Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
ycie często daje kopniaka w tyłek. Ale wszystko zależy od tego, czy ten kopniak cię powali, czy popchnie do przodu.
Bywają chwile, gdy czujemy, że spotykają nas same porażki. W drodze do pracy wdeptujesz w psią kupę, spóźniasz się na autobus, szef akurat tego dnia przyszedł wcześniej, a pendrive z najważniejszą w twoim życiu prezentacją został na stole w kuchni. Trudno wtedy uwierzyć, że nie ma tego złego - nic, tylko strzelić sobie w łeb. Możesz jednak sprawić, by przeciwności losu stały się doświadczeniem, które poprowadzi cię do wygranej. Nie mamy kontroli nad wszystkim, co nas spotka, ale możemy nauczyć się budować z przeszkód trampolinę do sukcesu. Dość zrzędzenia i szukania wymówek dla swoich błędów. Naucz się rozpoznawać konkretne sygnały ostrzegawcze i spójrz na swoje porażki jak na najcenniejsze doświadczenie, które doprowadzi cię na podium. Zaprawiony w bojach długo na nim zostaniesz.
***
Unikanie przeszkód i osiąganie sukcesów wiążą się z zaakceptowaniem faktu, że każdy z nas kieruje własnym życiem. Ta teoria nie należy do nowych i nie wszyscy się z nią zgadzają, ale pozwól, że pokażę ci kilka przykładów. Gdy twierdzę, że wszystko jest efektem twoich działań, chodzi mi o to, że każdy twój ruch wpływa na ogólną sytuację.
Jeśli w środku nocy wejdziesz do pubu w podejrzanej dzielnicy, zbliżysz się do czterech dobrze zbudowanych, ogolonych na łyso, wytatuowanych po samą twarz kolesi, którzy piją piwo od szesnastej, i powiesz, że w życiu nie widziałeś nic bardziej szkaradnego, na pewno zrozumiesz, dlaczego właśnie leżysz w szpitalu.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 376
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Pragnę podkreślić, że ta książka opiera się wyłącznie na moich osobistych przeżyciach i doświadczeniach. Postanowiłem sięgnąć w niej po przykłady, które są zgodne z moimi przemyśleniami i pomysłami na to, jak radzić sobie w obliczu zarówno porażki, jak i sukcesu. Mam nadzieję, że te rozważania okażą się dla ciebie tak pożyteczne, jak były dla mnie.
Thomas Erikson
Wprowadzenie
GDY WSZYSTKO BIERZE W ŁEB
Czasem tak się po prostu dzieje. Wszystko trafia szlag. Bywa, że na całej linii.
Gdy właśnie zamierzasz uczcić zdany egzamin córki przyjęciem w ogrodzie, rodzina przygotowuje się do świętowania od miesięcy, ale impreza na pięćdziesiąt osób jest katastrofą, bo z nieba lunął deszcz.
Gdy decydujesz się na inwestycję w fundusz, który polecono ci w banku, i uświadamiasz sobie, że twój doradca finansowy tak naprawdę wie niewiele więcej od ciebie. Jesteś spłukany – znowu.
Gdy prezentacja, nad którą pracowałeś miesiącami, ma być twoją przepustką do zespołu kierowniczego, ale w dzień, w który masz ją wygłosić, odkrywasz, że zapisałeś ją na innym pendrivie.
Gdy dom, o którym marzyłeś od dzieciństwa, w końcu jest na sprzedaż, ale bank odrzuca twój wniosek o kredyt.
Gdy właśnie odnowiłeś kontakt z dawnym znajomym tylko po to, by się dowiedzieć, że zostało mu sześć miesięcy życia.
Gdy pewnego ranka chcesz podjechać samochodem na pociąg, ale przed wejściem do auta przypadkowo wdeptujesz w stertę psich odchodów.
Gdy twój największy wróg w pracy obejmuje stanowisko szefa, na które to ty byłeś stuprocentowym kandydatem.
Gdy, jak mówi stare porzekadło, wstajesz lewą nogą i dzień jest już spisany na straty.
