Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Znany na całym świecie szwedzki psycholog komunikacji społecznej tym razem rozpracowuje męczących perfekcjonistów, przynudzające ofiary losu, irytujące królowedramatu i agresywnych mobberów oraz inne osoby, które sprawiają, że już nic ci się nie chce.
Kolega z pracy, który rozsyła pięćdziesiąty mail w sprawie korzystania z ekspresu do kawy, znajoma, której drugie imię to „czarnowidztwo”, szef tyran czyhający tylko na okazję, by wdeptać kogoś w biurową wykładzinę, albo kumpel, który wytrzyma najwyżej trzy sekundy skupiony na twojej opowieści o podróży życia, by szybko wtrącić: „Stary, to jeszcze nic! Posłuchaj, gdzie ja byłem…”.
Znacie to? No jasne! Na pewno któraś z tych sytuacji przytrafiła się też Wam. I jak się wtedy czuliście? Zmęczeni? Bezsilni? Zniechęceni? Wyzuci z energii? Jakby ktoś wyciągnął zatyczkę i spuścił z was całe powietrze i entuzjazm? Niby nic, a jednak coś się stało. Thomas Erikson wie dokładnie co – trafiliście na wampira energetycznego. Osobę, która odbiera radość z każdej chwili, sprawia, że brakuje nam siły na cokolwiek, a na dodatek stajemy się podenerwowani i zrzędliwi. Ale Thomas Erikson zna sposoby na tych, którzy rozładowują nasze baterie życiowe.
Jak namówić torpedującą wszelkie inicjatywy marudę na spontaniczny wyjazd; jak ułożyć niezawodny plan rozmowy z besserwisserem i przekonać go do swoich racji; jak za pomocą mowy ciała oczarować roztrzepanego ekstrawertyka i przemówić mu do rozumu – nauczysz się tych wszystkich trików. Choć są też sytuacje, gdy – w trosce o własne zdrowie i psychikę – najlepiej zastosować się do prostej, acz radykalnej rady: wstań i wyjdź!
Naucz się, jak zidentyfikować i unieszkodliwić wampiry energetyczne, aby w pełni czerpać ze swojego potencjału.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 394
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Przedmowa
GDY JUŻ MIAŁEM SIĘ PODDAĆ
Zupełnie nieświadomy tego, że moje życie zmierzało w stronę dość drastycznej zmiany, wiele lat temu siedziałem w zbyt miękkim fotelu biurowym w lokalnym oddziale banku i ciężko pracowałem. Zupełnie nie pamiętam, co dokładnie robiłem w tamtej konkretnej, wyjątkowej chwili, ale na pewno nie było to coś, co miałoby jakikolwiek wpływ na życie kogokolwiek.
Ściślej rzecz ujmując, po prostu robiłem to, co mi kazano. W tamtym akurat momencie po prostu mruczałem pod nosem nad swoimi codziennymi zadaniami, zupełnie nie zastanawiając się nad kwestiami typu „jak” albo „dlaczego”.
Od razu prowadzi nas to do interesującego pytania – po co to robiłem?
Cel, dla którego w ogóle znajdowałem się w tej pracy, był ukryty tak głęboko, jak tylko się dało. Nawet dzisiaj, po ponad trzydziestu latach, nie jestem w stanie udzielić mądrej odpowiedzi, dlaczego właściwie zajmowałem się tą wyniszczającą pracą. W gruncie rzeczy znalazłem się tam chyba przypadkowo.
Codziennie rano budziłem się, ściągałem rodzinę z łóżek, robiłem śniadanie, jechałem do biura, pracowałem, wracałem do domu, jadłem obiadokolację, przez godzinę oglądałem telewizję, po czym kładłem się spać.
Czy tak nie wygląda po prostu życie większości z nas? W czym zatem tkwił problem?
Trudno go było uchwycić. W mojej pracy nie było nic złego. Ale też nic mi nie dawała. Tym samym nie było to coś dla mnie. Mówiąc zupełnie szczerze, w tamtym okresie dość często brakowało mi motywacji – żeby nie powiedzieć, że po prostu nie miałem siły. Z dzisiejszej perspektywy mogę zapewnić, że ten stan nie przekładał się pozytywnie na wyniki mojej pracy.
Prawdziwym wyzwaniem, gdy czujemy się bezsilni i wydrenowani z energii, jest znalezienie rzeczywistych przyczyn tego stanu. W moim wypadku – na co zacząłem zwracać potem szczególną uwagę – nie jednej, ale kilku.
Najważniejsza z nich tkwiła w tym, że moje obowiązki zawodowe same w sobie były przeraźliwie nudne. Może bym sobie z tym jakoś poradził, gdyby nie to, że Szwecja przechodziła właśnie przez kryzys finansowy, który wynikał ze spowolnienia gospodarki mającego wpływ zarówno na sektor bankowy, jak i na rynek nieruchomości.
Jak to wyglądało od środka? Najgorzej – w okienkach bankowych, bo musieliśmy słuchać komentarzy klientów na temat decyzji, które sami rozumieliśmy równie słabo, co oni. Nikt nas nie pytał, czy chcemy przepuścić jeszcze kilka kolejnych miliardów. Byliśmy zarówno przemęczeni pracą, jak i słabo opłacani, co nie zwiększało zbytnio naszej motywacji.
Żeby było jasne: banki oczywiście miały sporo za uszami. Bez dwóch zdań. Popełniały ogromne, niesłychanie kosztowne błędy. Ale działo się to tak wysoko ponad naszymi głowami, że nie mieliśmy najmniejszego wpływu na podejmowane decyzje.
