Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
To momenty decydują o tym, kim się stajemy.
Rok 2030 będzie w życiu Marceliny Sobczyk przełomowy. Mimo że do tej pory wiodła życie zwyczajnej nastolatki, ciesząc się każdą chwilą spędzoną w gronie rodziny i przyjaciół, wkrótce będzie musiała zmierzyć się z wyzwaniami, o jakich nawet nie śniła. A wszystko zacznie się od spotkania z młodym mężczyzną o wyjątkowych oczach. To właśnie on wprowadzi ją w świat pełen przeciwstawnych sił i brutalnych walk pomiędzy rasami. Okazuje się, że Ziemi zagraża niebezpieczeństwo i to właśnie Marcelina może być jedną z tych, którzy zmienią na zawsze bieg historii....
Czy warto poddać się nieznanemu?
W jej głowie nadal panował chaos, który nieudolnie próbowała teraz uporządkować. Szczęście mieszało się z niesmakiem i poczuciem winy. Obecność Willa przeplatała się z użyciem broni. Dopiero teraz uświadomiła sobie, co naprawdę oznaczają słowa Moultona: „zapewnić rozrywkę wrogom”. Miała tylko nadzieję, że nie będzie musiała stosować tych środków wobec ludzi – najzwyklejszych, niczego nieświadomych osób. Gdyby cofnąć się o parę miesięcy, nigdy nawet nie dopuściłaby do myśli wydarzeń, które teraz miały miejsce. Przypomniała sobie swoje pierwsze spotkanie z Willem i to, jak je szczegółowo analizowała. Zastanawiała się teraz, jak długo rodzice musieli wiedzieć o tym, co ostatecznie miało nastąpić. Niegdyś zadawała sobie pytanie, co się dzieje, teraz pytała siebie, dlaczego tak się dzieje.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 770
Rok wydania: 2021
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Zachodzące słońce rozświetlało niebo na intensywny, czerwony kolor. Obłoki rozciągnięte po całym sklepieniu miały dodającą uroku zbliżoną barwę. Parę złocistych promieni oświetlało panoramę miasta i wdzierało się w każdy możliwy zakamarek.
Ten codzienny, ale trudno dostrzegalny i ulotny moment zauważyła niska osóbka siedząca skulona na skraju balkonu znajdującego się na najwyższym piętrze dwudziestopiętrowego budynku. Zarówno pora, jak i wysokość, na jakiej się znajdowała, dały o sobie znać. Dziewczynie, pomimo ciepłego swetra i starej, jesiennej kamizelki, zimno nie chciało odpuścić. Do tego jej policzki muskał chłodny wiatr, co sprawiało, że robiło się jej jeszcze zimniej. Poprawiła zmierzwioną przez wiatr jasną grzywkę, która zwykle ułożona była idealnie prosto, i oparła brodę na kolanach, wpatrując się, jak co dzień, w zachód słońca.
Nie mogła zrozumieć, jak można nie dostrzegać tak pięknego zjawiska, jak można w ogóle nie spojrzeć w niebo, jak łatwo można „stracić” ten moment. Jej duże błękitne oczy niemal pochłaniały wspaniały widok, który dawał jej ukojenie i wzniecał w niej tyle pozytywnych emocji. Starała się w ten sposób łapać każdą chwilę, dostrzegać piękno tam, gdzie nikt go nie dostrzega albo nie chce dostrzec.
– Cysia, kochanie! Zejdź w końcu do nas! Kolacja na stole! – usłyszała niski, kobiecy głos za sobą.
Odwróciła głowę w stronę matki i posłała jej promienny uśmiech.
– Przepraszam, ale nie słyszałam, jak mnie wołałaś – odparła, wstając powoli. Złapała się ostrożnie barierki, aby nie stracić równowagi.
– Mogłaś się tego domyślić. O tej porze normalni ludzie jedzą kolację. Wiesz, że to zdarza się co wieczór, a nasze pory posiłków nigdy nie ulegają zmianie – zauważyła kobieta z uśmiechem na twarzy.
– Tak, mamo, wiem… tyle że znowu straciłam poczucie czasu – usprawiedliwiała się, robiąc niewinną minę.
Ostatni raz spojrzała w niebo i niechętnie razem z matką weszła do środka. Już w drzwiach przywitał ją zapach świeżych francuskich rożków z kapustą i pieczarkami. Było to jedno ze specjalnych dań jej matki, uwielbianych przez całą rodzinę. Podeszła do stołu, delektując się zapachem unoszącym się w całym pomieszczeniu. Usiadła wygodnie na krześle obok brata i przeleciała wzrokiem jedzenie na stole, a następnie spojrzała na twarze rodziców i uniosła brwi.
– Coś się wydarzyło? Jakaś rocznica? Zwykle nie jadamy tak wykwintnych posiłków – przerwała ciszę, skupiając na sobie wzrok wszystkich.
Kobieta spojrzała porozumiewawczo na swojego męża, a następnie wbiła wzrok w twarz córki, nie tracąc poważnej miny.
– Owszem – odparła po chwili. – Wasz ojciec znalazł pracę…
– To chyba świetna wiadomość – rzuciła, uśmiechając się szeroko. Widząc jednak, że rodzice nie podzielają jej szczęścia, zamilkła.
– Dostałem stałą pracę w Anglii… Za miesiąc zaczynam. Nie będę mógł dojeżdżać taki kawał… – mówił, uśmiechając się blado.
– Ale czy to oznacza, że będziesz musiał wyjechać? – spytał niepewnie chłopczyk, przerwawszy spożywanie swojego posiłku.
– Tak. To właśnie chcieliśmy wam powiedzieć – wtrąciła szatynka, patrząc czule na Oskara.
– Jak to wyjechać? Przecież to nie wpływa dobrze na stosunki w rodzinie – zauważyła córka. – Pieniądze to nie wszystko!
– Ale dobrze wiesz, że są niezbędne, aby żyć – rzuciła krótko kobieta. – Nie musicie się martwić. To nie będzie trwało wieki, tylko jakiś czas, zanim nasza sytuacja się nie ustabilizuje. Potem pewnie znajdzie się coś w pobliżu.
Marcelina już miała ponownie wyrazić swoją opinię, kiedy zdała sobie sprawę, że to faktycznie jest im w tej chwili potrzebne. Nie chciała również wzbudzić niepokoju w swoim młodszym bracie zburzyć mu idealnego obrazu ułożonego przez rodziców.
– To na ile tam pojedziesz? – zapytał Oskar, wpatrując się zasmuconym wzrokiem w ojca.
– Nie wiemy jeszcze dokładnie, skarbie – odparł niepewnie. – Ale zapewniam cię, że nie potrwa to dłużej niż rok.
– Rok to cała wieczność! – oburzył się chłopiec.
Marek i Zofia wymienili się niespokojnie spojrzeniami. Blondynka wiedziała, że są zasmuceni jego reakcją, nie mają pojęcia, jak go pocieszyć, co powiedzieć. Jak zwykle, aby uratować ich z opresji, odwróciła się do brata i łagodnym głosem zaczęła:
– Przecież nikt nie powiedział, że to będzie rok. Tata mówił, że nie dłużej niż rok, bo to jest pewne w stu procentach, ale wątpię, żeby miało to tyle trwać. Zwykle to parę miesięcy, więc nie masz się czym przejmować.
Chłopak pokiwał tylko głową, wracając do przerwanej czynności. Dziewczyna zerknęła na rodziców, poczuwszy na sobie ich spojrzenia. Ich twarze wyrażały ogromną wdzięczność. W odpowiedzi na to uśmiechnęła się lekko.
Popatrzyła na ludzi, którzy siedzieli z nią przy stole. Łączyło ich tak wiele. Teraz musieli przejść kolejną próbę. Wiedziała bowiem, jak takie sytuacje wpływają na małżeństwa, a co za tym idzie – również na dzieci. Miała nadzieję, że nic takiego się nie wydarzy, że silna więź, która łączy jej rodziców, jest nierozerwalna. I że czas, który im podali, nie wydłuży się w nieskończoność.
Jedli teraz w nieco lepszych nastrojach, rozprawiając wesoło z dziesięciolatkiem.
Spojrzała na chwilę w lustro, żeby sprawdzić, czy wszystko jest w porządku. Jednak kiedy tylko zobaczyła swoje odbicie, ponownie się rozczarowała. Miała nadzieję, że dostrzeże w nim piękną dziewczynę, niestety zawsze pojawiała się osoba, która jej się w ogóle nie podobała. Niska, jasnowłosa osóbka z grzywką zakrywającą czoło zupełnie różniła się od – w jej mniemaniu – ideału: wysokiej szatynki z unoszącymi się włosami, bez grzywki, bez żadnych niedoskonałości. Co prawda była świadoma swoich zalet. Potrafiła dostrzec zgrabną sylwetkę i kolor oczu, którego niejedna rówieśniczka jej zazdrościła, ale na tym się kończyło.
Poprawiła dzianinową bluzkę w kolorze szafiru i założyła złoty pasek do ciemnych dżinsów. Sprawnie rozczesała sięgające za ramiona włosy. Jej przygotowania przerwało ciche pukanie do drzwi.
– Proszę – rzuciła od razu, spoglądając w ich stronę. Ukazał się w nich wysoki mężczyzna koło czterdziestki. – A, to ty – powiedziała, wzdychając ciężko.
– Mogę? – upewnił się, siadając obok niej na łóżku.
Pokiwała głową, wpatrując się w ziemię.
– Wiem, co sobie teraz myślisz, ale nie mam zamiaru was zostawić, nie mam też zamiaru założyć nowej rodziny czy też zdradzić waszej mamy – przerwał krępującą ciszę ojciec.
– Nie masz pojęcia, co sobie myślę, i nigdy nie będziesz tego wiedział! I to wcale nie o to chodzi! – odparła z wyrzutem.
– A co miałaś na myśli, mówiąc, że to nie wpływa dobrze na rodzinę? – spytał łagodnym głosem, nie spuszczając wzroku z jej twarzy.