Bywają chwile, gdy czujemy, że otaczają nas same przeszkody. Czasem mniejsze, czasem większe. Ale za każdym razem ogarnia nas poczucie bezradności.
Wybrałeś książkę o lekko dołującym tytule. Tak właściwie nie do końca traktuje ona o przeciwnościach losu. Mówi raczej o tym, jak przekuć w sukces porażki, których doświadczyłeś. Chcę ci pokazać, że życie jest, jakie jest, ale wszystko zależy od tego, co z nim zrobisz, a nie od tego, co dzieje się wokół ciebie.
Jak to kiedyś powiedziała pewna mądra osoba: „Nie chodzi o to, jak się masz, tylko o to, jak sobie z tym radzisz”.
Życie na tej planecie potrafi być naprawdę ciężkie. To wspaniałe miejsce – nie zmienia to jednak faktu, że często też bardzo dziwne. Nie zawsze potrafimy się odpowiednio przystosować do otaczających nas warunków.
Część z nas brnie przez życie, nie doświadczając poważniejszych zawirowań, ale trudności i niepowodzenia nie ominą nikogo. Ciosy, które niektórzy z nas otrzymują od losu, przypominają raczej niewinne pstryczki w nos. Jednak są też tacy, których życie testuje do tego stopnia, że zastanawiamy się, dlaczego nie interweniują jakieś siły wyższe, oferując im pomoc. Ci ostatni przyjmują prosto w twarz uderzenia, których nie życzylibyśmy nikomu.
Niektórzy potrafią jednak przeć do przodu niezależnie od wszystkich niewyobrażalnych problemów, z którymi się zmagają. Jak to możliwe? W czym tkwi ich sekret? Dlaczego w takich sytuacjach nie poddają się jak wszyscy inni?
Usłyszałem kiedyś zdanie, które utkwiło mi w pamięci: „Jeśli skończysz kiedyś w łódce na środku morza, módl się do sił wyższych, ale jednocześnie wiosłuj w stronę lądu”.
To dobre podejście, gdy mierzymy się z trudnościami. Czasami trzeba po prostu mieć nadzieję na poprawę sytuacji, ale jednocześnie podejmować pewne działania.
Jednym z kluczowych komponentów budowania sukcesu i radzenia sobie z przeciwnościami jest fakt, że sami też musimy wykazać się inicjatywą.
Ta książka nie pretenduje do całościowego ujęcia problemu
Istnieją raporty potwierdzające znaczną część informacji, którymi się z tobą podzielę. Odwołam się do niektórych z nich, a na końcu książki znajdziesz dodatkowo listę lektur poruszających zagadnienia, o których chcę z tobą porozmawiać.
Większość refleksji opieram na osobistych przeżyciach, które sam próbowałem zrozumieć przez wiele lat. Mnóstwo rzeczy zaobserwowałem także u osób, które poznałem w trakcie swojej niemal trzydziestoletniej kariery zawodowej.
Podejście, które pokażę ci w tej książce, wielokrotnie uratowało mnie z opresji. Nauczyło, jak wyrzucić wszystkie nieprzyjemne doświadczenia za burtę, utrzymać kurs i walczyć dalej.
Czy w takim razie moje życie toczy się bezproblemowo? Zdecydowanie nie. Popełniam błędy i ląduję w opałach, tak jak wszyscy. Sam potrafię namieszać nawet w sytuacjach, które powinny mi być dobrze znane. A czasami wszechświat po prostu ma zupełnie inne plany niż ja. A oto kilka zdecydowanie nieprzyjemnych momentów z mojego życia:
• Gdy miałem dziesięć lat, musiałem przeprowadzić się wbrew własnej woli ponad tysiąc kilometrów na północ i w jednej chwili straciłem wszystkich znajomych.
• Kiedyś źle oceniłem skłonność do negocjacji u potencjalnego klienta i straciłem okazję do ubicia interesu wartego naprawdę sporo pieniędzy.
• Wysłałem gorzki, trochę zrzędliwy list do swojego pracodawcy (największego banku nordyckiego). Pismo trafiło do samego szefa koncernu, który do mnie zadzwonił i porządnie mnie zwymyślał.
