14,99 zł
Lady Madeline i major Hallam Ravenscar zakochali się w sobie, jednak ogłoszenie zaręczyn i ceremonię ślubną postanowiono odłożyć do powrotu majora z wojny. Podczas jego nieobecności ojciec lady Madeline popada w tarapaty finansowe i wydaje córkę za lorda Lethbridge, który obiecał natychmiastowe wsparcie. Lethbridge okazuje się okrutnym i despotycznym mężem. Maddie dla dobra rodziny znosi kolejne upokorzenia w milczeniu. Kiedy jednak Lethbridge przegrywa znaczną kwotę w karty i za anulowanie długu proponuje jej wdzięki, Maddie postanawia uciec. Odnajduje majora Ravenscara i prosi go o pomoc…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 266
Tłumaczenie:
– Proszę, nie rób tego – błagał przystojny młody oficer kawalerii, przytrzymując za ramię dziewczynę, która zamierzała odejść. – Jeśli za niego wyjdziesz, złamiesz mi serce. Wiem, że on nie da ci szczęścia, Madeline.
Spojrzała na niego; wyraz jej oczu, szklistych od łez, ścisnął go za serce. Wyglądała prześlicznie, z długimi, naturalnie pofalowanymi włosami do ramion i delikatnie wykrojonymi ustami, tak skorymi wcześniej do uśmiechu. Kiedy jednak odezwała się, jej słowa miały w sobie chłód odprawy.
– Proszę, żebyś puścił moje ramię. Przyjęłam oświadczyny hrabiego i podpisaliśmy stosowne dokumenty. Nic nie mogę na to poradzić.
– Wyjedź ze mną – nie poddawał się. Aż wstrzymał oddech z zachwytu, gdy zimowe słońce wydobyło z jej włosów rudozłoty blask. – Kiedy zostaniesz moją żoną, on nic nie będzie mógł zrobić. Wiem, że mnie kochasz… sama mi to przysięgałaś tego lata.
– W lecie sprawy miały się zupełnie inaczej. – Odwróciła głowę, żeby na niego nie patrzeć. – Nie rozumiesz, Hallamie. Wszystko zostało już zaaranżowane, a ja… jestem zadowolona, że przyjęłam oświadczyny. Hrabia jest bogaty i da mi wszystko, czego… potrzebuję. Poza tym wcale cię nie kocham.
– Przysięgałaś, że zawsze będziesz mnie kochać. Przypieczętowałaś swoją zgodę pocałunkiem, a po powrocie miałem rozmawiać z twoim ojcem…
– Zbyt długo cię nie było – oznajmiła z nieprzeniknionym wyrazem twarzy. – I nie masz pieniędzy, Hallamie. Jak możesz oczekiwać, że będę dzielić twoją biedę? Gdyby twój ojciec nie przegrał całego majątku albo… – Odsunęła się, opuszczając głowę tak, żeby nie mógł odczytać wyrazu jej twarzy. – Nie powinnam była nawet przychodzić na to spotkanie. Mój ojciec będzie zły, jeśli się dowie. Proszę cię, idź już, Hallamie… i nie próbuj mnie więcej niepokoić.
Hallam puścił jej ramię.
– Miałbym cię niepokoić? O nie, panno Morris, zapewniam, że nie będę. Uwierzyłem w twoje zapewnienia o miłości i kłamliwe uśmiechy, co jedynie oznacza, że byłem głupcem. Biegnij czym prędzej do swojego ojca i przyszłego męża. Życzę ci, byś zaznała wiele radości w małżeństwie.
Odwrócił się i odszedł, zostawiając ją pod drzewem, gdzie zaledwie kilka miesięcy wcześniej przysięgali sobie nawzajem dozgonne uczucie. Madeline odprowadzała go wzrokiem, a po jej bladych policzkach wolno toczyły się łzy.
Całym sercem pragnęła zawołać za nim, żeby wrócił, ale było już za późno. Nie miała wyboru, musiała go odprawić, ponieważ jej ojciec złożył podpis pod ślubnym kontraktem, mimo jej błagań, by poczekał z tym do powrotu Hallama.
– Nawet jeśli wróci, nic to nie zmieni – rzekł sir Matthew do córki. – Jestem zrujnowany, Madeline, a Lethbridge trzyma moje weksle. Chciałabyś widzieć swoją matkę i siostrę na łasce parafii… a mnie w grobie? Nie przeżyłbym tego wstydu, gdyby Lethbridge wszystko zabrał. Jesteś moją jedyną nadzieją.
– Ale ja go nie kocham!
– Głupie dziecko – westchnął ojciec. – Małżeństwo i miłość nie mają ze sobą wiele wspólnego. Wyjdź za Lethbridge’a i żyj w dostatku, do jakiego jesteś stworzona. Kiedy już dasz mu dziedzica, prawdopodobnie się tobą znudzi i pozwoli ci sypiać samej. Może wtedy będziesz się mogła rozejrzeć za miłością… pod warunkiem, że zachowasz należytą dyskrecję.
– Papo! – Madeline patrzyła na ojca z przerażeniem. Wiedziała, że małżonkowie często szukają uczuć poza oficjalnym związkiem, ale sama nie chciała żyć w taki sposób. Miała nadzieję, że uda jej się wyjść za mąż z miłości, ale nie mogłaby odmówić ojcu. – Dobrze… jeśli takie jest twoje życzenie.
– Moja kochana, dobra dziewczynka – pochwalił ją ojciec i ucałował w czoło. – Wiedziałem, że mnie nie zawiedziesz.
Madeline nie miała wyboru, jednak duma nie pozwalała jej się przyznać przed Hallamem, że została ofiarą emocjonalnego szantażu. Nie zrozumiałby jej decyzji. Nie, lepiej, żeby uznał ją za bezduszną… choć serce omal jej nie pękło na widok bólu i rozczarowania w jego oczach.
