Oczarowana - Jaymin Eve - ebook
NOWOŚĆ

Oczarowana ebook

Jaymin Eve

0,0

52 osoby interesują się tą książką

Opis

Mówią, że miłość zwycięży wszystko. Kłamią.

Czasem miłość jest właśnie tym, co niszczy nas najbardziej. Niekiedy wymaga też poświęceń. Moim było związanie się z przyszłym alfą Clarity. Prosta wymiana, by zapewnić bezpieczeństwo osobie, dla której zrobiłabym wszystko.

Podczas ceremonii zaślubin Shadow i Mera burzą mój złudnie uporządkowany świat. Wraz z nimi pojawia się Len, książę Silver Lands, o srebrnym spojrzeniu i sercu pełnym tajemnic. Fae, który może być moim wybawieniem… albo zgubą. Każde jego słowo jest jak zaklęcie, każdy dotyk – jak obietnica raju lub piekła.

Len nie oferuje mi tylko miłości, daje całe królestwo. Świat pełen magii i cudów, choć niepozbawiony niebezpieczeństw czających się w Głębi.

A ja? Coraz bardziej się gubię między prawdą a kłamstwem, między obowiązkiem a pragnieniem. Muszę wybrać: serce czy dusza? Miłość czy obietnica? Życie czy… coś znacznie większego.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 447

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Dedykuję wszystkim, które marzyły o poślubieniu

czarującego i potężnego księciafae.

Potajemnie licząc, że przydusi cię do ściany

w łazience i będzie brał, aż wykrzyczą jegoimię.

Raz za razem

Samantha

Okrutnym zrządzeniem losu słońce świeciło dziś wyjątkowo jasno. Właśnie dziś, gdy nie było już żadnych przeszkód na mrocznej ścieżce, którą podążała moja przyszłość. Właśnie dziś, gdy wszystko miało się dla mniezmienić.

– Jesteś gotowa? – zapytała zmiennokształtna zajmująca się moimi suknią iwelonem.

Nie znałam jej imienia, bo była nowa. Miała jaskroworude włosy, tak nietypowe dla zmiennokształtnych, ale alfa Clarity, Lorenze Patche, zbierał w watasze wszystkie zmiennokształtne przypominające muMerę.

Jego obsesja na punkcie kobiety, która zdobyła serce Bestii Cienia, osiągnęła szczyt. Gdyby spędził z Merą choć trochę czasu, wiedziałby, że te rekrutki są jedynie bladym – o ironio – cieniem zmiennokształtnej, będącej jedną z moich prawdziwychprzyjaciółek.

A może jedną z moich byłych przyjaciółek, bo spieprzyłam sprawę w sposób prawdopodobnie nie donaprawienia.

– Nie, kurwa, nie jestem gotowa – odparłam wkońcu.

Moja asystentka odskoczyła. Jej brązowe oczy rozszerzyły się tak bardzo, że przez chwilę zobaczyłam w nich swoje odbicie. Biel. Miałam na sobie elegancką białą suknię z odkrytymi ramionami, opinającą moje ciało aż po stopy w szpilkach. Czerwone refleksy ciemnych, upiętych do góry włosów odcinały się od dopasowanego kolorem do kreacjiwelonu.

Dokładnie tak, jak chciałalfa.

Drań.

Dziś miałam zostać partnerką jego najmłodszego syna, przyszłego alfy – Granta.

Grant był żałosną kreaturą, ale trudno nienawidzić kogoś, kto jest tylko marionetką, egzystującą przez większość życia pod kontrolą ojca i starszego brata. Gdy najstarszy potomek Patche’ów zmarł kilka lat temu, Grant nagle znalazł się w kolejce do zostania alfą i zamierzał się połączyć z kompletnie obcą muosobą.

Obecnie robił dobrą minę do złej gry, zachowując się jak kompletny dupek, ale czego wymagać od takiego szczeniaka. Miał dwadzieścia dwa lata, podczas gdy ja trzydzieści. Nasze połączenie wydawało się złe na wielu poziomach, nie wspominając o tym, że jego brat był moim prawdziwym partnerem, a alfa Lorenze próbował odtworzyć coś, co już nie mogłozaistnieć.

Cholera, chciałam zniszczyć tego drania, ale trzymał ostatnią cenną rzecz w moim świecie, a ja nie mogłam stracić równieżjej.

– Czy mogę jakoś pomóc ci się uspokoić? – zapytała kobieta. Najwidoczniej błędnie zinterpretowała moje wcześniejsze „nie jestemgotowa”.

– Po prostu potrzebuję chwili samotności – wymamrotałam, bez patrzenia już w jejstronę.

Wyszła pospiesznie, a ja zostałam w małym białym namiocie rozstawionym specjalnie na ceremonię. Połączenie miało się odbyć w lesie, na zboczu góry, w ten idealny letni dzień. Gdybym naprawdę łączyła się ze zmiennokształtnym, którego kochałam, byłby to jeden z najszczęśliwszych dni mojegożycia.

Zamiast tego zostałamwięźniem.

A czas na cud właśnie sięskończył.

Len

Trąby w krainie Faerie odzywały się rzadko, a gdy już to robiły, zwykle zwiastowały jakieś katastroficzne wydarzenie. Obecnie w świecie mojego pochodzenia spędzałem tylko połowę czasu i żałowałem, że dziś nie wybrałem się do Biblioteki Wiedzy, do mojejrodziny.

Byłem jednak umówiony z matką, więc przybyłem do Faerie wcześniej, niżplanowałem.

Akurat na czastrąb.

– Wiedziałam, że tu cięznajdę.

Jej głos był łagodny i melodyjny. Przed oczami przemknęła mi historia sięgająca ponad tysiąc lat wstecz. Moja matka z pewnością miała w sobie cośwyjątkowego.

Odwróciłem się od płaczącej rośliny wędrownej. Uśmiechnąłem się na widok Glendriel, królowej Silver Lands, wchodzącej do mojego ogrodu. Jako jedna z niewielu osób posiadała pozwolenie na przekroczenie bram. Pojawiła się jakby za sprawą magii, w długiej sukni mieniącej się w jasnym świetle padającym z kryształów zawieszonych wysoko nad nami. Jej włosy lśniły równie jasno, srebrzyste i sięgające niemalkostek.

– Matko – powiedziałem cicho, przeszedłem na mniej formalny ton. Mogłem mieć setki lat, lecz matka pozostawała moją przywódczynią i członkinią starszyzny. Zawsze darzyłem ją miłością i szacunkiem. – Co cię tu sprowadza? Właśnie wybierałem się do Silver Lands. Musiałem tylko sprawdzićmoje…

– Dzieci? – przerwała mi ze śpiewnym śmiechem. – Jestem babcią roślin i wcale mi to nieprzeszkadza.

Jej energia płynęła wraz ze słowami, a moc uderzała o moją skórę. Ci, którzy nie zdążyli się do niej przyzwyczaić, często reagowali na samą jej obecność, ale na mnie działało to kojąco. Ojca straciłem, gdy byłem bardzo młody. Od tamtej pory we dwoje podtrzymywaliśmy siłę Silver Lands. Nasz ród zdobył władzę w walce. Od tego czasu utrzymywaliśmy ją krwią imocą.

Nie pozwolimy jej upaść. Nie, póki w naszych żyłach płynieżycie.

– Przyszłaś z powodu trąb? – zapytałem i poklepałem po raz ostatni roślinęwędrowną.

Wykradła trochę mojej energii, ale nie skarciłem jej. Wszystkie moje rośliny posiadały cząstkę mojej mocy – to właśnie nas łączyło. Na szczęście miałem jej pod dostatkiem, więc mogłem się niądzielić.

– Trąby to jeden powód – odparła z wdzięcznym wzruszeniem ramion – ale ważniejsza jest chęć zobaczenia mojego ulubionego syna. – Byłem jej jedynym dzieckiem, co wcale nie umniejszało znaczenia tegowyznania.

Nie zdziwiło mnie, że wiedziała o nadchodzących dźwiękach trąb, zanim te rzeczywiście rozbrzmiały. Moja matka była jedną z najpotężniejszych żyjących fae. Dlatego Silver Lands budziło szacunek i strach. Mimo strat otrzymaliśmy też wielebłogosławieństw.

– Jak chcesz dotrzeć do stolicy? – zapytałem. Wyciągnęła rękę, a z moich ust wyrwał się cichy śmiech. – Oczywiście, czy istnieje inny sposób niż podróż zklasą?

Królowa się uśmiechnęła, lecz jej radość nieco przygasła. Srebro w oczach rozbłysło jaśniej, jakby gromadziła więcejmocy.

– Niestety, dziś musimy się spieszyć. W tym wezwaniu kryje się pilna sprawa. Obawiam się, że nieobecność na spotkaniu byłaby poważnymbłędem.

Część mojej wesołości wyparowała. Niewiele rzeczy w tym świecie – czy w jakimkolwiek innym – przerażało moją matkę. Teraz również nie wyglądała na przestraszoną, ale w jej pradawnych oczach czaiło się zaniepokojenie. To samo w sobie było nieprzyjemniezastanawiające.

