Ognisty dotyk - Nicol Mirosławska - ebook + audiobook
NOWOŚĆ

Ognisty dotyk ebook i audiobook

Nicol Mirosławska

4,4

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

390 osób interesuje się tą książką

Opis

Trzymający w napięciu romans fantasy, w którym granice między dobrem a złem zacierają się w sposób, który nie śnił się nawet bogom!

Dziewiętnastoletnia Lea to niepozorna dziewczyna o niezwykłych zdolnościach. Odkąd kilka lat temu trafiła do Akademii Żywiołów, szkoła stała się jej domem, a uczniowie zastępowali rodzinę, którą utraciła w dzieciństwie.

 

Życie nastolatki zmienia się w dniu Święta Przesilenia Letniego, kiedy szkoła zostaje oblężona przez mityczne potwory, które ktoś wypuścił z zaświatów, by pogrążyć świat w istnym chaosie. Po przybyciu pewnego tajemniczego strażnika sprawa komplikuje się jeszcze bardziej… Wraz z nim pojawiają się zarówno kłopoty, jak i mnóstwo pytań, na które Lea musi znaleźć odpowiedzi. Czy wystarczy jej sił, by zmierzyć się z prawdą, której kompletnie się nie spodziewa?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 388

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 10 godz. 21 min

Rok wydania: 2025

Lektor: Aleksandra Nowicka

Oceny
4,4 (21 ocen)
11
8
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Tara31

Nie oderwiesz się od lektury

Książka wciągająca, przeczytana w jedno popołudnie. Ciekawe kiedy będzie drugi tom.
30
monia22447

Nie oderwiesz się od lektury

6+
20
Scienta

Nie oderwiesz się od lektury

Czekam na drugi tom.
20
ksiazkowa_nutka

Dobrze spędzony czas

to była bardzo intrygująca lektura i jestem ciekawa co będzie dalej...
20
Talijaaa

Nie oderwiesz się od lektury

Droga autorko, proszę o napisanie drugiego tomu jak najszybciej
00



Z PŁOMIENI CHAOSU TOM 1

OGNISTY DOTYK

NICOL MIROSŁAWSKA

Rekomendacje

Mnóstwo tajemnic, pełnokrwiści bohaterowie i plot twisty wywołujące palpitacje serca – to wszystko znajdziecie w Ognistym dotyku. A ten slow burn? Idealna mieszanka intensywnych emocji i powolnego rozkwitu relacji, która sprawi, że zarwiecie noc, kibicując tej dwójce. Ja zarwałam.

Monika Grabowska – autorka Krwi zdrajcy

Cudownie napisana, pełna tajemnic, które odkrywamy powoli razem z bohaterami. Bojowo nastawiona główna bohaterka, której magia doskonale pasuje do jej temperamentu. Kuszący srebrnooki strażnik, który już od pierwszych stron skupia na sobie uwagę czytelnika – uwierzcie mi, błyskawicznie zagarnie wasze serca.

Magdalena Sajdak – autorka Dziedzictwa klątwy i niezgody

Nieoczywista powieść w klimacie dark academia, która zabierze was do mrocznej, owianej tajemnicą szkoły, w której uczy się Lea. Razem z nią odkryjecie spędzające sen z powiek sekrety i spotkacie strażnika o magnetyzującej osobowości. To właśnie za jego sprawą, nie odłożycie Ognistego dotyku na dłużej.

Agnieszka Nowak – autorka Serca Vilvena

Ognisty dotyk to romantasy, w którym nie brakuje bohatera gotowego rozgrzać cię do czerwoności i bohaterki stworzonej do wielkich celów, przyciągającej kłopoty niczym magnes. Jeśli lubisz zatracić się w fantastycznym świecie, którym rządzą bogowie manipulujący przeznaczeniem, pełnym intryg i zagadek nabierających zupełnie nowego znaczenia po burzliwym zakończeniu, które funduje nam autorka, to gwarantuję ci przeżycie wspaniałej przygody z Leą i Nithem w rolach głównych.

Zaczarowana książka

Ognisty dotyk to historia pełna tajemnic, magii i mitycznych potworów. Świetnie wykreowany świat, Akademia Żywiołów oraz strażnik, dla którego serce zabije wam mocniej. Podczas czytania czułam się niczym Sherlock Holmes, próbując rozwikłać pozostawione na każdym kroku zagadki. Szykujcie dużo kawy, od tej książki naprawdę ciężko się oderwać.

Klaudia Krywopusk „Klalinaa”

Dla Kasi, dzięki której powstała ta historia,

i dla wszystkich, którzy od czasu do czasu lubią bujać w obłokach.

Nie bójcie się marzyć.

Prolog

Gdzieś na obrzeżach lasu, w miejscu odgrodzonym od reszty krainy stromymi górskimi szczytami, stała drewniana chata. Na co dzień zachwycała pomalowanym na niebiesko dachem i różnokolorowymi kwiatami zdobiącymi parapety. Tej pamiętnej nocy było jednak inaczej… Spod szpary pod drzwiami sączył się gęsty dym. To właśnie wtedy w domu kilkuletniej dziewczynki rozgrywał się istny koszmar, z którego nie potrafiła się obudzić.

Stała pośrodku pokoju w cienkiej koszuli nocnej, przyglądając się ze ściśniętym gardłem temu, co działo się wokół. Ogień trawił dosłownie wszystko, co napotkał na swojej drodze. W powietrzu unosił się duszący zapach spalenizny, a pomieszczenie rozświetlało się tańczącymi wokół płomieniami. Było obrzydliwie gorąco, a dym podrażniał jej nozdrza.

Rozejrzała się nerwowo po pokoju.

– Ma… musiu, ta… tusiu! – krzyczała, krztusząc się między sylabami.

Spojrzała na swoje bose stopy, po czym przeniosła wzrok na drewniane drzwi, za którymi spali jej rodzice. Próbując zrobić krok w ich kierunku, poczuła się tak, jakby była sparaliżowana. Całe ciało jej zdrętwiało, nie potrafiła nawet poruszyć palcami. W jednej chwili wszystkie jej mięśnie zamieniły się w kamień. Dziewczynka wrzasnęła jeszcze głośniej, czując, jak z sekundy na sekundę ogarnia ją coraz większa panika. Serce obijało się o klatkę piersiową, chcąc wyrwać się na zewnątrz i uciec w bezpieczne miejsce, jak najdalej od czyhającej na nie śmierci.

– Pali się, musimy uciekać!

Krzyczała i krzyczała, aż w końcu całkowicie zdarła sobie gardło. Wokół panował coraz większy chaos. W końcu ogień dotarł do okien i pod wpływem wysokiej temperatury szyby pękły z hukiem, a odłamki szkła rozsypały się w drobny mak i wylądowały pod jej stopami. Silny powiew wiatru rozjuszył szalejący żywioł. Wszystko działo się tak szybko; ogień zbliżał się do niej niczym drapieżnik polujący na swoją ofiarę. Po raz kolejny spróbowała się poruszyć, ale i tym razem nic się nie wydarzyło. Mogła tylko stać i z przerażeniem patrzeć na zbliżające się do niej złowieszcze płomienie.

