Ostatni pocałunek - Laurelin Paige - ebook + audiobook

Ostatni pocałunek ebook i audiobook

Laurelin Paige

4,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Druga część emocjonującej powieści Pierwszy dotyk Laurelin Paige

Emily Wayborn dokładnie wie, czego pragnie najbardziej. Może to niebezpieczne. Może balansuje na krawędzi. Prawdopodobnie nie może mu zaufać.

Reeve Sallis, zabójczo przystojny miliarder, to jedyny facet, który potrafi ją zaspokoić. Rozumie jej potrzeby zarówno te fizyczne, jak i emocjonalne. Tylko przy nim może być sobą. W dodatku ma tylko jego, bo reszta życia Emily dawno się rozpadła.

Mimo niezdrowego przywiązania Emily nie potrafi zapomnieć, że seksowny miliarder jest mistrzem manipulacji i skrywania mrocznych tajemnic. Chociaż kobieta pragnie je odkryć, ktoś usilnie dba o to, aby nawet nie zbliżyła się do prawdy. Z biegiem czasu Emily zdaje sobie sprawę, że sytuacja powoli wymyka się spod kontroli. Niebezpieczeństwo zagraża już nie tylko jej sercu, ale i życiu.

___

Laurelin Paige - amerykańska pisarka, autorka powieści erotycznych i romansów. Miłośniczka seriali typu Gra o tron czy Walking Dead. Wielbicielka Michaela Fassbendera. Członkini Międzynarodowego Klubu MENSA. Prywatnie żona i matka trzech córek.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 466

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 11 godz. 10 min

Lektor: Monika Wrońska
Oceny
4,5 (504 oceny)
327
109
50
14
4
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Klucha78

Nie oderwiesz się od lektury

nie wyobrażałam sobie innego zakończenie tej ksiazki
10
Secretblackqueen

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo fajna historia i chociaż strasznie nie lubię czytać o tych „uległych” to fajnie napisana. Dwa tomy pochłonęłam w dwa popołudnia 😉
10
MariolaAndrzejczak

Nie oderwiesz się od lektury

mocna
10
melchoria

Nie oderwiesz się od lektury

Już dawno przy czytaniu nikt nie irytował mnie tak jak ta kobieta. Dlatego szybko zmierzałam do finału, żeby osiągnąć spokój i stąd pięć gwiazdek.
10
mmirona17

Nie oderwiesz się od lektury

Nie można się oderwać
10

Popularność




Prolog

Tego niedzielnego popołudnia po moich siedemnastych urodzinach Amber czule żegnała się z Robem, nie spiesząc się zbytnio. Całowali się i gruchali w drzwiczkach jego kabrioletu, a ja stałam przy krawężniku, nerwowo poruszając kolanem i martwiąc się, że spóźnimy się na autobus, jeśli zaraz nie pobiegniemy na dworzec. Martwiłam się, że moja matka dowie się, jak spędziłyśmy moje urodziny – baraszkując z bogatym „wujkiem” Amber w jego miłosnym gniazdku. Jakoś zniosłabym jej gniew, ale strasznie się bałam, że może mi zabronić spotykać się z Amber. Właśnie w ten weekend zaczęłam odkrywać własną seksualność. Po raz pierwszy poczułam się zmysłowo. Po raz pierwszy doświadczyłam prawdziwego pożądania. Nagle w moim życiu pojawiły się możliwości. Nie chciałam wracać do tego, co było kiedyś.

– Amber… – Chciałam ją delikatnie ponaglić, ale nie potrafiłam ukryć niepokoju. Jej imię było jednocześnie modlitwą i przekleństwem.

Gwałtownie obróciła ku mnie głowę, uniesieniem brwi dając mi poznać, że nie życzy sobie, by ją poganiać. Ten grymas pozostał na jej twarzy tylko kilka sekund, potem jej rysy złagodniały, a usta wygięły się w figlarnym uśmiechu.

– Emily – zawołała cukierkowym tonem. – Nie sądzisz, że Rob zasługuje na porządnego buziaka za wszystko, co dla nas zrobił?

– Jasne, że tak – odparłam równie słodko, choć byłam pewna, że większość tego wszystkiego zrobił dla siebie. Nie żebym narzekała. Dobrze się bawiłam, a on kupował nam ładne rzeczy, dla których warto było mu obciągnąć i nabawić się bólu mięśni ud. – Tylko że autobus…

Albo nie dosłyszała, albo nie przejmowała się czasem, bo przywołała mnie kiwnięciem głowy.

– Chodź się pożegnać, Em. Pocałuj go.

Słysząc to, poczułam, jak serce zaczyna mi walić, policzki płoną, a między udami rozlewa się żar, i to nie tylko dlatego, że pragnęłam tego ostatniego pocałunku. Obawy, że spóźnimy się na autobus osłabły, więc zrobiłam trzy kroki, które mnie od nich dzieliły, i uniosłam podbródek, by dotknąć ustami jego ust i językiem musnąć czubek jego języka, zanim przesunęłam nim wzdłuż jego górnej wargi.

– Jezu, Em. Autobus zaraz odjedzie. Musimy biec – powiedziała Amber przekornym tonem, niezbicie świadczącym, że przez cały czas doskonale zdawała sobie sprawę z moich udręk.

Złapała mnie za rękę i odciągnęła od naszego „wujka”. Pomachała mu jeszcze raz, zanim zerwałyśmy się do biegu, dopadając autobusu w chwili, kiedy drzwi już się zamykały. Zajęłyśmy miejsca z tyłu. Ledwo złapałyśmy oddech, zaraz znowu go straciłyśmy w niekontrolowanym ataku śmiechu.

– Jest świetny, co nie? – zapytała, gdy wreszcie się uspokoiłyśmy, ale zanim zdążyłam odpowiedzieć, dodała: – Wiedziałam, że ci się spodoba. Chyba się nie obraziłaś, kiedy zaczęłam się tam rządzić, nie? Gdy kazałam ci pocałować Roba na pożegnanie?

– Nie, skąd. Podobało mi się, że mam go pocałować. – Poczułam się tak, jakbym kłamała, a przynajmniej nie mówiła całej prawdy. Podobało mi się wszystko, co razem robiliśmy w ten weekend, cała nasza trójka. Każde nowe doświadczenie. Jednak ten ostatni pocałunek podobał mi się tak bardzo nie tylko dlatego, że był dotykiem dwojga ust, zespoleniem wilgotnych, jędrnych języków, ale po części też dlatego, że Amber kazała mi to zrobić… w połowie dla żartu, w połowie z miłości.

Nie po raz pierwszy uświadomiłam sobie swój pociąg do uległości. W ciągu kilku miesięcy, odkąd poznałam Amber, uzmysłowiła mi ona moje pragnienie podporządkowania się.

Zadowalania. Oddania się.

Jednak tym razem jej rozkaz ożywił też moje upodobania seksualne. Coś we mnie obudziła – głęboko ukrytą bestię o ogromnym apetycie na zmysłowość, rozpaczliwie potrzebującą pieszczot ze strony żywiciela, u którego stóp klęczy.

To właśnie wtedy zaczęłam rozumieć, kim się stanę i jaką rolę odegra w moim życiu Amber – będzie moją pierwszą panią, a ja będę pragnęła ją zadowolić.

1

Odruchowo ruszyłam naprzód, napędzana siłą, której nazwanie współczuciem, ciekawością lub powinnością byłoby nadmiernym uproszczeniem. Przykucnęłam obok Reeve’a i ujęłam w dłonie bezwładny nadgarstek Amber. Byłam obecna ciałem, pozornie zachowując się, jak przystało na zatroskaną przyjaciółkę, ale mój umysł zasnuwała mgła. Nadal czułam na sobie woń seksu, a echo orgazmów, które przed chwilą przeżyłam z Reeve’em, wciąż rozbrzmiewało w moim ciele, jak najsubtelniejsze drgania kamertonu.

I jeszcze to wyznanie Reeve’a… Dał mi do zrozumienia, że mnie kocha i wie, co łączyło mnie z Amber. Dlatego poczułam się wstrząśnięta, jeszcze zanim stanęłam twarzą w twarz z wcielonym duchem.

Ona powinna nie żyć.

W głowie miałam mętlik. Czułam ulgę. I bałam się, bardziej niż trochę.

Otaczał mnie gwar. Wszyscy mówili o Amber, ale nie docierał do mnie sens wypowiadanych słów. Rejestrowałam tylko jednostajny szum głosów i ledwo słyszalne kwilenie, jeszcze słabsze, niż kiedy tylko ją ujrzałam. Choć wydawała się nieprzytomna, dręczące ją cierpienie było tak potężne, że aż przedzierało się przez barierę snu.

