Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Roxanne Giselle Logan, zwana Roxie, miała prosty plan na dorosłe życie: szafa pełna markowych ciuchów i wysoki stołek w znanej korporacji, której korytarzami przechadzałaby się, wzbudzając zachwyt kolegów i zazdrość koleżanek. Niestety, dorosłość, w której obudziła się dziesięć lat po skończeniu college’u, wygląda zupełnie inaczej… Roxie ma wprawdzie buty od Manolo Blahnika i modne fatałaszki, ale nie zrobiła ani zawodowej kariery, ani nie podbiła serca milionera. Zamiast tego tkwi w nieudanym związku z drobnym krętaczem Billym Flynnem, który obiecał jej złote góry i rezydencję z bajki. Nie dość, że nie dotrzymał słowa, to jeszcze młotem rozwalił drzwi do loftu dziewczyny, gdy ta po raz setny usiłowała z nim zerwać.
Miarka się przebrała. Idąc za radą rodziny i przyjaciół Roxie próbuje się wyrwać z toksycznego związku. Pretekstem do ucieczki przed szemranym facetem staje się krucjata w poszukiwaniu wujka, który przed laty zerwał kontakty z rodziną. Roxie postanawia upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu: odnaleźć krewnego i uciec raz na zawsze od Billy’ego.
Niestety, sprawy się komplikują, gdy okazuje się, że wśród nowych, przebojowych znajomych wujka znajduje się zniewalająco przystojny, kryształowy moralnie policjant, Hank Nightingale. Roxie w ciągu chwili wpada mu nie tylko w oko, ale i do łóżka. Czy związek byłej dziewczyny gangstera od siedmiu boleści i stróża prawa ma jakiekolwiek szanse? I najważniejsze: czy Billy w końcu zrozumie, że dla niego i Roxie nie ma już żadnej przyszłości?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 446
Tytuł oryginału: Rock Chick Redemption
Projekt okładki: Paweł Panczakiewicz/PANCZAKIEWICZ ART.DESIGN
Redakcja: Grażyna Muszyńska
Redakcja techniczna: Robert Fritzkowski
Korekta: Katarzyna Szajowska, Barbara Milanowska (Lingventa)
Zdjęcie na okładce: © sakkmesterke/Shutterstock
Copyright © 2013 by Kristen Ashley
All rights reserved.
© for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2020
© for the Polish translation by Agata Suchocka
ISBN 978-83-287-1438-0
Wydawnictwo Akurat
Wydanie I
Warszawa 2020
Fragment
Książkę tę dedykuję
Kathleen „Danae” Den Bachlet
Mojej „Annette”.
Dziękuję bogini za to, że zesłała mi przyjaciółkę,
która pozwala mi być sobą.
Miłość od pierwszego wejrzenia przytrafiła mi się dwa razy. Za pierwszym razem był to Billy Flynn. Za drugim Hank Nightingale. Z Billym nie wyszło i złamał mi serce. A jeśli chodzi o Hanka… No cóż, on też był łamaczem serc, ale nie zamierzałam zajmować się nim na tyle długo, by pozwolić mu skruszyć i moje. Odejście od niego nie było nawet świadomym wyborem, ale przecież to nie miało znaczenia i ostatecznie wyszło na dobre.
Przynajmniej Hankowi.
***
Billy i Hank są jak noc i dzień, ciemność i światło, zło i dobro.
Billy uosabia wszystko, co mroczne i złe, Hank zaś to, co jasne i dobre.
Bo wiecie, Billy to przestępca. Hank to dla odmiany gliniarz.
Billy wygląda jak młody Robert Redford, lecz zamiast uroku chłopaka z sąsiedztwa (którego posiada mnóstwo, to trzeba mu przyznać), ma w sobie raczej coś z Jamesa Deana w Buntowniku bez powodu. Byliśmy razem przez siedem lat, z czego przez trzy ostatnie próbowałam z nim zerwać. To też nie wyszło.
Hank zaś wygląda jak nikt inny. Jest piękny, tak po prostu: wysoki, ciemnowłosy, o bursztynowych oczach i muskulaturze lekkoatlety. Hank żyje dla sprawy. Dla sprawiedliwości. I ma więcej uroku, niż Billy mógłby sobie wymarzyć.
