Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
71 osób interesuje się tą książką
Mój ojciec popełnił jeden straszny błąd, ale to ja musiałam za niego płacić.
Jako zmiennokształtna dorastająca w silnej watasze powinnam wieść dobre życie. Kiedy mój ojciec zginął, próbując zabić naszego przywódcę, stałam się wyrzutkiem, a dni wypełniły się okrucieństwem i bólem.
Próbowałam wytrzymać jak najdłużej, lecz nie potrafiłam już znieść takiego losu. Uciekłam, najwyraźniej jednak wataha nie chciała stracić swojej ulubionej ofiary. Dopadli mnie i sprowadzili z powrotem, zanim przeszłam pierwszą przemianę… Przemianę, która ujawniła również mojego prawdziwego partnera. Nie mogłam przewidzieć, kto nim będzie, ale w momencie, gdy poczułam łączącą nas więź, byłam pełna nadziei na lepszą przyszłość. W końcu nikt nie odrzuca wskazanej przez stwórcę partnerki, prawda?! Myliłam się!
W chwili cierpienia dotknęłam świata cieni i wezwałam Go. Bestia Cienia. Nasz bóg. Sam diabeł. Przybył po mnie!
Okazało się, że odrzucenie przez mojego partnera to dopiero początek…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 459
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Z popiołów narodzi sięfeniks.
Ponownie przeczytałam ten wers mojego ćwiczenia w college’u. To fragment pierwszego dużego zadania z angielskiego w tym roku, czyli szczegółowej analizy powieści, niestety niepozbawionej poważnych wad. Przede wszystkim ciągłe korzystanie z alegorii, by nadać narracji „głębszy sens”, doprowadzało mnie do szału. Nie wspominając już o stylu. Nie zrozumcie mnie źle, gdyby historia była ciekawa, zachwycałabym się mistrzowskim użyciem słów, zdaniami pełnymi lekkości i emocji, sprawiającymi, że moje serce bije szybciej, a myśli pędzą jak szalone. W tym wypadku raczej miałam ochotę krzyczeć, aby autor w końcu doszedł do pieprzonegosedna.
Mama zawsze mówiła, że nie mogę być jej dzieckiem, ponieważ ona narodziła się z gwiazd i promieni księżyca, a ja z faktów i liczb. Cokolwiek to, kurwa, znaczyło. Prawdopodobnie tyle, że jej spodobałaby się ta historia z angielskiego; oczywiście, gdyby akurat nie była pijana. X Nie dano mi jednak wyboru, musiałam przeprowadzić analizę. Łatwiej mi się pisało, kiedy czułam się zainspirowana; tutaj natchnieniem okazała się właśnie ta linijka tekstu. Krążyła mi po głowie bez przerwy, cały dzień zajmując myśli, a to pewnie dlatego, że niczego bardziej bym nie chciała, niż narodzić się z własnychpopiołów.
Miałam dwadzieścia dwa lata, byłam studentką ostatniego roku, urodziłam się w najpotężniejszej watasze zmiennokształtnych na świecie. Życie powinno być usłane różami. Albo skąpane w blasku gwiazd i księżyca… jeślibym zamierzała określić to jeszcze dosadniej. I może by tak było, gdyby drogi ojczulek, Lockhart Callahan, nie zdecydował się zginąć, rzucając wyzwanie alfie, przez co uczynił swoją rodzinę persona non grata. Znaczyliśmy w watasze mniej niż nic, a byliśmy tu nadal jedynie z powodu przeświadczenia mojej mamy, że znany wróg jest lepszy niż próba przetrwania jako samotne wilki. Fakt, co do którego żywiłam poważnewątpliwości.
– Mera!
Pijacki krzyk matki przypomniał mi, że dziś rano powinnam jej unikać. Chciała pieniędzy, a moje ciężko zarobione oszczędności pozostawały ukryte nie bez przyczyny. Postanowiłam, że gdy tylko po raz pierwszy się przemienię i zyskam kontrolę nad swoją wilczycą, wyjeżdżam stąd wcholerę.
Jeszcze tylko kilkatygodni.
Wszyscy zmiennokształtni przemieniali się po raz pierwszy podczas pełni księżyca w trakcie zimowego przesilenia w swoim dwudziestym drugim roku życia. Był już listopad, w zeszłym miesiącu niepostrzeżenie skończyłam dwadzieścia dwa lata, więc już niedługo będę mogła uciec z tego pieprzonego miasteczka.
Włożyłam sfatygowany tablet do zdezelowanego plecaka, którego szelkę zarzuciłam na ramię, po czym wyskoczyłam przez okno i z gracją wylądowałam na ziemi. Mieszkałyśmy w dwupokojowym mieszkaniu w centrum Tormy, miasta na skraju gór Santa Cruz w Kalifornii. Miasteczko stanowiło własność watahy. Nasz alfa był alfą wszystkich amerykańskich watah, a to czyniło nasnajlepszymi.
Oczywiście według tego pompatycznegodupka.
Dla mnie Torma przeobraziła się w piekło na ziemi i nie mogłam się doczekać, aż jąopuszczę.
Kierując się w stronę college’u, ścisnęłam szelkę plecaka i opuściłam głowę, żeby nie przyciągać uwagi. Ulubiona ofiara watahy nie powinna się rzucać w oczy. Nie wychylaj się! Przeżyj! Przetrwaj jeszcze jedenmiesiąc.
I powstań zpopiołów!
W Tormie funkcjonowała wyłącznie jedna szkoła. Szkoła watahy. Od żłobka aż po studia. Nigdy nie opuściłam tego miasta. Uzyskanie pozwolenia na wyjazd było wyzwaniem samym w sobie. Uczęszczałam więc do szkoły watahy od samego początku.
Po wszystkich spędzonych tu latach miałam tylko jedną przyjaciółkę.
– Hej, laska! – zawołała Simone, gdy minęłam główną bramę i szłam ścieżką otoczoną klombamikwiatów.
– Hej, Sim – odpowiedziałam, zatrzymując się obok niej. – Widzę, że nadal walczysz z tymwarkoczem.
Simone miała niesamowite włosy. Proste, sięgające aż do pasa, gęste i tak ciemne, że w słońcu wydawały się prawie niebieskie. Uwielbiała eksperymentować z różnymi fryzurami, a od kilku tygodni próbowała zapleść idealnego dobieranego kłosa. Słowo „próbowała” najlepiej oddawałosytuację.