– Och, Hallamie… – szepnęła, ruszając przez łąkę w stronę rodzinnego domu. – Och, Hallamie, tak bardzo cię kocham…
Teraz jednak musiała wyzbyć się myśli o miłości i skupić na wypełnieniu obowiązku. Madeline wiedziała, że hrabia jest zazdrosny, wyczuwała też, że może być okrutny, jeśli zostanie sprowokowany. Musiała się postarać dobrze odrywać rolę dobrej żony, mimo że w środku czuła się martwa.
Hallam Ravenscar, major elitarnego pułku kawalerii wchodzącego w skład osobistej gwardii jego królewskiej mości i posiadacz kilku medali za waleczność, wygładził nieistniejące załamanie na nieskazitelnie odprasowanej niebieskiej kurtce, po czym wpiął brylantową spinkę w miękkie fałdy krawata. Z krótko przystrzyżonymi ciemnymi włosami, uczesanymi zgodnie z najświeższą modą, wyglądałby na typowego londyńskiego bywalca, gdyby nie twardy jak stal wyraz jego szarych oczu. Powróciwszy do Anglii po ostatecznej klęsce Napoleona, wziął udział w rozwiązywaniu zagadki tragicznej śmierci swojego kuzyna, Marka, i przyczynił się do ujęcia jego mordercy. Teraz przybył do stolicy, żeby się spotkać z zarządcą swojego majątku i kupić prezent ślubny dla kuzyna, kapitana Adama Millera, który żenił się z panną Jenny Hastings.
Westchnął mimowolnie, przypomniawszy sobie nalegania doradzających mu adwokatów i agentów, by i on poślubił bogatą dziedziczkę. Jedynie to bowiem mogło zapobiec konieczności sprzedaży posiadłości po ojcu, obciążonej niespłacalnymi długami. Ojciec przez całe życie miał skłonność do hazardu, a po śmierci uwielbianej żony pogrążył się głębiej w otchłani tego zgubnego nałogu. Kiedy zapadł na złośliwą gorączkę i umarł, Hallam akurat walczył we Francji. Dopiero po powrocie do kraju w pełni zrozumiał, w jak fatalnej się znalazł sytuacji.
– Nie ma pan wyboru – powiedział mu adwokat ojca. – Gdyby pański ojciec żył, musiałby sprzedać większą część majątku, a od czasu jego śmierci z trudem powstrzymywałem bank przed położeniem łapy na całości. Proszę nie pozwolić im tak po prostu przejąć posiadłości Jest warta nieco więcej niż długi, więc część pieniędzy zostanie w pańskiej kieszeni.
Hallam miał świadomość, że jest bliski ruiny. Miał niewielki kawałek ziemi z domem po dziadku ze strony matki, ale była to raczej duża farma otoczona zaledwie pięćdziesięcioma hektarami gruntów, w większości oddanymi w dzierżawę. Dochód z ziemi wraz z żołdem wystarczał oficerowi kawalerii, ale zdecydowanie nie pozwalał na utrzymanie żony i rodziny na odpowiednim poziomie. Kiedy więc Adam zaproponował mu, by dołączył do niego jako wspólnik w firmie sprowadzającej wina, Hallam przyjął jego ofertę. Zakładał, że po sprzedaży patentu oficerskiego zyska fundusze na skromną inwestycję. Nie wiedział jednak, jaka czeka go przyszłość.
Adwokat nie zamierzał owijać w bawełnę.
– Pańska matka była najmłodszą córką lorda, a pański ojciec najmłodszym synem starego, szanowanego rodu. Na obecną chwilę nie ma pan żadnego tytułu, sądzę jednak, że córka jakiegoś bogatego kupca chętnie przyjęłaby pańskie oświadczyny.
– Dobry Boże, chce pan, żebym się sprzedał?
Hallam przyjął sugestię prawnika ze zgrozą i obrzydzeniem, ale tak naprawdę nie potrafił dostrzec żadnej sensownej alternatywy. Mógł się dorobić fortuny z Adamem, ale to była melodia odległej przyszłości. Do tego czasu pozostawał mu wybór pomiędzy dwiema możliwościami, z których żadna mu się nie podobała.
Niech to licho! – zaklął w duchu. Tego wieczoru nie miał zamiaru rozmyślać o kłopotach finansowych. Umówił się ze znajomymi na kolację, a potem na karciane przyjęcie w domu lorda Devenish. Domyślał się, że przewidziano też tańce po muzycznym recitalu dla obecnych w towarzystwie melomanów.
Sięgnął po laskę z ukrytą w środku szpadą i po kapelusz, jeszcze raz przyjrzał się uważnie swemu odbiciu i wyszedł na umówione spotkanie. Minął rok, odkąd ostatni raz myślał o małżeństwie. W tym czasie zadowalał się niewinnym flirtowaniem z pięknymi damami i utrzymywał przyjacielski związek z pewną otwartą wdową, kiedy służył w Hiszpanii i Francji.
Jak mógłby w ogóle rozważać ożenek, skoro rany na jego sercu nigdy w pełni się nie zagoiły? Madeline wymierzyła jego uczuciom i dumie potężny cios. Ból z czasem ustąpił, a sam Hal, zahartowany w ogniu bitew, stał się pod każdym względem silniejszy, ale nigdy nie poczuł nic więcej poza sympatią dla kobiety, która tak troskliwie pielęgnowała jego rany. Gdyby się chciał ożenić dla wygody, nie mógłby wybrać lepszej kandydatki właśnie od pani Sarah Bowman… ale nie chciał mieć żony. Jakże miał się żenić, skoro jego serce było martwe? Madeline zabiła je, wychodząc za hrabiego dla pieniędzy.
Myślenie o Madeline nie miało żadnego sensu. Dobrze o tym wiedział. Ona dawno o nim zapomniała i prawdopodobnie żyła zadowolona w swoim małżeństwie, otoczona gromadką dzieci.
Pokręcił głową. Obraz podsunięty przez wyobraźnię sprawił mu ból i starał się go wyrzucić z pamięci. Należało zapomnieć o Madeline i skupić się na własnej przyszłości. Może rzeczywiście powinien usłuchać rady adwokata i rozejrzeć się za córką jakiegoś bogatego mieszczanina, która byłaby chętna podzielić się majątkiem ojca w zamian za własny dom i odpowiednią pozycję towarzyską.