• Po publikacji pierwszej książki musiałem się zmierzyć z bardzo złośliwym stalkerem.
• Na początku nikt nie chciał nawet słyszeć o mojej książce Otoczeni przez idiotów[1]. Ponad dwadzieścia wydawnictw odrzuciło moją propozycję – niektóre w dość brutalny sposób. Byłem zmuszony samodzielnie sfinansować wydanie tej pozycji.
• Dwa razy się rozwiodłem.
Oczywiście lista mogłaby się ciągnąć dalej. Ale też kilka rzeczy mi się udało. O metodach, które wtedy głównie stosowałem, przeczytasz w tej książce. Nauczysz się, co robić, żeby:
• nigdy nie zapomnieć, dokąd zmierzasz.
• nie przejmować się tym, co mówią o tobie inni.
• nauczyć się rozpoznawać, kto życzy ci dobrze, a kto nie.
• zawsze wyciągać wnioski z porażek i unikać podobnych niepowodzeń w przyszłości.
• podążać własną drogą, nawet jeśli wszyscy uważają ją za niewłaściwą.
• przekuć porażkę w sukces.
• przestać trwonić czas na nieistotne rzeczy.
• mieć odwagę mierzyć się z własnymi lękami.
• dążyć do długofalowego sukcesu i nie poddać się po drodze.
Wiedza to nie władza
Stare powiedzenie, które mówi, że „wiedza to władza”, jest naprawdę złudne. Wiedza wcale nie jest władzą. Na świecie żyje mnóstwo niezwykle wykształconych ludzi, którym, szczerze mówiąc, wcale się nie powodzi. To osoby ze wszystkimi należytymi tytułami przed imieniem i nazwiskiem. Posiadają ogromną wiedzę, cytują z pamięci każdą możliwą teorię, ale nie potrafią zapanować nawet nad najbliższym otoczeniem.
Czym zatem jest wiedza? Cóż, wiedza to potencjalna władza. Oczywiście tylko jeśli potrafisz ją dobrze wykorzystać.
Twoje kompetencje i umiejętności nie są decydujące. Nawet jeśli twój iloraz inteligencji bije na głowę wszystkich na południe od bieguna północnego, nie daje ci to żadnej gwarancji. Nieważne, jak bardzo jesteś bystry, kogo słuchasz i jakie książki napisane przez najmądrzejszych ludzi świata czytasz – to naprawdę nie ma żadnego znaczenia. Żadnego.
Twoje umiejętności są nieistotne, a wiedza bagatelna. W radzeniu sobie z przeciwnościami losu i osiąganiu sukcesu liczą się tylko twoje działania.
Czterdzieści cztery procent lekarzy w Stanach Zjednoczonych cierpi na otyłość („Newsweek”, 10/2008). Nie znalazłem podobnych badań dotyczących Szwecji, ale większość lekarzy, z którymi miałem do czynienia, na pewno nie była w najlepszej formie. Jak to możliwe? Któż, jeśli nie oni, ma wiedzieć, co należy jeść i jak ważny jest ruch? Nieraz widzieli przecież przykre skutki nadwagi i palenia. Mimo to wielu z nich i tak ma problemy ze zdrowiem. Nie ma w tym żadnej logiki.
A to oznacza tylko jedno w kontekście tego, co zrobisz z zawartością tej książki. Możesz pokiwać głową i powiedzieć: „Dobrze, dobrze” albo: „W ogóle w to nie wierzę”. Ale możesz też przetestować te metody na sobie. Dopiero wtedy będziesz mógł stwierdzić, czy w ogóle się u ciebie sprawdzają.
Jednak problem jest niestety jeszcze większy. Mamy w zwyczaju kurczowo trzymać się zdobytej wiedzy, nawet wtedy, gdy stykamy się z nowymi spostrzeżeniami. Niełatwo jest zmienić przyzwyczajenia, które rządzą naszym życiem często od wielu, wielu lat. Czasem potrzebujemy do tego szerszej perspektywy.
