowe okrzyki, a Sen zastanawiała się, czy ptaszysko próbuje jej w ten sposób dodać otuchy, czy może raczej z niej kpi. Wprawdzie w głębi serca czuła, że bardziej prawdopodobna jest druga odpowiedź, lecz mimo to cieszyło ją to wrzeszczące towarzystwo. Dzięki niemu czuła się mniej samotna. Parę razy dostrzegła też lisa. Jego ruda kita to znikała, to pojawiała się między drzewami, a chociaż zachowywał dystans, to także jego obecność przynosiła Sen ulgę.
Kolejne drzewo. Wyciągnęła w jego stronę rękę. Przechyliła się. Jeszcze jeden krok. Przed oczami tańczyły jej czarne plamy, w płucach brakowało powietrza. Zachwiała się. Jeszcze tylko jeden krok. Wyciągnęła drugą rękę. Musiała iść. Dalej i dalej. Jeszcze jeden… I nagle runęła w zaspę.
Płatki śniegu wirowały w powietrzu niczym płatki kwiatów, ciężkie chmury pełzły leniwie po gwiaździstym niebie, wokół panowała cisza, a ona leżała na ziemi i wpatrywała się niewidzącym wzrokiem w kołyszące się nad nią gałęzie. Była zmęczona. Jej powieki stały się ciężkie. Ogarniała ją senność i z coraz większym trudem udawało się jej zachować przytomność. Ale czy naprawdę chciała pozostać przytomna? Może lepiej by było, gdyby chwilę odpoczęła. Zasnęła na parę sekund. Zapomniała o wszystkim. Tylko parę sekund. Nie więcej… Chciała spać. Nagle na powierzchnię pamięci zaczęły wypływać słowa. Dawno, dawno temu… To były słowa baśni. Baśni, którą ktoś jej kiedyś opowiedział. Ale kto? I kiedy? Tego nie pamiętała. Kątem oka dostrzegła przyglądającego się jej z pobliskiej gałęzi kruka. Przekrzywiał głowę, a w czarnych oczach odbijał się blask księżyca.
– Chcesz usłyszeć bajkę, kruku? – szepnęła słabym głosem, a ptak głośno zakrakał i sfrunął na niższą gałąź. Sen lekko się uśmiechnęła i zamknęła oczy.
– Dawno, dawno temu – zaczęła – za siedmioma dolinami, za siedmioma lasami, w szklanym pałacu na szczycie szklanej góry żyła sobie mała dziewczynka. Była bardzo szczęśliwa, bo w pałacu miała wszystko, czego tylko zapragnęła. Nosiła jedwabne sukienki i szklane buciki, codziennie jadła cukrowane owoce i pokrojone w kostkę bloki marcepanu, bawiła się lalkami o diamentowych oczach, a gdy zapadał zmrok, zasypiała w ogromnym łóżku otoczona setką miękkich jak chmury poduszek i całym stosem zabawek. Takie życie bardzo się jej podobało, jednak pewnego dnia wszystko się zmieniło, bo na szczyt szklanej góry wspiął się mały chłopiec. Dziewczynka mieszkała w pałacu zupełnie sama, więc gdy tylko zobaczyła gościa, aż klasnęła w ręce z radości i natychmiast zaczęła się z nim bawić. Pokazała mu lalki o diamentowych oczach, dała górę cukrowanych owoców i pokrojonych w kostkę bloków marcepanu, lecz mimo to po paru dniach chłopiec postanowił wrócić do domu. Tęsknił za rodziną i przyjaciółmi, których zostawił na dole, i zapragnął znowu ich zobaczyć. Nie chciał jednak, by dziewczynka ponownie została sama, więc poprosił ją, żeby zeszła razem z nim. Zaczął jej opowiadać, jak piękny jest świat na dole. Mówił o kwiatach i drzewach, o bawiących się razem dzieciach i…
Sen zmarszczyła brwi. Nie wiedziała, co się stało. W jednej chwili widziała przed sobą całą opowieść tak wyraźnie, jakby sama brała w niej udział, a w drugiej wszystko się skończyło i ogarnął ją mrok. Słowa się zatrzymały. Obrazy zniknęły. Chłopiec i dziewczynka zastygli na szczycie szklanej góry i Sen nie miała najmniejszego pojęcia, co było dalej. Jeszcze mocniej zacisnęła powieki. Co się z nimi stało? Czy zeszli ze szklanej góry? A może chłopiec wrócił na ziemię, a dziewczynka została w pałacu? Co było dalej? Bo coś było na pewno. Żadna baśń nie mogła się skończyć w taki sposób. Kruk chyba uważał tak samo, bo mocno załopotał skrzydłami, wydając przy tym pełen gniewu wrzask.
