Ostatni Wędrowiec - Romana Mark - ebook

Ostatni Wędrowiec ebook

Romana Mark

0,0
41,50 zł

-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Czy odważysz się przyjąć kartę Wędrowca i wejść do krainy, o której nawet ci się nie śniło? Zoe Rivers to młoda dziewczyna stojąca u progu dorosłości. Musi podjąć decyzję, która wpłynie na całą resztę jej życia - czy chce też kontynuować rodzinną tradycję i studiować medycynę? Czy może znajdzie odwagę, aby zadać sobie pytanie, kim naprawdę chce być i da się porwać swojemu przeznaczeniu, które zaprowadzi ją do tajemniczego, elitarnego bractwa? Bo kiedy prorocze sny zaczną mieszać się z rzeczywistością, a tajemniczy kot wywróci jej życie do góry nogami, niejasne dotąd fragmenty układanki zaczną w końcu tworzyć pełny obraz. W zrozumieniu tej nowej rzeczywistości pomoże jej enigmatyczny, fascynujący człowiek-wilk, który stanie się kluczową postacią magicznego wymiaru. I sprawi, że Zoe będzie musiała się dowiedzieć, w której chwili studencka gra dla „świeżaków” zamieni się w walkę o losy światów? I kto okaże się przyjacielem, a kto wrogiem? Porywająca historia o poszukiwaniu własnej drogi, w fantastycznym, mistycznym uniwersum - pełnym demonów, tajemnic i śmierci. Gdy zobaczysz, co jest za zasłoną kryjącą wejścia do innych światów, nie będzie już odwrotu…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 460

Rok wydania: 2025

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Ostatni Wędrowiec

Copyright © 2025 by Romana Mark

(under exclusive license to Wydawnictwo Sonia Draga)

Copyright © 2025 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga

Projekt graficzny okładki: Dorota Żołna

Ilustracje: © Romana Mark

Zdjęcie autorki: © Izabela Gancarczyk

Redakcja: Karolina Przybył

Korekta: Marta Chmarzyńska, Justyna Techmańska

ISBN: 978-83-8230-940-9

Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione i wiąże się z sankcjami karnymi.

Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórców i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w Internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.

Szanujmy cudzą własność i prawo!

Polska Izba Książki

Więcej o prawie autorskim na www.legalnakultura.pl

WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o.o.

ul. Fitelberga 1, 40-588 Katowice

tel. 32 782 64 77, e-mail:[email protected]

www.soniadraga.pl

www.soniadraga.pl/aura

E - wydanie 2025

I

Jezioro jest spokojne, w tafli wody niczym w lustrze odbija się rozgwieżdżone niebo. Woda wydaje się przez to czarna, bezdenna. Mam wrażenie, że coś rusza się pod powierzchnią, ale nie jestem w stanie niczego dostrzec. Wokół mnie szumi gęsty las. Chociaż nigdy tu nie byłam, wydaje się taki znajomy, że wręcz rozpoznaję zarysy poszczególnych drzew.

Obracam się. Za mną wije się wydeptana, dzika ścieżka. Wiem, że stamtąd przyszłam. Widzę ślady swoich bosych stóp, chociaż nie pamiętam samej drogi nad jezioro. Na końcu ścieżki majaczy dom – stara rezydencja przypominająca zamek. Wszystko spowija mgła.

Jestem zdezorientowana, kręci mi się w głowie. Zamykam oczy i biorę głęboki wdech. Są takie noce, gdy powietrze ma magiczny zapach, zapach kwiatów w rozkwicie, życia, ciepła i nadchodzącej jesieni jednocześnie. Zapach niepokoju i obietnicy przygody – to właśnie taka noc. Powoli pozwalam powietrzu dotrzeć do najgłębszych zakamarków płuc, rozkoszuję się nim.

Nagle słyszę dźwięk. Nie potrafię go nazwać, ale wiem, że jest znajomy. Na granicy mojej świadomości pojawia się cień, ostrzega mnie przed czymś, zaczynam się bać… A więc zaczęło się…

Budzę się wystraszona, z silnym uczuciem, że zapomniałam o czymś ważnym. Leżę w ciemności w swoim łóżku, próbując uspokoić oddech.

„To tylko sen” – myślę.

Zawijam się mocniej w kołdrę i zapadam w niespokojną drzemkę.

– Zoe! Zoe! Wstałaś? Spóźnimy się! – słyszę podekscytowany głos mamy. – Dziś twój wielki dzień. Wstawaj, zrobię jajecznicę i kawę.

Otwieram oczy, pokój jest zalany słońcem. Powoli wygrzebuję się z pościeli, a po domu rozchodzi się aromat jajek i świeżo zaparzonej kawy. Wcześniej mama nie pozwalała mi jej pić. Przekonała się, że nie dostanę zawału z nadmiaru kofeiny, dopiero podczas moich przygotowań do egzaminów, gdy spędzałam noce nad książkami, wkuwając kolejne regułki z nadzieją, że wiedza ta zostanie ze mną przynajmniej do czasu, gdy zdam na studia.

Udało mi się zaliczyć egzaminy z na tyle dobrym wynikiem, żeby aplikować na Uniwersytet Nowojorski, na Wydział Medyczny. Tylko ja wiem, ile ciężkiej pracy mnie to kosztowało, ponieważ nauka, niestety, nie przychodziła mi tak łatwo, jak wszyscy sądzili. Aby mieć jakąkolwiek szansę podczas rekrutacji, poświęcałam godziny, zarywałam noce i wyginałam się przy biurku. W tym czasie moi rówieśnicy chodzili na randki, bawili się i korzystali z uroków ostatniej klasy szkoły średniej. Najzdolniejsi nie musieli poświęcać tyle czasu na wkuwanie, bo ich możliwości były większe, a wiedza z lekkością wchodziła im do głów. Ci mniej zdolni wybierali inne, nieprestiżowe college’e lub szkoły dostosowane do ich poziomu. Ja zaś byłam zawieszona pomiędzy – jestem wystarczająco pracowita, aby ukryć brak wrodzonych predyspozycji.

Tak było w liceum, ale teraz mam zacząć część edukacji, która zadecyduje o całej mojej przyszłości. Obawiam się, że sama pracowitość nie wystarczy. Dziś odbędzie się moja rozmowa rekrutacyjna, kiedy to ostatecznie zapadnie decyzja o przyjęciu lub nieprzyjęciu mnie w szeregi studentów. Węzeł, który od kilku dni supłał się w moim żołądku, dziś jest ciasny do granic możliwości.

Boję się. Przede wszystkim, że zawiodę mamę. Nic nie przeraża mnie bardziej. Nawet brak perspektyw, którym regularnie mnie straszy, jeśli nie dostanę się na studia. Próbowałam z nią porozmawiać, ale mam wrażenie, że gdy tylko poruszam ten temat, mama zachowuje się tak, jakbym mówiła w jakimś obcym języku. Nie robią na niej wrażenia spokojne tłumaczenie, krzyk, płacz ani histeria, w którą też udało mi się niejednokrotnie wpaść w reakcji na jej podejście.

Jak zdarta płyta odpowiada mi, że jestem jeszcze taka młoda i zupełnie nie wiem, na czym polega życie. Że kiedyś jej podziękuję, bo tak świetnie ukierunkowała mnie na przyszłość, wybierając prestiżowy zawód i wysyłając na jedną z najlepszych uczelni, gdzie nawiążę przyjaźnie na całe życie oraz poznam swojego przyszłego męża.

Używa dokładnie tego słowa – „ukierunkować”. Jakbym sama nie była w stanie podjąć żadnej decyzji. Przecież ja też chcę przeżyć najlepsze lata swojego życia w fajnym miejscu, ale byłoby mi dużo lżej na sercu, gdyby ktokolwiek przyjął do wiadomości, że może mi się nie udać i że nie wynika to z mojego lenistwa ani niechęci do nauki.

Wiem, że nie było jej łatwo, kiedy tato zmarł. Została sama z dwójką małych dzieci. Podczas gdy mój starszy brat, Zack, zawsze we wszystkim był najlepszy i nigdy nie wymagał znacznej pracy wychowawczej, mnie, takie mam wrażenie, ciągle trzeba było gdzieś przepychać. Starałam się, jak mogłam, iść w jego ślady – najlepsza szkoła podstawowa, najlepsze liceum. Tam, gdzie on zawsze był prymusem, ja jednak wypadałam przeciętnie.

Zack jest już absolwentem medycyny, którą ukończył z wyróżnieniem. Ja, niczym jego cień, ku radości mamy złożyłam dokumenty na tę samą uczelnię. Wszystko wyjaśni się już dziś. Najwyraźniej oboje zostaliśmy odpowiednio „ukierunkowani”.

Schodzę powoli do kuchni, mama krząta się, nucąc coś pod nosem. Dawno nie widziałam jej w tak dobrym humorze. Jest szczupłą kobietą przed pięćdziesiątką, która bardzo stara się wyglądać na dużo młodszą. Jej blond włosy sięgają do łopatek i zawsze są nienagannie uczesane. Już ma makijaż, mimo że jest dopiero ósma rano. Zawsze perfekcyjna.

– Zoe… córuś… – Mama wyrywa mnie z zamyślenia. – Dobrze się czujesz? Jesteś bardzo blada. Denerwujesz się?

– Nie… to znaczy tak, ja… źle spałam…

– Znowu męczą cię te sny? To już kolejna noc. – Patrzy na mnie z troską. – Nie powinnaś oglądać telewizji przed snem, teraz filmy są takie brutalne.

Mimowolnie przewracam oczami.

– To nie to, mamo. Po prostu jakoś dziwnie się czuję, jakby miało się zdarzyć coś bardzo ważnego, jakbym miała coś przegapić – odpowiadam, zanim gryzę się w język.