– Mamusiu – wyszeptała przez łzy, spoglądając po raz ostatni na drewniane drzwi. – Proszę, nie zostawiaj mnie tu…

Zacisnęła mocno powieki i wstrzymała oddech, przygotowując się na najgorsze. Gdy pierwsze krople potu spłynęły po jej czole, wiedziała, że ogień był już bardzo blisko. Serce podeszło jej do gardła, a strach osiadł w piersi, odbierając zdolność oddychania. Poczuła, jak po nogach zaczęła spływać ciepła ciecz.

– Proszę, obudźcie się – powtarzała raz za razem, dławiąc się własnymi łzami.

Kiedy dosięgnął ją pierwszy płomień, skuliła się w sobie, czekając na ból. Ale ten nie nadszedł. Zamiast tego zalała ją fala spokoju, a ucisk w klatce piersiowej zelżał. Gdy zdała sobie sprawę, że unoszący się w powietrzu dym nie drażnił już jej nozdrzy, wzięła głęboki wdech. Otworzyła oczy i pisnęła na widok tego, co zobaczyła.

Tuż przed nią aż po sam sufit wzbijała się ściana ognia. Płomienie próbowały przebić się przez barierę, coś jednak niewątpliwie je przed tym powstrzymywało, tworząc ognistą kurtynę. Kiedy starała się pojąć swoim dziecięcym umysłem to, czego nie sposób było wytłumaczyć w żaden logiczny sposób, ogień powoli zaczął przygasać. Wyciągnęła drżącą dłoń w jego kierunku, a gdy jej drobniutkie palce zetknęły się z nim, nie poczuła żadnego bólu, jedynie przyjemne mrowienie kumulujące się w opuszkach palców. Przyglądała się z zachwytem zmniejszającej się ścianie ognia. Po jakimś czasie płomienie całkowicie przygasły i jak za dotknięciem magicznej różdżki opuściły ją resztki sił. Zakręciło się jej w głowie, pociemniało przed oczami…

Aż w końcu upadła na podłogę, tracąc przytomność.

Rozdział 1

Moja mama zawsze mawiała, że w książkach można znaleźć odpowiedzi nawet na najbardziej nurtujące nas pytania, wystarczy tylko wiedzieć, gdzie szukać. I choć nie pamiętam jej zbyt dobrze, te słowa mocno wyryły się w mojej pamięci, podobnie jak to, że w naszym domu półki uginały się pod stosami różnorakich lektur, począwszy od książek kucharskich, aż po księgi z magicznym zastosowaniem ziół. Zapewne dlatego moja sypialnia bardziej przypominała bibliotekę niż typowy pokój nastolatki. Podczas gdy u moich rówieśniczek większość miejsca zajmowały komody z ubraniami czy toaletki wypełnione kosmetykami aż po brzegi, mój pokój był skarbcem wiedzy, baśni oraz historii miłosnych, przy których wielokrotnie zdarzyło się mi wylewać morze łez.

W normalnych okolicznościach nie przeszkadzałoby mi to, że moja garderoba nie pękała w szwach, dziś żałowałam jednak, że nie miałam stroju odpowiedniego na nadchodzącą uroczystość. Wraz z najdłuższym dniem w roku, podczas przesilenia letniego, odbywało się święto upamiętniające Yazmin – Matkę Życia, przez niektórych nazywaną również Boginią Harmonii. Tego dnia w akademii nie odbywały się żadne zajęcia, a wszyscy studenci od rana pomagali w przygotowaniach; ustawiali stoły biesiadne, tworzyli dekoracje, zajmowali się oświetleniem, by równo o zachodzie słońca rozpocząć wielkie świętowanie, trwające aż do świtu następnego dnia. U moich stóp rozpościerała się polana, wokół której porozstawiano udekorowane kwiatami stoły. Na jej środku zbijano właśnie parkiet z desek, a kilkoro studentów rozstawiało lampiony, które po zmroku miały za zadanie oświetlić cały ten teren. Z niecierpliwością czekałam na nadejście zmierzchu, gdy świat zacznie się mienić tysiącem świateł.

– Może zamiast tak sterczeć i przyglądać się bezsensownie, jak odwalamy za ciebie robotę, zajęłabyś się chociaż rozstawieniem świec na stołach? To chyba potrafisz zrobić?

Odwróciłam się, usłyszawszy za sobą oschły i protekcjonalny męski głos. Na widok Asha Rivery przewróciłam oczami, jednocześnie powstrzymując cisnące się na usta niecenzuralne słowo. Chłopak był ode mnie o rok starszy i należał do tak zwanej elity, czyli studentów władających magią żywiołów – był to najpotężniejszy rodzaj magii i tylko nieliczni zostali nią obdarzeni przez bogów. Zapewne dlatego Ash miał rzeszę wielbicielek, a o jego zjawiskowej urodzie krążyły niestworzone historie. Niektórzy nawet sądzili, że jest jednym z potomków samego boga Khaossa, którego w podręcznikach przedstawiano jako ucieleśnienie piękna. Ja jednak uważałam tę teorię za mocno przesadzoną. Choć Ash rzeczywiście był bardzo przystojny, a do tego wysoki i dobrze zbudowany, nie miał w sobie żadnych boskich cech. No, poza pychą oraz zarozumialstwem.

– A może byś tak zajął się sobą i się ode mnie odwalił? Bo jakoś nie przypominam sobie, żeby mianowano cię głównym dowodzącym tego przedsięwzięcia – warknęłam, siląc się na obojętny ton.

Brunet zacisnął szczęki, jednocześnie przeszywając mnie lodowatym spojrzeniem błękitnych oczu, do złudzenia przypominających bezchmurne niebo. Ku mojemu zdziwieniu nie odezwał się więcej ani słowem i odszedł, zostawiając mnie w spokoju. W ciągu ostatnich lat spędzonych w akademii nauczyłam się walczyć z takimi jak on i nie okazywać słabości. Na początku to, że ze mnie szydzono, sprawiało mi ogromną przykrość. Potrafiłam godzinami przesiadywać w pokoju, wypłakując w poduszkę słone łzy. Na szczęście miałam już ten etap za sobą, choć nie ukrywam, że znacznie łatwiej byłoby, gdybym przejawiała jakiekolwiek moce. W końcu Akademia Żywiołów była najbardziej prestiżową uczelnią w Krainie Magów. Dostawali się tu wyłącznie najlepsi, stąd w mojej głowie często pojawiało się pytanie, co ja tu właściwie robiłam.

Patrzyłam w ślad za Ashem, nie mogąc pozbyć się dziwnego wrażenia, że ktoś mnie obserwuje. Czułam na sobie czyjś wzrok… Badawczy i palący, przeszywający na wskroś. Rozejrzałam się dookoła, ale nikogo nie było w pobliżu.

Gdy po południu wróciłam do swojej sypialni, na łóżku czekała na mnie nie lada niespodzianka w postaci podłużnego pudła obszytego czarnym welurem, które związano czerwoną kokardą. Wzięłam je do ręki. Potrząsnąwszy nim, próbowałam odgadnąć jego zawartość. Ostrożnie odwiązałam kokardę i zajrzałam do środka.