Skrzywił się z niesmakiem na tę myśl, choć przecież nie byłby pierwszym ani ostatnim mężczyzną, który w ten sposób rozwiązuje swoje problemy finansowe. W ostateczności rozważy taką możliwość, ale na razie będzie szukał innego wyjścia z sytuacji.
Pokoje w domu lorda Devenish wypełniał tłum gości raczących się doskonałym szampanem, serwowanym bezustannie przez służących krążących z tacami pełnymi kieliszków. Hal przyjął poczęstunek, spróbował trunku, po czym ruszył wolno przed siebie, przystając tu i tam, by zamienić parę słów ze znajomymi. Wielu witało go jak bohatera; cieszyli się z jego powrotu do kraju i zagadywali serdecznie. Wszyscy słyszeli o jego męstwie na polu bitwy, wyrażali więc swoje uznanie, pytali, jak długo zabawi w Londynie, i zapraszali na rozmaite spotkania i przyjęcia.
– Książę regent mówił mi, że jesteś wybitnym oficerem – powitał go lord Devenish, klepiąc przyjacielskim gestem w ramię. – Dobrze znałem twojego ojca, chłopcze… żałuję, że tak się potoczyły jego losy. Gdybyś potrzebował mojej rady albo jakiejkolwiek pomocy, wiesz, gdzie mnie znaleźć.
– Dziękuję, sir – odpowiedział Hallam z uśmiechem. – Nie spodziewam się, by pan znał jakąś bogatą pannę chętną do szybkiego zamęścia?
Uciekł się do żartu, który miał stanowić formę odmowy skorzystania z pomocy, tymczasem gospodarz ściągnął brwi w wyrazie zadumy, a potem oczy mu rozbłysły.
– Tak się składa, że znam, drogi chłopcze. Jej ojciec ma wobec mnie różnego rodzaju zobowiązania, ponieważ ułatwiłem mu parę korzystnych interesów, i zwierzył mi się, że chętnie by wydał córkę za jakiegoś przyzwoitego młodzieńca. Postawił sprawę jasno, że nie chodzi mu o pieniądze, tylko o dobre nazwisko i odpowiednią pozycję towarzyską. Chciałbyś, żebym zaaranżował spotkanie?
– Och, nie sądzę, by to było konieczne – odrzekł lekko Hal. – Traktuję takie rozwiązanie jako ostateczność, sir.
– Cóż, nie mogę rekomendować wyglądu ani manier tej dziewczyny, bo nigdy jej nie widziałem… ale zaproszę was wszystkich na kolację. Podejmiesz decyzję, jak już ją sobie obejrzysz.
Hallam podziękował grzecznie i przeszedł w stronę nowo przybyłych gości. Zdziwiło go, że lord Devenish tak mocno się przejął rzuconą od niechcenia uwagą. Tak czy inaczej, nie był jeszcze gotowy na zawarcie małżeństwa z rozsądku.
W pokojach robiło się coraz tłoczniej, damy zajmowały miejsca, żeby wysłuchać recitalu, natomiast panowie udawali się do pokoju, w którym czekało kilka stołów przygotowanych do karcianych rozgrywek. Hala zaproszono do partyjki wista, na co z radością przystał. Grano na pieniądze, ale stawki nie były wysokie, a Hal nieźle sobie radził, mniej więcej tak samo często wygrywał, jak przegrywał. Wyznaczył sobie limit i stwierdził, że odrobina hazardu nie powinna mu zaszkodzić. W przeciwieństwie do ojca nigdy nie grywał w kości ani w faraona, lubił natomiast gry wymagające pomyślunku.
Tego wieczoru dopisywało mu zmienne szczęście – wygrali z partnerem pierwsze rozdanie, przegrali drugie i trzecie, po czym znów wygrali czwarte, co oznaczało, że wstawał od stolika w kondycji nie gorszej niż ta, z którą przy nim zasiadał.
Zmierzając do jadalni na kolację, poczęstował się małą przekąską, popił ją winem i wyszedł na taras, żeby zapalić cygaro. Jakaś kobieta chciała akurat wejść w te same drzwi i przypadkiem na moment zastąpił jej drogę. Skłonił się z uprzejmymi przeprosinami, a kiedy uniósł wzrok i spojrzał na jej twarz, doznał szoku. Stojąca przed nim elegancka dama miała włosy upięte wysoko na głowie, tylko jeden falisty kosmyk opadał jej wdzięcznie na nagie ramię. Głęboko wycięty dekolt sukni odsłaniał mlecznobiałe zagłębienie między krągłymi piersiami. Tak bardzo się różniła od dziewczyny, którą kiedyś znał, że wyrzucił z siebie, zanim zdążył pomyśleć:
– Madeline… dobry Boże! W ogóle bym cię nie poznał.
Przez moment sprawiała wrażenie zbyt zaskoczonej, by się odezwać, a potem w jej oczach przemknął cień smutku.
– Czy dlatego, że jestem starsza?
– Ależ nie, nie! Wyglądasz pięknie – zapewnił ją pośpiesznie. – Stałaś się wielką damą, Madeline.
– To przez tę suknię – powiedziała z ledwie widocznym uśmiechem. – Słyszałam, że wróciłeś do domu… i z wielkim żalem przyjęłam wiadomość o śmierci Marka. Musiałeś ją mocno przeżyć. Za młodu byliście sobie bardzo bliscy.
– Potem zżyliśmy się jeszcze bardziej, bo służyliśmy razem we Francji – wyjaśnił. – A ty jak się miewasz? Wyglądasz doskonale.
– Również miewam się dobrze – odpowiedziała. – Cieszę się, że cię spotkałam. A teraz wybacz, muszę wracać. Wyszłam zaczerpnąć świeżego powietrza i mąż pewnie zaraz zacznie mnie szukać.
Hal odsunął się na bok, robiąc jej przejście. Przed momentem czuł się tak jak kiedyś – jakby zapomniał o ich dramatycznym rozstaniu i o bólu, jaki mu zadała. Teraz wszystko wróciło i ponownie zalała go fala goryczy.