Reeve próbował skłonić Amber do otwarcia oczu, klepiąc ją po twarzy dłonią, którą jeszcze tego samego wieczoru mnie pieścił, którą wkładał mi do ust i do cipki. Troska wyryta na jego twarzy i żarliwy ton, jakim do niej przemawiał, próbując ją ocucić, przypominały mi nasze wspólne, najintymniejsze chwile.

– Emily. To ty – wyszeptała Amber.

W jednej chwili cała moja uwaga skupiła się na niej. Wróciła mi świadomość – jej samej, jej ciężkiego stanu, całego tego szaleństwa, które rozpętało się z jej powodu. Świadomość, że teraz Reeve wiedział już ponad wszelką wątpliwość, że jego Amber była też moją Amber.

– Tak, to ja. – Głaskałam jej rękę, zmuszając się, by nie zerkać na jej podbite oczy, posiniaczony nos, poszarzałą skórę. Została zmaltretowana. Była chuda jak szczapa, a gdy ujęłam jej nadgarstek, przekonałam się, jak bardzo jest kruchy. Zacisnęłam wokół niego palce i wyczułam puls, silniejszy niż mogłam się spodziewać po tym leżącym przede mną szkielecie. To nie mogła być ta pewna siebie, tryskająca energią kobieta, którą kiedyś znałam, choć przecież nie mógł to być nikt inny. Czułam, jak przytłaczają mnie poczucie winy i żal. W gardle drapało mnie tak, jakbym nałykała się piasku.

Ona potrzebowała jednak mojej siły, a ja byłam dobrą aktorką. Dlatego wysoko uniosłam głowę i kojącym głosem powiedziałam:

– Jestem tu.

Opuchnięte i zakrwawione wargi nie pozwalały jej się uśmiechnąć, ale kąciki ust uniosły się lekko.

– To naprawdę ty – mówiła, oddychając z trudem. – Joe powiedział, że ty go przysłałaś. Na ratunek. Ja…

Zerknęłam na Joego za mną, a Amber dostała takiego ataku kaszlu, że na pewno zgięłaby się wpół, gdyby uniesienie głowy nie było dla niej zbyt wielkim wysiłkiem.

– Oszczędzaj siły. Położymy cię do łóżka, aniele. – Reeve skinął na swoich ludzi.

Anioł. Czy tak właśnie ją nazywał, czy był to po prostu wyraz czułości stosowny do chwili? Tak czy owak, brzmiało to bardzo intymnie. Zupełnie jakbym była świadkiem czyjejś sceny miłosnej.

– Potrzebuję paru rzeczy z gabinetu – powiedział Jeb do jednego ze strażników. – Kroplówkę i moją torbę. W sejfie są środki przeciwbólowe.

Wydawał kolejne polecenia, a ja wstałam, aby ustąpić miejsca Reeve’owi, który wziął Amber na ręce. Odwróciłam się do Brenta, zarządcy rancza.

– Nie powinniśmy wezwać lekarza? – Byłam pewna, że Jeb jest dobry w swoim fachu, ale był przecież weterynarzem.

Brent pokręcił głową.

– Jeb ma odpowiednie kwalifikacje, a nie chcemy wzbudzać niepotrzebnego zainteresowania.

Zaczęłam protestować, ale wtedy Amber krzyknęła, natychmiast przyciągając moją uwagę. Reeve trzymał ją na rękach, zwrócony ku schodom, ale zatrzymał się i obrócił, aby mogła mnie widzieć.

– Zaraz do ciebie przyjdę, Amber – obiecałam. – Tylko zamienię słowo z Joem, a ciebie w tym czasie położą do łóżka.

Kiwnęła głową, jej powieki opadły, jakby były zbyt ciężkie, by mogła utrzymać je otwarte.

Spojrzałam na mężczyznę, który trzymał ją w swoich ramionach. Który jeszcze przed chwilą był moim mężczyzną – teraz nie byłam już tego taka pewna. Miał kamienny, nieprzenikniony wyraz twarzy, ale kiedy na mnie spojrzał, pokój zawirował. W jego oczach kłębiło się tyle niejasnych i intensywnych emocji, że nie byłam w stanie stwierdzić, co czuje, a jedynie, że czuje bardzo wiele. I że chce się tym ze mną podzielić. Mimo że teraz było już jasne, jak wiele przed nim ukrywałam.

Ścisnęło mnie w piersi i odwróciłam wzrok, przełamując to intensywne porozumienie. Nie potrafiłam tego znieść. Odwróciłam się do Joego, zdając sobie sprawę, że Reeve stał tak jeszcze przez kolejną sekundę, zanim zabrał Amber na górę.

Całą uwagę skupiłam na Joem. Zobaczyłam go, gdy tylko weszłam do pokoju, jeszcze zanim zauważyłam poturbowaną dziewczynę na rękach Reeve’a, ale nie miałam okazji mu się przyjrzeć. Teraz obrzuciłam go uważnym spojrzeniem, szukając obrażeń poniesionych podczas ratowania Amber. Gdy niczego takiego nie znalazłam, spytałam:

– Nic ci się nie stało?

– Jestem wykończony, ale poza tym w porządku.

Odetchnęłam z ulgą.

– Mówiłam, że ona żyje.

Joe stłumił śmiech.

– Mówiłaś.

Na początku tak było, upierałam się, że Amber żyje, dopóki nie pokazał mi raportu z autopsji niezidentyfikowanej kobiety, której opis pasował do Amber i która, tak jak moja przyjaciółka, miała na ramieniu tatuaż w kształcie litery V. Ten sam raport znalazłam w e-mailu do Reeve’a, kiedy przeszukiwałam jego komputer, i wtedy na dobre straciłam nadzieję, że Amber jeszcze żyje.

– Jak to się…? – Nawet nie byłam pewna, jak zadać to pytanie. – Jakim cudem?

Przeczesał włosy dłonią.

– Nie wiem. Myślę, że to była celowa zmyłka. – Z wyrazu jego twarzy wyczytałam, kogo o to podejrzewał: Reeve’a Sallisa. Joe nigdy mu nie ufał i miał ku temu powody. Reputacja Reeve’a była w najlepszym razie podejrzana. Pięć lat temu jego dziewczyna Missy zginęła w tajemniczych okolicznościach, gdy przebywała z nim na jego wyspie na Pacyfiku. Oczyszczono go z wszelkich podejrzeń, ale mój znajomy Chris Blakely, który przyjaźnił się z Missy, opisał jej związek z Reeve’em jako burzliwy. Był przekonany, że to Reeve ją zabił, a niedawno zasugerował to nawet w wywiadzie telewizyjnym.

Sama nie wiedziałam już, w co wierzyć. Reeve zapewniał mnie, że nie miał nic wspólnego z jej śmiercią, a choć nie mogłam mu do końca ufać, uznałam, że nie ma to znaczenia. Skoro Amber wróciła, miałam mniej powodów, by wątpić w jego słowa.

Najwidoczniej Joe pozostał sceptyczny. W trakcie wielomiesięcznego śledztwa znalazł jeszcze więcej obciążających dowodów. Dowodów, które łączyły Reeve’a z grecką mafią i siatką handlarzy kobietami, w której sidła, zdaniem Joego, wpadła Amber.

Przypomniałam sobie jej sińce i zadrżałam. Wyglądało na to, że Joe miał rację.

– Co się stało? – spytałam go. Nie chciałam, ale musiałam się tego dowiedzieć. – Gdzie ją znalazłeś?

– U Vilanakisa.

Michelis Vilanakis, mafioso, typ spod ciemnej gwiazdy. Mogłam się spodziewać, że właśnie to nazwisko usłyszę. To w jego towarzystwie ostatnio widziano Amber. Reeve’a też coś z nim łączyło – widziałam ich na zdjęciach z różnych imprez i czytałam e-maile, które Vilanakis do niego wysłał.

– Zrobiłeś nalot na jego dom w Chicago i uratowałeś ją? Czy…? – Nie dokończyłam pytania, niezdolna wyobrazić sobie, co się naprawdę wydarzyło.

– Właściwie to miałem szczęście. – Pokręcił głową, by wyrazić własne niedowierzanie. – Prawdziwy łut szczęścia. Śledziłem Michelisa przez trzy dni, zanim ją zobaczyłem. W pierwszej chwili nawet nie zdawałem sobie sprawy, kim ona jest. Siedziałem w samochodzie i obserwowałem dom, kiedy nagle wybiegła, bardzo czymś poruszona. On wybiegł za nią, Emily, chwycił ją za włosy i szarpnął z taką siłą, jakby chciał skręcić jej kark, przysięgam. A potem rzucił się na nią. Skurwiel okładał ją po twarzy, a ona broniła się i krzyczała. Nie wiem, dlaczego jej krzyk nikogo nie zaalarmował.