– Dlaczego, do diabła, to jest takie trudne? – Jej twarz wykrzywił grymas irytacji, kiedy wskazała miejsce, w którym większość kosmyków już się poluzowała. – Oglądam filmiki w sieci i te suki zaplatają sobie warkocze aż do tyłka w jakieś pięć sekund. I to jedną ręką, bo drugą nagrywają! Na miłość boską! Jak dla mnie totalnaściema.
– Nie poddawaj się. – Parsknęłam śmiechem; cała ja, jak zwykle subtelna. – Zdecydowanie wychodzi ci to coraz lepiej – dodałam. Dzięki małym kłamstewkom żyje się milej, prawda?
Nie zatrzymując się, rzuciła mi spojrzenie mówiące: „Wiem, co robisz, ale i tak dzięki, jesteś świetnąprzyjaciółką”.
Ktokolwiek w tysiąc osiemset czterdziestym siódmym roku zbudował tego architektonicznego potworka, musiał być wyjątkowym zwolennikiem praktycznego podejścia do życia, ponieważ nikt inny nie zaprojektowałby czegoś tak brzydkiego, przysadzistego i przygnębiającego, gdyby nie było to w tamtym czasie najłatwiejsze rozwiązanie. Jedynym elementem, który niewątpliwie zasługiwał na uwagę, były okolone drzewami ogrody pełne kwiatów i ziół, otaczające teren college’u. Kiepska próba ukrycia faktu, że całość powinna zostać zburzona i zbudowana odnowa.
– Nie jestem pewna, czy zdołam tu wytrzymać jeszcze rok – jęknęła Simone, przymykając ciemnobrązowe oczy. – Czy zabranianie nam podróżowania i poznawania ludzi jest w ogóle legalne? Mam dość tych wszystkichdupków.
Nie tylko ona tak się czuła, ale zgodnie z prawem czy nie, nie wolno nam opuszczać Tormy bez pozwolenia. Byłyśmy tutaj uwięzione, z tymi samymi zmiennokształtnymi, z którymi dorastałyśmy. Zmiennokształtnymi, którychnienawidziłam.
– Nie robiłabym sobie nadziei na wyjazd, dopóki nie przejdziesz przemiany i nie nauczysz się kontrolowania swojej wilczycy – przypomniałam jedną z kardynalnych zasad, przytrzymując dla niej szklane drzwiwejściowe.
Sama nigdy bym o takie pozwolenie nie poprosiła, ale Simone, w przeciwieństwie do mnie, miała dobrą pozycję w watasze, jej rodzice byli egzekutoramialfy.
– To prawda – westchnęła przesadnie. – Ale gdy tylko to się stanie, wybieramy się w epicką podróż. Wszystko jużzaplanowałam.
Nie miałam serca jej powiedzieć, że wtedy mnie od dawna już tu nie będzie. Urodziny Simone wypadały w styczniu, przez co ominie ją tegoroczne zimowe przesilenie, dlatego musiała jeszcze ponad rok czekać na swoją pierwsząprzemianę.
Nie mogłabym tyle zwlekać, a prosić ją, by stała się samotnym zmiennokształtnym… To nie wchodziło w grę. Większość dziczała w ciągu kilku pierwszych lat, tracąc całkowicie panowanie nad własnym wilkiem, a takie osobniki zawsze były eliminowane przez watahę. Ja byłam gotowa podjąć to ryzyko. Wiedziałam, że i tak mnie uśmiercą, zdziczałą czy nie. To tylko kwestia czasu, więc czemu nie miałabym dać sobie przynajmniej namiastki szansy na przetrwanie w prawdziwym świecie?
– Zatem – powiedziała Simone, szybko zmieniając temat – twoje włosy… Trzeba o nich porozmawiać, okej?
– Cholera, zapomniałam je rozczesać. – Uniosłam rękę, próbując uporządkować stertę siana na głowie. – Musiałam rano szybko opuścić tę norę, to znaczy naszemieszkanie.
– Słuchaj – spojrzała na mnie badawczo – zwykle się nie czepiam, zwłaszcza biorąc pod uwagę moje własne – machnęła dłonią w stronę swojego „warkocza” – ale dzisiaj masz na głowie coś wyjątkowoniesamowitego.
Do diabła. W pobliżu była łazienka, toteż wśliznęłam się do środka, a Simone podążyła zamną.
Moje włosy były długie i durnowato pofalowane, nie w loki, bardziej w napuszone strąki, przez co nieustannie wyglądały jak rozczochrane. A do tego rude! Byłam jedyną rudowłosą w watasze, co nie ułatwiało wtopienia się wtłum.
– Pozwolisz mi je obciąć? – zaproponowała Simone bezradnie. – AlboDaphne?
– Wiesz, że nie mogę zmarnować pięćdziesięciu dolców na strzyżenie. – Zaciskając zęby, pokręciłamgłową.
Wyjęłam gumkę i kilka razy przeczesałam włosy palcami. Simone przyszła mi z pomocą i wspólnymi siłami w końcu jeujarzmiłyśmy.
– To najpiękniejsza barwa, jaką kiedykolwiek widziałam – powiedziała z zachwytem, odgarniając kilka luźnychpasm.
Kolor rzeczywiście wydawał się niezwykły. U nasady głęboki burgund, stopniowo się rozjaśniał, aż do truskawkowego odcienia blond na końcach. Subtelny i naturalny… i cholernie dziwaczny. Historia mojego życia, naprawdę byłam dziwolągiem. Dzięki, tato.
Gdy od strony drzwi dobiegły głosy i kilka studentek weszło do łazienki, zwiałyśmy. Nie mogłam ryzykować zbyt długiego przebywania w zamkniętej przestrzeni, bo skończyłabym dotkliwie pobita. Korytarz był zatłoczony, spuściłam więc głowę i mocno chwyciłamplecak.
– Odrobiłaś zadanie? – zapytałam Simone, która częściowo mnie osłaniała, żebyśmy w spokoju mogły przedrzeć się przez tłum zmiennokształtnychuczniów.
Skinęła głową i jednocześniewestchnęła.
– Chciałabym jednak odzyskać dwadzieścia godzin życia spędzonych na czytaniu tego gówna – stwierdziła. – To było gorsze niż ta książka o wyspie, gdzie wszystkie dzieciaki zdziczały i stały się totalnymidupkami.
– Też mi się nie podobała. – Wzdrygnęłam się. – Zaczynam myśleć, że nie przepadam za niczym zbytrealistycznym.
– Sądzisz, że to było realistyczne? – Simone mrugnęła do mnie.
