Zauroczona - Jaymin Eve - ebook
NOWOŚĆ

Zauroczona ebook

Jaymin Eve

4,7

762 osoby interesują się tą książką

Opis

Nienawidzę wampirów. Serio. Nic nie irytuje mnie bardziej niż ich arogancja i przekonanie o własnej wyższości. Ich wieczne życie, nadludzka siła i ten wkurzający nawyk patrzenia na ciebie jak na przekąskę. Ucieszyłam się więc, gdy opuściłam ich świat na zawsze.

A przynajmniej sądziłam, że pożegnałam Valdor na dobre. Los to jednak podstępny skurwiel! Podczas mojej wizyty niechcący obudziłam starożytnego Mistrza Wampirów. A teraz ten stary pryk żąda, bym wzięła udział w rytuale wyboru partnerek. Widocznie kilka tysięcy lat snu sprawiło, że stracił kontakt z rzeczywistością. Ja? Partnerką wampira? Absurd!

Na szczęście mam plan! Będę udawać zakochaną w Lucienie! Tylko że w Valdorze miłość potrafi być śmiertelnie niebezpieczna. Szczególnie gdy w grę wchodzą starożytna magia i zakazane rytuały krwi, a stawką jest moje serce… dosłownie i w przenośni.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 445

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,7 (25 ocen)
17
8
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
lewku

Nie oderwiesz się od lektury

świetna seria, czekam na kolejną
00
zygfryddelewe

Dobrze spędzony czas

Wampiry to nie moja bajka, ale Bestia Cienia...
00
EWACIESLAK81

Nie oderwiesz się od lektury

Jak zwykle wciągająca historia, polecam;)
00
Garbielka

Nie oderwiesz się od lektury

Okładka jest o wiele lepsza od oryginału!! Podobał mi się pomysł romansu wampira i zmiennokształtnej, a mały zwrot akcji pod koniec dodał trochę dramatyzmu. Cieszę się również, że to nie była kolejna książka o „ratowaniu świata”, ponieważ byłoby to rozczarowujące.
00
MR4747

Nie oderwiesz się od lektury

No i następną część przeczytana jednym tchem. Świetna seria i czekam na kolejną 🔥🔥🔥🔥🔥



Poznaj swojepragnienia.

Kto wie, co możeszodkryć.

I

Nieustanny jazgot budzika drażnił mój wrażliwy słuch. W półśnie machnęłam ręką w stronę telefonu, zdeterminowana, by wyrzucić go przez okno. Skończyło się tym, że uderzyłam tylko w wiklinowy stolik nocny, ponieważ moja bardziej świadoma część przewidziała poprzedniego wieczora, że lepiej będzie zostawić komórkę poza moimzasięgiem.

Nauczyłam się już, żeby nie trzymać niczego kruchego w pobliżu. Nie miałam funduszy, by ciągle wymieniać rzeczy, które mniezirytowały.

Tak naprawdę jedynie siebie mogłam winić za to, że używałam budzika, który wył jak banshee, ale byłam cholernie kiepska w porannym wstawaniu. Gdyby nie ten dźwięk, przespałabym półdnia.

Jęknęłam i zwlekłam się z jednoosobowego łóżka, a zamglony wzrok wyostrzył mi się w ciągu sekund dzięki pomocy mojej wilczycy. Może i stała się słabsza w ostatnich dniach, ale to, co zostało z jej siły, wciąż napędzało mojąwłasną.

W drodze do łazienki kopniakiem posłałam ubrania na bok, zaśmiałam się z tego, jaka leniwa się robiłam. Nikt mnie nigdy nie odwiedzał, więc nie widziałam powodu, by nie używać podłogi jako poziomej garderoby. Z życia odludka płynęły jednak jakieśkorzyści.

W łazience otworzyłam małe okienko, by wpuścić trochę powietrza, i starałam się nie myśleć o tym, że znowu spędziłam sobotnią noc w domu, żyjąc pełnią życia z popcornem i Nastoletnim wilkołakiem. Czy to nie trochę śmieszne, że zmiennokształtna lubi oglądać seriale o zmiennokształtnych, szczególnie gdy tyle szczegółów w nich przekręcano? Może i tak, ale to było moje guiltypleasure.

W przeciwieństwie do randkowania, które okazało się przepisem nakatastrofę.

W ciągu minionego roku miałam dokładnie pięć randek i każda z nich nudziła mnie do tego stopnia, że podczas ostatniej prawie padłam na twarz w danie główne, bo zasnęłam i głowa zsunęła mi się z dłoni. Na swoją obronę powiem, że ten zmiennokształtny z watahy Tucson przez trzydzieści siedem minut opowiadał o ogrodnictwie. Trzydzieści siedem najdłuższych cholernych minut mojegożycia.

Przed nim była zmiennokształtna z Nowego Jorku. Najwyraźniej w czasie, kiedy Wolfe nas ograniczał i trzymał naszą watahę pod kluczem, inne watahy odkrywały media społecznościowe. Bardziej zależało jej na lajkach pod postem niż na poznaniu mnie, więc musiałam się szybkozmyć.

Wystarczy powiedzieć, że nigdy nie doszło do drugiejrandki.

Zawsze mówiłam, że zakochuję się w sercach, nie w intymnych częściach ciała. To się nie zmieniło, ale jak dotąd nie znalazłam tego serca, któregoszukałam.

Przed wskoczeniem pod prysznic sprawdziłam czas i zauważyłam, że powinnam być w sklepie za dwadzieścia minut. Ponieważ teraz zajmowałam dawne, nędzne mieszkanie mojej najlepszej przyjaciółki Mery Callahan, zlokalizowane po drugiej stronie Tormy, musiałam siępospieszyć.

Niewiele na tym świecie zostało rzeczy, które należały do mnie, ale sklep stanowił jedną z nich, a ja poważnie podchodziłam do swojej roli businesswoman. Nie żebym była bogata czy coś. Wataha Tormy nie interesowała się literaturą. Kolejny powód, dla którego powinnam była odejść latatemu.

Wataha odzyskała teraz wolność, ale ja wciąż czułam pustkę. Bez Mery i moich rodziców nie miałam tu już nic. Sklep okazał się fantastycznym zajęciem i wciąż go kochałam, ale mogłam otworzyć biznes w każdej watasze zmiennokształtnych. Spróbować gdzie indziej. Czegośnowego.

Skoro się zapowiadało, że będę żyć jeszcze kilkaset lat, naprawdę nie chciałam marnować ich w tej dziurze. Tormę uważano kiedyś za najsilniejszą watahę w Ameryce, a ja cieszyłam się, że mieszkam tu z Merą. To skończyło się w momencie, gdy moja najlepsza przyjaciółka została odrzucona przez alfę, sterroryzowana przez tę pieprzoną watahę, a potem porwana przez przerażającego boga zmiennokształtnych… który na szczęście okazał się jej prawdziwym partnerem. Moja wilcza siostra żyła teraz pełnią życia, która nie obejmowała Nastoletniego wilkołaka. Brakowało mi jej bardziej, niż mogłabymprzypuszczać.

Zanim odeszła, zreformowała Tormę, ale to bez znaczenia. Bez niej nie miałam tu nic, stąd moja potrzeba rozpoczęcia nowej przygody. Cholera, może gdzieś tam czekał też na mnie jakiś warczący, seksowny zmiennokształtny, który potrafi modyfikować swój rozmiar. Nie mogło być gorzej niż zogrodnikiem.

Po dziesięciu minutach pod najgorętszym strumieniem, jaki mogłam wycisnąć z mojej zardzewiałej słuchawki prysznicowej, w końcu poczułam się jako tako rozbudzona. Wciągnęłam na siebie bieliznę, czerwoną koszulę flanelową z podwiniętymi rękawami, czarne, obcisłe dżinsy i pasujące do nich kolorem baleriny, i byłam gotowa do pracy. Makijażu nie robiłam, bo nie miałam się przed kim popisywać, a szybkie szczotkowanie wystarczyło, by moje długie, ciemne włosy stały się gładkie i lśniące, bonus japońskiego dziedzictwa ze stronymamy.

Moi rodzice zostali wygnani, kiedy Mera usunęła raka drążącego Tormę, ale ja ledwo zauważyłam ichnieobecność.

Jako byli egzekutorzy zawsze bardziej przejmowali się sprawami watahy niż własną córką, więc to żadna strata, że opuścili Tormę i prowadzili teraz zwykłe ludzkieżycie.