Wszystko to trwało przynajmniej kilka lat i było dla mnie ekstremalnie wyczerpujące, ponieważ znajdowałem się dokładnie tam, gdzie się znajdowałem, zupełnie bez wpływu na cokolwiek. Czułem się, jakbym przebywał w jakimś mentalnym czyśćcu. Gdyby napoje energetyczne naprawdę działały, wlewałbym je w siebie jeden za drugim.
Gdy kryzys i kurz wreszcie opadły, wiele osób straciło pracę, nasi klienci ogłaszali bankructwa, rodziny znalazły się na bruku. Do moich obowiązków należało zajmowanie się tymi najgorszymi przypadkami, co w praktyce oznaczało spotykanie w każdym tygodniu płaczących ludzi.
Mimo to...
Może to wszystko dałoby się jakoś przetrwać, gdyby nie fakt, że byłem otoczony przez kolegów, którzy niesamowicie drenowali mnie z energii. Przez ich podejście do wielu spraw, sposób działania i radzenia sobie z sytuacją w niektóre wieczory czułem, jakby całą moją duszę zupełnie wyzuto z życiowej mocy.
Z każdym z tych zjawisk z osobna najprawdopodobniej bym sobie poradził. Jestem dość zrównoważoną osobą, która niejeden raz znalazła się w piekle i z niego wróciła – tylko mnie to wzmocniło. W tamtym czasie byłem jeszcze młodym mężczyzną, nieznającym żadnych dobrych sposobów na uporanie się z problemami. Przede wszystkim nie miałem w ogóle pojęcia, skąd tak właściwie brała się beznadzieja, którą wtedy czułem. Wiedziałem jedynie, że gdy wieczorami wracałem do domu, brakowało mi siły i energii na cokolwiek, a na dodatek bywałem podenerwowany i zrzędliwy.
Bez wątpienia zasadniczym czynnikiem było to, że poświęcałem czas niewłaściwym obowiązkom. Wszyscy, którzy znaleźli się na nieodpowiednim stanowisku pracy, wiedzą, jak wyczerpujące może być wykrzesanie z siebie najmniejszej iskry entuzjazmu, gdy tak naprawdę głęboko i bezdennie nienawidzi się tego, co się robi.
Na dodatek nasze szefostwo było zupełnie głuche na frustrację pracowników. Zamiast wydawać jasne polecenia i nam przewodzić, wysłano nas na szkolenia motywacyjne. Były one dość zabawne. Śmiałem się porozumiewawczo w wielu momentach, tak jak reszta osób na widowni w sali. Nie rozwiązały one żadnego z naszych rzeczywistych problemów, chociaż niosły za sobą wiele inspirujących treści. Słuchanie żarzącej się kuli energii, która stoi na wielkiej scenie i wyjaśnia, że jedyne, czego nam trzeba, to MYŚLEĆ POZYTYWNIE (!!!), było oczywiście wciągające, ale – co pewnie nie stanowi zaskoczenia – nie przyczyniło się do tego, że słuchanie reprymend i żalów klientów banku nagle stało się mniej obciążające. Na pewno wiecie, jak to jest mieć szefa, który próbuje motywować, podczas gdy tak naprawdę potrzebujecie od niego konkretnych rozwiązań i wskazówek.
Najbardziej interesujące było jednak to, że wiele osób, z którymi pracowałem, zachowywało się w osobliwy sposób. Pewna koleżanka tak bardzo migała się od pracy, że prawie co tydzień brała dzień chorobowego. Z każdym kolejnym miesiącem jej opowieści o różnych dolegliwościach stawały się coraz bardziej wymyślne, ale trudno oskarżyć potencjalnie chorego pracownika o to, że symuluje. Granica została jednak przekroczona, gdy kobieta wzięła dwutygodniowe zwolnienie po tym, jak – według jej wersji – została ugryziona w kciuk przez biedronkę. Szczerze nie znosiła, gdy ktoś wydawał jej polecenia, i próbowała wykonywać zadania, wkładając w nie tak mało wysiłku, jak tylko się dało. Teraz już wiem, że ten typ działania to – jak mówią psychologowie – zachowanie bierno-agresywne, które sprowadza się do unikania wszelkich form odpowiedzialności. Z tego, co mi wiadomo, ta kobieta nadal się nie zmieniła.
W banku naszym miejscem pracy był jeden wielki open space. Chłopak, z którym dzieliłem biurko, nigdy nie potrafił usiedzieć cicho. Nie miało najmniejszego znaczenia, czy był naprawdę zajęty pracą, czy też tylko nalewał sobie kawy – buzia nigdy mu się nie zamykała. Za żadne skarby świata nie mogę sobie teraz przypomnieć, o czym właściwie mówił, ponieważ cała moja energia skupiała się na wygłuszaniu go. Był bardzo głośny, napuszony i uwielbiał, gdy zwracano na niego uwagę. Kiedy w banku zjawiali się jacyś ważni klienci, dawał pokaz swoich możliwości. Był prawdziwym królem dramatu – o tym typie osobowości przeczytasz dalej w tej książce.