Odwzajemniła spojrzenie, ale milczała. Po części o to właśnie jej chodziło, ale nie wyłącznie. Bała się bardziej rozstania, tego, że same sobie nie poradzą, że ich matka poczuje się niekochana i zapragnie to zmienić. Pojawił się też niewyjaśniony lęk, który nie dawał jej spokoju. Nagle zamiast złościć się na ojca, zapragnęła go wyściskać, póki jeszcze miała taką możliwość.
– Boję się, tato. Bardzo się tego boję – wyjaśniła, a do jej oczu napłynęły łzy.
Mężczyzna uśmiechnął się smutno i ją przytulił.
– Nie musisz się bać. Zawsze będę nad wami czuwał i naprawdę nie planuję się tam osiedlić na stałe. A odnośnie do tego, dzięki. No wiesz, za to, co powiedziałaś Oskarowi – dopowiedział, widząc niezrozumienie na twarzy córki. – Zachowałaś się jak prawdziwa bohaterka, w końcu uratowałaś nas z opresji.
– Tato, już dawno przestałam chcieć zostać bohaterką! – żachnęła się, a na jej twarzy pojawił się szczery uśmiech.
– Jeszcze nic straconego. Zawsze możesz nią zostać – zażartował, na co się zaśmiała. – Wychodzisz?
– Tak. Umówiłam się z przyjaciółmi. Ale jeszcze się nie przygotowałam – oznajmiła.
– Wyglądasz przepięknie, co ty jeszcze chcesz zrobić? Może już być tylko gorzej, bo lepiej się już nie da.
– Nie sądzę – odparła krótko, ale nie ukrywała radości, jaką odczuła.
– Na pewno spodobasz się temu chłopakowi… no temu, który gra w koszykówkę.
– Tato, nawet nie mam zamiaru mu się podobać. Po prostu chcę się czuć pewnie w swojej skórze.
– Kochanie, ja też tak kiedyś mówiłem – zaśmiał się. – Miłej zabawy – dodał na odchodnym i zamknął cicho drzwi.
Wzięła głęboki oddech i zaczęła obracać grzebień w dłoni. Pomimo tak optymistycznego spojrzenia rodziców na całą tę sprawę, nie potrafiła zmienić zdania. Nie miała zamiaru tego robić.
Spokojny, jesienny wieczór wyglądał tak jak zwykle. Przez ciemność, która o tej porze roku zapadała dużo wcześniej, nie dostrzegłoby się kolorowych koron drzew czy ścieżki zasypanej liśćmi, gdyby nie latarnie ustawione co parędziesiąt metrów koło ławek. Jedynie w powietrzu unosiła się jakaś dziwna siła, energia, która wyróżniała ten wieczór spośród wszystkich innych. Jakby sam domagał się wyjątkowego potraktowania, jakby chciał powiedzieć: „Hej, ludzie! Uważajcie, bo zaraz wydarzy się coś szczególnego, coś, co na zawsze odmieni wasze życie”. Zadziwiająca radość i energia emanowała z każdej twarzy.
– Czemu nawet na mnie nie spojrzała? – zastanawiał się głośno Cezary, idąc przed wszystkimi z zamyślonym wyrazem twarzy.
– Po prostu nie była tobą zainteresowana. Musisz to w końcu zrozumieć – odparł pobłażliwie Dawid.
– Może masz rację… Ale dzisiaj jakoś nawet się tym nie przejmuję – przyznał przyjaciel, rozpromieniając się. – Nawet nie wie, co traci.
– Tak, z całą pewnością. Niekulturalnego…
– Głupiutkiego rudzielca – dokończyła żartobliwie Marcelina.
Czarek spojrzał na nich krzywo, marszcząc czoło ze złości.
– Jasne, nabijajcie się ze mnie dalej, to na pewno mi pomożecie.
– Dobrze wiesz, że za to cię kochamy – odezwała się po raz pierwszy od dłuższej chwili szatynka.
– Dokładnie, Blanka w zupełności ma rację. Jak zwykle zresztą – dodał Dawid. – No, Czarek, odpuść nam…
Chłopak podbiegł do przyjaciela i wymierzył mu lekkiego kuksańca w ramię. Cezary odepchnął go od siebie, śmiejąc się przy tym pod nosem. Cała czwórka szła teraz w szeregu, ramię w ramię, jednym tempem.
– To co teraz? – spytała Marcelina, obejmując Dawida i Czarka, których miała po dwóch stronach. – Rozgrzaliśmy się już odpowiednio…
– Napojem rozgrzewającym – dokończyła ze śmiechem Blanka. – Więc czas na…
– Kolację – przerwał Czarek, przeczesując palcami swoją rudą czuprynę.
– Ty jak zwykle o jednym – zaśmiała się Marcelina.
– Cysia, a jakżeby inaczej? Przecież to nasz Czaruś… – powiedział Dawid, uśmiechając się promiennie do przyjaciółki.
– A o czym ma myśleć głodny człowiek? No raczej, że o jedzeniu!
– Nie w tym problem – zauważyła blondynka. – Problemem jest to, że ty ciągle jesteś głodny.
– No i co z tego?! – oburzył się. – A ty co? Wiecznie coś czytasz! Ty nawet śpisz z książkami!
Uwaga Czarka wzbudziła wybuch śmiechu u całej czwórki.
– To prawda – odezwał się Dawid.
– Hej, po czyjej ty jesteś stronie? – spytała Marcelina. – Chyba nie chcesz mieć kłopotów?
– Wiecie co? Ja bym poszedł do Cysi – przerwał im przyjacielską sprzeczkę Czarek.
– Ooo, to jednak się na nią nie złościsz? – zauważyła Blanka.
– Oczywiście. A tak między nami, chodzi mi tylko o jedzenie. Jej mama świetnie gotuje – dodał szeptem, nachylając się do szatynki.
– Ty żarłoku! Nigdy ci już drzwi nie otworzę! – zaśmiała się Marcelina.
Przyspieszyli nieco kroku, zmierzając w stronę domu blondynki. Zimno szczypało ich w twarze i wylewało na nie soczyste rumieńce. Chłód nie dawał tego wieczoru spokojnie spacerować.
Przyjaciele jedli, rozprawiając wesoło. Nawet nie zauważyli, kiedy Marcelina wyszła. Pomyślała, że Dawida nie ma już zbyt długo, więc postanowiła go odnaleźć i dotrzymać mu towarzystwa. Kiedy tylko otworzyła drzwi balkonu, zimno wypełniło jej płuca, sprawiając, że ciałem wstrząsnęły dreszcze. Jej wzrok od razu przykuł opierający się o barierkę szczupły chłopak średniego wzrostu, wpatrujący się w jakiś odległy punkt.
– Co tu robisz? – spytała niemal szeptem, stając obok niego.
– A ty? – odparł krótko.
– Martwię się o ciebie – wyznała. – Nie powinieneś stać tu sam. Jeszcze na takim zimnie… Chodzi o nią? – zapytała po chwili, przyglądając mu się uważnie.
– Tak jest zawsze, Cysia. To się nigdy nie zmieni. Oni czują się najlepiej tylko w swoim towarzystwie. Nie widzisz tego, co się między nimi dzieje? – Dawid zerknął w jej stronę, lecz po chwili znowu odwrócił od niej wzrok. – Zresztą nie chcę cię ciągle obarczać moimi problemami…
– Ale nie uważasz, że od tego właśnie są przyjaciele? A tak w ogóle nie sądzę, żeby coś się między nimi działo. Tylko ty to tak postrzegasz, bo podświadomie się boisz, że faktycznie może to być prawdą, bo za wszelką cenę chcesz, żeby lubiła cię tak bardzo, jak ty lubisz ją – zauważyła Marcelina.
Przyjaciel skupił niebieskie oczy na jej twarzy i uśmiechnął się lekko.
– Naprawdę właśnie tak myślisz czy wymyśliłaś to sobie, żeby mnie pocieszyć?
– Mówię prawdę – odrzekła i oparła się rękami o barierkę.
– A w ogóle skąd wiesz, że bardzo ją lubię? Przecież ci o tym nie mówiłem.
– Dawid, przecież cię znam. Widzę, jak na nią patrzysz – oznajmiła, chwytając go za dłonie. – Zresztą sama kiedyś przechodziłam przez coś podobnego… Znasz już tę nieszczęsną historię.
– Znam. I doskonale cię rozumiem – powiedział, obejmując ją.
– A on powiedział, że jeśli chcę, to mogę sobie ją bez problemu wziąć – zaśmiał się na cały głos Cezary.
– I co zrobiłeś? – spytała Blanka, uśmiechając się szczerze.
– Jak to co? Wziąłem, co mi dał. Dlaczego miałbym nie skorzystać? – rzucił wesoło, kompletnie rozbawiony swoją opowieścią.
Patrzył na nią świecącymi oczyma, zadowolony z siebie, nie zauważając, że od paru chwil nie są już sami. Dopiero skupiony w innym kierunku wzrok Blanki zwrócił jego uwagę. Marcelina uśmiechnęła się do nich lekko. Szatynka odpowiedziała jej tym samym, po czym dodała:
– Musimy się już zbierać. Zrobiło się bardzo późno, a dobrze wiecie, że moi rodzice nie pochwalają powrotów nocami do domu…
– Spokojnie, Blanka, odprowadzę cię do samych drzwi – zaoferował Cezary, obejmując radośnie dziewczynę.
Uśmiechnęła się pobłażliwie do przyjaciół i pocałowała rudowłosego chłopaka w policzek.
– Radziłabym ci się raczej położyć. Nie wyglądasz za dobrze i chyba nie za dobrze się czujesz – zauważyła delikatnie.
Blondynka spojrzała na Dawida znacząco. W odpowiedzi posłał jej słaby uśmiech.
– Dzięki, Cysia, że znalazłaś dziś czas, że nas przyjęłaś. I za rozmowę – powiedział wesoło, jakby wcześniejsze zmartwienie w ogóle nie miało miejsca. – No dobra, Czaruś, koniec tych czułości – zwrócił się do przyjaciela, chwytając go pod ramię i podnosząc z krzesła. – Ile on tego wypił?
– Chyba cztery puszki – odezwała się niepewnie Blanka, a jej spojrzenie wyrażało zmartwienie. – Ma słabą głowę… Dobrze, że nie ma twoich rodziców, Cysia, bo inaczej nie byłoby za ciekawie… I co on teraz powie swoim rodzicom?
