Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Ludzie są podobni do roślin, a ona w życiu zawsze trafiała na osty i pokrzywy
Chwytająca za serce powieść Agnieszki Krawczyk – autorki historii, które poruszają czytelniczki od lat
Mika prowadzi firmę ogrodniczą. Opiekuje się bogatymi ogrodami rodziny Golińskich, aranżuje przestrzeń prawniczki Patrycji oraz czuwa nad roślinną dżunglą emerytowanej Leny. Każdego dnia podejmuje walkę z chwastami, nie tylko w ziemi, ale też z tymi w ludzkich sercach: tęsknotami, pragnieniami, nieszczęściami, problemami dzieci, zdradami.
Dziewczyna staje się powierniczką trosk swoich klientów, doradczynią w ich zmartwieniach. Czułą obserwatorką. Jest przy tym przekonana, że w zaciszu ogrodów ukoi własne nieszczęścia. Zostawi za sobą bolesne lata pełne porzucenia i traumy… w końcu pomóc innym jest łatwiej niż sobie.
Jednak dawne wydarzenia niespodziewanie wracają do Miki. Przybierają postać dwóch mężczyzn – Oskara z przeszłości i Mata, przy którym Mika wreszcie ma szansę na szczęście. Czy opiekunka tak wielu rodzin będzie w stanie zrealizować własne marzenia?
Opowieść o miłości zdolnej rozkwitnąć niczym najpiękniejszy kwiat, nawet pośród największej suszy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 351
Prolog
Rośliny są jak ludzie
Każdy człowiek przypomina mi roślinę. Dobrą lub złą, a czasem neutralną. I nawet te trujące są do czegoś potrzebne, nierzadko odgrywając ważną rolę. Mam też wrażenie, że to, co dzieje się między ludźmi, odzwierciedla prace ogrodnicze: przygotowanie gleby, zasiew i kiełkowanie, wzrastanie, a potem kwitnienie, nawożenie, doglądanie i zbieranie owoców, wreszcie – więdnięcie i opadanie liści, wykopywanie korzeni. Bywa i tak, że to, co wsadzone do ziemi, nie wyda żadnego plonu, ale zazwyczaj efekt jest zadowalający, a nawet godny uznania. I wtedy można być dumnym ze swojej pracy, i podziwiać ją w zachwycie. Tak, ludzie są jak rośliny, a relacje – jak ogrodnictwo. Świat to wielki ogród, czasami wyglądający na zachwaszczony i nieurodzajny ugór, wypaloną słońcem pustynię, a czasem na rajską oazę, pełną śpiewu ptaków i wszelkiego innego życia.
Mika odchyliła się na krześle i spojrzała na to, co napisała. Po raz pierwszy chyba wyraziła swoje myśli w sposób tak klarowny. Ucieszyło ją to. Później wzięła rysik od tabletu i zaczęła szkicować swój portret, przedstawiający ją, jak – zwrócona do widza tyłem – przekopuje ziemię na grządkach. Tak się właśnie postrzegała, w takim punkcie była.
Swój pierwszy tablet dostała wiele lat temu od pani Wioli. To było wówczas, gdy przydarzyła się jej ta okropna rzecz, której nie lubiła wspominać. Panią Wiolę natomiast – tak; to ona, jako jedyna, powiedziała Mice, co w życiu jest ważne, że trzeba iść za głosem serca i podszeptem intuicji. Wtedy może nie bardzo w to wierzyła, ale teraz była pewna, że kobieta miała rację.
Mika skończyła szkołę i małymi krokami – musiała nawet na pewien czas wyjechać za granicę, żeby na to zarobić – zrealizowała swoje marzenie: założyła własną firmę zajmującą się utrzymaniem ogrodów. Nazywała się Piękny Zapach, bo tak właśnie tłumaczy się z japońskiego znaczenie imienia Mika. Tak naprawdę w dowodzie miała zapisane Maria, ale nigdy nie używała tej formy. Bo tak nazwała ją matka.
Mika przerwała rysowanie i zmarszczyła brwi. Nie, nie będzie o tym myśleć. Nie wtedy, kiedy pracuje.