Z moich ust wydobyło się mimowolne westchnienie, gdy oczom ukazała się czarna suknia wykonana z najprawdziwszego jedwabiu. Dekolt zdobiły czerwono-pomarańczowe pióra, przywodzące na myśl ogniste płomienie. Tak samo została wykończona rozkloszowana spódnica sięgająca do samej ziemi. Przyglądałam się sukni z niepohamowanym zachwytem, jednocześnie rozmyślając, skąd coś tak wytwornego znalazło się w moim pokoju. Choć uwielbiałam zatracać się w baśniach, nie wierzyłam w nie, a już na pewno nie w to, że ktoś mógłby podarować mi coś za darmo. W naszym magicznym świecie nie było mowy o bezinteresowności. Pod tym względem magowie byli znacznie próżniejsi, aniżeli ludzie wykazujący się altruizmem. Czasem bywały dni, gdy mocno żałowałam momentu, w którym się okazało, że ja również władam magią.

Przesunęłam palcami po delikatnej tkaninie, rozważając wszystkie możliwości. Suknia bez dwóch zdań była wyjątkowa i gdybym włożyła ją na dzisiejsze święto, na pewno przyciągnęłabym mnóstwo zazdrosnych spojrzeń, ale za jaką cenę? A może był to wyłącznie głupi żart i gdy ją wybiorę, stanę się pośmiewiskiem? Zastanawiałabym się nad tym dłużej, ale pukanie do drzwi skutecznie oderwało mnie od dalszych rozmyślań. W pośpiechu zwinęłam materiał w kłębek, wrzuciłam suknię do kartonu, a ten schowałam pod łóżko.

– Otwarte! – krzyknęłam, rozsiadając się wygodnie na materacu.

Do sypialni wkroczyła Nerissa, taszcząc za sobą pokaźny kufer. Sposób, w jaki ciągnęła go po podłodze, sugerował, że był on naprawdę ciężki. Gdy już zatrzymała się na środku, wzięła głęboki oddech i odgarnęła z czoła kosmyk jasnych blond włosów. Neri była moją jedyną przyjaciółką, a ponadto znakomitą uzdrowicielką. W przepięknej sukni, obsypanej od góry do dołu kolorowymi kwiatami, wyglądała jak najprawdziwsza bogini. Materiał mocno przylegał do jej ciała, podkreślając największe atuty. Przyjaciółka omiotła mnie wzrokiem, po czym uniosła brew w geście niedowierzania. Zaśmiałam się pod nosem, widząc, jak na jej gładkie czoło wstąpiło kilka zmarszczek.

– Dlaczego, do licha, nie jesteś jeszcze gotowa?

– Nie mam się w co ubrać – odparłam zgodnie z prawdą, z trudem panując nad wielką ochotą, aby wyciągnąć spod łóżka tajemniczy prezent i pochwalić się nim Nerissie.

Może ona doradziłaby, czy powinnam włożyć ją na dzisiejsze święto.

– Uroczystość zaczyna się za niecałą godzinę, Lea. – Skrzyżowała ramiona na piersiach, posyłając mi dobitne spojrzenie. – I zanim cokolwiek powiesz, pragnę przypomnieć, że jest ona obowiązkowa, więc nawet nie próbuj się wykręcać.

– No dobrze – westchnęłam i zeszłam z łóżka. – Ale zanim stanę się twoim królikiem doświadczalnym, muszę ci coś pokazać.

Po tych słowach sięgnęłam dłonią pod łóżko, by wyjąć pakunek. Rozłożyłam materiał, rozprasowując go palcami. Przyglądałam się uważnie Nerissie, wyczekując jakiejkolwiek reakcji. Tak jak się spodziewałam, nie musiałam na nią długo czekać. Rozdziawiła usta i szeroko otwartymi oczami wpatrywała się w lekko połyskujący materiał.

– Powiedz coś – ponagliłam ją.

– Wow – wydusiła z siebie, a po chwili dodała nieco głośniej: – Skąd to masz?

– Nie wiem. Leżała na pościeli, kiedy wróciłam do pokoju. Chyba nie powinnam jej wkładać…

– Zwariowałaś?! Oczywiście, że powinnaś. Nieważne, co za cholerstwo ci ją przysłało, zgrzeszysz, jeśli jej nie włożysz. W tym… – Wskazała dłonią na suknię. – …przyćmisz wszystkich i być może w końcu zwrócisz na siebie uwagę Aethana.

– Wcale nie zamierzam zwracać jego uwagi, to tylko przyjaciel – zaprotestowałam, robiąc urażoną minę.

– Daj spokój, obie wiemy, że ślinisz się na jego widok za każdym razem, gdy tylko pojawia się na horyzoncie.

Pewność w jej głosie sprawiła, że odrobinę się zawstydziłam. Naprawdę było to aż tak oczywiste?

Kątem oka zerknęłam na wiszący na ścianie pozłacany zegar, którego wskazówki zdawały się przesuwać w zawrotnym tempie. Do uroczystości zostało zaledwie czterdzieści minut. Przeniosłam wzrok na przyjaciółkę i westchnęłam ze znużeniem.

– Wspaniale! – Neri klasnęła w dłonie, po czym jednym susem znalazła się przede mną. Jej promienny uśmiech sugerował, że zamierza się świetnie bawić podczas mojej metamorfozy z kopciuszka w księżniczkę.

Rozdział 2

Gdy skończyła, stanęłam przed lustrem oprawionym w złotą ramę i przyjrzałam się odbiciu, które w niczym nie przypominało mojego. Kasztanowe włosy były bardziej puszyste niż zazwyczaj i opadały falami na plecy. Chwyciłam w dłoń jeden z kosmyków – mienił się na złoty kolor, oprószony ledwo widocznym dla oka brokatem. Moja twarz promieniała, jakby musnęło ją popołudniowe słońce. Widać, że Neri włożyła w makijaż mnóstwo pracy. Nigdy dotąd nie widziałam siebie w takiej odsłonie, ale musiałam przyznać, że widok był naprawdę imponujący. Westchnęłam z zachwytem. Byłam odzwierciedleniem niebezpiecznego piękna. Suknia leżała tak, jakby uszyto ją dla mnie na miarę. Głęboki dekolt pobudzał wyobraźnię, dodając pewności siebie, której zwykle było mi brak. Miękki jedwab przylegał do mojego ciała niczym druga skóra, a czerwono-pomarańczowe pióra przywodziły na myśl Feniksa odrodzonego z popiołów.

Czytałam o tych mitycznych stworzeniach w książkach, a teraz, stojąc przed lustrem w tej wytwornej sukni, czułam się im bliższa niż kiedykolwiek wcześniej. Feniksy z natury były niezwykle odważnymi stworzeniami, choć z pozoru wydawały się płochliwe. Kiedy się do kogoś przywiązywały, robiły to na całe swoje życie, by potem – po odrodzeniu się z popiołów – zżyć się z kimś zupełnie nowym. Ich poświęcenie nigdy nie zostało dostatecznie docenione, dlatego też, według legendy, wyginęły.

Odwróciłam się do przyjaciółki i uśmiechając się do niej z wdzięcznością, zamknęłam ją w mocnym uścisku.

– Dziękuję, Neri… Dokonałaś czegoś niewyobrażalnego.