– No trochę mi przypominało funkcjonowanie naszej watahy – odpowiedziałam, próbując brzmieć obojętnie. Na tyle nieskutecznie, że Simone uważnie zmierzyła mnie wzrokiem, zanim potrząsnęłagłową.
– Nie będę się z tobą kłócić. To dyktatura, ale tylko w ten sposób zmiennokształtni nie dziczeją. Potrzebujemy silnego alfy, inaczej stajemy się samotnikami, a nasze wilki przejmują kontrolę. – Jej twarz posmutniała. – Nie żebym cokolwiek o tym wiedziała, muszę przecież czekać jeszcze cały pieprzony rok naprzemianę.
Powiedzieć, że Simone była wściekła, że nasze pierwsze przemiany nie nastąpią razem, stanowiłoby spore niedopowiedzenie. Jednak Prawo Pierwszej Przemiany zostało ustanowione przez naszego stwórcę, mroczne bóstwo, któreczciliśmy.
BestięCienia.
To on stworzył zasady przemiany zmiennokształtnych i nie dało się ich podważyć. Niektórzy co prawda próbowali, ale nikt nie był w stanie przejść transformacji wcześniej, tak jakby proces wilczego dojrzewania wyryto w kamieniu. Być może działo się tak, ponieważ starzeliśmy się wolniej i mogliśmy żyć o kilkaset lat dłużej niż ludzie. Albo Bestia po prostu lubił wiek dwudziestu dwóch lat. Nikt nigdy go nie spotkał, by móc o tozapytać.
– Tak bardzo tego chcę – ciągnęła Simone. – Ale też boję się bólu. Wiesz, jak cierpię, gdy złamię paznokieć, a to będziejak…
– Złamanie każdejkości?
– Kurde, mogłabyś przynajmniej starać się mnie uspokoić. – Cała ażzadrżała.
– Mnie ból już nie przeraża. – Wzruszyłam ramionami. – Obawiam się tylko, że nie zdołam nawiązać więzi z wilczycą. Co, jeżeli mnieodrzuci?
Jak każda osoba w moim życiu. Tak, wiem, chlip, chlip, wszyscy mamy swoje smutnehistorie.
– Nie zrobi tego – powiedziała stanowczo Simone. – Pokocha cię, będziecie polować razem na króliki i zostanie twoją drugą najlepszą przyjaciółką na całeżycie.
Najwyraźniej nikt nie był w stanie zastąpić Simone na pozycji numer jeden mojej najlepszej przyjaciółki, nawet istota, z którą dzieliłamduszę.
– Jestem prawie pewna, że do trzeciej przemiany nauczę się to kontrolować – dodała z przekonaniem. – Naprawdę damradę.
– Nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości – odpowiedziałam całkowicieszczerze.
Podczas pierwszych dwóch przemian nasza ludzka część ledwo cokolwiek pamiętała z czasu, gdy u steru stawał wilk. Większość z nas odzyskiwała kontrolę przy czwartej lub piątej przemianie, ale nie zdziwiłoby mnie, gdyby Simone dokonała tego już przy trzeciej. Była bardzozdeterminowana.
W każdym razie, gdy tylko zdobędę kontrolę nad swoją wilczycą, miałam zamiar natychmiast uciec z tego cholernegomiasta.
I nie zamierzałamwracać.
Kiedy minęłyśmy szereg szkolnych szafek, w zasięgu naszego wzroku pojawiła się znajoma grupka, łatwa do wypatrzenia, gdyż wszyscy rozstępowali się przed nimi niczym przed rodziną królewską. Można chyba powiedzieć, że w zasadzie niąbyli.
Simone zauważyła ich w tym samym momencie, coja.
– Zwiewaj! – szepnęła ostro, popychając mnie w stronę najbliższego wyjścia. Za późno, dostrzegli mnie i nie mogłam im uciec. Zwłaszcza dwóm, którzy już przeszli przemianę: Torinowi Wolfe’owi i Jaxsonowi Heathcliffe’owi.
Czemu, do diabła, w ogóle chodzili wciąż do college’u? Skończyli go w zeszłym roku, ale z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu nie mieli zamiaru się z nimrozstać.
– Stój!
Rozkaz padł z ust Torina, przyszłego alfy watahy Torma. Jego ojciec, Victor, rządził nami od pięćdziesięciu lat i nic nie świadczyło o tym, że zamierzał przejść na emeryturę. Natomiast to, że zmienił nazwisko na Wolfe,doskonale pokazywało, jak wysoko cenił siebie i swoją rangę w świecie zmiennokształtnych. Torin, jego jedyny i ukochany syn, był przyszłym alfą. Dzięki swojej pozycji już teraz mógł rozkazywać wilkom w watasze. Nie żeby potrzebował w tym pomocy, zwłaszcza w wypadku wilczyc, które z łatwością ulegały jego jasnozielonym oczom, czekoladowym, ciemnym włosom i silnie zarysowanej szczęce, jakby pochodzącej wprost z romansu. Dla mnie jednak nie był romansem, raczej powieścią grozy, moim najgorszymkoszmarem.
Dwójka z ich trójki zbliżyła się do mnie, a mój żołądek zawirował, gdy przygotowywałam się na to, co nadejdzie. Torin uziemił mnie swoim rozkazem, ale dzisiaj trzymał się z tyłu, pozwalając przyjaciołom się zabawić. Prawdę mówiąc, on nigdy tak naprawdę mnie nie skrzywdził, ale też nie powstrzymywał innych, a to moim zdaniem jest równiezłe.
Sisily Longeran, moja rówieśniczka, dziewczyna następcy alfy, zaczęła krążyć wokółmnie.
– Mera Callahan – wycedziła. – Rudowłosa suka z naszej watahy.
Z wielką przyjemnością regularnie podkreślała, że nikt oprócz mnie nie nosił takiego koloru włosów. Reszta watahy mieściła się w spektrum od miodowego odcienia blond po najciemniejszą czerń, z najróżniejszą karnacją. Ja miałam opaloną cerę i orzechowe oczy, podobnie jak wielu pozostałych, ale moje włosy… Były jak cholerny, olbrzymi znak „Stop” obwieszczający mojąobecność.
– Sisily Longeran – odparłam. – Partnerka kolejnego alphy. Ty i Torin będziecie mieć takie pięknedzieci.
Miałam na myśli piękne i złośliwe bachory, ale o tym niewspomniałam.
