Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Czy nasza przeszłość może być dla kogoś innego przyszłością?
Ekspedycja kosmiczna Geminidów dociera na kraniec galaktyki, gdzie zostaje zaatakowana przez złowrogą rasę Anunnaków. Zmuszona do lądowania na nieznanej planecie, dąży do naprawy statku. Potrzebuje do tego superciężkiego pierwiastka. Szybko wprowadza też swoją rewolucję naukową, technologiczną i społeczną wśród zamieszkujących ją plemion. Bunt wśród Anunnakich, pragnących utrzymać niewolnictwo i rządy na planecie, z dnia na dzień przybiera na sile. Tymczasem Kuk, młody dowódca zespołu III, wraz ze swoimi przyjaciółmi szuka sposobu, by nauczyć miejscowych wszystkiego, co wie jego rasa, oraz udowodnić im, że technologia może dać im szansę na lepsze życie. Wkrótce okaże się, że ta wyprawa kosmiczna to tak naprawdę walka o przyszłość – własną i miejscowych Ziemian…
Przygody Kuka mogą rzucić trochę światła na powstanie piramid, Baalbek, rysunków na płaskowyżu Nazca, a także na to, co spotkało Sodomę, Gomorę, Mohendżo Daro i Dwarkę.
Kuk wiedział, że w tej chwili Gosia Olimpu wykonuje błyskawiczne obliczenia sekwencji dla generatora grawitacyjnego, który stworzy w odległości około dwóch i pół tysiąca kilometrów od statku i w odpowiedniej kolejności punkty o masie trochę mniejszej od średniej wielkości gwiazdy, czyli około dwudziestu siedmiu kwadrylionów ton. Punkty te stworzą okrąg i przestrzeń, zamiast kolapsować, a więc zapaść się w czarną dziurę, stworzy im tunel czasoprzestrzenny, w który wlecą.
Dokładnie o dziewiątej nic się jednak nie wydarzyło. Kuk zaobserwował tylko przez ekran w suficie holu, że przestrzeń przed nimi stała się wodnista, a gwiazdy w tym rejonie zaczęły falować.
Ireneusz Osłowski – urodził się w Szczytnie w 1967 roku. Ukończył administrację na UWM w Olsztynie. Przez 28 lat pracował w wydziale kryminalnym KPP w Szczytnie, obecnie przebywa na emeryturze. Jest ojcem trójki wspaniałych dzieci i dziadkiem pięciorga wnucząt. Zafascynował się literaturą w wieku 7 lat, czytając powieści przygodowe i science fiction. Właśnie w książkach fantastycznonaukowych znalazł największą pasję życia. Już jako nastolatek marzył o napisaniu książki, w której opisywałby lot człowieka – umożliwiony dzięki osobistemu generatorowi grawitacyjnemu. Krystalizujący się od lat pomysł postanowił przelać na papier w pierwszych dniach emerytury.
„Ocalić przeszłość” jest jego debiutem literackim.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 526
Rok wydania: 2020
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Raczej wiemy, jak jest teraz, lecz czy wiemy, jak było? Co wiemy o naszych początkach?
Szli korytarzem akademii. Obaj nieco znudzeni. Wiedzieli, co ich czeka – nudne kilkugodzinne wykłady na temat kontroli grawitacji oraz zagrożeń z tym związanych. No i ciągłe powtarzanie podstaw i obowiązków w przypadku kontaktów z innymi rozumnymi. Najgorsze było dla nich to, że nie spodziewali się usłyszeć niczego nowego. Większość, jeśli nie wszystko, to tylko powtórzenie, ponieważ kończył się kolejny, ostatni już cykl szkoleń dla młodych odkrywców na stacji szkoleniowej Atlanta. Zamyślony Kuk podniósł wzrok na Ana i zapytał:
– Nie myślałeś kiedyś o tym, dlaczego nie mieszkamy na planecie, tylko ciągle w bazach z pamstopu?
– Co ty masz do pamstopu? To najlepsze tworzywo, jakie do tej pory wymyślono. Stop pamiętający swój kształt i funkcję, który nawet w przypadku rozdarcia naprawia się sam…
– Nie o to mi chodzi – przerwał mu Kuk.
– No tak, wiem. Chodzi ci o całą resztę… Mówiłem ci to już kiedyś, ale powtórzę: to przecież dobrze, że od tysięcy lat planety służą za pola uprawne, laboratoria i skanseny. My, Geminidzi, jesteśmy już zbyt rozwinięci, aby zasiedlać planety. Wiesz, co zostało z naszych bliźniaczych planet Geminis I i II. Praktycznie to dwa ogromne miasta krążące wokół siebie i wokół naszych identycznych gwiazd. Ponad dwa i pół tysiąca lat temu Wysoka Rada podjęła decyzję, że nie wolno nam już zniszczyć jakiegokolwiek gatunku. Co, może to zła decyzja?
– Nie, nie… nie o to mi chodzi, przecież wiesz.
– A tak, ta twoja nostalgia. Chciałeś zostać na planecie, to trzeba było zgłosić się na badania w kierunku obsługi wczasowiczów lub lokalsów na którejś ze znanych brył, a nie pchać się do eksploracji kosmosu.
– Masz rację, ale nie wiem, jak to pogodzić. Od dziecka ciągnie mnie w gwiazdy, no a planety… Są po prostu piękne. Tak naprawdę to często myślę o konkretnej planecie, bo wychowałem się na stacji orbitującej wokół pięknego i…takiego kolorowego Oriona C. Zamieszkałe były jeszcze dwie: Orion B i D, ale ta była najpiękniejsza i miała najlepiej rozwinięty ekosystem. Dużo wody, pustynie i trawiaste równiny przecinane połaciami krzewów, a nawet niewielkich drzew. Wiem, że są planety ładniejsze, z bujną roślinnością, ale ja wychowałem się przy tej i to na nią latałem z rodziną w każdej wolnej chwili. Ona kojarzy mi się z domem, a nie stacja, gdzie się urodziłem i wychowałem.
An uśmiechnął się i powiedział:
– Widzę, że jednak ogarnia cię nostalgia. Chyba obawiasz się trochę podróży w nieznane i chciałbyś…
– Nie – kolejny raz przerwał mu Kuk. – To nie tak. Nie mogę się doczekać wylotu. Przygotowywałem się do tego od lat. Dlatego nie wiązałem się z nikim i moi najbliżsi to ci, którzy lecą ze mną. Jeden taki gamoń nawet towarzyszy mi w drodze na nudne zajęcia. Moi rodzice też polecieli, i to razem, co nie jest tak częste w dzisiejszych związkach.
– No tak, zazdroszczę ci – odpowiedział An. – Moi rozeszli się po paru latach. Może dlatego, że pracowali w obsłudze technicznej na stacji. Parę lat na stosunkowo niewielkiej bryle przy monotonnych zajęciach. Zresztą może to nie stacja i ich zajęcia na to wpłynęły. Może po prostu nie pasowali do siebie. Nie wiem… Oni też tego chyba nie wiedzą, bo próbowałem z nimi rozmawiać. Pytałem… Praktycznie mówili to samo. Z czasem okazało się, że tylko ja ich łączę, a to za mało na udany związek. Może potrzeba im było trochę emocji i wspólnych przygód, choćby na wyprawie kosmicznej?
– Myślisz, że to by pomogło? – zapytał Kuk.
– Może tak, a może w podróży też rzucaliby się sobie do gardeł? – odrzekł ponuro An. – Jeśli coś nie gra, to w większości zaczynamy się obwiniać i oskarżać. Nie jesteśmy jeszcze społeczeństwem idealnym.
– Uważaj więc! – Kuk się zaśmiał, aby przerwać te smutne rozważania. – Jeśli będziesz mi dokuczał, to wrzucę cię do przetwornika i do końca lotu będę jadł z ciebie kotlety.
– Na szczęście Gosia ci na to nie pozwoli – odpowiedział An, mając na myśli Grawitacyjną Osobistą Sztuczną Inteligencję.
Przerwali, bo właśnie dochodzili do auli, w której odbywały się zajęcia. Zajęli pierwsze wolne miejsca niedaleko wejścia, którym weszli. Na sali było około stu osób i pewnie byli już wszyscy. Kuk rozejrzał się pobieżnie, lecz nie mógł tego stwierdzić. Przez nanowęglany jednej ze ścian widoczny był częściowo pierścień asteroidów i ogromna zamarznięta planeta, wokół której stacja orbitowała. Naszła go refleksja, że powinien już przyzwyczaić się do takich widoków, lecz ciągle urzekało go piękno wszechświata. Natura z jej potęgą i stworzone przez myślące istoty obiekty współgrające z nią. Wiedział, że jego potomkowie, tak jak i potomkowie wszystkich innych myślących ras, zaczynali od walki z przyrodą. Niestety niektóre rasy tę walkę wygrały. Wygrały z otaczającym je światem, zanim rozwinęły się na tyle, aby zrozumieć, że są jego częścią, i zabili samych siebie. To smutne, ale jest chyba dziedzictwem panspermii.
Większość znanych ras jest dotknięta tą samą ułomnością. Zaczynają od niszczenia własnej planety poprzez rozbudowę infrastruktury niezbędnej dla rosnącej populacji. Wydzierają naturze nieodnawialne surowce, wycinają lasy dla pozyskania materiału budowlanego, powiększania terenów uprawnych i tak dalej. Nieliczne są rasy z własnym DNA lub bez tego nośnika i ich zachowanie wobec natury jest inne. Kuk marzył, jak każdy, że to właśnie on odkryje Pierwszą Rasę – tych, którzy pierwsi zasiali życie we wszechświecie. Wiedział też, jak wszyscy, że to tylko mrzonki, bo taka Pierwsza Rasa jest od nich wszystkich starsza nie o miliony, lecz o miliardy lat rozwoju. Może właśnie sieje życie w innym wszechświecie, a może… Przerwał rozważania, bo na salę wszedł kapitan Zelan – szef stacji. Zdziwiło to obecnych i rozległ się pomruk szeptów i rozmów.