– Podziękujesz mi wtedy, gdy Aethan nie będzie mógł oderwać od ciebie wzroku. – Jej kokieteryjny uśmiech uzmysłowił mi, że wcale nie żartowała i naprawdę miała zamiar zrobić wszystko, by mój przyjaciel w końcu spojrzał na mnie w nieco inny sposób.

Przewróciłam jedynie oczami i ostatni raz spojrzałam na wiszący na ścianie zegar. Wskazówki zbliżały się do godziny dziewiątej. Właśnie wtedy nastąpi zachód słońca rozpoczynający dzisiejszą uroczystość. Chwyciłam Neri pod rękę i razem wyszłyśmy z sypialni, by kamiennymi korytarzami udać się na polanę.

Kiedy dotarłyśmy na miejsce, większość uczniów oraz nauczycieli zajmowała już krzesła ustawione w kilkunastu rzędach. Tego wieczoru powietrze było ciepłe, wypełnione wonią kwiatów licznie ozdabiających mównicę, na której lada chwila miał się pojawić dyrektor akademii. Nieopodal na stołach oprócz świeżych bukietów piętrzyły się także stosy różnorakich potraw. Było tego tak dużo, że masywne, drewniane konstrukcje zdawały się wręcz uginać pod ciężarem jedzenia, napojów i świec emanujących ciepłym blaskiem.

Zajęłyśmy ostatnie dwa wolne miejsca w środkowym rzędzie i z niecierpliwością wyczekiwałyśmy rozpoczęcia obchodów. Dyskretnie wypatrywałam w tłumie blond czupryny, ale bezskutecznie. Zapewne Aethan przybędzie na uroczystość razem ze swoim ojcem. Wraz z upływem czasu gwar rozmów zaczął się nasilać, a napięcie związane z oczekiwaniem sięgało zenitu. Nagle rozmowy przeistoczyły się w szepty, by po chwili zapanowała cisza jak makiem zasiał.

Odwróciłam się, czując na karku delikatne mrowienie. Inni zrobili to samo. Dyrektor Aether kroczył pewnym krokiem po ścieżce, miażdżąc swoimi masywnymi butami rozsypane wzdłuż przejścia kolorowe płatki kwiatów. Biła od niego niepojęta siła, która dosłownie zapierała dech w piersiach. Szedł z wysoko uniesioną głową, a jego zielone oczy przesuwały się nonszalancko po studentach. Lśniące, jasne blond włosy opadały na ramiona.

– Czasem się go boję – wyszeptała do mojego ucha Neri. Na potwierdzenie tych słów na jej ramionach pojawiła się gęsia skórka.

– Tak, ja też – westchnęłam, nie mogąc oderwać wzroku od surowego piękna, które podkreślały mocno zarysowane szczęki, pełne usta i postura godna prawdziwego wojownika.

Aethan był do niego bardzo podobny, choć w porównaniu z ojcem miał łagodniejsze rysy twarzy, a w kącikach ust błąkał się psotliwy uśmiech, którego na próżno było szukać u dyrektora.

Mężczyzna wszedł na podest i pewnym ruchem ręki odsunął krawędź zielonej peleryny, na której złotymi grubymi nićmi wyhaftowane były wszystkie cztery żywioły. Zanim się odezwał, jeszcze raz przesunął spojrzeniem po zgromadzonych. Po kilku długich i wymownych sekundach wybrzmiał jego potężny głos, którego wibracje niosły się po polanie, sprawiając, że ptaki siedzące na drzewach poderwały się do lotu. Dyrektor Aether bez dwóch zdań wzbudzał respekt, nawet wśród zwierząt i innych magicznych stworzeń zamieszkujących tę krainę…

– Cieszę się, że mogę powitać was na Święcie Przesilenia w tak licznym gronie. To dla mnie ogromny zaszczyt, że mogę po raz kolejny rozpoczynać tę uroczystość. – Uśmiechnął się łagodnie, ale z łatwością można było rozpoznać, że był to jedynie wyćwiczony grymas niemający nic wspólnego ze szczerością. – Z roku na rok jest was coraz więcej, co napawa mnie ogromną dumą i nadzieją, że liczba magów dorówna któregoś dnia żyjącym na ziemi ludziom.

Podciągnęłam się nerwowo na krześle. Wokół mnie dało się słyszeć szmery, zupełnie jakby inni również zgadzali się z tym, że przemówienie dyrektora zmierza w niewygodnym dla większości kierunku. Przedstawiciele magii od wielu lat niechlubnie zaburzali system, który wprowadzono setki lat temu. Dwa światy – ludzi oraz magów – miały bowiem istnieć obok siebie pod warunkiem, by nie przeszkadzać sobie nawzajem. Dlatego właśnie nie ingerowaliśmy w ich świat, podobnie jak ludzie nie ingerowali w nasz. Żyliśmy obok siebie, ale nie ze sobą. To sprawdzało się przez długi czas, choć znajdowali się tacy, którzy uważali, że powinniśmy rządzić w tej hierarchii.

– Zanim jednak przejdziemy do świętowania… – Doniosłość w jego głosie skutecznie uciszyła szepty niektórych uczniów. – Chciałbym powitać gwardzistów ze stolicy, którzy będą u nas przez jakiś czas gościć. W Krainie Magów miało miejsce kilka śmiertelnych ataków, najczęściej dochodziło do nich w lasach i terenach niezamieszkanych przez magów, więc dopóki Rada nie upora się z problemem, strażnicy będą dbać o wasze bezpieczeństwo. Z tego również względu nie wolno wam zapuszczać się poza granice akademii.

Rozejrzałam się dookoła i dopiero wtedy dostrzegłam mężczyzn odzianych w czarne mundury, wtopionych w tłum studentów. Jakim cudem nie zauważyłam ich wcześniej?

Przeniosłam wzrok na wciąż stojącego na piedestale dyrektora. Mimo że jego twarz nie drgnęła pod wpływem wypowiedzianych przed chwilą słów, w oczach dostrzegłam przebłysk obawy. Przyglądał się nam bystrym wzrokiem i choć sprawiał wrażenie spokojnego, dało się wyczuć pewne napięcie, które towarzyszyło mi, odkąd pojawił się na polanie.

Wtem jego przeszywające spojrzenie skrzyżowało się z moim i na kilka sekund wstrzymałam oddech. Czułam biegnący po plecach dreszcz, a serce, nie wiedząc dlaczego, niebezpiecznie przyspieszyło, chcąc wyrwać się na wolność. Zmusiłam się do zerwania kontaktu wzrokowego i dopiero wtedy odetchnęłam.

Po dość niepokojącej przemowie dyrektora i obrzędach trwających kolejną godzinę w końcu zasiedliśmy do stołów. Choć zmrok zapadł już dawno temu, wiszące nad stołami lampiony oraz świece rozpraszały ciemność, tworząc przyjemną i przytulną aurę. Mimo że byłam bardzo głodna, pieczona kaczka rosła mi w buzi, a żołądek zacisnął się w supeł. Przebiegłam wzrokiem po zebranych i zdałam sobie sprawę, że właściwie nikt nie wydawał się zaniepokojony słowami dyrektora. Studenci bawili się w najlepsze, jakby ostrzeżenie Aethera w ogóle nie miało miejsca. Jedynie gwardziści byli mocno powściągliwi, zajmując swoje stanowiska dookoła polany.