– To oczywiste, kochanie. – Stawia przede mną kubek z gorącą kawą i jajecznicę na boczku. – Żyjesz ostatnio w wielkim stresie przez te egzaminy, ale dzisiaj już ostatnia prosta na drodze do sukcesu i sama zobaczysz, jaką poczujesz ulgę. A teraz jedz, bo wyglądasz jak cień. Ja idę do sklepu, kupię na wieczór twoje ulubione lody. Poświętujemy trochę.

Puszcza do mnie oko i wychodzi z kuchni, a ja czuję, jak jajecznica staje mi w gardle. Wiem, że już niczego nie przełknę. Muszę się trochę uspokoić, bo oszaleję. Odsuwam talerz i idę do łazienki.

Do wanny wlewam gorącą wodę z olejkami zapachowymi. Zanurzam się po samą szyję i próbuję przeanalizować swój sen, a raczej sny. Czuję, jak woda rozgrzewa moje ciało i ucisk w brzuchu powoli ustępuje.

Nikomu nie mówiłam o tym, że prawie co noc śni mi się to samo… Mama dałaby mi szlaban na wszystkie seriale i wyrzuciła wszystkie moje książki do garażu, abym nie karmiła, jak to określa, swojej wybujałej wyobraźni. Natomiast Zack, odkąd się wyprowadził, wpada tylko na chwilę, na niedzielny obiad, i jest tak zaabsorbowany swoimi lekarskimi sprawami, że nie sposób z nim o niczym innym porozmawiać.

Wygląda na to, że nie mam też na tyle bliskich przyjaciół, aby się z nimi dzielić dręczącymi mnie myślami. Owszem, mam kilka koleżanek ze szkoły, ale nasze relacje polegają bardziej na pożyczaniu sobie notatek, a nie na głębszych rozmowach. Pewnie dlatego, że zamiast spędzać czas z rówieśnikami, wolę czytać. Nawet na to jednak nie miałam czasu podczas kucia do egzaminów, a co dopiero na zaprzyjaźnianie się z kimś i opowiadanie o swoich problemach. Może gdyby tata żył, byłoby inaczej? Na samą myśl szczypią mnie oczy i czuję gulę w gardle. Mimo że minęło tyle czasu, ciągle mi go brakuje.

Jego śmierć była gwałtowna – popełnił samobójstwo. Do dzisiaj nikt z nas nie rozumie, dlaczego to zrobił. Był wziętym chirurgiem u szczytu kariery, kiedy postanowił połknąć garść leków uspokajających i już się nie obudzić. Nie miał kłopotów w pracy ani w domu, przynajmniej nic o nich nie wiedzieliśmy. Zostawił po sobie pustkę i kartkę, na której rozdygotanym pismem zamieścił słowa: „Przepraszam, że nie byłem dość silny”. Po jego śmierci mama się zmieniła, nabrała szorstkości. Wiem, że nigdy mu nie wybaczyła tego, co zrobił.

Biorę wdech, aby zagłuszyć emocje. Zsuwam się w dół wanny i pozwalam, aby tafla wody zamknęła się nad moją głową. Słyszę w uszach, jak serce pompuje krew w moim ciele. Przypominam sobie jezioro w swoim śnie, coś czającego się tuż pod ciemną powierzchnią. Wynurzam się i zaczerpuję powietrza.

Pierwszy sen nawiedził mnie w dniu egzaminów. Wtedy w mlecznobiałej mgle widziałam tylko majaczący zarys lasu. Stałam przed nim w totalnej ciszy, tak głębokiej, że aż rozbrzmiewała mi w uszach. Oczywiście pewnie nawet bym tego nie pamiętała, gdyby nie kolejne sny. Stopniowo zza mgły tuż przy moich stopach wyłoniło się jezioro – piękne i niepokojące.

Kolejnej nocy las zaczął do mnie przemawiać szumem liści i odgłosami zwierząt. Po kilku dniach, gdy myślałam, że sen się nie powtórzy – powrócił. Tym razem uderzył mnie zapachem i dziwnym wrażeniem niepokoju i świadomości, że muszę się spieszyć, że nie zdążę, że muszę biec spowitą we mgle dróżką, inaczej wydarzy się coś strasznego. Dopiero dziś pierwszy raz zobaczyłam, dokąd prowadzi ścieżka: do majaczącego w oddali domu. „Dom” to zresztą złe słowo. Było to coś pomiędzy zamkiem a rezydencją z wiktoriańskiej powieści. Albo coś na kształt posiadłości z Downton Abbey czyBridgertonów.

„Może ja faktycznie oglądam za dużo seriali?” – Uśmiecham się sama do siebie.

Wiem, że ten sen to jakieś wywołane stresem egzaminacyjnym wariactwo, ale i tak, kiedy o nim myślę, odczuwam niepokój. Niepokój i tęsknotę. Chciałabym wiedzieć więcej… co to za dom, kim są jego mieszkańcy, o czym myślą, o czym śnią… Co znajduje się na najwyższym piętrze północnego skrzydła…?

Mój oddech przyspiesza.

„Co? Północne skrzydło? Skąd mi to przyszło do głowy?”

Tego nie było w moim śnie. Naprawdę czasem boję się, że tracę rozum, a biorąc pod uwagę, jak skończył mój tata, te myśli nie wróżą niczego dobrego.

Otrząsam się z uczucia lęku, które rozlało się w moim sercu. Wychodzę z wanny i owijam się miękkim ręcznikiem. Cała łazienka jest zaparowana. Słyszę, że mama wróciła ze sklepu. Przecieram lustro i patrzę na swoje odbicie. Faktycznie nie wyglądam najlepiej, bardzo schudłam przez ostatnie tygodnie, przez co twarz wydaje się pociągła, a kości policzkowe bardzo ostre. Moje ciemne, wręcz czarne włosy sięgają ramion. Ich odcień tylko podkreśla bladość mojej skóry. Oczy mam zmęczone, podkrążone, tęczówki równie czarne co włosy. W całości prezentuję dość przygnębiający widok. Jestem fizyczną odwrotnością swojej matki, która wygląda jak nieco starsza, kalifornijska dziewczyna.

„Muszę po prostu jeść i mniej się stresować. Zresztą czym tu się stresować, skoro dziś już będzie po wszystkim”.

Szybko suszę włosy. Jest koniec lata, ale temperatura ciągle utrzymuje się w granicach trzydziestu stopni Celsjusza. Schodzę po schodach. Zack stoi w przedpokoju.

– No cześć, młoda! – wita mnie ze śmiechem. – Nie uściskasz brata? – Przytula mnie i klepie po plecach.

– Nie spodziewałam się ciebie – odpowiadam kompletnie zdziwiona, że znalazł czas, żeby przyjechać do nas w tygodniu.

– No co ty! Miałbym przegapić rozmowę kwalifikacyjną swojej siostrzyczki? Nigdy w życiu! Zbieraj się, mama już czeka w samochodzie. Jedziemy kształtować twoją przyszłość! – Puszcza do mnie oko i popycha mnie w stronę drzwi. Supeł w moim żołądku powraca.

Wychodzę na słoneczną ulicę i powoli, powłócząc stopami, ruszam do auta. Ukochany chevrolet impala Zacka stoi zaparkowany na podjeździe. Mama rozsiadła się na siedzeniu obok kierowcy.

Nagle coś plącze mi się pod nogami, tracę równowagę, słyszę przeraźliwe miauknięcie i padam jak długa na nasz trawnik. Z tyłu słyszę śmiech brata.

– Młoda, widzę, że ciągle myślisz o niebieskich migdałach, prawie rozdeptałaś zwierzaka.

Rozglądam się i tuż obok swoich nóg zauważam wpatrującego się we mnie kota. Widać, że jest rasowy, ma piękną, błyszczącą złotą sierść, smukłą sylwetkę i oczy… ludzkie oczy. Przez chwilę wydaje mi się, że patrzę nie na pyszczek kota, tylko na twarz kobiety. Mrugam, oślepiona słońcem, ale kot nadal pozostaje zwykłym kotem, który patrzy na mnie znudzony.

– Zasnęłaś tam? – Zack podchodzi do mnie i pomaga mi wstać.

Odwracam się na chwilę, ale kota już nie ma.

– Widziałeś to? – pytam z niedowierzaniem.

– Jak wywijasz koziołka na trawie? Bardzo wyraźnie.

– Nie, tę… twarz – dopytuję niepewnie.

Zack unosi brwi.

– Hm… Twarz? Gdzie? – Rozgląda się wokół.

Widzę, że się martwi. Mama też ma taki wyraz twarzy, kiedy uważa, że mówię od rzeczy.

– Wszystko okej, to nerwy i słońce – odpowiadam, choć prawdę mówiąc, sama zaczynam się o siebie martwić.

„Czy stres naprawdę może aż tak działać na człowieka?”

Szybko wsiadam do samochodu, uspokajając mamę, która sprawdza, czy czasem się nie ubrudziłam podczas upadku. Strofuje mnie, tłumacząc, jak ważne jest pierwsze wrażenie i że to nie czas na wygłupy. Jakbym co najmniej zaplanowała ten spektakularny pokaz gimnastyki.

Zapadam się w fotel. Atmosfera w samochodzie się rozluźnia, Zack zawsze poprawia mamie humor. Jest jej oczkiem w głowie. Wszyscy o tym wiedzą, chociaż ona nigdy się do tego nie przyznaje.

Podróż mija nam szybko. Mama droczy się z Zackiem. Wyraźnie się ucieszyła, że przyjechał i że spędzimy ten dzień razem. Podjeżdżamy pod gmach uczelni, nie mam złudzeń, że uda nam się gdzieś blisko zaparkować. Cień budynku kładzie się ciężarem na moim sercu. Wcale nie mam ochoty tam wchodzić. W wilgotnej dłoni ściskam wymięty list z datą i numerem pokoju, w którym ma odbyć się rozmowa kwalifikacyjna.

– Córciu, to twoja chwila. Idź, nie możesz się spóźnić! My poszukamy miejsca parkingowego i będziemy czekać zaraz przed wyjściem. – Mama głaszcze mnie po włosach.