Zemdliło mnie.

– Może jego sąsiedzi cholernie się go boją i nie reagują na to, co się dzieje. – Tam, gdzie dorastałam, wszyscy przymykali oczy na wszystko. Nikt nie mówił o handlarzu narkotykami, który mieszkał obok. Nikt nie zainteresował się mną, gdy moja pijana matka leżała nieprzytomna na podwórku przed domem. Nikt nie interweniował, kiedy Amber i ja paradowałyśmy w nowych ubraniach od znanych projektantów, a w naszych portmonetkach w niewyjaśniony sposób pojawiała się gotówka.

– Pewnie tak. Zostawił ją w takim stanie na podjeździe. Nie wiem, czy porzucił ją tam na pewną śmierć, czy planował wrócić i załatwić ją później. Zgarnąłem ją stamtąd i odjechałem.

– Dlaczego nie zawiozłeś jej do szpitala? Albo na policję? – Rozumiałam opory ludzi Reeve’a, ale Joe miał więcej wiary w tego rodzaju instytucje.

– Chciała jechać tylko tutaj i nigdzie indziej. Nalegała i była wystraszona. Kiedyś już była u lekarza, pamiętasz? Wtedy też była posiniaczona, a jednak jakimś cudem z powrotem wylądowała u swojego oprawcy. Nie wiedziałem, komu mogę zaufać. Więc przywiozłem ją tutaj.

Przechylił głowę i uważnie mi się przyjrzał.

– Nie spodziewałem się, że spotkam tu ciebie.

– Tak, cóż… – Wynajęłam Joego, aby zbadał sprawę zniknięcia Amber, ale nie zawsze byłam wobec niego szczera co do własnego węszenia. W tej chwili nie miałam ochoty wyjaśniać okoliczności mojego pojawienia się na ranczu Reeve’a w Wyoming. – A skąd pomysł, żeby tam jej szukać? I skąd wiedziałeś, że jednak żyje?

– Nie wiedziałem. Nie śledziłem go z jej powodu.

Zmarszczyłam czoło.

– Więc dlaczego…?

Spojrzał na mnie tak, jakby nie mógł uwierzyć, że muszę o to pytać. Ale musiałam. Chciałam, aby to powiedział.

I powiedział.

– Szukałem ciebie.

Wytrzymał moje spojrzenie, a w jego oczach dostrzegłam uczucie. Jego twarz była dla mnie znacznie czytelniejsza niż twarz Reeve’a, choć równie trudno było mi znieść to, co dostrzegałam w każdej z nich – z zupełnie różnych powodów.

Spuściłam wzrok.

– Dziękuję, Joe. Za znalezienie jej. Za przywiezienie jej tutaj.

Nie byłam w stanie podziękować mu za to, co dla mnie zrobił. Naraził się na niebezpieczeństwo, mimo że go zbywałam i nie chciałam współpracować. Mimo że wpakowałam się w całą tę przeklętą sytuację wbrew jego niezliczonym ostrzeżeniom. Nie zasługiwałam na jego troskę. Nie potrafiłam przyjąć jej z wdzięcznością.

Zrobił krok w moją stronę.

– Emily, powinnaś wiedzieć o jeszcze jednym. – Czekał, aż podniosę wzrok, i dopiero wtedy ciągnął: – Tatuaże. Dowiedziałem się, co znaczą.

– Te z literą V? – Oprócz Amber i tamtej niezidentyfikowanej kobiety widziałam taki jeszcze na ciele jednego z pracowników Reeve’a w Los Angeles. – Czyli to nie jest tylko inicjał nazwiska Vilanakis? Myślałam, że to symbol powiązań z mafią. Jak tatuaż członków gangu.

– Owszem, pochodzi od Vilanakis. Ale tego tatuażu nikt nie robi sobie dobrowolnie. Jest jak piętno. Każdy, kto go nosi, należy do Michelisa. – Aby upewnić się, że rozumiem, wyjaśnił: – Jako niewolniczy sługa.

– To nielegalne. – Idiotyczna uwaga, jakby mafię obchodziło prawo… Poczułam ucisk w gardle. – Co to w ogóle znaczy? Uciekła. Jest bezpieczna. Prawda?

– Mam wrażenie, że Michelis znakuje ludzi, kiedy uznaje, że w ciągu całego życia nie będą w stanie spłacić zaciągniętego u niego długu. A jeśli to prawda, jeśli Amber ma wobec niego tak poważne zaległości, to on… – Urwał, słysząc kroki.

Chciałam dowiedzieć się więcej, ale kiedy się odwróciłam, zobaczyłam zbliżającego się Reeve’a. Natychmiast zapomniałam o znakowaniu i sługach owładnięta plątaniną emocji na jego widok. Między nami pozostało wiele niejasności. Amber i Joe skomplikowali wszystko jeszcze bardziej.

– Ona chce się z tobą widzieć, Emily – powiedział Reeve, wbijając wzrok w Joego. – Jest w apartamencie obok twojego. – Odprawił mnie, nie pozostawiając miejsca na sprzeciwy.

Naprawdę chciałam być teraz z Amber, więc skinęłam głową i ruszyłam na górę, choć wiedziałam, że istnieje ryzyko, iż Joe ujawni wszystkie moje sekrety. Ale może nadszedł już czas, żeby tak się stało.

Nawet jeśli wcześniej o mnie pytała, przestała o tym myśleć, zanim weszłam na górę. Teraz w głowie miała już tylko jedno: potrzebowała środków przeciwbólowych. Była bez koszuli, a na jej klatce piersiowej i ramionach widać było liczne siniaki, niektóre żółtawe i wyblakłe, inne znacznie świeższe. Jedną stronę tułowia pokrywało kilka zaognionych, prawie czarnych plam. Jeb uciskał je, kiedy weszłam do pokoju, a chociaż wydawało się, że robił to delikatnie, nawet taki dotyk przyprawiał Amber o łzy.

Podbiegłam do niej, złapałam ją za rękę i pogłaskałam po włosach, ale ona cierpiała tak bardzo, że nie byłam pewna, na ile moja obecność jej pomaga. Jeb dokończył badanie linii żeber, zanim na mnie spojrzał.

– Emily, czy mogłaby pani zejść na dół, do kuchni, i przynieść kilka okładów z lodu? Jeśli znajdzie się parę woreczków mrożonego groszku czy czegoś innego, też się nadadzą.

– Jasne. Złamane? – Sama miałam kiedyś złamane żebra. Wiedziałam, jaki to ból.

– Myślę, że tylko pęknięte. Ale nie podoba mi się jej oddech. Najchętniej podałbym jej tlen, żeby nie złapała zapalenia płuc.

– W głównym biurze mamy trochę tlenu na sytuacje awaryjne – wtrącił Brent. – Zadzwonię na dół i każę przynieść. Emily, kompresy lodowe znajdziesz w małej zamrażarce w spiżarni.

Pochyliłam się i pocałowałam Amber w czoło.

– Trzymaj się. Wkrótce poczujesz się lepiej.

Ścisnęła moją dłoń, abym wiedziała, że mnie słyszy, choć w jej obecnym stanie na pewno trudno było jej w to uwierzyć.

W drzwiach minęłam się z mężczyznami, których Jeb posłał po różne akcesoria, a kiedy wróciłam z kompresami, Amber już podłączono kroplówkę. Płyn spływał do żyły na nadgarstku. Miała zamknięte oczy. Albo już spała, albo właśnie zasypiała, więc jej nie przeszkadzałam. Wręczyłam Jebowi kompresy, a potem usiadłam na małej, dwuosobowej kanapce stojącej w pobliżu łóżka i tylko bezsilnie patrzyłam.

Właściwie byłam wdzięczna za tę bezsilność. Ze wszystkich skomplikowanych uczuć, które tak bardzo mi ciążyły, bezsilność była najłatwiejsza do zniesienia. Dobrze ją znałam.

Wrócił Brent. Przyniósł zbiornik z tlenem i pulsometr. Razem z nim przyszedł Reeve, który przysiadł na drugim oparciu kanapy. Wspólnie przyglądaliśmy się, jak Jeb i Brent podłączają Amber do aparatury. Nie rozmawialiśmy i nie patrzyliśmy na siebie. Napięcie brzęczało w powietrzu jak uwięziona w zamkniętym pokoju mucha. Wiele bym wtedy dała, aby się dowiedzieć, o czym on myśli i co czuje. Czy był skupiony na niej tak bardzo, jak mi się wydawało? Czy raczej jego myśli krążyły wokół nas, tak jak moje?

