Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
16 osób interesuje się tą książką
W ostatnich miesiącach poprzedzających wojnę, świat Ady Nirskiej, gwiazdy warszawskich rewii, wciąż wygląda tak, jakby nie nadciągała burza. Panuje beztroska, snują się barwne intrygi, trwa zabawa do utraty tchu. Kiedy jednak ten świat zapłonie, przyjdzie czas na konfrontację ze strachem i sprawdzenie samej siebie. Na odwagę, która może zaskoczyć.
Wojna obróci dawne życie w popiół, ale jednocześnie da Adzie okazję do wyrównania rachunków z dawnymi wrogami.
To będzie szansa, od której może zależeć wszystko.
Czy Róży Jabłonowskiej uda się wreszcie rozwikłać tajemnicę swej krewnej? Dowiedzieć się, jak potoczyły się losy Nirskiej podczas wojny i co właściwie wydarzyło się w jej życiu? Róża przekona się jednocześnie, że pewne sekrety są tak straszne, że może lepiej ich nie wyciągać na światło dzienne.
Niesamowita, pełna napięcia i dramatyzmu opowieść o tym, że nawet pośród zawieruchy można znaleźć nadzieję i wierzyć w ocalenie. Także o sile uczucia, które potrafi pokonać wszelkie przeciwności, żeby wskazać właściwą drogę.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 422
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
CZĘŚĆ I
Warszawa, 2022 rok
ROZDZIAŁ 1
Wspomnienie
Całą drogę do Łabonarówki Róża powtarzała sobie na głos, co powie matce, żeby za bardzo jej nie zdenerwować, aż w końcu doszła do wniosku, że zachowuje się idiotycznie i nieracjonalnie. Powstrzymywała się od zerkania w bok na siedzenie pasażera, na którym leżał wsunięty do płóciennej torby z nadrukowaną reprodukcją obrazu Taksińskiego (Bea uznała to za znakomity żart) album z wycinkami prasowymi Adelajdy i kartką z testamentem ciotki Bisi. Jak to możliwe, że ta notatka przeleżała w albumie przez tyle lat i nikt o niej nie wiedział? Przecież matka z babcią szukały tych papierów, a na pewno wiedziały, że była jakaś ostatnia wola, bo Dorota wyraźnie to powiedziała Róży. I właśnie ten album z wycinkami ocalał spośród wszystkich rodzinnych pamiątek, przetrwał okupację, powstanie, utratę rodzinnej kamienicy, całą wojenną tułaczkę i w końcu trafił do rąk Róży. Wiedziała, że nie mógł to być przypadek. I musiała wyciągnąć od matki informacje, jak to się stało. Jednocześnie miała pełną świadomość, że nie będzie to łatwe.
Po raz kolejny nabrała więc głęboko powietrza i zastanowiła się, jakich argumentów powinna użyć i jak nie dać zbić się z tropu. Matka, wiadomo, powie jej, że nic nie wie, babcia nałogowo zmyślała i w ogóle – w tej historii nie ma żadnych pewników. To oczywiste. Tym razem jednak Róża nie zamierzała pozwolić się spławić. Była pewna, że Dorota wie o tej sprawie dużo więcej. Kiedy więc podjechała pod główne wejście pałacu, miała w głowie z grubsza ułożony cały plan i przysięgła, że się nie podda.
Matka siedziała na tarasie, korzystając z pogody, i omawiała coś z Taksińskim przez telefon. Róża odetchnęła, że malarz nie kręci się gdzieś w pobliżu. We dwoje z matką stanowiliby w tej sytuacji mieszankę trudną do zniesienia.
– Pokaż mi tę kartkę – zażądała od razu Dorota. Córka uprzedziła ją przez telefon o tym, co odkryli z Przemysławem, i matka nie bardzo mogła w to uwierzyć. Cała historia brzmiała, jej zdaniem, jak z przedwojennego romansu brukowego. W tamtych czasach modne były takie fabuły, dowodziła, gdy córka opowiedziała jej wszystko. Trudno jednak, by były prawdziwe.
– Uważasz, że to jest autentyczne? – Pomachała Róży przed nosem dokumentem, gdy już skończyła lekturę.
– Nie wiem, ty mi powiedz. – Córka wzruszyła ramionami.
– Po pierwsze Karol Mikanowski nie mógł być moim dziadkiem…
– A to dobre. Skąd ta pewność? – Róża odchyliła się na krześle i spojrzała na matkę z ukosa. Dorota skrzywiła się.
– Bo to po prostu niemożliwe. Wiedzielibyśmy o tym. Takich rzeczy nie da się ukryć. – Była przekonana do swoich racji.
– To tylko tobie się tak wydaje. Takie kwestie doskonale się zataja, kiedy komuś na tym zależy. A tu najwyraźniej tak było. Pomyśl, co to za skandal. Kazirodczy związek…
– Od razu kazirodczy! Byli kuzynami drugiego stopnia, to żadne bliskie pokrewieństwo, ale oczywiście zgadzam się, że coś takiego nie uszłoby Matyldzie na sucho. Romansowanie pod okiem męża i to jeszcze z własnym krewnym. Młody kochanek i stary bogaty mąż… Mogę sobie tylko wyobrazić, co by się działo.
– No właśnie.
– Ale zrozum, Róża. Zawsze ktoś wie. Zaufana przyjaciółka… Może też pojawić się nieostrożne zwierzenie, chwila słabości, w końcu wyznanie na łożu śmierci. A tu nigdy nic. Nie wierzę, że to prawda.
– Teraz ty kreślisz fabuły rodem z przedwojennych brukowców. Zresztą może to właśnie było wyznanie na łożu śmierci. Kto opiekował się Matyldą podczas jej choroby? Albina, prawda? Być może wówczas jej to powiedziała? – Róża spojrzała na matkę triumfalnie, a ona przygryzła wargi, jakby przyłapana.
– Zostawmy to – stwierdziła nagle, ze zniecierpliwieniem w głosie. – Nawet jeśli tej ciotce coś się wydawało i chciała oczernić Matyldę, nie ma to dzisiaj większego znaczenia. Idzie o to, czy ten testament jest ważny.
– Przemysław uważa, że tak. Możemy odziedziczyć willę.
– Chcemy to zrobić? – spytała zwięźle matka.
– Ty mi powiedz.
To pytanie zawisło pomiędzy nimi, a Dorota zapatrzyła się w dal.
– Mamo… – Róża odezwała się po długiej pauzie. – Ty mi wielu rzeczy nie mówisz…
– Czego na przykład? – W tonie Doroty pobrzmiewała irytacja.
– Jak ten album z wycinkami w ogóle ocalał? Przecież obiektywnie nie była to cenna rzecz, właściwie śmieć…
Matka drgnęła.
– Myślisz, że mnie to nie dziwi? Moja mama miała same tego rodzaju szpargały. Opowiadała, że z powstania wyniosła zaledwie garść takich przedmiotów. To, co miała w swoim plecaku. Właśnie ta ciotka spakowała, a właściwie powierzyła jej swoje rzeczy. Powiedziała, że są bardzo ważne, ale mama zupełnie nie dostrzegała ich wartości.