Uśmiech Sisily się rozszerzył, gdy zbliżyła się do Torina. Razem wyglądali perfekcyjnie, z jej idealną ciemnobrązową grzywą i jasnobłękitnymi oczami, które mocno kontrastowały z jego wyglądem. W momencie jej pierwszej przemiany, po pełni przesilenia, ich spodziewana więź się uaktywni i poczują się połączeni. Nawet partnerstwo było z góry zaplanowane. Pierdolony cud! Na mnie też już gdzieś tam czekał przeznaczony mi partner, ale gdyby okazał się nim jeden z dupków z mojej watahy, wolałabym odgryźć sobierękę.
Sisily, skończywszy flirtować z prawie alfą,wróciła do mnie. Woń perfum z nutą jaśminu i cytrusowca unosiła się wokół niej, aż z ledwością powstrzymywałam mdłości. To był jej firmowy zapach, sporządzony przez Thomasa, mistrza zielarskiego, własnoręcznie przyrządzającego wszystkie nasze kosmetyki, byśmy nie reagowali na ludzką chemię. A ja, kurwa, nienawidziłam tego zapachu tak bardzo, że aż wywoływał u mnie nudności. Tyle dobrego, że przynajmniej zwykle ostrzegał mnie o nadejściu Sisily, dzięki czemu mogłam uciec. Ale nie dzisiaj.
Odsłoniła zęby i warknęła. Wiedziałam, co nadchodzi, przygotowałam się więc, zanim popchnęła mnie na szafki. Cały rząd zadrżał pod wpływem uderzenia, a ból rozszedł się po moich plecach. Zmiennokształtni goili się szybko, ja jednak nie posiadłam jeszcze tej zdolności w pełni. Dopóki moja wilczyca się nie obudzi, musiałam cierpieć i leczyć rany wolno niczymludzie.
– Jesteś żałosna – syknęła. – Takasłaba.
– O czym ty mówisz? – odparłam, posyłając jej drwiący uśmiech. To, co nazywała słabością, ja określałam zdolnością przetrwania, dopóki nie zdołam uciec. Cała wataha przeciwko samotnemu wilkowi? Kto byłby w stanie wygrać w takiejsytuacji?
Na początku stawiałam opór, ale to sprawiało, że bili tylko mocniej. Postanowiłam zatem stać się mentalnie i emocjonalnie silniejsza, zahartować się w ogniu ich nienawiści i czekać na moment, gdy wreszcie będęwolna.
– Zostaw ją w spokoju! – krzyknęła Simone, nie mogąc do mnie podejść, bo Torin blokował jejdrogę.
– Spokojnie, Simone – powiedziałam z wymuszoną wesołością. – Sis jest po prostu niezdarna, przyzwyczaiłam się, że się potyka i wpada namnie.
Warknięcia Sisily stawały się coraz niższe i groźniejsze, ale już dawno przestałam się tymprzejmować.
– Zostaw ją! – spróbowała jeszcze raz Simone, choć wolałabym, żeby tego nie robiła. Wielokrotnie jej już tłumaczyłam, że nie ma potrzeby, abyśmy obie stały się ich celami. Nigdy bym sobie nie wybaczyła, gdyby coś jej sięstało.
Na szczęście pozycja jej rodziców w watasze chroniła ją przed najgorszym, choć niektórzy i tak znajdowali sposoby, by ją ukarać za trzymanie się ze mną. Była cholernie lojalną przyjaciółką, z pewnością na nią niezasługiwałam.
– Zamknij się, Simone – odparła Sisily, nawet na nią nie patrząc. – Albo dołączysz do swojej przyjaciółeczki, mieszańca.
– Nie zapomnij o kundlu – rzuciłam, parskając sztucznym śmiechem. – A w zeszłym tygodniu zostałam też dziwką. Mama jest ze mnie taka dumna.
Zacisnęła dłonie w pięści, szykując się, by ponownie złamać mi nos – jej standardowy numer – ale powstrzymał ją Jaxson Heathcliffe.
Mój ulubionyoprawca.
Mój najstarszy przyjaciel, pozaSimone.
Nawet jeśli ostatnio byliśmy raczejwrogami.
– Wydawało mi się, że zakazałem ci przychodzić na zajęcia – wymruczał, pochylając się nade mną i przesuwając palcem po moim policzku. To był delikatny gest, ale mrok kłębiący się w jego oczach koloru kawy świadczył o czymśinnym.
– No wiesz, próbowałam – na mojej twarzy pojawił się beztroski uśmieszek – ale nauczyciele mówili: „Oblejesz rok” i „Szukałem rudego futerka do łóżka”, więc stwierdziłam, że to chyba zły pomysł, żeby nieprzychodzić.
Dlaczego. Byłam. Taką. Mądralą?
Ta cecha osobowości kiedyś naprawdę doprowadzi do mojej śmierci. Wcale niepotrzebowałam w tym niczyjejpomocy.
Jaxson popchnął mnie na szafki, ból w plecach nasilił się, lecz nawet nie jęknęłam. Przejechał nosem po mojej szyi, węsząc. Kurwa, wcześniej tego nie wyczyniał, więc zastanawiałam się, czy to będzie moment, w którym dopadną mnie grzechy mojego ojca, a gardło zostanie rozerwane. Kiedy się odsunął, jego oczy błysnęły, na szczęście zdołałam przełknąć kolejny głupi komentarz i zamiast tego skupiłam się na jego twarzy. Zrobiłam buntowniczą minę. Nigdy się przed nim nie ugnę. Nigdy!
Jaxson był przystojny, miał brązową karnację, włosy czarne jak noc i umięśnione ciało, które jasno pokazywało jego siłę. Logiczne, że stał się najlepszym przyjacielem przyszłego alfy. Nawet wyglądali podobnie. Ucieleśnienie męskich zmiennokształtnych, zarówno pod względem alfowatości, jak i urody. Jeśli jednak chodziło o osobowość, to paskudne z nich skurwysyny z małymifiutami.
– Mój ojciec chciał zabić ciebie i twoją matkę – wymruczał Jaxson, a jego oddech owiał mójpoliczek.
Usłyszałam o tym po raz pierwszy, więc skoncentrowałam uwagę. Mój ojciec i jego ojciec byli najlepszymi przyjaciółmi, obaj potężni i pewni siebie, drugi i trzeci w kolejce do alfy. To ojciec Jaxsona bez wahania wybebeszył mojego, sekundy po tym, jak ten próbował zaatakować alfę Victora. Bez pytań. Bezprocesu.