Odkąd założyła Piękny Zapach, wszystko sobie notowała. I rysowała jednocześnie, żeby niczego nie pominąć. Nie pokładała tak wielkiego zaufania w zdjęciach, jak we własnych rysunkach, dzięki którym obrazy w sposób naturalny utrwalały się w jej głowie.
A zatem: pierwotny widok ogrodu, do którego przyszła po raz pierwszy. Potem kolejne etapy projektowania, wprowadzania zmian. Pogawędki z właścicielami. Mika była przekonana, że bez rozmowy nie ma szans na dobry rezultat. Musiała poznać tych ludzi, dobrać rośliny do ich temperamentu, doświadczeń, a nawet aparycji. Nie wyobrażała sobie, że może być inaczej, dzięki czemu później jej klienci czuli się w tych przestrzeniach dobrze. Umiała im towarzyszyć. Była niewidzialna i nienachalna. Każdy szczegół zapisywała i szkicowała w dyskretny sposób. Uwagi na marginesach, strzępki myśli, zaskakujące wnioski. Kalendarz prac ogrodowych współgrał z powstającą charakterystyką człowieka.
Mika zawsze trzymała się z boku. Pasjami lubiła obserwować innych, ale nie zamierzała się do nich zbliżać. Nie chciała się rozczarować. Bo ludzie są jak rośliny, a ona w swoim życiu natrafiała przede wszystkim na osty i pokrzywy. Czasami zaś – na trujące wilcze jagody. Wolała zatem unikać takich doświadczeń i się nie angażować. Żeby żyć dobrze wśród ludzi, wystarczy po prostu na nich patrzeć i słuchać, co mają do powiedzenia. Niewiele więcej.
1
Przygotowanie gleby
Dom był ładny, nowoczesny, minimalistycznie urządzony i przywodził na myśl sterylność kliniki lub gabinetu. Wszystko tu było białe albo w kolorze, który pani tego domu, Milena Golińska, określiła mianem kaszmiru. Każdy element miał jakiś sens. Na marmurowym blacie wyspy kuchennej ustawiono starannie skomponowane kwiaty w designerskim szmaragdowym wazonie, który przełamywał te wszystkie biele i beże. Milena, doskonale ubrana i wystylizowana właścicielka luksusowego butiku z odzieżą i dodatkami, obrzuciła taksującym wzrokiem codzienny strój Miki – szerokie lniane spodnie w kolorze musztardowym i błękitny obcisły sweterek. Jako plama barw Mika nie bardzo tu pasowała, kontrastując z surowością wnętrza.
– Ogród zaprojektował nam znany architekt krajobrazu. Bardzo drogi – Milena sięgnęła do lodówki, żeby wyjąć butelkę białego wina. Gestem zaprosiła Mikę, ale dziewczyna odmówiła. Gospodyni wyjęła korkociąg, z wprawą otworzyła wino i nalała sobie szczodrze do kieliszka. – Zrobił to, co chciałam, ogród jest trendy. Same modne rośliny i w ogóle na czasie. Tylko jakoś nie rosną. Co za partacz! Nie mogę na to patrzeć, wstyd go pokazać gościom. Już miałam to wszystko wyrwać, zaorać i zacząć od nowa, kiedy Patrycja poleciła mi panią. Mówi, że zrobiła pani cuda z jej ogródkiem. Znamy się, bo kancelaria Patrycji i jej męża prowadzi sprawy firmy mojego Konrada. Prawda, kiciu?
Obróciła się, trzymając kieliszek w ręku, a złocisty płyn zawirował w nim niebezpiecznie przy krawędzi.
Mąż siedział na kanapie, wlepiając wzrok w ekran swojego telefonu. Przynaglony przez Milenę, odburknął coś niewyraźnie i nawet nie podniósł oczu.
– Mniejsza z tym – zbagatelizowała kobieta. – Mam nadzieję, że i u nas uda się zrobić takie czary jak u Patrycji. Ogród będzie mi potrzebny latem. Zamierzam wyprawić w nim przyjęcie urodzinowe Konrada z okazji czterdziestki, no i zaaranżować jeszcze parę biznesowych spotkań. Po to się ma taki dom, żeby go pokazywać.