Bez przeszkód pokonałam niemal puste jeszcze ulice. Wkrótce zadzwoni szkolny dzwonek i wszyscy spóźnieni uczniowie ruszą przez miasto. Oczywiście będę w swoim sklepie przed nimi. Zajebiście byćabsolwentką.

Mój sklep pojawił się na horyzoncie, wtulony w główną ulicę handlową. Miał piękną czerwoną ceglaną fasadę i ciemnozieloną markizę. Ją jako pierwszą wybrałam w ramach odnawiania przestrzeni i wciąż podobał mi się sposób, w jaki te barwy kontrastowały zesobą.

Otworzyłam drzwi i weszłam do ciemnego, chłodnego pomieszczenia. Wraz z nadejściem wiosennych upałów będę musiała jednak uruchomić wentylatory, żeby ta mała przestrzeń nie zamieniła się w piekarnik. Zapaliłam światła przy wejściu i zatrzymałam się na chwilę, by docenić każdy migoczący promień oświetlający półkę poniżej, wypełnioną po brzegi wszelkimi rodzajamiopowieści.

Podobnie jak Mera preferowałam książki z dużą ilością romansu i fantastyki, absolutnie tętniące dramatami i napięciem. Ale w swoim sklepie umieściłam też kilka innych gatunków, z nadzieją, że ktokolwiek przekroczy próg, znajdzie tu coś, co go zainteresuje. W końcu kim byłam, żeby oceniać zmiennokształtnych po tym, że lubią czytać biografie lubklasykę.

Właśnie chowałam klucze i telefon do szuflady, kiedy zabrzęczał dzwonek nad drzwiami. Zobaczyłam moją sąsiadkę Ethel. Była wiekową zmiennokształtną, wyglądała na milion lat, ale prawdopodobnie miała ich jedynie jakieś dwieście pięćdziesiąt. Prowadziła sklep z artykułami rękodzielniczymi kawałekdalej.

– Sim! – zawołała, gdy kuśtykała w moją stronę, rozciągając przy tym plecy. – Znowu źle spałam. Pomożesz starejwilczycy?

I proszę, oto cały zakres moich obecnych interakcjispołecznych.

– Jasne – westchnęłam. – Z przyjemnościąpomogę.

Robiłyśmy to już wiele razy. Delikatnie przekręciłam jej ramię na bok i pociągnęłam, usłyszałam kilka trzasków i wszystko mniej więcej wróciło na swoje miejsce. Starsi zmiennokształtni nie regenerowali się już tak skutecznie jak za młodu, ale ona wciąż przychodziła do pracy każdego dnia. Emanowała silną kobiecą energią, znacznie bardziej imponującą niż samcza brawura. A przynajmniej taksłyszałam.

Nie było zbyt wielu mężczyzn w pobliżu, odważnych czy nie, by tozweryfikować.

Ethel wyszła niedługo potem i zostaliśmy tylko ja, mój sklep… i nowe pudło książek czekających na posortowanie i wycenę. Gdy rozrywałam taśmę, nie skłamię, wdychałam zapach tak samo, jak inni mogliby wciągać aromat jedzenia. Uzależniłam się od tego gówna jak od cracku i bez względu na to, dokąd zaprowadzi mnie moja ścieżka, zawsze będę mieć wokół siebie dużą kolekcję tych papierowychprzyjaciół.

Podniosłam pierwszą książkę w miękkiej oprawie, moją uwagę przykuła okładka z barczystym i wytatuowanym mężczyzną, wokół którego wirowały płomienie, kiedy najwyraźniej wpadał w szał. Ta seria należała do moich ulubionych i nie tylko dlatego, że główny męski bohater przypominał mi Bestię Mery. Zawierała element zakazanej miłości, który trzymał mnie w napięciu przez wszystkie czterytomy.

Jedna z tych historii, w które się zapadasz i zapominasz, że w ogóleczytasz.

Prawdopodobnie jeszcze rzadsza do znalezienia niż magiczna bratnia dusza, która tworzyła czarodziejskiesystemy.

Położyłam książkę na blacie, by sięgnąć po następną, ale wtedy poczułam impuls energii dochodzący zbiurka.

Mera!

Szarpnęłam szufladę i przesunęłam górne warstwy swoich rzeczy w poszukiwaniu pergaminu. Materiał, z którego go wykonano, nie występował na Ziemi i miał w sobie coś pradawnego. Kolejna fala energii wystrzeliła z jego powierzchni, po czym pojawiło się na niej pismo. Szybkie ipostrzępione.

Simone. Merarodzi.

Zdanie zniknęło zaraz po tym, jak je przeczytałam. Zadziałało zabezpieczenie chroniące te ukryte wiadomości. Nastąpił kolejny impuls energii. Inky jest w drodze. Niezwlekaj.

Pergamin wypadł mi z rąk, kiedy podskoczyłam w miejscu. Nie miałam pojęcia, że dzisiaj będzie Ten Cholerny Dzień. Dzień, w którym przyjdzie na świat dziecko mojej najlepszej przyjaciółki, a ja przeżyję małą przygodę poza Tormą. Chwyciłam telefon i wysłałam wiadomość do Sam, mojej przyjaciółki z innego miasta zmiennokształtnych, by przekazać jej wieści i poinformować ją, że przez jakiś czas będęniedostępna.

W odpowiedzi dostałam tylko uśmiechniętą emotikonkę i kciuk wgórę.

Cholera. Kciuki w górę powinny być zakazane jako formaodpowiedzi.

Przynajmniej wyglądało na to, że Sam żyje, nawet jeśli rozmawiała ze mną przez telefon tylko przez pięć minut w tygodniu. Najwyraźniej miała jakieś problemy w swojej watasze i choć bardzo chciałam wkroczyć i uratować jej tyłek, była dorosłym zmiennokształtnym i musiała sama sobie z tym poradzić. Szanowałamto.

Na jej szczęście Mera zajmowała się donoszeniem dziecka i ratowaniem światów, w przeciwnym razie wyciągnęłaby Sam z tego bagna. Prawdopodobnie zrobi to i tak, gdy tylkourodzi.

Żałosne, ale na tym kończyły się osoby, które powinnam powiadomić, więc szybko zgasiłam światła i przekręciłam tabliczkę na drzwiach na „zamknięte”. Na myśl o powrocie do Biblioteki Wiedzy, do bram Solaris, do… niego żołądek podszedł mi dogardła.

Co zabawne, moje życie nie zawsze było takie nudne. Świadomie postanowiłam zostawić za sobą przeszłość, spędzałam teraz czas na randkach z ogrodnikami i ekspertkami od mediów społecznościowych. I absolutnie nie umawiałam się z MistrzamiWampirów.

Bezpieczniej dlawszystkich.

II

Inky zjawił się kilka minut po tym, jak wyłączyłam wszystko w sklepie i schowałam telefon do szuflady, bo i tak nie będę go potrzebować tam, dokąd zmierzam. Mój przewodnik w drodze do Mery był mgłą mocy pochodzącą z innego świata, Królestwa Cienia, i związaną z samym Bestią Cienia. Podczas kilku naszych pierwszych spotkań bałam się go jak cholera. Teraz już sięprzyzwyczaiłam.

Takjakby.

Ponieważ większość zmiennokształtnych nie czuła się w obecności mgieł tak wyluzowana jak ja, zaprosiłam go do środka, żeby mógł otworzyć przejście w spokoju. Nie wahałam się ani chwili, kiedy przekraczałam wirujący portal, a potem biegłam już korytarzem w kierunku magicznejbiblioteki.

Nie wiedziałam zbyt wiele o porodach, ale obejrzałam wystarczająco dużo programów, by kojarzyć, że dla jednych bywają szybkie, a dla innych – powolne. Mera nigdy nie robiła niczego połowicznie i nie chciałam przegapić możliwości trzymania jej za rękę, gdy będzie rodzić. Żadna z nas nie myślała, że kiedykolwiek zostanie matką, nawet nie marzyłyśmy o tym w dzieciństwie. Ale teraz, kiedy to się działo, nie mogłam wyobrazić sobie dla niej innej drogi. To było przeznaczenie. Los. Jakkolwiek tonazwać.

Kismet i serendipity połączyły się w dniu, w którym Mera wezwała BestięCienia.

– Zdążymy? – wydyszałam do Inky’ego, wciąż pędziłamkorytarzem.