Niedawno usłyszałem, że dowodem na inteligencję nie powinno być nasze IQ, a zdolność do obiektywnego spojrzenia na coś, co kłóci się z naszymi przekonaniami. I próba przyjęcia tego do wiadomości, a może nawet całkowita zmiana stanowiska w danej kwestii.
Liczą się tylko efekty
Tak naprawdę nie potrzebujemy mnóstwa nowych rozwiązań na to, jak osiągać sukces i radzić sobie z przeszkodami. Może się zdarzyć, że podczas lektury pomyślisz sobie: „Ech, już to gdzieś słyszałem”. Gdy dopadnie cię taka refleksja, a na pewno tak będzie, chcę, żebyś zadał sobie trzy pytania:
• Czy praktykujesz tę zasadę?
• Czy jesteś w tym dobry?
• Czy twoje wyniki świadczą o tym, że jesteś w tym dobry?
Jeśli powiesz mi dziś, że prowadzisz zdrowy tryb życia, wezmę za potwierdzenie obwód twojej talii, a nie twoje słowa.
Jeśli stwierdzisz, że kontrolujesz swoje finanse, to zaufam wyciągowi z twojego konta, a nie twoim słowom.
Gdy będziesz się upierał, że umiesz przepraszać, przyjrzę się twoim relacjom, a nie będę słuchać twoich słów.
Brzmi ostro? Być może. Ale jeśli chcesz udać się w interesującą podróż po lepszą przyszłość, mogę obiecać, że w tej książce znajdziesz wiele cennych spostrzeżeń.
Ale pamiętaj: wiedza to jeszcze nie działanie.
Na efekty będziesz musiał poczekać
W tym miejscu wypada dać małe ostrzeżenie. Czytając niektóre rozdziały, możesz dojść do wniosku, że autor kompletnie oszalał. Nieraz pomyślisz zapewne, że jestem pracoholikiem beż życia prywatnego albo człowiekiem, który w ogóle nie umie cieszyć się życiem. Może trzaśniesz książką, zdruzgotany myślą, że jeśli wymagam od ciebie takich poświęceń, to nigdy nigdzie nie zajdziesz.
Mam dla ciebie wiadomość. Gdy opisuję, jak rozporządzam swoim czasem, robię to przy założeniu, że mam cele, które chcę zrealizować. Jeśli zdziwi cię moje stwierdzenie, że oglądanie telewizji to jedna wielka strata czasu, wiedz, że piszę to, zakładając, że są w twoim życiu ważniejsze rzeczy, na których warto się skupić. Jeśli traktujemy tę czynność jako rozrywkę, nie ma w niej oczywiście nic złego.
Wskazówki i rady, które tu wykładam, przydadzą się każdemu, kto chce od życia więcej, niż dostaje teraz. Każdemu, kto chce osiągnąć konkretny cel w określonym czasie. Spokojniejsze momenty życia wymagają zwykle trochę innych działań.
Być może moje przemyślenia wydadzą ci się absurdalne, ale pamiętaj, że piszę o tym, jak osiągnąć długofalowy sukces. Moim celem jest wyposażenie cię w narzędzia, które pozwolą ci pójść do przodu i powstrzymają cię przed biernym tkwieniem w miejscu.
Mówiąc do ciebie za pomocą tej książki, wychodzę z założenia, że chcesz zrobić progres. Nie będę więc owijał w bawełnę i przyjmę, że naprawdę potrzebujesz zmian.
Ale pamiętaj: nie zrobisz sześciopaku na brzuchu w miesiąc. Sześć miesięcy też może nie wystarczyć.
Wspaniała posada szefa nie będzie twoja tylko dlatego, że ukończyłeś studia.
Wymarzony chłopak albo dziewczyna nie pojawią się za rogiem tylko dlatego, że jesteś fajny.
Nie staniesz się niezależny finansowo w pięć minut. W ciągu dwunastu miesięcy też pewnie nie. To zajmie ci zdecydowanie więcej czasu.