– Tak się wyraziła? Że są ważne? – drążyła nieustępliwie córka.
Dorota skinęła głową.
– Owszem. Tam był ten album, trochę pocztówek… i mama wzięła sobie te perfumy Ady, bo podobał się jej flakon, zawsze zazdrościła siostrze, że ją było stać na takie zbytki… Nie mam pojęcia natomiast, skąd się wzięła ta płyta Nirskiej, może ktoś jej podarował po wojnie. Kiedy patrzę na te drobiazgi, to myślę, że w takiej zawierusze często dokonuje się irracjonalnych wyborów: weźmiesz zdjęcie rodzinne, a zostawisz portfel…
Znowu zamilkły.
– Czy ty wiesz, że babcia Maksa nazywała się Iga Osowska? – spytała Róża, a jej matka jakby ocknęła się z zamyślenia.
– Nie. A to ma jakieś znaczenie? – dopytywała.
– Być może żadnego. Ale tak samo jak nasza Albina urodziła się we Lwowie, i nosiły to samo nazwisko. Możliwe, że były jakoś spokrewnione.
Dorota zainteresowała się.
– Pytałaś go o to?
– Tylko przez telefon, mam nadzieję, że zdołał coś sprawdzić. Nie wiem, czy to cokolwiek wyjaśni i w czymś nam pomoże, ale chwytam się każdego sposobu na rozwiązanie tej zagadki.
– Słusznie. Widziałam, że Maks jest w salonie muzycznym Adelajdy, poszukaj go tam. Ja zadzwonię do Konrada, jest ciekawy, co z tym testamentem.
Róża wyszła i prawie od razu natknęła się na Maksa, który w małym salonie przeglądał zdjęcia.
– Już przyjechałaś? Nie usłyszałem auta. Rozmawiałaś z matką? Jak poszło?
– Nawet jako tako. Ona nie dopuszcza do siebie myśli, że jest wnuczką Karola Mikanowskiego, albo nie przeszkadza jej to – mruknęła Róża nieco zdegustowana.
– Być może nie zna go od tak okropnej strony jak my.
– Co robisz? – zwróciła uwagę na pamiątki rozłożone na stole.
– Oglądam zdjęcia mojej babci. – Podsunął jej album.
– Igi Osowskiej? – spytała, a potem rzuciła okiem. Z fotografii patrzyła na nią starsza smukła kobieta o imponujących siwych włosach i dumnym spojrzeniu. Było w niej coś, co pani Gloria Zimecka nazywałaby nieustraszeniem.
– Miała klasę – stwierdziła z podziwem Róża.
– To prawda – zgodził się Maks. – Urodziła się we Lwowie, tam szybko straciła rodziców podczas pierwszej wojny i trafiła do sierocińca. Potem przygarnęli ją dalsi krewni, posłali do szkoły, wykształcili. Kiedy wybuchła druga wojna, w czasie bombardowania Lwowa na pewien czas ogłuchła.
– To okropne! – Róża pokręciła głową.
– Tak. Krewni wysłali ją do Warszawy, tam spędziła całą wojnę, poznała mojego dziadka, zakochali się w sobie…
– Czy to możliwe, żeby znała ciotkę Bisię? Że były ze sobą spokrewnione? Wspominała może coś o niej? Masz jakieś rodzinne zdjęcia? – drążyła Róża.
Maks pokręcił głową.
– Nie ma żadnych fotografii z tego okresu, wszystko przepadło, gdy babcia opuszczała Polskę. Robiła to w pośpiechu, nie chciała żyć w komunistycznym kraju, trudno się jej dziwić. Mój ojciec lepiej zna tę historię, zaraz go zapytamy.
Skinął na Różę, pozbierali zdjęcia i albumy, po czym ruszyli do gabinetu Romana Niezwińskiego, który jak co dzień załatwiał jakieś rachunki, rezerwacje i zajmował się zwykłymi hotelowymi sprawami. Kiedy powiedzieli mu, z czym przychodzą, z chęcią oderwał się od tej monotonnej pracy.
– Albina Osowska ze Lwowa? Bardzo ciekawa sprawa, ale nie pamiętam niestety żadnej krewnej o tym nazwisku, mama nikogo takiego nie wspominała, a szkoda. Mówiła, że była kompletną sierotą, całkiem sama, bez żadnej bliskiej rodziny.
– A pamięta pan, u kogo mieszkała w Warszawie?
– Chyba u jakiejś dawnej koleżanki swojej matki. Albo kogoś od tych zakonnic ze Lwowa? To była jakaś pani z dziewczynką. Niestety, chyba nie znałem jej nazwiska.
– Ach tak… – Róża była rozczarowana.
– Mama przeszła straszne chwile podczas powstania warszawskiego – ciągnął Roman, wyjmując z podręcznego barku karafkę z brandy i nalewając do szklanek. – Mieszkała na Starym Mieście i opuściła je kanałami. Przeszła nimi do Śródmieścia i wspominała to jako największy koszmar swego życia. Wciąż to do niej wracało w snach.
– Widziałam ten stary film Andrzeja Wajdy – powiedziała Róża. – Zawsze na nim płaczę – dodała cicho, a Maks rzucił jej zaciekawione spojrzenie. Ujęła go ta szczerość.
Roman Niezwiński przytaknął.
– Moja matka nigdy nie chciała go oglądać. Wystarczyły jej fotosy, żeby uznać, jakie prawdziwe to było odtworzenie. Powiedziała kiedyś, że szła przez kanał z przyjaciółką, która zresztą potem zmarła, i tej dziewczynie ciągle się chciało pić. Mama bała się, że w końcu napije się tej brudnej wody z kanału. Było ciemno, nisko, śmierdziało, deptało się po zwłokach innych ludzi. Myślę, że to naprawdę trudno sobie wyobrazić. Kilka osób zwariowało, niektórzy się zgubili, inni zmarli ze strachu. Niemcy wrzucali do kanałów granaty oraz karbid, który wyzwalał gaz. To powodowało panikę, nierzadko nieuzasadnioną, bo wystarczyło, że ktoś zaalarmował o pojawieniu się gazu, i już wszyscy uciekali. Jaki to może dać efekt w ciasnych, zamkniętych pomieszczeniach, łatwo zgadnąć. Nie dziwię się, że moja matka miała później traumę, z której się nie otrząsnęła.
Zamilkli.
– A ta pani i dziewczynka, u której mieszkała pańska matka? – podjęła wątek Róża.
– Zgubiły się podczas ewakuacji Starego Miasta. Mama nie miała pojęcia, co się z nimi stało. W obozie przejściowym próbowała je odszukać, nie udało się, a potem wyjechała na Zachód, nie zamierzała wracać do Polski. Czekała na mojego ojca… Wie pani, taka wojenna miłość.