Zakołysał się w górę i w dół, po czym zawibrował i wystrzelił wokół błyskawice, co uznałam za zdecydowanepotwierdzenie.

Moje baleriny uderzały rytmicznie o podłogę. Przydałoby się inne obuwie, ale nie było czasu na zmianę. Jeśli zostanę na dłużej, zapasowe ciuchy zawsze znajdą się w magicznej szafie Mery, czyli sposobie Bestii na ubieranie swojej partnerki w seksowne stroje, które lubił na niejoglądać.

Nigdy nie będę zazdrosna o moją najlepszą przyjaciółkę, ale dostała partnera, bibliotekę i pieprzoną magiczną szafę. Mogła się przynajmniej podzielić niektórymi ze swoichskarbów.

Partner mnie przerażał, ale ubrania bymwzięła.

Dotarliśmy do następnego wirującego portalu i wkroczyłam prosto do Biblioteki Wiedzy, która była zarówno pomieszczeniem zawierającym informacje ze wszystkich światów połączonych w Solaris, jak i domem Mery. Pełniła funkcję centrum, pozwalała istotom przemieszczać się między wielomakrainami.

To piękne miejsce, z jego niezwykle wysokimi sufitami ozdobionymi ręcznie rzeźbionymi wizerunkami bogów i scenami bitew, zawsze zapierało mi dech w piersiach i sprawiało, że serce biłomocniej.

Dziś jednak miałam jedencel.

Nie zawracałam sobie głowy przyglądaniem się pochodzącym z jednego z dziesięciu światów istotom nadprzyrodzonym, które wypełniały alejki. Nawet bez patrzenia wiedziałam, że jedne wyglądały obco, podczas gdy inne bardziej ludzko. To była strefa neutralna, mogły się tutaj gromadzić i uczyć, a jeśli ktokolwiek próbowałby to zakłócić, skończyłby trzymany za gardło przez BestięCienia.

Nikt tego nie chciał… może z wyjątkiem Mery, ale to zupełnie innasytuacja.

Przyspieszyłam kroku, dotarliśmy do najdalszego końca biblioteki, gdzie znajdowały się specjalne drzwi. Prywatne leżeShadowa.

Nigdy nie byłam w tej przestrzeni. Bestia wykazywał się skrajną terytorialnością wobec wszystkich z wyjątkiem Mery, ale kiedy drzwi otworzyły się same, a Inky przez nie przemknął, uznałam, że pójdę zanim.

Nie napotkałam żadnego oporu, a po drugiej stronie ledwo powstrzymałam się od sapnięcia na widok tego, co tamzastałam.

– Ta suka ma dwie biblioteki?! – krzyknęłam. – Naprawdę musimy odbyć długą rozmowę o dzieleniusię.

Inky nie mógł odpowiedzieć, ale lubiłam myśleć, że się ze mną zgadzał, gdy rósł i zaczynał iskrzyć, tak jak teraz. Albo to, albo chciał, żebym się pospieszyła. Zignorowałam więc długie rzędy ciężkich, ciemnych drewnianych regałów, przepiękne żyrandole i zapach książek i podążyłam za Inkym głębiej w leżeBestii.

Dopadliśmy do niepozornych drewnianych drzwi, które się otworzyły, zanim ich dotknęłam. W tej samej chwili usłyszałam głosMery:

– Ty pieprzony skurwielu, to twoja wina, wielki, głupi Bestio! Oczywiście, że musiałeś spłodzić gigantyczne dziecko, które próbuje zdemolować micipkę.

Część mojego niepokoju zniknęła. To była Mera, moja przyjaciółka na całe życie, i najwyraźniej miała się całkiem dobrze. Nie spóźniłam się na poród. Dotarliśmy dopiero do etapu przeklinania partnera zazapłodnienie.

Zapowiadało sięciekawie.

Z uśmiechem na twarzy zamierzałam przekroczyć próg, kiedy poczułam potężną falę mocy. Połaskotała moje zmiennokształtne zmysły i obudziła wilczycę w moim wnętrzu. Ta wysunęła się na pierwszy plan, ale miałam nad nią zbyt dużą kontrolę, by wypuścić ją w nieodpowiednim momencie. Moja wilczyca i ja popadłyśmy w konflikt, odkąd trafiłam do Valdoru, musiałyśmy się zająć tym problemem prędzej czypóźniej.

Głosowałam zapóźniej.

Pobyt w świecie wampirów nie należał do spokojnych, sporo się działo. Z nikim o tym rozmawiałam, głównie dlatego, że nie mogłam. Od tamtego czasu zdarzały mi się kłopoty z energią i zmysłami. Czasami byłam silna, a innym razem czułam się słaba jakczłowiek.

W najrzadszych wypadkach w moim wnętrzu wirowała energia, której nie rozpoznawałam. To przerażało mnienajbardziej.

Właśnie ta obca energia ożyła, gdy wyczułyśmy jego, Luciena, pieprzonego Mistrza Wampirów i wrzód na moim tyłku.

Stał tuż zamną.

Rusz się, Simone.

Mimo że wewnętrzny głos namawiał do ucieczki, chciałam się przekonać, jak to będzie znów go zobaczyć. Czy znowu poruszy moje ciało w sposób, którego nie znałam, a którego desperacko pragnęłam? Czy rozpali ogień w moich żyłach i gniew w sercu? Czy będę go nienawidzić, a jednocześnie tęsknić za tym, co nigdy nie mogło sięzdarzyć?

Istniał tylko jeden sposób, żeby sięprzekonać.

– B – odezwał się miękko. – Czekałem na ciebie. Muszę ci cośpowiedzieć.

Ścisnęło mnie w gardle na dźwięk tego przezwiska. Nie tylko dlatego, że ten spiczastozębny skurwiel lubił nazywać mnie moją grupą krwi, dupek, ale dlatego, że brakowało mi tego gładkiego, seksownie chrapliwegogłosu.

– Mogę w czymś pomóc, Lester? – zapytałam, odwróciwszy się do niego. Wiedziałam, że szybkie zerwanie plastra będzie mniejbolesne.

Mistrz Wampirów wciąż był najpiękniejszym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek widziałam. Górował nade mną, wielki blondyn o umięśnionej sylwetce i przenikliwych, zielonych oczach, które przebijały się przez wszystkie bzdury i zaglądały prosto w duszę. Oczach, które tak wspaniale kontrastowały z jego złotą, muśniętą słońcem skórą. Wyglądał jak chodzący seks i ledwo udało mi się ukryć wstrząs wywołany jegowidokiem.

Najwyraźniej, mimo tego całego wzrastania i zmian, jakie przeszłam przez ten czas, kiedy go nie widywałam, jakaś część mnie nigdy go sobie nieodpuściła.

Jego usta drgnęły, nawet jeśli w zielonych głębiach tęczówek płonęły mroczniejszeemocje.

– Lester? Pamiętasz moje imię. Nie sądzę, kochanie, żebyś mogłapomóc.

Udałam znudzenie, wpatrywałam się w swojepaznokcie.

– Przepraszam, Linc, ale jestem teraz okrutnie zajęta. Moja najlepsza przyjaciółka ma zaraz urodzić. Nie chcę tego przegapić. Czy jest coś, co chciałeś mipowiedzieć?

Na to Lucien spoważniał. Tak, drań miał rację. Nigdy nie zapomnę jego imienia. Moje sny by mi na to niepozwoliły.

– Czekałem na te narodziny, bo wiedziałem, że tu będziesz – zaczął. – Odkładałem to tak długo, jak mogłem, ale mistrzowie przemówili. Musisz wrócić doValdoru.

Moje ciało ogarnął chłód. Lucien zabrał mnie do swojego wampirzego świata jakiś rok temu, gdy biblioteka była zagrożona. W Valdorze się dowiedziałam, że dla tych sukinsynów jestem niczym więcej jak chodzącym workiem krwi. Sporo się wtedy wydarzyło i złamałam jedną czy dwie zasady, ale…

– Myślałam, że wszystko zostało załatwione. Dałeś misłowo…

– Chroniłem cię, tak jak obiecałem. – Idealnie gładka skóra wokół jego oczu się napięła. – Ale to wyszło poza moją kontrolę, trafiło do rady mistrzów pierwszego stopnia. Jeśli nie wrócisz, wyślą innych, żeby cięsprowadzili.