– Spokojnie, już ja się tym zajmę – odparł pewnym głosem Dawid, podtrzymując przyjaciela.
– Pomóc ci go odprowadzić? – spytała blondynka.
– Dam radę. Robiłem już gorsze rzeczy. Ale dzięki.
– W takim razie to ja pójdę z tobą. A w ramach podziękowania odprowadzisz mnie do domu – oznajmiła, uśmiechając się figlarnie, Blanka.
Ta propozycja zupełnie wytrąciła go z równowagi. W momencie jego wyraz twarzy stał się poważniejszy, zaskoczony. Stał w miejscu, wpatrując się w szatynkę i nie mogąc wydobyć z siebie ani słowa. Zwykle z nim nie żartowała ani się nie śmiała. Ona również zmieszała się na własne słowa, ale nie odwróciła wzroku, tylko wpatrywała się w jego błękitne oczy, wyczekując odpowiedzi.
– Mam rozumieć, że czeka mnie też rozmowa z twoimi rodzicami? Muszę tylko wiedzieć, ile wypiłaś – zażartował, kiedy już się otrząsnął.
Blanka podeszła nieco bliżej z uniesioną głową i wzrokiem utkwionym w jego twarzy.
– Jak ty dobrze mnie znasz – rzuciła żartobliwie. – Po prostu nie chcę wracać sama, kiedy mogę spędzić ten czas w miłym towarzystwie…
Wyznanie to sprawiło, że na twarzy Dawida zakwitł szeroki uśmiech, a w jego oczach zapaliły się jakby płomyczki. Marcelina doskonale zdawała sobie sprawę, co musiał teraz czuć. I cieszyła się razem z nim.
– No to co, Dawidku? Czas już na nas – powiedziała po chwili Blanka.
– Nie masz nam za złe, że idziemy bez ciebie? – zapytał, kiedy zmierzali w stronę drzwi.
– Ani trochę – odparła Marcelina, posyłając mu znaczący uśmiech. – Bawcie się dobrze i szybko i bezpiecznie wróćcie do domu – dodała, kiedy już wyszli.
– Dobrze, mamo! – zawołał wesoło Dawid, krocząc powoli i podtrzymując z Blanką Czarka.
Marcelina odprowadzała ich wzrokiem tak długo, póki miała ich na widoku.
Noc wydawała się spokojniejsza niż wszystkie inne noce. Panowała głucha cisza i wszechogarniająca ciemność. Na spokojnym niebie biliony gwiazd ukazywały swą piękną postać i przypominały, że gdzieś bardzo daleko również jest jakiś byt, że nie wszystko jest znane i wyjaśnione, nie wszystko trzeba i da się rozumieć, a Ziemia jest jednym, małym elementem budującym ogromną całość. I nawet wiatr nie odważył się zakłócić spokojnej, magicznej nocy.
Na każdym piętrze na ponurej, kamiennej ścianie w zdobionych, pozłacanych ramach wisiały stare portrety znanych osobistości lub dzieła wybitnych artystów. I na nieszczęście młodzieży każde z nich służyło celom naukowym, a nie jedynie wpatrywaniu się w nie tępo na nudnej ostatniej przerwie czy też mijaniu go bez zaszczycenia nawet jednym krótkim spojrzeniem. Jak wszystko w tym starym budynku, miały one swoje zastosowanie i bardzo ułatwiały życie polonistom, bo przecież analiza i interpretacja są bardzo ważnymi sprawnościami, które na pewno przydadzą się na maturze. Po co więc uczniowie mają tracić czas na przerwach na jakieś głupoty, skoro mogą pewne rzeczy zacząć i przemyśleć jeszcze w szkole, jeśli mają do tego odpowiednie warunki? Przynajmniej takie zdanie mają nauczyciele, chociaż jest zupełnie odmienne od zdania licealistów. Ale nikt nie ma odwagi ani chęci przeciwstawić się profesorom, każdy dba jedynie o swoje oceny.
Takie właśnie zadanie miała do wykonania klasa II a. Polonistka zadała je wyjątkowo z tygodniowym wyprzedzeniem. Mała grupka osób stała teraz z notatnikami przed obrazem Pabla Picassa Panny zAwinionu, starając się go opisać, zanalizować i zinterpretować, a następnie odpowiedzieć, czemu właśnie zajmują się tym dziełem. W oczach innych ludzi sytuacja ta musiała wyglądać bardzo komicznie, nie co dzień bowiem widuje się tak skupionych nastolatków, którzy wpatrują się w jedno miejsce z takim wyrazem twarzy, jakby kobiety z obrazu zaraz miały z niego wyskoczyć. Jednak dla tych uczniów była to istna udręka, tym bardziej że mieli oni umysły ścisłe. Już sam profil klasy – biologiczno-chemiczny – mówił, że nie przepadają tak bardzo za przedmiotami humanistycznymi bądź wiążą swoją przyszłość z biologią i chemią.
W grupce stała też niska blondynka trzymająca swój niezapisany notatnik w ręku. Na chwilę zupełnie się zamyśliła, kiedy wyglądała przez okno w drewnianej ramie umieszczone tuż przy opisywanym obrazie. Nie miała ochoty wyginać się i naciągać, aby cokolwiek zobaczyć, była niższa od większości osób, które jak na złość stały bardzo blisko dzieła, zasłaniając je pozostałym, a przynajmniej jej. Już po chwili zupełnie się zniechęciła i nie chciała się zająć dwoma pozostałymi malowidłami. Stała zamyślona.
– Jak humorek? Co robisz?
Pogodny głos wyrwał ją z głębokiego zadumania. Odwróciła się zrozpaczona w stronę swojego rozmówcy.
– Właściwie to powinieneś zapytać, co usiłowałam zrobić – zauważyła.
Dawid spojrzał na parę osób stojących przed nimi, a później na obraz wiszący na ścianie. Uśmiechnął się lekko, potakując.
– No tak… Zajmujesz się dziełem Pabla Picassa. Nieźle…
– Nie podoba ci się?
– Jest niezłe. Tylko chyba nie jest łatwo cokolwiek o nim napisać – stwierdził.
– Nie jest tak źle. Gorzej z moim wzrostem… Nie ułatwia mi tego zadania – dodała żartobliwie.
– Za to sprawia, że słodko wyglądasz. – Uśmiechnął się do niej przyjacielsko. – Można wiedzieć, co jeszcze sobie wybrałaś? Nie mam pojęcia, o czym mam pisać.
– Szlachciankę pasującą młodzieńca na rycerza w Akoladzie Edmunda Blaira Leightona i Portretmałżonków Arnolfinich Jana van Eycka. Uznałam, że są ładne, a poza tym nieważne, co opiszesz, tylko jak – powiedziała łagodnie, spoglądając do swojego notatnika, jakby chciała coś z niego wyczytać.
– Racja. Ale i tak trudno mi wybrać. Chcesz coś napisać? Poprosić ich grzecznie o…
– Daj spokój. Już prosiłam – przerwała mu. – Ale chamy pozostaną chamami! – dodała głośniej, pakując zeszyt do plecaka i krocząc powoli z szatynem w stronę schodów. – A gdzie się podziali Blanka i Czarek?
– Czaruś poszedł do kibla, a Blanka uczy się na biologię. Mówiła, że mają sprawdzian – odparł od razu.
– A właśnie… prawie zapomniałam… Jak tam ci minął wczorajszy wieczór?
– Dobrze wiesz, przecież byliśmy u ciebie. Chyba że nie pamiętasz?
– Ty głuptasie – zaśmiała się szczerze. – Pytam, jak powrót do domu…
Chłopak nic nie odpowiedział, tylko uśmiechnął się szeroko. Schodzili powoli ze schodów, ramię w ramię. Marcelina już wszystko wiedziała. Jego uśmiech powiedział jej więcej, niż mogła przypuszczać.
Toalety znajdowały się na najniższym piętrze, dlatego dojście do nich zajmowało trochę czasu. Jedyną ich zaletą były małe kolejki, zawsze uzupełnione mydło i zapas papierowych ręczników. Zdarzało się nawet, że pod koniec lekcji świeciły pustkami, tak jak teraz, gdy tylko parę dziewcząt stąpało po lśniącej posadzce, zastanawiając się, co chłopak robi w damskiej łazience.
Ich zdziwione i uszczypliwe spojrzenia wyjątkowo mu nie przeszkadzały, w ogóle nie zwracał na nie uwagi. Siedział, a raczej leżał przy muszli klozetowej, opierając się o ścianę przy otwartych na oścież drzwiach. Zdawał się nieświadomy tego, że został właśnie obiektem drwin tych paru obecnych tam osób. Nawet nie zauważył, kiedy zrobiło się większe zamieszanie wywołane obecnością innych uczniów.
– Hej, tego już za wiele! – odezwała się dziewczyna, która przed chwilą spłukiwała mydło z rąk. – Najpierw przychodzi tu jakiś skacowany rudzielec, a teraz jeszcze ty! – zwróciła się do Dawida, który wraz z Marceliną postanowił odszukać przyjaciela. – Naprawdę tak bardzo lubicie damskie toalety czy po prostu nie czujecie się na tyle mężczyznami, żeby korzystać ze swoich?
Szatyn jednak w ogóle nie zwrócił na nią uwagi. Od razu dostrzegł leżącego na ziemi Czarka i bez wahania podbiegł do niego.
– Daj spokój. Przyszliśmy po przyjaciela. Zaraz sobie wyjdą – mruknęła w stronę dziewczyny Marcelina i poszła za Dawidem.
Widok Cezarego nieco ją obrzydził. Mimo że wyglądał na bardzo osłabionego, przez co zrobiło jej się go żal, koszulkę miał pobrudzoną od własnych wymiocin. Najwyraźniej nie zdążył do łazienki albo nie miał wystarczająco dużo siły, by się podnieść. Jednym słowem: nie wyglądał najlepiej. Dawid najwyraźniej się nie brzydził, bo podszedł do niego i wziął twarz Czarka w swoje dłonie, żeby w ten sposób skupić na sobie jego uwagę. Mówił coś do niego, ale Marcelina go nie słuchała. Obserwowała to wszystko z daleka.