Najwyraźniej była zadowolona ze swego życia i swego małżeństwa, pomyślał, bo i czemuż miałoby być inaczej! Brylantowy naszyjnik zdobiący jej dekolt musiał kosztować krocie. Był zwykłym głupcem, łudząc się, że czeka ich wspólna przyszłość. Ułożyła sobie życie po swojemu i on musiał zrobić to samo.
Na tarasie zapalił cygaro, ale szybko je wyrzucił. Postanowił zwrócić się do lorda Devenish i poprosić go, by jak najszybciej zorganizował tę kolację. Jeśli panna okaże się przyjemna dla oka i – co bardziej istotne – miła w obejściu, zastanowi się nad najprostszym rozwiązaniem.
Madeline weszła do gorącego, zatłoczonego pokoju i poczuła, że nie wytrzyma tam ani chwili. Gardło miała ściśnięte z emocji, chciało jej się płakać. Co za pech, że musiała tak wpaść na niego! Przez ostatnie miesiące wiele o nim myślała, odkąd Lethbridge powiedział jej o zamordowaniu Marka Ravenscara. Miała wielką ochotę napisać do Hala, dać mu do zrozumienia, jak bardzo jej smutno z powodu tego tragicznego zdarzenia, ale wiedziała, że nie może sobie na to pozwolić. Bała się nawet myśleć, jak by to przyjął jej mąż.
Lethbridge był nieprzewidywalny. Kiedy go zadowalała, kupował jej klejnoty albo modne suknie, takie jak ta, którą miała na sobie tego wieczoru, ale często okazywał zazdrość. Jeśli uznał, że zbyt dobrze się bawiła w towarzystwie jakiegoś dżentelmena, przychodził późno wieczorem do jej pokoju i urządzał awanturę. Czasami nawet wymierzał karę.
Tuż po ślubie dokładała starań, żeby być dla niego dobrą żoną. On jednak okazał się okrutnym mężczyzną, brał ją, zupełnie nie dbając o jej odczucia, zmuszał ją do szokujących czynności, jakby była kurtyzaną, a nie młodą, niewinną dziewczyną. Minęło dużo czasu, od kiedy przestała się do niego uśmiechać, a pod wpływem jego dotyku potrafiła jedynie kulić się w sobie i zastygać w bezruchu.
Na myśl o mężu przebiegł ją lodowaty dreszcz. Od jakiegoś czasu miewał dziwne humory. Ich związek przedstawiał się coraz gorzej z powodu niekorzystnej sytuacji – Lethbridge potrzebował dziedzica, a Madeline wątpiła, by się go kiedykolwiek doczekał. Obwiniał ją za brak potomka, a przecież nie mogła zajść w ciążę, skoro dawno zaprzestał wizyt w jej łóżku. Jeśli się zjawiał, to raczej po to, by ją karać, niż z nią współżyć.
Zamrugała, żeby powstrzymać łzy wzbierające pod powiekami. Nie mogła użalać się nad sobą tylko dlatego, że spotkała Hallama… Stał tak blisko, że mogłaby go dotknąć, gdyby starczyło jej odwagi. Żal skręcał jej trzewia, lecz za wszelką cenę starała się zachować pozory spokoju. Nikt nie mógł zobaczyć, że cierpi. Nie pozostało jej nic oprócz dumy. Nie chciała litości, wręcz sobie jej nie życzyła. Wyszła za Lethbridge’a, żeby ratować rodzinę, i tak miało pozostać. Nic nie mogło się zmienić, kiedy…
Nie, to nie był dobry moment na takie rozmyślania. Zaczynała ją boleć głowa i marzyła jedynie o tym, żeby wrócić do domu. W zaciszu własnego pokoju da upust łzom i dzięki temu zazna trochę ukojenia w rozpaczy.
Zatrzymała przechodzącego lokaja i poprosiła, by podstawiono jej powóz. Dopiero kiedy wsiadła, poprosiła o powiadomienie męża o swej niedyspozycji. Nie miała najmniejszej ochoty odciągać Lethbridge’a od karcianego stolika. Wiedziała, że tak czy inaczej będzie na nią zły, jednak tego wieczoru potrzebowała choćby odrobiny samotności.
Niespodziewane spotkanie z Hallamem zupełnie ją rozstroiło, uświadomiło jej bowiem, jak bardzo jest nieszczęśliwa. Miała nadzieję, że Lethbridge zasiedzi się przy kartach i będzie zbyt zmęczony albo zbyt pijany, by po powrocie ją niepokoić. Tej nocy nie umiałaby ukryć swej rozpaczy, a do rana dojdzie do siebie na tyle, by stawić mu czoło.
Na szczęście mąż Madeline dobrze się bawił przy kartach i puścił mimo uszu wiadomość, że jego żona wróciła do domu z powodu bólu głowy. Wstając od stolika o trzeciej nad ranem z pokaźną wygraną w kieszeni, zażądał powozu, który Madeline przezornie kazała odesłać do jego dyspozycji. Dotarł do domu w dobrym nastroju i nie zadał sobie trudu, by odwiedzić pokój żony, tylko rozebrany przez kamerdynera wypił jeszcze jeden kieliszek brandy i położył się do łóżka. Ukołysany do snu miłym wspomnieniem udanego wieczoru obudził się dopiero późnym rankiem następnego dnia.
Madeline była już ubrana i gotowa do wyjścia, kiedy mąż pojawił się w jej pokoju odziany w szlafrok. Popatrzył na nią zmrużonymi oczyma.
– Ból głowy ustał, madame?
– Owszem, dziękuję, sir – odpowiedziała. – Wybacz, że wyszłam tak wcześnie. Czułam się fatalnie, a nie chciałam ci sprawiać kłopotu.
– I dobrze, bo nie mógłbym odstąpić od gry. Miałem szczęście i wygrałem kilkaset gwinei.
– Jestem pewna, że to musi sprawiać radość, sir.
– Sprawia – potwierdził Lethbridge, lekko wykrzywiając usta. – A jak sama wiesz, Madeline, niewiele mam w życiu radości.