– Do lata nie mamy zbyt wiele czasu – odezwała się po raz pierwszy Mika i wyjęła swój tablet.
Pani domu spojrzała na nią pobłażliwie spod zmarszczonych brwi. Mika podziwiała jej makijaż, zastanawiając się, ile czasu potrzeba, aby stworzyć tak perfekcyjny wizerunek. Albo ta fryzura. Każde pasmo jasnych, długich włosów Mileny znajdowało się na właściwym miejscu i zdawało się pilnować swojego ułożenia.
– Dlatego właśnie zatrudniam panią teraz, wczesną wiosną. Jestem przewidująca. Niech pani wyrwie, co tam trzeba, dosadzi inne, zadba o wszystko, pieli i nawozi. Zresztą, nie mam pojęcia, co się robi w takim ogródku. To ma być usługa kompleksowa – podkreśliła Golińska. – Ja nie mam głowy do takich spraw. Pracuję, no i zajmuję się domem. To wystarczy.
– Przede wszystkim przydałoby się odrobinę wody – Mika nie potrafiła zrezygnować z ironicznego tonu, choć starała się ugryźć w język. Klientka, która pragnie pełnej obsługi, jest na wagę złota i nie należy jej zniechęcać. Znoszenie fochów takiej osoby wlicza się niejako w cenę.
– Co takiego? Przecież deszcz na nie pada! Poprzednie lato było koszmarne, cały czas lało. Moim zdaniem one zgniły od nadmiaru wody. Ale to już pani problem, nie mój. Na szczęście!
Prychnęła i znowu upiła łyk z kieliszka.
Mika stała chwilę przy wielkim panoramicznym oknie i wyglądała na zewnątrz, a potem zdecydowanie odsunęła skrzydło drzwi i wyszła na taras.
Zbiegła po trzech szerokich schodach na trawnik i przyjrzała się roślinom. Miała rację, przede wszystkim brakowało im wody. Podeszła do zaniedbanych krzewów, które wołały o pielęgnację, i innych przesuszonych roślin.
– No i co z wami będzie, biedaki? – użaliła się głośno, a wtedy usłyszała za plecami parsknięcie śmiechem. Odwróciła się i zobaczyła dziewczynkę siedzącą na tarasowej huśtawce. Mogła mieć czternaście lub piętnaście lat, ubrana była drogo i modnie, a teraz zamknęła książkę, którą czytała, i podeszła do Miki.
– Zawsze gadasz do chwastów? – spytała bez żadnych ceregieli, a Mika po prostu kiwnęła głową. – Dlaczego? To trochę dziwne. – Nastolatka uniosła wysoko brwi, dokładnie w taki sam sposób, w jaki wcześniej zrobiła to Milena.
– Jak dla kogo. Wolę rozmawiać z roślinami niż z ludźmi.
– No, jasne, bo one nie pieprzą bez sensu, jak na przykład moja matka.
Mika spojrzała na dziewczynę spod oka, ale nie skomentowała jej słów.
– Widziałaś, jaka ona jest. Wszystko ma być idealne. Szkoda, że sama nie jest takim ideałem, jak o sobie myśli. To hipokrytka. – Córka Mileny wyraźnie upajała się brzmieniem tego słowa.
– Dlaczego tak uważasz? Mnie się wydała całkiem zwyczajna – zaprotestowała ogrodniczka.
– Zwyczajna? – Dziewczyna ponownie parsknęła lekceważąco. – Nie masz do tego oka ani wyrobienia psychologicznego. Moja matka to kobieta, do której nic nie trafia. Ma swój plan i go realizuje, a poza tym nic jej nie obchodzi. Gdybyśmy ja albo Tymon nie wrócili któregoś dnia ze szkoły, wcale by jej to nie obeszło. Jeden problem z głowy. Martwi się wyłącznie o to, jak ją widzą inni. Czy jest wystarczająco nowoczesna i do przodu. Wcale nie jest, zaręczam ci.