Nie pytajcie mnie, skąd to wiem, skoro znam Hanka dopiero od kilku dni. To się zaczęło w chwili, w której dowiedziałam się, że jest fanem Springsteena. A każdy, kto lubi Springsteena… No właśnie!
***
Opowiem wam trochę o sobie.
Mama nazwała mnie Roxanne Giselle Logan (ze znanych tylko jej, dziwacznych powodów), lecz wszyscy mówią do mnie Roxie. Mam starszego brata Gilberta – ma ksywkę Gil, bo Gilbert to dość gówniane imię – i młodszą siostrę Esmeraldę, na którą mówimy Mimi, bo tu również mama niezbyt się popisała. Właściwie to byłam szczęściarą, jeśli idzie o dobór imion w naszej rodzinie.
Tata pozwolił mamie na to szaleństwo. Myślę, że zrobił to z wyrachowania, żeby do końca życia móc jej to wypominać. Ale oni naprawdę się kochają. I okazują to, nawet zbyt często jak na mój gust. Dorastanie z rodzicami nieustannie obściskującymi się publicznie to była spora żenada. Mimo to ciągle sobie dogryzali i się kłócili, w myśl powiedzenia: „Kto się czubi, ten się lubi”.
***
Kilkanaście lat temu nawet nie przyszłoby mi do głowy, że będę musiała nieustannie uciekać z chłopakiem kryminalistą, nieważne, jak byłby przystojny. Dorastałam w przeświadczeniu, że zdobędę świetną pracę, zarobię mnóstwo kasy i nakupuję markowych ciuchów, a tłum lizusów będzie piał hymny na moją cześć i spełniał każdą zachciankę.
Zanim poznałam Billy’ego, naprawdę przymierzałam się do takiego życia.
Nie to, że byłam nadambitna, nic z tych rzeczy. Liceum i studia spędziłam na nieustannym imprezowaniu. Przeszłam przez college na czwórkach i piątkach, ale przecież tak naprawdę nie chodziło o żadną naukę, tylko o piwo, butelkę tequili od czasu do czasu i rock and roll! Tata twierdził, że jestem sprytna, więc może nie będę miała przesrane. Mama zaś mówiła, że jeśli nie zmądrzeję, to i owszem. Oczywiście nie używała takich dosadnych określeń jak tata, ale wiedziałam, o co jej chodzi.
Oboje mieli po części rację, ale to ona była bliżej prawdy.
Na moje szczęście rodzice, a także przodkowie mamy ukończyli Uniwersytet Purdue. Mój pradziadek był nawet upamiętniony na tablicy wiszącej w szkole jako bohater pierwszej wojny światowej. Można powiedzieć, że indeks tej uczelni niejako mi się należał – z taką rodzinną historią i tyloma członkami Stowarzyszenia Absolwentów w drzewie genealogicznym. Zdobyłam dyplom, choć większość czasu spędzałam w Czekoladziarni Harry’ego, w którym to przybytku balowali zapewne również moi rodzice, dziadek i pradziadek.
***
Poznałam Billy’ego tuż po ukończeniu studiów. Miałam już niezłą pracę. Stażowałam trochę podczas wakacji w firmach projektujących strony internetowe i jedna z nich, w Indianapolis, zatrudniła mnie na stałe. Chyba tylko dlatego, że traktowali mnie jak biurową maskotkę. Bywałam szurnięta, i to nieźle, a ci dwaj kolesie, którzy zarządzali w filii, też nie grzeszyli powagą. Nosili T-shirty z głupawymi sloganami i podarte jeansy. Chyba mieli jakieś udziały w lokalnej kawiarni, bo żłopali kawę non stop.
Jedna z moich koleżanek, Annette, powiedziała, że dostałam robotę za wygląd. Coś musiało być na rzeczy, w końcu wygrałam Wybory Miss Nastolatek w naszym hrabstwie. Nie przeszłam do finału stanowego, bo posprzeczałam się z inną uczestniczką. No i w sumie uważałam, że te konkursy piękności są do kitu.
Wdałam się w rodzinę mamy: wysoka, ale „korpulentna”, jak mawiał tata. To chyba znaczyło, że mam czym oddychać i na czym usiąść, ale nigdy mi tego nie wyjaśnił. Wszyscy wyglądamy jak MacMillanowie: wysocy, jasnowłosi i niebieskoocy. Oczywiście tylko mój brat ma zarost jak Grizzly Adams, no i nasz wujek Tex.