Uniosła dumnie głowę, zdecydowana nie pokazać po sobie, co naprawdę czuje. Patrzył na nią w taki sposób, że wiedziała, co zaraz musi nastąpić.
– Madeline, czy musisz mnie zawsze traktować z takim chłodem? Czy to dziwne, że pragnę dziecka? Dałem ci tak wiele.
– Wybacz, ale nie potrafię cię kochać. – Zadarła głowę jeszcze wyżej, zimna i wyniosła jak marmurowy posąg. Usłyszała jego zniecierpliwione westchnienie.
Kiedy się do niej zbliżył i wyciągnął ramiona, żeby ją objąć, stężała. Nawet nie drgnęła, kiedy przywarł do jej ust. Próbował rozchylić wargi językiem, ale nie otworzyła się przed nim. Każdy nerw w jej ciele kurczył się w proteście przed niechcianym dotykiem, mimo że nie protestowała ani nie starała się go odepchnąć, kiedy zaczął ugniatać jej piersi. Nie mogła mu tego zabronić, ale też nie umiała odwzajemnić jego pieszczot. Zabił jej młodzieńczą gotowość do bliskości swoim okrucieństwem i brutalnym traktowaniem, zmienił ten najbardziej intymny z aktów w chwile zwierzęcej męki; zupełnie nie dbał o jej odczucia.
Lethbridge odsunął się od niej i zaklął.
– Niby mi nie odmawiasz, ale jesteś zimna jak bryła lodu. Twój ojciec mnie oszukał! Twierdził, że będziesz mi we wszystkim posłuszna.
Madeline spojrzała na niego z ukosa. Dawno nauczyła się ignorować jego okrutne słowa. Tylko bierność i obojętność pozwalały jej zachować rozum przez te wszystkie lata, kiedy zmuszał jej ciało do uległości.
– Przykro mi. Nie mogę, nie umiem się do tego zmusić. To po prostu niemożliwe. Dlaczego się ze mną nie rozwiedziesz i nie znajdziesz sobie innej żony, która da ci wszystko, czego pragniesz?
– Bo chcę ciebie – rzucił ze złością. – Zostałem oszukany, Madeline. Myślałem, że jesteś słodką, ciepłą dziewczyną, która chętnie przyjmie mnie do swego łóżka i da mi dziedzica.
– Wybacz, próbowałam.
– Ach tak, próbowałaś… Z wyrazem męczeństwa na twarzy. Na taki widok każdego mężczyznę opuszczają siły. Niech cię licho! Oszukałaś mnie i nie puszczę ci tego płazem.
– Już cię prosiłam, żebyś pozwolił mi odejść. Co jeszcze mogę zrobić?
– Możesz się zachowywać jak kobieta, zamiast zgrywać królową lodu – burknął. – Dokąd to zamierzałaś się wymknąć, kiedy tu wszedłem?
– Na spotkanie z krawcową.
Złość wykrzywiła mu rysy.
– Idź zatem i wydaj więcej moich pieniędzy, ale pamiętaj, że pewnego dnia nadejdzie czas rozliczenia. Dziś wieczorem będziesz mi towarzyszyć na obiedzie u znajomych… i nie chcę słyszeć żadnych wymówek. Rozumiemy się? Chcę dziecka i dziś w nocy przyjdę do twojej sypialni. Bądź gotowa mnie przyjąć.
– Czy kiedyś cię nie przyjęłam? – spytała, a gdy żachnął się z odrazą, wykorzystała moment, żeby przejść do drzwi. – Konie czekają przed domem. Wybacz, muszę już iść. Zobaczymy się wieczorem.
Lethbridge potrafił być gwałtowny, kiedy się złościł, jakkolwiek na początku ich związku zachowywał się dość łagodnie. Madeline miała świadomość, że ponosi winę za zaistniałą sytuację. To przez nią niedługo po ślubie zaczął mieć kłopoty z gotowością do współżycia. Twierdził, że to przez jej oziębłość stał się impotentem, a ona mu wierzyła. Jednak wstręt, który wzbudzał w niej jego dotyk, był tak silny, że nie potrafiła się zmusić do uśmiechu czy milszego słowa. Próbowała, ale gdy tylko jej dotknął w bardziej intymny sposób, nieruchomiała.
Że też zgodziła się za niego wyjść…
Łzy zapiekły ją pod powiekami na myśl o tym, jak mogłoby być pięknie. Nieoczekiwane spotkanie z Halem poprzedniego wieczoru, wspomnienie jego słodkich pocałunków z tamtych szczęśliwych miesięcy, zanim go odprawiła, kazały jej spojrzeć na własne życie i zobaczyć je takim, jakim było – pustym i nieszczęśliwym. Gdyby tak mogła cofnąć czas do tamtego dnia… gdyby mogła zostać żoną Hala…
Hallam Ravenscar tego wieczoru ubrał się wyjątkowo starannie. Lord Devenish urządził kolację, na którą zaprosił pannę Helenę Carstairs oraz mniej więcej pięćdziesiąt innych osób. Zapoznanie młodych miało nastąpić ot, niby przypadkiem, aby Hal nie czuł się niczym zobowiązany.
Nigdy by umyślnie nie sprawił przykrości żadnej kobiecie, ponadto wierzył, że panna Carstairs ma nie więcej niż osiemnaście lat, a jako jedyna córka ambitnego mieszczanina zasługiwała na tyle samo szacunku, co każda dobrze urodzona dama.
Od czasu pamiętnego przyjęcia minęły dwa tygodnie i Hal zaczął już dochodzić do siebie po przelotnym spotkaniu z Madeline. Oszołomiła go zmiana, jaka w niej zaszła, olśniła jej uroda… i przypomniał sobie ból, jaki mu sprawiła. Opanował jednak swe uczucia na tyle, by poważnie rozważać myśl o małżeństwie z rozsądku.
Gdyby panna Carstairs okazała się miłą dziewczyną, planował ponownie się z nią spotkać i sprawdzić, czy do siebie pasują. I nie zamierzał jej porównywać do Madeline.