– Tak, romantyczna historia, Maks wspominał. – Róża się uśmiechnęła.
– Długo musiała czekać. Ojca aresztowali komuniści, przesiedział dziesięć lat. Ale ona nie straciła wiary, wciąż miała nadzieję. I się doczekała. Dlatego ja jestem takim późnym dzieckiem moich rodziców. Ojciec zresztą przypłacił zdrowiem to więzienie, ale myślę, że zaznali trochę szczęścia. Proszę, to fotografia ślubna moich rodziców.
Roman wyciągnął zdjęcie, niezbyt dobrą odbitkę przedstawiającą parę w średnim wieku.
Róża rzuciła okiem.
– Smutna historia – podsumowała.
– Jak niestety wiele w tamtym czasie. – Ojciec Maksa uniósł swoją szklankę. – Ja się cieszę, że moim rodzicom udało się przetrwać wojnę, bo dzięki temu sam żyję.
– To oczywiste – pospieszyła z zapewnieniem. – Myślałam, że pańską matkę łączyło coś z naszą Albiną Osowską, ale to chyba tylko zbieg okoliczności.
– Może miały wspólnych przodków we Lwowie? Niestety nic o nich nie wiem.
– Róża miała nadzieję, że ciotka Bisia mogła być matką babci Igi – dodał milczący dotąd Maks.
Roman pokręcił głową ze zdumieniem.
– Matką? Niemożliwe. Jestem pewny, że jej matka nie nosiła takiego imienia. Może ma pani ochotę zobaczyć film, który nakręciliśmy, gdy Maks był nastolatkiem, a moja matka już u schyłku swojego życia? Pojechaliśmy nad jezioro Mistawis. Pamiętasz, Maks? Babcia bardzo lubiła to miejsce ze względu na jakąś książkę…
– Owszem. Naprawdę masz ten film? – zdumiał się syn.
Ojciec kiwnął głową i zwrócił się do Róży.
– Kazałem wszystkie te stare taśmy zdigitalizować. Nie chcę ich utracić, tak jak moja matka postradała wszystkie swoje zdjęcia i pamiątki. Mówiła mi, że część zgubiła, a część jej po prostu ukradziono. Po powstaniu nie miała kompletnie nic, poza sygnetem, który dostała od mojego ojca, kiedy się z nim zaręczyła tuż przed opuszczeniem miasta… Teraz ja go noszę, jako pamiątkę. – Mimowolnie uniósł rękę z rodowym pierścionkiem.
– Może zerknijmy na ten film? – Maks przypomniał z lekkim zniecierpliwieniem, bo nie lubił, kiedy rodzic robił się zbyt sentymentalny.
– No to rozciągnij ekran – polecił Roman i włączył projektor. – Nie widziałem już tego od lat – zwrócił się do Róży, która ze zrozumieniem pokiwała głową.
Nagranie rzeczywiście było stare, co widać było po jakości i kolorach, ale miało w sobie nostalgię minionego czasu. Nie sposób się było nie uśmiechnąć nad modą i stylem sprzed blisko dwudziestu pięciu lat. Uwagę Róży przykuł Maks – tyczkowaty nastolatek o naburmuszonej twarzy i rozczochranych nastroszonych włosach, patrzący z niechęcią w kamerę, a właściwie – unikający z nią kontaktu. Najwyraźniej filmował ojciec, który chciał mieć w kadrze całą rodzinę. Róża dostrzegła kobietę – korpulentną brunetkę w ładnej sukience, w której domyśliła się zmarłej matki Maksa, machającej z gracją do kamery z leżaka, obok szczekał jakiś kudłaty piesek. Zapewne była to zwykła scenka rodzajowa z wakacji, taka jakich wiele. Potem pojawiła się Iga. Starsza pani oparta na lasce stała zwrócona tyłem do widza i wpatrywała się w taflę jeziora. Następnie poprawiła sobie wysuwający się spod zielonej jedwabnej chustki, którą nosiła na głowie, pukiel siwych włosów i odwróciła się z uśmiechem. W jej oczach było coś figlarnego i sympatycznego, kiedy odezwała się do syna i powiedziała coś w stylu „Hej, hej” czy „Hop, hop”, a później na powrót oparła obie dłonie na lasce i zaczęła obserwować jezioro.
– Bardzo szykowna dama – pochwaliła Róża.
– Tak, mama lubiła jedwabie i biżuterię – podsumował Roman. – To chyba jedyne ujęcie z nią na tym filmie. Dalej jest już tylko piknik ze znajomymi.
– A ty nadal robiłeś takie miny? – rzuciła przekornie do Maksa.
– Jakie miny?
– Jakbyś był obrażony na cały świat.
– Ty z pewnością też takie robiłaś, gdy byłaś nastolatką. No chyba że lubiłaś, jak cię nagrywają do rodzinnych filmików – roześmiał się.
– Moja matka nie miała do tego głowy – przyznała Róża. – A zresztą nawet gdyby miała, filmowałaby wyłącznie siebie.
Skrzywiła się, a Maks drgnął lekko, kiedy wypowiedziała te słowa.
Dopili drinka, zamienili jeszcze kilka słów z Romanem, a potem wyszli.
– Niestety, nie dowiedziałaś się niczego ciekawego – westchnął Maks, kiedy już kierowali się korytarzem do oranżerii.
– Wręcz przeciwnie. Po prostu muszę szukać gdzie indziej. Co nie oznacza, że historia twojej rodziny nie jest równie fascynująca.
– Może jest fascynująca, ale nie ma w niej żadnych zagadek. – Maks wzruszył ramionami. – Przepraszam cię na chwilę, ale muszę wracać do pracy, mam zamówienie na zdjęcia kwiatów z kolekcji Urszuli i trochę się z tym lenię.
– Jasne, a ja powinnam iść do mamy. Z pewnością już zakończyła konferencję z Taksińskim.
Dorota czekała na nią. Zamierzała zabrać się wspólnie do Warszawy, bo właśnie otrzymała wiadomość od wydawcy, że rozpoczynają cykl imprez promujących nową książkę.
– Czas już zakończyć tę labę – podsumowała. – Zresztą może będę ci mogła pomóc na miejscu w Warszawie…
– Pomóc w czym? – zdumiała się niezbyt grzecznie córka.
Matka zmierzyła ją wzrokiem.
– Przede wszystkim, żebyś się za bardzo nie zapędziła w swoich fantazjach. Od wymyślania niestworzonych historii w tej rodzinie jestem ja – stwierdziła z rozbrajającym uśmiechem.
ROZDZIAŁ 2
Zapomniana melodia
Spotkanie autorskie się zakończyło i Dorotę poproszono o to, żeby podpisała książki. Skinęła więc dłonią lekko zniecierpliwionemu Konradowi, który czekał na nią, bo zamierzali pójść potem na kolację, i wyciągnęła długopis.
– Dla kogo? – spytała, uśmiechając się do czytelniczki, która podsunęła jej tom i zaczęła się dopytywać o jakieś szczegóły fabuły, które chciała przedyskutować.