– Chodźmy więc – powiedziałem i chwyciłem wciąż wyciągniętądłoń.

Promień światła, który przywołała z klejnotów rozsianych po niebie Faerie, był tak jasny, że mógł oślepić każdego, kto zbyt długo wpatrywałby się w jego blask. Przyzwyczajony do tego środka transportu, zamknąłem oczy, gdy porwała mnie zasobą.

Podróż do stolicy zajęła zaledwie kilka minut. Energia zawarta w tych świętych srebrnych klejnotach była tak potężna, że w razie potrzeby mogła przemieszczać całe światy. Kiedy mrowienie na skórze ustąpiło, a matka mnie puściła, podniosłem powieki. Znajdowaliśmy się w samym centrum stolicy, przed gmachem parlamentu, gdzie zbierali się wszyscy przywódcy królewskich, by podejmować decyzje wpływające na całą krainęFaerie.

Ten świat składał się z ruchomych lądów, wędrujących domów i magicznych formacji skalnych. Istniało tylko kilka stałych i stabilnych obszarów, a stolica do nich należała. Rozległa, rozciągająca się na tysiące kilometrów we wszystkich kierunkach, została zbudowana z bloku kwarcu o minimalnych właściwościach magicznych, nie licząc wielu więzów kotwiczących ją do tego, co tworzyło centrum Faerie. Nazywaliśmy to miejsce Głębią – obszarem, do którego żaden fae nie mógł wejść i przeżyć. A przynajmniej nie mógł tego zrobić nikt, kto wciąż stąpał po tym świecie. Pozostały nam jedynie mity i legendy traktujące o tym, co kryło się w mrocznychzakątkach.

Wielka Królowa była ostatnią, która podróżowała wzdłuż więzów. Tylko ona wiedziała, co znajdowało się w Głębi. Jej ród jednak dawno wyginął, jeszcze przed moimi czasami. Z jakiegoś powodu nawet starsi ode mnie nie potrafili sobie niczego o niejprzypomnieć.

Jakaś moc lub jakieś zaklęcie nie chciały, by odnaleziono Wielką Królową. Przez to Faerieosłabło.

Matka pierwsza ruszyła w stronę gmachu parlamentu – wielkiego budynku z kopułą, której najwyższe punkty usiane były niezliczonymi kryształami. Energia gromadzona przez te kryształy zasilała sam budynek, dziś tętniącyżyciem.

Zazwyczaj tylko kilku generałów oraz książąt i księżniczek korzystało z niego do celów badawczych i szkoleniowych. Jednak na sygnał trąb, które wciąż rozbrzmiewały w krainie, zjawiały się wszystkie ważne osobistości. Fae przemykali po rozległej przestrzeni białych płytek otaczających główne budowle – jedni zmierzali do swoich przywódców, inni wchodzili dośrodka.

– Chodź – powiedziała moja matka i przeistoczyła się w królową. Na jej czole pojawiła się korona z fioletowych kryształówreven.

Mogłem stworzyć taką samą koronę dzięki małemu kryształowi wszczepionemu w moją skroń. Kamień reven zasilał naszą energię i identyfikował nasze rody przed mijającymi nasosobami.

– Czy generałowie i rada są już wewnątrz? – zapytałem.

– Prawie dotarli – odpowiedziała szybko. – Muszę jednak zabezpieczyć strefę przed ichprzybyciem.

To nasz obowiązek, by zapewnić bezpieczeństwo fae. Była to jedna z jej najczęściej powtarzanych życiowych lekcji przez przedstawicieli królewskich i prawda wyryta w kamieniu: jeśli należysz do mojego wewnętrznego kręgu, będę cię chronić wszystkim, comam.

Ten krąg domem mogło nazwać niewielu, ale i tak zachowywałem czujność wobec zagrożeń w Solaris, Bibliotece Wiedzy, a co dziwne, także naZiemi.

Przyciąganie, które czułem względem planety zamieszkałej przez istoty będące zaledwie dziećmi w porównaniu z Faerie, zdawało się… osobliwe. Może wkrótce znajdę czas, by je dokładniejzbadać.

Matka była już w połowie drogi przez białe płytki, przyspieszyłem więc kroku, by za nią nadążyć. Potężne drzwi frontowe stanowiły pierwszą linię obrony przed nieautoryzowanym wejściem. Dwa fioletowe promienie, pochodzące z przyczepionych do ścian półtorametrowych kryształów reven, skanowały każdego fae, który się zbliżył. Bariera ustępowała dopiero po potwierdzeniutożsamości.

Gdy przyszła nasza kolej, nastąpił krótki błysk i delikatne szarpnięcie mojej mocy. Następnie zostaliśmy wpuszczeni do środka. Dla mieszkańców Silver Lands było to zawsze proste, częściowo dzięki temu, że kamienie ochronne stanowiły dar z naszych ziem, przekazany przez poprzednika Glendriel. Ta prawda przez lata irytowała pozostałych królewskich, lecz nikt nie posiadał wystarczająco dużych kryształów mocy, by zastąpić reveny. Nasze klejnoty pozostały więc namiejscu.

Hol parlamentu okazał się niezbyt zatłoczony. Otwarta przestrzeń była skromnie ozdobiona matami z kryształów, ładowanymi przez szklane tafle w suficie, przez które świeciły klejnoty na niebie. Tu fae mogli odpocząć i odzyskaćenergię.

Nie zatrzymywaliśmy się tutaj, skinąłem tylko głową kilku znajomym. Jako książę Silver Lands przez lata poznałem wszystkich innych członków rodów królewskich i ważnych fae. Byliśmy prawie nieśmiertelni, a rozmnażaliśmy się z pewną trudnością. Obecnie się wydawało, że możemy mieć potomstwo jedynie po stracie. Matka często się zastanawiała, czy to właśnie los mojego ojca pozwolił im począć i urodzić dziecko, zanim mężczyzna zostałzabity.

Tajemnice życia, których nigdy niepoznamy.

Pokonaliśmy hol i weszliśmy do pierwszej z ogromnych sali sądowych przypominających stadion, z centralną, okrągłą sceną, wokół której znajdowało się dziesięć sekcji, po jednej dla każdego rodu królewskich. Kiedyś, wiele tysiącleci temu, miejsce na środku należało do Wielkiej Królowej, ale teraz przypadało panującym monarchom. Dziś miała tu zasiąść matka, a ja zajmę krzesło w pierwszym rzędzie sekcji SilverLands.

Najpierw jednak poświęciła czas na sprawdzenie obszaru pod kątem magicznych ataków. Używała do tego kryształów gafal – małych ochrowych kamieni, które kruszyła w dłoniach, a potem rozsypywała. Gdyby coś podejrzanego znajdowało się w pobliżu, rozbłysłyby jasną czerwienią. Wykorzystała również swoją energię, a ja zrobiłem to samo, wysyłałem ją ze swojego ciała, by przeskanowaćsalę.

Nie wykryto niczego niepokojącego. Pomieszczenie było czyste i sterylne, rzędy czarnych tapicerowanych krzeseł nie nosiły śladów zużycia anibrudu.

– Jesteśmy bezpieczni – powiedziała matka i pokiwała głową. Odwróciła się, gdy ktośzawołał:

– KrólowoGlendriel!

Wzywał ją król Nathaniel z Golden Greats, skupiska czterystu ruchomych ziem położonych na wschód od SilverLands.

– Czy wiesz, dlaczego zabrzmiały trąby? – zapytał, dołączywszy do nas ze swoim następcą zaplecami.

Jonah nie był jego dzieckiem – król nie miał potomstwa – lecz zaufanym przyjacielemrodziny.

Matka potrząsnęłagłową.

– Poinformowano mnie o nadchodzącym wezwaniu, ale jak dotąd nie znamy jegoprzyczyny.

Zanim Nathaniel zdążył cokolwiek dodać, matka zwróciła się domnie:

– Możesz zapewnić bezpieczeństwo przybywającym, Len?

– Oczywiście – przytaknąłem. Nathaniel był sojusznikiem, więc pozostawienie z nim matki nie stanowiło żadnegoryzyka.

Gdy wychodziłem z komnaty, moc pulsowała w moich żyłach, znacznie silniejsza podczas dłuższego pobytu w krainie Faerie. Wszystko układało się po mojej myśli, moje życie podążało ścieżką, która nie mogła mnie rozczarować. Jedyną ciemną plamę w mojej egzystencji stanowił brakpartnerki.

Przez dekady wędrówki nie dostrzegłem żadnego znaku prawdziwej bratniej duszy. Straciłem już niemalnadzieję.

Następna próba miała być ostatnią. Potem pogodzę się z wiecznością wsamotności.

Obowiązek przede wszystkim, nawet jeśli złamie cząstkę mojej duszy należącą do kogośinnego.

Takie jestżycie.

Len

Na zewnątrz gromadziło się coraz więcej fae. Tłum gęstniał. Zdziwiło mnie, że nawet najbardziej powściągliwe rody królewskich wysłały wielu przedstawicieli pod głównewejście.