Siedząca obok mnie Neri również sprawiała wrażenie całkowicie pochłoniętej zabawą. Flirtowała właśnie z rok starszym magiem powietrza, opowiadając niestworzone historie o swoich podróżach dookoła świata, zanim babka zmusiła ją do nauki. Chociaż dałabym sobie rękę uciąć, że co najmniej połowa z jej opowieści była zwykłą bujdą, nie zamierzałam się wtrącać. Odrobina kłamstwa podobno jeszcze nikomu nie zaszkodziła.

Nie tknęłam więcej kaczki, ale nie mogłam odmówić wyśmienitego sernika z kawałkami kolorowych galaretek i owocami. Dosłownie rozpływał się w ustach i pozostawiał na języku posmak leśnych owoców. Przymknęłam powieki i westchnęłam z rozkoszy, gdy nagle poczułam na sobie czyjeś spojrzenie. Odwróciłam lekko głowę i skrzyżowałam spojrzenie z wpatrującym się we mnie przyjacielem, siedzącym przy innym stole wraz ze swoimi rówieśnikami. Jego wzrok był tak intensywny, że nagle poczułam się kompletnie naga. Usta Aethana wygięły się w łuk, sprawiając, że na moje policzki wypłynął rumieniec. Pomachałam mu i odwzajemniłam uśmiech, mając wielką nadzieję, że w tym rozproszonym świetle nie było widać mojego rumieńca.

Aethan podniósł się leniwie z krzesła i wolnym krokiem ruszył w moją stronę. Nie mogąc wydobyć z siebie słowa, szturchnęłam Nerissę łokciem w żebra.

– Auć, to bolało! – Spiorunowała mnie wzrokiem, rozmasowując obolałe miejsce. – Co się… Ach – sapnęła i uniosła wzrok na górującego nad nami chłopaka.

– Cześć, Neri, cześć, Lea – odezwał się subtelnym głosem. – Mógłbym cię porwać do tańca? – zwrócił się do mnie, ujmując mnie za dłoń.

Pokiwałam głową i wstałam. Aethan chwycił mnie pewniej, a następnie poprowadził na parkiet. Pod wpływem tego pozornie niewinnego dotyku poczułam, jakby w moim brzuchu dziesiątki motyli wzbiło się do lotu. Żałowałam, że nie miałam w sobie na tyle odwagi, by wyznać mu, jak czułam się w jego obecności. Z innej strony Aethan wielokrotnie podkreślał, że jestem dla niego jak siostra, więc może lepiej, bym milczała. Kiedy zbliżyliśmy się do tańczących studentów, usłyszałam z oddali krzyk przyjaciółki:

– Teraz już możesz mi podziękować!

Uśmiechnęłam się pod nosem i wbiłam wzrok w jego szerokie plecy. W blasku świec peleryna, którą miał na sobie, mieniła się niczym nocne, rozgwieżdżone niebo. Ilekroć znajdowałam się blisko niego, mogłam poczuć jego zapach, który odurzał mnie w najlepszy możliwy sposób. Gdy zamknęłam oczy, moja wyobraźnia przywołała obraz iglastego lasu o poranku, zapach rześkiego powietrza i deszczu wsiąkającego w ziemię. Nagle Aethan się zatrzymał, a ja nieomal na niego wpadłam. Byłam tak pochłonięta fantazjowaniem o przyjacielu, że nie zauważyłam, kiedy dotarliśmy na parkiet. Chłopak chwycił mnie w talii i delikatnie przyciągnął do siebie, nie przestając się przy tym bezwstydnie uśmiechać.

– Wyglądasz naprawdę zjawiskowo – mruknął, przyglądając się dokładniej moim włosom. – Jakbyś płonęła żywym ogniem…

– Dzięki, ty też niczego sobie – odpowiedziałam, wykrzywiając twarz w uśmiechu mającym na celu zamaskowanie zawstydzenia.

Kołysaliśmy się do wolnej melodii granej na harfie. Przez cały utwór czułam na sobie nienawistne spojrzenia innych dziewcząt, które zapewne umierały z zazdrości; zupełnie jak ja, ilekroć widywałam go całującego się z którąś z nich. Chciałam zatrzymać tę chwilę w pamięci, bo wiedziałam, że gdy nadejdzie świt, a uroczystość dobiegnie końca, znów staniemy się wyłącznie przyjaciółmi… A może cały czas nimi byliśmy, a ja niepotrzebnie dopowiadałam sobie zbyt wiele?

– Obiecaj mi coś, Lea – odezwał się nagle poważnym tonem, a z jego twarzy zniknął figlarny uśmiech, z którym rzadko kiedy się rozstawał.

Zmarszczyłam nos, czekając na dalszą część wypowiedzi, ale Aethan milczał, jakby próbował ubrać w słowa swoje obawy i jednocześnie mnie nimi nie przestraszyć. W końcu cicho westchnął i uniósł kciukiem mój podbródek tak, by nasze oczy się odnalazły.

– Nie lekceważ słów mojego ojca, bo to nie przelewki. Wiem, że ciągnie cię do różnych niebezpiecznych miejsc i nie potrafisz usiedzieć w miejscu…

– Ale… – sapnęłam, otwierając szerzej oczy. – Skąd o tym wiesz?

– Wiem więcej, niż ci się wydaje, iskierko. I zawsze mam cię na oku. – Uśmiechnął się, po czym kontynuował, jak gdyby nigdy nic: – Chciałbym, żebyś wstrzymała się ze swoimi wycieczkami do Krainy Śmiertelników przynajmniej do momentu, gdy wszystko się uspokoi… – Zamilkł, wstrzymując na moment oddech. – Podsłuchałem rozmowę ojca z dowódcą gwardii. Magowie znikają w niewyjaśnionych okolicznościach. Znaleziono kilka ciał, ale nawet nie byli w stanie zidentyfikować zwłok, bo były rozszarpane na strzępy.

– Wiesz, co to może być? – Wypuściłam ze świstem powietrze z ust, czując wzbierający we mnie niepokój.

– Akidry. – Przełknął ślinę, a w zielonych tęczówkach błysnęła najprawdziwsza trwoga.

– Co?! – pisnęłam, odsunąwszy się od niego. – Przecież one nie istnieją.

– Mówię tylko, co usłyszałem.

Wtem z lasu dobiegło głośne wycie czegoś, co z pewnością nie było wilkiem. Dźwięk był tak nieznośny, że musiałam zasłonić uszy rękami. Zdawał się docierać do każdego nerwu w ciele.

– O bogowie. – Aethan chwycił mnie za nadgarstek i przyciągnął do siebie, osłaniając mnie własnym ciałem. – Nadal wątpisz w ich istnienie?

Muzyka ucichła, wszyscy zatrzymali się w miejscu. Wyjrzałam zza jego pleców w kierunku lasu, z którego docierał ten straszliwy dźwięk. Przy jednym ze stołów tuż obok Aethera dostrzegłam strażnika przeszywającego mnie intensywnym spojrzeniem srebrnych tęczówek. Mężczyzna uniósł kryształowy kielich i patrząc mi głęboko w oczy, uśmiechnął się kącikiem ust. Upił łyk wina, a szkarłatny płyn spłynął ciurkiem po jego brodzie.