Czas płynął, a Dorota była w swoim żywiole. Uwielbiała takie spotkania i kontakt z ludźmi zainteresowanymi jej twórczością. Uważała, że opinie, które zbiera przy okazji, są szczere i niewymuszone. Zawsze dowodziła, że dzięki rozmowom na gorąco potrafi wiele sobie przemyśleć. Toteż spotkanie znacznie się przedłużyło, a Taksiński zdążył już dwa razy wyjść zatelefonować, a w końcu wyraźnie znudzony, poprosił organizatorów o kawę. Zakrzątnęli się koło niego z oddaniem, co odebrał jako uznanie dla swego talentu i sławy, a nie jako uprzejmość względem gościa pisarki. Po prawdzie nikt z organizatorów go nie rozpoznał, co nie przeszkadzało mu trwać w przekonaniu, że sukces, jaki Dorota odniosła na tym evencie, jest również zasługą jego obecności.
– Nareszcie – mruknął z ulgą, gdy pisarka zamknęła już ostatnią książkę i oddała ją właścicielce, a potem zapozowała jeszcze do wspólnej fotografii.
– Udany wieczór, prawda? – Dorota uśmiechnęła się radośnie, a on przypomniał o rezerwacji stolika. – Zdążymy – zbagatelizowała sprawę, co wywołało u Konrada irytację. Tego najbardziej u niej nie lubił. Tej niefrasobliwości, z jaką traktowała jego plany. – No już, nie gniewaj się – uspokoiła go, widząc jego minę. – Jeszcze tylko zapytam organizatorów, czy nie zrobili mi zbyt wielu zdjęć z boku, bo moja fryzura wygląda wtedy koszmarnie…
– Pani Dorota Jabłonowska? – Pytający o to mężczyzna pojawił się zupełnie znikąd, jakby przez całe spotkanie ukrywał się w cieniu, a teraz nagle się zmaterializował.
Pisarka była przekonana, że nie widziała go tu wcześniej, bo zapamiętałaby tak charakterystyczną postać. Człowiek ten był dużo starszy, miał wyrazistą, poprzecinaną siecią zmarszczek twarz i zwracające uwagę siwe włosy, sterczące na wszystkie strony, jak gdyby właściciel nie był w stanie ich ujarzmić. Jego akcent pobrzmiewał obco.
– Tak, to ja – przyznała z uśmiechem, a Konrad odchrząknął, co miało oznaczać, że impreza promocyjna przeciągnęła się już ponad miarę, a nieznajomy anektuje teraz prywatny czas autorki.
On jednak nic sobie z tego nie robił, jakby nie zauważył nerwowości Taksińskiego, tylko sięgnął do torby przewieszonej przez pierś i coś z niej wyjął.
– Bardzo się cieszę, że mogłem panią poznać. – Podsunął jej luźną kartkę, a ona ze zdumieniem stwierdziła, że jest to odbitka zdjęcia z okładki płyty Ady Nirskiej Kolekcja straconych chwil. – Czy mogę prosić o autograf? – spytał jeszcze, a ona uniosła brwi ze zdumieniem.
– To moja ciotka, Adelajda Korsakowska. Fotos z okładki jej albumu z piosenkami. Skąd pan go ma?
Mężczyzna uśmiechnął się zagadkowo.
– Och, ta fotografia należy do moich najdroższych pamiątek. – W jego głosie zabrzmiała ironia, a przynajmniej takie wrażenie odniosła zaskoczona Dorota.
– Nie rozumiem… Jest pan związany z Korsakowskimi? Znał pan moją ciotkę? Nie, to przecież niemożliwe, ona zginęła podczas wojny… A może coś pan o niej wie? – zarzuciła go pytaniami, a mężczyzna po prostu skrzywił się lekko.
– Powiedzmy, że jestem wielbicielem jej talentu. – Uczynił nonszalancki gest dłonią. – Podobnie zresztą jak i pani talentu, oczywiście. Jesteście panie niezwykle uzdolnioną rodziną. Wszystkie.
– Wszystkie? – do rozmowy włączył się Konrad Taksiński i jego głos zabrzmiał złowrogo. Wyraźnie nie spodobał mu się nieznajomy i postanowił dać temu wyraz.
– O tak, również pani matka i ogromnie utalentowana córka. Zdaje się, że odziedziczyły panie uroczą willę w Podkowie Leśnej? Cóż, gratuluję wspaniałego spadku! I uśmiechu losu.
– Proszę pana… – Dorota zaczynała się niecierpliwić.
– Kim pan w ogóle jest?! I czego pan chce od Doroty?! – zagrzmiał teraz Taksiński, celując w mężczyznę oskarżycielsko palcem.
Tamten tylko skrzywił się lekceważąco.
– Proszę myśleć o mnie jako o dawno niesłyszanej, zapomnianej melodii. Takiej, która nagle pojawia się w pamięci nostalgiczną nutą.
– Jeżeli pan myśli, że wystarczą nam pańskie nieskładne metafory… – Malarz zbliżył się do nieznajomego z groźnym wyrazem twarzy.
Starszy człowiek zignorował go.
– Chciałem się tylko przywitać – zwrócił się ugodowo do Doroty. – Naprawdę jestem pod wrażeniem zdolności Adelajdy. To wyjątkowa osoba. Jestem ogromnie ciekawy, jak potoczyły się jej losy.
Teraz Dorota uczyniła bagatelizujący gest.
– Skoro tak się pan tym interesuje, to powinien pan wiedzieć, że od powstania warszawskiego jej los jest nieznany. Ani ja, ani nikt z mojej rodziny nie ma pojęcia, co się z nią stało – podkreśliła, marszcząc znacząco brwi.
Na twarzy nieznajomego pojawił się znowu grymas, który chyba miał imitować uprzejmy uśmiech, ale kąciki ust mu zadrżały ze zniecierpliwienia.
– A ja sądzę, że coś panie ukrywają, a ta wiedza bardzo by się przydała – stwierdził stanowczo. – Zwłaszcza w obliczu nagle odnalezionego prawa do tego domu…
– Tego to już chyba za wiele. – Taksiński się rozindyczył, bo Dorota wyglądała na zdenerwowaną, a nawet odrobinę zaniepokojoną. – Ta natarczywość przekracza wszelkie granice. Pan jest dziennikarzem? Poszukiwaczem sensacji? Doroto, czy ty znasz tego człowieka?
Pisarka pokręciła przecząco głową.
– Pierwszy raz pana widzę na oczy – oznajmiła z naciskiem.
W tym momencie zbliżyli się do nich organizatorzy spotkania; chcieli jeszcze wybrać zdjęcia do zamieszczenia w mediach społecznościowych. Odgrodzili Dorotę od nieznajomego, który pożegnał się ruchem głowy.
– No tak – powiedział, jakby sobie coś przypominając. – Faktycznie nie przedstawiłem się. To duży nietakt. Jestem Georg von Mikanowski. Z Berlina.