Patrzyła na Czarka i zastanawiała się, jak to jest tak się czuć. A potem przyszło jej na myśl, że okropnie. I zaczęła się zastanawiać, po co ludzie upijają się do nieprzytomności, skoro później czują się właśnie tak jak teraz jej przyjaciel. Po co zadają sobie cierpienie, którego zawsze starają się uniknąć, dla chwili przyjemności. Dopiero wzrok szatyna utkwiony w jej twarzy przywołał ją do rzeczywistości. Podeszła bliżej, patrząc na niego pytająco.
– Mówiłem, że wątpię, żeby Czarek wytrwał w szkole do końca lekcji – powtórzył.
– Idziemy do higienistki? – zaproponowała Marcelina, na co Dawid od razu przytaknął.
– No, stary, wstawaj. Nie czas na drzemkę – zwrócił się do rudowłosego chłopaka, pomagając mu wstać.
– Ale, stary… nic mi się nie chce… Ja mogę tu zostać, a wy sobie po prostu idźcie – odezwał się.
– Nie ma takiej opcji. Idziesz z nami – powiedział władczym tonem Dawid, stawiając go na nogach i pozwalając mu się podeprzeć o własne ramię.
Cezary w końcu się zgodził i powoli kroczyli w stronę drzwi.
– Zjadłem chyba tę starą kanapkę – odezwał się po chwili, kiedy w trójkę wchodzili po schodach.
– Jaką starą kanapkę? O czym ty mówisz? – spytał go przyjaciel.
– No wiesz, rano tak się źle czułem… i najwyraźniej pomyliłem kanapki, bo kiedy tylko ją zjadłem, zrobiło mi się jeszcze gorzej…
– No to się załatwiłeś, stary. Idziemy do higienistki.
Kiedy tylko poszli do pielęgniarki szkolnej, ta od razu zgodziła się z nimi. Wezwała ich wychowawcę, który zadzwonił do rodziców Cezarego, i cała sprawa skończyła się pomyślnie. Jego ojciec przyjechał paręnaście minut później i zabrał go do domu, wybawiając go tym samym od WOK-u i profesor Jabłońskiej.
Marcelina i Dawid szli właśnie w dwójkę korytarzem spóźnieni na lekcję wiedzy o kulturze, kiedy dostrzegli skuloną nad książką szatynkę, wyraźnie skupioną.
– Blanka, ty nie masz tak przypadkiem lekcji? – odezwał się pierwszy Dawid, przysiadając obok niej.
Blondynka zrobiła to samo.
– Tak się składa, że mam okienko – powiedziała, nie odwracając wzroku od podręcznika. – Ale albo mi się wydaje, albo właśnie teraz macie WOK?
– Niestety – skomentowała Marcelina, wzdychając. – Musieliśmy pomóc Czarkowi.
– Co z nim?
– Ma kaca. Mówił też coś o jakiejś starej kanapce – dodał gwoli wyjaśnienia chłopak.
– No tak… Biedak – powiedziała, zerkając w ich stronę, Blanka. – Naprawdę mi go żal.
Dawid przytaknął, patrząc na nią zmartwionym wzrokiem.
– Spokojnie – odezwała się nieco niepewnie Marcelina. Nie była przekonana, czy powinna w ogóle tu z nimi siedzieć, ale głupio było sobie teraz pójść. – Nic mu nie będzie – dodała.
– Szczerze mówiąc, sama nie czuję się dzisiaj najlepiej – wyznała po chwili Blanka. – Chyba ja też trochę przesadziłam. A nie powinnam była. Przecież wiedziałam, że mam ten głupi sprawdzian…
– Napiszesz go najlepiej, jak zawsze – stwierdził Dawid.
Uśmiechnęła się do niego blado, kręcąc głową, ale nic mu na to nie powiedziała.
– Musimy już iść – oznajmiła Marcelina. – Mamy lekcję.
Dawid zgodził się z nią. Odetchnął głęboko i wstał, po czym razem udali się w stronę schodów.
– Dawid… – usłyszeli i odwrócili się równocześnie. – Przepraszam za wczoraj. Pewnie zachowywałam się nieznośnie i strasznie mi z tym głupio. Po prostu chciałabym, żebyś wiedział, że za dużo wypiłam i… naprawdę cię przepraszam.
– Nie ma sprawy – odparł zupełnie poważnym tonem. – Nie było tak źle.
W pomieszczeniu było duszno i cicho. Jedynie głos pani Jabłońskiej wypełniał salę, zakłócając spokój. Klasa, w której odbywała się lekcja, była nietypowa, tak jak nauczycielka, która w niej nauczała. Jej pełne emocji, doniosłości i gestykulacji wypowiedzi idealnie pasowały do czerwonych zasłon sięgających aż do ziemi, mnóstwa obrazów na ścianach, paru regałów z książkami i ogromnego dywanu zdobionego czerwonymi wzorami.
Nawet teraz nie szczędziła uczniom swojej pełnej emocji opowieści o krótkim filmie, który obejrzeli na początku lekcji. Była wprost zafascynowana każdym jego szczegółem i dosłownie nic nie uszło jej uwadze. Nie było niczym ciekawym wysłuchiwanie jej odczuć i zastrzeżeń, ale odwlekało to samodzielną pracę uczniów na określony temat na lekcji, więc każdy starał się wytężyć umysł i wysłuchać tego, co ma do powiedzenia, albo po prostu udawać, że słucha.
Dawid i Marcelina, kiedy tylko przyszli, usiedli na końcu sali i pogrążyli się we własnych myślach, bo przecież i tak nie mieli pojęcia, o czym jest mowa. Trwali w takim milczeniu do końca wszystkich zajęć. Nie mieli ochoty na rozmowę, zwłaszcza Dawid.
Po skończonych lekcjach Marcelina usiadła zrezygnowana na fotelu szkolnego autobusu tuż obok okna. Wpatrywała się przez szybę gdzieś w dal. Podniosła nogi i oparła je kolanami o siedzenie tuż przed sobą. Nie miała już na nic ochoty.
– Kurczę, a co, jeśli faktycznie się pomyliłam, co, jeśli to… – zaczęła Blanka.
– Na pewno miałaś rację – przerwała jej nieco zniecierpliwionym tonem przyjaciółka, gdy tylko tamta przysiadła się do niej.
Blanka na chwilę się zawahała, Marcelina nawet miała wrażenie, że dziewczyna chce wstać, ale ostatecznie spojrzała tylko na nią pytającym wzrokiem. Kiedy blondynka nie odpowiedziała, postanowiła się odezwać pierwsza.
– O co chodzi? Zrobiłam coś nie tak?
W tej właśnie chwili do autobusu w ostatniej sekundzie wpadł Dawid, a tuż za nim zamknęły się drzwi. Rozejrzał się dokoła i dostrzegł Marcelinę, a sekundę później zauważył szatynkę siedzącą tuż obok niej. Posłał tylko blondynce lekki uśmiech i spoczął na najbliższym wolnym miejscu. Dziewczyna znów zerknęła przez okno na mijane przez nich domy.
– Tak – odezwała się w końcu. – Wiesz, czasami się zastanawiam… Zastanawiam się, dlaczego jesteś taka zimna wobec Dawida.
Zamilkła i utkwiła wzrok w Blance. Na początku wyglądała dziwnie, jakby zupełnie była zbita z tropu, jakby dostała w twarz. Później całkowicie spoważniała, a następnie nieco się zasmuciła. Ostatecznie, kiedy spojrzała na przyjaciółkę, miała stanowczy wyraz twarzy.
– Wcale nie jestem wobec niego zimna! – powiedziała z głębokim przekonaniem. – Po prostu nie rozumiesz… On… Ja… Och, nie każ mi tego tłumaczyć.
– A właśnie chcę, żebyś mi to wyjaśniła! Bo inaczej nigdy tego nie pojmę, a nie chcę być na ciebie wściekła, rozumiesz? Zachowujesz się wobec niego inaczej niż wobec innych. I wcale nie zachowywałaś się wczoraj niestosownie… Byłaś bardziej sobą i w końcu zaczęłaś traktować go, jak należy, ale oczywiście musiałaś za to przeprosić…
– Cysia – zaczęła po chwili. – Staram się traktować go normalnie, ale… on jest kimś wyjątkowym. – Ściszyła głos. – No wiesz… Jest mądry, inteligentny, uczciwy, przystojny, świetnie gra w kosza, ma poczucie humoru i mogłabym tak w nieskończoność, ale nie o to chodzi. Chodzi o to, że przyjaźni się z nami… właśnie z nami, a ja zupełnie nie wiem czemu… To znaczy nie wiem, czemu właśnie mnie lubi, rozumiesz? Boję się, że nagle pomyśli sobie, że jestem zbyt głupia, nudna i mało wysportowana… i wszystko się skończy. Nie chcę tego i ten strach w jego obecności narasta i sprawia, że nie potrafię być sobą. A wy odbieracie to właśnie w taki sposób, jaki mi przedstawiłaś. Przy nim staję się zupełnie kimś innym, bo zaczynam bać się własnej osobowości, uważając, że jestem za mało ciekawa, żeby ktoś taki jak on mógł się mną zainteresować. Tak jakby on, całkiem nieświadomie oczywiście, odbierał mi całą moją pewność siebie… A najgorsze jest to, że nic nie potrafię na to poradzić, mimo że o tym wiem.
– Przepraszam. Nie wiedziałam, że to tak skomplikowane…
– Skąd miałaś wiedzieć? Przecież właśnie dlatego ci to mówię. Żebyś wiedziała. Bo mnie poprosiłaś…
– Czekaj, ale czy ty właśnie przyznałaś, że Dawid ci się podoba? – zapytała Marcelina, a na jej twarzy stopniowo pojawiał się uśmiech.
– Zamknij się! – żachnęła się Blanka. – Bo jeszcze usłyszy – dodała ciszej.
– A to źle?
Szatynka posłała jej błagalne spojrzenie.
– Błagam, nigdy mu o tym nie mów! Błagam! – szeptała, wyraźnie zrozpaczona.