Inny kolega całym sercem pracował na to, by sabotować każdy ustalony deadline. Spowalniał cały zespół makabrycznie złą dyscypliną pracy. Jeszcze dzisiaj potrafi wyskoczyć w mojej świadomości, gdy tylko zaczynam myśleć o nieefektywnych ludziach. Nie robił nic z tego, o co się go poprosiło, przynajmniej nigdy na czas. Niczego nie notował i prawie wcale nie pamiętał, o czym się mówiło na spotkaniach. Nie miał o niczym pojęcia. Według jego żony w domu zachowywał się dokładnie tak samo. Jest dla mnie zupełną zagadką, jak udawało mu się trzymać życie w ryzach. Jedno nie ulegało wątpliwości: pracowanie z nim nad wspólnym zadaniem stanowiło niemalże karę.
Najgorsze było jednak to, że zawsze zrzucał z siebie winę i ciągle przedstawiał się jako pokrzywdzony na skutek nieszczęśliwych zbiegów okoliczności. Gdyby dostał jaśniejsze instrukcje, to nie padłby ofiarą wściekłych klientów. Gdy wymówką nie były akurat negatywne komentarze od przełożonego, okazywało się, że ów pechowy kolega od dzieciństwa ma poważne problemy ze snem i przez to jest ciągle zmęczony. I z tą marną pensją, którą dostaje – czego my niby oczekujemy? Miał bardzo wyraźne objawy kompleksu męczennika, mimo że najpewniej nie stanowił wcale jego najgorszego przypadku. Jedno było jednak pewne: nikt nie wiedział, jak sobie z nim poradzić.
Byłbym zapomniał o koleżance, która chyba nigdy nie poświęciła ani minuty na prawdziwą pracę, ponieważ wszystko wskazywało na to, że pochłaniał ją romans – z szefem biura.
Wraz z tym, jak pogłębiał się kryzys, przydzielono mi tak zwanych klientów beznadziejnych, czyli takich, którzy stracili domy, bo nie byli w stanie spłacić kredytów. Łatwiej mogłem policzyć dni, kiedy nie spotykałem płaczących ludzi, niż te, gdy się z nimi widywałem. Stres psychiczny był nieludzki. A ja nie miałem przecież jeszcze trzydziestki i żaden był ze mnie terapeuta.
Cała ta sytuacja z kolegami, z którymi nie mogłem sobie poradzić, z krzyczącymi na mnie klientami oraz szefostwem, które gdzieś tam na górze, ponad chmurami, zajmowało się ważniejszymi rzeczami, była totalnie beznadziejna. Na dodatek moją uwagę pochłaniały wszystkie możliwe wiadomości, na jakie natrafiałem – zaczytywałem się zwłaszcza w informacjach na temat katastrof ze świata finansów, których było co niemiara. Jeden z większych szwedzkich tabloidów prowadził batalię przeciwko całemu sektorowi bankowemu, która sprawiała, że można było się poczuć jak przestępca. Nastroje siadały coraz bardziej i cały ten bałagan miał negatywny wpływ na moje małżeństwo. Stałem się zrzędliwy, zestresowany i czułem bezdenną beznadzieję.
Na dłuższą metę mój związek tego nie wytrzymał. Praca i nieludzkie warunki, które czasami w niej panowały, nie były oczywiście jedynym powodem, ale na pewno przyczyniły się do tego, że psychicznie zmierzałem w zupełnie nieodpowiednim kierunku. Przypuszczam, że gdybym podążał obranym wtedy kursem, popadłbym w depresję.
Sytuacja była trudna, choć nie chciałbym w żadnym razie robić z siebie ofiary. W zasadzie wcale nie było ze mną aż tak źle. Miałem przecież pracę. Mogłem zarobić na chleb dla rodziny. Byłem młody i pełen sił, miałem przed sobą całe życie. Ale skłamałbym, mówiąc, że ten czas nie był dla mnie męczący.
Co by to dało, gdyby ktoś usiadł obok i wyjaśnił mi, dlaczego tak właściwie ludzie wokół postępowali w ten, a nie inny sposób? Jak to się działo, że nawet jeśli nie zadawałem się z nimi zbyt długo, potrafili pozbawić mnie tak dużej ilości energii – i to nie tylko mnie, lecz także inne osoby, z którymi się stykali?
Gdyby ktoś wtedy wprowadził mnie w to, o czym opowiada właśnie ta książka, przypuszczam, że moje podejście zupełnie by się zmieniło. Wyobrażam sobie, że nie reagowałbym tak mocno na zachowanie pewnych osób. I wydaje mi się, że byłbym dużo większym wsparciem zarówno dla siebie samego, jak i dla moich klientów oraz rodziny.
1.
JAK ROZPOZNAĆ WAMPIRA ENERGETYCZNEGO
Czasami wszystko bierze w łeb. Dosłownie wszystko. Nie ma znaczenia, czego się tkniesz, bo każda rzecz rozpada się na kawałki. Albo nie chce działać. Nieważne, ile wkładasz wysiłku, i tak nic się nie udaje.
W inne dni, dzięki Bogu, świat działa dużo lepiej. Życie toczy się, jak powinno, i większość spraw rzeczywiście wydaje się iść po naszej myśli. Żadnych wielkich katastrof na horyzoncie, choć pewnie życzyłbyś sobie trochę lepszego tempa.
A czasami wszystko idzie bardzo dobrze. Jesteś pełen energii, zaangażowania, masz motywację. Tam gdzie jeszcze tydzień temu widziałeś katastrofę i beznadzieję, teraz dostrzegasz nowe możliwości. Może to być oczywiście spowodowane pogodą, ale najprawdopodobniej wynika raczej z faktu, że złapałeś pozytywny rytm, że znajdujesz się w tym specyficznym transie. Sprzyja ci układ planet albo też jest to po prostu jeden z tych dni.