***
Nigdy osobiście nie poznałam wujka Texa. Był w Wietnamie i zawinął się (serio, tak po prostu zniknął), jak tylko stamtąd wrócił. Cała rodzina przestała się do niego odzywać. Za wyjątkiem mnie. Pisałam do niego i te listy nie zostawały bez odpowiedzi.
Sztuką epistolarną zajęłam się za młodu. Wkręciłam się, ot tak. Pisałam do każdego, czyj adres wpadł mi w ręce. Uwielbiałam przyklejać znaczki i gnać na pocztę. Gryzmoliłam tak dużo, że mama sprezentowała mi papeterię z monogramem na dwunaste urodziny. Do tej pory dostaję od niej dwa duże zestawy co roku: fioletowe, z moimi inicjałami „RGL” wytłoczonymi na górze strony i na skrzydełku koperty.
Zabroniła mi napisać do wujka Texa, twierdząc, że to strata czasu, bo on nigdy nie odpisuje.
Mama nieczęsto robiła się smutna, ale działo się tak za każdym razem, gdy o nim mówiła. Były tylko dwa tematy, które ją dołowały: wujek i moje ignorowanie uwag dotyczących szlajania się z Billym.
Mama i wujek byli bardzo blisko, gdy dorastali, ale gdy tylko skończył osiemnastkę, Tex zaciągnął się do wojska i pojechał do Wietnamu, to było już pod koniec konfliktu. I więcej o nim nie słyszano.
To znaczy do czasu słyszano, gdy zadziwiając wszystkich, przysłał do mnie list. Nie odpisywał nikomu innemu: ani mamie, ani dziadkom, ani ich dwóm siostrom. Nawet wtedy, gdy siedział w więzieniu za pobicie dealera, ciągle do mnie pisał.
Gdy miałam czternaście lat, przyłapałam mamę płaczącą nad jego listami, które znalazła w moich rzeczach. Nigdy się nie wygadałam, że widziałam ją myszkującą w moich rzeczach. Mam wrażenie, że robiła to dość często.
Z listów wynikało, że wujek Tex jest cholernie zabawnym gościem, istnym wariatem (może nawet większym ode mnie). Pokochałam go dzięki tej korespondencji i zrozumiałam, dlaczego mama darzy go takim głębokim uczuciem.
***
Billy’ego poznałam, gdy miałam dwadzieścia cztery lata. Zakochałam się w nim natychmiast, i to na zabój.
Był zabójczo przystojny. I miał w sobie tyle energii, więcej niż ktokolwiek inny! Potrafił mnie rozśmieszyć i traktował jak księżniczkę. Do tego był wyszczekany. No i ustami umiał wyczyniać różne inne cuda.
Moja rodzina go jednak nie znosiła. Rodzice, Gil, Mimi i wszyscy moi przyjaciele nie cierpieli go. Oczywiście ignorowałam ich. Puszczałam im piosenkę Cowboy Junkies Misguided Angel i kazałam pogodzić się z sytuacją.
Po roku znajomości mieszkaliśmy razem w moim mieszkaniu i przeżywaliśmy bal naszego życia, na który składały się świetny seks, imprezy i różne wariactwa. Byłam nim tak zafascynowana, że nie obchodziło mnie, jak zarabiał na życie.
Któregoś dnia powiedział, że w Saint Louis czeka na niego robota, której nie może przegapić. Stwierdził, że za pół roku przejdzie na emeryturę; przeprowadzimy się do Saint-Tropez i będę mogła całymi dniami opalać się topless, podczas gdy on będzie polewał mi szampana do wykwintnych kolacyjek. Obiecał, że da mi życie, na jakie zasługuję: markowe ciuchy, diamenty i perły, bąbelki na śniadanie i wszystko, co zechcę.
Uwierzyłam mu, bo choć miałam dwadzieścia pięć lat, to wciąż byłam głupia. A przecież wszyscy odradzali mi ten związek, nawet wujek Tex. Zrezygnowałam z pracy i przeniosłam się do Saint Louis. Rozpakowałam graty, znalazłam robotę i zaczęłam wszystko od początku.
Po pół roku Billy oznajmił, że jeszcze większa gratka czeka go w Pensacoli. A potem w Charleston. I w Atlancie.