Albo, jak to powiedział geniusz przedsiębiorczości Warren Buffett: „Nieważne, jak wielki masz talent i jak bardzo się starasz, niektóre rzeczy po prostu wymagają czasu. Nie stworzysz dziecka w miesiąc, zapładniając dziewięć kobiet”.
Z drugiej strony nasz czas w końcu przeminie. Dlaczego więc nie zrobić czegoś pożytecznego, gdy na to czekamy?
CZĘŚĆ 1
JAK STAWIĆ CZOŁA PRZECIWNOŚCIOM
albo
CO MOŻE PÓJŚĆ W DIABŁYI JAK SOBIE Z TYM PORADZIĆ
Rozdział 1
TU NIE CHODZI O INNYCH.CHODZI WYŁĄCZNIE O CIEBIE
Czy chciałbyś unikać wszelkich przeszkód i osiągać same sukcesy? Jeśli tak, wcale nie różnisz się od innych, po prostu chcesz wieść dobre życie.
To znaczy, wszyscy zasługujemy na szczęśliwą egzystencję. Ty, ja, każdy człowiek – powinniśmy mieć na to szansę, póki stąpamy po tej ziemi. Życie jest boleśnie krótkie, w niektórych przypadkach nie dłuższe niż kilka dekad. Ale niezależnie od tego, czy dożyjesz pięćdziesiątki, sześćdziesiątki, siedemdziesięciu pięciu lat, a może nawet stu dziesięciu, zasługujesz na to, by ten czas był możliwie najlepszy. Mimo że życie na tej planecie niesie ze sobą więcej przeszkód, niż się tego czasem spodziewamy, a świat w obecnym kształcie nie zawsze jest kolorowy – nie wspominając o społeczeństwie, które momentami zachowuje się wręcz durnie – w pewnym sensie mamy obowiązek, żeby wycisnąć jak najwięcej dobrego z tego, co nas spotyka.
Żeby w pełni wykorzystać wszystkie niesamowite możliwości, których dostarcza ci życie, musisz tak naprawdę zrobić tylko jedną rzecz. Zapomnij o długich listach z niekończącą się liczbą punktów, odłóż na bok wszystkie dobre porady. Nie musisz siedzieć w kącie i medytować, wygłaszać sążnistych tyrad o swoich marzeniach i wizjach ani być mistrzem świata w jakiejś dziedzinie. Ba, wystarczy, że wykonasz tylko jeden krok, a spotka cię upragnione szczęście. Jeśli zrobisz tę jedną jedyną rzecz, wszystko się ułoży.
Czy jesteś gotowy?
Jedyne, co musisz zrobić, to wziąć za siebie stuprocentową odpowiedzialność.
Teraz.
Najważniejszym czynnikiem, który pomaga uniknąć przeszkód i umożliwia drogę ku lepszej przyszłości, jest gotowość do bycia odpowiedzialnym. Nikt nie osiągnie wytyczonych celów, jeśli nie zaakceptuje w pełni odpowiedzialności, która się z tym wiąże.
Gdy piszę słowo „odpowiedzialność”, myślę o jego pozytywnym aspekcie. Nie chodzi o uciążliwe odpowiadanie za błędy innych, czy też poczuwanie się do bycia odpowiedzialnym za rozwój społeczeństwa. Albo za konflikt na Bliskim Wschodzie. Nie mówię też o ponoszeniu odpowiedzialności za działania szefa, bez żadnego „dziękuję” w zamian. Nic z tych rzeczy. Mam na myśli wyłącznie odpowiedzialność za siebie i własne życie. Uwierz mi, wielu z nas ma tu sporą lekcję do odrobienia.
Nie wątpię, że pod wieloma względami jesteś odpowiedzialną osobą. Z pewnością opiekujesz się swoją rodziną, jesteś dobrym pracownikiem, nie narażasz innych na zbędne ryzyko, przestrzegasz ograniczeń prędkości w pobliżu szkół i tak dalej.
Ale niekiedy i tak wszystko wywraca się do góry nogami.
Przyjmijmy, że jedna z pracownic otrzymała w zeszłym miesiącu premię w wysokości pięciu tysięcy koron. Wykorzystała tę okazję, żeby spędzić z koleżankami rozrywkowy wieczór na mieście.