Im dłużej tam siedziałam, nieświadoma jego myśli i uczuć, tym bardziej wzrastał mój niepokój.

Tuż po trzeciej Jeb skinął na nas, aby wyjść z nim na korytarz i się naradzić.

– No i? – spytał niecierpliwie Reeve.

Choć zamknął za sobą drzwi, Jeb mówił szeptem.

– Jest głównie posiniaczona. Żebra są poobijane, ale to raczej tylko pęknięcia. Ma zwichnięty nadgarstek i wstrząs mózgu, wszystkie te urazy z czasem ustąpią.

Reeve potarł kark i kiwnął głową, przyjmując to sprawozdanie do wiadomości.

– Kiedy się obudzi – powiedział Brent – może chcieć jakiegoś dopingu, jeśli wiesz, co mam na myśli. Pamiętam, że lubiła biały proszek.

Reeve pokręcił głową.

– Joe, facet, który ją tu przywiózł, uważa, że już tego nie bierze. Jest prawie pewny, że teraz przerzuciła się na opiaty.

Więc to o tym rozmawiał z Joem. Troszczył się o Amber i byłam mu za to wdzięczna. Ale też egoistycznie rozczarowana, gdy zrozumiałam, że nie wypytywał o mnie.

Jeb uniósł brwi i zastanawiał się przez chwilę.

– Heroina?

Reeve znowu pokręcił głową.

– Kodeina. Może oksykodon. Poważnie oberwała, ale podobno błagała o pigułkę co dwie godziny.

– Dał jej coś? – spytał Jeb.

– Trochę vicodinu. Mówi, że podawał go zgodnie z zaleceniami, żeby złagodzić jej ból. Ostatnią dawkę dostała jakieś cztery godziny temu.

Jeb przeliczył coś w myślach, po czym zadowolony z wyniku powiedział:

– Dodałem jej do kroplówki trochę morfiny i czegoś na sen. Trzeba będzie przypilnować czasu i podawać jej tylko to, czego będzie potrzebował jej organizm, a nie tego, o co poprosi. Rano się zorientuję, czy uda mi się zdobyć trochę metadonu.

Brent poklepał Reeve’a po plecach.

– Sprawdzę ochronę, upewnię się, że jesteśmy przygotowani, na wypadek, gdyby…

– Nie przyjdzie jej tu szukać – przerwał mu Reeve.

– Jesteś pewien? Po tych jego ostatnich wyczynach?

Reeve zawahał się, zanim powtórzył:

– Nie przyjdzie tu. Ale dodatkowa ochrona to dobry pomysł.

Przeszedł mnie dreszcz na myśl o tym, co Joe powiedział o tatuażu Amber. Ale ufałam, że Reeve potrafi właściwie ocenić zagrożenie. Twierdził, że Vilanakis nie pojawi się na ranczu, wierzyłam mu. Dodatkowa ochrona nigdy nie zaszkodzi, ale nie było się czego obawiać.

Gdy Brent się oddalił, Reeve jeszcze raz zwrócił się do Jeba:

– Co jeszcze trzeba dzisiaj dla niej zrobić?

Pokiwałam głową, żałując, że sama nie zadałam tego pytania.

– W tej chwili już nic. – Jeb spojrzał na zegarek. – Prawdopodobnie przez jakiś czas będzie nieprzytomna. Myślę, że powinniście się teraz przespać. Zostanę z nią do rana, na wypadek gdyby się obudziła.

– Ja mogę wziąć pierwszą zmianę. – I znowu Reeve mnie ubiegł. Ta propozycja trafiła w mój czuły punkt, o istnienie którego nawet się nie podejrzewałam. Pewnie dlatego, że sama chciałam być u jej boku.

Cóż, jeśli on zamierzał przy niej zostać, to ja też.

Ale Jeb zaoponował:

– Lepiej ja zostanę pierwszy. Chcę tu być w razie jakiejś nieoczekiwanej reakcji na leki albo gdyby jej się pogorszyło.

Reeve zawahał się, ale ustąpił.

– Znajdź mnie, jeśli coś się zmieni.

– Jasne, szefie.

– W takim razie zobaczymy się za parę godzin. – Nie obdarzywszy mnie nawet spojrzeniem, odwrócił się na pięcie i ruszył do sypialni.

Jeb rzucił mi cierpki uśmiech i wrócił do pokoju Amber, zostawiając mnie na korytarzu samą.

2

Stałam tam przez kilka sekund, zanim poszłam za Reeve’em do jego sypialni.

Zostawił otwarte drzwi – nie byłam pewna, czy chciał być dostępny ze względu na Amber, czy też miało to być zaproszenie dla mnie. Obawiałam się, że nie chodziło mu o to drugie, ale i tak weszłam do środka. Potrzebowałam odpowiedzi. I zapewnienia. Byłam gotowa domagać się jednego i drugiego.

Dopóki nie przekroczyłam progu i nie ujrzałam, jak Reeve się rozbiera.

Zdjął koszulę i rzucił ją na fotel, a potem usiadł na łóżku i zaczął ściągać jeden but. Na widok jego półnagiego ciała reagowałam przypływem pożądania – za każdym razem, nie zmieniły tego nawet obecne okoliczności. Fakt, że rozbierał się bez seksualnego podtekstu, w jakiś sposób sprawiał, że było to jeszcze bardziej podniecające, a intymność tej czynności nadawała jej szokująco surrealistyczny charakter. Jakbyśmy mimo powrotu Amber nadal tworzyli prawdziwą parę, a nie tylko udawali.

Ta świadomość wyraźnie na mnie działała. On na mnie działał. Tak, jak nie działał na mnie nigdy żaden mężczyzna, bez względu na to, jak głęboko we mnie wchodził.

– Jestem zmęczony, Emily – powiedział, nawet nie patrząc w moją stronę. – To była długa noc. Dla nas obojga. Więc cokolwiek chciałabyś teraz omówić, będzie musiało poczekać, aż się prześpimy.

Rosnąca w mojej piersi bańka uczuć nagle pękła. Jak śmiał mnie tak spławić, nie rzuciwszy mi choćby jakiegoś ochłapu? Żadnego zapewnienia, po tym wszystkim, co nas łączyło? Jak mógł iść spać, kiedy kobieta, na której tak mu zależało, leżała poturbowana w pokoju obok? I jak mógł nie chcieć zapytać mnie o to wszystko, co przed nim ukrywałam, tak jak ja chciałam zapytać jego?

On wiedział.

To było jedyne sensowne wytłumaczenie. Skądś wiedział. Że nie jestem po prostu Emily Wayborn, aktorką i zawodową dziewczyną do towarzystwa. Że jestem Emily Wayborn, wcześniej Emily Barnes, najlepszą przyjaciółką Amber. Kłamczuchą Emily Wayborn. Wiedział o tym, przyłapał mnie. Nie byłam pewna, co o tym myśleć, i czułam się, jakbym miała się udusić.

– Wiedziałeś – wyszeptałam. Wiedział, że go okłamywałam, i musiałam się dowiedzieć, co to dla nas znaczy.

Wstał, aby zdjąć dżinsy, potem odsunął kołdrę.

– Powiedziałem, że porozmawiamy o tym rano.

Nie mogłam czekać ani minuty dłużej, nie w sytuacji, gdy nasz związek wisiał na włosku.

– Wiedziałeś i nie powiedziałeś ani słowa. – Miesiącami zamartwiałam się, że odkryje, że zbliżyłam się do niego tylko po to, by dowiedzieć się, co się stało z Amber. Miesiącami uważałam na każde swoje słowo i każdy ruch, całymi tygodniami miałam się na baczności, a on przez cały czas o wszystkim wiedział.

Im dłużej o tym myślałam, tym bardziej mój niepokój przechodził w złość.

– Wiedziałeś i pozwalałeś mi dalej udawać. Jak mogłeś?

Obrócił się do mnie z wyrazem niedowierzania w oczach.

– Ty wściekasz się na mnie? To ty podstępem wdarłaś się w moje życie. Żeby się mną posłużyć. A teraz jesteś na mnie zła?

Żołądek ścisnęło mi poczucie winy. Zasłużyłam na te oskarżenia i nagle straciłam ochotę, by się bronić.

– Masz rację. Porozmawiajmy o tym rano.

Moje ubrania nadal leżały tam, gdzie je rzuciłam, przy drzwiach łazienki, więc przeszłam przez pokój i pozbierałam je, zastanawiając się, jak przedstawić całą tę sytuację Amber. Jeśli jej tego nie wyjaśnię, nie zrozumie, że miałam nadzieję, że jeszcze żyje, kiedy zaczęłam swój związek z Reeve’em, a pozwoliłam sobie zakochać się w nim dopiero wtedy, gdy uwierzyłam, że ją zamordowano.