Powinnam była to przewidzieć. Zanim mnie poznał, Billy przeprowadzał się co chwilę: z Bostonu (gdzie dorastał) do Filadelfii, Cincinnati, potem do Louisville i Indianapolis. Za to, że przesiedzieliśmy rok w tym ostatnim miejscu, powinnam mu w zasadzie podziękować.
Gdy po trzech latach nieustannych przeprowadzek wylądowaliśmy w Chicago, miałam dosyć. Podobało mi się w Saint Louis, w Charleston i Atlancie. Znalazłam we wszystkich tych miejscach fajną pracę i przyjaciół. Każdorazowy wyjazd to była męka. Nie cierpiałam pakowania i życia na walizkach. Czasem już po tygodniu, nim zdążyłam się rozpakować, Billy oznajmiał, że węszy za nowym miejscem. Cały wolny czas poświęcałam na pisanie listów do porzuconych znajomych i naprawdę miałam już dość bycia koczowniczką.
No i zaczęłam podejrzewać, dlaczego Billy jest tak powściągliwy w informowaniu mnie, co robi całymi dniami i gdzie trzyma pieniądze. To była zawsze gotówka, nigdy nie dostał za robotę czeku. Czasami przynosił spore sumy, ale potem przez długi czas nic.
Na początku mu ufałam, wierzyłam w wizje, które przede mną roztaczał, w tę gładką gadkę o tym, że życie, na które „zasługiwałam”, jest na wyciągnięcie ręki. Potem już tylko chciałam w to wierzyć, więc nie zadawałam zbędnych pytań. W końcu wściekłam się na siebie za własną głupotę i nieustanne zaprzeczanie, zaklinanie rzeczywistości. To działało tylko przez chwilę.
„Do diabła z nim, Złotko!”, napisał mi wujek Tex ze zwykłą sobie brutalną szczerością. „Nie wygląda to dobrze. Spuść go na drzewo i znajdź sobie prawdziwego faceta!”
***
Nasz pobyt w Chicago byłby najkrótszy ze wszystkich, gdyby tylko Billy postawił na swoim. Gotów był się zwijać po trzech miesiącach. Ja tymczasem projektowałam strony internetowe, byłam niezależną freelancerką. Annette przeprowadziła się również, więc miałam sprawdzoną przyjaciółkę na miejscu. No i znalazłam kilku dobrych klientów. Mieszkaliśmy w lofcie, który bardzo mi się podobał, w pobliżu stadionu Wrigley (byłam fanką Cubsów, nie ukrywam!), a do rodzinnego domu miałam tylko cztery godziny jazdy.
Nigdzie się nie wybierałam. Powiedziałam Billy’emu, że może wyjechać, jeśli chce, ale ja zamierzałam zostać. Cholernie się pokłóciliśmy i skończyło się łzami. Moimi, oczywiście, bo byłam nieustannie chlipiącą beksą. Potrafiłam rozryczeć się nad zdjęciem małego kociaka.
Koniec końców – zostaliśmy.
Schemat się powtarzał: Billy chciał się przeprowadzać, ja chciałam zostać, kłóciliśmy się, ja zalewałam się łzami i stawiałam na swoim.
Aż któregoś razu Billy wrócił bardzo późno i powiedział, że musimy wyjechać. Po jego zachowaniu wnioskowałam, że wszystko to, na co przymykałam oczy, czego nie rozumiałam, spieprzyło się. Coś poszło bardzo nie tak.
Miałam to gdzieś, stanęłam okoniem. Między nami też wszystko się spieprzyło, a od czasu mojej pierwszej odmowy wyjazdu było coraz gorzej i miałam tego wszystkiego serdecznie dość. Chciałam, by Billy sporządniał, dla mnie i dla siebie samego, ale zdałam sobie sprawę, że to niemożliwe. Pękało mi serce, bo przecież przeżyliśmy mnóstwo dobrych, a nawet świetnych chwil. Wiedziałam, że będę za nim tęsknić. Ale każda dziewczyna ma swoją granicę wytrzymałości. Wkurzało mnie to, że wszyscy mieli rację co do niego. Ale jeśli da się ciała, to trzeba to przyznać, jakoś przez to przejść i ruszyć do przodu.
Nadeszła pora na wzięcie sobie rady wujka Texa do serca i odprawienie Billy’ego.