Mieszkańcy Metallic Meadows zwykle nie fatygowali się na spotkania, nawet gdy rozbrzmiewały trąby. Byli łajdakami, renegatami żyjącymi poza kilkoma podstawowymi zasadami rządzącymi naszym światem i tutejszą magią. Krążyły plotki, że to oni wygnali Wielką Królową z krainyFaerie.

Wygnali… albo zniszczyli. Słyszałem obie wersje. Po spotkaniu ich „przywódcy” skłaniałem się ku tej drugiej. Fredrick był księciem innej, dawno upadłej linii Faerie, ostatnim ze swojego rodu, który zjednoczył wszystkich królewskich niezadowolonych z własnych rodów, by się zbuntować i żyć na wolności. Byłoby to całkiem w porządku, gdyby nie postanowili przy okazji zniszczyć pozostałychrodów.

Jak się okazało, wojna przyniosła prawdopodobnie największe straty wśród fae w naszej historii. Mimo że zakończyła się prawie tysiąc lat temu, nikt tutaj o niej nie zapomniał. Dlatego mieszkańcy Metallic Meadows rzadko byli mile widziani na uroczystościach. Fredrick może i technicznie pełnił rolę księcia z miejscem w radzie, ale nie gwarantowało mu toakceptacji.

– Len – przywitał się Fredrick. Jego prawie dwumetrowa sylwetka górowała nad niemal wszystkimi. Był olbrzymem wśród fae. Od dawna się zastanawiałem, czy w jego rodowodzie nie znalazłaby się jakiś ogr lub innypółfae.

– Fredrick – odparłem. – Nie spodziewałem się ciebietutaj.

Jego leniwy uśmiech sprawił, że sięgnąłem po kamienie wszyte w boki mojej kurtki. Ruch był na tyle subtelny, że książę nie powinien go zauważyć, ale dawał mi przewagę jednej sekundy, gdybym jejpotrzebował.

– Nie przegapiłbym tego konkretnego spotkania za nic w multiświatach – odpowiedział swoim gładkimtonem.

Obecność tego drania cholernie mnie niepokoiła. Zawsze czułem potrzebę wzięcia prysznica po przebywaniu w jegopobliżu.

– Co wiesz o tym wezwaniu? – naciskałem, bo wyraźnie miał więcej informacji, niżzdradzał.

Ten irytujący uśmiech jeszcze sięposzerzył.

– Tylko tyle, że to spotkanie wszystkozmieni.

Zanim zdążyłem jeszcze o coś zapytać albo przyłożyć w tę zadowoloną z siebie twarz, pomachał do reszty rady Metallic Meadows. Wszyscy ruszyli przed siebie. Żaden z nich nie odezwał się ani nie nawiązał kontaktu wzrokowego, gdy mijał nas w pośpiechu. Ten ród królewskich nie był jednak taki znowu „wolny”.

Fredrick za bardzo zżył się ze swoją pozycją przywódcy. Władza absolutna skorumpuje każdego, kto nie potrafi sobie z niąporadzić.

Gdy tylko przedstawiciele Metallic Meadows zniknęli w środku, skupiłem się na odnalezieniu wszystkich z Silver Lands. Na razie się rozproszyli, więc wysłałam delikatny impuls mocy, by ich przywołać. Kiedy zmierzali w moją stronę, przeskanowałem okolicę w poszukiwaniu zagrożeń. Wyglądało jednak na to, że obecni w większości koncentrowali się na odszukaniu swoich rodówkrólewskich.

Oraz na dyskusjach o przyczynie wezwania trąb, które wreszcie cichły. Fredrick, kawał gnoja, wiedział, o co w tym wszystkimchodzi.

W piersi zagościł mi niepokój, ale nie dlatego, że się go bałem. W walce jeden na jednego zniszczyłbym go, jednak on nigdy nie przestrzegał zasad. Najwyraźniej miał jakiś wielki plan, skoro zainicjował ogólnoświatowe wezwanie. Musiałem pozostać czujny. Świadomość zagrożenia to połowasukcesu.

– KsiążęLenie!

To wołanie odwróciło moją uwagę. Spojrzałem na trzecią osobę w naszej hierarchii dowodzenia. Generał Terese była posągową kobietą o jasnych włosach do ramion, błękitnych oczach i ciętym języku. Miała umysł stratega i często pokonywała mnie w grach taktycznych. Moja matka od dawna pragnęła romantycznego związku między nami, ale łączyły nas jedynie szacunek i przyjaźń. Może po mojej ostatniej wędrówce poczujęinaczej.

– Terese – powiedziałem z uśmiechem i nieco sięodprężyłem.

Gdy moi bracia – Shadow, Reece, Alistair, Galleli i Lucien – po raz pierwszy odwiedzili mnie w krainie Faerie, byli zszokowani moją formalną postawą. Dlatego poza tym światem pozwalałem sobie na żarty i rozluźnienie, bardziej zgodne z moją osobowością. Jej dwoistość wydawała się teraz niemal naturalna, z łatwością dostosowywałem się do sytuacji. Obie wersje były prawdziwym mną i w obu czułem siękomfortowo.

– Wiemy, dlaczego zabrzmiały trąby? – zapytała Terese, kiedy inni członkowie naszego dworu dołączyli donas.

Pokręciłemgłową.

– Jeszcze nie ma informacji, ale niepokojąca uwaga Fredricka każe nam zachować czujność. – Spojrzałem po trzech tuzinach zgromadzonych członków srebrnego dworu i odezwałem się głośniej: – Czy wszyscy wzięliście pełen zestawklejnotów?

Rada nie zawsze walczyła, ponieważ mieliśmy też armię, ale matka nalegała, by każdy poznał podstawy walki i używania klejnotów jako broni. Całkowicie zgadzałem się z tympodejściem.

– Tak jest! – odpowiedzielichórem.

Nie zaskoczyło mnie to. Trenowałem z większością z nich i mogłem im zaufać wbitwie.

Stanęliśmy na końcu kolejki do gmachu parlamentu. Po wejściu do środka skierowaliśmy się prosto do sali sądowej. Nie była już pusta – przedstawiciele dziesięciu rodów królewskich zajęli swojemiejsca.

Golden Greats pod przewodnictwem króla Nathaniela stawiło się w komplecie. Król Fredrick również znajdował się już na scenie, podczas gdy pozostali członkowie jego domu tkwili beznamiętnie w sekcji przeznaczonej dla Metallic Meadows. Obok nich miejsca zajęli członkowie Copper Straits, również pochodzący ze wschodnich ziem Faerie, gdzie dominowały minerały i kryształy. Ich królowa Gemma siedziała obok matki i prowadziła z nią ożywioną rozmowę. Od dawna były przyjaciółkami isojuszniczkami.

Za Copper Straits zasiadali Mist Dwellers, żyjący na rozległych, przypominających chmury strukturach, które ich przenosiły. Ich królowa Hatina ubrana była jak zwykle na biało, a jedyną barwną plamę stanowiły jej rude włosy. Rozmawiała z królem Julienem z Ranges, szeregu terytoriów na zachodzie, naznaczonych działaniemżywiołów.

Pozostałe cztery terytoria to: Zone of Darkness z królem Fernando, kraina spowita mrokiem, zamieszkana przez istoty o kocich cechach i zmysłach; Coral Cove pod przewodnictwem królowej Wendy, z plażami dorównującymi tym najwspanialszym stworzonym przez Angel w Honor Meadows; Great Wilds, skąd pochodziła większość roślin w moim ogrodzie, władane przez królową Sabathę, kolejną z najbliższych przyjaciółek matki; wreszcie Ochre Sands przypominające Desert Lands, którymi rządził ekscentryczny król Petre. Nie było go jeszcze na scenie, ale widziałam, jak rozmawia z członkami swojejrady.

Kiedy ostatni z fae weszli do środka, a drzwi sali zostały zamknięte, ucichł końcowy dźwięk trąb i nadszedł czas na rozpoczęcie obrad. W mojej piersi wciąż narastał niepokój, pogłębiony wcześniejszym zachowaniem Fredricka. Faerie przechodziło ostatnio pewne zawirowania, drobne spory między poszczególnymi rodami królewskich. Czułem, jak wszystkich nas otacza kipiącaenergia.

Kipiąca złymi zamiarami, które według mojej wiedzy zawsze poprzedzały większą bitwę. Może nawetwojnę.

Gdy zająłem miejsce w pierwszym rzędzie, matka na moment oderwała się od rozmowy z Gemmą i Sabathą, by aprobująco skinąć mi głową. Po stracie ojca w tak młodym wieku doceniałem moją relację z nią – była jedną z niewielu istot na tym świecie, za które bez wahania oddałabym życie. Nawet jeśli ta myśl doprowadzała ją doszału.

– Rodzice nigdy nie powinni grzebać swoich dzieci, Len – powtarzała miregularnie.

Zgadzałem się z nią, ale niczego by to nie zmieniło, gdyby przyszło mi poświęcić się w takisposób.