– Przykro mi, kruku, ale tylko tyle pamiętam – szepnęła i w tym samym momencie do jej uszu dobiegł zupełnie nowy dźwięk – skrzypienie śniegu. Powolne i rytmiczne. Ktoś się do niej zbliżał i był całkiem niedaleko.
Najpierw zalała ją fala ulgi – już za chwilę nie będzie sama. Ktoś jej pomoże. Nabrała powietrza w płuca, otworzyła usta i… Nic. Z jej gardła nie wydobył się żaden dźwięk. Zupełnie niespodziewanie ogarnęło ją bowiem przeczucie, że istota, która idzie w jej stronę, wcale nie ma dobrych zamiarów. Chociaż nie wiedziała, skąd wzięło się to przekonanie, było ono tak silne, że zacisnęła wargi i wsunęła się w niewielkie zagłębienie między korzeniami pobliskiego drzewa, próbując jednocześnie wypatrzeć pomiędzy pniami jakiś ruch albo kształt.
Znowu podniósł się wiatr. Płatki śniegu wirowały w powietrzu, konary drzew jęczały przeciągle, a skrzypienie stawało się coraz głośniejsze.
Sen wiedziała, że za parę sekund zostanie odnaleziona – ślady na śniegu nieuchronnie wskazywały na miejsce, w którym się schowała. Mimo to coraz głębiej wciskała się między rozwidlone korzenie i coraz mocniej zaciskała dłonie w pięści. Bo może jednak… Może się uda… I nagle skrzypienie ustało. Sen wstrzymała oddech. Proszę… Odejdź… Przez chwilę trwała w bezruchu, jednak ciekawość w końcu zwyciężyła. Uniosła głowę i zobaczyła odlatującego ku niebu kruka. Śledziła go tęsknym wzrokiem, a gdy rozpłynął się w czerni nocy, spojrzała przed siebie i wtedy ją zobaczyła. Jej skóra lśniła niczym tarcza księżyca, czarne włosy spływały po szkarłatnym płaszczu falującymi strumieniami, a spomiędzy włosów wystawały spiczaste uszy.
Elfka. Wpatrywała się w Sen nieruchomym, zimnym wzrokiem. Dziewczyna zacisnęła dłonie w pięści. Ze strachu zrobiło się jej niedobrze, a w gardle zamarł jej krzyk. Chciała, żeby elfka odwróciła od niej to straszne spojrzenie i wreszcie wyjaśniła, o co w tym wszystkim chodzi, jednak ta zamiast słów wybrała czyny. Sięgnęła za plecy, a gdy wyprostowała rękę, w jej dłoni zalśnił miecz.
– Pani – szepnęła, celując ostrzem w Sen i robiąc krok w jej stronę – nie chcę tego przedłużać. W końcu obie wiemy, po co tu jestem. Takie jest moje przekleństwo, a twój los, i nie ma od tego ucieczki, nawet jeżeli tak długo chciałaś wierzyć w coś innego. Wiedz natomiast, że twoja krzywda zostanie pomszczona i że zapłacę za nią ja – w tym albo następnym życiu. Zechciej więc przyjąć swój los, tak samo jak ja przyjmuję swoją winę. A teraz powiedz mi, pani – czy jesteś gotowa?