– Przecież wiesz, że możesz mi ufać – odparła z uśmiechem Marcelina. Blanka wyraźnie poczuła ulgę. – Ale obiecaj mi, że kiedyś mu o tym powiesz.
– Cysia…
– Nie, teraz ty mnie posłuchaj! – powiedziała stanowczo blondynka. – Pewnie wiesz, że w życiu ma się tylko to, na co się człowiek odważy. Odezwiesz się do kogoś, a w dalszej albo nawet w bliższej przyszłości właśnie ta osoba jest ci najbliższa, jak na przykład nasi rodzice. Albo nauczysz się czegoś i nikt by o tym nie wiedział, gdyby nie to, że odważysz się zgłosić… Rozumiesz? Twoje decyzje kształtują twoje przyszłe życie. I dużo zależy od ciebie. Czasami musimy się naprawdę wysilić, żeby coś się udało. Przecież doskonale o tym wiesz… Zarywasz noce, żeby wszystko jak najlepiej umieć. Ale wiedza to nie wszystko. Zdajesz sobie sprawę, że nie nauczysz się wszystkiego. Sokrates mówił: „Wiem, że nic nie wiem”. Był jedynie miłośnikiem mądrości i uważał, że nie dysponuje wiedzą, której mógłby nauczać. A sam Einstein twierdził, że wyobraźnia jest ważniejsza od wiedzy, ponieważ wiedza jest ograniczona. Tylko Bóg wie wszystko, a człowiek nigdy mu nie dorówna. I, kurczę, albo sama się wysilisz w sprawie, nawet nie masz pojęcia jak ważnej, albo ja będę zmuszona coś zrobić, by twoje życie miało jakikolwiek sens.
Zauważywszy wystraszoną minę Blanki, dodała:
– I zrobię to właśnie dlatego, że jesteś moją przyjaciółką!
– Cysia, ja… – zaczęła dziewczyna, ale w tej chwili dostrzegła, że w ich stronę zmierza Dawid.
Nachylił się nad nimi i zaproponował:
– Zobaczymy, co u Czarka?
Patrzył na Marcelinę, więc i Blanka na nią zerknęła. Jednak ona się nie odezwała, tylko wbiła swój wzrok w szatynkę. Dziewczyna niepewnie spojrzała na chłopaka, który odwzajemnił jej spojrzenie.
– Myślę, że to świetny pomysł – powiedziała Blanka, nadal na niego patrząc.
Chłopak przytaknął i dodał:
– To zaraz wysiadamy.
W całej okolicy wszystkie domy wyglądały niemalże tak samo. Różniły się jedynie numerami i paroma szczegółami. Ale dzięki temu dzielnica wydawała się bardzo przyjazna i schludna. Droga do domu stojącego nieco w głębi musiała się jednak dłużyć, a z każdym kolejnym dniem stawać coraz bardziej nudna. Jednak nie dla Marceliny, która zresztą nie bywała tu tak często. Wyobrażała sobie, jak by to było codziennie przechodzić obok schludnych budynków z wyszukanymi ogrodzeniami, zza których widać oświetlone chodniki prowadzące do samych drzwi, przy których rosną piękne, nieznane jej kwiaty. Jak by to było zastanawiać się, jak w całej okazałości może wyglądać ogród lekko wychylający się zza domu. Aż wreszcie jak by to było dojść do podobnego, własnego budynku z równie pięknym ogródkiem i po raz kolejny otrzymać dokładną odpowiedź na zadawane sobie wcześniej pytania.
Mniej więcej właśnie to czuła, kiedy doszli do domu Cezarego. Z tą tylko różnicą, że to nie był jej dom. Dawid zadzwonił i chwilę stali, oddychając jesiennym powietrzem. Zaraz potem drzwi otworzyła im niska, nieco puszysta kobieta o przyjaznej twarzy i promiennym uśmiechu.
– Dzień dobry, pani Rutkowska – odezwał się jako pierwszy Dawid. – Przyszliśmy sprawdzić, co u Czarka. Jak on się czuje?
– Witam – odparła uprzejmie kobieta. – Jest już dużo lepiej, dziękuję – dodała i gestem ręki zaprosiła ich do środka. Posłusznie wśliznęli się do mieszkania. – Zresztą sami zobaczcie. Jest u siebie – oznajmiła, wychodząc z pokoju.
Byli tu już wiele razy, więc dom państwa Rutkowskich był im dobrze znany. Weszli do holu, a następnie zeszli schodami do piwnicy, gdzie mieszkał Cezary.
Chłopak leżał na kanapie przykryty kocem i oglądał jakiś typowo wojenny film. Szatyn odchrząknął, bo najwidoczniej ich przyjaciel nie zauważył, że ma gości. Reakcja Czarka była natychmiastowa. Usiadł i odwrócił się w ich stronę, zrzucając pilot od telewizora na podłogę.
– Co wy tu robicie? – zdziwił się.
– Już nas nie chcesz? – zażartowała blondynka. – Dopiero co przyszliśmy.
– Oczekiwaliśmy raczej, że się ucieszysz – dodała Blanka.
– Kurczę… Oczywiście, że się cieszę. Zaskoczyliście mnie… Siadajcie.
Wstał i odgarnął koc, a następnie wskazał ręką na kanapę. Jednak zanim usiedli, najpierw go uścisnęli.
– Chciałem was przeprosić – zwrócił się szczególnie do Marceliny i Dawida. – No wiecie, za tę akcję w kiblu. Musiałem wyglądać strasznie… i obrzydliwie…
– Raczej strasznie obrzydliwie – poprawiła go z uśmiechem Marcelina.
Czarek spojrzał na nią rozradowanym wzrokiem, śmiejąc się.
– Zgadzam się z Cysią – powiedział rozbawiony Dawid.
– Żałuję, że tego nie widziałam – odezwała się Blanka.
– Oj, żałuj, żałuj – oświadczył zadowolony szatyn, uśmiechając się do niej.
Odpowiedziała mu tym samym.
– Nie mogłabyś już zjeść nic do końca dnia – dodała Marcelina.
– Kurczę, a już miałem wam coś zaproponować… ale jak nie chcecie jeść, to okej – zażartował Czarek, opadając na kanapę obok nich.
– Cysia, obiecuję, że kiedyś cię zamorduję – stwierdził Dawid, wzbudzając tym śmiech całej czwórki.
– To co? Gramy? – spytał przyjaciół Czarek i nie czekając na odpowiedź, sięgnął po płytę.
Latarnie rozpraszały ciemność, która zapadła jakiś czas temu. Sprawiały, że dziewczyna czuła się bezpieczniej. Szła przyśpieszonym krokiem, żeby znaleźć się jak najszybciej w ciepłym, przytulnym domu. Pragnęła rzucić się na łóżko i zasnąć. Nie sądziła, że spędzi ten wieczór w tak miłym towarzystwie. I że dowie się tego wszystkiego od Blanki. Gdyby ona i Dawid o tym wiedzieli, wszystko byłoby inaczej. Ale za bardzo się boją…
Widok oświetlonego wieżowca sprawił jej ogromną radość. Przyspieszyła jeszcze trochę, choć była już wyczerpana. Postanowiła dziś nie wchodzić schodami, tylko wjechać windą. Kiedy tylko znalazła się pod drzwiami, usłyszała podniesione głosy. Miała nadzieję, że rodzice się nie kłócą, ale wszystko na to wskazywało. Zastanawiała się przez chwilę, czy ma wejść, czy zaczekać, ale w końcu zdecydowała, że jest już zbyt zmęczona, by stać pod drzwiami. Weszła najciszej, jak potrafiła, i zdjęła prędko buty, żeby udać się szybko do swojego pokoju. Jednak głosy stały się głośniejsze i rodzice zdołali wyjść z salonu, zanim Marcelina weszła niepostrzeżenie do sypialni.
– To jest nieuniknione – odezwał się nieznany jej mężczyzna. – Prędzej czy później przyjdzie na to czas i nie zdołają państwo… – przerwał, kiedy wyszedł za nimi do holu.
Rodzice stali w osłupieniu i wpatrywali się w córkę. Jednak to nie oni przykuli jej uwagę, tylko nieznajomy, który wykłócał się z jej rodzicami w jej domu. Kto to był? Marcelina przyglądała mu się przez ten moment bardzo uważnie. Był wysoki, umięśniony i zgrabny. Wydawał się jej parę lat starszy od niej. Miał dziwne ubranie. W domu panował półmrok, więc nie mogła dokładnie zobaczyć, co ma na sobie. Jednak nie to wszystko ją zainteresowało.
Jej wzrok skupił się na jego oczach. Oczach, które spoglądały na nią bardzo poważnie. Nie były zwyczajne – ani niebieskie, ani zielone, czarne, brązowe czy szare. Przypominały piwny, a nawet bardziej złoty kolor, ale nie były dokładnie tej barwy. Były tylko do niej zbliżone. Było w nich coś takiego, co nie pozwalało oderwać od nich wzroku. I nie chodzi tu jedynie o fizyczny zachwyt, ale o coś więcej… Zdawały się swym blaskiem świecić w ciemności. Przyciągały swą wyjątkowością. Nastolatka nigdy takich nie widziała. To jakby mieć diamenty zamiast oczu. Albo oczy z diamentów.
Mężczyzna odwrócił od niej spojrzenie i czekał, aż państwo Sobczykowie zaszczycą go swoją uwagą. Kiedy to się stało, zdawał się pytać, milcząc. Marek pokręcił zdecydowanie przecząco głową, a Zofia stanęła tuż obok córki, jakby chciała ją przed czymś ochronić. Przez to dziwne zachowanie rodziców nieznajomy jeszcze bardziej zaintrygował Marcelinę. Czy mógł być niebezpieczny? Jeśli tak, to co im grozi? Czego od nich chce? Czy wie coś, o czym blondynka nie ma pojęcia? O co w tym wszystkim chodzi? Tysiące myśli kotłowało jej się w głowie. Nie odwracała od niego spojrzenia. Chciała wyjaśnień, ale nie potrafiła o nie poprosić. Nie w tej chwili.