– Dlaczego nie opuściłaś college’u? – naciskał Jaxson. – Ale taknaprawdę?
– Co się, kurwa, z tobą stało? Przyjaźniliśmy się! – wrzasnęłam, odpychając go ze wszystkich sił, lecz nie ruszając go ani ocentymetr.
Kiedy wasi rodzice są najlepszymi przyjaciółmi, to normalne, że dorastacie razem, w swoim towarzystwie. Był dla mnie jak starszy brat, ale gdy mój ojciec zdradził watahę, straciłamwszystko.
Zmiana koloru jego oczu z kawowego na czerń smoły zwiastowała nadciągające zagrożenie. Jego dłoń przeobraziła się w pazury. Przejechał przez moją pierś płynnym ruchem. Rozdarł bluzkę i stanik i zostawił długie czerwone pręgi. Ciął celowo, nikt nie miał takiej samokontroli jak Jaxson. Gdyby chciał przeciąć skórę, zrobiłbyto.
– Dlaczego tak mnie nienawidzisz? – zapytałam cicho, zmuszając się do zachowania spokoju mimo pulsującego w piersiach bólu, który dołączył do tego w plecach. – Nie jestem moim ojcem. Dlaczego to ja muszę płacić za jegogrzechy?
Ponownie zamachnął się ręką, ale tym razem uderzył obok mojej głowy i wbił pięść wszafkę.
– Nie chcę cię więcejwidzieć.
Z ostatnim warknięciem odwrócił się i odszedł. Sisily, uśmiechając się jak zadowolona z siebie suka, ruszyła za nim. Torin zatrzymał się na dodatkową sekundę, a jego oczy spoczęły na moich odsłoniętych piersiach i czerwonych od pazurów pręgach.
– Lepiej się ogarnij – powiedziałkrótko.
Kiedy zniknęli, osunęłam się po uszkodzonej szafce, krzywiąc się z bólu. Oddech miałam przyspieszony i z trudem walczyłam o panowanie nad sobą. Gdybym już miała w sobie wilczycę, na pewno stałabym teraz na czterech łapach. Wilcze wcielenia były najlepszą formą ucieczki od cierpienia istrachu.
– Chodź – zachęciła łagodnie Simone, ciągnąc mnie za ramię. – Mam twoje zapasowe ciuchy w swojej szafce.
Trzymała je tam, bo przynajmniej raz w miesiącu moją szafkę demolowano na skutek jakichś gówniarskich żartów. Śmieci, farba, krew, flaki, martwe zwierzęta… Nie byli kreatywni, alekonsekwentni.
Dudniło mi w głowie, kiedy podążałam za nią, jedną ręką przytrzymując rozciętą bluzkę. Znajome uczucie wypełniło moje ciało. Uznawałam je za oddzielenie się umysłu od grozy mojego życia. Czasami, gdy było naprawdę źle, widziałam podwójnie, dostrzegałam mrok wypełniający świat. Mrok, który mnie wzywał. Popieprzona psychika stała się moją specjalnością w ostatnimczasie.
– Muszę opuścić Tormę – wymamrotałam, bardziej dosiebie.
Simone rzuciła mi współczujące spojrzenie i chwyciła moją dłoń. Słyszała to już wcześniej, nie wiedziała tylko, jak bardzo poważnie tym razem mówiłam. Nie mogłam dłużej tego znieść.
Moja rodzina była w Tormiezhańbiona.
Dziedzictwo moje i moich dzieci, jeśli kiedyś będę je mieć, zostałozniszczone.
Po dekadach biegania z watahą Tormy nazwisko Callahan zredukowało się do dwóch wyrzutków: Mery Callahan, prawie przemienionej zmiennokształtnej, i Lucindy Callahan, pijanej zmiennokształtnej, która ledwo pamiętała, jak sięnazywa.
Nie miałam już o co walczyć. Przynajmniej nietutaj.
Jak dla mnie pełnia księżyca przesilenia mogłaby nadejść jaknajszybciej.
Reszta dnia minęła już bez przejść. Ignorowano mnie, co pozwoliło mi dotrzeć na cztery lekcje, oddać wszystkie prace domowe i nawet zjeść w spokoju lunch. Ból w plecach i klatce piersiowej zelżał i gdyby nie wspomnienia ataku, czułabym się prawie normalnie. Niepokój utrzymywał się zwykle dłużej niżcierpienie.
– Wiesz, że Victor nie pozwoli ci odejść – powiedziała Simone, gdy stałyśmy na zewnątrz szkoły, obserwując odjeżdżające samochody. Cotygodniowe spotkanie watahy odbywało się w poniedziałki, więc wszyscy zmierzali do posiadłościalfy.
Nie fatygowałam się, by odpowiedzieć. Nie pierwszy raz o tymdyskutowałyśmy.
– Mera, nikt nie opuszcza watahy Victora! Nie na stałe. Na pewno na to nie pozwoli. Proponuję poprosić o zgodę na wakacje i zobaczyć, jak długo damy radę je przeciągać, zanim każą nam wrócić.
– Mnie pozwoli – powiedziałam z pewnością i uśmiechnąłem się do niej, po czym ruszyłam przez opustoszały już parking. Na pewno uzna, że lepiej nie mieć w watasze „skażonego” wilka takiego jakja.
– Zmienił nazwisko na Wolfe! – zawołała za mną. – To egomaniak pożądający kontroli i władzy nadwszystkimi.
Pomachałam jej i szłam dalej, z plecakiem na ramieniu i pieczeniem w piersi. Simone próbowała uchronić mnie przed popełnieniem wielkiego błędu, rozumiałam to, ale ona nie doświadczyła mojego losu. Czasami trudniejszy wybór wcale nie był takitrudny.
Ból w ciele znacząco zelżał, gdy zbliżyłam się do centrum miasta. Zmierzałam do swojej dorywczej pracy, jedynej spokojnej przystani i mojej drogi ucieczki stąd. Miasteczko Torma liczyło około dziesięciu tysięcy zmiennokształtnych i miało jedną tętniącą życiem główną ulicę, przy której właśnie mieściło się miejsce mojejpracy.
– Dzień dobry, kochanie! – zawołała Dannie z zaplecza, gdy weszłam do środka, a nad drzwiami zadzwoniłdzwoneczek.
– Hej, Dan – odkrzyknęłam, wrzucając torbę do szuflady zaladą.