Na moim ciele pojawiła się gęsia skórka.

W tamtym momencie zrozumiałam, że nadciągają mroczne czasy, niosące za sobą śmierć i cierpienie. Niebawem miałam się o tym przekonać na własnej skórze…

Rozdział 3

Tegoroczne Święto Przesilenia Letniego po raz pierwszy w historii zakończyło się przed północą. Po tym, co wydarzyło się podczas kolacji, dyrektor kazał wszystkim natychmiast wrócić do swoich komnat, a sam wraz z kilkoma gwardzistami udał się do lasu. Siedziałam na parapecie wykuszowego okna w sypialni i spoglądałam w bezdenną ciemność, usiłując oswoić się z ostatnimi wydarzeniami. Nawet księżyc zdawał się słyszeć o nadchodzącym zagrożeniu i schował się za chmurami, pozbawiając świat swego srebrzystego blasku.

Przez mój umysł nieustannie przewijało się ostrzeżenie dyrektora, a w uszach wybrzmiewał ten przerażający, bestialski skowyt nienależący do żadnej istoty, z którą dotąd miałam do czynienia. Nagle pojawiła się zupełnie nowa, równie niepokojąca myśl.

Jak zdołam ostrzec Sofię?

Kobieta nie miała nikogo poza mną. Odkąd zaczęłam naukę w akademii, mieszkała zupełnie sama na obrzeżach wioski, a to oznaczało, że była najbardziej narażona na niebezpieczeństwo. Serce zabiło mi mocniej, gdy uświadomiłam sobie, że poza przedostaniem się do Krainy Śmiertelników nie było żadnego innego sposobu, abym ostrzegła ją przed potworami. Ale jak niby miałam to zrobić? Jeszcze zanim pojawili się strażnicy, podróżowanie między krainami było przestępstwem, a teraz? Nie chciałam nawet myśleć, co by się stało, gdyby ktoś mnie przyłapał i doniósł o tym dyrektorowi. Czyż życie mojej opiekunki nie było jednak ważniejsze od ewentualnych konsekwencji?

Nie musiałam się nad tym zastanawiać nawet sekundy. Zawdzięczałam Sofii własne życie, więc byłam jej to winna. Zresztą poza nią nie miałam innej rodziny, byłam jedyną osobą, która się o nią troszczyła. Zanim jednak zaczęłam szukać sposobu na dotarcie do portalu, musiałam dowiedzieć się czegoś więcej o Akidrach. Nigdy nie skupiałam na nich większej uwagi, bo uważałam je za potwory z bajek, którymi straszono krnąbrne dzieci, by przywołać je do porządku. Postanowiłam udać się do akademickiej biblioteki – jedynego miejsca, w którym mogłam znaleźć odpowiedzi na nurtujące mnie pytania. Zeskoczyłam z parapetu, trzymając się za skraj sukni, by przypadkiem się o nią nie potknąć. Wyciągnęłam z szuflady latarkę i wyszłam na korytarz.

W akademii panowała całkowita cisza, jakby odbywająca się raptem godzinę temu uroczystość była wyłącznie wytworem mojej wyobraźni. Jedynie wypływające spod niektórych drzwi strugi światła były sygnałem, że studenci wciąż jeszcze nie spali. Zresztą po czymś takim chyba trudno było komukolwiek zasnąć. Gdy zapuściłam się w wąski i kręty korytarz, w którym nie paliła się żadna lampa, włączyłam latarkę i ruszyłam w głąb zamku. Po kilku minutach wędrówki oraz pokonaniu wielu schodów i labiryntów korytarzy w końcu dotarłam do biblioteki. Pchnęłam skrzydło masywnych, dębowych drzwi i weszłam do środka. Większość przestronnego pomieszczenia zajmowały wysokie regały uginające się pod grubymi tomiszczami. Niektóre z nich były tak stare i zniszczone, że gdyby tylko spróbować je tknąć, rozpadłyby się w rękach. Im głębiej się zapuszczałam, tym większa warstwa kurzu osadzała się na meblach. Przesuwałam wzrokiem po grzbietach ksiąg, nie wiedząc do końca, czego właściwie powinnam szukać. W końcu natknęłam się na taką, która wzbudziła moją ciekawość. Jako jedyna nie pasowała do reszty, bo nie była pokryta kurzem.

Przycisnęłam do piersi wolumin i przeszłam do kącika czytelniczego znajdującego się po drugiej stronie pomieszczenia. Mieścił on kilka dębowych biurek, na których paliły się lampy bankierskie, rzucające na blaty lekko zieloną poświatę. W rogu stał wygodny fotel, a tuż obok niski, drewniany stolik oraz lampa z ażurowym kloszem. To właśnie tam się udałam. Usadowiwszy się wygodnie, raz jeszcze, tym razem dokładniej, przyjrzałam się trzymanej w dłoni książce. Była oprawiona w czarną skórę z wytłoczonymi złotymi napisami, których lakier w większości zdarł się pod wpływem upływu lat, więc nie byłam w stanie odczytać tytułu. Pierwsza strona zapisana była rymem, nad którym widniał jego tytuł.

Z płomieni Chaosu

Z odmętów chaosu wyłowieni,

Na nieznane wody wyrzuceni,

Z nici magii utkani,

W ludzkie szaty odziani.

Są początkiem i końcem,

Księżycem i słońcem,

Ze srebra i złota wykuci,

Jasnością i mrokiem spowici.

Niechaj melodia cię poniesie

Przez życie, przez radości i smutku zgliszcza,

Gdzie liście tańczą w rytm wiatru,

A ptaki śpiewają do taktu

O miłości i wolności.

To oni są początkiem i końcem,

Ciepłym porankiem i chłodnym zmrokiem,

Z marzeń i lęków skleceni,

Przez dzieci swe poświęceni.

A gdy nadejdzie czas, usłyszysz

Ich nierówne serc bicie,

Cierpieniem duszy podszyte wycie.

Dostrzeżesz to, co dla oczu ukryte,

Usłyszysz nawoływanie…

Wtem to wszystko się stanie.

Nie byłam pewna, czym były przeczytane przeze mnie słowa. Pieśnią? Wierszem? A może czymś w rodzaju przepowiedni? Niewyobrażalny smutek wkradł się do mojego wnętrza, potęgując uczucie chłodu. Przekartkowałam stronę.

Ona porządek w świecie nadszarpnęła

I spokój Harmonii dla siebie zagarnęła.

W sercu Matki powstała ogromna rana,

Bo niewinną krew przelano

I boga Chaosu pokonano.

Duszę mu odebrano

I na trwanie w nicości skazano.

Niechaj melodia cię poniesie

Przez śmierć, przez cierpienie i osamotnienie,

Gdzie liście tańczą w rytm wiatru,

A bestie ryczą do taktu

O sprawiedliwości i gotowości.

Z początku został już tylko koniec,

Tęsknotą i gniewem spowity,

Obietnicą zemsty podszyty,

Z nici mroku utkany,

W szaty śmierci odziany.