Mężczyzna jeszcze raz popatrzył na twarze rodziców, a następnie na Marcelinę. Czuła się dziwnie. Jakby przejrzał ją na wylot. Nie potrafiła znieść na sobie spojrzenia jego pięknych oczu. Ale nie umiała na niego nie patrzeć. A właściwie na te jego oczy. Kiedy znowu spojrzał w inną stronę, zdała sobie sprawę z tego, że nie patrzył na nią dłużej niż na jej rodziców, co oznaczało, że trwało to kilka sekund. Nieznajomy przytaknął w odpowiedzi na ich milczenie, które zapewne oznaczało jednak coś konkretnego. I wyszedł. Bardzo szybko. Pozostawił po sobie na chwilę swój męski zapach. Marcelina nie potrafiła się otrząsnąć. Spojrzała tylko na rodziców, oczekując jakichś odpowiedzi.
Ogromne ciśnienie panujące w jej wnętrzu zaczęło już wypierać magmę i za jakiś bliższy, nieokreślony czas powinna nastąpić erupcja uwalniająca na powierzchnię lawę, materiały piroklastyczne i materiały lotne. Byłaby to dramatyczna sytuacja dla mieszkańców okolicy, gdyby faktycznie się okazało, że pobliski wulkan jest czynny i niedługo nastąpi jego wybuch. Ale w pobliżu nie było takich otwartych struktur w skorupie ziemskiej, a owa magma okazała się emocjami, które Marcelina usiłowała poskromić. Nie było to jednak niczym prostym, tym bardziej że jej rodzice uparcie milczeli i zachowywali się tak, jak gdyby nic się nie stało. Nie rozumieli jej. I zdawało się, że nic ich to nie obchodzi. A dziewczynie bardzo zależało na dowiedzeniu się całej prawdy, zwłaszcza od nich. No bo od kogo innego?
Ostatecznie skończyło się na dość ostrej sprzeczce i braku jakichkolwiek odpowiedzi. Nastolatka została z mnóstwem pytań. Siedziała teraz w swoim pokoju na łóżku, ściskając z całej siły jaśka i sądząc, że to jakoś jej pomoże. I albo naprawdę pomagało, albo po prostu czas, jaki tu przesiedziała w ciszy, sprawiał, że się uspokajała.
Jednak myślami nadal stała osłupiała w holu, gapiąc się na tajemniczego nieznajomego. Nie potrafiła wyrzucić tego obrazu ze swojej pamięci. Zresztą nie chciała. Do tej pory nie umiała nawet wyobrazić sobie takich oczu… Właśnie je zapamiętała najlepiej z całej tej sytuacji, tak dziwnej i zagadkowej.
Nie próbowała się nawet kłaść. Już dawno zmęczenie i senność zastąpiła ciekawość. Dlatego siedziała bezczynnie, analizując w kółko spotkanie. Nie drgnęła nawet, kiedy ciszę przerwało spokojne pukanie do drzwi, a zaraz potem w pokoju pojawiły się dwie wysokie osoby.
– Marcelina… – odezwał się pierwszy mężczyzna, delikatnie, ale stanowczo. – Chcemy pogadać.
Nadal siedziała, spoglądając uparcie przed siebie. Ojciec, nieco rozdrażniony jej zachowaniem, stanął w miejscu, w którym utkwiła wzrok, żeby zwrócić na siebie jej uwagę. Podniosła spojrzenie i uniosła pytająco brwi.
– Należą się przeprosiny mnie i mamie – zaczął.
Prychnęła ironicznym śmiechem, odwracając wzrok.
– Marcelina, zachowujesz się podle! Przeproś nas! Zasługujemy na więcej szacunku z twojej strony! – ciągnął.
– Przepraszam. Pasuje? – rzuciła niedbale.
Jego spojrzenie w momencie stało się wściekłe. Cały się naprężył.
– Zachowujesz się…
– Jak niewdzięczna, pyskata, niekulturalna nastolatka, która nie ma żadnego pojęcia o życiu i prawdziwych problemach, trudnych decyzjach i wychowywaniu dzieci?! – przerwała mu, energicznie wstając z łóżka. – Masz rację… Brakuje mi dużo doświadczenia. I może mało wiem o życiu. Ale właśnie uświadomiłeś mi, uświadomiliście mi – poprawiła się – jak to jest być ignorowanym przez najbliższych! Zawsze musicie coś ukrywać! Mam już tego dość! Nie jestem małą dziewczynką, która nie potrafi zrozumieć wielu spraw!
– Wiemy, ale… – odezwała się pierwszy raz, od kiedy tu weszła, matka.
– Nie, rozumiem. To wasza sprawa. Okej. Po co macie mieszać mnie w swoje życie…
– Nikt nic takiego nie powiedział – przerwała córce kobieta. – Właśnie po to tu przyszliśmy, żeby sobie wszystko wyjaśnić.
Marcelina patrzyła na nią przez chwilę, starając się uspokoić.
– No więc? Kto to był? – spytała, chcąc otrzymać natychmiastową odpowiedź.
– Hm… Tego nie możemy ci powiedzieć – odparła nieco niepewnie kobieta.
– To co chcecie wyjaśniać?
– Cysia, rozumiemy, że może być to dla ciebie niezwykle ciekawe, a tamten chłopak, no cóż… zaniepokoił cię…
– Miał inne oczy – odważyła się powiedzieć na głos, choć bała się, że kiedy to zrobi, cała ta sytuacja okaże się snem albo to, co tak bardzo ją w mężczyźnie zafascynowało, stanie się złudzeniem.
– Tak… Czasem zdarzają się tacy ludzie, których wyjątkowość jest bardziej widoczna niż u innych. Ale to nie oznacza, że są oni bardziej interesującymi osobami, bo takich nie ma. Każdy z nas ma tyle samo wyjątkowości w sobie – wyjaśniła matka.
– Myślę, że miał soczewki – stwierdził po chwili ojciec. – Ale w zupełności się z tobą zgadzam, kochanie – zwrócił się do kobiety.
– Nigdy takich nie widziałam – oznajmiła Marcelina.
– Dużo rzeczy pewnie nie widzieliśmy – rzucił wymijająco mężczyzna.
– Nie rozumiem, dlaczego nie chcecie powiedzieć mi prawdy. Kłamstwo zawsze wyjdzie na jaw, a ja wolę znosić najgorszą prawdę niż najsłodsze kłamstwo. Oczekuję od was tylko szczerości. To naprawdę aż tak dużo?
– Oczywiście, że nie. Ale nie okłamujemy cię…
– A wiec zatajacie coś, o czym mogłabym wiedzieć.
– To już nie jest kłamstwo… – zauważył mężczyzna.
– W całej tej sprawie chodzi tylko o to, że chyba nigdy nie dałam wam powodów, przez które moglibyście mi nie ufać. Tak mi się wydaje…
– Ufamy ci – powiedziała od razu matka i podeszła do Marceliny. – Więc teraz ty zaufaj nam. Czasami są takie rzeczy, o których bezpieczniej jest nie wspominać. Bo widzisz, niektóre zdarzenia czy fakty bardzo zmieniają nasz pogląd na świat. Czasami nie warto się tak poświęcać.
– Jeżeli miałabym wybierać, to wolę poświęcić się dla prawdy. Ale rozumiem, nie musicie odpowiadać – dodała po chwili dziewczyna. – Będę musiała zagłuszyć ciekawość i zapomnieć. Przepraszam.
Nie odezwali się już. Patrzyli w ziemię.
W pomieszczeniu panowało widoczne rozluźnienie i duchota, nawet pomimo późnej jesieni. Zresztą podczas każdej innej pory roku w tej sali zawsze było tak samo. Latem powodowała to wysoka temperatura, a ponieważ pozostałe pory roku były raczej chłodne, więc w szkole zaczynało się grzanie, a profesor Zięba należała do tych osób, które nie lubią wietrzyć w zimne dni. Nie wpływało to dobrze na młodzież, raczej przeszkadzało w nauce i skupieniu, a ociężałe powietrze samo zamykało uczniom oczy.
Właśnie tak wyglądała każda lekcja historii. Oczywiście nie dla tych, którzy byli nią zainteresowani. Oni bowiem starali się walczyć z otępieniem i sennością, dyskutując z nauczycielką. Tak jak teraz, kiedy kobieta wyrysowała już na tablicy oś z datami i opowiedziała o kilku historycznych wydarzeniach. Rozmawiając wesoło z kilkoma osobami, włożyła gąbkę do umywalki, która mieściła się obok tablicy, i opłukiwała ją pod bieżącą wodą.
– No tak… dalej płucz sobie tę gąbkę, nie krępuj się, przecież nic mi to nie przeszkadza… – powiedział cicho z zaciśniętymi zębami Czarek, czym skupił na sobie wzrok Dawida i Marceliny.
Szatyn nieco go szturchnął w geście upomnienia.
– No co? Za chwilę nie wytrzymam – dodał nieco głośniej. – Zaraz naprawdę się zsikam.
– Masz bardzo słaby pęcherz – szepnęła w jego stronę Marcelina. Widząc niezrozumienie na twarzy przyjaciela, dodała: – No przecież sam mówiłeś przed historią, że idziesz do toalety.
– No i poszedłem, ale to nie moja wina, że kolejka była długa – tłumaczył się Czarek, patrząc na nią z rozpaczą.
– Mówiłem mu, że może się troszkę spóźnić, jeśli naprawdę już nie wytrzyma – powiedział Dawid.
– Dobra, stary, nie mówmy o tym, bo naprawdę zaraz popuszczę. Może pozwoli mi pójść?
– Nie wytrzymasz tych parudziesięciu sekund? – spytała Marcelina, ukrywając rozbawienie.
– Nie i nie musicie się ze mnie nabijać. Nie rozumiecie powagi sytuacji.
– Oczywiście, przecież najwyżej pojawi się tu niewielka kałuża – rzucił rozbawiony Dawid.
Blondynka zaśmiała się szczerze. Rudowłosy chłopak szturchnął lekko siedzącego obok przyjaciela, a następnie spojrzał krzywo w lewo na dziewczynę. Po chwili jednak się nieco rozchmurzył i zaśmiał.