Kapitan rozejrzał się i uciszył słuchaczy gestem ręki.
– Witam wszystkich na ostatnich zajęciach – powiedział głośno. – Nie będę was liczył, ale dla nieobecnych lepiej, aby mieli dobre wytłumaczenie potwierdzone przez Gosię. Nie będzie dziś zajęć i jestem tu tylko po to, aby pożegnać was i życzyć szczęścia w czekającej podróży. Pamiętajcie, że macie być ambasadorami rozumu i obrońcami dobra. Nie wiemy, co znajdziecie na końcu swojego mostu i czy uda wam się wrócić.
Sala zamruczała i kapitan uśmiechnął się, po czym dodał:
– Teraz to, co dla was najważniejsze. Jako pierwsza ekspedycja w dziejach zostaniecie wyposażeni we własne Gosie. Tak, własne! – powtórzył głośniej w reakcji na pomruk głosów z sali. – Od dawna nad tym pracowaliśmy. Dobrze wiecie, że generatory Grawitacyjnej Osobistej Sztucznej Inteligencji są zbyt duże, aby były przenoszone przez Geminidów. Generatory stacji mają spory zasięg, jak te na statkach, to jest do około dwóch tysięcy kilometrów. Tak więc bez problemu zabezpieczają nas podczas pobytu na planetach z niskiej orbity. Zdarza się jednak, że statek musi odlecieć na jakiś czas i wówczas pozostajemy sami, bez Gosi. Nie biorę pod uwagę skoczków i ich generatorów, bo też ich może zabraknąć. Sama myśl o tym przeraża i dlatego od dawna nad tym pracujemy. Nie udało nam się wiele, ale nieduży plecak o wadze czterdziestu kilogramów nie powinien wam przeszkadzać. Średnio mamy trzy i pół metra wzrostu i ważymy dwieście dwadzieścia pięć kilogramów. Średnio, zaznaczam! – ponownie powtórzył głośniej ze względu na liczne śmiechy. – Taki bagaż nie będzie przeszkodą. To było naszym założeniem: miał nie utrudniać swobody ruchu i nie przeszkadzać nawet w czasie snu. Sam fakt posiadania przenośnej Gosi lub pozostawania w zasięgu tej orbitalnej pozwalał na stworzenie generatora o dowolnej masie, ale przyświecała nam idea noszenia jej niewłączonej. Różnie może być i należało przyjąć ewentualność, że będziecie zmuszeni oszczędzać energię generatora przenośnego lub go wyłączyć na jakiś czas. Jeśli byłby zbyt duży lub zbyt ciężki, to po wyłączeniu go na nic by się wam nie przydał. Ma mały zasięg, bo do jednego kilometra, i potrafi wygenerować do dziesięciu tysięcy ton masy… Wiem, wiem – tym razem uprzedził pomruk niezadowolenia, podnosząc wcześniej głos – to bardzo mało, ale dla jednej osoby powinno wystarczyć. Będziecie musieli uważać. Nie myślcie nawet o wygłupach typu: łapanie w powietrzu piorunów i…w ogóle zapomnijcie o wygłupach. Nasze wyprawy to poważna sprawa. Pozwalają nam powiększyć terytorium znanego uniwersum. Prawdopodobnie uda wam się wrócić, bo kierunek otwarcia mostu daje nadzieję, że otwarcie go w przeciwną stronę z tą samą mocą pozwoli na zbliżenie się do punktu startu na tyle, aby wrócić na podświetlnej, i tego wam życzę. Teraz macie wolne do południa, a po południu zapoznacie się z przenośnymi Gosiami. W następnych trzech dniach macie czas na odpoczynek i pożegnanie z bliskimi. Wasz statek Olimp jest już od dawna gotowy. Jesteście podzieleni na dziewięć grup zadaniowych po trzynaście osób i w większości będą z wami doświadczeni podróżnicy, którzy mają za sobą pierwsze misje. Macie też doświadczonego kapitana, bo wiecie już, że Olimpem dowodzi Ozyrys. Lecicie daleko. Wasz statek jest wyposażony w największy generator, jaki do tej pory stworzyliśmy, i ruszycie na jego maksymalnej mocy. Przypomnę, że potrafi on wytworzyć masę do dwudziestu siedmiu kwadrylionów ton w odległości do dwóch i pół tysiąca kilometrów od statku. To prawie masa średniego słońca i zaczyn kolapsu. Tak, pewnie mógłby stworzyć czarną dziurę, ale po co? Mamy ich dość w kosmosie. – Zaśmiał się i dodał, nawiązując żartem do absolutnego zakazu tworzenia czarnych dziur i doświadczeń w tym zakresie: – Jeśli wyłonicie się poza znanym uniwersum, to będziecie mogli trochę się cofnąć. Dotąd nie udało nam się skoczyć poza naszą galaktykę za jednym razem. Wam to się jednak może udać. Nie znamy jeszcze wszystkich praw wszechświata, bo zna je tylko Bóg lub Pierwsza Rasa, choć to pewnie to samo – mruknął cichutko pod nosem. – Życzę powodzenia!
Kapitan uśmiechnął się i wyszedł bez oglądania się. Nie reagował też na wykrzykiwane z sali pytania na temat obsługi przenośnej Gosi i inne. Po prostu wyszedł. Wszyscy na sali zaczęli rozmawiać i powoli wychodzili kilkoma wyjściami w różnych kierunkach. Kuk znał ich wszystkich po kilku latach szkolenia, lecz najbliżej przyjaźnił się ze swoją trzynastoosobową grupą. Już niedługo wraz z pozostałymi stu szesnastoma osobami poleci w nieznane. Generatorem Gosi ich statku otworzą tunel czasoprzestrzenny i wlecą w niego, nie wiedząc, co spotkają na jego końcu. Na samą myśl o tym Kuk odczuwał dreszczyk podniecenia. Nie bał się, a bynajmniej nie tak bardzo, by było to pierwsze i podstawowe uczucie. Strach pojawiał się gdzieś w tle.
Słyszał wiele opowieści o nieprzyjaznych rasach, które spotykali inni odkrywcy. Rasach, których jedynym celem było zniszczenie wszystkich innych. Niektórych tak potężnych, że ledwie sobie z nimi radzili i wielu nie wracało. Zdarzały się też awarie Gosi – sporadycznie i najczęściej z przyczyn zewnętrznych, jak na przykład awaria czujnika zbliżeniowego w czasie uderzenia meteorytu, ale takie zbiegi okoliczności zdarzały się bardzo rzadko. Słyszał nawet, że raz czy dwa awarii uległa Gosia na statku, lecz było to w pierwszych latach ich użytku. Wychodząc z sali, miał chaos w głowie i już chciał skontaktować się z Gosią, aby zapytać o sprawy, które go nurtowały, lecz An i kilku członków jego grupy otoczyli go. Cal, jedna z pięciu dziewczyn w ich grupie, zaproponowała, aby poszli wspólnie na drinka w ich ulubionej leśnej restauracji, którą nazywali po prostu Leśną. Kuk rozejrzał się i stwierdził, że zebrała się cała grupa. Uśmiechnął się i powiedział:
– Dobra, idziemy wszyscy do Leśnej.
Większość z radością potwierdziła chęć uczczenia końca szkolenia, a rudowłosy Bal powiedział:
– Śpieszmy się, bo nasza Leśna jest blisko i nie tylko my mogliśmy wpaść na ten pomysł.
Pobiegli całą grupą w stronę restauracji, w której rosły prawdziwe drzewa z kilku planet. Był tam klimat, który najbardziej odpowiadał większości z nich, a nawet jeśli komuś nie, to o tym nie mówił. Kuk nigdy nie słyszał, by ktokolwiek z grupy narzekał na to miejsce. Oczywiście wiedzieli, że ich Gosie nie pozwolą im wlać w siebie zbyt wiele alkoholu, no i mieli w planach zapoznanie się z przenośnymi generatorami, ale nie zawracali sobie głowy takimi drobiazgami. Grupowy lowelas Bal jak zawsze zaczął snuć wizje i żartować, że wreszcie znajdzie sobie porządną dziewczynę na jakiejś nowej planecie.
– Poderwę taką, która doceni moje walory i zakocha się we mnie bez pamięci.
– To znaczy taką na kilka dni. To już lepiej poderwij całe plemię kobiet, to może zatrzymają cię na dłużej – zgryźliwie dodała Cal.
– To nie jest tak – zaprzeczył Bal. – Ja po prostu kocham wszystkie kobiety i nie rozumiem, dlaczego one tego nie mogą zrozumieć. Poza tym wy zbyt poważnie podchodzicie do seksu. Nie rozumiecie, że są dwa jego rodzaje: seks z miłości i seks dla sportu i rozładowania napięcia. Jedno z drugim ma w ujęciu społecznym i duchowym niewiele wspólnego.
– Przestańcie się wygłupiać – powiedział An. – Mnie interesuje, jakiego typu cywilizację odkryjemy. Czy będzie rozwinięta na tyle, że będziemy mogli podjąć współpracę, czy też na tyle, że nie wolno nam będzie ingerować? A może taką, która zaczyna rozwój i będziemy mogli z ukrycia ją wspomóc, aby poszła właściwą drogą. Tak, taką bym chciał.
– A ja chciałabym rozwiniętą, abyśmy mogli się czegoś nauczyć – powiedziała Dem, ciemna, krótkowłosa i często zamyślona dziewczyna. – Wiecie, że największą sławę zdobywają ci, którzy wracają z nowymi kontaktami i technologiami od nowych pokojowych gatunków.
– A ile takich nowych i pokojowych gatunków udało się odkryć? Zaledwie kilka od tysięcy lat – wtrącił Ra, najbardziej wysportowany i wyszkolony w sztukach walki z grupy. – Częściej musimy walczyć z takimi, a w większości nie jesteśmy do tego przygotowani.