Sen patrzyła na elfkę szeroko otwartymi oczami i czuła rosnącą na dnie żołądka lodowatą bryłę strachu. Chciała krzyczeć. Chciała zerwać się z ziemi i biec. Dokądkolwiek. Byle dalej od tego miejsca. Była jednak zbyt słaba, więc jedyne, co zdołała zrobić, to cicho jęknąć:
– Kim jesteś?
Usta elfki lekko drgnęły, brwi się zmarszczyły, ale prawie natychmiast na jej twarz powróciła obojętność.
– Pani, uciekasz przede mną od ponad roku, więc chyba wiesz, kim jestem – odparła beznamiętnym tonem. – Ale już wystarczy. Twoja droga kończy się w tym miejscu. Zamknij więc oczy i pozwól mi odesłać cię wreszcie do Ogrodu Śmierci. To nie będzie bolało. Obiecuję.
– Nie! – jęknęła Sen. – Proszę! Ja…
– Nie walcz, pani – przerwała jej elfka, a w jej głosie, jeszcze chwilę temu tak opanowanym, nagle zabrzmiała zupełnie nowa nuta. Coś jakby współczucie i… strach? Tylko przed czym? – Z losem i tak nie wygrasz. A teraz niech twoje ciało zazna spokoju, a dusza…
– Co robisz? Przestań! Zatrzymaj…
Było już jednak za późno. Elfka zacisnęła wargi i wzięła zamach. Powietrze przeciął ostry świst miecza. Sen zdążyła jeszcze złapać oddech, wcisnęła głowę w ramiona, gdy nagle rozległ się huk, coś błysnęło i elfka wystrzeliła do góry, przeleciała w powietrzu kilka metrów, po czym z impetem uderzyła o drzewo i bezwładnie osunęła się na ziemię.
Śnieg sypał coraz mocniej. Wiatr znowu zaczął gniewnie potrząsać nagimi gałęziami. Kłęby chmur przesuwały się teraz po niebie błyskawicznie, co chwilę zakrywając lub odkrywając srebrzystą tarczę księżyca. Zrobiło się jeszcze zimniej.
Elfka leżała bez ruchu, a Sen patrzyła na nią szeroko otwartymi oczami i nie miała najmniejszego pojęcia, o co w tym wszystkim chodzi. Przecież powinna była już nie żyć. Słyszała świst miecza. Widziała pędzące w jej stronę ostrze. A potem… Co stało się potem? Elfka wystrzeliła w powietrze niczym rzucona przez dziecko szmaciana lalka i teraz była albo nieprzytomna, albo najzwyczajniej w świecie martwa. Ale kto to zrobił? Mag? Czarownica? Nim zdążyła się rozejrzeć, elfka się poruszyła i z wyraźnym trudem zaczęła podnosić się z ziemi. W tym momencie Sen usłyszała za sobą pełen kpiny śmiech. Natychmiast się odwróciła. Spomiędzy drzew wyłaniał się potężnych rozmiarów renifer, na którym siedziała młoda dziewczyna, ubrana w białe, upstrzone rdzawymi plamami futro. Chmury się rozstąpiły i w świetle księżyca jej włosy błysnęły ostrą czerwienią. W milczeniu podjechała do Sen, a gdy wreszcie się zatrzymała, ta poczuła intensywny zapach wiśni i jaśminu, za którym przyszło dziwne uczucie ciepła i spokoju. Zaskoczona spojrzała na nieznajomą, lecz ta nie zwróciła na nią najmniejszej uwagi. Brwi miała ściągnięte, a jej wzrok wbity był w elfkę.
– Masz pecha, elfko – powiedziała, zeskakując z renifera i uśmiechając się w sposób, który przywodził na myśl szczerzącego zęby wilka – bo gdyby to był jakikolwiek inny dzień, to gówno by mnie obchodziło, co się tutaj wyprawia. Musisz bowiem wiedzieć, że zazwyczaj nie mieszam się w sprawy ludzi, których nie znam, bo najzwyczajniej w świecie one mnie nie obchodzą. Natomiast dzisiaj… – Dziewczyna lekko się skrzywiła. – Dzisiaj nie zniosę już ani jednego więcej zamordowanego człowieka. Widziałam dość, słyszałam dość i wystarczy. Więc albo w tym momencie znikniesz, albo, klnę się na wszystkie demony, za chwilę będziesz miała upieczoną nie tylko dłoń, ale i uszy.