Lucien również należał do mistrzów pierwszego stopnia, co oznaczało, że był jednym z dziesięciu, którzy rządzili różnymi enklawami wampirów. Podczas mojego ostatniego tam pobytu miałam krótką styczność z paroma z pozostałych i liczyłam, że nigdy więcej do tego niedojdzie.

Zanim zdążyłam wykrzyczeć swój strach i frustrację, dołączyła do nas druga moc. Len zFaerie.

– Ty też tu jesteś? – wypaliłam i przyjrzałam się odzianemu w srebro nieśmiertelnemu. Oczywiście, że jako kumpel Shadowa i najlepszy przyjaciel Luciena nie mógł przegapić narodzin tego dziecka. Mój mózg pracował nieco wolniej po wezwaniu doValdoru.

Len kiwnąłgłową.

– Tak, wszyscy czekamy na dziecko, ale gdy już będzie bezpieczne, wyruszymy z tobą i Lucienem do Valdoru. Wampirza polityka może iść się pieprzyć, nic się nie stanie najlepszej przyjaciółceMery…

Nie zdążył dokończyć zdania, kiedy wspomniana Mera krzyknęła, a dźwięk poniósł się echem przez uchylone drzwi. Działałam instynktownie, znalazłam się w sypialni i zrobiłam krok w stronę Mery, gdy moc Luciena owinęła się wokół mnie iunieruchomiła.

Moja wściekłość znów wzrosła. Mówiłam mu, żeby nigdy nie używał na mnie swoich mocy, ale jak zwykle nie słuchał, docholery.

– Złamałaś zasady, B – oznajmił, czym przypomniał mi o najgorszym dniu mojego życia. – I teraz musisz odpowiedzieć na pytania rady dotyczące tamtychzdarzeń.

Po tych słowach uwolnił mnie i odszedł, a drzwi zamknęły się między nami. Ciało mi drżało, dosłownie walczyłam, by się utrzymać nanogach.

Lucien miał rację. Złamałam zasady, a on mnie uratował. Chroniłmnie.

Wyglądało na to, że w końcu miał tegodość.

Mera znów krzyknęła, przeklinała przez łzy, więc odsunęłam swoje zmartwienia na bok. Dziś będę trwać przy przyjaciółce, gdy będzie wydawać na świat boskie dziecko, ajutro…

Jutro wrócę do krainy, która prawie odebrała miwszystko.

Włącznie z moim sercem… iżyciem.

III

Starałam się jak najlepiej oczyścić umysł i skupiłam się na Merze. Pospieszyłam do sypialni, ogromnego pomieszczenia zdominowanego przez jedno z tych podwójnych łóżek typu Californiaking.

Znajdowało tu więcej ludzi, niż się spodziewałam, ale Mera nigdy nie należała do szczególnie nieśmiałych, więc nie dziwiło mnie, że pozwoliła całemu temu cyrkowemu towarzystwu gapić się na jej pochwę, kiedy będzie wypychać z niejdziecko.

Potrzebowałam oderwać się od dramatu z Lucienem i wampirami, więc całkowicie zanurzyłam się w otaczającej mnie scenerii. Pomimo braku okien w tym jasnym, przestronnym pokoju było chłodno i rześko, jakby wpadała tu przyjemna morska bryza. Bez wątpienia odpowiadała za to któraś z potężnych istot obecnych wpomieszczeniu.

– Sim! – zawołała Mera i wyciągnęła do mnie rękę, a ja pospieszyłam w jejkierunku.

Leżała na niebieskiej narzucie, z ręcznikami pod białą, zwiewną sukienką. Nogi miała podkurczone i zakładałam, że pod spodem jest naga. Po jej prawej stronie dostrzegłam Angel, ze schowanymi skrzydłami, ubraną w prostą, czarną sukienkę, po lewej natomiast stał Shadow w swoim zwyczajowym ponuro przerażającymstroju.

Przy końcu łóżka, blisko uniesionych nóg Mery, zobaczyłamGastera.

Normalnie zastanawiałabym się, dlaczego goblin, którego zadaniem jest zarządzanie Biblioteką Wiedzy, znajduje się w sali porodowej, ale dowiedziałam się o nim wiele od Mery i Luciena. Starożytny i potężny, niezwykle uzdolniony w sztuce uzdrawiania, bez wątpienia świetnie sprawdzi się jako doula i pomoże bezpiecznie wydostać to boskie dziecko z jego boskiejmamy.

Wkrótce poznamy to dziecko. Kompletniesurrealistyczne.

Musieliśmy tylko przeprowadzić Merę przez następne cholera wie jak długiegodziny.

– Rany, dziewczyno – rzuciłam i podeszłam bliżej miejsca, gdzie siedziała Angel. Wiedziałam, że lepiej nie pchać się w okoliceShadowa.

Angel była drugą najlepszą przyjaciółką Mery, absolutnie oszałamiającą wojowniczką ze świata Honor Meadows, obecnie również będącą w zaawansowanej ciąży, o czym świadczył brzuch wyraźnie odznaczający się na smukłejsylwetce.

Podczas kilku naszych pierwszych spotkań denerwowałam się w obecności tej potężnej anielskiej istoty. Ale podobnie jak w przypadku Inky’ego ceniłam sobie jej lojalność wobec Mery i zdążyłyśmy się jużzżyć.

– Dziękuję – mruknęłam, gdy przesunęła się i zrobiła mi miejsce, bym mogła usiąść obok spoconej, dyszącej kobiety. Pochyliłam się i pocałowałam Merę w policzek. – Rodzisz cholerne dziecko – powiedziałam ze śmiechem i sięodsunęłam.

Mera jednocześnie płakała i się śmiała, a ja wyciągnęłam rękę i odgarnęłam splątane rude loki z jej twarzy. Zawsze oszałamiająco piękna, niezależnie od okoliczności, dziś wyglądała na zmęczoną. Pod orzechowymi oczami widniały cienie, a jej opalona skóra przybrała ziemisty odcień. Jako bogini leczyła się niemal natychmiast, dlatego martwiło mnie, że tak bardzo zmaga się z porodem, ale ostrzegano nas, że to boskie dziecko będzie jedyne w swoim rodzaju. Wyjątkowa istota potrzebująca ogromnego przypływu mocy, by bezpiecznie przybyć naświat.

Mera odrzucała moje obawy, niezmiennie pewna, że jest wystarczająco silna. I bez wątpienia taka była. Widziałam, jak przetrwała wiele potężnych burz w swoim życiu, ale to nie znaczyło, że się nieprzejmowałam.

Pocieszał mnie jedynie spokój Shadowa, trwającego obok swojej prawdziwej partnerki. Wziął ją za rękę i pozwalał jej miażdżyć mu dłoń do nieprzytomności. Pomimo wirującego ognia w oczach wyglądał jak normalny Bestia Cienia. Oznaczało to ponad dwa metry wzrostu, ciemne, lekko potargane włosy, brązową skórę i twarz o idealnych rysach. Mroczna uroda tego boga kontrastowała z jasną Luciena, ale tylko głupiec nie dostrzegłby w nich obu drapieżników. Drapieżników noszących maskę ucywilizowania, pod którą kryła się pierwotna, zwierzęcanatura.

Teraz Shadow trzymał się w ryzach, co pozwalało mi głęboko oddychać. Gdyby Mera znalazła się w prawdziwym niebezpieczeństwie, maska by zniknęła i wszyscy bylibyśmy wdupie.

Gaster wysunął się do przodu i odsunął biały materiał, by położyć dłonie na jej nagich udach. Mera uniosła się na łokciach i spojrzała nagoblina.

– Jak idzie? – wysapała, wyraźnie gotowa, by to dziecko już siępojawiło.

Nie uśmiechnął się jak zwykle, zmarszczki na jego twarzy się pogłębiły, kiedy skinąłgłową.

– Nie ma precedensu dla takich narodzin. Z tego, co mogę wywnioskować, dziecko jest zdrowe, tak samo jak ty. Przyjdzie na świat, gdy nadejdzie właściwapora.

– Po prostu uparta jak jej rodzice – zaśmiała sięAngel.

Odwróciłam się i zobaczyłam, jak krzyżuje ramiona na piersi i opiera je na dużymbrzuchu.

– Ciągle mówisz „ona” – jęknęła Mera, jej ciało się napięło, kiedy sięgnęła do własnego brzucha. – Skąd wiesz, że todziewczynka?

– Po prostu to czuję, tak samo jak to, że ja i Reece będziemy mielichłopca.