Mam sucho w ustach i odnoszę wrażenie, że język przyrósł mi do podniebienia, więc tylko kiwam głową. Niezgrabnie wychodzę z samochodu i ruszam w stronę drewnianych drzwi prowadzących do mojej lepszej przyszłości na Uniwersytecie Nowojorskim.

Budynek wydaje się opuszczony – nic dziwnego, skoro rok akademicki jeszcze się nie zaczął. Myślałam jednak, że będzie się tu kręciło więcej osób czekających na swoje rozmowy. Podchodzi do mnie ochroniarz, najwyraźniej zauważając moje niezdecydowanie. Po krótkiej wymianie zdań dowiaduję się, że pokój, którego szukam, znajduje się na pierwszym piętrze budynku. Ruszam przed siebie na ciężkich nogach, a moje kroki niosą się echem po korytarzu. Docieram do drzwi z numerem czterdzieści cztery, biorę głęboki oddech i pukam. Przez chwilę nic się nie dzieje, po czym słyszę oschłe:

– Proszę wejść.

Drżącą ręką naciskam klamkę i wchodzę do niewielkiego pokoju. Na środku stoi krzesło, a naprzeciwko niego długie biurko, za którym siedzą trzy osoby: dwóch mężczyzn i kobieta.

– Dzień dobry, przyszłam na rozmowę kwalifikacyjną… – Mój głos wydaje się obcy i chrypiący.

– Tak, zapraszamy. – Kobieta się uśmiecha i gestem wskazuje mi krzesło.

Jest bardzo ładna, chociaż bardziej niż „ładna” pasuje do niej słowo „przystojna”. To wszystko przez błyszczące rudobrązowe włosy, upięte w ciasny kok na czubku głowy, wystające kości policzkowe oraz wysoko osadzone zielone oczy, ukryte za okularami. Ma na sobie garsonkę i ołówkową spódnicę. Emanuje siłą i pewnością siebie, która wydaje się przyćmiewać dwóch mężczyzn siedzących obok.

– Witamy – kontynuuje kobieta. – Nazywasz się Zoe Rivers, zgadza się?

– Tak. – Kiwam głową trochę zbyt entuzjastycznie, jakby umiejętność poprawnego przedstawienia się miała mi zapewnić dodatkowe punkty podczas rekrutacji.

– Jestem doktor Caroline Ebers, wykładam chirurgię na Wydziale Medycznym, a to moi współpracownicy: doktor Smith i doktor Rhind. Będziemy dziś przeprowadzać z tobą rozmowę kwalifikacyjną. – Znowu się uśmiecha, co dodaje mi nieco odwagi.

Jej towarzysze wydają się raczej znudzeni moją obecnością. Doktor Smith to starszy, siwy człowiek, tak chudy, że w połączeniu z sędziwym wiekiem przypomina nieco wysuszoną mumię, którą widziałam kiedyś w jakimś dokumencie na Discovery. A doktor Rhind to na oko pięćdziesięcioletni Hindus, którego włosy są tak ciemne, że jestem gotowa się założyć, że je farbuje.

„Boże, dlaczego w ogóle w takiej chwili myślę o włosach tego człowieka? Skup się, Zoe!”

– Chcielibyśmy się czegoś o tobie dowiedzieć, Zoe – kontynuuje Caroline Ebers. – Czy mogłabyś nam powiedzieć, dlaczego wybrałaś Uniwersytet Nowojorski?

– Ja… tak… ekhm… – Próbuję odkrztusić gulę, która urosła mi w gardle. Aby wyartykułować wreszcie jakąś normalną wypowiedź, przełykam i biorę głęboki wdech. – Zależało mi, żeby studiować w miejscu, które najlepiej przygotuje mnie do zawodu lekarza i które daje najlepsze możliwości rozwoju i najlepszy start w dorosłe życie. – Kończąc, zdaję sobie sprawę, jak banalne i oklepane jest to zdanie.

– Rozumiem. – Doktor Ebers uśmiecha się pobłażliwie. – A dlaczego wybrałaś akurat medycynę?

– No więc… mój tata był lekarzem, mój brat również tu studiował, ja także, wybierając ten zawód, chciałabym pomagać ludziom.

– Jesteś siostrą Zacka Riversa? – Doktor Rhind się ożywia.

– Tak.

– Wybitny student, doprawdy, przyjemnością było go uczyć – rozpływa się doktor Rhind. – Mam nadzieję, że trafi pod moje skrzydła podczas pisania pracy doktorskiej. Pozdrów go, proszę, ode mnie.

– O… oczywiście, przekażę mu.

– Dobrze, wracając do naszej rozmowy – doktor Ebers posyła mu zniecierpliwione spojrzenie – o jakiej specjalizacji myślisz?

Zatkało mnie. Tyle rozmów, rozmyślań na temat medycyny, a ja nigdy nie zastanowiłam się nad odpowiedzią na tak podstawowe pytanie. Jakim lekarzem chciałabym zostać? Tak bardzo skupiłam się na tym, żeby dostać się na studia, że nie poświęciłam nawet minuty, by pomyśleć, co dalej. Jak można być tak głupią?

Czuję, że moja szyja i policzki stają się czerwone. Oddycham głośno jak ryba wyciągnięta z wody. Mam nadzieję, że odległość dzieląca mnie od stołu wystarczy, aby egzaminujący nie słyszeli, jak wali mi serce.

– Okulistą… chciałabym zostać okulistą. – Improwizuję, ale widzę, że doktor Ebers bezbłędnie odczytała powód mojego wahania.

– Rozumiem – odpowiada uprzejmie. – Powiedz mi, czy zastanawiałaś się już, w jakim szpitalu chciałabyś odbywać staż okulistyczny?

Koniec. Jeśli ta kobieta miała chociaż cień wątpliwości odnośnie do tego, że nie mam pojęcia o okulistyce, to właśnie spektakularnie go rozwiałam.

– Nie, pani doktor, jeszcze o tym nie myślałam. Chciałabym sprawdzić, która dziedzina będzie mnie najbardziej interesować. – Staram się ich przekonać, że moje niezdecydowanie nie wynika z faktu, iż kompletnie nie wiem, co chciałabym zrobić ze swoim życiem.

Mężczyźni nawet na mnie nie patrzą. Kobieta kiwa głową, posyła mi wymuszony uśmiech, po czym mówi:

– No cóż, dziękujemy ci, Zoe. Będziemy w kontakcie. Możesz się spodziewać dalszych informacji pocztą.

Doktor Smith rzuca mi spojrzenie pełne litości. Rozmowa kwalifikacyjna nie poszła dobrze, jeśli wystarczyły im dwa pytania o moje przyszłe plany.

– Dziękuję – szepczę i wychodzę, czując na sobie wzrok doktor Ebers.

Idę powoli korytarzem, wsłuchując się w bicie własnego serca. Ciągle nie mogę uwierzyć, że tak spektakularnie się wyłożyłam.

„Jak można dostać takiego zaćmienia? Przecież pytanie o specjalizację jest jednym z najbardziej podstawowych w trakcie takiej rozmowy. Nie wierzę, że to się tak skończy. Przecież na pewno mnie nie przyjmą, jeśli to tak zostawię. Nie, muszę tam wrócić i wytłumaczyć im, jakie to dla mnie ważne”.

Odwracam się i ruszam z powrotem w kierunku pokoju czterdzieści cztery. Trzymam rękę na klamce, kiedy słyszę głosy zza cienkich drzwi:

– Biedna dziewczyna. Kolejna, która kompletnie nie wie, co chce ze sobą zrobić, i ulega presji rodziny, wysyłającej ją na prestiżowe studia – komentuje kobieta.

– Myślisz? Zobacz, całkiem nieźle zdała egzaminy. Nie tak dobrze jak jej brat, ale jednak ponadprzeciętnie – zauważa doktor Rhind. – Nie musi przecież na początku studiów wybierać specjalizacji. Jeszcze kilka razy może zmienić decyzję.

– Och, przestańcie – słyszę trzeci głos, należący zapewne do chudego doktora Smitha. – Ktoś, kto naprawdę chce zostać lekarzem, ale lekarzem, a nie absolwentem prestiżowej uczelni, interesuje się tym zawodem, widzi się wśród pacjentów lub w pracy naukowej, która może przynieść nowe odkrycia. Ta dziewczyna nie poświęciła temu nawet jednej myśli.

Nie słucham dalszej części rozmowy. Zdejmuję dłoń z klamki, odwracam się na pięcie i uciekam stamtąd, czując, jak po policzkach spływają mi łzy. Nie wiem, czy płyną dlatego, bo wiem, że zawaliłam, czy dlatego, że mieli rację i po prostu pierwszy raz usłyszałam tę prawdę na głos.

Sama nie miałam odwagi się do tego przyznać, ale nigdy nie potrafiłam sobie wyobrazić, co stanie się ze mną po skończeniu studiów. To one, a nie zdobycie wykształcenia, były celem samym w sobie – i to przez tak długi czas, że teraz nie wiem, co innego mogłabym robić. Nawet nie złożyłam dokumentów w innej uczelni, bo niby gdzie? Na jaki wydział?

Zatrzymuję się i wycieram łzy dłonią. Staram się uspokoić oddech. Nie chcę, żeby mama albo Zack dowiedzieli się dziś o mojej porażce, jeszcze nie teraz. Zanim Uniwersytet wyśle list, będę miała trochę czasu, żeby ich przygotować. Biorę kilka głębszych oddechów i wychodzę z budynku na ulicę.

– Co tak szybko? – dziwi się Zack, kiedy spotykamy się przed wejściem. – Jak poszło? Jesteś zadowolona?

– Trudno powiedzieć – odpowiadam, starając się wyglądać na zrelaksowaną. – Masz pozdrowienia od doktora Rhinda.