W tym właśnie momencie dużo mniejsze znaczenie ma to, skąd właściwie pochodzi ta pozytywna energia. Ona najzwyczajniej w świecie jest tutaj i roztacza w twoim wnętrzu przyjemny nastrój. Obezwładnia cię z całą swoją siłą i w ciągu kilku magicznych chwil zdajesz sobie sprawę, że wszystko jest przecież takie łatwe. Że nie pomyślałeś o tym wcześniej. Świat leży u twoich stóp. Nic, tylko działać!
Masz poczucie bycia niezwyciężonym i świadomość, że możesz robić to, na co tylko masz ochotę. Złamałeś kod, znalazłeś właściwe drogi ujścia energii, która krąży zupełnie swobodnie. To właśnie ta chwila. Myśl, że to dzieje się teraz – właśnie tutaj wszystko może się wydarzyć!
Co zadziwiające, dziesięć minut później – albo też pół minuty później – te rewolucyjne pomysły gdzieś uleciały. Myśli o świetlanej przyszłości rozwiał wiatr, a twoje wielkie marzenia się rozpłynęły. To, co chwilę wcześniej wyglądało tak obiecująco, wydaje się teraz zupełnie nie do zrealizowania. Nagle jesteś całkowicie wyzuty z sił. Widzisz przed sobą tylko mrok, a przede wszystkim ulotniła się cała twoja energia. Nie masz w tym momencie na nic ochoty.
Jak to jest możliwe, że w ciągu zaledwie kilku minut przeszedłeś od poczucia oszałamiającego szczęścia do czarnej rozpaczy? Gdzie tak właściwie podziała się cała ta wariacka i oszałamiająca siła? Czy ulotniła się przez jakiś wewnętrzny mentalny kurek, aby nigdy więcej się nie pojawić? Jeśli tak się właśnie stało – co spowodowało tę zmianę? Przecież ten dzień, tydzień czy rok zaczęły się tak dobrze, a w tej właśnie chwili wszystko wydaje się beznadziejne.
Odpowiedź jest prosta.
Natknąłeś się na wampira – tego rodzaju personę, której działanie polega na szybkim i skutecznym zabijaniu marzeń innych ludzi oraz niszczeniu wszelkich perspektyw na świetlaną przyszłość.
Najzwyczajniej w świecie natrafiłeś na wampira energetycznego.
To jakby mentalny darmozjad, który żywi się wysysaniem energii z otoczenia. Moglibyśmy powiedzieć, że jest swego rodzaju złodziejem energii.
Wiesz jednak, że to, co właśnie zrodziło się w twojej głowie – wspaniały pomysł na biznes, podróż marzeń, związek, o którym chciałeś komuś opowiedzieć, dom za miastem, który znalazłeś, lub też cokolwiek innego, co od początku dawało ci tę fantastyczną moc – tak właściwie nie było złą koncepcją. To wszystko naprawdę dało się zrealizować. Chodzi raczej o to, że w tej chwili... po prostu nie masz już siły o tym myśleć. Ktoś sprawił, że teraz brzmi to zupełnie beznadziejnie.
Odkładasz wszystko na półkę z najróżniejszymi wizjami przyszłości. Pożyjemy, zobaczymy. Może innym razem. Albo w ogóle. Pomysł został efektywnie zduszony i najprawdopodobniej nigdy do niego nie powrócisz. Ileż takich marzeń ma każdy z nas, ileż z nich gdzieś zalega i się rozkłada!
Wyobraź sobie osobę, która niezależnie od tego, co powiesz, zawsze odpowie: „Hm, to raczej nie tak powinno być. Wydaje mi się, że źle postawiłaś przecinek”. W pojedynczym przypadku nie ma to może żadnego znaczenia. Pewnie przeżyjesz to nawet dwa lub trzy razy. Jednak bycie poprawianym ZAWSZE, niezależnie od tego, o czym mówisz, musi być strasznie frustrujące, nieprawdaż? Nawet jeśli mowa o rzeczach, na których, jak ci się wydaje, znasz się nieźle. Surowa twarz marszczy czoło w głębokie fałdy i stawia dwanaście różnych pytań, które sugerują jedną rzecz: „Nie masz bladego pojęcia, co robisz”. W końcu nie chce ci się w ogóle otwierać ust, w obawie, że ten czepialski dupek ci je zamknie.
Inna sytuacja: wracasz do pracy po pobycie w szpitalu, którego nie życzyłbyś nawet swojemu największemu wrogowi (tak właściwie to dość głupie powiedzenie – przecież gdyby tego rodzaju nieszczęście zdarzyło się naszemu najgorszemu wrogowi, przeszlibyśmy nad tym do porządku dziennego!). Nie zabiegasz specjalnie o niczyje współczucie, ale gdy w końcu relacjonujesz, jak bardzo byłeś chory i jak duży niepokój czułeś, pewna osoba, którą dobrze znasz, wtrąca, że ona – „słowo daję” – była jeszcze bardziej chora! Przy pomocy przydługiej anegdoty, w której prawdziwość nie wierzysz ani trochę, odciąga od ciebie całą uwagę. Jeśli ty cierpiałeś na zapalenie płuc, ta osoba miała przynajmniej OBUSTRONNE zapalenie płuc! Prawda, że frustrujące?