Dorota wpatrzyła się w niego szeroko otwartymi oczami, ale mężczyzna już odwrócił się i skierował do drzwi.
– Chwileczkę! Pan jest synem Karola Mikanowskiego?! Wuja mojej matki?! Proszę pana, niech mi pan odpowie!
Mimo iż zerwała się od stolika, i trochę bezceremonialnie roztrąciła otaczające ją osoby z obsługi spotkania, nie zdołała go dogonić. Starszy człowiek po prostu zniknął na schodach, rozpłynął się jak we mgle.
– Widziałeś to? – zwróciła się do Konrada, który pokiwał głową.
– Jakaś niecna historia – zauważył w swoim stylu, a potem tylko zmarszczył brwi. Organizatorzy zainteresowali Dorotę zdjęciami, więc otrząsnęła się z dziwnego wrażenia, jakiego doznała po spotkaniu z Georgiem von Mikanowskim, i zajęła się innymi sprawami.
Do całego wydarzenia wróciła jednak w restauracji, gdy podano im aperitif.
– Nie mogę uwierzyć, że to był syn Karola! – odezwała się do Konrada, który skrzywił się lekko. Znał całą historię rodziny Doroty, bo opowiedziała mu ją szczegółowo, ale dystansował się od dzisiejszego zajścia.
– Nie sądzisz, że to jakiś naciągacz? – spytał, przechylając kieliszek i delektując się drinkiem.
– Naciągacz?
– Zwróciłem uwagę, że podkreślił sprawę z willą. Mam wrażenie, że to może być oszust, który chce wykorzystać sytuację i coś na niej zyskać.
– Tylko co? Jeśli to nawet jest autentyczny syn Mikanowskiego, to przecież nie ma żadnego prawa… – przerwała i rzuciła spłoszone spojrzenie Konradowi. – Bo chyba nie dziedziczy po kuzynce swojego ojca? To byłoby zbyt absurdalne!
– Oczywiście, że nie – uspokoił ją malarz. – To jest zbyt dalekie pokrewieństwo. Nie ma żadnych praw w sytuacji, gdy żyjecie ty i Róża.
– Zresztą on nie wie najważniejszego. Tego, że droga do odzyskania tej willi wcale nie jest taka prosta – zirytowała się Dorota. – Wciąż jest badana autentyczność tego testamentu ciotki Bisi i musimy też ustalić oficjalnie, że Adelajda nie pozostawiła żadnych spadkobierców…
Taksiński machnął ręką.
– To formalność. Przecież ona zmarła podczas wojny, a twoja matka wiedziałaby wówczas o jakichś dzieciach siostry. Oczywiste, że ich nie miała.
Dorota pokręciła głową.
– Tak, ale są pewne procedury. Ogłoszenie w prasie o poszukiwaniu spadkobierców i inne takie… Jak myślisz, czy to możliwe, żeby znalazł nas właśnie dzięki temu anonsowi? – Zmarszczyła brwi, zastanawiając się nad tym wszystkim.
Położył rękę na jej dłoni.
– Widzę, że się tym przejęłaś. Może powinnaś zgłosić się na policję?
– W jakiej sprawie? – najeżyła się.
– Że ten Georg von Mikanowski nękał cię i próbował zastraszyć.
Parsknęła śmiechem.
– Bądźmy poważni! Mężczyzna na oko po osiemdziesiątce usiłował mnie sterroryzować, mówiąc, że jest być może moim dalekim krewnym? Przecież on w żaden sposób mi nie groził.
Konrad skrzywił się wymownie.
– Budował atmosferę niepokoju, być może starał się szantażować – wyliczył z powagą. – Czułaś się niekomfortowo w jego towarzystwie, i to wystarczy.
– Na pewno nie dla policji. Wyśmieją mnie – oznajmiła Dorota zdecydowanie.
– Być może wcale nie był tym, za kogo się podawał, a to już podpada pod oszustwo – przypomniał Taksiński. – No a poza tym bardzo go interesował ten dom.
– Odniosłam wrażenie, że chodzi mu przede wszystkim o Adelajdę. Tylko czego od niej może chcieć staruszek i to po tylu latach? I jeszcze uważać, że ja ukrywam informacje o niej. Co za absurdalna idea! W ogóle cudem jest, że się odnalazł ten testament. Ciotka Bisia naprawdę miała fantazję.
– Ona zginęła w powstaniu? Podczas walk lub pacyfikacji? – zainteresował się malarz, wychylając kolejnego drinka.
Dorota gorliwie zaprzeczyła.
– Właśnie nie! To była starsza, schorowana kobieta. Wojna znacznie podkopała jej siły, a w czasie powstania załamała się zupełnie i zmarła. Moja mama była wtedy przy niej, wiem, że się to wydarzyło na ulicy Pięknej, która wówczas nosiła nazwę Piusa XI, w siedzibie szkoły, do której chodziła i gdzie się schroniły…
– No cóż, trudno uwierzyć, że w czasie wojny ludzie umierali śmiercią naturalną. A już zwłaszcza podczas powstania – skomentował Konrad.
– Nie wiem, czy można nazwać naturalną śmierć z wycieńczenia i z powodu ogólnego zaniedbania zdrowia podczas wojny… Ale oczywiście w jakimś sensie masz rację. Była normalniejsza niż od ran czy z powodu tortur.
Chwilę milczeli, a potem Taksiński zwrócił się do Doroty:
– Z pewnością powinnaś powiedzieć Róży o tym dziwacznym człowieku…
– Oczywiście, że zamierzam to zrobić! Mam nadzieję, że jej nie będzie nachodził.
– Dlaczego? Może byłoby dobrze, gdyby się z nim spotkała i coś od niego wyciągnęła. Ona ma do tego talent. Nie obraź się, moja droga, bo choć zasłynęłaś jako autorka psychologicznych dreszczowców, to większe uzdolnienia detektywistyczne ma jednak twoja córka.
– I kompletnie nie wiem, skąd się u niej wzięły. – Dorota się rozpogodziła. – Masz rację, ona się powinna tym zająć, ma najlepsze kompetencje, a poza tym to lubi. Ja muszę oszczędzać nerwy. Już i tak wiele mnie kosztowała ta historia z willą w Podkowie.
Kiedy podjęła decyzję o przerzuceniu problemu na barki córki, od razu poczuła się lepiej. Uwolniła się od kłopotu i postanowiła przestać sobie zawracać nim głowę. Wizyta Georga von Mikanowskiego była niepokojąca i wprawiła ją w zakłopotanie, ale lepiej, żeby zmierzyła się z nią Róża. To coś idealnego dla niej. Matka ma w końcu inne zmartwienia i pilniejsze sprawy na głowie, choćby promocję najnowszej książki. Niech każdy zajmie się tym, w czym czuje się najpewniej.
Podsumowała w ten sposób wszystkie ostatnie wydarzenia i wykluczyła swój udział.