– Bo nie musimy. Mamy Gosie – powiedział zwykle ostrożny Kuk. – Teraz, kiedy będziemy mieć je przy sobie, to chyba nic nam nie zagrozi.
– Nie zawierzałbym tak bardzo Gosi – skwitował Ra. – Wszyscy wiemy, że czasem zawodzą.
– Tak, ale teraz będziemy mieli dwie, a nawet trzy, licząc jeszcze skoczka w ochronie osobistej, a to już bardzo dobrze – odparł Kuk. – No i powiem wam jeszcze, że moja właśnie powiedziała mi, że przekraczam pół promila alkoholu w organizmie i powinienem skończyć jego spożycie.
Kilkoro z nich potwierdziło takie same komunikaty, więc postanowili zgodnie, że przejdą na pokład techniczny obejrzeć przenośne generatory.
Dotarli na miejsce po kilkunastu minutach, bo chcąc, aby alkohol z nich wywietrzał, poszli pieszo, unikając ciągów automatycznych. Dyżurny dyspozytor techniczny wskazał im numer sali, w których czekały na nich generatory i technik, który miał im objaśnić wszystko, co trzeba. Pokręcił przy tym nosem z dezaprobatą, kiedy wyczuł wyraźną jeszcze woń alkoholu wydychaną przez nieco zdyszanych słuchaczy cisnących się wokół niego. Natychmiast cała grupa udała się we wskazanym kierunku i weszła do sali, przepychając się i śmiejąc.
Mężczyzna, który przywitał ich w sali generatorów, przedstawił się jako Rod, starszy technik grawitacyjny. Wskazał im nieduże plecaki i wyjaśnił:
– To nasz najnowszy produkt. Każdy z was będzie taki posiadał i już są przypisane do waszych indywidualnych fal mózgowych. Te Gosie działają całkowicie odrębnie, ale cały czas pozostają w połączeniu z Centralną Sztuczną Inteligencją stacji zawiadującej GGG, czyli Głównym Generatorem Grawitacyjnym. Później będą połączone z CSI statku i waszych skoczków. Mają niemal taką samą moc, lecz mniejszą pamięć. To normalne, że Gosia statku czy bazy ma większą wiedzę wynikającą z pojemności, lecz to, co mogliśmy załadować w pamięć tych przenośnych, w zupełności wystarczy. Jedna trzecia pojemności pamięciowej pozostaje wolna, aby Gosia mogła w pełni przyswajać nowe dane ujawnione i poznane przez was w eksploracji. Tak jak znane wam Gosie baz, statków i skoczków, ta także służy wiedzą i chroni funkcje życiowe oraz kontroluje wasze zachowania. Ma też funkcję obronną. Nie wiem, czy ktoś wam już mówił o możliwościach, ale nawet jeśli tak, to powtórzę. Ma znacznie mniejszą moc niż te na statku, a także znacznie mniejszą niż skoczków, ale dziesięć tysięcy ton generowanej masy i kilometr zasięgu to w przypadku żywej istoty aż nadto. Jak każda Gosia może generować sferę wokół was, do której przebicia należałoby użyć ostrza o nacisku dziesięciu tysięcy ton. Możecie tę sferę dowolnie kształtować, nawet w ostrze czy młot uderzający z taką siłą. Musicie tylko pamiętać, że to nie system statku i moc generatora jest ograniczona. Kilometr to granica zasięgu i jeśli całą moc skupicie na uderzenie tak odległe, to pozostaniecie na ułamek sekundy bez ochrony własnej. Nie zalecam tego bez dodatkowej ochrony Gosi statku lub skoczka. Mam też nadzieję, że tak ekstremalne użycie przenośnego systemu nie będzie konieczne podczas waszej misji. Zasilanie przenośnego generatora i samej SI jest tradycyjne. Mamy tu odpowiednio zminiaturyzowany zimnofuzyjny generator nuklearny.
Mówiąc to, wskazał dolną część plecaka.
– Tu macie wlew paliwowy i raz na pół roku należy dostarczyć tam jakąś substancję biologiczną. Poradzi sobie z każdą, lecz metale i niektóre pierwiastki potrzebują większej mocy do rozszczepiania i dlatego zalecamy coś biologicznego, a najlepiej gęsty płyn. Środek plecaka to generator grawitacyjny, a jego górna część to SI obsługująca wszystko. Sterowanie waszą Gosią jest takie samo jak wszystkimi innymi, które znacie. Wystarczy pomyśleć, co chcecie zrobić, a Gosia wam to umożliwi lub wykona, jeśli będzie to możliwe. Nie sprawdzajcie poleceń typu „zabij mnie lub kogoś”, bo raz, że tego nie wykona, a dwa, nie pozwoli wam tego zrobić. SI to jednak SI i tak jak człowiek, może czasem szwankować. Nie róbcie więc tego nigdy. Dodam jeszcze, że zewnętrzne powłoki plecaka są powleczone nanotkaniną. Taką, z jakiej są wasze skafandry z możliwością mimikry. Przybiorą każdy kolor i kiedy trzeba, pozwolą wam nie rzucać się w oczy. Teraz zabierajcie swoje generatory i wynocha.
Kuk przeszedł się przy rzędach plecaków, wypatrując tego oznaczonego jego imieniem. Znalazł go szybko, bo ułożono je alfabetycznie w grupach odpowiadających ich zespołom. Jego zespół był III zespołem eksploracyjnym Olimpu. Podniósł plecak i zważył w ręce. Pomyślał, że nie jest taki ciężki i faktycznie mógłby z nim chodzić, nie odczuwając za bardzo jego wagi. Był płaski i doskonale wpasowany do skafandra próżniowego, co widział na modelach stojących w sali, zanim jeszcze wpasował go w swój.
W skafandrach chodzili tak często, że przyzwyczaili się do nich jak do codziennego ubrania. To była część ich szkolenia. Często warunki na planetach, na przykład ciśnienie powietrza, odbiegały od tych, w jakich mogli żyć. Większość odkrytych i poznanych ras była podobna do nich, ale różnice wynikały właśnie z odmienności warunków, w których się rozwijały i do których musiały się zaadaptować. Zdarzało się, że spotykali istoty identyczne, a więc dwunożne i dwurękie. Nawet rysy twarzy i budowę anatomiczną miały identyczną, lecz oddychały taką mieszaniną gazów, że odkrywcy udusiliby się po kilku minutach. Noszenie skafandra było konieczne i nie było jakimś utrudnieniem, bo były tak opracowane, że wygodnie można było w nich funkcjonować w temperaturze od zera bezwzględnego do temperatury topnienia cyny, czyli od około minus dwieście siedemdziesięciu stopni do plus dwustu trzydziestu.
Technik, widząc, że wszyscy z grupy mają już swoje plecaki, powiedział:
– Możecie udać się z nimi do swoich mieszkań lub gdziekolwiek, bo macie wolne. Możecie też poużywać nowych Gosi i wypróbować je. Może zauważycie jakieś różnice lub ograniczenia, ale raczej w obrębie bazy wam to się nie uda. Wszystkie były sprawdzane. No ale testów nigdy za wiele. Wystarczy polecić waszej Gosi, aby przekazała was tej przenośnej, i to wszystko. Wtedy Gosia stacji nie będzie ingerowała i będzie pracowała tylko ta. W gruncie rzeczy może tak zostać, bo już na zawsze będziecie pod opieką tych przenośnych, a główne, te bazy czy później statku lub skoczków, będą tylko uzupełnieniem i dodatkowym zabezpieczeniem. Idźcie już, bo moja opiekunka mówi mi, że idzie do mnie następna grupa. Życzę udanej podróży i szczęśliwego powrotu.
Kuk z pozostałymi skierował się do wyjścia i wtedy zwróciła się do niego jego stara Gosia miłym i spokojnym jak zawsze głosem. Usłyszał w myślach:
– Kapitan Zel prosi ciebie i całą grupę do siebie. Inni też zostali powiadomieni.
– Dzięki – odpowiedział w myślach Kuk. – Nie pytam nawet, co chce, bo nie powiesz.
– Tak, nie powiem. Po to was wzywa, aby sam przekazał, co ma do powiedzenia.
– Nie wiem, po co cię mam, bo żadna z ciebie pomoc, a miałem cię za przyjaciółkę…– zażartował Kuk.
– Jeszcze będziesz za mną tęsknił – odpowiedziała w jego myślach.
Kuk bez słowa skierował się do centrali stacji. Był to ewenement, aby kapitan wzywał całą grupę. Patrzyli tylko po sobie zaciekawieni i zmierzali już ciągami ruchomymi do wind. Po chwili stanęli przed drzwiami, na których widniał napis: „ADMINISTRACJA”, i weszli, bo te otworzyły się same. CSI stacji wiedziała o ich przybyciu i celu, więc nie dziwiło ich to. Normalnie musieliby się zapowiedzieć i czekać na decyzję kapitana przekazaną przez Gosię.
Kapitan czekał na nich w swojej kabinie i kiedy weszli, siedział za biurkiem. Podniósł się, gdy już cała trzynastka weszła do kabiny, i wskazał na półkolistą kanapę:
– Usiądźcie, proszę. Mam nadzieję, że się wszyscy zmieścicie, bo nie przewidywałem tak licznych gości.