A gdy nadejdzie czas,

Usłyszysz cichutkie szlochanie,

Do wszechświata skierowane błaganie.

Usłyszysz jej szybkie serca bicie,

Dostrzeżesz to, co dla oczu zakryte.

Usłyszysz nawoływanie…

Wtem koniec nastanie.

Gdy skończyłam czytać, ręce mi drżały, a twarz była zalana łzami. Nie rozumiałam tych dziwnych emocji. Miałam poczucie, jakby większość z nich wcale nie należała do mnie, jakbym była wyłącznie przekaźnikiem.

Nagle z oddali dobiegł mnie dźwięk czyichś kroków. Oderwałam się od książki, nasłuchując, skąd dobiegał ten szmer. Po jakimś czasie kroki ucichły, jakby ktoś w jednej chwili rozpłynął się w powietrzu. Omiotłam wzrokiem pomieszczenie. Chociaż dookoła mnie panowała całkowita cisza, bardzo wyraźnie wyczuwałam czyjąś obecność. Mrowienie na karku i poczucie, że ktoś bacznie mnie obserwuje, wywoływały we mnie niepokój. Odłożyłam książkę na stolik i wstałam z fotela. Przechadzałam się po bibliotece, stawiając ostrożnie kroki. Niestety wrażenie, że ktoś skrywa się w cieniu, nie mijało, wręcz przeciwnie. Im dalej się zapuszczałam, tym bardziej mrowienie się nasilało.

Przestraszyłam się, gdy moja kieszeń zaczęła emanować jasnym blaskiem. Wsunęłam rękę do środka i zmarszczyłam brwi, wyczuwając pod palcami coś szorstkiego z ostrymi krawędziami. Wyciągnęłam z kieszeni niewielki kamień, od którego biło ciepło. Klejnot miał mleczną barwę, gdy jednak przyjrzałam mu się bliżej, dostrzegłam mieniące się błękitnoszafirowe drobinki zamknięte w jego wnętrzu.

Wtem coś przede mną się poruszyło. Uniosłam gwałtownie głowę, ale mój wzrok zarejestrował jedynie oddalający się cień. Poczułam na sobie silny powiew wiatru, który zrzucił z regału jedną z cieńszych książek. Niewiele myśląc, zerwałam się do ucieczki. Po drodze zgarnęłam ze stolika stary wolumin i tym razem nie dbając o to, czy ktoś mnie zauważy, pobiegłam do swojego pokoju. Dopiero kiedy zamknęłam za sobą drzwi na cztery spusty, pozwoliłam sobie na panikę. Odłożyłam na biurko lekturę i zrzuciłam z siebie suknię. Pośpiesznie wślizgnęłam się pod kołdrę, otulając się nią tak ciasno, aby żadne cholerstwo tego świata nie mogło się do mnie przedostać. Jeszcze długo drżałam na całym ciele. Zasnęłam dopiero o wschodzie słońca, gdy dzień powoli zaczynał się budzić do życia, pozostawiając za sobą nocne lęki.

Rozdział 4

Kiedy nazajutrz spóźniona biegłam po dziedzińcu, by jak najszybciej dotrzeć na zajęcia, wszystko wyglądało tak jak zwykle. Na trawie pod wysokim dębem odpoczywała grupka studentów, głośno się z czegoś śmiejąc. Trochę dalej dostrzegłam parę, która wylegiwała się na słońcu, ciesząc się wzajemnym towarzystwem. Nawet ptaki świergotały wesoło, racząc wszystkich swoimi pieśniami.

Byłam już prawie na miejscu, gdy nagle poczułam mrowienie na karku. Zatrzymałam się gwałtownie i rozejrzałam dookoła, ale podobnie jak wtedy w bibliotece nie dostrzegłam nic, co zwróciłoby moją uwagę. Kiedy weszłam do sali, zajęcia trwały już w najlepsze. W chwili gdy zatrzasnęły się za mną drzwi, wszystkie pary oczu zwróciły się na mnie. Uśmiechnęłam się pokornie i próbując uniknąć wnikliwego spojrzenia profesora zielarstwa, zajęłam miejsce obok Neri.

– Czyżby przez tyle lat nie nauczono cię żadnych manier, panno Idris? – odezwał się w moim kierunku surowym głosem.

– Oczywiście, że nauczono – wymamrotałam, oblewając się rumieńcem. – Przepraszam za spóźnienie, profesorze.

– Otwórz podręcznik na trzysta dwudziestej stronie. – Po raz ostatni obdarzył mnie sceptycznym spojrzeniem, a następnie poprawił okulary zsuwające się z jego nosa.

Przez resztę zajęć siedziałam cicho jak mysz pod miotłą, nie mając odwagi nawet kichnąć. Profesor Quarris od zawsze wzbudzał mój respekt pomimo swojego sędziwego wieku. Wyglądał dokładnie tak, jak czarodzieje opisywani w baśniach dla dzieci. Długie białe włosy sięgały aż do pasa, rywalizując z równie długą siwą brodą. Jak każdy nauczyciel miał swoje dziwactwa. Wkładał wyłącznie brązowe szaty, czasem w zależności od dnia różniły się odcieniami. Szybko odkryłam, że gdy starzec miał dobry humor, wybierał te jaśniejsze. Z kolei im ciemniejsza była tkanina, tym gorzej dla nas. Dzisiaj miał na sobie te w kolorze gorzkiej czekolady, dlatego też wolałam go nie prowokować. I chociaż był niezwykle wymagający, to właśnie jego zajęcia należały do moich ulubionych. Na zielarstwie przeważnie nie wykorzystywaliśmy magii, dzięki czemu czułam się tu znacznie swobodniej. Przygotowywaliśmy za to liczne odtrutki oraz maści, warzyliśmy napary uzdrawiające i rozmawialiśmy o zastosowaniu poszczególnych roślin. Jako że wciąż nie objawił się we mnie żaden rodzaj magii, miałam mocno napięty grafik – uczestniczyłam w zajęciach przeznaczonych dla magów żywiołów, uzdrowicieli, a nawet magów umysłu, wykorzystujących swoje mentalne zdolności. Dotąd zrezygnowałam jedynie z zajęć dla wieszczy, bo one… cóż. Niczego nie byłam równie pewna, jak tego, że nie należę do tej grupy magów. Nie potrafiłam nawet przewidzieć pogody z jednodniowym wyprzedzeniem.

Nieudolnie próbowałam skupić swoją uwagę na wykładzie, zwłaszcza że tematem dzisiejszych zajęć były śmiertelne kombinacje ziół. Zwykle nie miałam problemu z koncentracją, ale dziś mój mózg ewidentnie nie chciał ze mną współpracować. Rozpraszało mnie dosłownie wszystko: kurz unoszący się w powietrzu, który pod wpływem wpadających do sali promieni słońca wydawał się migotać niczym magiczny pył, bzyczenie much toczących ze sobą zawziętą walkę o kiść winogron znajdujących się na biurku starca, a nawet drobne kawałki farby odpadające ze ściany, na której wisiała dużych rozmiarów tablica, gdzie profesor właśnie zapisywał poszczególne związki chemiczne wydzielane przez niektóre rośliny. Większość z nich dziko rosła na terenie akademii, ale kilka odmian było niezwykle rzadkich i trudno dostępnych.