– Zjemy deser? – spytała Konrada już całkiem odprężona. – Mam ochotę na biszkopt. A poza tym wieczór autorski bardzo się udał, prawda?
Taksiński był lekko zaskoczony tą zmianą frontu, ale znał Dorotę już do tego stopnia, żeby wiedzieć, iż nie lubiła się dręczyć kwestiami, na które miała niewielki wpływ. Wolała raczej zamknąć sprawę bez rozwiązania niż zbyt długo nad nią dumać.
– Deser jest wręcz konieczny – przytaknął więc zadowolony, że może odbiec od tematu. – Powinniśmy pomówić o moim wernisażu – dodał szybko. – Myślisz, że Róża urządzi go w swojej galerii? Bo Łabonarówka także nadaje się do tego celu idealnie, ale chyba byłby problem z widzami, martwię się o frekwencję…
Porzucili już zupełnie wątek Adelajdy Korsakowskiej oraz dzisiejszego gościa i oddali się rozważaniom, gdzie lepiej zorganizować wystawę.
Najbardziej bowiem lubili rozmawiać o sobie.
ROZDZIAŁ 3
Dorian
Profesor Klemens Dzielski był nie tylko autorytetem w dziedzinie historii prawa, lecz także pasjonatem epoki międzywojennej. Jak wspominał, w jego rodzinnym domu zachowało się sporo numerów przedwojennego dodatku do „Ilustrowanego Kuriera Codziennego” pod tytułem „Tajny Detektyw”. Było to czasopismo bulwarowe, co się zowie. Opisywało zbrodnie, przestępstwa i obyczajowe skandale językiem barwnym, niestroniącym od szczegółowych i sugestywnych opisów, ocierających się o pornografię. Trudno się dziwić, że w swoich czasach biło rekordy czytelnictwa i padło – poniekąd – ofiarą własnego sukcesu. Zamknięto je, gdy para zabójców przyznała się podczas procesu, że zaczerpnęli pomysł na swoją zbrodnię właśnie z łamów tego pisma.
Młody Klemens, jeszcze jako uczeń szkoły podstawowej, zaczytywał się w sensacyjnych artykułach. Jego ulubionym była historia „wampirzycy i nimfomanki z wyższych sfer”, czyli księżniczki Zyty Woronieckiej, która zabiła z rewolweru swego niewiernego kochanka, a potem spokojnie udała się do łazienki, aby zażyć kąpieli. Właśnie te niezwykle działające na wyobraźnię opowieści skłoniły go w późniejszych latach do zainteresowania się prawem, historią i ciekawymi sprawami kryminalnymi czasów międzywojennych. Stał się nie tylko cenionym naukowcem, lecz także poczytnym autorem pitawali o prawdziwych zbrodniach z zamierzchłych lat.
Profesor obracał się przez całe życie w towarzystwie prawników i historyków. Był człowiekiem starej daty, choć nie staroświeckim, cały swój czas i wszystkie zainteresowania poświęcał nauce. Historia była jego zawodem, pasją i hobby. Jego jedyny syn, Przemysław, poszedł w jego ślady tylko częściowo – został prokuratorem i zajął się, jak uznawał profesor, praktyczną stroną tego zawodu, czyli ściganiem przestępców. Ojciec bardzo żałował, że syn nie podziela jego głębokich zainteresowań naukowych i nie para się historią.
Dlatego też, gdy Przemysław przyszedł do niego z aktami Adelajdy Korsakowskiej, zbiorem dokumentów, skąpym i raczej niekompletnym, Klemens się ucieszył, bo upatrywał w tym szansy na zbliżenie z synem. Po śmierci żony profesora oddalili się od siebie. Przemysław zdawał sobie sprawę, że ojciec nie do końca ceni profesję, jaką on sobie wybrał, a już szczególnie dużym rozczarowaniem było porzucenie przez niego pracy nad doktoratem. Młodszy Dzielski jednakże doskonale odnajdował się właśnie w zawodzie prokuratorskim. Nie miał zacięcia naukowego, nie interesowało go zgłębianie historii, liczyły się dla niego efekty, nowe metody śledcze i umiejętność sprawnego analitycznego myślenia. Mógł spędzić wiele godzin nad aktami, ale nie po to, by stworzyć z nich monografię, ale odkryć motyw i sprawcę czynu.
Ale sprawa Korsakowskiej, a właściwie Ady Nirskiej, wciągnęła ich obu. Profesor pamiętał historię zabójstwa tancerki Nelly Podolskiej z rewii Złoty Nietoperz oraz późniejszego obyczajowego skandalu w tym kabarecie. Takich zdarzeń było zresztą więcej, epoka dwudziestolecia obfitowała w barwne afery. Kiedy Przemysław przyszedł do niego ze swoim zagadnieniem, Klemens pracował właśnie nad niezwykle intrygującą sprawą samobójstwa narzeczonej malarza i dramaturga Stanisława Ignacego Witkiewicza, Jadwigi Janczewskiej. Młoda kobieta zabiła się strzałem z pistoletu Browning pod skałą Pisaną w Tatrach zimą 1914 roku, a motywy i okoliczności jej śmierci do dzisiaj pozostają nierozwiązaną zagadką.
Profesor porzucił swoje badania i zajął się Adelajdą Korsakowską. Do tej pory niewiele o niej wiedział, poza – rzecz jasna – głośną w tamtych czasach historią samobójstwa jej ojca i śmierci macochy. Była to sprawa szeroko opisywana w prasie, zwłaszcza sensacyjnej, bo bankructwo milionera i dwa zgony w luksusowym pałacu rozpalały wyobraźnię czytelników, zatem gazety rzuciły się na ten news niczym wygłodniałe rekiny.
Informacja, iż dossier dotyczące Adelajdy, a właściwie już – Ady Nirskiej, przeniesiono do archiwum służb wywiadu, zaintrygowała Klemensa. To oczywiście nastręczało dodatkową trudność dla badacza, ale czyniło całe poszukiwania jeszcze ciekawszymi. Ojciec Przemysława ustalił, że Ada była w jakiś sposób powiązana z oficerem kontrwywiadu Henrykiem Podborskim, prawą ręką majora Edwarda Rostworowskiego, o którym śmiało można było powiedzieć, iż był szarą eminencją różnych sekretnych operacji wywiadowczych. Ten zagadkowy człowiek od dawna interesował profesora, gdyż jego nazwisko przewijało się w rozmaitych materiałach historycznych. Było wspominane mimochodem, gdy mówiono o dziwnych prowokacjach, tajemniczych akcjach, również takich z pogranicza prawa. Czy były to tylko mistyfikacje mające wzbudzić strach przed tajnymi służbami, respekt i poczucie, że są wszechmocne, a ich wpływy sięgają bardzo głęboko, czy rzeczywiste działania w półświatku? Trudno to jednoznacznie ocenić, bo materiały były skąpe.
– W tysiąc dziewięćset trzydziestym ósmym roku kariera Rostworowskiego była bliska załamania – tłumaczył profesor swojemu synowi i Róży, którzy odwiedzili go w domu. – Wydarzyło się coś znaczącego, co mogło położyć jej kres.