Ta ostatnia część była kłamstwem – o niczym świadomie nie zdecydowałam. Nigdy nie miałam kontroli. Teraz to było oczywiste – to Reeve manipulował mną, a nie odwrotnie.

Zalała mnie kolejna fala wściekłości. Przyciskając ubrania do piersi, odwróciłam się ku niemu.

– Myślałam, że ona nie żyje, Reeve!

Leżał już w łóżku. Teraz się podniósł i przechylił głowę, jakby zdezorientowany.

– Nie żyje?

– Jak mogłeś pozwolić mi w to wierzyć? – Dławiłam się szlochem, a po policzkach ciekły mi łzy. Dopiero teraz zauważyłam, że płaczę.

Potrzebował chwili, aby to przetrawić.

– Nie miałem pojęcia – odrzekł w końcu, już łagodniejszym tonem. Chociaż był doskonałym kłamcą, miałam wrażenie, że tym razem mówi prawdę. – Dlaczego tak myślałaś?

– Bo Joe pokazał mi raport z autopsji.

„A dlaczego, do diabła, ty tak nie myślałeś? Przecież dostałeś ten sam raport e-mailem”.

Jednak nie byłam jeszcze gotowa przyznać się, że myszkowałam w jego rzeczach. Zmarszczył brwi.

– Z autopsji tej niezidentyfikowanej kobiety znalezionej na śmietniku zeszłej jesieni? Jakim cudem Joe do tego dotarł?

– Zna się na swojej robocie – powiedziałam złośliwie, choć nie pamiętałam, skąd wytrzasnął ten raport.

– Tak, pewnie tak. Tyle że jednak nie chodziło o Amber, prawda? – Jego głos znowu stał się szorstki, ale nie żałowałam, że odtrąciłam jego przychylność. Byłam zadowolona, bo umiałam sobie radzić z szorstkością, ale nie ze współczuciem.

– Opis pasował co do joty. Łącznie z tatuażem na jej ramieniu. – Zadrżałam, przypomniawszy sobie, jak dokładnie rysopis z raportu odpowiadał wyglądowi Amber. W pierwszej chwili nie chciałam uwierzyć, że to ona. Walczyłam z tą myślą ze wszystkich sił. Aż w końcu musiałam się poddać i pogodzić się z tym. – Opłakiwałam ją, Reeve.

Na jego kamiennej twarzy pojawił się przebłysk czułości, który zaraz zniknął.

– Gdybyś raczyła ze mną o tym porozmawiać, mógłbym ci oszczędzić tego bólu. Ale nie zrobiłaś tego.

Przewróciłam oczami i schyliłam się po majtki, które wcześniej przeoczyłam.

– Jak bym mogła z tobą o tym porozmawiać.

– Bo przecież miałem się nie dowiedzieć, że jesteś jej przyjaciółką.

– Owszem, to był jeden z powodów.

– A inne? – Obrócił się ku mnie, spuszczając nogi z łóżka. – Myślałaś, że ją zabiłem?

Rozchyliłam wargi, zaskoczona jego reakcją i tym, jak szybko wyciągnął właściwy wniosek.

Kiedy zbyt długo nie odpowiadałam, wstał i wykonał agresywny ruch w moją stronę.

– Powiedz, Emily, tak myślałaś?

Cofnęłam się, przyciskając ubrania do piersi, jakby mogły mnie przed nim obronić. Znowu zaczął zadawać to samo pytanie, więc wyrzuciłam z siebie:

– Nie. Ale myślałam, że mogłeś wynająć kogoś, kto ją zabił.

– Przez cały czas? Przez cały czas, kiedy byliśmy razem, tak właśnie myślałaś?

Tak, właśnie tak myślałam. A najgorsze, że równie wiele mówiło to o mnie, jak i o nim. Upokarzające, że okazałam się osobą, która mogła być z potencjalnym zabójcą kogoś, kogo kochałam – ciężko było mi się do tego przyznać.

Nie odpowiedziałam mu, co samo w sobie stanowiło odpowiedź.

Jego twarz stężała, a w oczach płonęła ledwo kontrolowana furia, ale w jakiś sposób rozumiałam, że w głębi ducha był rozczarowany.

Czułam to samo. Jednakowo żywe rozgoryczenie przepełniało i jego, i mnie i nagle uświadomiłam sobie, że naprawdę powinnam się wstydzić, bo sądziłam, że mógł zrobić coś tak strasznego, a nigdy z nim o tym nie rozmawiałam. Przez ponad dwa miesiące byłam w poważnym związku z tym mężczyzną. Pozwoliłam mu się do siebie zbliżyć, pozwoliłam mu się pochłonąć, a mimo to wciąż trzymałam go na dystans, nawet kiedy wiedziałam, że też próbował otworzyć się przede mną.

Teraz pierwszy raz zaczęłam się przejmować tym, co zrobiłam Reeve’owi, a nie tylko tym, co on zrobił mnie. Zraniłam go i cholernie źle się z tym czułam.

– Posłuchaj – westchnęłam, próbując złagodzić cios. – Nie wiem, dlaczego tak się dziwisz, że wyciągnęłam taki wniosek. Zrobiłeś wszystko, co mogłeś, żebym się bała, wyobrażając sobie, do czego jesteś zdolny.

Roześmiał się mrocznym i mało zabawnym „ha”.

– Chciałaś, żebym taki był, Emily. Chciałaś, żebym cię przerażał, i nawet nie próbuj zaprzeczać.

– To nie znaczy, że nie jesteś taki naprawdę.

– Nie. Chyba nie. – Nasze spojrzenia spotkały się i w jego oczach ujrzałam te same uczucia, które widziałam w nich na dole. Ciemne źrenice przywodziły na myśl gwałtowną burzę. Patrzył tak na mnie przez kilka długich sekund.

Potem zrobił kolejny krok w moją stronę.

– Powiedziałem ci, co się wydarzyło. Powiedziałem, że odeszła stąd żywa. Nie uwierzyłaś mi? Sądziłem, że mi ufasz. Zachowywałaś się, jakby tak było.

Wiedziałam, że właśnie mam szansę, by wszystko naprawić. Kiedyś powiedziałam mu, że według mnie zaufanie równa się miłości. Chciał, abym mu zaufała, bo chciał, abym go kochała. Teraz pragnął to usłyszeć.

Ale ja mu nie ufałam. I kochałam go mimo to. Mogłam mu to wyznać i wszystko by się zmieniło.

To zabawne, że myśl o przyznaniu się do tego uczucia przerażała mnie bardziej niż przekonanie, że Reeve jest mordercą.

Jakoś udało mi się wytrzymać jego spojrzenie.

– Nigdy nie mówiłam, że ci ufam – oświadczyłam.

Pokręcił głową z niedowierzaniem.

– Nie będziemy teraz o tym rozmawiać. Jesteśmy zbyt zmęczeni i zestresowani. – Zawrócił w stronę łóżka.

Przełknęłam gulę w gardle.

– Świetnie. – Ruszyłam do drzwi.

– A ty dokąd? Śpisz ze mną.

Zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami miałam spać z nim, kiedy był na ranczu. Teraz, gdy znalazła się tu Amber, nie miałam pewności, czy te zasady jeszcze obowiązują. Skoro mnie obowiązywały jakieś reguły, to Amber na pewno też… Gdzie kazał jej spać, kiedy byli razem? Na pewno też nie mogła spać sama.

Ścisnęło mnie w dołku z zazdrości. Odepchnęłam to uczucie od siebie.

– Nie zostawię jej.

– Emily, nic nie możesz…

Obróciłam się w jego stronę i weszłam mu w słowo:

– Nie zostawię jej!

Część mnie pragnęła zlekceważyć rozpaczliwą potrzebę czuwania przy Amber i zostać z Reeve’em. Choć jeszcze nie wszystko sobie powiedzieliśmy, wiedziałam już, że przebaczy mi wszystkie moje grzechy, jeśli tylko mu na to pozwolę.

Prawdę mówiąc, prawdopodobnie ja też mogłabym mu wybaczyć jego winy.

Jednak obecność Amber wszystko zmieniła. Składałam jej obietnice na długo przed tym, jak obiecałam cokolwiek Reeve’owi. Ślubowałam, że nigdy nie będę się wtrącała między nią i jej mężczyzn, a chociaż odeszła od Reeve’a, nie mogłam wejść z powrotem do jego łóżka, nie mając pewności, że Amber rozumie całą sytuację.