Twarz Mery na chwilę złagodniała, ale zaraz jej ciało wygięło się do przodu i zatrzęsło, krzyknęła. Wolną ręką chwyciła mocniejbrzuch.

– Skurcz – wydyszała i próbowała oddychać, ale głównie łkała. – Umarłam i bolało wtedy mniej niżteraz.

Z ogromnego Bestii wydobył się pomruk, a część mojego wcześniejszego spokoju uciekła na widok ciemnych macek sunących po jego skórze. To, jak władał cieniami, przypomniało mi Inky’ego oraz Midnight, związaną z Merą mgłę z Królestwa Cienia. Rozejrzałam się i zobaczyłam, że oboje unoszą się wysoko pod sufitem. Zachowywali potrzebny teraz dystans, ale pilnowali swoichzwiązanych.

Skurcz Mery trwał około minuty, ale dla niej musiał wydawać się rokiem, kiedy w końcu opadła na łóżko i oddychała szybko, ze skórą jeszcze bardziej spoconą i zarumienioną niż wcześniej. Angel przeszła obok mnie i wyciągnęła rękę, po czym położyła dłoń na ramieniu Mery. Dzieliła sięenergią.

Zapach kreozotu uderzył w moje nozdrza, gdy Angel się pochyliła, i gdybym zamknęła oczy, mogłabym wyobrazić sobie, że jestem na piaszczystej plaży. To musiała być część jej prawdziwej więzi z Reece’em, bóstwem pustyni. Przed ich połączeniem Angel pachniała jak powietrze tuż przed uderzeniem pioruna w ziemię. Burza wielkiej mocy, tak stara jakświaty.

Ciągle to miała, ale teraz pojawił się zupełnie nowy, pustynnyelement.

Jej dziecko z Reece’em będzie silne, tak jak dzieckoMery.

Dwoje potężnychdzieci.

Naprawdę liczyłam, że zobaczę, jak wywrócą życie swoich rodziców do górynogami.

IV

Kiedy następny skurcz w końcu minął, Mera oznajmiła, że musi wstać i się przejść. Gaster zapewnił ją, że spacer to świetny pomysł, ponieważ nie miała jeszcze pełni rozwarcia, a dziecko wciąż się nie zdecydowało, że to odpowiedni moment, aby opuścić wygodne łono Mery i wejść w tę gównoburzę, jaką jestświat.

Shadow podążał za nią, krążył wokół niej niczym zmartwiona kwoka. Angel wyszła z pokoju, by przekazać wieści mężczyznom czekającym nazewnątrz.

– Reece panikuje – oznajmiła ze śmiechem. Położyła ręce na biodrach i rozciągała plecy w drodze do drzwi. – Jestem pewna, że pozostali też. Lepiej dam im znać, zanim tuwpadną.

Wyszła, a wtedy ja teżwstałam.

– Czy ona słyszy jego myśli? – zapytałam. Wciąć próbowałam ogarnąć umysłem, jak działają prawdziwe pary wSolaris.

– To głównie wyczuwanie emocji – zamruczał Shadow i jak zwykle nic więcej nie wyciągnęłam z tego ponuregomężczyzny.

Podczas gdy on eskortował swoją kuśtykającą partnerkę tam i z powrotem po sypialni, Gaster zabrał się do zmiany przepoconej pościeli i układania nowych ręczników. Kiedy wyszedł z pokoju z naręczem prześcieradeł, zostaliśmy tylko Mera, Shadow ija.

Czułam się nieco bezużyteczna, kołysałam się w miejscu, a mój mózg rozpadał się pod presją niemyślenia o wampirze i przeznaczeniu, które czekało za drzwiami. Ten drań mógł poczekać ze swoimi rewelacjami, aż Mera urodzi, i dać mi ten ostatni dzień na skupienie się na przyjaciółce, a nie na moim nadchodzącymkońcu.

Naprawdę lubiłam żyć w błogiejnieświadomości.

– Co jest, Sim? – zagadnęła Mera i podążyła w moją stronę. Jej ciało zdawało się poruszać swobodniej, teraz, gdy się rozchodziła. – To spojrzenie widziałam już wcześniej wiele razy i wiem, że oznacza ono, że w tej ładnej główce kłębią się jakieś mrocznemyśli.

Nie przerwała swojego marszu w stylu „wyłaź ze mnie, do cholery”, ale również nie spuszczała ze mnie swojego przenikliwego wzroku, nawet kiedy przemieszczała się w głąb pokoju. Shadow potrząsnął głową i wyciągnął rękę, by ją złapać, gdyby się potknęła, bo w ogóle nie patrzyła, dokądidzie.

– Wszystko w porządku – zapewniłam szybko. Wiedziałam, że jeśli nic nie powiem, jeszcze mocniej się nakręci. – Martwię się o ciebie bardziej niż o cokolwiekinnego.

Spojrzenie, jakie posłała mi Mera, powaliłoby na kolana słabszą istotę. Wypełniały je drwina, niedowierzanie i wyraźna nuta „chyba sobie, kurwa, jajarobisz”.

– Wybaczę ci te kłamstwa – wydyszała, po czym położyła sobie obie dłonie na brzuchu i oddychała głęboko przez moment – bo to stresująca sytuacja i wiem, że próbujesz powstrzymać mnie przed panikowaniem w kwestii tego, co się z tobą dzieje. Ale – następna przerwa, jej twarz się wykrzywiła, a z Shadowa wydobyły się kolejne pomruki – obiecuję ci, przyjaciółko, że jeśli nie powiesz mi w tej chwili prawdy, nie biorę odpowiedzialności za swoje następnedziałania.

Podmuch gorącego powietrza uderzył mnie, kiedy Shadow zachichotał. Nie był szczególnie rozbawiony, ponieważ prawdopodobnie wciąż martwił się dyskomfortem swojej partnerki, ale zawsze podobał mu się jej temperament. Bez względu naokoliczności.

– To jedynie mały problem z tym głupim wampirem na zewnątrz – wymamrotałam w końcu. Mera by nie odpuściła, a musiała się skupić naporodzie.

Shadow znów zachichotał, dźwięk zmieszał się z niskim, głębokim warknięciem. Czoło Mery zmarszczyło się jeszcze bardziej, gdy ruszyła w moją stronę i siępotknęła.

– Lucien? – wydyszała. – Co on znowu zrobił? Albo co w ogóle zrobił, zważywszy na to, że nigdy tak naprawdę nie powiedziałaś mi nic o swoim pobycie wValdorze.

Jeżeli czegoś naprawdę nienawidziła, to trzymania jej w niewiedzy, szczególnie kiedy chodziło o przyjaciół. Merę dało się opisać wieloma określeniami, a szalona lojalność plasowała się wysoko na tej liście. Jeśli nie wiedziała, jakie mamy problemy, nie mogła nam pomóc w ich rozwiązaniu, a to jej nieodpowiadało.

– Przymus, pamiętasz? – odparłam szybko. Obrazy i słowa formowały się w mojej głowie, gdy tomówiłam.

Większość z nich dotyczyła Szkarłatnego Miasta – to nieoficjalna nazwa, która w pewnym momencie stała się oficjalna, bo tak teraz nazywało się rodzinne miasto Luciena. Miejsce, które poznawałam przez tygodnie, gdy zakochiwałam się w wampirze tylko po to, by się dowiedzieć, że on wcale nie czuje tegosamego.

Otworzyłam usta, chciałam wyjawić jej choćby jakiś najmniejszy szczegół, ale mój język znieruchomiał. Wargi się nie poruszały. Słowa zamarzły w moim mózgu, skąd nie mogły się wydostać. O ile nie będę w stanie połączyć swojego umysłu z umysłem Mery, nic, co wydarzyło się w Valdorze, nie zostanie nigdyujawnione.

Mera stała teraz blisko mnie, jej dymny zapach wydawał się silniejszy niż zwykle, kiedy płomienny feniks w jej wnętrzu przemykał tuż pod powierzchniąskóry.

– Musi istnieć sposób, żeby złamać ten przymus – warknęła, zanim szybko odwróciła głowę, by spojrzeć w oczy Shadowa. – Partnerze, lepiej cośwymy…

Nie zdążyła dokończyć zdania, bo drzwi sypialni otworzyły się gwałtownie, aż z hukiem uderzyły o ścianę. Angel czy Gaster nie weszliby z takim impetem, więc natychmiast przeszłam w stan gotowości i przesunęłam się przedMerę.

