Od kanapowca do maratonczyka ebook_1 - Aleksander Stefan - ebook

Od kanapowca do maratonczyka ebook_1 ebook

Stefan Aleksander

0,0
10,00 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Krótka historia jak imprezowy zakład może zmienić życie doświadczonego kanapowca.

Kilka porad dla początkujących i tych co już biegają.

 

Autor nie namawia, ale opisuje jak jest i że jest to możliwe bez względu na nr PESEL.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI
PDF

Liczba stron: 20

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



1

Aleksander Stefan

Od kanapowca do maratończyka

(czyli jak nie dać się zwariować i zacząć biegać)

W wieku 53 lat 4 października 2020 roku po 5 godzinach zmagań, głównie z samym sobą, powtórzyłem wyczyn niejakiego Filippidesa z 490 r. p.n.e. i przebiegłem maraton.

Można śmiało powiedzieć, że nawet miałem lepiej, bo z miejscowości Maraton do Aten jest tylko 37 km, a ponadto w przeciwieństwie do wspomnianego Greka mogłem się dłużej cieszyć sukcesem. Jak głosi legenda, biedak wprawdzie przebiegł dystans, ale niestety zmarł.

Aby jednak oddać historyczną sprawiedliwość trzeba wspomnieć, że w przeciwieństwie do mnie Grek biegł w pełnej zbroi. No dobra, też byłem trochę uzbrojony w tzw. gadżety, ale zabrałem je dobrowolnie i na szczęście niektórych z nich udało mi się po drodze pozbyć (dzięki pomocy przyjaciół).

1. IMPULS

Na początek muszę wspomnieć, że w żadnym razie nie jestem typem atlety ani napaleńca typu: „od najmłodszych lat pasjonowałem się sportem”. Raczej bliżej mi do typowego kanapowca po czterdziestce, z zamiłowaniem do częstych odpoczynków i ukochanego napoju bogów, czyli piwa.

No więc, jak to się mogło stać???

Zarówno moja historia, jak i opowieści innych biegających szaleńców wskazują, iż sama decyzja o bieganiu podejmowana jest najczęściej pod wpływem impulsu. Czasem jest to diagnoza lekarza, czasem sygnał z organizmu, czasem wpływ chwilowej mody.

Jeśli o mnie chodzi, to impulsy były w zasadzie dwa i to prawie jednocześnie.

Impuls 1 – ZAKŁAD

Zaczęło się dosyć niewinnie. Pod koniec 2015 roku na spotkaniu u przyjaciół w luźnych i niezobowiązujących rozmowach coraz częściej przewijał się temat biegania. Z

sześciu dorosłych osób biorących udział w imprezie biegały wprawdzie tylko dwie, ale i tak temat biegania, a konkretnie: czasów, kadencji, pulsu, butów itp. stawał się denerwująco dominujący. W końcu, uskrzydlony kilkoma piwami, nie wytrzymałem i wypaliłem, że w 2

zasadzie przebiegnięcie kilku kilometrów nie jest wielkim wyczynem, więc nie rozumiem, o co tyle szumu. W zasadzie (drugi raz, jak to po piwie) mogę zupełnie spokojnie przebiec taki na przykład półmaraton i nie robić z tego żadnego specjalnego wydarzenia. No bo jeśli nie ja, to kto?

Na skutki imprezy i mojej ułańskiej fantazji nie trzeba było długo czekać. Już na drugi dzień dowiedziałem się, że na samym gadaniu się niestety nie skończyło i że nawet wplątałem się w zakład. Jeśli w grę wchodzą pieniądze, to żarty się skończyły

– trzeba się zabrać do roboty i rozpocząć treningi.

Impuls 2 – NAGRODA

Pewnego dnia, podczas okresowego przeglądu technicznego mojego auta w serwisie Renault w Krakowie, na parkingu moją uwagę zwróciło czerwone renault twingo z napisem