Elfka zdołała wreszcie podnieść się z ziemi. Ciężko oddychała, a dłoń, w której jeszcze chwilę temu trzymała miecz, wyglądała na zupełnie spaloną. Jej twarz pozostała jednak obojętna niczym kamienna maska, spojrzenie nie wyrażało żadnych emocji.
– Nie rozumiesz, co się tutaj dzieje, więc lepiej odejdź – szepnęła zimnym jak lód głosem – Nie wchodź w drogę przeznaczeniu.
– Tylko nie mów mi o przeznaczeniu, elfko – prychnęła z irytacją dziewczyna. – Jestem córką czarownicy i przez całe życie nasłuchałam się już wystarczająco dużo tych bzdur. Daruj więc sobie wzniosłe słowa i zawiłe tłumaczenia, bo na mnie nie robią one żadnego wrażenia. A jeśli uważasz, że nie rozumiem tego, co przed sobą widzę, to powiedz mi – co tu jest do rozumienia? Jedna osoba ma miecz, druga nie. Nawet dziecko pojęłoby sens tej sceny. Odpuść więc, elfko. Nikogo dzisiaj nie zabijesz, jeżeli zaś będziesz się jednak przy tym upierać… – Dziewczyna wyszeptała coś pod nosem i w tym samym momencie na jej wyciągniętej dłoni pojawiła się drżąca kula ognia. – Sama wiesz, co się stanie.
– Więc córka czarownicy śmie używać języka bogów? – zapytała elfka, a jej głos niespodziewanie zadrżał od gniewu.
– Owszem. Śmiem. I tobie radzę to samo. Chyba że chcesz zostać zabawką w rękach tych, którzy nie mają podobnych oporów. Na przykład w moich…
– Popełniasz błąd.
– A ty zaczynasz mnie nudzić. Więc mów. Co robimy? Mam cię jeszcze trochę podpiec, czy dajesz sobie spokój z tym swoim przeznaczeniem, losem, czy jak ty to tam nazywasz, i idziesz tam, gdzie demony mówią dobranoc?
– Bez względu na to, co zrobisz, ona i tak umrze.
– Ale nie dzisiaj.
– Mylisz się, córko czarownicy – szepnęła elfka, po czym odwróciła się na pięcie i zniknęła między drzewami.
Zapadła cisza. Czerwonowłosa uważnie przeczesywała wzrokiem niekończące się rzędy drzew, a na jej wyciągniętej dłoni wciąż żarzyła się kula ognia. Gdy jednak cisza się przedłużała i dalej nic się nie działo, dziewczyna powoli się rozluźniła, a wreszcie ugasiła płonący pocisk i zerknęła w stronę liżącego śnieg renifera.
– Jak myślisz, Podpłomyku? Elfka pomyliła kierunki, czy przygotowuje dla nas jakąś niespodziankę?
Renifer zarżał cicho, a dziewczyna parsknęła śmiechem.
– Tak. Masz rację. Lepiej bym tego nie ujęła. Chociaż wiesz co? Gdyby matka usłyszała, w jaki sposób wyrażasz się o elfach, od razu zamieniłaby cię w ropuchę. W końcu…
Gwałtowny wiatr porwał resztę jej słów. Tumany śniegu wystrzeliły w powietrze, gałęzie zaczęły chwiać się na wszystkie strony, zwały czarnych chmur przesłoniły księżyc, a potem rozległa się pieśń. Sen zamarła, włosy stanęły jej dęba. Bała się, bo chociaż nie rozumiała słów niosącej się przez las pieśni, to doskonale wyczuwała jej znaczenie – to był zew gniewu, nienawiści i mordu.