Gdybym miała sekundę na przemyślenie tego, uświadomiłabym sobie, że nic jej nie grozi. To było królestwo Shadowa i nikt nie mógł go tu zaskoczyć, ale instynkt stanowił potężną cechęzmiennokształtnych.

Warknięcie wyrwało się z moich ust, kiedy do środka wpadł Lucien. Poczułam falę gorąca obok siebie. Odwróciłam się i ze zdziwieniem zobaczyłam, że to Shadow podsycał ogień swojej mocy, a ciemność sączyła się porami jego skóry, gdy cienie, od których wziął swoje imię, odpowiadały posłusznie na jegorozkazy.

– Poczułeś ich – warknął Lucien i błysnął kłami, a jego ciało urosło. Mistrzowie Wampirów mieli zdolność do zwiększania masy i wzrostu, kiedy coś ichrozwścieczyło.

– Co oni tu robią? – zagrzmiał Shadow, a jego słowa ledwo dało się zrozumieć przez sączący się z nichgniew.

– To skomplikowane – powiedział szybko Lucien. – Ale jeśli się nimi nie zajmiemy, wykorzystają status nagrody, by złamać regułęczwartą.

Nic już z tego nie rozumiałam, najwyraźniej podobnie jak Mera, która dodała własne imponujące warknięcie do tejmieszanki.

– Lepiej przestańcie, kurwa, mówić szyfrem! – krzyknęła – Co się, do cholery, dzieje w mojej bibliotece?! Czuję zaburzenie przez więź z Shadowem, ale drań blokuje prawie wszystko inne, żebym zachowała spokój. – Zaczęła wymachiwać rękami, aż zahaczyła o moje ramię. – Czy ja wam, do kurwy nędzy, wyglądam naspokojną?!

Wyglądała jak piękna, ognista, lekko szalona bogini zmiennokształtnych, ale w jej szeroko otwartych oczach i lekko zakrzywionych dłoniach, którymi dźgała powietrze jak szponami, nie było ani krzty spokoju. Wszyscy o tym wiedzieliśmy i tylko Shadow okazał się wystarczająco odważny, by podejść i objąć swoją ciężarnąpartnerkę.

Jego ogień zapłonął jeszcze mocniej, gdy zmieszał się z jej żarem, a ja przełknęłam zazdrość na widok tej cholernej perfekcji ich związku. Nawet w najgorszych chwilach wciąż czynili siebie nawzajem lepszymi. Nawzajem się wzmacniali. Czy coś podobnego w stylu tego cholernego partnerstwadusz.

Lucien spotkał moje spojrzenie, jakby usłyszał tę myśl. Wspomnienia tej ostatniej nocy w Valdorze wypełniły mi głowę. Moja prawie śmierć, jego usta na moim ciele, jego krew… Wilczyca we mnie wyrwała się na wolność, kły się wyostrzyły, a ja na niego warknęłam. Nie miał prawa patrzeć na mnie w ten sposób. Nie z wampirzą energią pulsującą na skórze, której złota poświata sięnasilała.

To było po prostu skrajnie niesprawiedliwe, a ja wciąż nie miałam pojęcia, dlaczego wpadł dosypialni.

– Co się stało? – zapytałam w końcu, nie mogłam dłużej wytrzymać. – Czy mój powrót do Valdoru ma coś wspólnego z żądaniemmistrzów?

Może nie jestem magiczną boginią, ale nie jestem też idiotką. Lucien nie wszedłby do tego pokoju bez dobrego powodu. Bez jakiejś poważnej sprawy. Zapytał Shadowa, czy ich czuje, co kazało mi sądzić, że wampiry już tu były. Wbibliotece.

– Mistrzowie drugiego stopnia z Valdoru – zagrzmiał Shadow i odchylił głowę do tyłu, jakby przysłuchiwał się rozmowie, której reszta z nas nie mogła usłyszeć. – Wchodzą do mojej biblioteki z agresywnymi zamiarami. Proszą o pozwolenie na zabranie Simone. – Jego uwaga powróciła do nas. – Nie potrzebują pozwolenia w przypadku legalnej nagrody i wiedzą otym.

To wszystko, co musiałamusłyszeć.

– Jest za mnie nagroda? – wydusiłam z lekkim drżeniem w głosie. – Muszę wrócić do Valdoru, żeby odpowiedzieć na pytania o… – Słowa zamarły mi na języku. Ach, ten kurewski przymus milczenia, pierdolone utrapienie. – Dranie nie mogli nawet pozwolić mi być tu z moją najlepszą przyjaciółką, kiedy rodzi cholernedziecko.

Mera wybuchła, energia i ogień wirowały wokół nas. Jej krzyk poniósł się po pokoju, a ja próbowałam ruszyć do przodu, żeby sprawdzić, czy wszystko z nią w porządku. Jej płomienie lizały mi skórę i poczułam, jak pasma moich długich włosów zajmują się ogniem, a wtedy silne ręce złapały mnie i szarpnęły dotyłu.

Wylądowałam na twardej piersi, otoczona aromatem wiśni i dębu. Podczas pobytu w Valdorze nazywałam Luciena Karmazynowym, bo nie tylko był Mistrzem Karmazynowego Domu, ale jego zapach przypominał mi też moje ulubione czerwone wino. Piłam je na długo przed tym, zanim się dowiedziałam, że wampiry naprawdę istnieją, a nazywało się… Karmazynowe Serce. Smakowało właśnie wiśnią i dębem, dziwny zbieg okoliczności, którego wolałam nieanalizować.

Od dawna jednak nie używałam jegopseudonimu.

– Przestań – warknęłam i odepchnęłam go, zanim poczułabym się zbyt komfortowo przy Mistrzu Wampirów. – Po prostu przestań. Nie potrzebuję już, żebyś się mną opiekował. Przypomnij sobie, jak cholernie dobrze to się skończyło ostatnimrazem.

Byłam niesprawiedliwa. Nie ponosił winy za to, co się stało, oprócz tego, że popełnił ogromny błąd i przyprowadził mnie do Valdoru. Ale za resztę odpowiadałam ja. Sama wybrałam swój los i teraz musiałam ponosić tegokonsekwencje.

– Nie opiekuję się tobą – odwarknął Lucien i ze zdziwieniem dostrzegłam, jak szybko traci zimną krew, gra słów zamierzona. Po jego opanowaniu nie został nawet ślad. Wydawał się teraz niemal zwierzęcy. – Wypełniam swoje obowiązki. Sprowadziłem cię do mojego świata… do Valdoru. Nie pilnowałem cię wystarczająco. To był mój przyja… – urwał, ale nawet w swoim gniewie Mera nie przeoczyła tego małegopotknięcia.

Jej krzyki i ogień przygasły, po czym z Bestią Cienia u boku zdołała ruszyć w stronęLuciena.

– Co zrobił twój przyjaciel?! – wrzasnęła. – Co oni zrobili Simone, że nie może rozmawiać o tym nawet zrodziną?!

Energia w pomieszczeniu narastała i wcale nie zaskoczył mnie widok Angel i Gastera wraz z Reece’em, Lenem i Gallelim, stojących przy drzwiach. Wściekłość okołoporodowa Mery sprowadziła nawet Inky’ego i Midnight zsufitu.

Wszyscy jednak wiedzieli, że lepiej do niej bezpośrednio niepodchodzić.

Lucien się wyprostował, wciąż stanowczo za blisko mnie. Trzymał ręce przed sobą, jakby był gotów mnie odciągnąć, gdyby Mera znów straciła nad sobąkontrolę.

– Simone zaufała komuś, bo ja mu ufałem – wytłumaczył, a ta względnie szczera odpowiedź niemal uśmierzyła strach i gniew. – Poprowadził ją ścieżką, która prawie kosztowała jążycie.

Otworzyłam usta, by dodać, że Lucien mnie pomścił i zabił swojego przyjaciela, ale oczywiście nie mogłam się na ten tematodezwać.

– Mistrzowie pierwszego stopnia – kontynuował. – To oni zmusili ją do milczenia. Nie da się tegoprzełamać.

– Jesteś jednym z tych cholernych mistrzów – skwitowała Mera, ale jej ogień przygasał, bo wreszcie otrzymywała wyjaśnienia. – I najwyraźniej ty możesz o tymmówić.

– To naraża ją na niebezpieczeństwo – warknął, niewzruszony nawet tym, że Shadow rzucił mu mrocznespojrzenie.