Salę spowiła warstwa mocy, kiedy energia w pomieszczeniu się ustabilizowała. Dziesięcioro członków rodów królewskich stało w półkolu wokół okrągłej sceny, a my, siedzący na widowni, pochyliliśmy się do przodu w stanie najwyższejgotowości.

Tylko inicjatorzy wezwania wiedzieli, czego dotyczyć będzie to spotkanie. W powietrzu wyczuwało się napięcie, kiedy wszyscy oczekiwali naogłoszenie.

Głęboki pomruk magii poprzedził wybuch, który przetoczył się przez salę. Król Petre z Ochre Sands wzywał do obalenia linii Wielkiej Królowej oraz wyboru nowego najwyższego władcy spośród dziesięciu rodówkrólewskich.

Nastała chwila ciszy, gdy znaczenie tych słów docierało do zebranych. Jedno po drugim, wszyscy królowie i królowe usiedli, z wyjątkiem Petre’a iFredricka.

– Popieram jego dekret – oznajmił Fredrick ze swoim charakterystycznym, irytującymuśmieszkiem.

Założyłbym się o własną rękę, że to on stał za całym tym zamieszaniem, ale ponieważ wiedział, jak niewielkim szacunkiem się cieszył, wolał wystąpić jedynie jako „popierający”.

– Minęło już ponad tysiąc lat od ostatniego pojawienia się przedstawiciela Wielkiej Linii – dodał Petre poważniejszym tonem, zwracając się do wszystkich dziesięciu rodów. – Słabniemy bez kogoś, kto mógłby wejść do Głębi i dotknąć źródła energii Faerie. Jeśli nie podejmiemy działań teraz, przestaniemy istnieć w ciągu następnych kilku tysięcylat.

Część jego wypowiedzi zdawała się prawdziwa, lecz konsekwencje zerwania więzi z Wielką Linią pozostawały całkowicie nieznane. Logika podpowiadała, że być może to właśnie ta ostatnia więź z Wielką Królową utrzymywała Faerie przy życiu. Zniszczenie jej resztek mogłoby doprowadzić do zagłady naswszystkich.

– Przeprowadzimy głosowanie w sprawie zastąpienia Wielkiego Przywódcy – zagrzmiał ponownie Fredrick. – Jeśli decyzja będzie pozytywna, proponujemy próbę przywództwa, która wyłoni ród godny otrzymania najwyższejwładzy.

Gdyby to było takieproste.

Nie wystarczy wygrać próbę, by stać się fae zdolnym do wejścia doGłębi.

Ci dwaj idioci zamierzali igrać z magią, której nikt z nas nie rozumiał. Mogłem tylko mieć nadzieję, że rozsądek zwycięży wśród pozostałych rodów, w przeciwnym razie czekała naszagłada.

Samantha

Energia alfy Lorenze’a wypełniła pomieszczenie na moment przed tym, jak sam do niego wkroczył. Przyszedł, by odprowadzić mnie ścieżką, ale choć wiedziałam, że to mój obowiązek, nawet się nieruszyłam.

Przygotowywałam się do tego mentalnie przez ostatnie kilka lat, odpychałam przyjaciół i tłumiłam emocje, wszystko po to, by poradzić sobie z tą pieprzoną chwilą. A jednak… moje stopy nie chciały choćby drgnąć. Zamiast tego ogarnęła mnie przemożna chęć zabicia alfy. Niestety, był jedyną istotą posiadającą informacje, których potrzebowałam, więc nie mogłam niczrobić.

Spędziłam wiele czasu w ciągu minionego roku na obwinianiu się o to, że nie porozmawiałam zMerą.

Może byłaby w stanie pomóc, ale nie miałam pewności, czy Bestia Cienia nie uzna tego za zbyt duży problem i nie wymaże naszegoistnienia.

W ogóle nie ufałam męskim zmiennokształtnym, a on był ich pieprzonymbogiem.

– Lepiej pogódź się ze swoim losem – warknął Lorenze za moimi plecami. Alfa Clarity zawsze warczał, pluł albo pomrukiwał. Ten głupi dupek nigdy nie mówił normalnym tonem. Ta desperacka próba udawania alfy wychodziła mu okropniesłabo.

– Nie ma mowy o pogodzeniu – mruknęłam i ostatni raz spojrzałam na swoje odbicie, zanim odwróciłam się do alfy. – Ale się nie wycofam. Wiesz o tym. Trzymałeś mnie tu w zawieszeniu, aż twój syn osiągnął wiek odpowiedni do sparowania po swojej pierwszej przemianie. Wiem, jaki jest mój obowiązek, ale gdy już będzie po wszystkim i zyskasz swojego dziedzica, lepiej dotrzymaj swojej części umowy albo urwę ci pieprzony łeb i zatańczę w kałuży twojejkrwi.

Moje słowa brzmiały spokojnie, rzeczowo. Alfa wiedział, co o nim myślę, więc nawet nie mrugnął na tę groźbę. Nie była pierwszą, jaką rzuciłam pod jego adresem, i nie będzieostatnią.

– Pierworodne szczenię, a potem możesz mieć tego kundla. Takie są warunki naszej umowy. Chcę potężnego dziedzica, a ty jesteś najlepszą na toszansą.

Potrząsnęłam głową ze smutnymwestchnieniem.

– Byłam partnerką jego brata. Musiałam tu tkwić i patrzeć, jak układa sobie życie z inną, podczas gdy ty nie pozwalałeś mi odejść. Czemu myślisz, że z Grantem będzielepiej…?

Odrzuciło mnie do tyłu, kiedy wymierzył mi policzek. Moja wilczyca ryknęła mi w piersi, warczała i szalała, chciała dosłownie rozszarpać tego drania, ale jakoś udało mi się ją powstrzymać, zanim zmusiłaby nas do przemiany i zniszczyła białąsuknię.

– Czekałem, aż mój pieprzony syn wyciągnie łeb z dupy – warknął Lorenze. – Nawet zwolniłem cię z watahy, z nadzieją, że wtedy zobaczy, co stracił, a kiedy nie zobaczył, zabiłem go. – Zrobił to, jebany psychopata. – Grant ma tę samą krew. Tę samą. Więc ta sama partnerka zadziała. Teraz rusz tyłek i nie zapomnij sięuśmiechać.

Rozchyliłam usta, a on mrugnął. Bez wątpienia nie był to miły uśmiech i alfa wydawał się nieco zdenerwowany, gdy się cofał. Nie miałam pojęcia, co właśnie zobaczył na mojej twarzy, ale oczy mi płonęły, kiedy pulsowała we mnie wściekłość. Skóra na policzkach i szyi paliła, częściowo od wcześniejszego ciosu, częściowo od napierającej do przoduwilczycy.

Wyszłam z namiotu na czerwony dywan wyścielający ścieżkę prowadzącą do miejsca zgromadzenia watahy. Sceneria okazała się iście magiczna – nie oszczędzano na przyszłym alfie. To miejsce, ozdobione kwiatami i świecami rozpraszającymi cienie rzucane przez drzewa, dla postronnego obserwatora byłoby idealnie romantyczne na ślub. Mnie przypominało marsz naszafot.

Żadne przyjazne twarze nie zwróciły się w moją stronę. Wataha kiedyś myślała, że zostaję, by ją chronić, ponieważ początkowo wynegocjowałam jej bezpieczeństwo, ale to uległo zmianie, gdy obłęd alfy się pogłębił. Musiałam skupić całą swoją uwagę na jednym obszarze, co oznaczało, że wataha znów stała się workiem treningowym szalonego Lorenze’a.

Gdybym mogła ich uratować, zrobiłabym to, ale była istota bardziej bezbronna, bardziej potrzebująca mojej pomocy niż oniwszyscy.

Grant czekał samotnie na końcu czerwonegodywanu.

– Zebraliśmy się tu dzisiaj… – zagrzmiał alfa. Przysięgam, że ten megalomański drań chciał być człowiekiem, skoro tak skrupulatnie naśladował ludzkie ceremonie. – …by świętować połączenie mojego syna, przyszłego alfy watahy Clarity, Granta Patche’a, z jego prawdziwą partnerkąSamanthą.

Kłamstwa tak łatwo spływały z jegoust.

Moja wilczyca wściekała się na fałsz tej więzi, ale trzymałam ją mocno w ryzach, więc mogła jedynie wbijać pazury w dłonie, które bezwładnie zwisały wzdłuż mojego ciała. Witałam ten ból z ulgą, bo pozwalał mi czuć coś innego niż smutek. Szybkie spojrzenie w dół uświadomiło mi, że boki mojej sukni są poplamione czerwienią. To wydawało się odpowiednie, że czystość bieli została już skalana. Tak jak ta więźpartnerska.

Alfa kontynuował, przez kilka minut mówił podniesionym głosem o sile watahy, alfie w tej linii krwi i wspaniałości jego przyszłegopotomstwa.

– Bestia Cienia ugnie się przed nami w dniu, w którym narodzi się następne pokolenie. Będziemy nim rządzić – zakończyłwarknięciem.