Spójrzmy na inny przykład: twoja zawsze pozytywnie nastawiona szefowa, która radośnie ci kibicuje i dopinguje cię wesoło: „Dasz radę, jesteś super! Do boju!”, przydzieliła ci niesamowicie skomplikowany projekt. Im bardziej jednak zagłębiasz się w szczegóły, tym mocniej zaczynasz zdawać sobie sprawę, że oprócz tego, że ten projekt nie ma żadnego planu, to jego cele są horrendalnie zawyżone. Trzeba by było złamać co najmniej jedno z praw fizyki i zaangażować dwóch noblistów, żeby cokolwiek z tego wyszło. Gdy prosisz o więcej wskazówek, szefowa spogląda na ciebie, jakbyś był z innej planety. Zamiast cię wesprzeć i zaoferować pomoc, pyta z trudno skrywanym niezadowoleniem, czy na pewno dobrze się czujesz w pracy. „Mam wrażenie, że jesteś ostatnio tak negatywnie nastawiony. O co chodzi?”.
Albo weźmy na przykład niezbyt skomplikowany projekt budowlany w twoim ogrodzie. Chcesz skonstruować nowy taras o powierzchni kilku metrów kwadratowych, całość powinna zająć najwyżej kilka dni. Potem do wszystkiego swoje trzy grosze dorzuca sąsiad. Ze złośliwym uśmieszkiem wykrzykuje ponad waszym płotem kilka starannie przemyślanych uwag. I nagle cały pomysł z tarasem znika jak kamfora.
Jeszcze inny, wzięty z życia przykład: mój wieloletni i dość bliski przyjaciel dowiedział się, że powiodło mi się i po trzydziestu latach harówki kupiłem wymarzony dom – willę z XVIII wieku, która wymaga absurdalnie drobiazgowego remontu, co akurat jest idealnym wyzwaniem dla mnie i żony. Miałem nadzieję, że usłyszę od przyjaciela coś w stylu: „Ale super! Wiem, że od zawsze o tym marzyłeś. Chętnie wpadnę do was i zobaczę to cudo”. Albo coś podobnego. Zamiast tego słyszę: „Serio? Co ty gadasz?”. Po czym zmieniamy temat.
Nieprzyjemne? Być może. Ja sam poczułem rozczarowanie. To właśnie z tym człowiekiem chciałem się podzielić tą wiadomością. Nasza rozmowa dała mi jednak dużo do myślenia, zwłaszcza na temat tego, co zazdrość potrafi zrobić z ludźmi.
Wszystkie te anegdoty ilustrują, jak wiele jest w stanie zdziałać wampir energetyczny – jednym zdaniem całkowicie niszczy nasz entuzjazm. Oszaleć można!
Może też być to sytuacja, która dzieje się w najbardziej prozaiczny dzień, pozbawiony jakichś szczególnych wyzwań. Sprawy toczą się zupełnie normalnie do momentu, gdy zmierzając do biurowego ekspresu do kawy, trafisz na nieodpowiednią osobę. Nagle wszystko wydaje się beznadziejne.
Wampiry energetyczne potrafią skraść nasz entuzjazm bez najmniejszego wysiłku.
Skąd jednak mamy wiedzieć, że spotkaliśmy właśnie tego rodzaju osobę i czy jest jakiś sposób, by zapobiec podobnym sytuacjom?
Wampirem energetycznym może być twoja praca, grupa osób, jakieś zjawisko albo coś, co akurat poszło nie tak. Zdumiewająco często jest to jednak człowiek z krwi i kości, który lubi rzucać innym kłody pod nogi. Niektórzy są wampirami energetycznymi, bo patrzenie na cudze porażki po prostu stanowi dla nich rozrywkę. Być może, gdy udaje im się sprawić, że inni czują się gorzej, sami mogą poczuć się lepsi? Pozostali jednak stąpają ciężko po życiach napotkanych na swojej drodze ludzi – jak jakieś słonie w składzie porcelany – i powodują niegojące się rany, zupełnie nie będąc tego świadomi.
Zjawisko wampiryzmu energetycznego dotyka nas z różnym natężeniem. Każdemu zdarzyło się chociaż raz w kilka chwil przeskoczyć z pełnego rozpędzenia do gwałtownego hamowania. Cudowna energia gdzieś uleciała. Czy nie byłoby super dowiedzieć się, jak uniknąć tego rodzaju wypadków? Może jest jakiś sposób, by odpędzić od siebie rzeczy i osoby, które pozbawiają nas pozytywnej energii, pozostawiają z poczuciem pustki i zagubienia? Może mógłbyś zawczasu dostrzegać i łatwo identyfikować sygnały ostrzegawcze oraz wiedzieć, jak sprawnie i elegancko odpędzać od siebie najgorsze wampiry?
W książce, którą trzymasz w ręku, mam ambicję przestudiować zjawisko nazywane po angielsku emotional vampires. Nie wszystkie języki określają je w ten właśnie sposób, ale uważam, że sformułowanie to oddaje dość dobrze istotę problemu. Wampiry energetyczne – które, co ciekawe, po szwedzku nazywamy złodziejami energii – wysysają wszystko, co w tobie witalne, i pozostawiają cię bez siły, a ty stajesz się jakby żywym trupem. I pojawia się ryzyko, że sam możesz zachowywać się w taki sposób wobec innych.
Oczywiście zdaje się to brzmieć w trochę naciągany sposób, ale po chwili zastanowienia dojdziemy do wniosku, że „wampir” jest dość adekwatnym określeniem. Te mityczne postaci wysysały przecież siłę życiową ze swoich ofiar, opróżniając je z krwi; wampir energetyczny poi się zaś ich energią, pozbawiając je poczucia własnej wartości i motywacji, a czasami nawet chęci do życia.