Dannie, podróżniczka, niedawno dołączyła do naszej watahy. Pojawiła się dziesięć lat temu, tuż po zabójstwie mojego ojca, i w jakiś sposób udało jej się dopisać do rejestru mieszkańców szybciej niż komukolwiek innemu w historii watahy. Nie miała tutaj rodziny, przynajmniej żadnej, o której by wspominała. Należała do niewielkiego grona osób nietraktujących mnie i mojej matki jaktrędowatych.
– Och, kochanie, co ci się stało w pierś? – zapytała, wyłaniając się z pudłem w rękach i burzą jasnych, kręconych włosów zebranych na czubku głowy. Wiek Dannie był nie do określenia, wokół niebieskich oczu widniało tylko kilka zmarszczek. Uważała się też za wróżbitkę i chociaż w to nie wierzyłam, często wiedziała rzeczy, o jakich wiedzieć nie powinna. Jak na przykład to, że pod ubraniem, w które się przebrałam, skrywałam rany na klatcepiersiowej.
– Jaxson i Torin ustawiali mnie do pionu – powiedziałam, opierając się o ladę. – Nic mi nie jest, to tylko draśnięcie i już prawie nieboli.
Na chwilę jej oczy przestały być błękitne, stały się ciemnopurpurowe, w kolorze przypominającym eliksiry i zatopione w ciemnościach wodylagun.
– W swoim życiu podróżowałam po licznych krainach – rzekła. – Spotkałam więcej alf, niż mogłabym policzyć. Torin zajął wysokie miejsce na liście tych, których nie znoszę najbardziej, a to o czymśświadczy.
Odwróciłam głowę w stronę drzwi, by się upewnić, że żaden członek watahy nie wchodził akurat do środka. Dannie często wypowiadała podobne słowa, a w tej watasze tego rodzaju „zdradę” surowo karano. Na szczęście, o ile mi wiadomo, nigdy nie została na niejprzyłapana.
– Nie powinnaś tego mówić na głos – ostrzegłam, ponieważ zależało mi na bezpieczeństwie jej ekscentrycznegotyłka.
– Dziewczyno, nie boję się tego przerośniętego pchlarza. – Odstawiła pudełko i wzruszyła ramionami. – A ty powinnaś skorzystać z mojej propozycji pokazania mu, gdzie jego miejsce, kiedy następnym razem przegnie wobec ciebie albo twojej matki.
Z moich ust wydobył się nerwowy chichot. Nie zamierzałam kłócić się z tą pieprzoną, ale nieszkodliwą wariatką. Kochałam ją, bo w ostatnich latach była dla mnie bardziej matką niż moja własna. A praca u niej praktycznie uratowała miżycie.
– Pójdę poukładać nowe książki – powiedziałam, chwytając z lady stos tych jużrozpakowanych.
Księgarnia Dannie była jedyną w mieście i na długo przed tym, jak się tu zatrudniłam, regularnie do niej zaglądałam. Książki od lat były moim wybawieniem. Ucieczką od zwyczajnego, a czasami naprawdę okropnego życia. I właśnie dlatego tak wkurzyło mnie poświęcenie kilku godzin na czytanie tej głupiej lektury z angielskiego. Moja dewiza: „Nigdy nie marnuj czasu na złe książki”. Istniało za dużo niesamowitych opowieści czekających naodkrycie.
Wchodząc między regały, głęboko zaciągnęłam się nadzwyczaj wyjątkowym zapachem charakteryzującym tylko książki. Starsze, w sekcji „używane”, pachniały inaczej niż nowe, o chemicznych nutach wyłapywanych przez mój nos zmiennokształtnej, ale i tak przepadałam za tymi wszystkimi aromatami. W zasadzie każde dobre wspomnienie, jakie powstało w ciągu ostatnich dziesięciu lat, wiązało się z tym miejscem czy z Dannie, a zwłaszcza zksiążkami.
– O, ta seria o wilkołakach autorstwa Leii Stone też już jest. – Usłyszałam przytłumiony przez dzielące nas regały głos Dannie. – Odłożyłam dla ciebie całykomplet.
– Kocham cię! – odkrzyknęłam, podekscytowana wizją kolejnego świata, w jakim się zanurzę. Uwielbiałam czytać historie o zmiennokształtnych, tworzone przez różnych autorów. Niektórzy odwzorowywali nas tak dobrze, że wiedziałam, iż muszą być zmiennokształtnymi, lecz ludzie też o nas pisali. Często z większą liczbą nieścisłości, ale i tak sięgałam po ich powieści. Dla mnie każda kraina fantasy, w której mogłam się zatracić, byłaidealna.
Reszta popołudnia minęła szybko i o osiemnastej Dannie przekręciła tabliczkę na „Zamknięte”, po czym zamknęła drzwi od wewnątrz na klucz. Na dworze wciąż było jasno, zima dopiero się zbliżała, ale jeszcze nie nadeszła. Włożyłam bluzę z kapturem, wsunęłam trzy książki do torby i zarzuciłam ją naramię.
– Idziesz na spotkanie? – zapytała Dannie, grzebiąc w kasie i odliczając wypłatę dla mnie. Płaciła mi codziennie gotówką „na wszelki wypadek”. Nigdy nie powiedziała na wypadek czego, ale nie narzekałam. To był najlepszy i najłatwiejszy sposób, bym mogła odłożyć coś na czarnągodzinę.
– Gdybym miała wybór, odpowiedź brzmiałaby „nie”– powiedziałam, a pierś ścisnęła mi się na myśl o znalezieniu się w tym samym miejscu, co tysiące nienawidzących mnie zmiennokształtnych. – Jeśli się nie pojawię, ludzie Victora wytropią mnie, spiorą na kwaśne jabłko i zaciągną tam siłą. Równie dobrze mogę uniknąć lania. – Nie zgadywałam. Wiedziałam to z doświadczenia.
Poklepała mnie po ramieniu, a jej energia rozeszła się mrowieniem po moim ciele. Takie małe wyładowania często się zdarzały, gdy Dannie mnie dotykała. Przyzwyczaiłam się już do tego i było w tym coś pocieszającoznajomego.
– Zmiana jest nieunikniona – powiedziała, przymykając oczy. – Twoja zmiana nadchodzi. Przygotuj się nanią.
Przełknęłam ślinę, zastanawiając się, czy znów robiła swoje czary-mary. Nie mówiłam jej o moich planach. Tylko Simone zdradziłam, że chciałabym wyjechać, ale czułam, że Dannie się tego domyślała, zawsze widziała zadużo.
– Do zobaczenia wieczorem – zawołała, gdy otworzyłam drzwi.