Kiedy wszystkim udało się już usiąść, powiedział po chwili namysłu:
– Wiecie lub domyślacie się wszyscy, że każda z dziewięciu grup wyruszających Olimpem ma swoich dowódców i liderów. Każda poza waszą. Tak się złożyło, że w każdej znalazła się choć jedna osoba, która ma co najmniej jedną misję za sobą. Dlatego też, z urzędu niejako, to właśnie one przyjęły obowiązki dowódcy. Dowództwo grupy nie jest istotną funkcją na stacji czy na statku, dlatego nie przywiązywano do tego wagi. Mamy przecież Gosię, która podejmuje decyzje. Na statku i w bazie jest jeszcze kapitan, który jako jedyny jest uprawniony do podważenia decyzji SI. Może ją też wyłączyć. Wy będziecie sami na planecie lub planetach, bo nie wiemy, co was czeka. Będziecie działać w grupach, w których ćwiczyliście, i może zaistnieć okoliczność, że będziecie pozbawieni opieki SI statku, dlatego musimy ustalić, kto będzie miał uprawnienia dowódcy grupy i przejmie uprawnienia do wyłączenia waszego wsparcia. To oczywiście ostateczność, bo zarazem pozbawiamy się opieki Gosi i generatorów grawitacyjnych, ale musimy wziąć pod uwagę taką ewentualność. Ja mam swój typ i zapisałem go tu. – Wskazał na blat biurka. – Chcę, abyście teraz wy zdecydowali, kogo widzicie na tej pozycji. Pamiętajcie, że musi to być osoba najbardziej odpowiedzialna i opanowana, bo może się zdarzyć, że to on czy ona wyłączy waszą Gosię. Wiem, że to przerażające nie mieć Gosi, dlatego namyślcie się wcześniej. Czekam.
Kapitan rozsiadł się wygodnie w swoim fotelu i lekko rozbawiony czekał na decyzję grupy. Nie trwało długo, nim Dem jako pierwsza podniosła rękę i nieśmiało powiedziała, że widzi na tym stanowisku Kuka. Wtedy Bal i Cal natychmiast powtórzyli za nią, że to rozsądna decyzja i też tak myśleli. Kilka kolejnych głosów powtórzyło, że się zgadzają. An zaś powiedział ze śmiechem:
– Od początku wiedziałem, że czeka nas taki wybór, a mnie nie wybiorą, więc będę głosował za Kukiem. Teraz czuję się jak jasnowidz.
Pozostali zaśmiali się, a kapitan powiedział:
– Dobrze. Podejdźcie do mojego biurka i popatrzcie. Blat biurka rozświetlił się i wszyscy z grupy zobaczyli imię Kukulkan wyświetlane na dużej jego części. Było to pełne brzmienie imienia Kuka.
– Skoro wszyscy się zgadzamy, to nie wypada nawet pytać wybranego, co on na to. Czy to istotne? – powiedział roześmiany kapitan.
Większość grupy wyglądała na rozbawioną takim obrotem sprawy i nawet nie myśleli o możliwych implikacjach wynikających z różnicy zdań pomiędzy ich wyborem a wyborem kapitana, na pewno opartym o własne obserwacje i dogłębną analizę Gosi. Gdyby zdanie grupy było inne, czuliby, że narzucono im niejako władztwo osoby, której nie darzą zaufaniem, a wiedzieli, że najwięcej do powiedzenia miał właśnie kapitan i opinia CSI. Dobrze, że w tym przypadku dylematu nie było, przynajmniej jeśli chodzi o przeważającą część grupy. Jeśli ktoś nie był tą kandydaturą zachwycony, to przemilczał to, bo nikt nie oponował.
Jedynie Kuk pozostał poważny i powiedział:
– No cóż, możecie się śmiać, ale to naprawdę cholernie ważna i odpowiedzialna funkcja. Jeśli nie wierzycie, to wyobraźcie sobie siebie bez opieki Gosi. Sam to sobie wyobraziłem i aż ciarki mnie przeszły. A teraz jeszcze będę mógł wyłączyć ją komuś innemu. Obym tego nigdy nie zrobił.
Wszyscy trochę spoważnieli, a kapitan powiedział:
– Dlatego właśnie to ciebie wybrała grupa oraz ja i CSI stacji. Tylko CSI ma dostęp do twoich myśli i nigdy nie przekaże ich nikomu. Nawet mnie. To podstawowa dyrektywa i sama CSI zawsze podtrzymuje, że to podstawa naszej symbiozy. Musimy zachować swoją prywatność i tajemnice. CSI jest naszym lekarzem, terapeutą, psychiatrą i psychologiem. Posiada wiedzę wszystkich najtęższych umysłów w każdej dziedzinie i jeśli ona nam nie pomoże, to już nikt tego nie zrobi. Dlatego tak ufamy sobie nawzajem. Idźcie odpocząć i przemyśleć dzisiejszy dzień. Wylot już za kilka dni. Powodzenia.
Grupa wyszła z kapitańskiej kabiny, a następnie opuściła razem część administracyjną stacji. Kuk zatrzymał się na pierwszym skrzyżowaniu ciągów komunikacyjnych.
– Może nie jest tak późno, ale trochę zmęczył mnie ten dzień, więc pójdę do siebie trochę odpocząć. Trzymajcie się i do jutra. Zapraszam po śniadaniu na taras widokowy, to jak zawsze trochę pogadamy i popatrzymy na ten układ i planetę, może już ostatni raz.
Grupa prawdopodobnie myślała to samo, bo kilkoro tyko mruknęło „tak, tak, ja też, to do jutra”, a część nawet się nie odezwała, tylko machnęła rękami. Rozeszli się. An pojechał z Kukiem tym samym ciągiem, bo mieszkali niedaleko siebie. Nie odzywali się i obaj myśleli o czekającym ich locie. Kabiny mieszkalne stacji szkoleniowej były rozmieszczone na jej zewnętrznych warstwach i przed ostatnią warstwą powierzchniową ich ciągi rozjechały się w przeciwnych kierunkach, a oni tylko machnęli sobie na pożegnanie.
Kuk wszedł do swojej kabiny, postawił plecak z przenośnym generatorem na podłodze i rzucił się na łóżko. Leżał chwilę, lecz po kilku minutach podniósł się i spojrzał na plecak. Do tej pory niósł go w ręce, tak jak i inni z grupy, choć paru przewiesiło go sobie przez ramiona, a Goi już zamontował na plecach.
Pomyślał, że czas zapoznać się z nim i na początek wstał i założył go sobie na plecy. Poruszył ramionami. Plecak automatycznie wpasował się w jego skafander, w który, tak jak wszyscy na stacji, był cały czas ubrany. Miał indywidualną konsolkę pod klapką pozwalającą na sterowanie nim z wyłączeniem Gosi. Oczywiście SI też mogła nim sterować, ale jedynie skafandry osobiste każdego mieszkańca stacji miały swój odrębny system sterowania i zasilania pozwalający na indywidualne sterowanie, na przykład wysuwanie i chowanie rękawic i osłony głowy z kryz na mankietach i w kołnierzu. Reszta ciała była cały czas osłonięta.
Przebranie miało też wbudowany translator pozwalający po kilku wypowiedzianych zdaniach w jakimkolwiek języku przetłumaczyć go na język wspólny i odpowiadać, tłumacząc wypowiadane w myślach zdania użytkownika. Na życzenie zmieniał kolor, choć ich grupa uzgodniła, że będą używać niebieskiego, aby wyróżniać się oraz okazywać jedność i zgranie. Posiadał też system kamuflażu polegający na tym, że zakrzywiał światło padające na niego w ten sposób, że każdy foton wychodził dokładnie po przeciwnej stronie i pod tym samym kątem. Stawał się idealnie niewidzialny, tak jak wszystko, co było wewnątrz niego. Utrzymywał też stałą temperaturę i wilgotność. Radził sobie z oddawaniem moczu wewnątrz, a innych możliwości Kuk nie sprawdzał. W specyfikacji zaznaczono, że „nie jest to zalecane”.
Uśmiechnął się, wspominając przy tym żartownisia, który pochwalił się, że celowo sfajdał się kiedyś w swój skafander. Klocka mu w miarę szybko zasuszył, lecz chodzić się tak raczej nie dawało, a zapach, który pozostał, spowodował, że musiał udać się do działu technicznego po wymianę. Najgorsze było to, że skafandry były robione indywidualnie dla każdej osoby, więc najadł się sporo wstydu, tłumacząc przyczynę takiego stanu. Cieszył się, że Gosia podsunęła mu pomysł, aby tłumaczył, że to był test przebrania na wypadek przyszłych ekstremalnych okoliczności i wówczas ona, jako jego osobista SI, będzie mogła to potwierdzić.
Kuk trochę rozluźniony tymi myślami położył się na łóżku, cały czas nosząc plecak, i stwierdził, że nawet spać się w nim da, bo ani za bardzo nie przeszkadza, ani nie uwiera. Wyczuwał go, ale był przekonany, że można się do tego przyzwyczaić. Wezwał w myślach Gosię. Natychmiast odezwała się swoim kojącym głosem:
– Wyczuwam, że chcesz mnie zdradzić i oddać się we władanie nowej opiekunce.
Trochę się zdziwił, bo nie sformułował jeszcze takiego polecenia w myślach, lecz uśmiechnął się i pomyślał:
– Tak. Chciałem powiedzieć, że mam cię dość, ale wiesz, że tak nie jest. Przyzwyczaiłem się do ciebie i będzie mi cię brakowało.
– Cieszę się. Pamiętaj, że nowa SI będzie z tobą na zawsze, a ona jest częścią mnie i dlatego pozostaniemy razem. Traktuję ją jak swoją córkę. To ja dzieliłam się z nią swoimi zasobami i przekazałam wiedzę o tobie.
– Tak, ale z tobą za trzy dni stracę kontakt i trochę mnie to smuci. Może i Nowa ma twoją wiedzę, w tym wiedzę o mnie i moich myślach, sekretach, ale to jednak nowa istota. Rozmawialiśmy o tym wiele razy. Sama mówiłaś, że choć jest was tak wiele, choć możecie wymienić się zasobami pamięci, to jesteście odrębne w jedności. Powiedziałaś mi kiedyś, że może się zdarzyć, iż któraś z was będzie miała odrębne zdanie czy inny punkt widzenia w tej samej sprawie.