– O, trafił ci się stary Rhind. To chyba dobrze. On niewiele mówi, chyba że zapytasz o coś z histologii, wtedy wstępuje w niego nowe życie.

– Zack, nie wypada mówić tak o wykładowcy – karci go mama, ale na jej twarzy widać dumę, że jej syn został zapamiętany na uczelni. – No, Zoe, opowiadaj – pogania mnie.

– Co tu opowiadać… – Uśmiecham się, mając nadzieję, że nie zwróci uwagi na moje zaszklone oczy. – Standardowe pytania typu: dlaczego chcę się tu uczyć. Typowa rozmowa kwalifikacyjna, mamo. Teraz trzeba po prostu czekać na informację – ucinam i ruszam przodem do samochodu.

– W porządku. – Mama nie daje za wygraną: – Ale jak czujesz? Poszło dobrze?

Mam ochotę odwrócić się i wykrzyczeć jej w twarz, że nie, że poszło fatalnie, ale że tak miało być, bo te całe studia i plan na życie są gówno warte, i tak naprawdę wcale nie wiem, kim jestem ani co chcę robić. Zamiast tego uśmiecham się sztucznie.

– Tak, myślę, że poszło dobrze – odpowiadam cicho.

W domu od razu idę do swojego pokoju, wykręcając się zmęczeniem. Chcę być sama. Siadam na łóżku i zaczynam płakać, wyrzucam z siebie cały żal, który stopniowo zaczyna zmieniać się w złość. Wściekam się na tę całą presję, na zawiedzione nadzieje, na mamę i Zacka, a w końcu na siebie za to, że nie mam pomysłu na życie i odnoszę wrażenie, że nigdzie nie pasuję.

Tłukę rękami o łóżko do utraty sił i nagle przychodzi olśnienie: moja wściekłość nie bierze się z rozczarowania, lecz z ulgi, jaką czuję. Ulgi, która uświadamia mi, że podświadomie wcale nie chciałam, żeby się udało. Pędząc drogą wyznaczoną przez brata i ambicje mamy, nigdy nie zastanowiłam się, czy jest ona tą, którą chciałabym iść, a teraz po fortunie wydanej na korepetycje, po roku ciężkiej pracy, ślęczeniu nad książkami i po tysiącu mniejszych lub większych poświęceń, czuję jedynie, że ogromny kamień spadł mi z serca.

Wzdycham głęboko. Wstaję i otwieram okna – jest dopiero wczesne popołudnie, a ja już czuję wielkie znużenie. Nabieram w zmęczone szlochem płuca kilka głębokich oddechów, łapię słodkie, letnie powietrze. Powoli staram się uspokoić. Delikatny wiatr porusza firankami. Wyglądam na zewnątrz i moją uwagę przyciąga siedzący na naszym murku kot – ten sam, na którego wpadłam rano. Wydaje mi się, jakby całe to zdarzenie miało miejsce dawno temu, a nie przed zaledwie kilkoma godzinami. Przyglądam się zwierzakowi, teraz jednak nie widzę w nim niczego niezwykłego, tylko normalnego kota. Niesamowite, co stres i panika robią z człowiekiem. Słyszę ciche pukanie do drzwi.

– Proszę.

Wchodzi Zack, posyła mi niepewny uśmiech i siada na skraju łóżka.

– Nie poszło, co? – pyta cicho.

Patrzę na niego osłupiała. Wcześniej zupełnie nie dał po sobie poznać, że widzi, że coś jest nie tak. Uśmiecham się blado, nie ma sensu udawać. Przynajmniej rozmowę z nim będę miała za sobą.

– Nie poszło, wcale nie poszło – odpowiadam drżącym głosem.

– Jak się czujesz?

Patrzę na niego zdziwiona. Spodziewałam się pytań w stylu: „Dlaczego?”, „Co się stało?”, a następnie: „Jak mogłaś się wyłożyć na tak prostym pytaniu?”. Żadne z nich jednak nie pada.

– Dziwnie – odpowiadam zgodnie z prawdą.

– Zoe, wiesz, jeśli faktycznie się nie dostaniesz, możesz zrobić sobie rok przerwy i startować jeszcze raz, serio. To nic takiego, wielu ludzi tak robi.

– Nie o to chodzi. – Siadam obok niego. – Ja po prostu nie wiem, czy się do tego nadaję.

– Co? Nie rozumiem. – Przygląda mi się z uniesionymi brwiami.

– Zack, nie sądzę, żebym chciała studiować medycynę, nie sądzę, żebym mogła zostać dobrym lekarzem, i jestem wściekła, że dostrzegli to ludzie, którzy widzieli mnie przez pięć minut, a ja sama nie miałam odwagi tego przyznać.

Patrzy na mnie oniemiały przez kilka sekund, po czym mówi:

– O kurczę.

– No, też tak myślę. – Uśmiecham się.

– Myślałaś, co dalej?

– Nie. – Kręcę głową. – I tak będę musiała przesiedzieć ten rok w domu. Może znajdę jakąś pracę. Zastanowię się, co mogłabym robić, i przestanę udawać kogoś, kim nie jestem. Nie wiem tylko, jak mama to zniesie – wzdycham.

– Tak. – Zack robi przerażoną minę, czym wywołuje u mnie uśmiech. – Z mamą nie będzie łatwo, ale coś wymyślimy, żeby to przeżyła.

– Dzięki. – Głos trochę mi drży, ale Zack po prostu obejmuje mnie ramieniem i przytula.

– Nie łam się, młoda, damy radę. Zaskoczyłaś mnie, ale w sumie to lepiej teraz, niż gdybyś miała za dziesięć lat stwierdzić, że nienawidzisz tego, co robisz. Mama też jakoś to zrozumie. Musimy tylko wymyślić, jak jej to powiedzieć.

Kiwam głową.

– Zaczekam na oficjalny list z uniwersytetu. Myślę, że może wtedy ta rozmowa będzie łatwiejsza.

Zack się uśmiecha. Obydwoje wiemy, że nie będzie.

II

Przez dwa dni od rana do wieczora praktycznie nie wychodzę z pokoju i czytam ogłoszenia o pracę, przeglądam oferty mniejszych college’ów oraz internetowe poradniki, jak wybrać najlepszy dla siebie kierunek. Ciszę przerywa nagle dzwonek do drzwi, co jest dziwne, bo nikogo się nie spodziewam. Mama wyszła na lunch z koleżanką, zresztą ma swoje klucze. Zbiegam szybko na dół i kieruję się do drzwi wejściowych.

– Kto tam? – pytam.

– Dzień dobry, poczta dla pani Zoe Rivers, do rąk własnych.

Otwieram i patrzę ze zdziwieniem na listonosza.

– Do mnie?

– Jeśli nie mieszka na tej ulicy inna Zoe Rivers, to adres się zgadza. – Uśmiecha się. – I pani kot chyba próbował się dostać do środka, strasznie miauczał.

– My nie mamy ko… – Milknę, ponieważ złote kocisko przechodzi między moimi nogami i wchodzi do domu, jakby było jego właścicielem. Patrzę na tę scenę z niedowierzaniem i nie odzywając się, odbieram listy.

Zamykam drzwi, odwracam się i ruszam na poszukiwanie zwierzęcia. Znajduję je w swoim pokoju. Kot bez najmniejszego skrępowania rozkłada się na mojej poduszce i patrzy na mnie z wyższością. Jest w tej sytuacji taki komizm, że wybucham śmiechem. Siadam obok niego i zaczynam go drapać za uchem.

– Skąd się przybłąkałeś, maluchu?

Kot mruży oczy, jakby moje pytanie było tutaj zupełnie zbędne. Przesuwa się i kładzie łapy na moim liście.

– O nie, mój drogi, to jest moje.

Wyciągam koperty spod miękkiego futra. Jedna jest śnieżnobiała, podłużna i cienka – druga kremowa i dosyć gruba. Szukam nadawcy. Na białej kopercie widnieje czarny napis.

Uniwersytet Nowojorski

Siadam na łóżku, bezwiednie przesuwam kota, który wyraża swoją dezaprobatę głośnym miauknięciem. Przyglądając mi się, zeskakuje z łóżka i siada przy moich stopach. Gapię się na kopertę. Nie sądziłam, że przyjdzie tak szybko, minęły zaledwie dwa dni.

„Nie mieli wątpliwości co do decyzji” – myślę i mimo wszystko czuję drobne ukłucie żalu.

Rozrywam kopertę. W środku jest tylko jedna złożona na pół kartka. Przebiegam oczami po treści listu. W zwięzłych słowach zostaję poinformowana, że w obecnym roku akademickim nie zostałam przyjęta do grona studentów Uniwersytetu Nowojorskiego. Składam kartkę i przygotowuję się w głowie do rozmowy, którą będę musiała dziś odbyć z mamą. Myślałam, że będę mieć więcej czasu, żeby się zastanowić, co powiedzieć. Potrzebuję wsparcia. Sięgam po komórkę i wystukuję SMS do Zacka:

Przyszedł list. Przyjedziesz dzisiaj?

Nie mija nawet minuta, kiedy otrzymuję odpowiedź:

Cholera, bardzo szybko. Będę o 18:00.

Uśmiecham się do ekranu komórki. Nigdy nie byliśmy z Zackiem mocno zżyci, tym bardziej doceniam jego wsparcie w tak trudnej dla mnie chwili. Z zadumy wyrywa mnie przeraźliwe miauczenie. Odrywam wzrok od telefonu i patrzę na kota u moich stóp, który głośno domaga się uwagi. Bawi się, drapiąc drugą kopertę, która musiała przez moją nieuwagę upaść na podłogę.

– Oddaj to – mruczę, wyszarpując papier spod ostrych pazurów.

Ponownie zaskakuje mnie grubość koperty. Sprawdzam nadawcę.

Uniwersytet Oksfordzki

Wielka Brytania

Obracam list kilka razy. Sprawdzam, czy jest poprawnie zaadresowany, jednak nie ma tu żadnych wątpliwości. Na drugiej stronie wyraźnie widnieje moje imię, nazwisko oraz dokładny adres.