– Tak, do zobaczenia – odpowiedziałam, machając przez ramię.
Gdy wyszłam na ulicę, uderzył we mnie mocny podmuch wiatru i zdałam sobie sprawę, że zima zbliżała się większymi krokami, niż się spodziewałam. Całkiem logiczny wniosek. Przesilenie czaiło się tuż za rogiem, a wyczekiwałam tego kurewstwa odmiesięcy.
Zima w końcunadchodziła.
Byłamgotowa.
– Musimy przygotować szczenięta na ich przemianę w przyszłym miesiącu – powiedział alfa Victor, a jego moc unieruchomiła nas tak, aby nikt nie uronił choćby słowa z całejprzemowy.
Simone nie myliła się, nazywając go egomaniakiem, był nim do n-tej potęgi. Mój ojciec, jako jedyny w naszej historii, próbował go obalić, nie miałam jednak pojęcia, dlaczego zwrócił się przeciwko alfie i swojemu przyjacielowi. Ta zagadka nie dawała mi spać w nocy, zwłaszcza po szczególnie ciężkim dniu.
– Zdecydowaliśmy, że w trakcie tego przesilenia powędrujemy jeszcze dalej w głąb terenów watahy – kontynuował, brzmiąc na zadowolonego z siebie. Jak nakazywała tradycja, tylko alfa, beta i ich synowie będą z nami podczas inicjacji. Reszta watahy dołączy później i wtedy objawią się ewentualne nowe więzipartnerskie.
Nie przejmowałam się niczym z tego, co mówił, nawet tym, jak daleko będziemy podróżować po rozległych ziemiach kontrolowanych przez watahę Tormy. Dla mnie liczyła się wyłącznie jedna rzecz. Zdobycie kontroli nad moją wilczycą, by móc się stąd wreszciezmyć.
– A teraz przejdźmy do spotkania z watahą Strigent – powiedział alfa, szybko zmieniając temat, jak to miał w zwyczaju. – Wpłynęły prośby o pełen udział od wszystkich samotnych wilków. Żywmy nadzieję, że objawi się kilka kolejnych prawdziwych partnerskichwięzi.
Takie spotkania odbywały się parę razy w roku i były wielką sprawą. Z tego, co zaobserwowałam w swoim dwudziestodwuletnim życiu, w hierarchii potrzeb zmiennokształtnych dominowało znalezienie partnera. Nie dziwiłam się, sama chciałabym mieć kogoś po swojej stronie. Kogoś, kto byłby towarzyszem idealnym i wspierał mnie bez względu na wszystko. Byłam sama i cholernie samotna przez prawie całe życie, ale nigdy nie na tyle zdesperowana, by pragnąć związać się z kimkolwiek z naszej watahy. Nie ma mowy, żebym przez jakiś zbieg okoliczności nagle poczuła pociąg do któregoś z tych dupków, którzy mnie dręczyli. Prawda? Los nie mógł być aż takniesprawiedliwy.
– Dzisiejszej nocy odbędzie się ostatni wspólny bieg, zanim dołączą do nas nasze szczeniaki! – ryknął Victor, a jego blond włosy o miodowym odcieniu stanęły dęba, gdy jego wilk wyczuł nadchodzącą przemianę. – Połączmy się z naszymiwilkami!
Na ogromnym polu przed posiadłością alfy z sześćdziesięcioma sypialniami i równie wieloma łazienkami, gdzie się zebraliśmy, rozległy się okrzyki. Siedziba przywódcy, choć daleka od skromnej, i tak była niczym w porównaniu do tysięcy hektarów bezcennej ziemi, na których stała. Dzikiego i nieokiełznanego terenu, jaki wataha przemierzy dzisiejszej nocy podczasbiegu.
Ci z nas, którzy byli za młodzi, musieli odejść teraz, zanim pojawią się wilki. Oczywiście widziałam już wcześniej przemianę człowieka w wilka, ale nigdy na masową skalę, podczas zgromadzenia takiego jakto.
Simone chwyciła moją dłoń, gdy alfa uniósł głowę i zawył do nieba, uwalniając nas spod swojejwładzy.
– Spadajmy stąd – powiedziała. – Przyjechałamautem.
Pobiegłyśmy. Tak jak w szkole, tak i tu było najlepiej, abym zniknęła, zanim wilkami zawładną pierwotneinstynkty.
– Jest tu twoja mama? – zapytała, kiedy pędziłyśmy ile sił w nogach w stronę pola, gdzie zaparkowała samochód. Okazała się na tyle przezorna, że postawiła go z boku, aby nikt nie mógł nas zablokować. To nie było nasze pierwsze spotkanie watahy i wiedziałyśmy, jak jeprzetrwać.
– Nie widziałam jej – odparłam krótko. – Ale i tak nie przyjęłaby podwózki od nas. Zostałaby raczej tam, przemieniając się z nimi, próbując wedrzeć się do serca kolejnegomężczyzny.
Mój ojciec był jej prawdziwym partnerem, ale miała to gdzieś. Jego śmierć – jego zdrada, jak to ujęła – zniszczyła nas wszystkich. I nawet to rozumiałam. Jedna część mnie nienawidziła go bardziej niż kogokolwiek innego. Druga jednak tęskniła za nim z intensywnością zapierającą dech wpiersiach.
Gdy wślizgiwałam się do starego, czerwonego pickupa Simone, serce waliło mi jak szalone. Próbowałam uspokoić też przyspieszony, choć nie od biegu, oddech. To strach tak na mniedziałał.
Kurwa. Ten strach mnie wyniszczał i nie po raz pierwszy zastanawiałam się, jak żyłoby się bez niego. Po prostu… wstawać każdego ranka i nie obawiać się pieprzonegodnia.
Kiedy próbowałam uspokoić rytm cholernego serca, po raz kolejny tego dnia dotarł do mnie fakt, że powinnam uciec już lata temu. To, że tutaj tkwiłam, narażając się na codzienne dręczenie, było niewybaczalnym błędem, a wstyd za to, jak pozwoliłam zamienić się w ofiarę, odczuwałam aż na dnieduszy.
– Muszę wyjechać dzisiaj w nocy – zdecydowałam, a w moim tonie pobrzmiewała determinacja. – Dzisiejsza noc to moja najlepsza szansa. Będą biegali godzinami, a miastoopustoszeje.
Simone tak gwałtownie wcisnęła hamulec, że samochód zatrzymał się z piskiemopon.