– Dobrze. Nie zostawiaj jej. – Wystarczyły trzy kroki, by Reeve znalazł się przy mnie. Chwycił mnie za ramiona i przyciągnął do siebie. Jego dotyk sprawił, że krew zaczęła mi szybciej krążyć w żyłach. Nie zapomniałam, co powiedział, zanim zjawiła się tu Amber: że kocha jej najlepszą przyjaciółkę. Teraz byłam pewna, że mówił o mnie.

Nagle te słowa uderzyły mnie z całą mocą – kocha mnie. Kocha mnie na tyle mocno, by powiedzieć to na głos.

Tyle że ją też kochał.

Wbił we mnie wzrok.

– To niczego nie zmienia, Emily. Nadal do mnie należysz.

Czekał, by jego słowa w pełni do mnie dotarły i dopiero wtedy mnie puścił. Potem zgasił światło i wrócił do łóżka.

Zamknęłam za sobą drzwi i ciężko się o nie oparłam. Przymknęłam powieki, a z piersi wydarło mi się długie, powolne westchnienie. W myślach raz po raz powtarzałam jego ostatnie słowa. „Nadal do mnie należysz”. „Nadal do mnie należysz”.

Tak. Należałam do niego.

Ale należałam też do Amber.

3

Poderwałam się ze snu z bijącym sercem i suchością w gardle.

– Właśnie wyszedł – usłyszałam z tyłu.

Odwróciłam się i ujrzałam Joego, który siedział w fotelu obok kanapki, na której koczowałam. Opierał stopy na jej oparciu i czytał coś na ekranie komórki. Wcześniej fotel, w którym siedział, stał po drugiej stronie pokoju, widząc go w innym miejscu, poczułam się zdezorientowana.

Tłumiąc ziewnięcie, spytałam:

– Kto właśnie wyszedł?

– Sallis. – Joe schował telefon do kieszeni i przeniósł uwagę na mnie. – Przed chwilą wołałaś go przez sen.

– Naprawdę? – Próbowałam sobie przypomnieć, co mi się śniło, ale nie mogłam. Sądząc po świetle dobiegającym z okna, przespałam cały ranek.

– Która w ogóle jest godzina?

– Tuż po pierwszej. – Obrzucił mnie spojrzeniem. – Byłaś tu przez cały czas?

Po wyjściu z sypialni Reeve’a weszłam do siebie, zrzuciłam brudne ubrania i wzięłam prysznic. Wciąż czułam na sobie zapach seksu, a choć prawdopodobnie czułam go tylko ja, musiałam się go wreszcie pozbyć. Musiałam ukryć wszelkie dowody mojego związku z Reeve’em – na razie.

Potem przebrałam się w spodnie do jogi oraz T-shirt i zeszłam na dół do pokoju Amber. Jeb oddał mi dwuosobową sofę, a sam, z kapeluszem na twarzy, zdrzemnął się w fotelu, tym samym, w którym teraz siedział Joe, tyle że stojącym wówczas w drugim końcu pokoju.

– W zasadzie tak. Nie pamiętam, kiedy zasnęłam. – Przecierając oczy, zauważyłam termos stojący na stoliku między nami. – To dla mnie?

– Tak sądzę.

Dzięki Bogu. Pociągnęłam łyk. Napój nie był gorący, ale wystarczająco ciepły, więc wypiłam połowę, przyglądając się postaci śpiącej w łóżku naprzeciw nas. W dziennym świetle wyglądała lepiej, jej skóra nie była już tak blada, a siniaki pojaśniały.

– Obudziła się w ogóle?

– Raz, gdy był tu doktor, ale powiedziano mi, że tylko na minutę. Większość drogi z Chicago tutaj też przespała. Właściwie budzi się tylko, żeby wziąć kolejną pigułkę i kima dalej. Lekarz podaje jej wodę z cukrem, żeby dodać jej energii.

– Lekarz. – Parsknęłam śmiechem. – Jeb jest weterynarzem. Pomaga krowom się cielić. Powinniśmy wezwać prawdziwego lekarza.

Joe rozsiadł się w fotelu, opierając kostkę jednej nogi na kolanie drugiej.

– E, nie. Ten facet leczy ludzi. Może i zajmuje się zwierzętami, ale dobrze wie, co robi. Można się zastanawiać, dlaczego na ranczu zatrudnia się lekarza, który udaje weterynarza. Jakie urazy są tutaj na porządku dziennym, skoro jest tu tak bardzo potrzebny?

Podniosłam wzrok, zaskoczona tym, co sugerował. I jak zawsze, kiedy chodziło o Reeve’a, zaczęłam go bronić.

– Przyczyn może być bardzo wiele.

– Pewnie to część tej całej tajemnicy Sallisa, no nie?

Prowokował mnie, próbując mnie wkurzyć, ale nie miałam na to siły. Podkuliłam nogi i przyjrzałam się jego profilowi, mocnej linii szczęki, tatuażom wystającym spod rękawów T-shirtu, tego samego, który miał na sobie wczoraj. Był bardziej niechlujny niż zwykle, jego włosy ostrzyżone na zapałkę odrosły, a na twarzy pojawił się tygodniowy zarost. Wyglądał seksownie, w stylu bad boya. Czyli powinien mnie kręcić.

Tyle że Joe był bad boyem jedynie z pozoru. Miał wygląd wyalienowanego twardziela, ale pod tą szorstką powierzchnią kryło się serducho szczeniaka. Był lojalny i sprawiedliwy. Jak Robin Hood – naginał prawo dla większego dobra.

I na tym polegał jego problem – był przyzwoity. Trochę za bardzo, jak na mój gust. Mnie pociągała w niegrzecznych chłopcach właśnie ich wewnętrzna szorstkość. A jeśli w pakiecie były też wytworność i pieniądze, podobali mi się jeszcze bardziej. Smak szampana. Szkoła Amber.

Joe odwrócił głowę w moją stronę i przyłapał na sobie mój wzrok.

Zarumieniłam się.

– A właściwie co ty tu robisz?

Jego szeroki uśmiech wskazywał, że zauważył mój rumieniec. I że mu się podoba.

– Pilnuję Amber. Teraz moja kolej.

– Zmieniłeś Jeba?

– Sallis go zmienił. A ja Sallisa. Zmieniamy się co cztery godziny.

Spojrzałam na termos, który trzymałam w dłoniach, a potem na fotel, który ktoś przysunął bliżej mnie.

– Stał tutaj, kiedy zaczęła się twoja zmiana? Czy ty go tu przyniosłeś?

– Już tu był. A co?

Czyli to Reeve go tu przeniósł. Żeby być przy mnie, kiedy spałam. I zostawił kawę. Amber wróciła, a on wciąż się o mnie troszczył. Ta świadomość nie powinna wywoływać we mnie tego miłego uczucia. Bo przecież to zwycięstwo czyniło ze mnie rywalkę własnej przyjaciółki.

– Nic takiego – odparłam Joemu. – Dziwię się, że jeszcze tu jesteś. Myślałam, że oddalisz się w stronę zachodzącego słońca. To chyba twoja specjalność?

Stłumił śmiech.

– Słońce jeszcze nie zaszło, odkąd się tu zjawiłem, no nie? Reeve zaproponował, żebym został na trochę. Nawet mnie zachęcał. Chyba chce się dowiedzieć, co wiem. Pewnie żeby zatrzeć ślady.

– Albo żeby chronić swoje ranczo. Może to nie on jest tym złym, wiesz? – Zdaje się, że tymi słowami powinnam była przekonywać raczej samą siebie. Nie żeby miało to szczególne znaczenie, ale… Fakt, że uważałam go za swojego przeciwnika, jakoś mnie dotąd nie odstraszył.

– Ciekawa zmiana opinii. Nie jestem pewny…

Nie zdążył dokończyć, bo nagle Amber otworzyła oczy.

– Emily?

Odstawiłam kawę i przypadłam do jej łóżka.

– Jestem tu. – Odgarnęłam jej włosy z oczu i powtórzyłam: – Jestem tu.

Odchrząknęła.

– Wody…

– Się robi. – Joe natychmiast pojawił się przy mnie z plastikowym kubkiem i słomką w dłoni.

Pomogłam jej usiąść, a on podał jej kilka łyków.

– Dziękuję. – Jej głos brzmiał już lepiej, nie tak ochryple.

Joe odstawił kubek z wodą na bok i ułożył poduszki w taki sposób, aby mogła siedzieć o własnych siłach. Jeszcze raz mu podziękowała, a potem spojrzała na mnie.

– Wyglądasz cholernie dobrze, Em. – Spróbowała się uśmiechnąć, nie pamiętając, że wciąż ma opuchniętą wargę. – Jezu, ja pewnie wyglądam tragicznie.