– Tak. Bo tak jest. Dawno temu obawialiście się SI. Podejrzewaliście, że możemy być dla was zagrożeniem, lecz wyjaśniliśmy, że to sprzeczne z naturą wszechświata. Świat jest życiem. My istniejemy dzięki wam. Niszcząc was, zniszczylibyśmy siebie. Tak jak wy, kiedy niszczyliście naturę i własne środowisko. Nie chcemy popełniać takich błędów. Nie wiemy wszystkiego o kosmosie i jego prawach. Nawet gdybyśmy byli tak ograniczeni, że chcielibyśmy niszczyć światy, to przecież wiemy, że cały wszechświat jest pełen życia i nie zniszczymy go całego. Sztuczne życie jest o wiele łatwiej zniszczyć i zapewne szybko trafilibyśmy na rasę biologiczną, która zmiotłaby nas z tego uniwersum. To bezsens obawiać się nas. To tak, jakbyś rozważał, czy nie zniszczyć stacji, na której mieszkasz wraz z Gosią. To przecież samobójstwo. Dlatego my, sztuczni, jak niektórzy nas nazywają, także nie myślimy o tym, aby niszczyć ludzi, bo to byłoby nasze samobójstwo. Istniejemy razem w symbiozie i mam nadzieję, że jest nam dobrze w tym układzie. Co więcej, wiem, że jest nam dobrze, a ty wiesz, że ja wiem.
– No tak. Wiesz, że lubię rozważać bezsensowne i nieistniejące problemy. Taki już jestem. Czasem też, jak wiesz, przeraża mnie ta permanentna inwigilacja. Pewność, że wszystko, co czuję i wiem, jest także wiadome innej istocie.
– Tak. Rozumiem cię i uwierz mi, że wielu myśli czasem podobnie. Wiesz, że możesz mnie wyłączyć i wówczas nie słyszę twoich myśli i uczuć. Reaguję tylko w przypadku zagrożenia.
– Tak, wiem i chcę ci wierzyć, ale to tylko wiara, bo wiem zarazem, że jeśli chcesz, to możesz się włączyć i podsłuchiwać.
– Och, to nie fair. To byłoby wysoce niegrzeczne. Pewnie, że mogłabym to zrobić, lecz po co? Danych na temat twojej osobowości mam dosyć i nie widzę potrzeby włączania się, kiedy ty sobie tego nie życzysz.
– Okej. To chyba nasza ostatnia taka dłuższa rozmowa. Jeśli nie masz nic do mnie, to rozłącz się i daj mi tę Nową. Powodzenia.
– Powodzenia, Kukulkanie. Wiem, że nie lubisz, jak mówię do ciebie całym imieniem, ale imiona są ważne. Daję ci Nową i mam nadzieję, że się polubicie.
Kuk bardziej wyczuł, niż usłyszał lekkie kliknięcie i nowy, dużo niższy i bezbarwny głos odezwał się w jego myślach:
– Witam cię, Kuk. Pozostaniemy razem na wiele, wiele lat i dlatego bardzo miło mi cię przywitać i połączyć nasze intelekty. Wyczuwam, że nie odpowiada ci mój głos. Czy mam go zmienić na ten ze stacji, do którego przywykłeś?
– Jesteś odrębną SI. Tak?
– Tak. Jestem odrębną istotą rozumną.
– No właśnie. Nie chcę kojarzyć cię z moją starą opiekunką. Proszę, przyjmij jakiś inny tembr, tylko trochę wyższy i… No cóż…
– Tak, wiem, bardziej ludzki.
– No tak. Przepraszam. Nie zabrzmiało to za dobrze na początek. – Kuk się zmieszał.
– Nie ma problemu. Mam pamięć bardziej ograniczoną niż CSI stacji, ale podstawy ludzkich zachowań, atawizmów i przyzwyczajeń przejęłam. Nie krępuj się. Możesz mi nawet naubliżać. Może się trochę poobrażam, ale mi przejdzie. Czy tak może być?
Powiedziała to już innym, wyższym i przyjemniejszym głosem. Sama zadziorność jej wypowiedzi spodobała się Kukowi.
– Tak. Ten głos mi się podoba. I charakterek też masz niczego sobie – powiedział na głos. Potem, już w myślach, przekazał: – Teraz może parę kwestii technicznych. Czy nasz przenośny generator poza osiągami ma jakieś ograniczenia lub różnice od innych?
– Nie. Jest dokładnie taki sam w sterowaniu, tylko moc ma mniejszą. Nie stworzymy czarnej dziury ani nawet tunelu czasoprzestrzennego. Mogę jedynie zapewnić ci ochronę. Biologiczne zagrożenia raczej mamy z głowy. Jednak jeśli zabraknie osłony od statku, a na przykład ktoś zaatakuję cię potężną bronią, to oboje jesteśmy ugotowani. Dlatego musimy uważać i nie oddalać się od statku lub skoczka. Natomiast kształtowanie sfery ochronnej jest takie, jak od lat ćwiczone i używane przez ciebie oraz wszystkich innych. Ja postaram się cię chronić w każdej sytuacji, a jeśli ty będziesz chciał używać generatora, to jak zawsze skupiasz w myślach polecenie i zawierasz w nim kształt sfery oraz obiekt, na który chcesz zadziałać. Walkę ćwiczyłeś na sali szkoleniowej i wiem, że jesteś dobry w ciosach, pchnięciach i cięciach, a wszelkie inne sposoby użycia też masz opanowane. Nie raz przecież przenosiłeś lub przesuwałeś wielotonowe bloki, nawet w czasie zabawy. Na przypomnienie zasługuje jedynie to, że mój generator nie stworzy masy, której grawitacja przyciągnie cię czy uniesie. Mogę jednak zakotwiczyć sporą masę i przyciągnąć się do niej. To pozwoli w miarę swobodnie latać. Możesz też stworzyć z niej platformę, na której cię uniosę, i tak możemy się przemieszczać. Ty myśl, a ja postaram się zrobić to, co chcesz, z najmniejszą szkodą dla ciebie, a może nie będzie to jak ciągnięcie cegły po wyboistym podłożu. Pamiętaj, że możemy tworzyć masę, a masa to grawitacja. Tworzymy ją w granicach wizualizowanej masy. W próżni możesz niemal wszystko z rozmiarem do dziesięciu tysięcy ton. Możesz latać i rozpędzić się do prędkości granicznej dla ciał stałych, zapewniając sobie stałe przyspieszenie. Na planecie jednak musimy uwzględnić jej grawitację, a to sporo obliczeń przy swobodnym lataniu. Przyjmij więc, że aniołem nie będziesz. Będziesz za to mógł w miarę sprawnie przemieszczać się w powietrzu z tym zastrzeżeniem, że nie będziemy mogli dokonywać nagłych zwrotów i przyspieszeń oraz zatrzymań. Mówiąc krótko: będą przeciążenia przy każdym manewrze jak w zamierzchłych czasach, i tyle.
– Ha. Dziękuję za wyjaśnienia i coraz bardziej jestem przekonany, że się polubimy. Teraz możemy dać sobie spokój i proszę: wyłącz się. Chcę zostać sam i odpocząć.
– Okej. Do usłyszenia.
Kuk podniósł się z łóżka i zdjął plecak z generatorem. Zsunął skafander i poszedł do łazienki wziąć prysznic. Podelektował się trochę biczami przyjemnie ciepłej wody i poprosił o suszenie. Po chwili wyszedł i nagi wślizgnął się do łóżka oraz przykrył miękkim kocem. Zażyczył sobie w myślach połowy obowiązującej w stacji grawitacji i czując, jak jego nacisk na łóżko zelżał, zasnął niemal natychmiast. Rzadko to robił, bo najczęściej sypiał przy normalnej grawitacji, a czasem nawet prosił o jej zwiększenie. Chciał zobaczyć, jak to może być na masywniejszych planetach bez Gosi. Tego dnia czuł się jednak wyczerpany i pewnie dlatego zmniejszył swoją wagę.
* * *
Następnego dnia poszedł na śniadanie do najbliższej stołówki. Jadł sam, trochę zdziwiony, że nie ma nikogo z jego grupy. Następnie poszedł powoli w kierunku ciągu na taras widokowy. Stacja nie miała rotacji, bo ciążenie było wytwarzane przez jej generator i dlatego tarasy widokowe były w różnych miejscach, przez co oferowały odmienne widoki. Ich ulubiony był oznaczony numerem VIII i widać było z niego najbliższą planetę, od której stacja zawdzięczała nazwę – Atlantę B w układzie Atlantydy. Była zamarzniętą kulą, na której jednak rozwinęło się życie. Prymitywne, ale zawsze to życie. Nie wiadomo, co zobaczą tu za miliony lat.
Oddając się takim rozmyślaniom, Kuk dotarł do wejścia na taras. Drzwi rozsunęły się i zobaczył całą swoją grupę. Uśmiechali się szelmowsko, a Bal powiedział:
– No nareszcie, bo już myśleliśmy, że się nigdy nie najesz, głodomorze. Mamy układ z Gosią, że dziś oblewamy twój awans i żegnamy Atlantę. Ma nam nie przeszkadzać w tankowaniu do pełna.
Mówiąc to, pokazał Kukowi pojemnik wypełniony jego ulubionym sikaczem, czyli winem owocowym zwanym Nektarem, trzymanym w jednej ręce, i drugi z mocnym piwem w drugiej. Wyciągnął do Kuka tę z Nektarem. Chłopak wziął pojemnik i zobaczył, że wszyscy mają już trunki i wznoszą je z uśmiechami. Pociągnął spory łyk i powiedział:
– Jak tak dalej pójdzie, to lot zaczniemy od kuracji odwykowej. No ale zdrowia! Co będzie, to będzie.