– Reasumując, co się stanie, jeśli połączymy bluszcz pospolity z wilczą jagodą? – Profesor lawirował wzrokiem po sali, szukając ofiary. W końcu jego spojrzenie zatrzymało się na mnie. Gęsia skórka pokryła mi ramiona. – Może panna Idris zechce udzielić nam odpowiedzi na to pytanie?

Niech to szlag.

– Ja… Mhm… – dukałam. – Zapewne doprowadzi to do śmierci – dokończyłam niepewnym głosem.

– Doprawdy? – Ponury, nieco cherlawy śmiech przeciął ciszę, a po chwili dołączyły do niego chichoty uczniów. – Cóż za błyskotliwa odpowiedź.

– Przepraszam, ale nie znam odpowiedzi na to pytanie – odparłam, spuszczając wzrok.

Nie było sensu kłamać.

– Zatem może panna Chiron nas oświeci?

– Otrzymamy mieszankę, po której zażyciu zapada się w paraliż senny. Ofiara będzie mieć porażone mięśnie i mimo ogólnej świadomości umysłu nie będzie zdolna wykonać żadnego ruchu. Bardzo często towarzyszą temu halucynacje i ataki paniki – wyrecytowała bez żadnego zająknięcia Nerissa.

Jej zdolności z zakresu zielarstwa imponowały nie tylko mnie, ale i Quarrisowi, którego była ulubienicą. Miała do tego dryg, bez problemu rozpoznawała niezwykle rzadkie gatunki roślin, znała skomplikowane kombinacje i zapewne z łatwością mogłaby mnie zabić, gdyby tylko miała na to ochotę. Z tych wszystkich zdolności najbardziej jednak zazdrościłam jej jednej – błyskawicznego gojenia się ran. Przydałaby mi się ta umiejętność, bo przez większość czasu chodziłam mocno poobijana.

– Dziękuję. – Skinął z uznaniem i zapisał na tablicy związek chemiczny, który powstaje z połączenia tych dwóch roślin.

Gdy zajęcia nareszcie dobiegły końca, razem z Neri udałyśmy się na obiad. Szłyśmy długim korytarzem w kompletnej ciszy, którą zakłócało jedynie stukanie obcasów o posadzkę. W akademii panował zwyczaj, że posiłki zawsze jadało się wspólnie, o tej samej porze. Według dyrektora była to świętość i bardzo tego pilnował. Twierdził bowiem, że nic nie zbliżało nas do siebie tak bardzo, jak spożywany wspólnie posiłek. Tak… Nauczyciele zdecydowanie miewali swoje dziwactwa.

Nie zdążyłyśmy jeszcze dotrzeć na miejsce, a już poczułam unoszący się w powietrzu cudowny zapach pieczonych jabłek. Zaburczało mi głośno w brzuchu, na co przyjaciółka zareagowała krótkim śmiechem. Kiedy weszłyśmy do środka, większość miejsc była już zajęta. Uczniowie siedzieli przy kilkunastu długich drewnianych stołach, a nauczyciele przy jednym, na podwyższeniu, obserwując nas wszystkich z góry. To jednak w żadnym stopniu zdawało się nie przeszkadzać Neri, która zdecydowanym krokiem ruszyła w stronę jedynego mało oblężonego stołu, mieszczącego się w rogu sali. Siedzieli przy nim gwardziści, wszyscy w czarnych mundurach ze złotymi emblematami na ramieniu.

– Wolne? – rzuciła w przestrzeń, nie kierując pytania do nikogo konkretnego.

Rudowłosy chłopak siedzący najbliżej pokiwał jedynie głową. Przez ułamek sekundy dostrzegłam na jego twarzy cień uśmiechu, ale trwało to tak krótko, że równie dobrze mogłam to sobie uroić. Usiadłam obok Neri i znów poczułam przebiegający po karku dreszcz. Mimowolnie odwróciłam głowę, czując na sobie czyjś wzrok. Jeden z mężczyzn siedzących naprzeciw uważnie mi się przyglądał, mrużąc oczy w taki sposób, jakby intensywnie się nad czymś zastanawiał. Jako jedyny wyróżniał się wyglądem spośród swoich towarzyszy. Jego czarne włosy zdawały się pochłaniać cały mrok tego świata, a bystre spojrzenie srebrnych oczu kontrastowało z łagodnymi, niemalże chłopięcymi rysami twarzy. Był to ten sam mężczyzna, który zwrócił moją uwagę podczas uroczystości.

– Nie gap się tak na niego. – Przyjaciółka szturchnęła mnie lekko, przywracając mnie tym gestem do porządku.

– Wcale się nie gapiłam, po prostu…

Zastanawiałam się, jak ubrać w słowa to, co aktualnie czułam. A czułam się bardzo osobliwie. Jego wzrok wzbudzał we mnie niepokój. Patrzył na mnie tak, jakby potrafił przejrzeć mnie na wylot. Jak gdyby jedno spojrzenie wystarczyło, aby poznał moje największe pragnienia i najskrytsze tajemnice.

– Nieważne, ale radzę ci się trzymać od nich z daleka – ostrzegła mnie poważnym tonem, co było do niej całkowicie niepodobne.

– Przypominam, że to ty z nimi usiadłaś. I niby dlaczego mam się trzymać od nich z daleka? Czyż nie są tu po to, by zapewnić nam bezpieczeństwo?

Przyjaciółka westchnęła i przybliżając się do mnie, wyszeptała mi na ucho:

– To zabójcy. Typy spod czarnej gwiazdy.

Wepchnęłam sobie na siłę kawałek sałaty do ust. Po tym, co powiedziała Neri, żołądek ścisnął mi się w supeł i w jednej chwili przestałam odczuwać głód. W tej sytuacji wymknięcie się do Krainy Śmiertelników będzie graniczyło z cudem. Intuicja podpowiadała mi, że srebrnooki strażnik nie opuści mnie na krok. Wciąż czułam na sobie jego palące spojrzenie…

Playlista

The Labyrinth Song – Asaf Avidan

Eyes Don’t Lie – Isabel LaRosa

Just Like Fire – Pink

I Found – Amber Run

High Enough – K.Flay

It’s OK – Tom Rosenthal

That Home – The Cinematic Orchestra

The World We Made – Ruelle

Dirty Hands – Kendra Dantes

Runaway – AURORA

In This Shirt – The Irrepressibles

That Way – Tate McRae

Silhouette – Aquilo

Monsters – Tommee Profitt feat. XEAH

© Nicol Mirosławska

© Wydawnictwo Black Rose, Zamość 2025

ISBN 978-83-68216-90-5

Wydanie pierwsze

Redakcja

Justyna Szymkiewicz

Korekta

Kinga Dąbrowicz

Danuta Perszewska

Magda Adamska

Skład i łamanie

Andrzej Zyszczak – Zyszczak.pl

Projekt okładki

Melody M. – Graphics Designer

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Książka ani jej części nie mogą być przedrukowywane ani w żaden inny sposób reprodukowane lub odczytywane w środkach masowego przekazu bez pisemnej zgody autorki i wydawcy.