– Tuszowanie śmierci Leopolda Zimeckiego? – spytała Róża, a Klemens Dzielski pokiwał głową. Podobała mu się sympatia syna. Musiał przyznać, że Przemysław wreszcie znalazł sobie kogoś idealnego dla siebie. Kobietę inteligentną, błyskotliwą i żywiołową. No i bardzo ładną, a właściwie pełną uroku w niezwykłym i pociągającym stylu.
– Tak można to interpretować. – Profesor postukał palcem w dokumenty. – Konsultowałem to z moimi znajomymi historykami zajmującymi się tymi zagadnieniami. Są zdania, że Robert Zimecki, dotąd wielki przyjaciel Rostworowskiego, stał się jego zaciekłym wrogiem, starającym się mu ze wszystkich sił zaszkodzić. A miał tak wielkie wpływy, że było to całkiem możliwe…
– Ale Rostworowski utrzymał stanowisko, prawda? – Przemysław wtrącił się do rozmowy, a jego ojciec przytaknął.
– Nawet więcej. Awansował w hierarchii.
– Czyli intrygi Roberta spełzły na niczym. Może nie miał racji i to nie major odpowiadał za śmierć jego syna? – Róża zmarszczyła brwi.
– Za śmierć być może nie, ale tu chodziło o ukrywanie przed opinią publiczną efektów jakiejś akcji wywiadu. Nieudanej akcji, w której zginął ten chłopak. Być może przypadkiem – przypomniał profesor.
– I za to zamiatanie pod dywan go awansowali? – nie rozumiał jego syn.
– Bynajmniej. Jego zespół, a konkretnie Henryk Podborski, zdekonspirował siatkę szpiegowską i przechwycił niezwykle cenne materiały. Udało się też aresztować kilku agentów niemieckich w ministerstwach, w tym jednego w Sztabie Głównym. To był sukces.
– Ciekawe, czy Ada miała z tym coś wspólnego? – zainteresowała się Róża.
– I tu docieramy do najciekawszego. – Profesor Dzielski zrobił wymowną minę i zawiesił głos, a dziewczyna musiała przyznać, że umiał dawkować emocje. – Ta siatka szpiegowska, którą zlikwidował wydział kierowany przez Rostworowskiego, była bardzo niebezpieczna. Zebrała szereg niewygodnych danych, pracowali dla niej urzędnicy ministerialni, wojskowi, wysoko postawione osoby. Można powiedzieć, że ten, kto ją zorganizował, był prawdziwym geniuszem. Dysponował nie tylko sprytem, zdolnością przekonywania, odwagą na granicy brawury, lecz także wielkim szczęściem.
– Do czasu, jak widać – mruknął sarkastycznie Przemysław, na którym takie wychwalanie szpiega, nawet działającego prawie sto lat wcześniej, robiło umiarkowane wrażenie.
– A jednak. Mózgowi całego tego przedsięwzięcia udało się ujść cało. I to była jedyna skaza na planie Edwarda Rostworowskiego. Inne zasługi jednak przyćmiły tę niewątpliwą wpadkę. Zresztą szef bez swej siatki jest bezużyteczny, no i nie zapominajmy, był spalony. Złapano by go, gdyby tylko ponownie się pojawił.
– Pan wie, kto to był – domyślnie stwierdziła Róża.
Klemens zrobił nieokreślony gest.
– Tak naprawdę nic nie jest jasne. Znamy go tylko z kryptonimu, jaki nadali mu w kontrwywiadzie. Brzmiał on „Dorian”. Mnie osobiście kojarzy się z Dorianem Grayem z powieści Oskara Wilde’a, diaboliczną osobą, która się nie starzała, bo wszystkie oznaki upływającego czasu przyjmował na siebie jego portret.
– Czyli ktoś brutalny, egoistyczny, niecofający się przed niczym, lubiący używać życia i wykorzystywać innych. W tamtych czasach było zapewne wiele takich osób – mruknął Przemysław, poruszając ramionami.
– O szerokich kontaktach i koneksjach towarzyskich, zwłaszcza w środowisku artystycznym i wyższych sferach. – Profesor postukał znowu palcem w swoje notatki. – Tutaj dochodzimy właśnie do pani ciotecznej babki, pani Różo. Ona z pewnością znała „Doriana”, należał do jej towarzystwa. Informacje o tym teatrze przewijają się w materiałach. Nie bez przyczyny tak się nim interesował kontrwywiad. I nie bez powodu ta uwaga była zwrócona również na Adę.
Jabłonowska zmarszczyła brwi.
– Jak więc go szukać?
– Trzeba się dowiedzieć, jeśli to w ogóle możliwe, kto z jej najbliższych znajomych nagle zniknął przed wojną. Wyjechał, szczególnie za granicę, najpewniej do Niemiec. To może być główny trop.
– Tylko jedna osoba od razu przychodzi mi na myśl, choć może się to wydawać nieprawdopodobne – stwierdziła bez wahania. – Karol Mikanowski! On nieustannie jeździł do Niemiec, pracował tam jako dziennikarz, a później dla wytwórni filmowych, ale właściwie nie wiadomo, czym się zajmował. Słynął z wybuchowego charakteru, a w świetle tego, co ustaliliśmy, mógł być również mordercą…
– To kuzyn pani prababki? – zainteresował się profesor, sięgając do swoich notatek. – Matyldy Korsakowskiej z domu baronówny Mikanowskiej? Zubożałej arystokratki, która wyszła za mąż dla pieniędzy i słynęła z oszałamiającej urody?
– Owszem – potwierdził Przemysław. – Odręczny testament krewnej babci Róży, na który natrafiliśmy przypadkiem, odkrył także tę tajemnicę, że być może, jeśli owa ciotka nie mijała się z jakiegoś sobie znanego powodu z prawdą, Karol był prawdziwym ojcem babci Róży. Miał po prostu romans z Matyldą.
Profesor skinął z namysłem głową.
– Karol Mikanowski mógł być pani pradziadkiem… A Ada Nirska, pani cioteczna babka, prawdopodobnie zdawała sobie z tego sprawę… To mocno komplikuje rodzinne relacje, nie sądzi pani?
Wpatrzył się w Różę, która drgnęła, słysząc te słowa.
– Myślę… – Przełknęła głośno ślinę. – To chyba mogło zmienić wszystko – dodała cicho, uświadamiając sobie, jak to brzmi.
– Zwłaszcza jeśli Ada była świadoma, że to on przyczynił się do śmierci jej narzeczonego – stwierdził Przemysław.
– Mój Boże, co za straszliwa katastrofa – mruknął profesor. – Siostra, z którą żyje się pod jednym dachem, praktycznie się ją wychowuje, jest dzieckiem kogoś tak obmierzłego. Jak ona musiała nienawidzić tego dziecka! Współczuję pani babci z całego serca!
Przez twarz Róży przemknął cień.