– Może to jakieś broszury reklamowe – mówię do siebie.

Gładzę palcami miękką fakturę papieru, zanim decyduję się otworzyć list. W końcu delikatnie rozrywam kopertę. Na łóżko wypada plik kartek i coś, co wygląda jak karta do gry. Podnoszę ją i mam wrażenie, że przez moje place przebiega miłe ciepło i elektryczny dreszcz. To uczucie mija po kilku sekundach.

Karta jest trochę większa od zwykłej karty z talii do pokera. Na rewersie widoczne jest wpisane w trójkąt oko wykończone złotymi, błyszczącymi liniami. Otaczają je chmury w niebieskiej tonacji. Awers przedstawia uśmiechniętego człowieka idącego drogą z workiem na plecach. Towarzyszy mu pies. Nad postacią widnieje numer 0, a pod nią znajduje się podpis: „Wędrowiec”. Karta jest naprawdę piękna, wygląda jak małe dzieło sztuki.

– Hm… no cóż, jak widać, nie oszczędzają na ulotkach.

Delikatnie odkładam kartę na łóżko i biorę do ręki plik kartek.

Szanowna Pani,

dziękujemy za wzięcie udziału w procesie rekrutacji i gratulujemy przyjęcia na Uniwersytet w Oksfordzie, na kierunek: Język i Literatura Angielska w Pembroke College.

Mamy przyjemność poinformować, że poza miejscem na uczelni zostało Pani przyznane pełne stypendium naukowe na okres czterech lat trwania studiów z możliwością przedłużenia, jeśli zdecyduje się Pani na kontynuowanie nauki. Uniwersytet zapewni również zakwaterowanie na cały czas studiów.

W załączniku przesyłamy mapę kampusu, dokumenty potwierdzające przyznanie stypendium, ulotkę informacyjną o Uniwersytecie Oksfordzkim, bilet lotniczy do Londynu oraz pamiątkową kartę, którą należy mieć przy sobie podczas inauguracji roku akademickiego. Bilet lotniczy datowany jest na 5 września. Semestr zaczyna się 13 października. Prosimy jednak studentów pierwszego roku o wcześniejsze przybycie, aby mogli się oswoić z kampusem, rozkładem zajęć oraz całym Uniwersytetem.

Z lotniska Heathrow zostanie Pani odebrana osobiście przez jednego z naszych pracowników, który odbędzie z Panią podróż z Londynu do Oksfordu.

Z poważaniem

Amanda Berkley

Kierownik ds. rekrutacji

Czytam całość raz za razem i zupełnie nie wiem, co myśleć. Czy to jakiś żart? Jeśli tak, to niezbyt śmieszny, biorąc pod uwagę, że właśnie nie dostałam się na studia. Jeszcze dwukrotnie wracam do listu, nadal nic mi się w głowie nie rozjaśnia. Przyglądam się broszurom i mapie. Wszystko wygląda bardzo autentycznie, ale przecież nie wysyłałam nigdzie żadnego zgłoszenia. Moja mama też na pewno nie zrobiła tego za mnie – nie na wydział związany z literaturą i nie do Europy, na drugi koniec świata.

Sięgam po laptop i wpisuję w wyszukiwarkę „Uniwersytet w Oksfordzie” i „Pembroke College”. Na pierwszym miejscu wyszukiwania znajduje się oficjalna strona uniwersytetu. Sprawdzam adres, herb, wydział – wszystko pokrywa się z informacjami, które otrzymałam.

„Może jest jakaś inna Zoe Rivers, która tam aplikowała, i przez jakąś niewytłumaczalną pomyłkę list z informacją o przyjęciu trafił do mnie?”

Pozostaje mi tylko jeden sposób, żeby się tego dowiedzieć. Sprawdzam numer telefonu, pod którym można się kontaktować z biurem rekrutacyjnym. W Londynie powinna być mniej więcej ósma rano.

„Spróbuję, może ktoś odbierze”.

Wybieram numer, ledwo przykładam komórkę do ucha i słyszę po drugiej stronie kobiecy głos:

– Witam, biuro rekrutacyjne Pembroke, Kasandra Clay przy telefonie. W czym mogę pomóc? – pyta z cudownym brytyjskim akcentem.

– Wi… witam, nazywam się Zoe Rivers, właśnie dostałam od państwa list z pozytywnym wynikiem rekrutacji…

– Gratuluję, panno Zoe, rozumiem, że chciałaby pani potwierdzić datę przyjazdu? – przerywa mi kobieta.

– Ja… to znaczy nie do końca. Wydaje mi się, że zaszła jakaś pomyłka, chyba wysłali państwo list nie do tej Zoe Rivers. Czy może to pani sprawdzić?

– Nigdy nie popełniliśmy takiej pomyłki – mówi nieco urażonym głosem kobieta – ale oczywiście sprawdzę. Proszę o pięć minut cierpliwości.

Słyszę w tle szelest kartek i stukanie w klawiaturę. Mniej więcej po dwóch minutach kobieta odzywa się ponownie:

– Halo?

– Tak, jestem.

– Mam przed sobą wszystkie dane i dokumenty rekrutacyjne. Osobą przyjętą jest Zoe Rivers zamieszkała w Nowym Jorku przy 201 Lexington Avenue. Kierunek: Język i Literatura Angielska. Czy pani dane się zgadzają?

– Tak… ale ja nie roz…

– Zatem gratuluję przyjęcia na uniwersytet – przerywa mi znowu kobieta. – Pani bilet lotniczy znajduje się w kopercie. Zostanie pani odebrana z lotniska w Londynie przez pracownika uniwersytetu. Równocześnie potwierdzam pani przyjazd w wyznaczonym czasie. Czy mogę jeszcze w czymś pomóc?

– Nie, dziękuję – odpowiadam mechanicznie i siadam bezwiednie na łóżku, wsłuchując się w sygnał przerwanego połączenia.

Skoro to nie pomyłka, ktoś musiał wysłać tam moje dokumenty – albo mama, co wydaje się praktycznie nierealne, albo Zack. Ale w jaki sposób? Przecież nie zdawałam żadnych egzaminów w tym kierunku, nie byłam też na rozmowie kwalifikacyjnej. Nic z tego nie rozumiem. Kładę się na łóżku i patrzę na wyciągniętego obok kota.

– Co, sierściuszku, podoba ci się ten pomysł?

Kot nie zwraca na mnie uwagi, tylko wygrzewa się w plamie słońca rozlewającej się na dywanie.

– To by dopiero było coś, wyjechać na studia do Europy, na inny kontynent, mieszkać w innym miejscu, poznać nowych ludzi, być pustą kartką, którą sama mogłabym wypełnić, i zdecydować, kim tak naprawdę chcę zostać. – Wzdycham. – Szkoda, że mama nigdy się nie zgodzi, pewnie będzie naciskać, żebym kolejny rok się przygotowywała i spróbowała znowu dostać się na medycynę. Nie wiem, czy ją przegadam. Musiałby się zdarzyć cud albo jakieś czary.

Kot podnosi pyszczek i patrzy na mnie intensywnie. Jego oczy stają się większe i coraz bardziej ludzkie, pyszczek się wydłuża i spoglądam w zimną twarz kobiety. Ogarnia mnie strach. Nie rozumiem tego, co widzę, kręci mi się w głowie, a serce zamiera.

– Co się dzie… – Nie kończę zdania, czuję, jak otula mnie ciemność.

Budzę się z krzykiem. W pierwszym momencie nie pamiętam dlaczego, ale już po chwili do mojej świadomości dociera, co się stało. Rozglądam się w panice po pokoju, szukając kota. Nigdzie go nie ma. Słyszę, że mama wróciła z pracy i krząta się na dole. Uspokaja mnie świadomość, że nie jestem w domu sama.

Patrzę na zegarek przy łóżku: jest dopiero siedemnasta trzydzieści, a mam wrażenie, że spałam cały dzień. Co to, na Boga, było? Kolejny sen? Niemożliwe, to wszystko staje się coraz bardziej realistyczne. Po plecach przebiega mi zimny dreszcz. Czy zaczynam tracić rozum? Czy to tylko zmęczenie? Czy dzieje się ze mną coś niedobrego? Biorę kilka wdechów i postanawiam zejść na dół, żeby zrobić sobie herbatę na ukojenie nerwów.

Schodzę po schodach, staram się wyglądać na spokojną, nie chcę dzielić się z nikim swoimi… przywidzeniami. Tym bardziej że muszę dziś porozmawiać z mamą. Wchodzę do kuchni i włączam czajnik. Mama kręci cię przy piekarniku.

– Masz ochotę na herbatę? – pytam.

– Tak, bardzo chętnie. Usiądź, Zoe, chciałam zamienić z tobą słowo – mówiąc to, otwiera drzwi piekarnika, a po całym domu rozchodzi się słodki zapach cynamonu i rodzynek. – Zrobiłam twoje ulubione bułeczki. Zjedzmy, siadaj.

Ślina napływa mi do ust. Dopiero teraz zdaję sobie sprawę, jaka jestem głodna. Moim ostatnim posiłkiem było niezbyt pożywne śniadanie składające się z jogurtu i resztki płatków. Zanim jeszcze mama kładzie smakołyki na talerz, jedna bułeczka ląduje w moich ustach. Jest gorąca, słodka i delikatnie rozpływa się po podniebieniu. Idealna do herbaty.

Zaczynam myśleć, że wszystkie moje przywidzenia i majaki są spowodowane spadkiem cukru, dlatego bez wyrzutów sumienia sięgam po kolejną porcję. Zalewam wodą herbaciane torebki i siadamy przy stole. Rozkoszując się smakiem, nie zauważam od razu, jak do pomieszczenia leniwie i dostojnie wchodzi przyczyna mojego ostatniego koszmaru. Prawie dławię się dużym kawałkiem drożdżówki, kiedy kot wskakuje na kolana mamy, a ona zaczyna go drapać.