– Nie – szepnęła z niedowierzaniem dziewczyna. – Nie zrobiła tego.
Lecz pieśń wciąż niosła się po lesie, a gdy dołączyło do niej wycie wilków, dziewczyna zaklęła i w kilku skokach dopadła do Sen.
– Wstawaj – syknęła, łapiąc ją za ramię i ciągnąc do góry. Z bliska Sen zobaczyła, że oczy nieznajomej mają bursztynowy kolor i że maluje się w nich strach. – No dalej! Musimy uciekać.
Sen zacisnęła zęby i spróbowała się podnieść, ale na próżno. Była zbyt słaba.
– Cudownie. Po prostu cudownie – warknęła dziewczyna, po czym wyszarpnęła z kieszeni futra niewielką sakiewkę i wysypała z niej na dłoń parę czarnych listków.
– Pogryź i połknij – poleciła nieznoszącym sprzeciwu głosem.
– Co to?
– Nie chcesz wiedzieć.
Listki miały gorzkawy smak. Sen szybko je przełknęła, straszliwie się przy tym krzywiąc, i nagle poczuła, że całe zmęczenie gdzieś wyparowało, a jej ciało wypełnia moc i energia. Ze zdumieniem spojrzała na dziewczynę, a widząc jej zniecierpliwiony wzrok, ostrożnie ugięła nogi, podparła się dłońmi o ziemię i wstała.
– Czy to magia? – zapytała, patrząc ze zdumieniem na swoje mocno stojące na ziemi nogi.
– Trucizna – rzuciła oschłym tonem dziewczyna, wskakując na renifera i wyciągając do Sen dłoń. – W małych ilościach potrafi czynić cuda, ale za te cuda trzeba, niestety, słono zapłacić. Nic za darmo i już wkrótce sama się o tym przekonasz. A teraz trzymaj się mnie mocno. Pora wydostać się z tego przeklętego lasu.
Renifer był o wiele szybszy, niż Sen się spodziewała. Mocno odbijał się od ziemi, gwałtownie wyskakiwał w powietrze, po czym miękko lądował w śniegu, by za chwilę znowu wzbić się do góry i frunąć przez las. Szaleńczy galop sprawiał, że Sen musiała z całej siły przytrzymywać się dziewczyny, żeby nie spaść. Powietrze huczało jej w uszach niczym grzmot, w twarz co chwila uderzały ostre kawałki lodu, a gałęzie drzew migały przed oczami.
– Dziękuję! – wrzasnęła, odchylając głowę na bok i próbując przekrzyczeć huk wiatru. – Gdyby nie ty…
– To już byś nie żyła? – przerwała jej kpiącym głosem dziewczyna. – No cóż, mam dla ciebie dobrą wiadomość – za nami pędzi cała wataha wilkołaków, więc wciąż nic straconego. Lepiej ładnie się pomódl, bo jeżeli bogowie się nad nami nie ulitują, to zapewniam cię, że jeszcze dzisiaj trafimy na pogawędkę do Mrocznego Kosiarza. Masz to jak w krasnoludzkim banku.
Sen poczuła, że strach ściska jej gardło. Więc wycie, które niosło się po lesie i które zdawało się coraz bardziej do nich zbliżać, to nie były wilki? Przełknęła ślinę i obejrzała za siebie, ale zobaczyła tylko drzewa i śnieg. Była jednak boleśnie świadoma, że już wkrótce się to zmieni. Czuła dudnienie ziemi i słyszała narastający z każdą chwilą skowyt. Wilkołaki były coraz bliżej.
Wiatr dołączył do wyjącej watahy, w powietrzu zawirowały ogromne płaty śniegu, gałęzie zakołysały się na wszystkie strony, a renifer wciąż gnał, chociaż, najwyraźniej zmęczony, stopniowo zaczął tracić prędkość. Sen zacisnęła zęby, znowu odwracając się za siebie, i wreszcie je dostrzegła – dziewięć czarnych bestii. Wyłoniły się z zamieci niczym zjawy i teraz biegły w ich stronę, wydając z siebie głuchy skowyt i powarkiwania. Były ogromne. Dwa albo trzy razy większe niż zwykłe wilki. Miały czerwone, płonące oczy, potężne pazury i kły, które wyglądały jak sztylety. Sen poczuła, że serce podchodzi jej do gardła.