W tej chwili zadzwonił dzwonek, przerywając rozmowę grupki uczniów z profesorką i kończąc cierpienia siedemnastolatka. Nie minęła nawet sekunda, a chłopak zerwał się ze swojego miejsca i wybiegł z sali.
– Chyba naprawdę ledwo to zniósł – skomentował Dawid. – Dobrze, że lekcje trwają tylko czterdzieści pięć minut – dodał.
– To tak, jakby powiedzieć, że na Słońcu jest tylko trochę cieplej niż na Ziemi – rzuciła Marcelina.
– Skąd to porównanie? – spytał przyjaciel i mrugnął do niej, uśmiechając się promiennie.
Wzruszyła tylko ramionami, odpowiadając na jego uśmiech tym samym.
– Trzeba spakować jego rzeczy – dodała.
Przytaknął i włożył książki do plecaka Czarka.
Słońce wyjrzało zza zaplamionych szarością chmur i wdarło się do szkolnego budynku, wlewając nieco entuzjazmu. Rozświetlało budynek, a nawet dodawało smaku spożywanemu posiłkowi.
– Ludzie, prawie na mnie spojrzała… – zaczął Czarek, próbując przekrzyczeć gwar, jaki panował w szkolnej stołówce.
– Prawie… – zauważyła Blanka i napiła się soku marchwiowego.
– Dlaczego do niej nie zagadasz? – spytała blondynka.
– Bo kumpluje się z Leszkiem – skwitował szatyn.
– Dawid, jeśli mu się podoba, to nie powinno mieć to znaczenia – odparła.
– Nie? Cysia, on jest największym kretynem, jakiego zna świat, a jeżeli ona tego nie wie, to nie spodziewałbym się po niej niczego dobrego.
– Wiesz co? Czasem mógłbyś odpuścić…
– Nie, nie mógłbym. Nie chcę patrzeć później na cierpienia Czarka – wyjaśnił Dawid.
– Nie oceniaj tak szybko ludzi, których nie znasz…
– Tak się składa, że Leszka znam.
– Ale jej nie – odrzekła Marcelina.
– Poddaję się – rzucił z uśmiechem Dawid, unosząc ręce w geście bezradności.
– I dobrze, bo i tak byś nie wygrał – stwierdziła przyjaciółka.
– O kurczę, znowu…
– Czarek, opanuj się – poprosiła szatynka.
– Hej, dajmy mu chwilę się pocieszyć.
Dawid mrugnął do niej.
– Cysia… Naprawdę uważasz, że mogę do niej zagadać? – chciał się upewnić rudowłosy chłopak.
– Jak najbardziej – powiedziała, uśmiechając się do niego promiennie. – Tylko uważaj na Leszka. Pamiętaj, że on ją lubi, bardzo…
– Właśnie, przynajmniej utrzesz mu nosa. No i proszę, jednak są jakieś pozytywy – dodał Dawid.
Marcelina posłała mu karcące spojrzenie.
– Ja na twoim miejscu bym uważała – odezwała się Blanka. – Chyba że ci życie niemiłe.
– Wyluzuj. Ona jest niesamowita. I warta wszelkich cierpień. Może nasza znajomość stanie się taką małą tajemnicą i pan zarozumialski o niczym się nie dowie.
Twarz Marceliny w jednej chwili spoważniała, nastolatka odwróciła od nich wzrok, spoglądała gdzieś w dal. Ale nikt z nich tego nie zauważył, bo Cezary właśnie wstał i powoli podszedł do dziewczyny, która zawróciła mu w głowie. Blanka przypatrywała się temu uważnie, lekko się uśmiechając, ale nie była przekonana do tego pomysłu.
Spojrzenie Dawida powędrowało natomiast w stronę blondynki. Wpatrywał się w nią wyczekująco. Nie reagowała, więc szturchnął ją lekko nogą pod stołem. Spojrzała na niego, a on posłał jej pytające spojrzenie. Pokiwała prawie niezauważalnie głową i uśmiechnęła się blado. Ciągle na nią patrzył, więc udała, że zainteresowała ją sytuacja, która rozwijała się przy stoliku blond piękności, przy którym to siedział teraz rudowłosy chłopak. Jednak myślami Marcelina błądziła gdzieś daleko.
Duchem była właściwie wtedy w swoim domu, we własnym pokoju. Stała, słuchając matki, która mówiła o bezpieczeństwie i poświęceniu, i ojca, który twierdził, że nie kłamie, tylko skrywa jakąś tajemnicę. Tajemnicę, która zresztą też jej dotyczyła, bo przecież jeśli coś tyczy się jej rodziców, to jest i jej sprawą. W końcu są rodziną. Ale rozumiała, że chcą ją chronić. Chciała tylko wiedzieć przed czym.
– Rozmawiają… Myślicie, że mu wyjdzie? No wiecie, że coś z tego będzie? – przerwała ciszę szatynka.
– Nie wiem… Śmieją się. A właściwie ona. Pewnie z niego się śmieje – powiedział Dawid.
Marcelina rzuciła mu wściekłe spojrzenie.
– Wiesz co? Mam już ciebie dosyć! Ciągle tylko mówisz coś obraźliwego na jego temat. To twój przyjaciel. Trochę więcej wiary w niego! – powiedziała podniesionym głosem i wstała gwałtownie, zarzucając torbę na ramię.
Ruszyła pospiesznie w kierunku drzwi. Naprawdę miała tego dosyć. Czasami lubiła w ten sposób pożartować, ale tylko wtedy, kiedy był przy nich Czarek i nie miał nic przeciwko temu, kiedy był w humorze. Wiedziała jednak, że w takich kwestiach nie wolno się z niego nabijać. Tym bardziej że naprawdę mu zależało na tej dziewczynie. Wspominał o niej już jakiś czas. Marcelina wiedziała, że jej rudowłosy przyjaciel jest na tyle interesującą osobą, że bez problemu może spodobać się wybrance swojego serca. Chyba że wcześniej straci wiarę w siebie właśnie przez takie bezmyślne żarty.
– Cysia, zaczekaj! Proszę! – usłyszała za sobą i mimo tego, że nie chciała, jednak się zatrzymała. – Wiem. Przepraszam. Masz rację. Zachowałem się jak kretyn – mówił Dawid.
– Tak, jak kretyn – potwierdziła, stojąc z założonymi rękami i wpatrując się w podłogę.
– Co mam zrobić, żeby cię udobruchać?
W odpowiedzi wzruszyła ramionami.
– Cysia, chcę, żeby między nami było okej.
– Więc zachowuj się okej, Dawid.
– Przepraszam – powiedział niemal błagalnym tonem.
– Nie masz za co mnie przepraszać. – Popatrzyła na niego i uśmiechnęła się lekko. – Tylko proszę, nie mów tak już o nim i tej dziewczynie.
– Nie zrobię tego więcej – odparł natychmiast. – Ale między nami jest okej?
– Okej – potwierdziła nastolatka, a potem odwróciła się i poszła, zostawiając go z Blanką.
– Nie wierzę… Ja naprawdę nie wierzę… – mówił w kółko Czarek, śmiejąc się do siebie.
– Stary, to uwierz w końcu, bo zaraz uszy mi zwiędną – zażartował Dawid.
Blondynka szturchnęła go po przyjacielsku, posyłając mu szeroki uśmiech. Radość Cezarego udzielała się całej czwórce.
– A ja na sprawdzianie napiszę tylko: „nie wierzę”. – Blanka się zaśmiała.
Siedzieli razem na korytarzu i słuchali pełnej ekscytacji wypowiedzi Czarka.
– Ale jak ona się uśmiecha…
– Chwila, bo już się zgubiłem. Czyli idzie z tobą do kina?
– „Z największą przyjemnością” – zacytował.
– No, stary, przyznam szczerze, że trochę wątpiłem w to wszystko. Ale obiecuję, że to się już nie powtórzy – wyznał Dawid, po czym spojrzał na przyjaciółkę.
Uśmiechnęła się w odpowiedzi.
– Ja myślę, bo od teraz będzie mi się tylko powodzić.
– Nie wątpię – odparł chłopak.
Ich miłą pogawędkę przerwała osoba, która bardzo szybko stanęła przed nimi z założonymi rękami. Był nią wysoki, chudy chłopak, elegancko ubrany, o przenikliwym, a teraz jeszcze wściekłym spojrzeniu. Wpatrywał się w nich niebieskimi jak lód oczami i milczał.
– Czego chcesz? – spytał po chwili Dawid, stając tuż naprzeciwko niego.
– Ja? Chyba raczej czego ten rudzielec chce od Klaudii?! – rzucił zdenerwowany.
– O co ci chodzi? – zapytał Czarek, patrząc nienawistnie.
– Dobrze wiesz, o co!
– Klaudia to nie twoja własność! – zauważył.
– Pożałujesz tego! – zwrócił się do Cezarego chłopak.
– Żałowałbym, gdybym to tak zostawił – oświadczył rudzielec.
Leszek w przypływie emocji popchnął Czarka, który stracił równowagę i wywrócił się na ławkę. Dawid od razu zareagował. Szturchnął blondyna, odgradzając go tym samym od reszty osób.
– Dawid, proszę… – odezwała się pewnie Marcelina, stając obok niego.
– No tak, nie dziwię się, że zarywasz do moich dziewczynek… Twoje znajome wyglądają jak stare ścierki – powiedział Leszek i wyszczerzył się do blondynki złośliwie.
– Jeśli jeszcze raz powiesz coś takiego, to… – Dawid zacisnął pięści.
– To co? – przerwał mu Leszek.
– Dawid, nie warto… – szepnęła Marcelina, patrząc zimno na nieprzyjaciela. – On chciał tylko nam ubliżyć.
– Ale trzeba przyznać, że ta mała jest dużo mądrzejsza od ciebie – rzucił na odchodnym Leszek.
– Zatłukę go kiedyś – oświadczył Dawid i usiadł znowu na ławce.
– Daj spokój – odezwała się blondynka. – Jemu właśnie o to chodzi. Żeby cię wyprowadzić z równowagi.