– Mamo, co to ma znaczyć? – pytam nieskładnie.

Patrzy na mnie zdziwiona.

– Co to ma znaczyć? Zoe, co się dzieje? Wyglądasz, jakbyś zobaczyła ducha.

Tak też się czuję. Sen czy nie – obecność zwierzęcia powoduje u mnie duży dyskomfort. Nie wspominając o tym, że mama nie cierpi kotów i ma na nie alergię. Zwykle wystarczy kilka minut w pomieszczeniu, w którym przebywało zwierzę, żeby zaczerwieniły jej się oczy i miała problemy z oddychaniem. Tymczasem siedzi naprzeciwko mnie z dłońmi zatopionymi w złotej sierści.

– Mamo, dobrze się czujesz? Od kiedy pozwalasz bezpańskim kotom rozkładać się na swoich kolanach?

Mama ściąga brwi i patrzy na mnie z niedowierzaniem.

– Zoe, nie wygłupiaj się, przecież Sphinx jest z nami, odkąd… odkąd twój tata zmarł.

– S… Sphinx? Ten kot ma na imię Sphinx? Mamo, chyba żartujesz? – Patrzę na nią oszołomiona.

– Przecież to nasza kotka. Dziecko, czy ty się dobrze czujesz? Może masz gorączkę? – Mama wstaje i przykłada mi rękę do czoła. Tymczasem kocica zeskakuje z jej kolan i spokojnie wędruje pod drzwi wejściowe. – Czoło masz chłodne – mruczy mama. – Może czymś się strułaś? – Patrzy niepewnie w stronę swoich wypieków.

– Mamo, przestań, przecież nic mi nie jest. – Naszą utarczkę słowną przerywa dzwonek do drzwi. – Otworzę. – Wstaję szybko, żeby się uwolnić od próbującej ocenić moją temperaturę mamy.

Kot, a raczej kotka, siedzi wyczekująco pod drzwiami. Mijam ją niepewnie i otwieram drzwi.

– Cześć, młoda!

– Zack! Dobrze, że już jesteś. – Oddycham z ulgą. Jeśli ktoś może przemówić mamie do rozsądku, to jest to tylko mój brat.

– Co się dzieje? Już rozmawiałyście? I od kiedy macie kota? – Zaciekawiony wyciąga rękę w stronę zwierzęcia.

W ułamku sekundy czas jakby zwolnił. Widzę, jak kot podchodzi do mojego brata, daje się pogłaskać i równocześnie wpatruje się w niego zielonozłotymi oczami. Zack zamiera i przez chwilę jego tęczówki zmieniają się tak, że stają się odbiciem oczu kota. Trwa to zaledwie moment, ale nie ma mowy o żadnej pomyłce. Wiem, co widziałam, i zdecydowanie nie było to naturalne zjawisko. Coś jest nie w porządku.

– Cześć, Sphinx. – Czas znowu biegnie normalnym torem, a Zack podnosi kotkę i bierze ją na ręce. – Jak się ma moja ulubiona koteczka? – pyta, drapiąc ją za uchem. Zwierzę zaczyna głośno mruczeć.

– O, cześć, Zack! – woła mama z kuchni. – Wchodź, są bułeczki cynamonowe.

Zack wymija mnie bez słowa i wchodzi do kuchni. Co tu się, do cholery, dzieje? Ruszam za nim.

– Cześć, mamo. – Zack całuje mamę w policzek. – Pięknie pachnie! To z okazji przyjęcia Młodej na studia?

– Tak, pomyślałam, że zanim pójdziemy na uroczystą kolację, zrobię przekąskę.

– Co tu się dzieje? – nie wytrzymuję. – O czym wy mówicie? Jaką kolację? Jakie studia? Zack, przecież wiesz, że się nie dostałam, dlaczego mi to robisz? – Patrzę na brata i czuję, jak w moich oczach zbierają się łzy.

Mój brat i mama wymieniają zdziwione spojrzenia.

– Zoe, przecież za kilka tygodni jedziesz do Oksfordu. – Zack sięga po kopertę leżącą na kuchennym blacie. Tę samą kopertę, którą jeszcze kilka godzin temu trzymałam w dłoniach. – To zawsze było twoje marzenie i ciężko na to pracowałaś. Dlaczego tak dziwnie się zachowujesz? – Patrzy na mnie z wyrzutem.

Biorę od niego list i miętosząc go bezmyślnie w dłoniach, opadam bezwładnie na jeden z kuchennych stołków.

– Moje marzenie…? Niczego nie rozumiem – mamroczę.

– Zoe, co ci jest, może musimy jechać do lekarza? Strasznie pobladłaś i wydajesz się jakaś nieswoja. – W głosie mamy wyczuwam niepokój.

– A co z medycyną? Co z Uniwersytetem Nowojorskim? – wybucham ostatkiem sił.

– Dziecko, o czym ty mówisz? Chociaż, jak się zastanowię, to przecież faktycznie, przecież miałaś….

Jej słowa przerywa Sphinx, która z głośnym miauknięciem wskakuje na blat stołu. Wpatruje się w oszołomioną mamę, zwracając na siebie jej uwagę. Znowu na ułamek sekundy, jak wcześniej u Zacka, oczy mamy stają się lustrzanym odbiciem oczu kotki. Mama delikatnie potrząsa głową, jakby budziła się z drzemki.

– Nie najadajcie się bułeczkami, bo czeka nas kolacja. – Uśmiecha się i wstaje. – Idę się ubrać i tobie, Zoe, radzę to samo. Nie pójdziesz przecież do restauracji w dresie. Idziemy do Keens Steakhouse. Zack, zrobiłeś rezerwację?

– Jasne! – Brat uśmiecha się szeroko, jakby nie zauważył tego, co się przed chwilą wydarzyło.

Patrzę na kotkę – to jej sprawka. Cokolwiek się tutaj dzieje, ona jest za to odpowiedzialna. Ale jak to możliwe? Wyciągam rękę w kierunku zwierzęcia, ale ono zeskakuje z blatu i łasi się do nóg Zacka. Może dopada mnie szaleństwo? Może to jakaś choroba psychiczna? Z jednej strony powinnam się cieszyć, bo bez wątpienia ominęła mnie ogromna awantura i trudna rozmowa na temat mojej przyszłości i pokładanych we mnie nadziei, które zawiodłam. Z drugiej strony to wszystko jest nienaturalne, nienormalne. Moja rodzina zachowuje się, jakby mieli wyprane mózgi.

Na plecach czuję dreszcz. Co robić? Podnoszę wzrok i widzę, jak Zack bawi się z kotką. Teraz niczego nie wskóram. Pogrążona w czarnych myślach idę do swojego pokoju, żeby przygotować się do wyjścia.

Restauracja jest przytulna, a kolacja mija spokojnie. Mama szczebiocze do Zacka, rozmawiają o Oksfordzie, sławnych ludziach i premierach, którzy ukończyli tę uczelnię. Nie uczestniczę w rozmowie, ale im wydaje się to nie przeszkadzać. Jak widać, pewne rzeczy się nie zmieniły.

Dłubię widelcem w talerzu, przesuwając ziemniaki z jednej strony na drugą, i zastanawiam się, co dalej. Wiem, że będę musiała pozbyć się kotki, ale w głębi duszy boję się, co się stanie, gdy wszystko wróci do normalności. Teraz, w tej dziwnej sytuacji, wszyscy wydają się zadowoleni. Mama cieszy się, że dostałam się na studia i nawet nie pamięta, że połowę życia spędziła na wmawianiu mi, że wyłącznie konkretne studia, czyli medyczne lub prawnicze, dadzą mi szczęście i utrzymanie. Zack natomiast nareszcie nie musi uczestniczyć jako pośrednik w naszych rozmowach i może zająć się własnym życiem. No i ja… mogłabym wreszcie zrobić coś po swojemu: wyjechać, zmienić otoczenie, poznać nowych ludzi, zacząć od nowa i może wreszcie uczyć się czegoś, co naprawdę mogłoby mnie zainteresować.

Język i literatura angielska – nigdy nawet nie marzyłam o tym, żeby studiować taki kierunek, a przecież kocham książki. Pisarze są dla mnie niczym gwiazdy Instagrama dla moich rówieśników. To brzmi jak urzeczywistnienie marzeń, nie potrafię się tym jednak cieszyć, bo nie jest to prawdziwe.

Moje rozważania przerywa obce doznanie. Czuję mrowienie na karku i jak pojawia się na nim gęsia skórka. Patrzę na mamę i Zacka, ale są zajęci rozmową i najwyraźniej nie zauważają, że w pomieszczeniu coś się zmieniło. Mam silne wrażenie, że ktoś mnie obserwuje. Przypomina mi się niedawno przeczytany artykuł. Pisano w nim o tym, że świadomość, że ktoś na nas patrzy, jest jednym z najbardziej pierwotnych uwarunkowań obronnych ssaków, dzięki czemu zwierzęta czują, kiedy niedaleko czai się drapieżnik. Rozglądam się po sali. Wszyscy są zajęci sobą. Kelnerzy kręcą się między stolikami, dolewają wody, wina i donoszą posiłki.

Kiedy zaczyna mi się wydawać, że moje uczucie jest po prostu oznaką zmęczenia, napotykam spojrzenie, które przeszywa mnie na wylot. Kilka stolików dalej siedzi z rodzicami chłopczyk, na moje oko około pięcioletni. Ma jasne lekko kręcone włosy i urodę cherubinka. Ubrany jest w białą koszulę, a pod jego szyją widnieje dziecięca muszka. Jednak to jego oczy przykuwają moją uwagę. Są całe czarne. Wyglądają, jakby nie miały źrenic. Patrzę w nie jak zahipnotyzowana i odnoszę wrażenie, że za chwilę wydarzy się coś bardzo złego. Mój oddech staje się płytszy, a serce przyspiesza. Chcę odwrócić wzrok, ale nie mogę, chłopiec jak gdyby przyciąga mnie do siebie. Wszystko wokół zamiera tak, że cisza staje się nie do wytrzymania. Jeszcze chwila, a oczy dziecka mnie pochłoną i przestanę istnieć.