– Sądzi pan, że jej nienawidziła?
– A jakże inaczej? To psychologicznie uzasadnione. Czy potrafiłaby się wyzbyć niechęci do córki człowieka, który odebrał jej największą miłość? Zniszczył wszystkie marzenia? Jakie relacje miała pani babcia ze swoją siostrą? Wyrażała się o niej ciepło? Dobrze wspominała?
Dziewczyna pokręciła głową.
– Nie. To znaczy tak… A właściwie sama nie wiem. Jak pan wcześniej powiedział, ten układ był bardzo trudny. Niejednoznaczny. Bardzo rzadko mówiła o siostrze i w rozmaity sposób. Miałam wrażenie, że jest jej z tego powodu ciężko, bo coś się między nimi wydarzyło…
Klemens potwierdził gestem.
– Sama pani widzi, że mam rację. Męczyły się ze sobą. Żywiły wzajemne pretensje. Z pewnością uzasadnione, ale dla obu były to wielkie zadry.
– Zawsze myślałam, że chodzi o wojenną przeszłość Adelajdy. Te podejrzenia o współpracę z gestapo. – Róża powiedziała to, wpatrując się w ścianę, na której Dzielski miał porozwieszane zdjęcia przedstawiające scenki rodzajowe z ulic warszawskich okresu międzywojennego. – A jednocześnie kiedyś babcia powiedziała mi, że tylko dzięki Adzie przetrwała wojnę i że nie potrafiła wówczas tego docenić… Nic z tego nie rozumiem…
Przemysław pogładził Różę po plecach, a potem przytulił ją do siebie. Profesor uśmiechnął się wyrozumiale, widząc ten czuły gest.
– Nie powinna tego pani brać tak do siebie – uspokoił ją Klemens. – To się wydarzyło wiele lat temu i mimo iż dotyczy pani krewnych, nie ma na panią wpływu.
– Moja mama z pewnością uważałaby inaczej – mruknęła Róża. – Ona wiele pisze w swoich powieściach o teorii dziedziczonej traumy.
Profesor roześmiał się swobodnie.
– Znam ją i traktuję z dużą naukową ostrożnością. Proszę się na tym nie skupiać, bo obawiam się, że bierze pani na siebie zbyt wiele, jeśli chodzi o pani sprawy rodzinne.
– Tak czy inaczej, Karol był wybitnie mętną postacią – podsumował Przemysław. – Wystarczy fakt, że podejrzewamy go o zabójstwo, czy to z premedytacją, czy też w wyniku nieszczęśliwego splotu okoliczności. Dodatkowo miał romans ze swoją kuzynką i istnieje uzasadnione podejrzenie, że był ojcem jej dziecka. Jeśli dodatkowo okazałby się szpiegiem…
– Sytuacja Ady Nirskiej byłaby naprawdę nie do pozazdroszczenia – powiedziała cicho Róża, a profesor znowu się zamyślił.
– Nie chcę pani urazić ani zabawiać się w domorosłego psychologa – zastrzegł się. – Ale symptomatyczne wydaje mi się, że bardziej panią porusza los dalszej krewnej niż własnej babki. Proszę nie mieć mi za złe – pospieszył z przeprosinami, widząc jej zdumienie.
Otrząsnęła się z dziwnego wrażenia.
– Możliwe, że dotknął pan sedna – oznajmiła cicho. – Mam wrażenie, że choć prawdopodobnie nie łączą nas więzy krwi, jest między nami jakiś związek. Powinowactwo, które mi trudno wyjaśnić.
– To wybór. – Klemens kiwnął głową. – Często wybieramy sobie takiego przewodnika, z którym się identyfikujemy lub obdarzamy go sympatią. Istotne jest, dlaczego tak czynimy.
– Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia. Być może po prostu czegoś szukam?
– Życzę zatem pani, żeby to znalazła – życzliwie powiedział profesor.
Kiedy wyszli z jego mieszkania, Przemysław przytulił Różę.
– Nie przejmuj się tym wszystkim – uspokoił ją ciepłym głosem. – Chodźmy coś zjeść i zapomnijmy o smutkach.
– Łatwo ci mówić. To nie tobie nagle pradziadek samobójca i bankrut zamienił się w mordercę i szpiega. Naprawdę nie wiadomo, co gorsze!
Roześmiał się, a ona niespodziewanie się nachmurzyła.
– Myślisz, że babcia i Ada się nienawidziły?
– Nie sądzę. Jaka była twoja babcia?
– Przekochana. Zupełnie inna niż mama. Nie zrozum mnie źle, kocham moją matkę, ale ona jest taka skupiona na sobie, że aż czasami wydaje się obojętna. A babcia… Ona interesowała się drugim człowiekiem, tak serdecznie, po ludzku. Umiała słuchać, ale też świetnie opowiadać. Kiedy byłam mała, ciągle prosiłam ją o szkolne historie. Uczęszczała do gimnazjum Platerek przy ulicy Pięknej, miała stamtąd mnóstwo przezabawnych wspomnień. Te dziewczęta były niesamowite, a ich przygody takie barwne. Nie mówiąc już o nauczycielach, prawdziwych oryginałach, iście powieściowych typach. Być może lekko to upiększała, żeby lepiej brzmiało, ale jej opowieści wydawały mi się lepsze niż książki.
– Żałuję, że jej nie poznałem. Mówiła dużo o wojnie?
– Wcale. Gdy ją o to pytałam, od razu się obruszała, że nie chce tego wspominać. Powtarzała: „To dla mnie umarło. Miasto we mnie umarło”. Kiedyś zapytałam, czemu w takim razie wróciła do Warszawy. Odpowiedziała, że sama się sobie dziwi, a potem dodała: „Jan kazał mi przysiąc, że wrócę”. Uznałam, że to jakiś jej wojenny utracony ukochany, bo dziadek miał na imię Ignacy…
Zamilkła, a on ponownie przytulił ją do siebie.
– Dajmy temu spokój i zajmijmy się czymś przyjemniejszym – powiedział wesoło. – Na co masz ochotę? Niedaleko mojego domu otwarli nową tajską knajpkę, może wypróbujemy?
– Z chęcią. – Przytaknęła głową, choć tak naprawdę myślami była gdzie indziej.
Ciąg dalszy w wersji pełnej
Copyright © by Agnieszka Krawczyk, 2023
Copyright © by Grupa Wydawnicza FILIA, 2024
Wszelkie prawa zastrzeżone
Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiekformie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to takżefotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwemnośników elektronicznych.
Wydanie I, Poznań 2024
Projekt okładki: Michał Grosicki
Redakcja: Katarzyna Wojtas
Korekta: Agnieszka Luberadzka, Olga Smolec-Kmoch
Skład i łamanie: Dariusz Nowacki
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:
„DARKHART”
Dariusz Nowacki
eISBN: 978-83-8357-494-3
Grupa Wydawnicza Filia sp. z o.o.
ul. Kleeberga 2
61-615 Poznań
wydawnictwofilia.pl
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.