Madeline westchnęła, patrząc na suknię, którą mąż polecił jej włożyć na ten wieczór. Wprawdzie materiał – najdelikatniejszy jedwab – miał piękny odcień zieleni, a fason odpowiadał najświeższej modzie, ale dekolt był wycięty bardzo głęboko. Gdyby mogła sama decydować, dla skromności narzuciłaby na ramiona tiulową chustę, ale Lethbridge najprawdopodobniej i tak by ją z niej zdarł. Zostali zaproszeni do domu lorda Devenish na kolację, połączoną z grą w karty i rozmowami przy muzyce. Tym razem nie przewidywano tańców, co jakoś szczególnie jej nie rozczarowało, bo i tak Lethbridge rzadko pozwalał jej tańczyć… chyba że życzył sobie udzielić tego przywileju któremuś ze swoich znajomych, co z kolei jej nie sprawiało przyjemności.
Złapała się na tym, że znów myśli o mężczyźnie, którego kochała jako młoda dziewczyna. Spotkanie z Halem stanowiło dla niej szok, ale od tamtej pory wyglądała go, gdziekolwiek była. Gdyby mogła z nim porozmawiać, spojrzeć na jego ukochaną twarz… wytłumaczyć mu, dlaczego musiała wyjść za hrabiego Lethbridge…
Łzy dławiły ją w gardle. Jaki sens miało rozmyślanie o czasach, gdy była szczęśliwa? Poślubiła okrutnego człowieka i nic nie mogło tego zmienić, o czym wiedziała aż za dobrze.
Lethbridge czekał na nią w holu, kiedy zeszła po schodach; zerkał niecierpliwie na stojący zegar, jakby uważał, że specjalnie się ociągała.
– Nie możesz choć raz być punktualna? – sarknął. – Nie chcę się spóźnić, Madeline. Chodźmy już, żeby nie utknąć w kolejce powozów.
W odpowiedzi tylko westchnęła. Chodziło o zwykłą proszoną kolację, więc kolejka wydawała się mało prawdopodobna. Spodziewała się już prędzej, że przybędą na miejsce jako jedni z pierwszych. Nie rozumiała, dlaczego jest taki niecierpliwy, bo zwykle wolał dołączać do towarzystwa później, w trakcie wieczoru.
Bez słowa ruszyła przed nim do czekającego na ulicy pojazdu. Zakładała, że nie spotka Hala, ponieważ lord Devenish zaprosił stosunkowo niewielką liczbę gości, a poza tym nie była nawet pewna, czy Hal dalej przebywa w Londynie.
Panna Carstairs okazała się ładną młodą kobietą o świeżym wyglądzie i żywym umyśle. Kiedy tylko gospodarz dokonał prezentacji, Hal spędził z nią kilka minut na rozmowie, pytając uprzejmie o życie w stolicy i o to, czy dobrze się bawi.
– Mieszkam w Hampstead, sir – oznajmiła tonem pozbawionym afektacji, który bardzo przypadł mu do gustu – …ale jeśli chodzi panu o to, czy dobrze się bawię na tym przyjęciu, to odpowiedź brzmi: „chyba tak”. Właściwie nie wiem, dlaczego mnie zaproszono, bo większość zebranego tu towarzystwa jest z wyższej półki niż moja… Papa koniecznie chciał przyjść. Domyślam się, że prowadzi jakieś interesy z lordem Devenish.
– Pewnie tak – podchwycił skwapliwie Hal. Ulżyło mu, że nie słyszała od ojca o matrymonialnym pomyśle gospodarza.
Wydała mu się bardzo miłą dziewczyną. Myślał o niej z dużą przychylnością, kiedy kończył rozmowę, by pójść się przywitać z resztą gości. Nie był na tyle zarozumiały, by zakładać, że spodobał się pannie bardziej niż pozostali dżentelmeni obecni na przyjęciu. Zresztą i on na razie doceniał jedynie jej otwartość i ujmujący sposób bycia. Wiedział, że musi się z nią spotkać jeszcze wiele razy, nim w ogóle zacznie rozważać oświadczyny.
Daleki od jakichkolwiek wiążących decyzji przeszedł do dużej bawialni, gdzie przy stole siedziało kilka pań. Miały przed sobą karty oraz wino i słodkie przekąski, ale sprawiały wrażenie bardziej zainteresowanych rozmową niż grą. Dla poważnych graczy, zwykle płci męskiej, przygotowywano stoliki w innym, specjalnie do tego przeznaczonym pokoju.
Już miał przejść dalej, gdy nagły wybuch śmiechu kazał mu spojrzeć w stronę stołu i zauważył, że wśród siedzących tam kobiet znajduje się Madeline. Wyglądała tak pięknie, że jej uroda zaparła mu dech w piersi. Kiedy podniosła wzrok i na niego spojrzała, wydało mu się, że widzi w jej oczach radość, ale to wrażenie prawie natychmiast minęło. Odpowiedziała lekkim skinieniem na jego ukłon, lecz jej twarz zachowała spokojny, wręcz jakby nieobecny wyraz.
Hal ruszył dalej. Do karcianego pokoju wszedł z głową pełną kłębiących się myśli. Rozdarty wewnętrznie zastanawiał się, czy nie powinien za wszelką cenę zapomnieć o Madeline i przedstawić się panu Henry’emu Carstairsowi jako kawaler zainteresowany jego córką.
Tak, właśnie to powinien zrobić i tego się po nim spodziewał ów bogaty kupiec, przyprowadzając córkę na przyjęcie. Jednak mimo że Hal powtarzał sobie, że dziewczyna byłaby doskonałą żoną, wiedział, że nie wydusi z siebie tego rodzaju deklaracji. Tym bardziej że panna Carstairs nie zasługiwała na takie potraktowanie. Wyrządziłby jej wielką krzywdę, skoro nie umiałby odwzajemnić jej uczuć.
Cały pomysł ze swataniem był niedorzeczny. Nie należało zawierać małżeństwa dla pieniędzy, a on nie miał zamiaru narażać żadnej kobiety na taką niedolę. Pozostawało mu znaleźć inne rozwiązanie dla swoich problemów i… zapomnieć o Madeline. Nadszedł czas, żeby wrócił na wieś.