– Przepraszam najmocniej!

Z letargu wybudza mnie kelner, który przechodząc obok naszego stolika, potrącił karafkę z wodą. Tracę kontakt wzrokowy z chłopcem, a mężczyzna krząta się przy stole, osuszając papierowymi ręcznikami wilgotne plamy.

Uczucie paniki znika. Mimo strachu zerkam jeszcze raz w stronę stolika, przy którym siedzi dziecko, ale widzę już tylko jego plecy, udaje się bowiem z matką w stronę wyjścia. Mam wrażenie, jakby z serca spadł mi ogromny ciężar, czuję, że znowu mogę swobodnie nabrać powietrza w płuca. Nikt poza mną nie wydaje się zestresowany ani wystraszony. Oddycham z ulgą. Może to stres powoduje halucynacje i ataki paniki? Tracę resztki apetytu, więc w milczeniu czekam na zakończenie kolacji. Marzę, żeby położyć się w łóżku. Może noc przyniesie ukojenie, a ranek jakieś odpowiedzi?

W domu życzę mamie dobrej nocy i od razu idę do swojego pokoju. Mimo że nigdy wcześniej tego nie robiłam, przekręcam klucz w zamku. Nie wiem, czy to moja paranoja, ale nie czuję się bezpiecznie i nie chcę, żeby kręciło się tu to zwierzę. Przebieram się w pidżamę. W pokoju jest dosyć duszno, więc uchylam okno. Uderza mnie ciepły zapach końca lata. Co roku pod koniec wakacji, kiedy powietrze zaczyna pachnieć w ten charakterystyczny sposób, czuję ekscytację. Jest to zapach czegoś nowego – nadchodzącej zmiany, obietnicy przygody.

Niestety, moja przygoda nigdy nie nadeszła… aż do teraz, kiedy to wokół mnie zaczynają się dziać dziwne rzeczy. Zawsze myślałam, a raczej marzyłam, że gdy będę w takiej sytuacji, znajdą się przy mnie ludzie, z którymi będę mogła się podzielić swoimi obawami. Tymczasem mam tylko mamę i Zacka, którzy, jak widać, wcale mnie nie słuchają. Ale w tym momencie to, że moja rodzina wydaje się zahipnotyzowana przez jakieś zwierzę, które pojawiło się nie wiadomo skąd, jest mniej przerażające niż fakt, że nie mam kompletnie nikogo, z kim mogłabym o tym porozmawiać. W wirze nauki i ciągłego parcia do przodu nie miałam czasu, żeby zdać sobie sprawę ze swojej samotności.

Jest mi ciężko na sercu. Pod powiekami czuję ciepłe łzy, które bezgłośnie spływają po moich policzkach. Nie staram się ich powstrzymywać. Chcę wyrzucić z siebie chociaż część żalu i złości na siebie, na swoje życie, na mamę, na tatę i na wszystkie niewłaściwe decyzje, które podjęliśmy. Chciwie wciągam pachnące powietrze i kładę się w chłodnej pościeli. Sama nie wiem, w którym momencie zasypiam.

Znowu jestem nad jeziorem, noc jest ciepła i duszna. Tafla wody odbija rozgwieżdżone niebo. Pod stopami czuję miękką, rozgrzaną ziemię. Za mną widnieje znajoma ścieżka, a tajemniczy budynek na jej końcu wydaje się bardziej oddalony niż ostatnio. Podświadomie zdaję sobie sprawę, że znowu śnię, ale nie jestem w stanie, a nawet nie chcę się wybudzić.

Wiem, że zaraz zdarzy się coś ważnego. Nie jestem już sama, ktoś się zbliża. Las zaczyna szumieć coraz bardziej, drzewa wyginają się na boki, mimo że nie ma wiatru. Coś je rozpycha, jakaś niewidzialna siła przedziera się przez knieje. Boję się, ale nie ruszam się nawet o krok. Muszę tu zostać, muszę zaczekać. Nie do końca wiem, na co, ale czuję, jakie to ważne. Chcę się dowiedzieć, co czai się w lesie, co to za groza, która paraliżuje wszystko wokół. Tylko wiedząc, czym jest, mogę stawić jej czoła. Jeszcze przez chwilę czuję, jak moje serce bije w zawrotnym tempie i nie mogę złapać tchu, jakby dookoła zabrakło tlenu. Wciągam powietrze jak ryba wyrzucona z wody, ale to nic nie daje. Płuca palą mnie żywym ogniem, kręci mi się w głowie, mam wrażenie, że zaraz upadnę. Przymykam na chwilę powieki, po czym budzę się, chciwie łapiąc powietrze. Głośno kaszlę kilka razy, siadając gwałtownie na łóżku. Złapanie normalnego oddechu zajmuje mi kilka minut.

Na zewnątrz ciągle panuje półmrok, ale do pokoju wpadają pierwsze promienie wschodzącego słońca. Sięgam po szklankę z wodą, którą zawsze trzymam przy łóżku, i wychylam ją duszkiem. Czuję, jak pidżama lepi mi się do spoconych pleców. Ten sen był inny niż ostatni, realniejszy, niemal ciągle odczuwam piaskową ziemię pomiędzy palcami stóp. Naprawdę mnie wystraszył, ale tak bardzo chciałam się dowiedzieć, co czai się za zasłoną lasu.

To dziwne, że kolejny raz śni mi się niemal to samo. Wiem, że dzisiaj już nie zasnę. Budzik przy łóżku pokazuje czwartą pięć. Układam się na poduszkach i sięgam po laptop. Wpisuję w Google hasło: „powtarzający się sen”. Wyświetla się kilka senników internetowych. Klikam w pierwszy od góry i zaczynam czytać:

Nawracający co jakiś czas sen odnosi się najczęściej do rzeczy bardzo ważnych, które ignorujemy i zakopujemy w czeluściach umysłu, starając się o nich zapomnieć. Sny te mają zazwyczaj prosty, powtarzalny charakter. Dotyczą spadania, widoku tych samych postaci czy przebywania w tych samych miejscach. We śnie nasza podświadomość potrafi cyklicznie dopominać się o rozwiązanie problemu w postaci nawracającego snu. Sny najczęściej przestają się powtarzać, kiedy rozwiążemy problem, którego dotyczą.

Przeglądam inne strony, ale opisy są bardzo podobne i wcale nie pasują do tego, co przeżywam. Mój sen jest bardzo realny i zmienia się w czasie, a do tego wydaje mi się bardziej złożony niż opisywane przykłady. To nie jest zwykły sen o spadaniu. To coś, co czuję każdym zmysłem. Do tego strach i ciekawość, które wywołuje, też są prawdziwe.

Idąc za ciosem, próbuję nowego wyszukiwania. Wpisuję kombinację wyrazów „hipnoza”, „kot”, „zaburzenia pamięci”. Wyświetlają się głównie strony o tematyce weterynaryjnej opisujące, jak poradzić sobie z zaburzeniami pamięci i ruchu u starszych kotów. Na samym dole ekranu znajduję link do strony, której autor przedstawia hipotezę, zgodnie z którą koty oraz inne drapieżniki są w stanie zahipnotyzować swoje ofiary poprzez paraliżujący strach, jaki u nich wzbudzają. Raczej nie o to chodzi w przypadku mamy i Zacka.

Patrzę w jasny ekran komputera i decyduję się wpisać jeszcze jedno hasło, chociaż czuję się głupio, bo mimo swojej skłonności do fantazjowania wierzę, że to, co się wokół mnie dzieje, można jakoś racjonalnie wytłumaczyć. Wystukuję słowa: „magiczne koty” i już po chwili z zaskoczeniem patrzę na liczbę wyników. Klikam jeden z ciekawiej wyglądających odnośników. Wyświetla się strona w całości poświęcona tematyce magii i roli, jaką odgrywają w niej zwierzęta.

Koty od zarania dziejów uznawane są za jedne z najbardziej magicznych zwierząt. Już w starożytnym Egipcie były czczone, a ich wizerunki wykorzystywano do obrazowania postaci bogów. Zabicie lub zranienie kota w Egipcie było uznawane za świętokradztwo i karane nawet śmiercią. Wierzy się, że zwierzęta te są zdolne do widzenia świata astralnego, niewidocznego dla ludzi, a potrafią to, ponieważ mogą czerpać moce z Księżyca i Urana. Umieją magazynować energię i przekazywać ją swoim właścicielom, przez głaskanie i ocieranie się o nogi. Odtrącone, zaprzestają przekazywania energii, a nawet mogą zacząć ją wysysać od właściciela. Potrafią chronić przed przekleństwami, złym okiem, demonami i duchami. Gdy widzą postacie z planu astralnego, śledzą je, aby wyczuć ich intencje. Jeśli są one złe, kot potrafi złapać ducha w swoje pole astralne i odesłać go w nicość. Ich mruczenie uznawane jest za modlitwę do wyższych bytów. W starożytnych Chinach miały zdolności uzdrawiające, dlatego sproszkowana czaszka kota była znanym składnikiem lekarstw i mikstur. W średniowieczu zmienił się sposób traktowania zwierzęcia, gdyż zaczęto je postrzegać jako wcielenie szatana i pomocnika czarownic. W dzisiejszych czasach koty, mimo udomowienia, ciągle fascynują swoim sposobem bycia i niezależną naturą. Z naukowego punktu widzenia mruczenie kota przebiega w zakresie fal, które powodują u właściciela relaks i obniżenie ciśnienia. Badania pokazują również, że właściciele kotów żyją średnio 4–5 lat dłużej.