– Żartujesz, kurwa?! – wrzasnęła niemal. – Dziewczyno, został ci miesiąc do przemiany. Nie możesz teraz odejść. Umrzesz bez alfy, który przeprowadziłby cię przez pierwszątransformację.
– Pozwoliłam im zamienić się w jęczącą sukę – wysyczałam przez zęby, gardło miałam tak ściśnięte, że ledwo zdołałam wydusić słowa, a z gniewu i zażenowania zacisnęłam pięści. – Od dekady żyję w strachu. Znosiłam najgorsze rzeczy, po których mam blizny na ciele i duszy. Dlaczego, kurwa, jestem tu tak długo? Z powodu irracjonalnej obawy, że mogę umrzeć podczas pierwszej przemiany? W tym momencie byłoby to błogosławieństwem.
Nie wspominając o tym, że odejście przed przemianą osłabiłoby moją więź z alfą i utrudniło mu namierzenie mnie. Gdy wypowiedziałam to na głos, moje nastawienie, aby czekać z wyjazdemna pierwszą przemianę zmieniło się i naraz wszystko nabrało większego sensu. Musiałam uciec dzisiaj. Tejnocy!
Simone milczała jak zaklęta, oczy miała szeroko otwarte i pełne łez. Przełknęła kilka razy, ale nie potrafiła się uspokoić. Wyciągnęłam rękę i ścisnęłam jejdłoń.
– Kocham cię. Nigdy nie przetrwałabym wszystkiego, co się spierdoliło w moim życiu, bez ciebie, ale muszę wyjechać. Muszę uciec teraz i nie oglądać się zasiebie.
Nie protestowała dłużej, pokiwała głową kilka razy, a łzy spływały jej popoliczkach.
– Dokąd… – odchrząknęła. – Dokądpójdziesz?
Przez pierwszych kilka przemian będę stanowiła zagrożenie. Musiałam znaleźć bezpieczne, odludne miejsce z dużą przestrzenią dobiegania.
– Nie wiem – przyznałam szczerze. – Ale wszędzie będzie lepiej niżtutaj.
– Nie wierzę, że się żegnamy. – Zakryła twarz dłońmi, z jej gardła dobył się szloch. – Jesteś moją najlepszą przyjaciółką od szczenięcych lat. Mera, pomyśl o tym, coporzucasz.
Kurwa. Jej słowa mnie totalnierozwaliły.
– A co z Dannie? – zapytała, sięgając po ciężkie argumenty. – Nie chcesz się nawet z nią pożegnać? – Simone ewidentnie nie miała zamiaru pozwolić mi odejść bez walki, ale ja już byłam wyczerpanawalką.
– Prześpię się z tym, dobrze? – powiedziałam, starając się brzmieć jak najbardziej pogodnie. – Może wytrzymam jeszcze miesiąc. W końcu to niewiele w skali całegożycia.
– Tak. – Otarła oczy, pokiwała kilka razy głową. – Wytrzymasz jeszcze miesiąc. Zadbam o twoje bezpieczeństwo. Razem damyradę.
Wyciągnęłam ramiona i mocno ją uściskałam, wdychając znajomy zapach perfum, których Simone zawsze używała. Lawenda z kwiatów w jej ogródku i anyż z sekretnie uwielbianych przez nią czarnych landrynek. Będzie mi tegobrakowało.
Kiedy skończyliśmy ten emocjonalny festiwal płaczu, Simone ponownie uruchomiła silnik i odwiozła mnie dodomu.
– Do zobaczenia jutro – rzuciła, przyglądając mi sięuważnie.
To nie było pytanie. Mówiła mi, że lepiej, abym jutro tu była, bo inaczej skopie mityłek.
– Jasne, kochana – potwierdziłam, zmuszając się douśmiechu.
Spojrzałam ostatni raz na jej piękną twarz, okropny warkocz i prosto w jej życzliwe oczy. Zapragnęłam, by pewnego dnia mieć wystarczająco sił, aby tuwrócić.
I by wybaczyła mi to, co planowałamzrobić.
Hmmm. Mam nadzieję, że po takim zakończeniu nie rzuciłyście książką o ścianę. Wiem, zostawiam wam pewien niedosyt, ale nie martwcie się, planuję szybko wydać drugi tom, żebyście mnie nie ścigały i niezamordowały.
A do tego czasu proszę: nie nienawidźcie mnie. Nie rzucajcie książką. Nie wzywajcie Lucyfera, aby mnie zniszczył… Albo zróbcie to, może być całkieminteresująco.
Szczerze mówiąc, liczę, że pokochałyście tę historię z odrobiną mroku i mnóstwem intryg. Zaczęło się od pojedynczego obrazu: demona trzymającego kobietę. Trudno było jednoznacznie określić intencję, ale dostrzegłam zaborczość, pełne cienia istoty i rodzaj epickiego romansu, który mógłby zniszczyć kilkaświatów.
I chociaż jesteśmy dopiero przy pierwszym tomie trylogii, już kocham moje postacie. Pragnę pławić się w ich ogniu i obserwować, jak rozwija sięhistoria.
Tak czy inaczej, dziękuję, że przeczytałyście moją książkę, bardzo to doceniam. A kiedy na waszej ścieżce pojawi się demon, wyślijcie go do mnie. Poświęcę się za waswszystkie..
Odrzucona
Copyright © Jaymin Eve
Copyright © Wydawnictwo Inanna
Copyright © MORGANA Katarzyna Wolszczak
Copyright © for the translation by Marcin A. Dobkowski
Copyright © for the cover art by Łukasz Matuszek
Copyright © for the inside art by Anne Mathiasz |Adobe Stock
Wszelkie prawa zastrzeżone. All rightsreserved.
Tytuł oryginału: Rejected
Wydanie pierwsze, Bydgoszcz 2024r.
książka ISBN 978-83-7995-672-2
ebook ISBN 978-83-7995-673-9
Redaktor prowadzący: Marcin A. Dobkowski
Tłumaczenie: Marcin A. Dobkowski
Redakcja: Joanna Błakita
Korekta: Paulina Kalinowska
Grafika na okładce: Łukasz Matuszek
Projekt i adiustacja autorska wydania: Marcin A. Dobkowski
Projekt okładki: Ewelina Nawara
Skład i typografia: proAutor.pl
Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgodywydawcy.
MORGANA Katarzyna Wolszczak
ul. Kormoranów 126/31
85-432 Bydgoszcz
www.inanna.pl
Książkę i ebook najtaniej kupisz na: www.inanna.pl