Nie będziemy dalej zagłębiać się w semantyce, choć takie porównania są bardzo obrazowe. Istnieje jednak różnica: mityczne wampiry wiedzą, co czynią, ale nie potrafią się powstrzymać, natomiast pasożyty energetyczne nie zawsze uświadamiają sobie, jaki wpływ mają na swoje ofiary.
Na dodatek różni ludzie tracą energię na odmienne sposoby. Nie reagujemy przecież jednakowo na te same zdarzenia, co w zasadzie jest dość pozytywnym zjawiskiem. Niektórzy będą całkowicie wyczerpani po zupełnie niegroźnej sprzeczce o niemający najmniejszego znaczenia cel wakacyjnej podróży, inni zaś dzięki niej poczują się pełni energii. To tak, jakby do życia budziła ich sama utarczka słowna. Te same osoby szaleją, gdy przychodzi im na coś czekać, z czym z kolei pierwsza grupa nie ma najmniejszego problemu. Jedna sytuacja, a reakcje na nią zupełnie różne.
Gdy jedni robią się tylko lekko poirytowani z powodu ślamazarności kolegów – o ile w ogóle ich to obejdzie – inni będą chcieli zrezygnować z dużego projektu, jeżeli nie poczują wystarczająco dużo entuzjazmu otoczenia. Jeśli takie osoby nie wyczują uznania i aprobaty, nic z tego nie będzie. Reagują jednak pozytywnie na nowości i zmiany, czego ta pierwsza grupa w zupełności nie docenia. Jedna sytuacja, a reakcje na nią zupełnie różne.
Niektórzy z nas potrzebują czasami po prostu zrobić sobie przerwę, usiąść i dobrze wypocząć, żeby mieć siłę na prowadzenie kolejnych batalii. Jeśli po drodze pominiemy zbyt wiele takich przerw, to nie damy rady przebiec całego dystansu. Pewne osoby nienawidzą jednak siedzieć w spokoju i nic nie robić, a energię gromadzą, będąc jeszcze bardziej aktywne w czasie wolnym, na przykład po pracy w dni robocze. Jeśli nie będą pędzić z pełną prędkością, z turbodoładowaniem, stracą całą energię, staną się zrzędliwe i podirytowane. Podczas gdy jedni potrzebują innych ludzi wokół siebie, by móc naładować baterie, drugich to właśnie ci inni ludzie i rozmowy z nimi całkowicie pozbawiają energii. Jeśli przez jakiś czas nie będą mieli możliwości pobyć sami z sobą, nie da się z nimi w ogóle wytrzymać.
Energia pojawia się i znika u różnych ludzi w różnych formach i na różne sposoby – dotyczy to energii i pozytywnej, i negatywnej. Nie chodzi o to, co jest dobre, a co złe, ogromną wartość ma natomiast świadomość, na co się tak właściwie reaguje – i dlaczego. Sprawia to, że jesteś w stanie unikać popełniania najgorszych błędów w życiu i możesz tym samym zaoszczędzić swoją wewnętrzną energię na inne rzeczy.
Kwestia ta jest złożona. Zależy często od tego, kim jesteś i jakie są cechy twojego charakteru. Przyjrzymy się uważniej tym aspektom w rozdziale o teorii DISC – czyli we fragmencie o modelu utraty energii. W przypadku większości problemów da się znaleźć rozwiązanie.
Niezależnie od tego, na co reagujesz: czy nie byłoby wspaniale, gdyby – w miarę możliwości – udało ci się unikać wampirów energetycznych? Ile byłbyś gotowy dać za to, by móc zachować swój zasób energii na najwyższym poziomie, gdy naprawdę tego potrzebujesz? Dlaczego by nie przez cały czas?
W tej książce opiszę kilka typów wampirów energetycznych, opowiem, jak je rozpoznać oraz w jaki sposób i dlaczego mogą na ciebie wpływać.
Muszę jednak zaznaczyć, że nie jest to jedyna na rynku książka o wampirach energetycznych. Przeanalizowałem wiele dostępnych i uważam, że część podejmuje kwestie, co do których jestem dość sceptycznie nastawiony i nie wiem, czy cokolwiek ułatwiają.
Moja książka bierze za punkt wyjścia życie codzienne – czyli sytuacje dobrze znane i tobie, i mnie. Moją intencją jest, by każdy po jej przeczytaniu potrafił chronić się przed ludźmi, którzy mają na niego negatywny wpływ.
Kto pada ofiarą wampirów energetycznych? Hm, czy aby nie wszyscy? Ten sam wampir nie działa jednak na każdego w ten sam sposób. To zupełnie logiczne. Możesz powiedzieć znajomemu: „Ten Johnny, co za upierdliwa z niego osoba!”. Ale twój rozmówca wydaje się zupełnie nie rozumieć, o co ci chodzi: „Johnny? Przecież to świetny gość!”.
Jak zwykle, gdy mowa o ludzkich zachowaniach, nie ma łatwych odpowiedzi. Osoba, którą twój partner uważa za męczącą i chaotyczną, ponieważ nie potrafi usiedzieć spokojnie na miejscu, dla ciebie może być bardzo energetyczna i stymulująca. Inna zaś jest według ciebie dziwna, ponieważ prawie w ogóle nic nie mówi – co za wampir energetyczny! Inni zaś powiedzą, że to przecież super, że ten ktoś nie papla bez ładu i składu.