Jego syn i reszta watahy zawyli, podczas gdy ja pozostałamcicho.

Rządzić Bestią Cienia. Naprawdę stracił resztki racjonalnego myślenia i rozumu. Żyła wyłącznie jedna istota, która mogła ewentualnie, od czasu do czasu, kiedy naprawdę się postarała, rozkazywać temu demonowi ciemności. I z pewnością nie był to ten żałosny alfa, który nie potrafił nawet ochronić własnej watahy przed swoimobłąkaniem.

Gdy wycie ucichło, w powietrzu nastąpiła zmiana, lodowate podmuchy nagle zaczęły wirować wokół nas w szaleńczym tempie. Nie tylko ja spojrzałam w górę, kiedy siła słońca nagle przygasła. Co do…? Żadna naturalna burza nie mogła nadejść takszybko.

Alfy to nie obchodziło, był zdeterminowany, a połączenie nas dziś stanowiło jego jedyny cel.

– Następnym krokiem podczas dzisiejszej pełni księżyca będzie pierwsza przemiana mojego syna i skonsumowanie tej więzi. – Musiał przekrzykiwać grzmoty rozlegające się spomiędzy ciemnych, złowróżbnych chmur. Wiatr również się wzmógł, aż liście latały wokół nas. – Dziś naznaczycie siebie nawzajem i połączycie wasze liniekrwi.

Ledwo go słyszałam, ale Grant już się poruszał, stał teraz przodem do mnie z zaciętym wyrazem twarzy. Jego pierwsza przemiana miała nastąpić dopiero tej nocy, stąd potrzeba ceremonii właśnie dziś, ale już miał wystarczająco dużo mocy, by częściowo przemienić szczękę i naznaczyć mnie na ramieniu. Starożytny akt między partnerami, który generalnie nie był jużpraktykowany.

Alfa chciał, żeby ugryzienie i późniejsza konsumpcja w ludzkiej i wilczej formie odbyły się na oczach całej watahy. Stary zboczeniec. Ale musiałam przez to przejść, żeby uratować pewną bezbronną małą dziewczynkę. Musiałam się poddać bólowi i znieść ten wstyd, odpuścić, a następnie żyć dalej najlepiej, jak zdołam, wiedząc, że Tabitha jestbezpieczna.

Jeden dziedzic. Tylko tyle byłam zobowiązana zapewnić, a potem miałam ruszyć ku nowejprzyszłości.

– Przemień się, suko – rozkazałalfa.

Burza przybrała na sile, kilka krzeseł przeleciało obok. Polana tak gęsto wypełniła się fruwającymi w powietrzu leśnymi szczątkami, że ledwo widziałam watahę, ale nic nie powstrzymałoby dziś alfy Lorenze’a.

Spróbowałam przywołać moją wilczycę, która przez cały dzień czaiła się tuż pod powierzchnią skóry, ale odmówiła. Proszę, błagałam. On ją zabije. Wiesz, że to zrobi, a ona jest naszym szczenięciem. Nie możemy na to pozwolić. Jesteśmy wystarczająco silne, by wytrzymać to, czego ona nie będzie wstanie.

Moja wilczyca była dzika i nieokiełznana, odkąd przemieniłam się na długo przed dwudziestymi drugimi urodzinami. Nikomu o tym nie powiedziałam, udawałam, że pierwsza przemiana nastąpiła podczas przesilenia po osiągnięciu wieku dojrzałości zmiennokształtnych. Nigdy nie rozgłaszałam nieprawidłowości w swoim życiu i nie zamierzałam teraz zaczynać. Mogłam tylko mieć nadzieję, że moja wilczyca ugnie się wreszcie dlaTabithy.

Przemiana zaczęła się powoli, wzbierała z głębi wnętrza i przynosiła ze sobą lodowatą energię, którą kojarzyłam z moim wilczym duchem. Gdybym nie wiedziała, że mamy ciemne futro z kasztanowymi tonami, jak moje włosy, spodziewałabym się, że będzie biała, pasująca do lodu w jejżyłach.

Kości w mojej szczęce w końcu zatrzeszczały, gdy formowały się wilcze rysy, włącznie z ostrymi kłami wymaganymi do tej częściceremonii.

– Teraz! – krzyknął alfaLorenze.

Grant pochylił się w moją stronę, gotowy do wykonania pierwszego znaku, co było prawem przyszłego alfy. Jakoś udało mi się nie wzdrygnąć. Jakoś udało mi się nie rozszarpać mu gardła pazurami, by oderwać głowę od tułowia. A kiedy poczułam pierwsze zadrapanie na ramieniu, burza wokół nas nagle ustała, Grant natomiastznieruchomiał.

Zamrugałam i patrzyłam to na Lorenze’a, to na Granta, zachodząc w głowę, co, do cholery, siędzieje.

Wydawali się dosłownie zamrożeni, obaj z na wpół otwartymi ustami, Grant wciąż z częściowo przemienioną twarzą. Odesłałam wilczycę z powrotem do środka, jej lodowata energia zniknęła, a ja się odwróciłam i ogarnęłam wzrokiem bałagan, jakim były reszta watahy i strefa ceremonii. Tylko kilku krzeseł nie zdmuchnęło, podobnie jak paru członków, ale oni też zostalizamrożeni.

Kto w tych światach miał moc, byzatrzymać…?

Nawet nie dokończyłam tej myśli, kiedy nagle mnie olśniło. Tylko jedna istota mogła to zrobić. BestiaCienia.

Bestia Cienia, którego imię zostało przywołane przez alfę tuż przed rozpętaniem sięburzy.

Czy wezwał go w samą porę, by powstrzymać tę ceremonię? A jeśli tak, gdzie on teraz był i czy towarzyszyła muMera?

Tym razem wiedziałam jedno na pewno: Mera nie spocznie, dopóki nie wydobędzie ze mnieprawdy.

Tak czyinaczej.

Mogłam tylko mieć nadzieję, że ceną za tę prawdę nie okaże się najważniejsza dla mnie we wszystkich światachistota.

Mojacórka.

Samantha

Gdy szłam z powrotem czerwonym dywanem, moja wilczyca zdawała się spokojniejsza w piersi i odnosiłam wrażenie, że sądziła, iż wyrok został odroczony. Nie miałam odwagi przypominać jej, że to bez wątpienia tymczasowe. Nasz los był przesądzony i ponosiłam cholerną winę za to, że pozwoliłam sobie załamać się wszystkie te lata temu i oddać swoje serce komuś, kto użył go przeciwkomnie.

Serce, które, o ironio, nawet nie wiedziałam, że straciłam, aż doniedawna.

W tej złowrogiej atmosferze weszłam do namiotu. Para pojawiła się znikąd, wyżsi, niż to naturalne, piękniejsi, niż możliwe, i… z dzieckiem przypiętym do piersi tego cholernego boga, BestiiCienia.

Simone powiedziała mi, że Mera jest w ciąży, ale, cholera, zobaczenie efektów na własne oczy to zupełnie coinnego.

W pewnym momencie się zatrzymałam, a to Mera pokonała ostatnich kilka dzielących naskroków.

– Sam! – zawołała, jej głos wypełniała moc, której nie czułam przy poprzednim naszymspotkaniu.

To nie była jedyna zmiana. Jej ombre czerwone włosy wydawały się bardziej świetliste, zieleń w jej piwnych oczach wręcz przeszywała, a skóra delikatnie lśniła, jakby tuż pod nią pulsowałaenergia.

– Mera? – powiedziałam niepewnie, nie rozumiałam, dlaczego w ogóle tu jest. – Słyszałaś o ceremoniipołączenia?

Małe płomienie zapłonęły w jej oczach i gdyby nie mój obecny nastrój, może nawet bym na tozareagowała.

– Nie słyszałam o ceremonii połączenia – warknęła, brzmiała, jakby ledwo powstrzymywała furię. – Bo moja tak zwana przyjaciółka ignorowała mnie przez lata. Pieprzone lata. Nawet nie wiem, czemu tu teraz jesteśmy, poza tym, że Simone uważa, że zasługujesz na ostatniąszansę.

Skrzyżowała ramiona na piersi, a ja przełknęłam ciężko ślinę. Igły bólu próbowały przebić się przez odrętwienie, ale nie mogłam im na to pozwolić. Gdyby się wydostały, cała reszta też by sięuwolniła.

– Przepraszam – odezwałam się beznamiętnie. – Próbowałam poradzić sobie z całym tym gównem w moim życiu i po prostu nie mogłam… nie mogłam przejmować się nikim innym. Mam ograniczone pokłady energii do rozdania, a zostały one już całkowiciewyczerpane.

Jej twarz nieznacznie złagodniała. Shadow stanął obok niej, jedną ze swoich masywnych dłoni położył na tylenosidełka.

– Gratulacje – powiedziałam cicho, a serce zabolało mnie na myśl o wszystkim, co straciłam przez swoje porażki. – Jestpiękna.

Była więcej niż piękna, z gęstymi rudymi lokami opadającymi na twarz i taką samą lśniącą skórą jak u Shadowa. Wyglądała na jakieś osiem miesięcy, ale nie dało się tego dokładnie ocenić zza opiekuńczych dłoni jejojca.