– Dogoniły nas – zdołała wykrztusić.
– Czyli za słabo się modliłaś – prychnęła dziewczyna, po czym gwałtownie się odwróciła, wymamrotała coś pod nosem, uniosła rękę ponad ramieniem Sen i nagle w kierunku przygotowującego się właśnie do skoku wilkołaka poszybowała ogromna kula ognia. Z głośnym hukiem trafiła bestię i wyrzuciła ją kilka metrów nad ziemię. Zapachniało spalenizną. Rozległo się skomlenie. Wilkołak zniknął między drzewami, ale jego towarzyszy wcale to nie zraziło. Wciąż podążały za reniferem i z każdą chwilą były coraz bliżej, lecz póki co nie atakowały. Widać, nauczone doświadczeniem, postanowiły ich wpierw okrążyć.
Najpierw z prawej strony wysunął się jeden wilkołak. Potem następny z lewej. I jeszcze jeden. Dziewczyna ciskała ognistymi kulami w te, które za bardzo się do nich zbliżyły, ale coraz częściej chybiała, a wkrótce Sen zauważyła, że pociski stają się coraz mniejsze.
Teren zaczął się wznosić. Renifer zwolnił jeszcze bardziej. Kolejny wilkołak niebezpiecznie się do nich zbliżył, biegł teraz równolegle ze zwierzęciem i z każdym krokiem przysuwał się do jego boku. Dziewczyna wyciągnęła w jego stronę rękę, znowu coś wyszeptała, ale nic się nie stało. Zmarszczyła brwi i powtórzyła formułę. Na próżno. A bestia była coraz bliżej. Sierść miała wściekle zjeżoną, w płonących czerwienią ślepiach malowało się szaleństwo, z szeroko otwartej paszczy bryzgały krople śliny.
– No dalej – syknęła przez zęby czerwonowłosa, ale jej dłoń wciąż pozostawała pusta.
Wilkołak był gotowy do ataku. Z jego gardła wydobyło się ponure warczenie. Ogromne kły zalśniły w świetle księżyca. Dziewczyna wściekle zaklęła, Sen z przerażeniem wtuliła twarz w okrywające ją białe futro i nagle coś pod nim wyczuła. Coś ostrego. Wsunęła dłoń pod połę okrycia i zacisnęła ją na rękojeści sztyletu.
Wilkołak wyskoczył do przodu i w tym samym momencie Sen wyrwała zza pasa dziewczyny sztylet, zacisnęła powieki i cięła na oślep. Rozległ się skowyt. Coś ciepłego obryzgało jej twarz. Otworzyła oczy i zobaczyła, że wilkołak toczy się po ziemi, a śnieg wokół niego barwi się na czerwono.
– No nieźle! – w głosie dziewczyny zabrzmiała mieszanina zaskoczenia i podziwu. – Całkiem nieźle i może gdybyś nie zamknęła oczu, to zdołałabyś nawet…
Nie dokończyła, bo zraniony przez Sen wilkołak zerwał się na nogi, zawył przeciągle, z nienawiścią, a wraz z nim zawyły pozostałe bestie. Rozwścieczone do granic możliwości zwarły szereg i najwyraźniej szykowały się do ostatecznego ataku. Sen głęboko odetchnęła i znowu wyciągnęła przed siebie rękę ze sztyletem, jakby grożąc potworom, ale dziewczyna natychmiast odsunęła jej dłoń.
– Wystarczy tego, bohaterko! – parsknęła śmiechem. – Pokazałaś dość. Trzymaj się więc mocno, bo teraz moja kolej na zabawę z pieskami.