Szła zapatrzona przed siebie w rytm wybrzmiewającej ze słuchawek muzyki. Zamyślona stąpała po zimnym, szarym chodniku cichej uliczki. Nie zwracała uwagi na otoczenie. Po raz kolejny myślała o dziwnej sytuacji tamtego wieczora. Odtwarzała w pamięci każdy detal – jak wróciła zmęczona, jak słyszała podniesione głosy rodziców, jak weszła cicho do domu, aż wreszcie jak zobaczyła owego mężczyznę. Miała wtedy wrażenie, że sekundy stały się godzinami. Jednak nadal nie potrafiła sobie przypomnieć ogólnego zarysu nieznajomego. Nie pamiętała nawet, co miał na sobie, choć wiedziała, że nie było to coś zwyczajnego, raczej zdziwił ją jego ubiór.
Najbardziej zastanawiało ją nietypowe zachowanie rodziców. I to ich nieznośne milczenie. Co mogło być aż tak niebezpiecznego, żeby nie mogli chociaż powiedzieć, kim był ten mężczyzna, albo ujawnić choć rąbka skrywanej przez nich tajemnicy? Po chwili znowu myślami powróciła do tamtego zdarzenia. Pamiętała, jak wszyscy stali milczący w holu i jak nieznajomy prędko wyszedł z ich mieszkania tak szybko, jak szybko pojawił się w ich życiu. Chyba że był w nim wcześniej, o czym siedemnastolatka nie miała pojęcia.
Przystanęła. Nagle coś sobie uświadomiła. Przypomniała sobie, jak wychodząc, mężczyzna założył okulary z ciemnymi szkłami. A przecież był wtedy późny wieczór. Słońca nie było, a latarnie nie dają tak mocnego światła, żeby trzeba się było przed nim chronić. Nie zwróciła wcześniej na to uwagi, a wydawało się jej to teraz co najmniej dziwne. Jeśli nosiłby soczewki, aby uzyskać ten kolor oczu, pewnie nie chciałby go skrywać. Pamiętała też słowa matki, która mówiła o wyjątkowości. Nie wspominała przecież o tym tak przypadkiem. Zresztą przypadków nie ma. Wszystko ma jakiś określony cel. Marcelina była o tym przekonana.
Nagle gdzieś niedaleko usłyszała kroki. Obejrzała się za siebie. Nikogo nie było. Serce jej przyspieszyło. Nadal jednak szła tym samym tempem. Uspokajała się w myślach, mówiąc sobie, że coś bardzo zadziałało na jej wyobraźnię. Wzmógł się wiatr. Muskał chłodem jej policzki, odrzucał włosy z twarzy. Nastolatka żałowała teraz, że nie zdążyła na szkolny autobus, a tak wcześnie robi się już ciemno. Objęła się w pasie, chcąc zatrzymać jak najwięcej ciepła przy sobie. Znowu usłyszała kroki. Obróciła się. Pusto. Czuła bicie serca w całym ciele, w każdej kończynie. Ciszę zakłócił warkot silnika nadjeżdżającego samochodu. Mignął dziewczynie przed oczami. Znów odwróciła głowę. Ciemność ją przerażała. Wtem usłyszała głośny huk. Pochodził z bocznej uliczki, obok której właśnie przechodziła. Jej serce podskoczyło, a z ust wyrwał się jęk paniki. Oddech stał się płytki i urywany. Przyspieszyła. Starała się myśleć o czymś miłym. Nieskutecznie. Pragnęła znaleźć się już w domu. Była przerażona. Droga dłużyła się okrutnie. Boże, niech to się już skończy, pomyślała.
Skryła większość twarzy w szalu. Patrzyła w ziemię. Niemal biegła. Nagle coś zatrzymało ją w pół drogi. Uderzyła głową o coś twardego. Podniosła wzrok. Stał przed nią wysoki mężczyzna. Dziewczyna miała twarz na wysokości jego klatki piersiowej. Jego oblicze skrywał kaptur bluzy, którą miał na sobie. Dostrzegła tylko bliznę na jego prawej brwi. Dopiero potem spostrzegła, że przytrzymał ją za łokcie.
– Przepraszam – wybełkotała, ale ów mężczyzna wyminął ją bez słowa i poszedł w przeciwnym kierunku.
Patrzyła chwilę, jak się oddala, po czym ponownie rzuciła się w otchłań dzielącą ją od bezpiecznego domu.
– Już jestem! – zawołała, zatrzaskując drzwi.
Nikt jej nie odpowiedział, co ją trochę zaniepokoiło. Zdjęła prędko buty i poszła do salonu. Widok matki i brata siedzących razem na podłodze ją uspokoił. Odłożyła torbę na szafkę, przypatrując się, jak grają w szachy.
– Czemu tak późno wróciłaś? – spytała matka, nie odrywając wzroku od figur.
– Spóźniłam się na autobus – wyjaśniła Marcelina, siadając za nimi na kanapie.
– Ty to masz pecha – skwitował Oskar.
– Zgadza się – odparła, uśmiechając się do niego.
Zofia wykonała jakiś ruch, po czym spojrzała na córkę.
– Boże, jaka ty jesteś blada! – przeraziła się i zapomniawszy o grze, usiadła na sofie obok dziewczyny.
– Trochę słabo się czuję.
– Może jesteś głodna? – pytała zmartwiona.
– Po prostu zmęczona. Ale zaraz coś zjem.
– Podgrzeję ci obiad, chcesz?
– Bardzo chętnie – odparła krótko Marcelina. – Gdzie jest tata?
– Musiał się spotkać z kolegą – odpowiedział natychmiast dziesięciolatek.
– Z jakim kolegą?
Chłopak wzruszył ramionami, więc nastolatka zwróciła się do matki.
– A takim tam… Nie znacie go – podsumowała.
– Jasne. Po co masz się trudzić wyjaśnieniami – rzuciła z pretensjami nastolatka.
– Cysia! Nie musisz znać wszystkich znajomych taty.
– Tak się składa, że tata niedługa wyjeżdża i powinien ten czas spędzić z nami! – odpowiedziała zdecydowanie.
– I spędza z nami dużo czasu. Ale ma tu też innych znajomych.
– Tak! Wtedy, kiedy my jesteśmy w szkole! Super! – mówiła uniesionym głosem.
– Marcelina! Dobrze wiesz, że wcale tak nie jest. Dziś jest wyjątkowa sytuacja!
– Ściągnij w końcu klapki z oczu! – niemal rozkazała dziewczyna.
W tej chwili przypomniała sobie, o czym myślała w drodze powrotnej. Przez chwilę zastanawiała się, czy powinna coś wspomnieć o tym, ale szybko się rozmyśliła. Wiedziała bowiem, że to temat sporny i prowadzi tylko do kłótni.
– Przepraszam – powiedziała, gdy się nieco uspokoiła.
– Nie szkodzi. Masz prawo się denerwować. To ludzka rzecz. Tylko pamiętaj, że to nie zawsze wychodzi na dobre – oświadczyła matka, po czym wstała. – Idę podgrzać ci ten obiad – dodała i wyszła.
Właśnie wtedy wszystkie emocje opadły i Marcelina poczuła się bezpiecznie. Miała nadzieję, że tylko jej się wydawało, że ktoś za nią szedł. Nieoczekiwanie w jej myślach pojawił się mężczyzna, na którego wpadła. Przed oczami miała bliznę, która jej się spodobała. Wydało się jej to głupie i dziwne, ale nie mogła nic na to poradzić. A później wyobraziła sobie, jak by to było mieć oczy znajomego jej rodziców i bliznę tego, którego przypadkowo spotkała. Wiedziała, że na widok kogoś takiego nie skończyłoby się tylko na zawrotach głowy.
Podłoga lśniłaby czystością, gdyby nie parę świeżych rys wymalowanych przez kilka par butów ludzi biegających chaotycznie po jej powierzchni. Pomieszczenie wypełniałaby cisza, gdyby nie paręnaście zmęczonych, ciężkich oddechów, krzyków i piszczenie sportowego obuwia, które z ledwością znosi takie spotkania z deskami. Kolejny upadek, podana ręka i szybki powrót do gry. Ekspresowy bieg przez połowę sali, nieoczekiwane podanie i precyzyjny rzut prosto do kosza. Następnie radość graczy rzucających się na szczęściarza, który po raz kolejny trafił.
Dziewczyna wyobraziła sobie szczęście i wiwaty publiczności, którą stanowiła jedynie ona. Zawołała coś radośnie, skupiając na sobie wzrok koszykarzy. Unieśli w jej stronę kciuki. Odpowiedziała takim samym gestem. Po chwili gra toczyła się dalej, a wytrwali i pełni werwy zawodnicy pomimo zmęczenia biegali za piłką. Nie minęło dużo czasu i mecz skończył się wygraną drużyny Dawida.
Pomimo ostrej rywalizacji pomiędzy dwoma zespołami grający zawsze umieli odróżnić, kiedy mają się na siebie wściekać i ze sobą rywalizować, a kiedy mecz dobiega końca i to, co jest na boisku, na nim ma pozostać. Dzisiaj postanowili zostać dłużej i jeszcze trochę razem poćwiczyć. Dzień międzyszkolnych zawodów zbliżał się nieubłaganie, a młodzi koszykarze ciągle jeszcze nie byli pewni swojej formy.
– O czym tak myślisz? – spytał Dawid, siadając obok Marceliny z butelką wody w ręce. – Nadal o dylemacie wagonika?
– I tak, i nie – odparła po chwili, przyglądając się wyczynom chłopaków na boisku. – Nie myślę o tym wprost, ale o sytuacjach, które wymagają od nas trudnych decyzji, niekoniecznie z jakąś odpowiedzią czy rozwiązaniem, różnie postrzeganymi przez wielu ludzi. Choć tak, też myślałam o tym dylemacie. Nie mam pojęcia, jak należy postąpić.
– Uważam, że w takiej sytuacji nie ma konkretnego zachowania, jakiego należałoby się spodziewać. Każdy wybór okaże się i dobry, i zły. Rozwiązanie zależy od sposobu pojmowania moralności przez poszczególne osoby.
– Masz rację. Problem w tym, że ja chyba w ogóle nie pojmuję, jak należy postąpić w wielu sprawach… – wyznała Marcelina, uśmiechając się lekko.