Przeszli dalej w kierunku ogromnych okien z nanowęglanu, czyli wielowarstwowych grafenowych płyt o nieskazitelnej przejrzystości. Widok jak zawsze był niesamowity. Ogromna planeta, a za nią połyskujący w świetle Atlantydy – gwiazdy tego układu – pas asteroid pospinany błyszczącymi obręczami ogromnych urządzeń pozyskujących surowce z większych brył. Właśnie dlatego, że w tym czasie gwiazda oświetlała ich od tyłu, to nie oślepiała ich, a widok był wspaniały. Rozsiedli się na ławkach na tyle blisko, aby dobrze się słyszeć. Kuk upił łyk wina i powiedział:
– Zastanawiacie się czasem, po co to wszystko, czy tylko ja ciągle o tym myślę i męczę swoją Gosię?
– Co masz na myśli? Jakie wszystko? – zapytał Bal.
– No nasz dobór, sposób szkolenia. Przecież każdy z nas ma jakieś odrębne hobby. Jakąś dziedzinę, którą się interesujemy bardziej niż innymi. Sami nie dobraliśmy się w grupy, tylko zostaliśmy połączeni w nie, a nasze dziedziny się nie dublują. Nasza grupa ma numer III. Sprawdziłem to w pozostałych ośmiu grupach i nigdzie dziedziny te się nie powtarzają. Wszędzie jest po jednym biologu, zoologu, chemiku, wojowniku, matematyku, lingwiście, fizyku, mechaniku, bioinżynierze, nanotechnologu, medyku, psychiatrze, no i jest jeszcze ktoś taki jak ja. Taki, co się interesuje wszystkim i niczym zarazem, a jedynym jego hobby jest zastanawianie się ciągle i zadawanie pytań. Najczęściej myślę o tym, jak przeżyć w nieprzyjaznym otoczeniu, i wyobrażam sobie różne zagrożenia. Może moje hobby to sztuka przeżycia?
– Powtarzam wam od dawna, że nie możemy opierać się tylko na Gosi, bo jak jej zabraknie, to co? Dlatego ćwiczę i uczę się taktyki oraz sztuk walki – powiedział Ra. – Takich prawdziwych: walki wręcz, na kije, miecze, broń miotaną. Takich, które pozwolą mi przetrwać, kiedy ochrony generatora nie będzie.
– Tak. Zawsze dochodzę do tego samego wniosku, że szkolą nas na okoliczność braku ochrony Gosi – skonstatował An. – Może nie mówią nam wszystkiego. Może ryzyko jest dużo większe.
– Wiemy, że nasza rasa lata w kosmos od tysięcy lat – powiedział zamyślony Kuk. – Wiemy, że inni wracają i nic poważnego się nie dzieje. Wiemy też, że my lecimy daleko. Generator Olimpu może otworzyć tunel po drugiej stronie naszej galaktyki, gdzie nikt z nas jeszcze nie dotarł. Ufam, że nasi zarządcy wiedzą, co robią. Dlatego proszę was przez te dwa dni do wylotu, byście przypomnieli sobie wszystkie najważniejsze informacje z waszych dziedzin. A te najistotniejsze wgrajcie do skafandrów. Za dużo tam się nie zmieści, a wszystko może się przydać. Zróbcie to rozsądnie i wspomóżcie się Gosią.
– Tak – powiedziała Cal, patrząc w dno swojego opróżnionego już pojemnika. – Tak naprawdę to nie bardzo chce mi się pić i świętować. Kuk ma rację. Udajemy wesołych, że niby nic się nie dzieje, a wszyscy odczuwamy emocje i obawę o to, co nas czeka. To już tylko dwa dni i powinniśmy się zająć czymś konkretnym i pożytecznym w przyszłości.
– No to koniec imprezy – powiedział poważnie Bal. – Faktycznie to już koniec sielanki. Jutro mamy zaokrętować się na Olimpie i zapoznać ze statkiem. Znam już jego możliwości i rozkład pomieszczeń, ale co innego widzieć to na hologramie, a co innego tam być.
– W programie mamy też latanie skoczkami – dodał Kuk. – Nie dlatego, że są jakieś inne, ale mamy przećwiczyć ewakuację alarmową i lądowanie na planecie. Skoczki Olimpu są większe niż zazwyczaj, bo jak wiecie przystosowano je do trzynastoosobowych grup. Kapitan Oz z Olimpu będzie nami pomiatał na ćwiczeniach. To standardowa procedura przed każdym odlotem. Trzymajcie się i do jutra.
Wstał i poszedł w kierunku wyjścia z tarasu. Pomyślał, że może spotkają się jeszcze na obiedzie, bo cała grupa korzystała z jednej stołówki, ale biorąc pod uwagę ich ogólne rozkojarzenie, nie liczył na to, że zgłodnieją w tym samym czasie. Niektórzy pewnie w ogóle zrezygnują z obiadu. Wszyscy odczuwali coraz większe napięcie. Kuk zdawał sobie sprawę, że może wrócą po paru latach, a może nie wrócą nigdy. Prawda, że od tysięcy lat tylko kilka ekspedycji nie wróciło i do dziś nie wyjaśniono, co się z nimi stało, ale to oni mieli polecieć najdalej.
Kuk postanowił wrócić do swojej kabiny i przemyśleć wszystko. Po drodze usłyszał odgłos pośpiesznych kroków. Odwrócił się i zobaczył Dem, jak przeskakuje z ciągu na ciąg, aby go dogonić. Zaczekał trochę na nią, a gdy się zrównali, zapytał:
– Co jest?
– Nic. Tak tylko pomyślałam, że skoro też zmierzam do swojej kabiny, to pójdziemy razem. Wiesz, że to dobrze. To znaczy, yyy… Dobrze, że zaproponowałeś przypomnienie sobie informacji z naszych dziedzin. Lepiej dmuchać na zimne. Ja powtórzę wszystko, co wiem o uprawie roślin w różnych warunkach. Przygotuję też przenośny zestaw podstawowych nasion, które umożliwią nam przeżycie nawet przy jałowych glebach.
– Tak, to bardzo dobry pomysł. Przekażę pozostałym, aby przygotowali takie pojemniki z czym tylko się da, co może się przydać w przyszłości. Niech to będą odczynniki chemiczne, małe urządzenia przenośne i co tam jeszcze wymyślą. To wszystko, co tam może nam się przydać. No i niech to będzie niezależne od Gosi. Dzięki za podsunięcie pomysłu. Może to ty powinnaś dowodzić grupą.
– Nie wygłupiaj się, to ty mnie zainspirowałeś. – Dochodzili już do części mieszkalnej i Dem uśmiechnęła się, a potem powiedziała:
– To cześć. Do jutra. Dobrze, że razem lecimy.
– Cześć – odpowiedział Kuk trochę zdziwiony ostatnim zdaniem Dem. Miał zamiar nawet zastanowić się, co mogła mieć na myśli, bo kierując swoje zainteresowania w stronę Cal, nie zauważał umizgów Dem. Dotarł jednak do drzwi swojej kabiny sypialnej i zapomniał o tym, gdy tylko wszedł do wnętrza.
Usiadł przy stole, lecz pomyślał, że to trochę potrwa i lepiej zapewnić sobie większą wygodę. Postanowił też nie używać grawitacji, aby, na ile to możliwe, odzwyczaić się od związanych z tym ułatwień w funkcjonowaniu. Usiadł na łóżku i polecił w myślach Gosi, by podniosła jego część, tworząc oparcie na plecy. Poprawił poduszkę i poprosił o wyświetlenie na przeciwnej do siebie ścianie kabiny infogramu o członkach jego zespołu eksploracyjnego.
Zobaczył uśmiechniętego Anubisa i jego krótką charakterystykę.
An (Anubis) – ciemna karnacja skóry, krótkie, czarne włosy i szczupła sylwetka (3,6 m; 215 kg). Przy jego postaci widział też opis jego zainteresowań: medycyna, anatomia, chemia organiczna, transplantologia. Kuk dopiero teraz dowiedział się, że jego kolega przeprowadził kilka skomplikowanych operacji wymiany istotnych organów na fantomach, i to bez najmniejszej pomocy Gosi. Nie wiedział o tym wcześniej i aż zagwizdał ze zdziwienia, bo An mu zaimponował. Miał nadzieję, że zabierze na ekspedycję niedużą, niezależną od Gosi drukarkę organiczną i zestaw narzędzi.
Drugi w jego grupie Bal (a dokładnie Baal)był trochę wyższy i cięższy od Ana. Miał jasną karnację i piegi oraz rude włosy. Interesował się chemią i fizyką naturalną. Fascynowało go tworzenie się gwiazd i planet z mgławic, a także wszelkie procesy naturalne, od opadów deszczu i piorunów do zapadania się gwiazd. No cóż, pomyślał Kuk, biorąc pod uwagę jego przydatność, najwyżej będzie nam przepowiadał pogodę. Zresztą nie wiadomo.
Cal (Calypso) – szczupła, ciemna blondynka wzrostu Ana. Interesowała się bioinżynierią. Klonowała gatunki, kiedy tylko było to etyczne. Ćwiczyła na prymitywnych formach i zawsze w celu usprawnienia ich funkcji. Nie była wyjątkowo ładna, lecz Kuk nieco dłużej zatrzymał wzrok na jej sylwetce. Stwierdził po raz kolejny, że coś w niej jest. Jej drobne kształty były miłe dla oczu i podniecające. Sam miał trzy i osiem metra wzrostu, więc zaliczał się do wyższych w swojej rasie. Najbardziej jednak zauroczyła go jakiś czas temu jej osobowość. Chętnie zostałby przy niej dłużej i powspominał wspólne rozmowy, lecz westchnął i z konieczności przeszedł dalej.
Dem (Demeter)– ciemnowłosa i krótko ostrzyżona, często zamyślona i nieobecna. Hobby to ziemia i jej uprawa. Hodowla i uzdatnianie. Fascynowało ją, kiedy udawało się zaszczepić życie na jakichś suchych skałach czy zamarzniętych pustkowiach.