Spójrz również: Bastet, Menhit, Sphinx, koty bogini Frei, Li-Shou, Hekate, koty bogini Ceridwen, Ovinnik, Sechmet

– Sphinx – szepczę do siebie, przyglądając się odnośnikom na dole strony.

Bez zastanowienia klikam ten z imieniem kotki. Moim oczom ukazuje się artykuł okraszony zdjęciami egipskich piramid. Jest też charakterystyczna, ogromna rzeźba leżącego lwa z ludzką głową.

Sphinx – mityczne stworzenie wywodzące się z czasów egipskiego Starego Państwa. Przedstawiane jako hybryda kota i człowieka. Zdarza się, że artyści doprawiali mu głowę barana lub ptaka. Jedna z mniej popularnych teorii mówi, że nazwa pochodzi od słowa „szesaphank”, co znaczy „żyjący obraz”. Stworzenia te w mitologii są przedstawiane jako strażnicy świątyń lub grobowców. W kulturze egipskiej kojarzona z postacią Sechmet, czyli boginią-lwicą będącą patronką wojny, zemsty i chorób. Jak większość bóstw umiała narzucać swoją wolę śmiertelnikom.

Na innej stronie czytam:

W mitologii greckiej – żeński demon zniszczenia i złego losu. Przedstawiany jako postać o ciele lwa, głowie i piersiach kobiety oraz ptasich skrzydłach. Sphinx pojawiła się w Helladzie na wezwanie Hery lub Aresa. Napotkanym przechodniom zadawała pytanie. Gdy nie otrzymała odpowiedzi, zrzucała nieszczęśników w przepaść. Zagadka brzmiała: „Co to za zwierzę obdarzone głosem, które z rana chodzi na czworakach, w południe na dwóch nogach, a wieczorem na trzech?”1. Jedynie Edyp znał poprawną odpowiedź: „Człowiek chodzi rano, to jest w dzieciństwie, na czworakach; gdy urośnie, staje się zwierzęciem dwunożnym, a w starości, która jest życia wieczorem, podpiera się laską, jakby mu trzecia noga przybyła”2. Gdy Edyp udzielił prawidłowej odpowiedzi, Sphinx skoczyła w przepaść – w tę samą, w którą wcześniej strącała ludzi. (Według innej znanej wersji mitu stwór pożarł sam siebie).

Patrzę na zamieszczone na stronie złowrogie rzeźby i obrazy przedstawiające starożytną istotę. Przechodzi mnie dreszcz. Czy to ma coś wspólnego z tym, co się dzieje? Kotka wzbudza mój strach, ale nie przypomina potężnych egipskich rzeźb. Czytam jeszcze raz: „Miała umiejętność narzucania swojej woli śmiertelnikom”.

„Czy ja już zupełnie zwariowałam, czy właśnie potwierdzam, że kot, który mieszka w moim domu, jest egipskim wcieleniem jakiejś bogini i sprawia, że moja rodzina wierzy w to, że mam wyjechać na studia na inny kontynent? Boże, przecież to bzdura. Co z tym wszystkim mają wspólnego moje studia?”

Opadam na poduszki i gapię się w sufit, starając się zebrać myśli. Z jednej strony to niemożliwe, z drugiej – moja rodzina nie zachowuje się normalnie, a ja też pamiętam dobrze, jak pysk kota wydawał się zamieniać w ludzką twarz. No właśnie… wydawał się czy naprawdę się zamienił? Teraz już niczego nie jestem pewna. Jest czwarta nad ranem. Za oknem zaczyna świtać. Niebo robi się różowopomarańczowe. Sięgam do stolika nocnego i podnoszę do twarzy kartę, którą dostałam w liście z Oksfordu. Gładzę jej delikatne brzegi, szukając jakichś odpowiedzi.

– Wędrowiec – szepczę nazwę karty. Ją też postanawiam wygooglować.

Karta Wędrowiec lub Głupiec – zerowa karta Wielkich Wtajemniczeń Tarota. Prezentuje postać stawiającą krok nad przepaścią. Często przedstawiana z tobołkiem na plecach i z próbującym ją ugryźć psem. Karta symbolizuje człowieka na początku życiowej drogi lub zmiany, rozpoczyna tak zwane Wielkie Arkana. Jest to karta symbolizująca intuicję, z której często boimy się korzystać. W tobołku wędrowca jest ogromna wiedza i siła czterech żywiołów, ale Wędrowiec o tym nie wie, nie korzysta ze swoich możliwości. Karta jest kojarzona z entuzjazmem, nowymi możliwościami i nowym początkiem, ale równocześnie stanowi przestrogę przed naiwnością, nieprzemyślanym działaniem oraz brakiem wiary i chęci rozwoju własnych możliwości. Karta Wędrowca jest równocześnie zerową i dwudziestą drugą kartą, która zamyka Wielkie Arkana Tarota. Przypomina tym samym, że każdy koniec jest równocześnie początkiem, a człowiek, nawet najmądrzejszy, na końcu swojej drogi wciąż pozostaje głupcem.

Spójrz również: Tarot, horoskop, wróżby, wielkie arkana, małe arkana

Tarot? Przyglądam się karcie z mieszanymi uczuciami. Czy to jakiś symbol albo sentencja związana z uczelnią? Wędrowiec brzmi zdecydowanie lepiej niż Głupiec. Może wysyłają wszystkim pierwszorocznym taką kartę jako zachętę do nauki i motywację do odkrywania nowej wiedzy? Chociaż wróżby czy horoskopy nie kojarzą się z akademickim wykształceniem.

Przekładam kartę w rękach, ciesząc się jej subtelnym pięknem. Wykonanie takich kart dla każdego studenta musiało być bardzo drogie. Głaszczę jej złote brzegi. Sama nie wiem, kiedy zamykam oczy i zapadam w głęboki sen.

Tym razem jezioro jest dalej niż zwykle. Stoję na ścieżce prowadzącej do dużej rezydencji otoczonej lasem. Pierwszy raz znajduję się na tyle blisko, by móc jej się przyjrzeć. Jest ogromna. Gotycka fasada sprawia, że budynek wydaje się monumentalny. Poza częścią główną dzieli się na dwa ogromne skrzydła. Z tyłu znajduje się ogród, który ciągnie się aż do lasu.

Dom jest bardzo stary i piękny. Wzbudza we mnie jakieś znajome uczucie tęsknoty. Chcę się do niego zbliżyć, wejść do środka, ale coś mnie powstrzymuje. Jakaś niewidzialna siła sprawia, że nie mogę się poruszyć. Słyszę kroki. Coś się zbliża, biegnie po ścieżce za moimi plecami. Jest już blisko, ale ja nie mogę się odwrócić. Szarpię się, lecz ciało odmawia mi posłuszeństwa. To coś biegnie coraz szybciej, czuję na plecach obcy oddech i… budzę się. Dławię krzyk w zaschniętym gardle i z trudem łapię oddech.

Mój pokój zalewa poranne słońce. Patrzę na zegarek – już jedenasta. Usta i gardło mam wyschnięte i obolałe. Wstaję półprzytomna i idę prosto do kuchni po szklankę wody.

– O, wstałaś. Tak mocno spałaś, że nie chciałam cię budzić – dobiega z salonu głos mamy i nieco mnie rozbudza.

Zaglądam do niej. Ogląda jakiś serial, głaszcząc Sphinx.

– Cześć, mamo – rzucam ochryple i patrzę na kotkę.

Sphinx odwraca pyszczek i napotyka moje spojrzenie. Trwamy tak przez kilka sekund. Mogłabym przysiąc, że zwierzę uśmiecha się lekko. Odwracam się, biorę butelkę wody z kuchni i wracam do swojego pokoju.

Wygląda na to, że chwilowo nie jestem w stanie przypomnieć mamie ani Zackowi o ich obsesji na punkcie mojej edukacji. Nie ukrywam, że ta sytuacja jest bardzo wygodna i rozwiązuje wiele nieprzyjemnych sytuacji, ale wiem też, że nie jest naturalna. Nie chcę, żeby dla mojej wygody ktoś albo coś mieszało im w głowach. Chcę jechać do Oksfordu. Im dłużej o tym myślę, im więcej dowiaduję się o swojej nowej uczelni, tym szczęśliwsza się czuję, ale zależy mi też, żeby moi bliscy byli bezpieczni, a zdecydowanie dzieje się tutaj coś nienaturalnego.

Mam wrażenie, jakbym przekroczyła jakąś barierę. Jak widz, który do tej pory całe życie siedział na widowni, oglądając spektakl, i nagle udało mu się zajrzeć za kulisy, tylko rzucić okiem, ale to wystarczyło, żeby podejrzewać, że istnieje jakiś zupełnie inny świat niż ten pokazywany na scenie. Mimo strachu i ucisku w żołądku czuję też drżenie w sercu. Drżenie na myśl, że nadchodzi coś zupełnie nowego, coś, czego być może będę częścią i może wreszcie przestanę się czuć tak bardzo nie na swoim miejscu.

W świetle dnia to wszystko wydaje się mniej przerażające. Siadam na parapecie okna. Patrzę na słoneczną ulicę oraz na przejeżdżające samochody, rowerzystów i ludzi idących chodnikiem. Każdy pędzi gdzieś w swoją stronę, nie rozglądając się na boki. Czy ktoś z nich też czuje, że ten świat nie jest do końca tym, na jaki wygląda? Że jest coś więcej? A może któreś z nich, tak jak ja, dopiero czeka, żeby się tego dowiedzieć? Wypijam duszkiem wodę i idę do łazienki wziąć prysznic. Zamierzam spędzić ostatnie tygodnie przed wyjazdem z mamą i Zackiem. Będę obserwować, jak się zachowują i czy nic im nie grozi. I będę miała oko na tę kotkę. Nie mam odwagi powiedzieć na głos tego, co czuję, ale gdzieś na granicy świadomości pojawia się myśl, że przecież doskonale wiem, że to ona jest za wszystko odpowiedzialna.