Efekt: bawiły się świetnie, ale dziewczyna jest równie spłukana jak wcześniej. Krótkotrwała przyjemność wygrała ze zdrowym rozsądkiem, promującym długofalowe myślenie. A to trochę problematyczne. Wszyscy jesteśmy świadomi, jak to działa, ale mimo to mało kto postępuje słusznie w takich momentach. Z różnych powodów zbyt często uciekamy przed prawdą. I nie zawsze potrafimy wziąć odpowiedzialność za sytuację, w której się znajdujemy.
Spróbujmy jeszcze raz: jedna z pracownic otrzymała w zeszłym miesiącu premię w wysokości pięciu tysięcy koron. Zainwestowała pieniądze w rzetelny fundusz, który teraz zyskuje na wartości.
Efekt: pomnożyła swoje środki i będzie to robić dalej. Pozytywny efekt wynika z tego, że zachowała się bardziej odpowiedzialnie.
Spójrzmy zatem na trzy rodzaje odpowiedzialności, z którymi powinieneś być za pan brat.
Pierwszy rodzaj odpowiedzialności: za wszystko, co robisz
Odpowiedzialność, która na tobie spoczywa, jest w zasadzie nieskończona.
Co to oznacza?
Tyle, że odpowiadasz za każde swoje działanie. Za wszystkie swoje czyny, dobre czy złe. Nawet, gdy to ktoś prosi cię o zrobienie jakiejś rzeczy, odpowiedzialność za to, że ją wykonasz i jak to zrobisz, ponosisz tylko ty. Jeśli twój partner lub partnerka namawiają cię do zrobienia czegoś, czego nie znosisz, wyrażasz zgodę lub odmawiasz wyłącznie na własną odpowiedzialność. Gdy szef chce, żebyś wykonał zadanie, z którym nie do końca się zgadzasz – moralnie lub z biznesowego punktu widzenia – odpowiedzialność za jego realizację leży po twojej stronie. Niezależnie od tego, czy to polecenie służbowe. Są tacy, którzy na twoim miejscu na pewno by się sprzeciwili. W momencie, gdy twoje dzieci wiercą ci dziurę w brzuchu o coś, co według nich im się należy, a ty ustępujesz, choć nie powinieneś – sam jesteś sobie winien. Zasłanianie się możliwymi konsekwencjami nie wystarczy. Inni nie postąpiliby tak jak ty.
Jeśli złoszczą cię twoje marne wyniki sprzedażowe w pracy, ale jednocześnie wyśmiewasz pomoc nowo zatrudnionego konsultanta, który ma ci pokazać, jak skuteczniej handlować, to ty ponosisz odpowiedzialność za odrzucenie jego dobrych rad.
Gdy przejeżdżasz na czerwonym, bo „wydaje ci się”, że zdążysz, odpowiadasz za potencjalną tragedię, która będzie wynikiem twojej decyzji. Możesz wmawiać sobie, że przecież musiałeś odebrać dziecko z przedszkola albo „nie widziałeś” czerwonego światła. Ale spróbuj to powiedzieć policjantowi, który zatrzyma cię dwieście metrów dalej. Albo ojcu tego dziecka, które prawie potrąciłeś.
Jeśli siedzisz za długo przed telewizorem, w dodatku z telefonem w dłoni, i nie dostrzegasz zdenerwowania nastoletniej córki przed jutrzejszą szkolną dyskoteką, to też twoja odpowiedzialność. To, że musiałeś jeszcze raz przejrzeć profil Bianki Ingrosso na Instagramie, jest nieistotne. Uznałeś, że telefon jest ważniejszy od rozmowy z córką o jej obawach.
Jesteś odpowiedzialny też za to, że budzisz się w sobotę rano z niewyobrażalnym kacem po najhuczniejszym wyjściu na piwo z kolegami z pracy, jakie świat widział. Argument, że przecież chodzisz na piątkowe imprezy od zamierzchłych czasów nic nie znaczy – to ty w nich uczestniczysz. Tłumaczenie się przed partnerem, partnerką albo samym sobą, że „wszyscy się upili” nie wystarczy. To ty, raz za razem, przykładałeś kieliszek do ust. Kac to wyłącznie twoja wina. A wmawianie rodzinie, że nie pojedziecie dziś na mecz, bo „źle się czujesz”, nie przejdzie. Nikt się na to nie nabierze.