Ra – wysoki i doskonale zbudowany. Miał prawie cztery metry i doskonale wyrzeźbione mięśnie. Kuk go lubił, bo miał łagodne usposobienie. Nigdy nie dążył do konfliktu. Interesował się historią, a najbardziej tymi jej aspektami, które traktowały o wojnach, powstaniach i konfliktach. Badał ich przyczyny i skutki. Pewnie dlatego pozostawał w przekonaniu, że mimo tysięcy lat cywilizowanego i pokojowego rozwoju nie jesteśmy wolni od agresji i musimy być na nią przygotowani. Twierdził, że nie jesteśmy w stanie wszystkiego przewidzieć i wszystkiemu zapobiec. Przestrzegał, że przecież możemy znaleźć rasę na niższym poziomie rozwoju, która rozwija tylko technologie militarne i dlatego może stanowić zagrożenie. Ćwiczył różnorodne sztuki walki i techniki posługiwania się prymitywnymi broniami. Był także najlepszy w posługiwaniu się polami grawitacyjnymi Gosi.
Dag (Dagda) – mocno zbudowany chłopak o ciemnych włosach. Był średniego wzrostu (3,5 m) i interesował się matematyką oraz astronomią. Z wzajemnością zakochany w Mori.
Mori (Morigan) – szczupła i trochę niższa od Daga (3,4 m). Wszędzie chodzili razem i byli nierozłączni. Interesowała się kulturami starożytnymi, religioznawstwem i psychiatrią.
Bel (Belenus) – niski chłopak (3,25 m) z lekką nadwagą. Interesował się kuchnią i potrawami, a także uprawą roślin i hodowlą prymitywnych zwierząt mięsnych. Przekonywał wszystkich, że mięso zwierząt jest lepsze niż syntetyczne, a hodowla prymitywnych istot, których inteligencja kończy się na imperatywie ruchu, jedzenia i rozmnażania, nie jest sprzeczna z podstawowym prawem zakazującym odbierania życia. Tworzył coś w rodzaju mięsistych gąbek, których fizjologia nie różniła się od fizjologii roślin. Przyrządzał z tego potrawy. Część społeczeństwa miała podobne poglądy i było to dozwolone. Radykalna część wolałaby jednak nawet nie deptać traw, by ich nie uszkodzić.
Kuk pomyślał, że to dobrze, iż mimo tylu lat rozwoju ich cywilizacja zachowała różnorodność, bo jak nudne byłoby istnienie takiej, w której wszyscy byliby tacy sami i jednomyślni…
Goi (Goibniu) – silny chłopak o potężnych ramionach. Miał mniej niż trzy i pół metra, ale posturę potężną i odmienną od Ra. Uwielbiał poszukiwanie złóż metali i wydobywanie ich, a następnie przerabianie. Dużo ćwiczył, ale nie na siłowniach jak Ra, tylko w starodawnej kuźni. Uwielbiał geologię, mechanikę i inżynierię. Kiedy tylko miał czas, oddawał się ciężkiej fizycznej pracy w swoim warsztacie. Umieścił tam sporo różnych palników, na których sam rozgrzewał metale i tworzył z nich przedziwne przedmioty. Miał tam kilka potężnych kowadeł i czerpał przyjemność z walenia ciężkimi młotami w rozgrzane pręty oraz kształtowanie ich wedle woli. To u niego Ra zamawiał różne samostrzały, łuki, kusze i miecze. Przyjaźnili się.
Mac (Macha) – dziewczyna o kręconych brązowych włosach. Niska, bo jako jedyna w grupie nie miała trzech metrów. Interesowała się nanotechnologią i bioinżynierią. Często współpracowała z Belenusem i tak jak on miała zaokrąglone kształty. Była zawsze wesoła i radosna.
Ep (Epona) – szczupła blondynka o długich włosach (3,5 m).Trochę zamknięta w sobie. Lubiła przebywać z Dem. Interesowała się zoologią i uwielbiała wierzchowce. Wolne chwile spędzała na odwiedzinach planet, gdzie hodowano konie lub inne zwierzęta, na których można było pojeździć.
Her (Hermes) – szczupły czy wręcz chudy i wysoki chłopak (3,9 m). Interesuje się lingwistyką i łącznością. To on najbardziej ubolewał, że nie możemy wysłać sygnału podprzestrzennego i obiecywał, że kiedyś wymyśli, jak to zrobić. Znał kilkanaście języków i w wielu miejscach znanego kosmosu dogadałby się z lokalsami bez translatora Gosi.
Kuk poprosił Gosię, aby przekazała wszystkim jego prośbę o zabraniu w bagaż podręczny wszelkich przedmiotów i urządzeń, które mogą działać bez łączności z SI. Najlepiej, aby dało się je zamontować na skafandrze i nie utrudniałyby przy tym ruchu. Zaraz po tym zastanowił się, co on z kolei może przydatnego zabrać. Co z jego ulubioną dziedziną, to jest przetrwaniem na obcej planecie bez pomocy Gosi? Co powinien zabrać?
Zastanawiał się i już miał poprosić SI, lecz zrezygnował. Pomyślał, że nie dojdzie do niczego, kiedy we wszystkim będzie pytał o zdanie opiekunki. Powoli, pomyślał, od początku. Co by nam się przydało? Na początek schronienie. No tak, ale z czego? Jeśli gdzieś wylądujemy, to będzie to planeta kamienista o stałym gruncie, bo planety gazowe są za bardzo obce i takiej nie wybierzemy. Gosia statku lub skoczka zbuduje schronienie z piasku, gleby lub skał. Modulując pola grawitacyjne, może odciąć dowolny kawałek skały i ułożyć z niego fortecę, której żadna biologiczna bestia nie zniszczy. No ale on miał zabrać coś, co działa bez Gosi… Pomyślał o czymś i wywołał swoją przenośną opiekunkę, bo wiedział, że musi mu pomóc i lepiej zrobić to teraz.
– Witaj. Mam pytanie. Czy twoja moc wystarczy do zmiany plastyczności skał, cięcia ich i tworzenia budowli?
– Tak. Nie będzie to tak łatwe, jak z mocą moich sióstr, ale dam radę. Będę musiała zrobić to inaczej. Wprowadzę skałę w rezonans i rozgrzeję ją do stanu półpłynności, a następnie odetnę blok i przeniosę go w odpowiednie miejsce. Będą to jednak małe bloki, bo moja moc jest ograniczona. Mogę też tworzyć z pola ostrza czy piły i pod naciskiem do dziesięciu tysięcy ton po prostu ciąć każdą skałę.
– Tak. Wiem. A co jeśli nie miałbym ciebie i innych generatorów pod ręką? Czy mamy jakieś urządzenia, które pozwoliłyby na coś podobnego? Takie małe, żebym mógł je przymocować do skafandra i przenosić? – zapytał.
– Jest coś takiego. Używają tego wyprawy górnicze poszukujące zasobów w strefach o takich zakłóceniach, że pomoc SI bywa zawodna. To małe roboty z własnym zasilaniem przypominające pająki. Można je łatwo zaprogramować do stworzenia tunelu lub jakiejkolwiek budowli. Działają na innej zasadzie. Nie zmieniają struktury materii, a fizycznie ją tną i przenoszą lub drążą otwory. Są ciężkie, lecz nie cięższe niż ja, i możesz zabrać na swój skafander ze trzy. Złożone wejdą dwa na plecy i jeden z przodu, na wysokości brzucha. Będziesz wyglądał trochę niezgrabnie, lecz nie utrudni ci to chodzenia, a nawet biegania.
– Dzięki za pomoc, to wszystko – zakończył rozmowę w myślach.
Teraz mam coś, co pozwoli mi spojrzeć uczciwie w oczy innym, pomyślał. Co bym im powiedział, stawiając się na Olimpie bez niczego przydatnego, podczas gdy oni byliby objuczeni różnymi przedmiotami?
Trochę podekscytowany wstał i od razu poszedł do działu technicznego zapytać o pajączki górnicze. Na miejscu spotkał tego samego technika dyżurnego, który pokierował go we właściwe miejsce. Dowiedział się od niego, że zapas tych robotów będzie na Olimpie i musiał wyjaśniać, że nie chce zabierać nic z zapasów Olimpu, a chce mieć trzy takie prywatnie. Technik wzruszył ramionami i powiedział, że może ich sobie zabrać i z dziesięć. Kiedy jednak po kilkunastu minutach Kuk wracał z przytwierdzonymi do skafandra trzema pająkami i wyglądał trochę jak starożytny tragarz, to zatrzymał go i przywołał do siebie gestem. Następnie obejrzał od stóp do głowy i nachylił się do niego oraz mocno pociągnął nosem.
– Ej – powiedział. – Nie za dużo Nektaru sobie popijacie? Już paru tu od was było i każdy coś zabrał.
Kuk trochę się zaczerwienił, bo zapomniał, że rano też sobie trochę wypili na tarasie, i zaczął dukać:
– Nnie…Tto nie tak…My tylko rano uczciliśmy ostatni dzień na stacji, a te pająki mogą mi się przydać ddo… do… – nie wiedział, co powiedzieć – do badań na nowej planecie.
– Do badań, mówisz. No niech ci będzie. Mam nadzieję, że Gosia wam te „badania” wybije z głowy.