Usiadłam na łóżku obok niej i ujęłam jej rękę w swoje dłonie.

– Jesteś za chuda. Ale zawsze byłaś za chuda. Jak się czujesz?

– Jakby jakiś dupek skopał mnie po żebrach. – Sięgnęła wolną ręką do swojej twarzy i zaczęła ostrożnie naciskać skórę wzdłuż kości policzkowych. – Jakbym zamiast twarzy miała gigantycznego ptysia. Lepiej, żebym tego nie widziała, co?

– Nie dzisiaj – zgodziłam się. – Jutro pewnie też nie.

Wydała z siebie dźwięk, który w połowie brzmiał jak śmiech, a w połowie jak jęk.

– Wciąż mnie znasz. Boże, tęskniłam za tobą, Em. – Ze względu na opuchliznę i przebarwienia ciężko było odczytać coś z jej twarzy, ale w oczach widziałam szczerość. Kurczowo ścisnęła moją dłoń i na jedną chwilę wszelkie zło, które wydarzyło się między nami, przestało istnieć, a wszystkie minione lata przestały mieć jakiekolwiek znaczenie. Ona była tą Amber, którą zawsze kochałam i podziwiałam, a ja byłam Emily, jej protegowaną. Jej najlepszą przyjaciółką.

Usłyszałam za sobą szelest, a gdy się obejrzałam, zobaczyłam, że w drzwiach stoi Brent.

– Obudziłaś się. Powiem Reeve’owi.

I zniknął, zanim któreś z nas zdążyło zareagować.

– Ciebie też miło było zobaczyć, Brent – zawołała za nim Amber. – Co za sługus. Czego byś nie powiedziała, zaraz pędzi z tym do Reeve’a. O ile nie mówisz mu, że chcesz, aby wsadził ci kutasa. Wtedy nie puści pary z ust.

– Czy ty…? – Przez ten krótki czas, kiedy miałam z nim do czynienia, odniosłam wrażenie, że jest trochę dziwkarzem. Nie interesowało mnie, czy chciałby pofiglować z dziewczyną szefa, a Reeve dał mi wyraźnie do zrozumienia, że dopóki z nim jestem, mam być mu wierna. Czy w przypadku Amber było inaczej? A może to z jej powodu Reeve wprowadził tę zasadę?

– Z Brentem? Nie ma mowy. Co nie znaczy, że nie próbował.

– Hmm. – Zmusiłam się do uśmiechu, gdy usiłowała poruszyć brwiami. Poczułam jednak znajome ukłucie urazy. Zapomniałam, że taka była – zapomniałam, że jej zdolność oczarowania i uwiedzenia absolutnie każdego napotkanego mężczyzny była w naszej przyjaźni równie wielkim błogosławieństwem, jak ciężarem.

Łatwo było zapomnieć o tego rodzaju rzeczach, kiedy sądziłam, że nigdy więcej jej nie zobaczę.

Kolejne sekundy były pełne napięcia, jakbyśmy grały w przeciąganie liny. To Amber w końcu dała temu spokój.

– Wszystko jedno. – Poklepała mnie po ręce. – Opowiadaj, co u ciebie. Chcę wiedzieć wszystko.

Wszystko. Tak ważne pytanie, a ja mogłabym na nie odpowiedzieć w trzech zdaniach. Jestem aktorką głosową w przebojowym serialu telewizyjnym. Zaczęłam cię szukać, kiedy na automatycznej sekretarce mojej matki zostawiłaś mi wiadomość z naszym tajnym hasłem. Poznałam Reeve’a.

To wszystko. W pigułce.

Dzięki Joemu nie musiałam się wysilać, by z tych trzech zdań zrobić jakąś dłuższą opowieść.

– Nie chciałbym wam przeszkadzać w tym spotkaniu po latach, pozwól jednak, że zadam ci parę pytań, skoro już wróciłaś do żywych.

Najwyraźniej Joe chciał to zrobić, zanim pojawi się Reeve. Choć irytowało mnie, że ani na chwilę nie przestaje być detektywem, sama chciałam usłyszeć parę odpowiedzi.

Odgarnęła pozlepiane krwią włosy na jedną stronę twarzy, a ja postanowiłam w myślach, że później pomogę jej się wykąpać.

– Przynajmniej tyle jestem ci winna. Uratowałeś mnie i tak dalej. Bohater z niego, wiesz? – zwróciła się do mnie i mrugnęła porozumiewawczo. – Powinnaś być z niego dumna.

– Wie, że jestem mu wdzięczna. – Spojrzałam na Joego zmrużonymi oczami, zastanawiając się, co dokładnie powiedział Amber o łączącej nas relacji, kiedy jechali tutaj z Chicago. Możliwe też, że to były jej własne przypuszczenia. Tak czy owak, nie skorygowałam ich. Wtedy, być może, musiałabym się przyznać do swojego związku z Reeve’em, a na to nie byłam gotowa. Jeszcze nie.

O ile w ogóle kiedykolwiek będę.

Joe zignorował moje gniewne spojrzenie.

– Amber, co robiłaś u Michelisa Vilanakisa?

– Nie tracisz czasu, co? – zakpiła. – A dlaczego ktokolwiek ma do czynienia z Michą? Ma kasę i władzę i umie zdobyć najlepsze dragi.

Mówiła o nim, używając zdrobnienia. Na końcu języka miałam pytanie, czy wszyscy tak się do niego zwracali, czy tylko ona.

Nie zadałam go jednak. Bo wiedziałam, że tylko szukam potwierdzenia jej uczuć do kogoś innego niż Reeve, a w tej chwili to nie mogło w niczym pomóc.

– Byłaś z nim z własnej woli? – spytał Joe.

– Wstyd się przyznać, ale tak. Byłam. – Zerknęła na mnie, a ja zastanowiłam się, czy pije do mężczyzn, z którymi ja kiedyś byłam i którzy traktowali mnie podobnie. Do mężczyzn, z którymi byłam dobrowolnie. Do tych, z którymi byłabym dobrowolnie teraz. Chociaż mój aktualny mężczyzna nie posiniaczył mnie w sposób, w jaki nie chciałam być posiniaczona. I może na tym polegała różnica.

Przerwałam Joemu prowadzone przez niego przesłuchanie.

– Jak poznałaś Michelisa?

– Przez Reeve’a.

– Są przyjaciółmi? – Rzucił okiem w moją stronę. Czułam jego spojrzenie, choć przez cały czas wbijałam wzrok w Amber.

– Są… to skomplikowane. – Westchnęła i oparła się wygodniej o poduszkę. Wiedziałam już, że Michelis był spokrewniony z Reeve’em. Podejrzewałam, że był jego wujem. Pozornie powinno być łatwo przyznać, że są rodziną. Kogo Amber chroniła, zatajając tę informację? Reeve’a czy Michelisa?

– Czy to z powodu łączącej ich więzi zostawiłaś Emily wiadomość w sierpniu zeszłego roku?

Spuściłam głowę i utkwiłam wzrok w dłoniach. Reeve opowiedział mi już swoją wersję wydarzeń. Amber chciała od niego odejść, a wtedy on uwięził ją na ranczu wbrew jej woli.

Przynajmniej tak twierdził. Wstrzymałam oddech, czekając, aż Amber potwierdzi jego słowa.

– Eee, nie. Ja wtedy… – Urwała, a gdy zerknęłam na nią spod oka, zobaczyłam, że wpatruje się w okno. Kiedy spojrzała na Joego, powiedziała: – Przesadnie zareagowałam.

– Dlaczego bronisz Reeve’a? Co on ci zrobił?

– Joe – ostrzegłam, nagle przypomniawszy sobie o kamerach zainstalowanych we wszystkich pokojach. Zresztą możliwe, że rzuciłabym mu ostrzeżenie, nawet gdyby ich nie było. Bo miałam już dość słuchania, jak oskarża mojego kochanka.

– Nie chronię nikogo, kto na to nie zasługuje. Zareagowałam wtedy niewspółmiernie. Cała ta rozpacz była niepotrzebna. To wszystko. – Pasowało mi to lapidarne wyjaśnienie. Amber wyciągnęła rękę i dotknęła mojego kolana. – Przepraszam, że cię w to wciągnęłam, Emily. Nie chciałam, żebyś szukała wiatru w polu.

Położyłam rękę na jej dłoni.

– Ale gdybyś nie zostawiła mi tej wiadomości, Joego nie byłoby tam, gdzie był, kiedy go potrzebowałaś.

A ja nigdy bym cię nie odnalazła. I nie znalazłabym Reeve’a.