Lethbridge podniósł się od stolika, przegrawszy znaczną sumę na rzecz jednego z gości. Od poprzedniego przyjęcia u lorda Devenish, na którym wygrał od Rochdale’a prawie tysiąc gwinei, minęły dwa tygodnie, ale tym razem stracił niemal trzy razy tyle. Rzadko zdarzało mu się przegrywać, ale został postawiony w sytuacji, w której nie mógł nic zdziałać. Rochdale trzymał bank przy faraonie i uparł się, by wymieniać talie na nową przy każdym rozdaniu, co dawało pewność, że żadna karta nie została zaznaczona. Lethbridge z pewnością zakończyłby grę, zanim tak głęboko się pogrążył, gdyby markiz gorliwie nie namawiał go do pozostania przy stoliku.
– Rozumiem, że jestem panu winien kilka tysięcy funtów – powiedział Lethbridge, starając się ukryć złość, nie tyleż na siebie za głupotę, ileż na rozmówcę, za to, że nakłonił go do gry, w której hrabia nie czuł się pewnie. – Będę musiał prosić o wyrozumiałość i kilka dni zwłoki… powiedzmy do następnego tygodnia, kiedy uzyskam odpowiednie fundusze, by panu zapłacić.
– Nie ma pośpiechu – rzekł Rochdale z wielce irytującym uśmieszkiem. Przyzwyczajony do wygrywania dużych sum nawet nie próbował się wczuwać w pozycję przegranego. – Możemy załatwić tę sprawę w inny sposób. Powinniśmy jednak znowu zasiąść do kart, żeby miał pan szansę się odegrać.
– Nie gram, kiedy nie mogę zapłacić – odparł na to Lethbridge, wyraźnie urażony ironiczną propozycją. – Sprzedam trochę papierów wartościowych i dam panu pieniądze w przyszły czwartek… a potem, oczywiście, chętnie zagram, kiedy tylko pan sobie zażyczy. Nie mam zwyczaju przegrywać.
– Rzeczywiście, zauważyłem – mruknął Rochdale. – Zatem może spotkamy się w klubie w przyszły czwartek i ponownie wypróbujemy nasze szczęście?
– Doskonale – wycedził Lethbridge przez zęby. – Jednak następnym razem wolałbym wista albo pikietę.
– Oczywiście, cokolwiek pan wybierze, Lethbridge.
Hrabia odchodził z zaciśniętymi dłońmi w pięści. Czuł się nieswojo, coś kazało mu podejrzewać, że markiz zna powody, dla których Lethbridge zwykle wygrywał. Nie mógł niczego wiedzieć na pewno, bowiem zachowywał wielką ostrożność i nikt nigdy nie kwestionował jego sukcesów. Dżentelmeni, z którymi zasiadał do kart, byli na ogół lekko zdezorientowani na skutek wypitych trunków lub niezbyt skrupulatni w liczeniu pieniędzy, których mieli tyle, że strata kilkuset czy nawet tysiąca gwinei nie stanowiła dla nich problemu. Uważał, żeby nigdy nie zgarniać wielkich sum, lecz zdobywać tyle, by starczyło na utrzymanie dotychczasowego stylu życia. Musiał się uciekać do oszukiwania, ponieważ sam został oszukany, nie w kartach, tylko w interesach – stracił ponad trzydzieści tysięcy funtów. Statki, w które zainwestował, okazały się niewiele warte i potonęły na otwartym morzu wraz z ładunkiem… Co więcej, w swej głupocie poskąpił na ubezpieczenie i zamiast części pieniędzy, stracił wszystkie.
Rodowa siedziba na razie pozostawała w jego rękach, choć z poważnie obciążoną hipoteką, ale miał kosztowne upodobania – jednym z nich była jego żona. Zachwycony jej urodą lubił, gdy nosiła cenne klejnoty i drogie stroje… mimo że pozostawała obojętna na jego awanse.
Myśl o oziębłości Madeline jak zwykle go rozjuszyła; naprawdę nie rozumiał, że przychodzenie do łóżka po pijanemu i brutalne dochodzenie swoich małżeńskich praw, bez zwracania najmniejszej uwagi na odczucia i potrzeby partnerki, musiało przynieść fatalne skutki. Swoim egoistycznym postępowaniem zmienił słodką, łagodną dziewczynę w oschłą kobietę, której lodowate spojrzenie odbierało mu ochotę.
Z kochanką zabawiał się w łóżku na przeróżne sposoby, z łatwością się podniecał i czerpał wielką przyjemność ze zbliżenia. Tymczasem z Madeline nie był w stanie odbyć choćby krótkiego stosunku.
Do diabła z tą kobietą! – zaklął w duchu. Nie umiał wyjaśnić, dlaczego ciągle ją znosił. Należało dać jej rozwód, którego się tak domagała. Mógłby ją odprawić bez jednego pensa przy duszy, ponieważ nigdy nie dał jej dostępu do funduszu, który odziedziczyła po swoim dziadku. Lethbridge podejrzewał, że gdyby tylko mogła się sama utrzymać, niechybnie by go opuściła, a lubił, jak inni mężczyźni mu zazdrościli, miał też świadomość, że Madeline budzi powszechny podziw swą urodą. Gdyby zwrócił jej wolność, z pewnością powtórnie wyszłaby za mąż i to za człowieka bogatszego, niż on sam kiedyś był, zanim kilka nieudanych przedsięwzięć nadszarpnęło jego majątek.
Nie, nie zamierzał pozwolić jej tak po prostu odejść. Przeciwnie, miał zamiar ją zmusić, by go zaakceptowała. I jakimś cudem spłodzić z nią potomka.