Każdy z nas może stać się ofiarą wampirów energetycznych, ale wyglądają one różnie. Oczywiście jest wiele wariacji na ten temat, choć co do niektórych z nich większość z nas może mieć takie same odczucia – na przykład patologiczny kłamca nie ma zbyt licznego grona sprzymierzeńców.
Różne rodzaje wampirów mają na nas rozmaity wpływ. Może się on przejawiać zdumieniem, irytacją lub zespołem stresu pourazowego. Skala jest szeroka. Często dopiero post factum zdajemy sobie sprawę z tego, co nas spotkało. Jedno nie ulega jednak wątpliwości: świadomość tego, kim jesteś, może ci pomóc unikać tych szczególnych rodzajów osób. Samoświadomość stanowi więc klucz – może nawet najlepszy – do ochrony przed wampirami energetycznymi.
Jeśli czytałeś wcześniej jedną z moich książek, wiesz z pewnością, że zawsze na początku wprowadzam model DISC i cztery kolory. To uproszczony sposób zrozumienia ludzkich zachowań, który nie zapewnia jednak pełnego i pogłębionego pojmowania tego, jak działa dana osoba. W całej książce będę się odwoływał do tego modelu, a w późniejszej części podam więcej szczegółów oraz opowiem, jak przedstawiciele określonych kolorów mogą spowodować dość znaczne straty energii – w zależności od tego, kim jesteś.
Ta książka różni się od poprzednich, ponieważ koncentruję się w niej na zachowaniach i postępowaniach, które nie mają bezpośredniego związku z czterema kolorami. Ale zrozumienie tego, w jaki sposób ty sam funkcjonujesz, może być kluczem do tego, by poradzić sobie z jednym lub kilkoma wampirami.
Chciałbym zrobić w tym miejscu krótkie wprowadzenie do modelu DISC, żeby ci, którzy nie słyszeli o nim wcześniej, wiedzieli, o czym mowa. Jeśli czujesz, że dobrze go znasz, możesz pominąć ten fragment, choć radzę, żebyś szybko odświeżył sobie informacje na temat tego, kto jest Czerwony, a kto Zielony i dlaczego warto znać ten podział.
Cztery kolory opierają się na powszechnie znanej teorii DISC, którą stosuje się między innymi w rekrutacji, treningu sprzedaży, zarządzaniu, jak również aby rozwinąć samoświadomość danej osoby. Ja sam stosuję ten system od ponad trzydziestu lat, często w połączeniu z innymi narzędziami, by uzyskać jeszcze lepszy obraz sytuacji.
Teoria DISC bazuje na następującej matrycy:
Jak łatwo dostrzec, główna oś podziału sprowadza się do przeciwieństw: intro- lub ekstrawertyzm oraz skoncentrowany na rzeczach lub na osobach. Efekty przejawiające się w zachowaniach możesz zobaczyć w tabelce na sąsiedniej stronie.
Czerwoni czerpią energię z tempa, ruchu, bycia w ciągłym biegu. Tracą ją, gdy poprosi się ich, by usiedli i trochę zwolnili. Utrata kontroli to najgorsze, co może im się przytrafić. Łatwo przychodzi im obcowanie z ludźmi, ale nie mają wyraźnej potrzeby bycia otoczonymi przez innych.
Żółci uwielbiają życie społeczne i znajdowanie się w centrum uwagi. Chcą zawsze przedstawić swój obraz sytuacji i czerpią energię ze zmian. Najgorszym złodziejem energii jest dla nich izolacja społeczna, bo stanowi poważny czynnik stresogenny. Zbyt mało kontaktu z innymi po prostu ich wykańcza.
Czerwony
Dominujący
Pełen zapału
Ambitny
Obdarzony silną wolą
Świadomy celów
Postępowy
Nastawiony na rozwiązywanie problemów
Pionier
Decyzyjny
Innowator
Niecierpliwy
Kontrolujący
Przekonujący
Skuteczny
Energiczny
Nastawiony na wynik
Wykazujący inicjatywę
Działający w szybkim tempie
Świadomy czasu
Intensywny
Zawzięty
Żółty
Inspirujący
Dobry mówca
Pozytywnie nastawiony
Perswazyjny
Kreatywny
Optymistyczny
Towarzyski
Spontaniczny
Wyrazisty
Uroczy
Radosny
Egocentryczny
Wrażliwy
Ugodowy
Inspirujący
Potrzebujący uwagi
Odważny
Dobrze się komunikujący
Elastyczny
Otwarty
Nastawiony na relacje
Zielony
Stabilny
Cierpliwy
Opanowany
Na luzie
Godny zaufania
Spokojny i zrównoważony
Lojalny
Skromny
Rozumiejący
Szczegółowy
Stabilny
Ostrożny
Dyskretny
Wspierający
Umiejący słuchać
Pomocny
Sprawczy
Wytrwały
Asekurancki
Troskliwy
Niebieski
Analityczny
Skrupulatny
Systematyczny
Zdystansowany
Poprawny
Konwencjonalny
Wydaje się niepewny
Obiektywny
Ustrukturyzowany
Analityczny
Perfekcjonista
Potrzebujący czasu
Rozważny
Metodyczny
Weryfikujący fakty
Nastawiony na jakość
Sprawdzający
Przestrzegający zasad
Logiczny
Kwestionujący
Dokładny
Zieloni chcieliby, aby nic się nigdy nie zmieniało. Czują się najlepiej, gdy jest tak jak zawsze. Najwięcej energii tracą przy powtarzających się – a w najgorszym wypadku zupełnie nieuzasadnionych – zmianach, które bardzo ich męczą. Tego rodzaju osoby potrzebują innych w swoim otoczeniu, ale nie byle kogo, tylko ludzi, których dobrze znają i którzy nie sprawiają problemów.