Wolałam zmienić temat, bo nie czułam się teraz na siłach rozmawiać o dziecku, więc szybkozapytałam:

– Jeśli nie słyszałaś o łączeniu, to co turobicie?

Los ostatnio niezbyt mi sprzyjał, musiał zatem istnieć jakiś innypowód.

– Twój alfa wspomniał o mnie – zagrzmiał Shadow, jego głos niósł się po nienaturalnie wyciszonej krainie. – Mera martwi się o ciebie, więc mam oko na tę watahę. Kiedy wypowiedziano moje imię, wiedziałem, że musimy tuwrócić.

Mera nie patrzyła na mnie bezpośrednio i było jasne, że zraniłam ją jeszcze bardziej, niż myślałam. Ta brutalna prawda przebiła się przez odrętwienie w mojej piersi i zrobiłam krok do przodu. Z gardła Shadowa wydobył się pomruk, ale nie powstrzymał mnie. Bez wątpienia wiedział, że jego partnerka jest supertwardzielką i mogłaby mnie pokonać samą siłą umysłu, gdyby tego akuratzapragnęła.

– Tak bardzo przepraszam, Mera – wyszeptałam. – Jestem okropnąprzyjaciółką.

– Najgorszą – prychnęła. – Najkurwagorszą.

– Masz rację. – Energicznie pokiwałam głową. – Jak zawsze masz całkowitą rację. Zamierzałam wyznać ci prawdę, ale… – Rzuciłam szybkie spojrzenie w stronę najstraszniejszego gościa w namiocie. – Martwię się, jak pewne cieniste istoty mogłyby zareagować. Muszę chronić kogoś, kto nie może się obronićsam.

To przykuło ich pełną uwagę. Dwie pary oczu skupiły się na mnie, jedna zaniepokojona, drugapłonąca.

– Mogę się bardzo łatwo wszystkiego dowiedzieć – ostrzegł mnie Shadow, jego pierś mocniej zawarczała. – Ukrywanie przede mną informacji nie służy twojemuzdrowiu.

Mera wyciągnęła rękę i położyła ją uspokajająco na jegoramieniu.

– Kochanie, jeśli czytać między jej niezbyt subtelnymi wierszami, to właśnie dlatego Sam nas unikała. Może odpuśćtrochę.

Znów zawarczał, po czym potrząsnąłgłową.

– Nie odpuszczam, wiesz o tym, Słoneczko. – Posłała mu delikatny uśmiech i popatrzyła na niego czule, a on westchnął. – Ale chyba znajdę czas na spacer z naszą córeczką. Dam wam kilka minut napogawędkę.

Shadow może myślał, że nie odpuszcza… ale dla swojego Słoneczka prawie torobił.

Nie było jednak miejsca, z którego nie mógłby nas usłyszeć, więc mówiłam tak, jakby Shadow stał obok i śledził przebiegrozmowy.

– Naprawdę przepraszam, Mera. Ty i Simone jesteście zmiennokształtnymi, z którymi mogłabym zaprzyjaźnić się na zawsze. Zestarzeć się razem… – urwałam. – Czekaj, czy ty sięstarzejesz?

– Nie. – Potrząsnęła głową. – Simone też nie, ale to jej historia do opowiedzenia. Wróćmy dotwojej.

Była niecierpliwa i jak przewidywałam, nie mogłam już dłużej ukrywać przed nią prawdy. Nie, kiedy stała ze mną twarzą wtwarz.

– Pamiętasz, jak ci mówiłam, że zanim się przemieniłam, chodziłam z przystojnym facetem kochającym księżyc i kryształy, który oznaczył mnie swoją wizją wilka? – Przycisnęłam dłoń do tatuażu, wspomnienia wciąż rysowały się niewyraźnie, poza tymi kilkoma momentami, które udało mi się sobieprzypomnieć.

– Tak, pamiętam. – Mera potaknęła. – Tatuaż zwrócił moją uwagę, bo jest superrealistyczny i ponieważ to nie był normalny wilk zmiennokształtnego, bardziej jak… – urwała, a ja zamrugałam w oczekiwaniu na resztę tejwypowiedzi.

– Bardziej jak co? – ponagliłam ją wkońcu.

– Jak nowy wilk Simone – wyszeptała. – Kurwa mać. To jest dokładnie jak nowa hybrydowa forma Simone i.… To musi być z tym połączone. Shadow powiedział, że wszyscy jesteśmy połączeni, dlatego nie.… nie poddam się, jeśli chodzi ociebie.

Hybrydowa wilcza forma Simone? Najwyraźniej sporo mnie ominęło podczas uwięzienia w watasze Clarity i odcięcia się od resztyświata.

Mera potrząsnęła głową, gdy zobaczyła mój zdezorientowanywzrok.

– Zajmiemy się tym później. Wróćmy do twojej historii, zanim Shadow zacznie siędenerwować.

Zerknęłam ponownie naścieżkę.

– Jak długo jeszcze może utrzymywać watahę Clarity wletargu?

Mera się zaśmiała i chyba trochęrozluźniła.

– Mógłby ich tak trzymać w nieskończoność. Nie martw się oto.

Wporządku.

– Wracając do tego faceta kochającego kryształy – kontynuowałam. – Dziwne w moim związku z nim jest to, że pamiętałam tylko te kilka faktów. W tamtym czasie myślałam, że to dlatego, że znalazłam się z dala od watahy, a moja wilczyca niepokoiła się z powodu samotności. Albo może dlatego, że on był człowiekiem, a przynajmniej taksądziłam…

Mera przytakiwała, by zachęcić mnie do dalszegoopowiadania.

– Okazało się, że byłam wciąży.

Znieruchomiała tak gwałtownie, że można by ją pomylić z posągiem z watahyClarity.

– W ciąży? Zczłowiekiem?

– Dziecko nie jest człowiekiem. A czas wskazuje na faceta od kryształów, ale tak naprawdę nie pamiętam nic więcej z tamtego okresu. – Wzruszyłam ramionami. – Nie pamiętam nawet bycia w ciąży. Podobno wtedy zabłądziłam i trafiłam do Clarity, przemieniłam się tutaj i odkryłam, że mój partner jest synem alfy. Nie spodobało się im, że spodziewam się dziecka, więc gdy urodziłam, odebrali mi córkę. Nie zabili jej tylko dlatego, żeby móc ją wykorzystywać jako kartę przetargową. Ukrywali ją przede mną, dopóki nie spróbowałam uciec do twojej dawnejwatahy.

Mera miała teraz tak szeroko otwarte usta, że mogłabym zajrzeć jej dogardła.

– Nie wiedziałaś o swoim dziecku, dopóki alfa Lorenze nie wezwał cię zpowrotem?

– Nic nie pamiętam. – Potrząsnęłam głową. – Ciąży, porodu, przemiany i znalezienia prawdziwego partnera. Wszystko, co wiąże się z tą częścią mojej historii i dzieckiem, to pusta przestrzeń w moim umyśle. Kompletnapustka.

Ból świadomości, jak wiele straciłam, był wszystkim, co mi zostało z tamtegookresu.

– Dlaczego w ogóle pozwolili ciodejść?

Przełknęłam ciężko, próbowałam znaleźć odpowiednie słowa.

– Syn alfy się zbuntował i mnie odrzucił. Nie chciał używanego towaru. Alfa mnie wypuścił, bo sądził, że w ten sposób zmobilizuje swojego syna. To nie zadziałało, a po tym, jak alfa go zabił, uruchomiono plan awaryjny. Ściągnęli mnie z powrotem i zmusili do tkwienia tutaj, dopóki drugi syn nie osiągnie wiekugodowego.

Mera objęła mnie tak szybko, że odruchowo prawie ją odepchnęłam. Dopiero gdy ciepło jej energii mnie otoczyło, rozluźniłam się. Minęło tak dużo czasu, odkąd ktoś przytulił mnie w ten sposób, całym ciałem, że nie mogłam powstrzymać szlochu, który wzbierał w mojej piersi. Dlatego unikałam spotkania z nią czy z Simone. Dlatego unikałam bliskich relacji. Nie mogłam sobie pozwolić na nadzieję czy pragnienie życia będącego poza moimzasięgiem.

– Dlaczego mi nie powiedziałaś? – wykrztusiła Mera przy moim ramieniu. – Pomoglibyśmy ci uratować córkę. Żadna matka nie powinna przegapić ani jednego dnia ze swoimdzieckiem.

Cholera. Naprawdę zamierzała mniezłamać.

Odsunęła się i wpatrywała w moje oczy tak intensywnie, jakby chciała zajrzeć do mojego mózgu. Nie wiem, czego szukała, ale jeśli myślała, że może w ten sposób wydobyć wspomnienia, proszę bardzo. Bogowie wiedzieli, że już wszystkiegopróbowałam.

– Naprawimy to – oznajmiła z całą pewnością swoich boskich mocy. – Powinnaś wiedzieć, że Shadow w mgnieniu oka zniszczyłby tego cholernego alfę. Dlaczego zmarnowałaś tyle czasu i tak siępoświęciłaś?