– A mnie czekałaby pewna śmierć – dokończyła, a ponieważ jej obrażenia nie były aż tak poważne, by doprowadzić do śmierci, wiedziałam, że miała na myśli to, że nadal byłaby z Vilanakisem. – Racja. Dobrze, że zadzwoniłam.

Miałam wrażenie, że w jej słowach zabrzmiała jakaś fałszywa nuta. Może jednak czuła coś do tego człowieka, który wielokrotnie ją bił. Mogłam to, niestety, zrozumieć.

Łóżko poruszyło się, kiedy Joe usiadł za mną. Czułam jego frustrację, jeszcze zanim się odezwał.

– Amber, przykro mi, jeśli ta rozmowa jest dla ciebie nieprzyjemna, ale potrzebuję więcej konkretnych informacji.

Założyła ręce na piersi i się skrzywiła. Prawdopodobnie zabolały ją żebra.

– Wyciągnąłeś mnie stamtąd. Co jeszcze? Nie zamierzam wnosić oskarżeń przeciwko Michowi, jeśli do tego zmierzasz. To byłoby samobójstwo.

– W takim razie może opowiesz mi o tej siatce handlarzy kobietami, w którą jest zamieszany – nie poddawał się Joe. – Ty też byłaś w to wplątana?

– Więc o to chodzi. Ambitny jesteś, skoro chcesz się w to pakować, Joe. To bardzo szlachetne. Nie miałam pojęcia, że są jeszcze jacyś szlachetni faceci. Tylko Emily mogła znaleźć ostatniego z nich.

Już otwierałam usta, aby sprostować, ale Joe mnie ubiegł.

– Czy wiesz coś na temat…

– Nie. – Ostra odpowiedź świadczyła o irytacji. – Nic o tym nie wiem. W każdym razie nic konkretnego. Słyszałam jakieś pogłoski, ale to wszystko. Nie miałam z tym nic wspólnego.

– A Sallis?

Na jej twarzy sceptycyzm mieszał się z oburzeniem.

– Czy Reeve był zamieszany w handel kobietami razem z Michelisem Vilanakisem? To ma być żart? – Skierowała wzrok na mnie, a potem z powrotem na Joego. – Och, zdaje się, że o czymś nie wiesz.

– O czym nie wiem? – spytaliśmy jednocześnie.

– Reeve nigdy nie robiłby żadnych interesów z Michelisem. Są wrogami. – Spojrzała na mnie, jakby sądziła, że tylko ja jestem w stanie zrozumieć, co miała zamiar powiedzieć. – Dlatego z nim byłam. Wiedziałam, że to zrani Reeve’a.

Żołądek podszedł mi do gardła. Chciała zranić Reeve’a. Nie zależałoby jej na tym, gdyby go nie kochała.

– Amber. – Głos, który rozległ się za mną, sprawił, że zrobiło mi się słabo. W jednej chwili Reeve znalazł się przy niej, siadając na łóżku naprzeciwko mnie. Wyciągnęła do niego ręce, a on objął ją ramionami.

– Tak mi przykro. Tak bardzo mi przykro – szlochała w jego koszulę.

– Ciii, aniele. Wiesz, że nie znoszę, kiedy płaczesz. – Głaskał ją po włosach, gdy łkała mu na piersi, a ja zastygłam jak sopel lodu w piekle, jakiego nie znałam. Ktokolwiek uznał, że potępionych dręczy ogień i siarka, mylił się. Piekło to zimno, lód i pustka. Piekłem było patrzeć, jak ktoś, kogo tak kurczowo się trzymałam, wymyka mi się z rąk. Piekłem była świadomość, że ten, którego wreszcie pokochałam, nigdy nie pokocha mnie.

Wstałam, ale nie mogłam oderwać oczu od rozgrywającej się przede mną sceny.

– Byłam głupia. – Amber wypowiedziała słowa, które równie dobrze mogły paść z moich ust. – Nie zasługuję na to. Nie zasługuję, abyś pozwolił mi tu wrócić.

– Zawsze jesteś tu mile widziana. Wiesz o tym. – Reeve odsunął się od niej. Ujął jej twarz w dłonie i teraz on zażądał prawdy. – Powiedz mi, co ci zrobił. Powiedz, a potem szepnij słówko, a ja go, kurwa, zabiję.

Wczepiła się w jego ramiona i pokręciła głową.

– Nie, Reeve. Nie rób tego. To była moja wina.

– Nie obchodzi mnie, co zrobiłaś. Położył na tobie swoje łapska i musi za to zapłacić. Wystarczy mi jedno twoje słowo.

Kiedyś spytałam Reeve’a, czy jest blisko ze swoimi byłymi kochankami. Wtedy uchylił się od odpowiedzi. Teraz przekonałam się o tym naocznie i nie miało znaczenia, czy tak traktuje je wszystkie, czy tylko Amber. W zupełności wystarczyło, że zachowywał się tak wobec niej. A właściwie to było najgorsze.

– Zanim zaczniesz snuć plany zemsty, Sallis, postarajmy się pomóc pacjentce. – Jeb spadł mi z nieba. Wyrwał mnie z transu, w który zostałam wprowadzona przez Reeve’a i Amber.

Wycofałam się na dalszy plan, ledwo rejestrując dalszy ciąg rozmowy.

– Proszę, powiedz, że pora na środki przeciwbólowe – powiedziała Amber niemal błagalnie.

– Porozmawiamy o tym. – Jeb zlustrował obecnych. – Mogę prosić o opuszczenie pokoju, aby zapewnić pacjentce trochę prywatności?

Bogu dzięki. Nie mogłabym tam zostać ani chwili dłużej.

Niestety Reeve wyszedł razem z nami, a gdy znaleźliśmy się na korytarzu, zatrzymał mnie, zanim zdążyłam uciec do swojego pokoju.

– Jeb zdobył trochę metadonu. Rozpocznie terapię, która pomoże jej poradzić sobie z bólem, a potem będzie powoli wyciągał ją z uzależnienia.

– Świetnie. Cieszę się, że zatrudniasz na ranczu tak wysoko wykwalifikowany personel, w sam raz na okazje takie jak ta. – Nie byłam w stanie ukryć goryczy. Właściwie nawet nie próbowałam. I zanim zdążył się odezwać, dodałam: – Zgłodniałam, a zdaje się, że przegapiłam lunch. Joe, podrzucisz mnie do miasta, zjemy coś? – Rzuciłam błagalne spojrzenie mojemu prywatnemu detektywowi.

Przeniósł wzrok ze mnie na Reeve’a.

– Teraz moja kolej, żeby zostać z Amber. Nie wiem, czy powinienem.

Praktycznie weszłam mu w słowo.

– Jestem pewna, że Reeve cię zastąpi. Ja wezmę następną zmianę. Przekaż jej, że wrócę za dwie godziny, dobrze, Reeve? – Nie patrzyłam na niego. I tak z trudem się do niego zwracałam.

– Emily – moje imię w ustach Reeve’a było jak zatruty miód – może jednak Joe powinien zostać. Ja mogę zabrać cię do miasta.

Pokręciłam głową.

– Skoro Amber już się obudziła, na pewno wolałaby nadrobić z tobą stracony czas. Skorzystaj z okazji, aby pobyć ze swoim „aniołem”. – Teraz wreszcie podniosłam wzrok na Reeve’a. Wiedziałam, co zobaczy w moich oczach: ból, złość i jad.

Nie spodziewałam się, że w jego oczach ujrzę to samo.

Niezdolna wytrzymać jego spojrzenia, obróciłam się na pięcie i tym razem to ja, w towarzystwie Joego, zostawiłam Reeve’a samego na korytarzu.

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej

TYTUŁ ORYGINAŁU:Last Kiss

Redaktor prowadząca: Aneta Bujno Redakcja: Justyna Yiğitler Korekta: Ewa Kosiba Projekt okładki: Łukasz Werpachowski Zdjęcie na okładce: © soup__studio (istockphoto.com)

Last Kiss © Laurelin Paige 2016

Copyright © 2017 for Polish edition by Wydawnictwo Kobiece, an imprint of ILLUMINA TIO Łukasz Kierus Copyright © for Polish translation by Ryszard Oślizło

Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.

Wydanie elektroniczne Białystok 2017 ISBN 978-83-65506-61-0

Bądź na bieżąco i śledź nasze wydawnictwo na Facebooku: www.facebook.com/kobiece

www.wydawnictwokobiece.pl

Wydawnictwo Kobiece E-mail: [email protected] Pełna oferta wydawnictwa jest dostępna na stroniewww.wydawnictwokobiece.pl

Plik opracował i przygotował Woblink

woblink.com