Gdy mu to oznajmiłam, pchnął mnie na ścianę, dociskając przedramieniem moje gardło, a jego ładną chłopięcą twarz wykrzywiła furia, jakiej nigdy przedtem nie widziałam.
– Pojedziesz wszędzie tam, gdzie ja! – zasyczał. – Należysz do mnie i nigdy się nie rozstaniemy. Jesteś moja na zawsze, do kurwy nędzy!
Przestraszyłam się nie na żarty. Nigdy wcześniej się tak nie zachowywał. Nie lubiłam się bać. Nawet nie oglądałam horrorów. Strach to nie moja bajka.
To był koniec, właśnie w tamtej chwili. Nadzieja na przyszłość dla mnie i Billy’ego ulotniła się w gwałtownym rozbłysku. Po pierwsze – ręka na gardle sprawiała mi ból. Po drugie – wyraz jego twarzy mnie przerażał. Po trzecie – należałam tylko i wyłącznie do siebie samej. Innymi słowy – pieprzyć to!
Ostatecznie zostaliśmy w Chicago, a cokolwiek tak bardzo przeraziło Billy’ego, stopniowo zgasło. Ale nie mój gniew. Spakowałam jego graty, wystawiłam je za drzwi i wymieniłam zamki.
Nie poszło tak gładko, jak się spodziewałam. Billy rozwalił drzwi kowalskim młotem. Znowu się pożarliśmy, ale jakimś cudem namówił mnie, żebym przyjęła go z powrotem.
Może to była oznaka głupoty albo słabości? Tak naprawdę nie chciałam się z nim pogodzić, bo już wiedziałam, jaki jest naprawdę, i nie zamierzałam tego tolerować. Kochałam go, ale okazał się kimś zupełnie innym, niż to sobie pierwotnie wyobrażałam. Obawiałam się, że smród, który się wokół niego unosił, przylega i do mnie.
W końcu młot kowalski to już nie przelewki. Musiałam mądrze to rozegrać. Ułożyłam swój własny plan jak żywcem wyjęty z Sypiając z wrogiem. Założyłam tajne konto oszczędnościowe. Nowe ciuchy, których Billy nigdy nie widział, schowałam u Annette.
Uciekłam do rodziców, ale przyjechał, żeby mnie stamtąd zabrać. Spodziewałam się tego. Przez cały czas oszczędzałam i chowałam kolejne ubrania u Annette, grając na czas.
Potem zwiałam do przyjaciółki w Atlancie, ale i tam mnie odnalazł. Więc przyczaiłam się po raz kolejny. Czmychnęłam do hotelu w Dallas, ale i tam dotarł za mną.
Strasznie długo to trwało, a ja nie nawykłam do długofalowych przedsięwzięć. Czułam jednak, że przy nim życie przesącza mi się przez palce, każdego dnia, miesiąca, każdego roku. I choć byłam niecierpliwa, to cechowałam się również uporem i chciałam doprowadzić ten plan do końca.
Nadeszła pora na ostatnią ucieczkę, do miejsca, w którym miał przecież mnie odnaleźć, jak za każdym poprzednim razem, gdy umyślnie zostawiałam za sobą tropy. Gdy i tam mnie znalazł, wróciłam w to samo miejsce, by dokończyć plan, który przygotowałam zawczasu. Wszystko się jednak spieprzyło, bo smród Billy’ego już zdążył do mnie przylgnąć.
Ostatnim punktem planu był wyjazd do Denver. Do wujka Texa.
Nie wszystko poszło po mojej myśli, bo właśnie wtedy, na szczęście lub raczej „o zgrozo!”, zależy, jak na to spojrzeć, poznałam Hanka. To była dziwna znajomość.
Przez to, że napatoczył się Hank, cały mój misterny plan wziął w łeb.
***
No i właśnie teraz siedzę na zasyfionej podłodze śmierdzącego motelu, przykuta do zlewu. A Hank za moment pozostanie już tylko wspomnieniem.
Choć przecież zasługuje na lepszy los niż ja.
Muszę tylko mu to wmówić.
***
koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji
Wydawnictwo Akurat
imprint MUZA SA
ul. Sienna 73
00-833 Warszawa
tel. +4822 6211775
e-mail: [email protected]
Dział zamówień: +4822 6286360
Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl
Wersja elektroniczna: MAGRAF s.c., Bydgoszcz