Jakiś pajac przyniósł do pracy najróżniejsze ciasta, sam zjadłeś tylko dwa kawałki, ale całą dietę właśnie trafił szlag. Proszę cię. A kto ci nałożył to ciasto i poprowadził łyżeczkę do ust? Czyj organizm na tym ucierpiał? Twojego kolegi? Nie, to ty przestaniesz się niedługo mieścić we wszystkie ubrania.
Nie możesz twierdzić, że ktoś zrobił tak czy siak, więc ty musiałeś zrobić to czy owo. Nie, nie. Aktywnie dokonałeś tego wyboru. Słusznie czy niesłusznie – to była wyłącznie twoja decyzja.
Zawsze masz kontrolę nad swoimi działaniami.
Fakt, że oszczędzasz pieniądze, mądrze je inwestujesz i dzięki temu stajesz się finansowo niezależny przed czterdziestką, to również twoja odpowiedzialność. I zasługa. To zawsze działa w dwie strony.
Każda rzecz, której dokonujesz, jest twoją odpowiedzialnością.
Wszystko jest efektem twoich działań albo ich braku
Unikanie przeszkód i osiąganie sukcesów wiążą się z zaakceptowaniem faktu, że każdy z nas kieruje własnym życiem. Ta teoria nie należy do nowych i nie wszyscy się z nią zgadzają, ale pozwól, że pokażę ci kilka przykładów. Gdy twierdzę, że wszystko jest efektem twoich działań, chodzi mi o to, że każdy twój ruch wpływa na ogólną sytuację.
Jeśli w środku nocy wejdziesz do pubu w podejrzanej dzielnicy, zbliżysz się do czterech dobrze zbudowanych, ogolonych na łyso, wytatuowanych po samą twarz kolesi, którzy piją piwo od szesnastej, i powiesz, że w życiu nie widziałeś nic bardziej szkaradnego, na pewno zrozumiesz, dlaczego właśnie leżysz w szpitalu.
A tu przykład, który trochę trudniej przełknąć: każdego wieczora ledwo toczysz się do domu z pracy – znów zostałeś po godzinach. Niczym w śpiączce wmuszasz w siebie kolację i w całkowitej ciszy snujesz najgorsze myśli o swoim szefie. Potem wegetujesz godzinami przed telewizorem, chłonąc wiadomości o morderstwach, atakach terrorystycznych, skorumpowanych politykach i przepowiedniach o końcu świata spowodowanym katastrofą klimatyczną. Jesteś tak spięty i zestresowany, że robienie czegokolwiek innego wydaje się niemożliwe. Jak na przykład pójście na spacer z drugą połówką albo zabawa z dziećmi, zanim położysz je spać. Twoja partnerka chce omówić z tobą ważne sprawy, ale ty jesteś wyczerpany, więc odwdzięczasz się tylko opryskliwym: „Muszę odpocząć”. Po trzech latach takiej rodzinnej „sielanki” znów wracasz do domu po wieczorze spędzonym w pracy i zastajesz puste mieszkanie. Twoja partnerka się wyniosła i zabrała ze sobą dzieci. Może zostawiła nawet kartkę, na której napisała: „Już mnie nie kochasz”.
Zrozum: to też jest efekt twoich działań. Tylko dojście do tego zajęło ci trochę więcej czasu niż w pierwszym przypadku.
Drugi rodzaj odpowiedzialności: za wszystko, czego nie robisz
Łatwo przeoczyć fakt, że odpowiadasz także za to, czego nie robisz.