Bestia nie lubił, gdy ktokolwiek krzyczał na jego partnerkę, a ostatnim, czego potrzebowaliśmy, było to, by on też stracił nad sobą panowanie. Ten pokój zamieniłby się w pobojowisko, gdyby do tegodoszło.

Mera przyglądała się wampirowi przez długie sekundy, a cokolwiek w nim dostrzegła, uspokoiło ją jeszcze bardziej. A może przypomniała sobie, że rodzi, kiedy kolejny skurcz zmusił ją do pochylenia się do przodu, z rękami nabrzuchu.

Shadow trzymał ją i pomagał jej oddychać. Mistrzowie Wampirów i łowcy nagród zdecydowanie zeszli na dalszyplan.

V

Zanim Shadow wziął Merę w ramiona, by położyć ją z powrotem na łóżku, Gaster był już na pierwszej linii, gotowy odebrać poród, a Angel wypędziła z pokoju wszystkich za wyjątkiemLuciena.

Z niechęcią przysunęłam się bliżej niego. Ściszyłam głos, jak tylko mogłam, co prawdopodobnie i tak nie było żadną przeszkodą dla wyostrzonych zmysłów istot w pokoju, izapytałam:

– Czy lepiej będzie, jeśli odejdę? Czy narażam wszystkich na niebezpieczeństwo? Jak potężni są ci mistrzowie drugiegostopnia?

Jego zapach stał się intensywniejszy, czułam, jak jego energia się kotłuje. On też się denerwował, nawet jeśli na zewnątrz pozostawał pozornieopanowany.

– Niebezpieczeństwo nie grozi nikomu oprócz ciebie – odpowiedział oschle. – Wiedzą, że lepiej nie atakować na terytorium Shadowa, ale znają też prawa. Mamy związane ręce, skoro jesteś uważana za zbiega, a oni żądają twojegostawiennictwa.

Wyobraziłam sobie cholerny list gończy z moją twarzą rozwieszony po całym świecie. Zbieg…

– Czekaj, ile oferują za moje schwytanie? – Czy to głupie, że miałam nadzieję na wysoką sumę, bo tak bardzo się mnieboją…?

– Nic. – Uch, dupek mógł chociaż udawać, że jestem warta grube pieniądze. – Mistrzowie powiedzieli mi, że wzywają cię, byś odpowiedziała na kilka pytań na temat tego, co się stało, gdy dotknęłaś kamienia. Nie wiem, dlaczego czekali tak długo, ale zapewniono mnie, że nie stanie ci się krzywda, jeśli przybędziesz w ciągu następnych kilku łukówsłońca.

Valdor miał jedno czerwone słońce, które dawało ciepło porównywalne z kalifornijską wiosną. Nigdy nie znikało z nieba, a upływ czasu śledzono poprzez ten wahadłowy ruch, tam i zpowrotem.

Dreszcz przeszedł mi po kręgosłupie, a moja wilczyca zaskomlała z miejsca, gdzie teraz wegetowała, stłamszona przez obcąenergię.

Energię, którą zaczynałam rozumieć, ponieważ stawała się silniejsza i bardziej reaktywna, odkąd byłam blisko Luciena, co mówiło mi, że zdecydowanie miała związek zwampirami.

– Czy energia z kamienia może być powodem, dla którego moja wilczyca jest przytłumiona? – zapytałam go. Nikt inny tego nie usłyszał, bo inaczej przymus by mniepowstrzymał.

Lucien zacisnął dłoń wokół mojego prawego ramienia i przyciągnął mnie dosiebie.

– Twoja wilczyca jest przytłumiona? – zapytał.

Skinęłam głową i przełknęłam z trudem, po czympowiedziałam:

– Ledwo ją poznaję. Czasami mam wyostrzone zmysły, a innym razem jest tak, jakby spała. To prawie jak… – urwałam, nie mogłam dokończyć tej szalonejmyśli.

– Jak co? – rzucił, a te zielone oczy niemal topiły mnie swoją uderzającą intensywnością. Zdolność Luciena do skupiania się na mnie tak całkowicie, że wszystko inne przestawało istnieć, była jednym z powodów, dla których tak mocno się w nim zakochałam wValdorze.

Zacierał świat wokół nas i nikt nigdy nie wywoływał we mnie takiego poczucia spokoju idomu jak on. Przynajmniej wtedy, kiedy nie doprowadzał moich hormonów do szaleństwa i nie zamieniał mnie w kłębekpragnień.

Oczywiście słusznie mnie odrzucił. Wampiry nigdy nie wiązały się poza swoją rasą. A ja zachowałam się jak pieprzona idiotka i prawie przypłaciłam to życiem. Wiele się nauczyłam podczas pobytu w Valdorze idojrzałam.

Po prostu nie chciałam tam wracać i popadać w stare złenawyki.

– B – nacisnął, a ja potrząsnęłamgłową.

– Po pierwsze: przestań nazywać mnie moją cholerną grupą krwi, dupku – szepnęłam ostro. – A po drugie: myślę, że kamień podzielił się ze mną swoją energią albo coś w tym stylu, bo teraz krąży we mnie jakaś obcamoc.

Jego uścisk na moim ramieniu się wzmocnił. Nie sprawiał mi bólu, ale czułam siłę w tym dotyku. Lucien był potężniejszy niż jakikolwiek alfa zmiennokształtny, któregoznałam.

– Powinnaś mi o tym powiedzieć znacznie wcześniej – warknął, a moje zdradzieckie ciało, cholera, zareagowało dokładnie odwrotnie, niżpowinno.

To emocje i pragnienia, które we mnie wzbudzał, wpędziły mnie w te wszystkiekłopoty.

Wyrwałam się z jego uścisku, a przynajmniej próbowałam, dopóki sam mnie nie puścił, i powstrzymałam chęć potarcia ramienia w miejscu, gdzie jego energia zostawiła ślad na mojejskórze.

Zanim zdążyłam powiedzieć cokolwiek więcej, krzyk Mery rozdarłpowietrze.

To nie tak, że zapomniałam, że moja najlepsza przyjaciółka rodzi, ale była to myśl w tle, gdy zajmowałam się bardziej palącą kwestią Luciena i wampirów. Ten krzyk jednak wypełniały takie przerażenie i ból, że każda część mnie wpadła wpanikę.

– Możesz dać mi czas do narodzin dziecka Mery? – poprosiłam pospiesznie. – Nie mogę tego przegapić. Wiem, że już jestem ci winna przysługę od ostatniego razu, ale po prostu dodaj to do swojejlisty.

Lucien wyglądał, jakby chciał odmówić, ale na szczęście tego niezrobił.

– Zajmę się resztą. Idź doMery.

Obróciłam się w miejscu i popędziłam przez pokój. Mimo że nie byłam daleko, wydawało się, że minęła wieczność, zanim przypadłam do jej boku. Leżała w tej samej pozycji co wcześniej, tylko że jej głowa spoczywała teraz na kolanach Bestii Cienia. Trzymał ją jak najcenniejszy skarb. Czułam emanującą od niego moc, kiedy przekazywał ją swojejpartnerce.

Gaster stał u końca łóżka między zgiętymi w kolanach nogami Mery. Poduszki podpierały jej dolną część pleców. Angel trwała po jej prawej stronie i obejmowała dłoń przyjaciółki, a ja wsunęłam się na miejsce po lewej. Mera, z twarzą zalaną łzami, krzyknęła znowu i sięgnęła po moją rękę. Czułam ucisk w piersi, walczyłam zpaniką.

Kobiety umierały przy porodzie, historia znała takie przypadki. Ale to nie mogło być udziałem Mery, prawda? Była nieśmiertelna. Praktycznieniezniszczalna.

Czy to dziecko mogło być jej jedynąsłabością?

Jej uścisk na mojej dłoni sięwzmocnił.

Wydawała się teraz dużo silniejsza ode mnie. Dosłownie miażdżyła mi rękę, ale znosiłam to beznarzekania.

Umarłabym za Merę i jej dziecko, więc kilka złamanych kości to nic, czym należało sięmartwić.

– Czy wszystko w porządku z mistrzami? – wydyszała, wciąż bardziej zmartwiona o mnie niż osiebie.

– Wszystko w porządku – potwierdziłam stanowczo. – Nie masz się czym przejmować. Lucien i ja mamy to podkontrolą.