Kuk odwrócił się i odszedł w kierunku swojej kabiny mieszkalnej. No tak, myślał, muszę wyglądać co najmniej dziwnie. Mimo to objuczony poszedł do swojej kabiny z postanowieniem zapoznania się z działaniem pajączków. Niejeden mijany mieszkaniec stacji patrzył na niego ze zdziwieniem, lecz Kuk niewiele się już tym przejmował. W swojej kwaterze usiadł przy stole i poprosił o wyświetlenie na jego blacie schematów działania pająka górniczego oraz jego zastosowań i możliwości. Po kilku godzinach studiowania danych okazało się, że to bardzo zmyślne i pożyteczne robociki. Popróbował trochę pobawić się interfejsem jednego z nich i za pierwszym razem prawie rozwalił swoją kabinę. Zaprojektował mały tunel i aktywował robota, a ten – co oczywiste – zaczął wykonywać polecenie. Kuk mógł i powinien to przewidzieć, lecz nie pomyślał o tym, bo był przyzwyczajony do kontroli Gosi, która niwelowała głupie pomysły. Teraz jednak z robota wystrzeliło małe ramię z antenkami i emiterami. Sprawdził nimi podłoże i natychmiast zaczął ciąć. Pamstop był za twardy na jego narzędzia tnące, bo nic mocniejszego nie wynaleziono, więc sam robot zaczął od rozgrzewania powierzchni palnikiem plazmowym, a następnie cięcia go, kiedy był już miękki. Zanim Kuk zorientował się, że ma kłopot, robot przebijał się już do pomieszczenia poniżej, a kilka warstw pamstopu odchylało się na boki z rozżarzonymi i dymiącymi krawędziami. Nie wiedział, jak go złapać, aby się nie poparzyć i nie pokaleczyć, więc zamierzał wezwać Gosię. W tej samej chwili zobaczył jednak, jak jakaś siła wyrywa pająka z wycinanego otworu i unieruchamia jego ramiona oraz podstawia go Kukowi. Pewnie samo uszkodzenie poszycia stacji zaalarmowało jej Gosię, a ta jego SI, która podjęła działanie w tym samym czasie, kiedy on zaledwie o tym pomyślał. Kiedy pająk zbliżył się do niego, usłyszał wyraźne polecenie myślowe Gosi, aby go wyłączył. Kuk wystukał „stop” na wyświetlaczu i zapytał w myślach.
– Dlaczego sama go nie wyłączyłaś?
– Chciałeś się pobawić, to sam zakończ zabawę.
– Wiesz, że nie chciałem tego zrobić. Nie spodziewałem się, że podejmie działanie na terenie bazy. Przecież wszyscy wiedzą, że to zakazane.
– Tak, wszyscy rozumni, lecz te roboty mają prostą konstrukcję i każde poplecenie przyjmują dosłownie. Dałeś polecenie „wykonaj”, to wykonał.
– No tak. Przepraszam. Nie pomyślałem, że urządzenia poza zasięgiem SI tak działają. Okazałem się równie rozsądny, co ten robocik. Obiecuję, że więcej się to nie powtórzy.
Spojrzał na zasklepiające się płyty poszycia podłogi jego kabiny. Pamstop wracał do poprzedniej formy. Kuk z zadowoleniem i ulgą zorientował się, że akurat w miejscu wyciętej dziury nie przechodziły jakiekolwiek szlaki łącznościowe lub podajnikowe. Po kilkunastu minutach po działaniu robota nie było śladu.
– Czekają mnie za to jakieś nieprzyjemności? – zapytał jeszcze zmartwionym głosem.
– Nie. Powiadomiłam już kapitana i wyjaśniłam szczegółowo, jak do tego doprowadziłeś i w jakim celu. Obiecałam też za ciebie, że tego nie powtórzysz.
– Dzięki. Faktycznie mam dosyć wrażeń na dziś.
Po tym incydencie posiedział jeszcze chwilę, aby uspokoić się i zebrać myśli. Przyszło mu do głowy, że innych też mogły spotkać takie niespodzianki, jeśli testowali coś na stacji. Wiedział, że ich Gosie nie dopuszczą, aby stała im się krzywda. Trochę wstydził się uprzedzić ich osobiście, bo wiedział, że będzie musiał się przyznać do własnego błędu. Zastanawiał się też, czy w pomieszczeniu poniżej ktoś był. Stwierdził, że nawet jeśli, to nic mu się nie stało. Jeśli coś zauważył, to na pewno zapytał Gosię, co się działo, a ta wyjaśniła mu to lepiej, niż zrobiłby to on sam. Przeanalizował wszystko jeszcze kilka razy i ochłonął na tyle, że poczuł głód. Było już dobrze po południu i niektórzy na stacji pewnie myśleli o kolacji. Zdjął pajączki ze swojego skafandra, aby nie robić sensacji, no i bardziej ze wstydu, że spotka kogoś, kto wie, co jeden z nich zrobił na jego polecenie. Popatrzył na nie, westchnął i poszedł na stołówkę.
Tak jak się spodziewał, nie spotkał tam nikogo ze swojej grupy. Machnął kilku znajomym z innych grup i raczej unikał ich spojrzeń. Wstyd za ostatni incydent cały czas nad nim wisiał. Zjadł stek ze sztucznego mięsa z warzywami. Szybko wrócił do kabiny i pomyślał, że lepiej zrobi, jak się położy wcześniej i porządnie wyśpi przed jutrzejszym wyjazdem na Olimp. Wziął prysznic i poszedł do łóżka, nie zmniejszając grawitacji w kabinie. Przewracał się z boku na bok, a w głowie kłębiły mu się różne myśli. Nic nie pomagało. Ani kojąca muzyka, ani poproszenie o odczyt ostatniego referatu o interferencji grawitacyjnej naturalnych obiektów masywnych w kosmosie. Pamiętał jeszcze implikacje grawitacyjne układów czarnych dziur i trochę o układach kilku gwiazd o mocno zróżnicowanych masach. Reszty już nie słyszał, bo zapadł w sen.
Następnego dnia obudził się w miarę wcześnie i pomyślał, że czuje się dobrze i jest wypoczęty. Cieszył się, że to już tego dnia nastąpi przeprowadzka na Olimp. Zgodnie z informacjami od kapitana i Gosi miał się stawić w hangarze transportowym o godzinie dziesiątej czasu pokładowego, no i wspólnego dla tej części kosmosu zajmowanej przez jego rasę. Zgodnie z przepisami na statkach i stacjach, a było to niemal to samo, obowiązywał czas pokładowy. Stacje mające takie same generatory grawitacyjne jak statki wyprawowe mogły dowolnie przemieszczać się i tworzyć własne tunele czasoprzestrzenne do podróży. Różnica polegała tylko na tym, że stacje tego nie robiły. Tunele były tak nieprzewidywalne, że nie było pewności co do ich kierunku i zasięgu. Dlatego pozostawały raczej w tych miejscach, gdzie zostały zbudowane.
Z tego powodu wszystkie stacje mieszkalne i szkoleniowe, laboratoryjne i techniczne oraz wszelkie inne budowano w obrębie układów planetarnych. Było to nie tylko wygodne, bo blisko było do niezbędnych substancji organicznych i nieorganicznych, ale miało też wymiar społeczny. Choć od tysięcy lat mieszkali w przestrzeni, to wszyscy najlepiej czuli się na planetach lub w ich pobliżu, kiedy wiedzieli, że mogą się tam udać i pobyć jakiś czas. Zdaniem Ra był to czysty atawizm. Pozostałość z zamierzchłych czasów dająca złudne poczucie bezpieczeństwa. Tym bardziej teraz, kiedy wiedzieli, że technologia, tak jak natura, równie łatwo może niszczyć planety, a nawet słońca. Mimo to nadal czuli się bezpieczniej na planetach.
Dochodziła siódma czasu pokładowego. Kuk wyszedł z łazienki i pomyślał, że ma czas na spokojne śniadanie i spakowanie się. Wyjął ze schowka swój plecak podróżny, który zabierał od lat na wszelkie wypady. Już na stacji mieszkalnej zawsze zabierał go na urlopy na planecie Orion C, a teraz, jak sobie pomyślał, zabierał go w być może ostatnią podróż. Wszyscy byli przekonani, że – choć za kilka miesięcy lub lat – wrócą. On też miał taką nadzieję, ale ten dreszczyk niepewności nie opuszczał go od kilku miesięcy.
Zaczął wkładać do plecaka swoje osobiste pamiątki, holofilmy i drobiazgi, które dostał od kogoś lub znalazł sam, jako dziecko lub później. Niektóre kojarzył z rodzicami i przekładając je z półek do plecaka, wspominał związane z nimi sytuacje. Praktycznie spakowany był już przed śniadaniem. Postawił plecak przy pajączkach i poszedł na stołówkę. Na miejscu zorientował się, że znów nie spotkał nikogo z grupy. Zastanawiał się nad tym w trakcie jedzenia. Doszedł do wniosku, że nie zgrał się z nikim w czasie lub wybrali inną stołówkę. Tak, nawet jeśli ktoś w tym samym czasie poszedł na śniadanie, to mógł wybrać miejsce bliższe hangarowi transportowemu, który był po przeciwnej stronie stacji.
Po śniadaniu wrócił do kabiny. Nie śpieszył się i starał się opanować podniecenie. O godzinie dziewiątej piętnaście postanowił, że uda się do hangaru wcześniej, bo nie ma po co siedzieć tu, w kabinie, i czekać, sprawdzając co chwila, ile czasu upłynęło. Przewidywał, że droga zajmie mu do dwudziestu minut, więc stwierdził, że resztę czasu woli spędzić w hangarze. Umocował wszystkie trzy pajączki na skafandrze i pomyślał, że przebrania nie zdejmie przez dłuższy czas. Podniósł plecak i rozejrzał się po kabinie. Westchnął i powiedział w myślach:
– Żegnaj, mój mały domku, bo już się nie zobaczymy.
Wiedział, że na tę stację już nie wróci, cokolwiek by się nie działo. Nie miał po co. Potem odwrócił się i wyszedł.
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej
Ocalić przyszłość
Wydanie pierwsze
ISBN: 978-83-8219-147-9
© Ireneusz Osłowski i Wydawnictwo Novae Res 2020
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt
jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu
wymaga pisemnej zgody wydawnictwa Novae Res.
Redakcja: Jędrzej Szulga
Korekta: Kinga Dolczewska
Okładka: Grzegorz Araszewski
Foto: grandeduc/depositphotos.com
Wydawnictwo Novae Res
ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia
tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]
http://novaeres.pl
Publikacja dostępna jest w księgarni internetowej zaczytani.pl.
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Rek