Niebiescy lubią porządek i ład. Dużą część swojej chłodnej, ale stabilnej energii poświęcają na zdobycie kontroli nad szczegółami. To właśnie w niej znajdują bezpieczeństwo, a ujawnienie, że się mylą – oznaczające, że wcale nie mają tak dobrej kontroli – jest prawdopodobnie najgorszym, co może im się przytrafić. Inne osoby to dla nich tak jakby zło konieczne, więc Niebieski, nawet jeśli pójdzie na imprezę, potrzebuje potem dużo czasu na regenerację.
Jak zapewne widzisz, niewiele osób wykazuje cechy charakterystyczne tylko dla jednego z opisanych powyżej podstawowych typów. Najliczniejsza grupa – według moich badań około 80 procent – to ludzie składający się z co najmniej dwóch kolorów. Są również tacy złożeni z trzech. Naprawdę nieliczni reprezentują tylko jeden, ale oni też istnieją.
Więcej szczegółów dotyczących tej typologii oraz tego, jak poszczególne kolory ze sobą współdziałają, znajdziesz w dalszej części książki. Znając swoje własne barwy, będziesz wiedzieć również, jak zareagujesz na rozmaite rodzaje wampirów energetycznych, które przedstawię. Chodzi tutaj po prostu o samoświadomość.
Celem tej książki jest – niezależnie do tego, jaki lub jaka jesteś – byś mógł lub mogła zachować znacząco więcej swoich zasobów energetycznych na rzeczy ważniejsze niż zajmowanie się osobami i zjawiskami, które – szczerze mówiąc – tylko mieszają ci w życiu. O tym właśnie jest ta książka.
A skoro już mowa o samoświadomości...
Pisząc tę książkę, dowiedziałem się o sobie rzeczy, na które właściwie nie byłem przygotowany. Odkryłem, że o ile robienie badań i pisanie o mniej lub bardziej dziwnych zachowaniach innych osób było interesujące, o tyle zidentyfikowanie siebie w dwóch typach bardziej skomplikowanych wampirów energetycznych okazało się dla mnie zaskoczeniem. Raczej nie w jakimś szczególnie niepokojącym stopniu, ale dostrzegłem tendencje, na temat których nie miałem wcześniej zbyt wielu przemyśleń. Może każdy z nas ma w sobie cechy takiego wampira, trochę w zależności od tego, kogo poprosimy o przyjrzenie się nam z zewnątrz? Bez wątpienia mam w sobie na przykład pewne niezbyt chwalebne cechy maniaka kontroli, o którym przeczytasz dalej w książce.
To nic przyjemnego uświadomić sobie taki fakt.
Sprawiło to jednak, że zacząłem nad tym myśleć, ponieważ tak naprawdę nie chcę w ten sposób oddziaływać na swoje otoczenie.
Może się zdarzyć, że czytając tę książkę, doświadczysz czegoś podobnego. Najprawdopodobniej rozpoznasz samego siebie w pewnych zachowaniach. Nie martw się w takich chwilach, ale potraktuj to jako szansę, by jeszcze bardziej popracować nad samorozwojem. Nie jest to wcale takie straszne.
Moja książka zawiera listę tych, których uważam za największych łotrów, jeśli chodzi o kradzież twojej – albo mojej – energii, chęci do życia i ochoty, aby robić cokolwiek. Nie oznacza to oczywiście, że nie ma jeszcze innych wariacji na ten dość przygnębiający temat, ale w tej książce chciałem się skupić właśnie na tych wybranych.
Żeby nie było nieporozumień: ta książka oprócz faktów i obserwacji zawiera również moje własne opinie i oceny. Za przekleństwo uważam fakt, że jako ludzie kierujemy się przede wszystkim uczuciami. Trudno być zupełnie obiektywnym. Nie ma w ogóle pewności, że ty jako czytelnik zareagowałbyś dokładnie tak samo jak ja. W jednym z rozdziałów w dalszej części książki zauważam na przykład, że dla mnie 90 procent wszystkich wiadomości ze świata jest nacechowanych negatywnie. Być może przyznasz mi rację. Lub też uznasz, że jest to 100 procent. Albo 76 procent. W istocie chodzi jednak o to, że prawdopodobnie, nie będąc zgodni co do dokładnej liczby, możemy ustalić, że duża część tego, co przekazują nam media, niesie za sobą ryzyko obniżenia nastroju.
Poza tym pozwoliłem sobie używać humoru jako broni, by oddramatyzować zbyt skomplikowane zawiłości psychologiczne. Nie po to jednak, by zdyskredytować problemy jako takie, lecz by uczynić lekturę bardziej przystępną, a książkę łatwiejszą w odbiorze. Wierzę, że przyjmiesz to ze zrozumieniem.
Zapraszam cię w fascynującą podróż przez długą serię codziennych i łatwych do zidentyfikowania sytuacji. Miej przy sobie notatnik, chociaż w sumie – dlaczego by nie robić notatek po prostu w książce? Masz na to moją zgodę.
//Thomas Erikson