Szybko się rozejrzałam i zauważyłam, że wampir zniknął, ale odmówiłam sobie analizowania, dlaczego sprawiło to, że czułam się teraz tak pusta jak przestrzeń, którą wcześniej zajmował. Przynajmniej dotrzymał słowa i postanowił podjąć się interwencji w mojejsprawie.

Następny skurcz dopadł Merę, krzyknęła ponownie, jej chwyt łamał kolejne kości, które, na szczęście, moja energia zmiennokształtnej wyleczy w kilkaminut.

– Skurcze przychodzą szybciej – stwierdziła Angel zwięźle. – Czy dziecko zaraz siępojawi?

Gaster nie podniósł wzroku, całkowicie skupiony na magii, którątkał.

– Tak. Ale walczy z uwolnieniem. Jest bardzo zaborcze wobec Mery, chce przejąć jej energię nawłasność.

Mera zaśmiała się przezból.

– Brzmi jak ktoś, kogo znam. – Jej ściągnięte i zmęczone rysy nieco się wygładziły, gdy Shadow odgarnął jej spocone włosy z czoła, a ona przechyliła głowę, by spotkać jego spojrzenie. Nie uśmiechnął się jednak, najwyraźniej ledwo nad sobąpanował.

– Będzie dobrze, partnerze – powiedziała Mera łagodnie. – Nasze dziecko jest już prawie tutaj. Puści, kiedy nadejdzie właściwyczas.

– Słoneczko – wyrzucił z siebie zduszonym głosem. – Musisz przeżyć. Światy potrzebują, żebyś przeżyła. Rozumiesz?

– Oboje przeżyjemy – zapewniła bez wahania. Jasność jej osobowości i mocy przebiła się przez cierpienie. Ogarnął ją spokój, napięcie wreszcie opuściło jej twarz. – Czujęto.

Dłoń Angel wciąż oplatała palceMery.

– Spokój – wyszeptała, kiedy pogoda ducha musnęła także jej oczy. – Oboje go znajdujecie. Nowa ścieżka jestwyraźniejsza.

I tak po prostu każdy, włącznie z Gasterem i Shadowem, nagle się rozluźnił. Nie miałam pojęcia, jaki to rodzaj spokoju, ale przyjmowałam to jako pozytywny znak, że z Merą i jej dzieckiem wszystko będzie w porządku. Bitwa o pojawienie się tej istoty na świecie dobiegła końca i teraz dziecko było na drodze dowolności.

Gdy tym razem nadszedł skurcz, Mera nie krzyczała ani nie zginała się wpół, jakby jej ciało rozrywało się na dwoje. Zamiast tego trzymała dłonie swoich najlepszych przyjaciółek i wyciągnęła się w stronę Shadowa. Zamknęła oczy, pozwoliła naturze przejąćkontrolę.

– Jeszcze jeden raz – odezwał się Gaster łagodnie, jego ziemisty zapach i energia zanikały, kiedy oddawał kontrolę Merze. – Jesteś takblisko.

Uśmiech rozlał się po jej ustach, tak pięknie zadowolony. Gdy podniosła powieki, spotkała płonące spojrzenie Shadowa. Spojrzenie, które nie opuściło jej twarzy od wielu minut. Cholera, kogo ja oszukuję… Jego wzrok był utkwiony w Słoneczku, odkąd pierwszy raz jązobaczył.

– Kocham cię – powiedział. – Jesteś pieprzonymcudem.

– Pierwszym słowem tego dziecka będzie „pieprzyć”. – Zaśmiała się przezłzy.

Shadow wzruszył ramionami, jakby naprawdę go to nieobchodziło.

– Ja też cię kocham – wyznała Mera, jej śmiech zanikał, kiedy łzy znaczyły jej skórę. Łzy radości, uzdrowienia i nadziei. – Jesteś najlepszym, co mi się przytrafiło. Ty i nasze dziecko. Naszarodzina.

Teraz to ja płakałam, widząc pełne koło życia mojej najlepszej przyjaciółki. Nigdy więcej nie zazna bólu ani odrzucenia. Miała watahę i rodzinę, a moje serce rosło z jej szczęścia. Zasługiwała na to wszystko iwięcej.

Wygięła się i jęknęła, a cisza zstąpiła na pokój, gdy pchnęła ostatni raz. Wstrzymywaliśmy oddechy, aż pojedynczy krzyk wypełniłpowietrze.

Przygotowane i delikatne ręce Gastera przyjęły nasze najnowsze błogosławieństwo, a wtedy masywna fala mocy prawie zdmuchnęła mnie z łóżka. Uścisk Mery na mojej dłoni jednak zakotwiczył mnie u jejboku.

Dziecko wydało kolejny krzyk, po którym nastąpiła druga fala, nie tak silna jak pierwsza. Pojedynczy, dźwięczny ton trwał przez chwilę, po czym zanikł. Jakby światy w końcu się uspokajały po pojawieniu się tej nowejmocy.

– Dziecko zrodzone z mocy i przeznaczenia – oznajmiła Angel. – Jakby pierwotne energie się przegrupowały, by zrobić miejsce dla – spojrzała w dół – niej. By zrobić miejsce na jej pozycję w panteonie mocy. – Angel miała rację, to byładziewczynka.

Mera się podciągnęła, by po raz pierwszy zobaczyć swoją córkę. Gaster bez wahania przekazał płaczącą, zakrwawioną, maleńką, ale potężną istotę jej matce. Ogromne złote oczy popatrzyły na Merę, a moja najlepsza przyjaciółka po prostu wpatrywała się w swój mały cud ipłakała.

– Wygląda dokładnie jak ty, Shadow – wyszeptała, a wielkie łzy spływały po jejpoliczkach.

Bestia wyciągnął rękę i mogłabym przysiąc, że ta zadrżała, kiedy położył ją na rudej czuprynie, zbyt gęstej jak na niemowlę. Wzrok dziewczynki spotkał się ze wzrokiem jej ojca, już nie płakała. Shadow i dziecko wpatrywali się w siebie z takim skupieniem, jakby dwie pradawne istoty wymieniały się zrozumieniem wszechświata. To nie tylko jej włosy czy bezpośrednie spojrzenie wydawały się wręcz nienaturalne, ale wszystko innerównież.

Potem ta chwila minęła, a gdy Mera przytuliła dziecko mocniej, zachowywało się jak normalny, marudny, zafascynowany piersiąnoworodek.

– Jest głodna – zauważyłShadow.

Mera przysunęła piękną dziewczynkę do piersi, a góra jej luźnej białej sukienki zsunęła się przy tym ruchu. Dziecko natychmiast się przyssało, co podobno nie zawsze się zdarza, ale co ja tak naprawdęwiedziałam.

Cofnęłam się o krok i wykorzystałam moment, by docenić doskonałość sceny przede mną. Mera może uważała, że dziecko wygląda jak Shadow, ale ja widziałam w nim też wiele z mojej przyjaciółki, od rudych loków po pełne wargi i wysokie kościpoliczkowe.

Chociaż faktycznie bez wątpienia miała geny Shadowa, z tymi nieziemskimi oczami i prostymnosem.

– Jest idealnym połączeniem Słoneczka i Shadowa – westchnęła Angel, jej myśli pokrywały się z moimi. – Jakim imieniem jązaszczycicie?

Szczerze nie mogłam się doczekać, by usłyszeć, jak dadzą jej naimię.

Zauroczona

Copyright © Jaymin Eve

Copyright © Wydawnictwo Inanna

Copyright © MORGANA Katarzyna Wolszczak

Copyright © for the translation by Marcin A. Dobkowski

Copyright © for the inside art by LevelUp |Adobe Stock

Wszelkie prawa zastrzeżone. All rightsreserved.

Tytuł oryginału: Compelled

Wydanie pierwsze, Bydgoszcz 2025r.

książka ISBN 978-83-7995-684-5

ebook ISBN 978-83-7995-685-2

Redaktor prowadzący: Marcin A. Dobkowski

Tłumaczenie: Marcin A. Dobkowski

Redakcja: Paulina Kalinowska

Korekta: Joanna Błakita

Projekt i adiustacja autorska wydania: Marcin A. Dobkowski

Projekt okładki: Ewelina Nawara

Skład i typografia: proAutor.pl

Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgodywydawcy.

MORGANA Katarzyna Wolszczak

ul. Kormoranów 126/31

85-432 Bydgoszcz

[email protected]

www.inanna.pl

Książkę i ebook najtaniej kupisz na: MadBooks.pl