Zamknęła oczy, wyszeptała coś i nagle z jej wyciągniętej ręki wystrzeliły ogromne języki ognia. Bestie warcząc wściekle, próbowały doskoczyć bliżej, lecz na próżno – płomienie były zbyt silne.
Mimo zmęczenia i coraz większej stromizny renifer znów poderwał się do galopu, jednak wilkołaki podążały za nimi niestrudzenie. Dziewczyna ręką zakreślała nad głową koło, otaczając swojego wierzchowca, Sen i siebie ognistą obręczą, lecz widać było, że przychodzi jej to z coraz większym trudem. Jej twarz przybrała barwę śniegu, oczy przesłoniła mgła, dłoń drżała, a obręcz z każdą chwilą zdawała się maleć. I nagle Sen zauważyła, że z nosa i uszu dziewczyny zaczyna sączyć się krew. Było więc źle. Bardzo źle. Chociaż pojawiła się też iskierka nadziei. Stromizna wreszcie się skończyła, drzewa zostały w tyle, a przed nimi rozciągał się płaski teren. Choć to niemal nieprawdopodobne renifer jeszcze przyspieszył. W tym momencie iskierka nadziei zgasła, Sen zobaczyła bowiem, że pędzą prosto w stronę przepaści.
– Zatrzymaj renifera! – wrzasnęła w panice. – Spadniemy!
Dziewczyna otworzyła oczy, spojrzała przed siebie nieprzytomnym wzrokiem i nagle opuściła rękę, gasząc tym samym ognisty krąg, po czym przechyliła się na bok i byłaby spadła z renifera, gdyby nie Sen, która złapała ją za poły futrzanego płaszcza i przytrzymała w miejscu.
– Obudź się! – krzyknęła, szarpiąc ją za ramię i rozpaczliwie próbując się utrzymać na pędzącym w kierunku przepaści reniferze. – Zaraz spadniemy!
Odpowiedziała jej cisza. Sen wściekle zaklęła i zerknęła przez ramię. Wilkołaki były tuż za nimi. Jeszcze chwila, dwie i je dopadną. Przygryzła wargę i znowu spojrzała w stronę przepaści. I co teraz? Zawrócić? Ale gdzie? Przeskoczyć? Ale jak? Nie miały szans. Wyrwa była zbyt szeroka. Chociaż może jednak…
Przepaść była coraz bliżej. Sen z całej siły zacisnęła powieki i schowała twarz w futrzanym okryciu dziewczyny. Nie chciała tego widzieć. Musiałby wydarzyć się cud, aby renifer zdołał pokonać tak szeroką rozpadlinę. Nagle zwierzę jakby przysiadło na ziemi, napięło mięśnie i wzbiło się w powietrze niczym ptak. Sen jeszcze mocniej zacisnęła powieki. A może jednak im się uda… Może jednak… Proszę… To już ostatni cud… Obiecuję… I w tej samej chwili rudowłosa dziewczyna zaczęła zsuwać się z grzbietu renifera. Sen w panice przechyliła się na bok, próbując ją przytrzymać, sama jednak straciła oparcie i również zaczęła się ześlizgiwać. W ostatnim zrywie spróbowała jeszcze dosięgnąć poroża, lecz było już za późno. Spadała prosto w czarne oko przepaści, a wokół niej wirowały białe płatki śniegu.
Redakcja:
Barbara Mikulska
Korekta:
Joanna Czarkowska
Projekt okładki:
Joanna Widomska
Skład wersji elektronicznej:
Paweł Czarkowski
Wydanie I, Warszawa 2022
ISBN 978-83-66767-49-2
Copyright © by Aneta Dominika Szcząchor, 2022
Copyright © for all editions by Wydawnictwo Alegoria sp. z o.o., Warszawa 2022
Wydawnictwo Alegoria sp. z o.o.
Tel. 600 762 716
e-mail: [email protected]
www.wydawnictwo-alegoria.pl
W tekście wykorzystano motywy:Dziadów Adama MickiewiczaBaśni braci Grimmi oraz H.Ch. Andersena