Znowu przełknęłam ztrudem.

– Na początku chodziło o bezpieczeństwo watahy, ale kiedy w końcu pozwolił mi pobyć trochę z moją córką, odkryłam, że jest chora. Tylko on wie, co jej dolega i jak powstrzymać tę chorobę przed przejęciem kontroli nad organizmem małej. Nie mogę go zabić, mimo że desperacko tego pragnę, i nie mogę już dłużej chronić watahy, bo całą uwagę poświęcamTabicie.

– Tabitha – westchnęła Mera. – Nowa przyjaciółka dlaAurory.

Bogowie, to idealnyobrazek.

– To mój mały aniołek, ale coś jest z nią poważnie nie tak, Mero, i nie umiem jej wyleczyć bez jego pieprzonejpomocy.

Czoło Mery się zmarszczyło, gdy torozważała.

– Jeśli to się stało, zanim skończyłaś dwadzieścia dwa lata, to powinna mieć teraz jakieś… dziesięć lat, prawda?

Zacisnęłam usta tak mocno, że ażzabolały.

– Powinna, ale wciąż jest niemowlęciem. Wiem o niej od kilku lat i w tym czasie rosła tak wolno, że zmianę ledwowidać.

Wyraz troski na twarzy Mery siępogłębił.

– Jesteś pewna, że to twojedziecko?

Kiwnęłam głowągwałtownie.

– Tak. Ma moją energię, wiedziałam to od pierwszej chwili, kiedy jej dotknęłam. Nawet jeśli część jej energii jestobca.

Tabitha była tylko w połowie zmiennokształtną. Drugiej połowy mogłam się jedyniedomyślać.

– Obca? – powtórzyłaMera.

Kolejny razpotaknęłam.

– Tak, mieszanka dwóch linii genetycznych sprawia, że jest chora i nie rośnie. Jeśli nie dostaje tego, czym leczy ją Alfa Dupek, zaczyna całkowicie zanikać. Muszę więc robić to, czego on chce. Jeden dziedzic dla jego żałosnego syna, a ja odzyskam Tabby wraz z instrukcjami, jak utrzymać ją przyżyciu.

Teraz to Mera potrząsnęła głową, a jej twarz pokryły zmarszczkismutku.

– Dziewczyno, wiesz, że Shadow potrafi czytać w myślach, prawda? Przynajmniej w myślach zmiennokształtnych. Moglibyśmy wyciągnąć to i całą resztę z Lorenze’a w mgnieniuoka.

Gdyby dźgnęła mnie nożem, mniej bybolało.

– Ja… nie… – Musiałam odchrząknąć. – Nie wiedziałam o tym. Alfa Lorenze nie dopuszcza do naszej watahy takich informacji, a ja nigdy nie miałam szansy poznać końca twojejhistorii.

Przez kilka sekund mentalnie się biczowałam, podczas gdy Mera patrzyła ze współczuciem. Co w jakiś sposób tylko pogarszało sprawę. Powinnam się spodziewać, że zrobię coś tak cholerniegłupiego.

Westchnęłam.

– Chyba się bałam, że kiedy Shadow dowie się o Tabby, ze względu na niestabilność jej mieszanki genetycznej uzna, że woli ją zniszczyć, niż wypuścić w świat cokolwiek, czym jest. Po prostu… Nie zniosłabym tego. Łatwiej było poświęcić czas i wolność w nadziei, że dzięki temu wreszcie przejmę moją córkę i sekret jej zdrowia od alfy Lorenze’a.

– Nie pozwoliłabym mu jej zniszczyć! – zapewniła Mera pospiesznie. – Nie żebym w ogóle myślała, że by to zrobił. Nie ingeruje zbytnio w wolną wolę, a bogowie wiedzą, że Aurora jest już przerażająca i potężna. Nie istnieje nic, co twoja córka mogłaby przynieść do tego świata, a czego nasza by nie próbowałaprzebić.

– Powinnam się spodziewać, że po urodzeniu własnego dziecka zrozumiesz moją desperacką potrzebę utrzymania córki przy życiu – powiedziałamcicho.

Mera chwyciła moją dłoń i ścisnęła jąmocno.

– Rozumiem lepiej, niż sądzisz, i nie obchodzi mnie, co powie Shadow, uratujemy twojądziewczynkę.

Po raz pierwszy od lat w moim sercu zatrzepotała nadzieja. Modliłam się, by nie była ostatnim ściegiem w tkaninie mojegoupadku.

Samantha

Mera zostawiła mnie i pobiegła za Shadowem. Wykorzystałam okazję i oderwałam koronkowy dół sukni, żeby nie ciągnął się już po ziemi. Welon był następny. Zerwałam go wraz z milionem szpilek, a moje włosy opadły w lokach na plecy. Pozwoliłam sobie na chwilę głębokiego oddechu i uwolniłam swojądzikość.

Moja wilczyca powstała i zawyła, lodowata moc przepłynęła przez żyły, gdy uniosła się część ciężaru spoczywającego na naszej duszy. Do kitu było wiedzieć, że gdybym po prostu otworzyła się przed przyjaciółmi, mogłabym uniknąć ostatnich kilku lat udręki, ale nie można cofnąćczasu.

Nie powinnam być zbyt zaskoczona. Sama dźwigałam własne brzemię, nikt nigdy nie wkroczył i nie zdjął ze mnie życiowych stresów, więc było to zgodne z moim charakterem, że postanowiłam poradzić sobie z tą sytuacją bez pomocy zzewnątrz.

A jednak pomoc i tak jakoś nadeszła. Dokładnie wtedy, kiedy jejpotrzebowałam.

Kurwa.

Może przeznaczenie nie nienawidzi mnie aż tak bardzo. W ostatniej godzinie zostałam obdarzona ognistym aniołem i jego partnerem. Proszę, niech to będzie nowa droga dla Tabithy i dlamnie.

Minutę później Mera i Shadow wrócili, a wyraz twarzy Shadowa przypomniał mi, dlaczego wahałam się przed wyjawieniem im tejtajemnicy.

Za wcześnie sięucieszyłam.

Strach narastał we mnie stopniowo i gdybym miała coś w żołądku, zwymiotowałabym.

– Dlaczego jesteś zły? – zapytałam w końcu, zbyt zmęczona i zestresowana, by przejmować się tym, że kwestionuję zachowanie Bestii Cienia. – By utrzymać moją córkę przy życiu, będę walczyć nawet z tobą. I mam gdzieś, że możesz mnie unicestwić samąmyślą.

Przyglądał mi się uważnie, jakby nigdy wcześniej naprawdę mnie nie widział. Lodowata energia wzrosła, gdy moja wilczyca podniosła głowę i stanęła twarzą w twarz ze swoimstwórcą.

– Nie jesteś zwykłym zmiennokształtnym – powiedział Shadow i na szczęście w jego rzeczowym tonie nie było gniewu. – Jakie jest twojepochodzenie?

Potrząsnęłamgłową.

– Wiem tyle co ty. Moi rodzice musieli mnie porzucić przy narodzinach. Spędziłam lata w różnych watahach, aż trafiłam doClarity.

Nie zamierzałam wspominać mu o tym, że mogłam się przemienić na długo przed dwudziestymi drugimi urodzinami. Potrzebowałam, żeby Shadow mi zaufał i pomógł, a nie stał się bardziej podejrzliwy co do mojejgenetyki.

– Mógłbym przeszukać twój umysł – zaproponował Shadow, ale już kręciłamgłową.

– Zbyt wielu rościło sobie prawa do mnie, mojego umysłu i mojego ciała. Na razie chciałabym zachować swoje myśli dla siebie. Priorytetem jest dla mnie odszukanie córki. Możemy się tymzająć?

Znowu to zrobiłam, żądałam czegoś od Bestii Cienia, ale sama świadomość, że mogę odnaleźć córkę i pomóc jej, sprawiła, że niecierpliwość uderzała w rdzeń duszy, aż poczułam się tak, jakby moja wilczyca miała mi się wyrwać spod skóry. Każda część mnie wydawała się wymykać spodkontroli.

Mera ponownie chwyciła mojądłoń.

– Shadow nie jest zły ani na ciebie, ani na Tabby – zapewniła. – Po prostu się obwinia, że kolejny raz alfy stworzeni przez niego popadają w megalomanię i krzywdzą zmiennokształtnych, których powinnichronić.

Płomienie wystrzeliły wokół Bestii Cienia i nie umknęło mojej uwadze, że jego córka wyciągnęła swoją małą rączkę i zaczęła się bawić ogniem. Rozległ się cichy chichot i zaczynałam rozumieć, co Mera miała na myśli, gdy mówiła o swojej potężnejcórce.

– Możesz naprawić alfy – zwróciłam się do płonącego Bestii. – Potrzebują jedynie hamulców i równowagi. Do tej pory byli najwyższą władzą, a nie mieliśmy nawet żadnych wojen między zmiennokształtnymi, które trzymałyby ich w ryzach. Czas wkroczyć i przypomnieć im, kto jest najwyższym bogiem i co się dzieje, gdy łamią pieprzonezasady.