Odpowiadasz za to, że znów sięgasz po kieliszek wina, zamiast pójść na spacer. Bez względu na to, czy „zapomniałeś” o wyjściu, czy też świadomie z niego zrezygnowałeś (czyli po prostu olałeś). Podobnie jest, gdy widzisz, że ktoś w pracy potrzebuje pomocy – wiesz, że mógłbyś to załatwić w pięć minut, ale decydujesz się odwrócić wzrok, bo to przecież nie należy do twoich obowiązków, nie jest więc twoją odpowiedzialnością. Decyzja o niekoleżeńskim zachowaniu zawsze jest twoim wyborem. A jego konsekwencje odkryjesz w dniu, kiedy sam będziesz potrzebował pomocy.
Gdy o poranku znów włączasz w telefonie drzemkę, zamiast wstać i przez pół godziny poczytać książkę, która cię zainspiruje i doda energii, odpowiedzialność leży po twojej stronie. Tak jak wtedy, gdy nie chcesz wysłuchać swojego partnera lub partnerki, bo przecież wiesz, co ma ci do powiedzenia. Albo gdy dostaniesz flirciarskiego SMS-a od koleżanki z pracy, ale nie dasz jej do zrozumienia, że przekracza granicę, bo jesteś żonaty. Ośmieszasz się, a twoje męskiego ego nie jest tu żadnym argumentem. To twoja wina, że nie zwróciłeś jej uwagi.
Żadnej z powyższych rzeczy nie możesz zwalić na inne osoby. W głębi serca wiesz, że mam rację, nawet jeśli czasami wszyscy chowamy się za wymówkami i usprawiedliwieniami. Mechanizmy obronne są w końcu naturalną rzeczą, chronią nas przed potencjalnym zagrożeniem. Ale nie zdadzą się na wiele, jeśli będziesz ich używał do przekonania samego siebie, że postępujesz dobrze, gdy tak naprawdę jest zupełnie na odwrót.
No więc? Spóźniłeś się na spotkanie, bo ktoś korzystał z drukarki? A kto odłożył przygotowanie tych cholernych dokumentów na ostatnią chwilę? Kto nie zaplanował tego jak należy?
Co takiego? Twój zespół nie wykonał swojej pracy, więc szef uważa, że się zbłaźniłeś? A kto nie dopilnował swoich współpracowników?
Jeśli powinieneś się uczyć, ale zamiast tego przez sześć godzin grasz na komputerze, możesz winić tylko siebie. To ty machnąłeś ręką na powtórzenie materiału, sam prosiłeś się o poprawkę.
To ty nie spełniłeś groźby, że odłączysz internet, jeśli dzieci nie zaczną po sobie sprzątać. Teraz twój dom wygląda jak pobojowisko.
To ty nie zażądałeś, żeby twój partner pojawił się na terapii rodzinnej, a teraz dochodzisz do wniosku, że wasza relacja jeszcze nigdy nie była tak zła.
Odmówiłeś uczestnictwa w szkoleniu wewnętrznym, sądząc, że przecież wiesz już wszystko. Teraz nowo zatrudniony dwudziestotrzylatek został pracownikiem roku i jest na dobrej drodze, żeby niedługo zostać twoim szefem.
Poszedłeś na kurs o modelu DISC i czterech typach osobowości[2]. Wiesz, że jesteś Żółty i często zaniedbujesz szczegóły, ale nie robisz nic, by to zmienić. Teraz zawaliłeś sprawę z największą inwestycją w firmie, więc szef szefów chce rozmówić się z tobą na temat twojej przyszłości w tym przedsiębiorstwie.
Nie chciało ci się zapisać z psami na obóz treningowy, na którym mógłbyś się dowiedzieć, jak sobie z nimi radzić. W efekcie cała trójka zupełnie wymknęła ci się spod kontroli.
Musisz zrozumieć, że w żadnej z powyższych sytuacji nie jesteś ofiarą zachowania innych, lecz własnej bierności. Nic nie powiedziałeś, niczego nie wymagałeś, za długo czekałeś, nigdy nie podjąłeś wyraźnej decyzji na „tak” lub „nie” i nie odważyłeś się na nowe wyzwania. Po prostu sobie byłeś.
Ciężko to wszystko przyjąć, wiem.
PRZYPISY