Tydzień po proszonej kolacji u lorda Devenish Madeline wzięła udział w jednym z najbardziej prestiżowych balów sezonu, ale zatańczyła tylko raz, z własnym mężem. Potem siedziała pośród matron i obserwowała, jak się bawią młode, niezamężne dziewczęta, podczas gdy Lethbridge poszedł grać w karty. Słuchanie muzyki i pogawędka ze znajomymi sprawiały Madeline przyjemność, ale tak wielką miała ochotę tańczyć, że bezwiednie poruszała do rytmu czubkami stóp. Nie ośmieliła się jednak przyjąć jedynego zaproszenia, jakie otrzymała, choć wystąpił z nim znajomy jej męża. Wiedziała, że jeśli pozwoli sobie zatańczyć, nie uzyskawszy uprzednio mężowskiego zezwolenia, ciężko to odpokutuje.
Poza tym jedyny mężczyzna, z którym chciałaby zatańczyć, ani na moment nie pojawił się w sali balowej. Wyglądała go cały wieczór.
Właśnie wracała do swojego pokoju, gdy dołączył do niej mąż.
– Chciałbym zamienić z tobą słówko, madame – odpowiedział na jej pytające spojrzenie. Po napiętym wyrazie jego twarzy mogła się spodziewać, że znów był niezadowolony z jej zachowania.
– Czy coś się stało, milordzie? Zrobiłam coś nie tak?
– A zrobiłaś? – Zmrużył oczy. Chwycił ją za ramię, wbijając boleśnie palce w delikatne ciało. – Wyglądasz, jakbyś czuła się winna. Co tym razem masz na sumieniu?
– Nic. – Uniosła dumnie głowę. – Jestem zmęczona, sir. Chciałabym odpocząć.
– A co z moimi życzeniami i potrzebami? – rzucił drwiąco, ściskając jej ramię jeszcze mocniej. – Nie zamierzasz nigdy spełnić swej powinności?
– Wybacz, sir. Czyżbyś zapomniał, że w tych dniach przypada mój miesięczny cykl?
– Zawsze znajdujesz jakąś wymówkę… ból głowy albo jakieś kobiece dolegliwości… A może masz kochanka? – Przybliżył twarz do jej twarzy i ściągnął brwi. – To dlatego jesteś dla mnie taka zimna? Jeśli odkryję, że mnie zdradziłaś…
– Jak mogłabym to zrobić, kiedy cały czas każesz mnie obserwować? Dobrze wiesz, że byłoby to niemożliwe.
– Chcę syna. Urodzisz mi go… a jeśli nie, będę wiedział, co zrobić.
– Jestem do twojej dyspozycji, sir. Możesz ze mną postąpić, jak chcesz.
– Niech cię licho – mruknął i puścił ją tak gwałtownie, że aż się zachwiała. – Przyszedłem ci przypomnieć, że w przyszłym tygodniu odbędzie się ślub Adama Millera. Włożysz tę niebieską suknię, którą ci kupiłem… i nie chcę żadnych ponurych min w obecności moich przyjaciół. Nie przyjmę też żadnych wymówek w rodzaju bólu głowy. Musisz tam być i basta.
– Dobrze – powiedziała spokojnie Madeline. – A teraz mogę się już położyć? Jestem naprawdę zmęczona.
– Rób, co chcesz. Jesteś zimna jak ryba, Madeline. Spędzę tę noc z kochanką. Ona dała mi syna… dlaczego ty nie możesz być równie usłużna?
– Mogę sobie tylko życzyć, by dane mi było urodzić dziecko – powiedziała Madeline takim tonem, że jej mąż spąsowiał, po czym odwrócił się na pięcie i bez słowa opuścił sypialnię.
Maddie zadzwoniła na pokojówkę. Podczas toalety z trudem powstrzymywała łzy, ale nie zaniosła się płaczem, dopóki nie została sama, spowita mrokiem nocy.
Kilka dni później Madeline udała się do modystki. W drodze powrotnej pożałowała, że wysłała woźnicę po sprawunki. Planowała wrócić do domu pieszo, jako że miała do przejścia zaledwie kilka ulic i chciała zażyć świeżego powietrza, tymczasem zaczął padać deszcz. Stała w progu sklepu i patrzyła z nadzieją na niebo. Miała do wyboru skorzystanie z dorożki albo spacer po mokrej, błotnej ulicy. Nie zwróciła uwagi na krytą bryczkę, która zatrzymała się przy krawężniku.
Gdy ją mijała, ktoś wystawił głowę przez otwarte okno i spytał:
– Mogę panią podwieźć do domu, lady Lethbridge?
Madeline popatrzyła na zwracającego się do niej dżentelmena ze zdziwieniem. Nie znała bliżej markiza Rochdale i myśl o siedzeniu z nim sam na sam w bryczce wcale jej się nie podobała. Wiedziała wprawdzie, że jej mąż grywa z markizem w karty, ale doszły ją słuchy, że nie należy mu ufać.
– Dziękuję za troskę, milordzie… ale dopiero przyszłam.
Wróciła do sklepu, gdzie sprzedawano rękawiczki i koronki, i spędziła tam kilka minut, dyskretnie wyglądając na zewnątrz. Markiz od razu odjechał, a po chwili deszcz ustał na tyle, że śmiało mogła pójść do domu. Nie myślała więcej o zaskakującej propozycji markiza ani o swej odmowie.
Tytuł oryginału
Protected by the Major
Pierwsze wydanie
Harlequin Mills & Boon Ltd, 2014
Redaktor serii
Dominik Osuch
Opracowanie redakcyjne
Dominik Osuch
Korekta
Lilianna Mieszczańska
© 2014 Anne Herries
© for the Polish edition by Harlequin Polska sp. z o.o., Warszawa 2016
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wydanie niniejsze zostało opublikowane w porozumieniu z Harlequin Books S.A.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
Znak firmowy wydawnictwa Harlequin i znak serii Harlequin Romans Historyczny są zastrzeżone.
Wyłącznym właścicielem nazwy i znaku firmowego wydawnictwa Harlequin jest Harlequin Enterprises Limited. Nazwa i znak firmowy nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.
Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone.
Harlequin Polska sp. z o.o.
02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B, lokal 24-25
www.harlequin.pl
ISBN 978-83-276-1981-5
Konwersja do formatu EPUB: Legimi Sp. z o.o.