Płomienie Shadowa urosły, a cienista fasada jego Bestii przemknęła po jego rysach, zanim odzyskałkontrolę.

– Nie martw się, kiedy rozprawimy się z twoim alfą, zajmę się nimiwszystkimi.

Dobrze. Miło wiedzieć, że nie tylko moja wataha, ale i pozostałe będą wreszcie bezpieczniejsze. To, co przydarzyło się mnie i Merze, nie było odosobnionym przypadkiem. Wiedziałam – z plotek – że Shadow i jego przyjaciele brali na siebie wiele spraw związanych z końcem świata, więc nic dziwnego, że byli zajęci. Ale gdy wracał spokój, powinien się też pochylić się nad rasą istot, które powołał dożycia.

Mera mnie objęła, puls jej mocy przy mojej skórze był ciepły i znajomy, z nutą nowej siły, która graniczyła z dyskomfortem. Podążyłyśmy za Shadowem, który prowadził nas do alfy Lorenze’a.

Wszyscy nadal bylizamrożeni.

– Czy oni są świadomi tego, co się dzieje? – zapytałam, wpatrzona w posągowe sylwetkizmiennokształtnych.

– Nie – odpowiedział krótko Shadow. – To trochę tak, jakby wszyscy spali na stojąco. Ale alfa zaraz się przekona, jak to jest, kiedy się mniewkurzy.

Drań zasłużył na to. I na dużowięcej.

Dotarliśmy do końca czerwonego dywanu, a wtedy Shadow bez wahania uderzył pięścią w twarz alfy. Dziwnie się na to patrzyło, ponieważ zamrożona postać się nie poruszyła, ale nie zdołałam powstrzymać grymasu na widok tego, co przypominało wiele połamanychkości.

Na początku myślałam, że bił go dla zabawy, ale potem zrozumiałam, że Shadow dotykał w ten sposób zmiennokształtnego, by móc przejrzeć jego wspomnienia i myśli. Fala mocy sprawiła, że moja wilczyca zareagowała i prawie znów zawyłyśmy, ale tym razem udało mi się zdusić jej reakcję. Lata treningu się przydały, nawet jeśli ją doprowadzało to doszału.

– Możesz odczytać jego myśli? – zapytała Meracicho.

Shadow posłał jej niedowierzające spojrzenie, aż musiałam się zaśmiać. Byli razem zabawni. Nie spodziewałam siętego.

– Jego umysł to jeden wielki bałagan – wyjaśnił Shadow z westchnieniem. – Przedzieram się przez jakieś chore gówno, żeby dotrzeć do czegośkonkretnego.

– Zawsze służę pomocą – powiedziała Mera i puściła do mnie oko. – Ale serio, nie spiesz się, kochanie. Wszystkogra.

Na chwilę otoczył ją obłok płomieni i pary, gdy Bestia posłał w jej kierunku ognistą moc, ale ona tylko go odgoniła. Na szczęście, ponieważ wciąż stałam z nią ramię w ramię, więc uchroniła mnie przed spaleniem. Ja nie umiałam tak po prostu odpędzać ognia jak tadwójka.

– Trzyma twoją córkę w kryjówce watahy w lesie – mruknął Shadow, jego wzrok odpłynął w dal, kiedy badał umysł alfy. – Była tam przez cały czas, schowana tuż pod naszym nosem. Zwykle pilnuje jej około ośmiu strażników. Boi się ciebie, Sam.

To niespokojne spojrzenie, które alfa posłał mi wcześniej tego dnia, nie było pierwszym, ale jego władza nade mną okazała się na tyle silna, że nigdy nie wykonałam przeciwko niemu żadnegoruchu.

– Próbowałabym go zabić wiele razy w ciągu ostatnich kilku lat, gdyby nie kontrolował zdrowia mojej córki. Moja wściekłość… – odchrząknęłam – wściekłość mojej wilczycy była tak wielka, że sądzę, że by nam się toudało.

– Dziś możesz mieć taką okazję, jeśli chcesz – powiedział Shadow i wzruszył ramionami. – Po przejrzeniu jego umysłu stwierdzam, że typ jest nie do uratowania. Mera zwykle wybiera czynienie z takich gnojków ludzi poprzez odebranie im wilków, ale ja nie mam nic przeciwkośmierci.

Mera mocniej ścisnęła mojeramię.

– Według mnie życie jako człowiek to surowa kara, która będzie trwała latami, podczas gdy zabicie ich jest tak szybkie, że właściwe wyświadczasz im przysługę. Rozumiesz?

Przyjrzałam się jej twarzy i dostrzegałam dwoistość osobowości: część Mery pozostała zmiennokształtną, z empatią dla innych, podczas gdy boska strona była bardziej mściwa. Nie miałam pewności, którą ścieżkę wybiorę w wypadku alfy, na razie skupiałam się naTabicie.

– Nie wiem, co zrobię – przyznałam. – Na razie chcę się po prostu dostać do tej leśnejkryjówki.

– Zaczynam myśleć, że umysł tego drania jest w takim stanie nie bez powodu – stwierdził nagle Shadow. – Nigdy nie przeszukałem umysłu tamtego alfy, zanim go spaliłem, i teraz żałuję, że nie poświęciłem na to czasu. To nie wydaje się naturalne. Ma posmak mistyfikacji z innegoźródła.

Mera puściła mnie i zrobiła krok doprzodu.

– Sądzisz, że ktoś bierze sobie na cel zmiennokształtnych, żeby dotrzeć do ciebie? Czy to mogłaby być kolejna z mentalnych manipulacji, które tak lubiłaDannie?

Spodziewałam się, że Shadow to wyśmieje. Wiedziałam, że watahami nie zawsze dobrze zarządzano, ale Lorenze i dawny alfa Mery byli jedynymi znanymi mi prawdziwymipsychopatami.

– Wkrótce się przekonamy – odpowiedział jej. – Świat najwyraźniej daje nam chwilę wytchnienia. Żadnych sytuacji zagrożenia życia iśmier…

– Stop! – Mera prawie krzyknęła. – Nie możesz tak sobie rzucać tego w kosmos. Cholera, Shadow. Sprowadzisz nam na głowy cholernąapokalipsę.

Tym razem się zaśmiał, niskim, ochrypłym głosem, który wywołał dreszcze wzdłuż mojegokręgosłupa.

– Wszechświat należy do mnie. Nie martwię się o to, co będziedalej.

Mera nie wyglądała naprzekonaną.

– Na pewno powiem „a nie mówiłam”, gdy nadejdzie czas – oznajmiła, ze zmarszczonymnosem.

Wyraz twarzy Shadowa złagodniał, ale nie odezwał się więcej, tylko spędził następne kilka minut na badaniu umysłu nieruchomegoalfy.

– Dobra, znalezienie Tabithy jest dość proste – odezwał się w końcu. – Ale jedyne wzmianki o jej zdrowiu dotyczą jakichś kamieni, które najwyraźniej kładzie w nocy pod materac małej. Z tego, co widzę, ładują one jejenergię.

To wszystko? Kamienie utrzymywały ją przyżyciu?

Pytania zaczęły się ze mniewylewać.

– Co to za kamienie? Czy możemy po prostu wziąć te, które on ma? A dlaczego ona się nie starzeje i ciągle choruje? Alfa twierdził, że jeśli nie poda jej lekarstwa, ona zacznie słabnąć i straci siły życiowe. Zakładałam, że to jakiś eliksir czymikstura.

Przez lata rozważałam każdą możliwość. Kamienie nawet nie znalazły się naliście.

Czy to naprawdę było aż tak proste? Po raz kolejny spieprzyłam sprawę i straciłam czas z moją ukochaną córką. Czas, którego nigdy nie odzyskam, ale właśnie dziś mogłam tozmienić.

Dziś będziemywolne.

Oczarowana

Copyright © Jaymin Eve

Copyright © Wydawnictwo Inanna

Copyright © MORGANA Katarzyna Wolszczak

Copyright © for the translation by Marcin A. Dobkowski

Copyright © for the inside art by Rafay|Adobe Stock

Wszelkie prawa zastrzeżone. All rightsreserved.

Tytuł oryginału: Glamoured

Wydanie pierwsze, Bydgoszcz 2025r.

książka ISBN 978-83-7995-687-6

ebook ISBN 978-83-7995-688-3

Redaktor prowadzący: Marcin A. Dobkowski

Tłumaczenie: Marcin A. Dobkowski

Redakcja: Paulina Kalinowska

Korekta: Joanna Błakita

Projekt i adiustacja autorska wydania: Marcin A. Dobkowski

Projekt okładki: Ewelina Nawara

Skład i typografia: proAutor.pl

Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgodywydawcy.

MORGANA Katarzyna Wolszczak

ul. Kormoranów 126/31

85-432 Bydgoszcz

[email protected]

www.inanna.pl

Książkę i ebook najtaniej kupisz na: MadBooks.pl